Żeglarz - Agnieszka Pruska - ebook + książka

Żeglarz ebook

Agnieszka Pruska

4,1

Opis

Ta zbrodnia mogła się wydarzyć tylko w Gdańsku...

 

W trakcie regat o Puchar Obrońców Westerplatte w gdańskiej marinie zostają odnalezione zwłoki Jana Kuśmierskiego. Komisarz Barnaba Uszkier wraz z zespołem podejmuje śledztwo obejmujące barwne środowisko trójmiejskich żeglarzy. Doświadczeni śledczy kontra inteligentni przestępcy. Kto wygra ten pojedynek?

 

Powieści Agnieszki Pruskiej to zaproszenie do świata procedur, technik i starej dobrej policyjnej roboty.

 

„Są żeglarze i są miłośnicy kryminałów. Niektórzy żeglarze i miłośnicy mieszkają w Trójmieście. Jeżeli ktoś łączy w sobie te trzy cechy, to koniecznie powinien przeczytać Żeglarza. Bo to kryminał, którego akcja dzieje się właśnie w środowisku żeglarskim w Trójmieście. Ale nawet jak ktoś nie jest z Trójmiasta, też powinien przeczytać. A jak ktoś nie jest żeglarzem? To w niczym nie przeszkadza, żeby też przeczytać. Bo środowisko żeglarskie rzadko występuje w kryminałach i rzadko w ogóle w powieściach. To inny, egzotyczny świat”. Tomasz Konnak, Żeglarz

 

Agnieszka Pruska – autorka serii z komisarzem Barnabą Uszkierem w roli głównej. Podobnie jak jej bohater, ćwiczy aikido. Członkini Oliwskiego Klubu Kryminału, felietonistka i recenzentka serwisu Zbrodnia w Bibliotece. Czytelników zaprasza również na swoją stronę: www.agnieszkapruska.pl

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 584

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (74 oceny)
29
25
16
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ostatnia niedziela sierpnia

Mimo późnego niedzielnego wieczoru po Głównym Mieście spacerowało jeszcze wielu ludzi, zarówno turystów, jak i mieszkańców Gdańska. Całkiem niezła pogoda zachęcała do wyjścia z domów, a cumujące w marinie jachty były dla niektórych dodatkowym wabikiem, bo jeżeli nawet nie jest się fanem żeglarstwa, na łódki zawsze warto popatrzeć. Właśnie skończył się Puchar Obrońców Westerplatte, będący jedną z większych tego typu imprez organizowanych w Polsce. Regaty te odbywają się od ponad trzydziestu lat na wodach Zatoki Gdańskiej w ostatni weekend sierpnia. Przeważnie jachty biorące w nich udział cumują przy nabrzeżu w Górkach, jednak po ich zakończeniu część uczestników nie zawsze wraca prosto do domu. Tak było i tym razem. Niektóre załogi postanowiły wykorzystać okazję i zrobiły sobie kilkudniowe wakacje w Gdańsku. Żeglarze w większości spędzali wieczór na lądzie, ale nabrzeże pełne było gapiów, którzy zawsze chętnie oglądają cumujące tam jachty, wymieniając między sobą mniej lub bardziej fachowe uwagi. Część oglądających koniecznie chciała uchodzić za znawców i głośno komentowała wielkość, ożaglowanie, kształt, domniemane wyposażenie, osiągalne prędkości, a nawet kolor jednostek, wywołując nieraz pełne politowania uśmieszki nielicznych obecnych w marinie właścicieli.

Szczerze mówiąc, było na co popatrzeć. Każde regaty gromadzą żaglarzy spoza miasta, które jest organizatorem, niektórzy przypływają z sąsiednich miejscowości, inni z bardzo daleka. Na nabrzeżu stały jachty różnego typu, przeróżnej wielkości, wieku i narodowości. Podziwianie żaglówek zakłócało jedynie spojrzenie na wodę pokrytą rzęsą w takim stopniu, że momentami wydawało się, iż łódki zacumowane są do pomostów znajdujących się na soczysto zielonej łące. Na szczęście nie zawsze tak to wygląda, ale niezmiennie budzi podejrzenie, że nikt nie dba o nabrzeże. Turyści spacerujący po Szafarni usiłowali zlustrować wzrokiem wnętrze kabin, co było dość trudne z racji odległości, pomosty były dostępne jedynie dla żeglarzy, a nie dla osób postronnych. Niektórzy, zapewne ci, którzy nigdy nie postawili nogi na pokładzie, a już na pewno nie odbili od kei, z przerażeniem uświadamiali sobie, że powierzchnia kabin ogromem nie poraża. I jak tu spędzić urlop w kilka osób na tak małej powierzchni? Poza tym koje na pewno są mniej wygodne niż łóżko. A jak się zmywa naczynia? Co z toaletą? Czy żeglarze nigdy się nie gubią na morzu? A jeżeli ktoś cierpi na chorobę morską? Za burtę? A jak się nie zdąży? Wyprać zapaskudzone rzeczy nie za bardzo jest jak... Ale z drugiej strony, tak płynąć po morzu, z daleka od ludzi, patrzeć w zachodzące słońce... W niektórych spacerowiczach budziła się chęć żeglowania i tęsknota za przestrzenią, przypominali sobie przeczytane książki i sprawozdania z rejsów. A podbudowani wiedzą płynącą z literatury, opowiadań znajomych oraz, w niektórych przypadkach, alkoholem snuli coraz śmielsze plany na następne wakacje i wykazywali się coraz większą wiedzą „żeglarską”. Ku z trudem skrywanej radości uczestników regat.

Widok rozciągający się z brzegu Motławy mógł spełnić wymagania najbardziej wybrednych turystów. Po drugiej stronie, na brzegu rzeki, znajdują się zabytkowe kamieniczki oraz charakterystyczny gdański żuraw, będący jedną z wizytówek miasta. Jego historia sięga średniowiecza, kiedy to wykorzystywany był zarówno do przeładunku towarów, jak i do stawiania masztów na żaglowcach i, co ciekawe, pełnił też funkcję jednej z bram miejskich. Żuraw został zniszczony w czasie drugiej wojny światowej, a następnie odbudowany i wykorzystany jako siedziba filii Centralnego Muzeum Morskiego. Jedyny dysonans w krajobrazie wprowadzała Wyspa Spichrzów, na której nadal trwały prace remontowe, widoczne były ruiny, a część terenu była zagrodzona i niedostępna. W każdym razie teoretycznie. Aparaty fotograficzne nie próżnowały, spacerujący raz po raz uwieczniali co ciekawsze scenki, a płynąca Motławą grupa kajakowiczów, najwyraźniej spóźniona, zebrała brawa. Być może za wytrwałość.

Było już dobrze po północy, gdy z miasta wrócili ostatni żeglarze. Ulice były prawie puste, zniknęli najbardziej niezmordowani turyści, a od wody, mimo utrzy-mującej się ładnej pogody, ciągnęło chłodem. Pomału cichły hałasy na nabrzeżu, ludzie układali się do snu, a niewielka fala kołysała stojące w marinie jednostki. Minął jeden z ostatnich dni wakacji.

Dzień pierwszy

poniedziałek

 

Stojące w gdańskiej marinie jachty leniwie przewalały się z burty na burtę w pierwszych porannych promieniach słońca. Na jednej z żaglówek dał się zauważyć jakiś ruch, a po chwili na pomost zeskoczył szczupły mężczyzna i szybkim krokiem oddalił się w stronę zabudowań sanitarnych. Krążące już nad Motławą wiecznie głodne mewy popatrzyły za nim z zainteresowaniem. A nuż rzuci im coś do jedzenia?

Wracający mężczyzna stanął w pobliżu swojego jachtu, zawahał się, a potem sięgnął po papierosa. Paląc, od niechcenia wodził wzrokiem po nabrzeżu. Co jakiś czas uśmiechał się nieznacznie lub rozdrażniony kręcił głową, jeszcze raz przeżywając minione regaty. W sumie nie poszło mu tak źle, ale... Ale zawsze mogło być lepiej. Fakt, miał pecha, wybrał opcję, która okazała się mniej korzystna, ale kto to mógł przewidzieć? Zgasił peta, odruchowo rozglądnął się za koszem, a gdy go nie znalazł, kopnął niedopałek pod mur i ruszył do swojej „łódki”. Już chciał na nią przeskoczyć, gdy zahaczył wzrokiem o coś unoszącego się na wodzie pomiędzy jego a sąsiednim jachtem. Było to na tyle intrygujące, że postanowił sprawdzić. Przyklęknął na pomoście i sięgnął w kierunku czegoś, co z pewnej odległości wydawało się kłębem szmat lub jakimś workiem. Ruch powstrzymał tuż przed dotknięciem materiału. Nie powstrzymał jednak jakże wymownego „o kurwa!”. Przy bliższych oględzinach kłąb szmat przeobraził się w ludzkie zwłoki. Cholera!

Przez chwilę tkwił w bezruchu, potem sięgnął po koło ratunkowe i wyćwiczonym ruchem zarzucił je na „znalezisko”. Nie, nie po to, aby samodzielnie wyciągnąć je z wody, ale po to, aby je unieruchomić. Co prawda nurt był bardzo słaby, ale zadziałał odruch. Dopiero gdy uznał, że zwłoki nigdzie nie odpłyną, sięgnął po telefon i zadzwonił po policję. Po standardowym poleceniu „Niech pan niczego nie dotyka i czeka na nasz przyjazd” rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu gapiów, ale na szczęście wszyscy jeszcze spali, było dopiero wpół do siódmej. Stwierdziwszy ten fakt, jak również to, że do koi już nie wróci, mężczyzna oddał się rozmyślaniom na temat pływających obok jachtu zwłok. Na pewno mężczyzna, bo głowa wygląda na dużą i włosy są krótkie, poza tym kobieta pewnie byłaby latem ubrana w coś bardziej kolorowego. Ciekawe, co mu się stało? Może upił się i wpadł do wody? I gdzie? Pewnie gdzieś blisko, bo chyba przy tak słabym prądzie zwłoki nie przepłynęłyby zbyt dużego dystansu.

Na tych rozmyślaniach upłynął mu czas do przyjazdu patrolu. Policja pojawiła się po upływie dwudziestu minut. Po krótkim obejrzeniu znaleziska posterunkowy wezwał ekipę, a sierżant zaczęła przepytywać właściciela jachtu. Potem wszyscy czekali na przyjazd oficera, lekarza, techników, trupiarki i prokuratora. Jako pierwsi dojechali technicy i od razu zabezpieczyli teren, łącznie z dwoma jachtami, pomiędzy którymi znaleziono zwłoki. Obudzeni właśnie ludzie od razu zaprotestowali. Właściciel Astry był na pokładzie sam, za to na Venus spały trzy osoby.

– Ale panowie, to obcy trup, my nie mamy z nim nic wspólnego – stwierdzili zgodnie.

– A skąd wiecie? Możecie z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że nie znacie denata? – spytała sierżant.

– No, nie. Raczej chodziło mi o to, że nie mamy nic wspólnego z morderstwem – uściślił Grzegorz Wilski, „odkrywca” zwłok.

– O ile jest to morderstwo, bo może facet sam wpadł do wody – snuł przypuszczenia Piotr Chodakowski, właściciel drugiego jachtu.

– Zobaczymy, co powie doktor – uciął spekulacje świadków jeden z techników. – O, dzień dobry komisarzu. Tak się zastanawiałem, czy to pan przyjedzie...

– Dlaczego akurat ja? Czasem sypiam albo mam wolne – w głosie nadkomisarza Uszkiera pojawiły się nutki rozbawienia. – Mało to ludzi w komendzie?

– Niby nie, ale od jakiegoś czasu w nawyk nam weszło, że się spotykamy na miejscu zbrodni czy też znalezienia ciała – zauważył nie bez racji Taniuk, a Banach, drugi z techników, tylko mruknął „To fakt”.

– Coś już wiemy?

– Nie, dopiero zaczynamy. Najpierw sprawdzimy pomost i jachty z zewnątrz, potem w środku.

– Panie komisarzu, musiałbym być nienormalny, żeby zabić kogoś na swoim jachcie, utopić go obok, a potem was wezwać – nie wytrzymał stojący w pobliżu Wilski.

– A czy ja mówię, że pana podejrzewam?

– Sprawdzacie Astrę...

– Bo może są na niej jakieś ślady. Był pan wczoraj cały dzień na jachcie?

– Nie.

– O której pan wrócił?

– Po północy.

– Czyli było już ciemno, późno... Raczej nie może pan ręczyć za to, że nie zabito denata właśnie na pokładzie Astry.

– Cholera. No nie mogę. – Wilski uświadomił sobie, że tak naprawdę to nie wie, czy ktoś obcy nie był na jachcie, kabina była dobrze zamknięta, ale na pokład mógł wejść właściwie każdy.

– Sprawdzimy i będzie z głowy – na wyrost pocieszył żeglarzy Uszkier.

Czekając na „lekarza ostatniego kontaktu”, komisarz porozmawiał z ochroniarzami z mariny, którzy, jak się okazało, nic nie widzieli, nic nie słyszeli i najprawdopodobniej przespali noc martwym bykiem. Bywa i tak. Nieco rozczarowany Uszkier odwrócił się w stronę nadchodzącego lekarza.

– Cześć.

– Nie ma to jak świeże zwłoki z rana – zauważył Jerzy Widocki.

– Czy takie bardzo świeże, to ty mi powiesz – lekko uśmiechnął się nadkomisarz.

– Jak je wyciągamy?

– Czekamy na strażaków, podpłyną i pomogą od strony wody.

– Jasne, tak będzie lepiej. Kiedy mają być?

– Niby zaraz... Coś tam płynie, chyba oni. – Uszkier wskazał na zbliżającą się motorówkę.

– Dobrze by było, bo się gapie zbierają. – Widocki popatrzył na powiększającą się grupę ciekawskich, którzy na szczęście stali dosyć daleko, pilnowani przez policjantów z patrolu.

– Niech ich pani cofnie, będziemy zaraz wyciągać ciało – polecił policjantce Uszkier.

Gapie, acz niechętnie i po krótkich targach z sierżant Maderską, cofnęli się. Od swoich żaglówek odsunięci zostali również Wilski i Chodakowski z załogą. Nad pływającym w Motławie ciałem pochylili się zgodnie lekarz i Uszkier. Nadkomisarz popatrzył pytająco na przyjaciela.

– Jakieś uwagi?

– Nie wiem, w jakim stanie są zwłoki.

– Nie tylko ty.

– Nie przerywaj. Chodzi mi o to, że wolałbym, aby nie zostały rozkawałkowane podczas wyciągania, bo będziemy potem potrzebowali nurków do przeszukania rzeki.

– Myślisz, że ciało długo przebywa w wodzie?

– Raczej nie, ale nie widzę obrażeń. Może ręka lub noga trzyma się na samej skórze?

– Makabryczne, ale masz rację. Pogadaj ze strażakami i poinstruuj ich.

Już po chwili w wyciąganie zwłok zaangażowani byli zarówno strażacy, jak i policja. Bardzo powoli z Motławy wyłoniło się ociekające wodą ciało, na szczęście, wbrew obawom lekarza, nie brakowało żadnej jego części. Topielec został delikatnie ułożony na pomoście, a gapie cofnięci jeszcze kawałek. Taka „atrakcja” nie zdarza się codziennie i stojący nieopodal tłumek sukcesywnie się powiększał. Niektórzy usiłowali robić zdjęcia i byli bardzo niezadowoleni, gdy okazywało się, że nie można. Jasne, nie ma to jak fotka na tle zwłok wrzucona na Facebooka. Polubienia gwarantowane.

– Sępy – mruknął jeden ze strażaków.

– Co pan chce, nie co dzień ogląda się trupa – beznamiętnie wzruszył ramionami przyzwyczajony do takiego zachowania Banach.

We włosy denata zaplątane były wodorosty i zielska, które skutecznie przysłaniały jego twarz. Ubranie w większości pokrywała rzęsa. Uszkier pomyślał, że to i dobrze, ciekawscy, wyciągający szyje niczym żyrafy, jak na razie nie zobaczyli niczego specjalnie szokującego. I już nie zobaczą, nieboszczykiem zajęli się specjaliści, skutecznie zasłaniając parawanem widok gapiom. Medyk ostrożnie usunął wodorosty z twarzy topielca i skrzywił się nieznacznie. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że ciało przebywało w wodzie stosunkowo krótko, ale i tak na twarzy były już widoczne ślady żerowania ryb.

– I co, dawno trafił do Motławy? – powtórzył pytanie Uszkier.

– Raczej nie. Sądząc po dłoniach, nie później niż kilka godzin temu.

– Czyli już dzisiaj.

– Tak.

– Utopił się?

– A to ci powiem po sekcji, teraz mogę spekulować – mruknął Widocki pochylony razem z technikami nad ciałem i w skupieniu oglądający tors i dłonie denata.

– To pospekuluj...

– Widzisz, jaką ma skórę na dłoniach?

– Skórę praczki.

– Właśnie. Uwzględniając temperaturę wody, sądzę, że czas potrzebny na jej powstanie w takiej formie to najwyżej trzy godziny. Nie więcej.

– No tak, ale nic nam to nie mówi o tym, czy utonął.

– Zgadza się, skóra na dłoniach pomarszczyłaby się zarówno w przypadku utopienia, jak i utonięcia. Wyznacza jedynie ramy czasowe przebywania ciała w wodzie.

– Co tak oglądasz?

– Ma rany na klatce piersiowej, złamane żebro lub żebra. – Lekarz ostrożnie rozpiął koszulę wyłowionego z Motławy mężczyzny.

– Oberwał?

– Albo uderzył o coś po wrzuceniu do wody. Krew została wypłukana, ale to też miałoby miejsce w obu przypadkach.

– Wygląda, jakby krew nie płynęła z ran, jakby były zadane pośmiertnie – zaprotestował Uszkier.

– W przypadku utopienia rany powstałe za życia mogą być niepodbiegnięte krwią i wyglądać jak zadane pośmiertnie, co ci poradzę.

– Panie komisarzu, facet ma dokumenty przy sobie. – Taniuk sprawdził kieszenie przesiąkniętej wodą marynarki. – Te plastikowe dowody to dla nas czyste błogosławieństwo.

– No?

– Jan Kuśmierski, zamieszkały w Gdańsku, kawaler... O, żeglarz, miał patent w kieszeni, teraz też są wodoodporne, nie to, co kiedyś.

– Cholera, dawaj pan tu tego Wilskiego, niech zerknie, zanim Jurek zabierze zwłoki do siebie.

Zdziwiony zaproszeniem do oglądania zwłok i lekko urażony przeszukaniem jachtu Wilski z niechęcią podszedł do leżącego na nabrzeżu denata.

– Mam na niego popatrzeć?

– Tak. Być może zna go pan, był żeglarzem.

– Dobrze... Co mu się stało? – Wilski jak zafascynowany wpatrywał się w twarz denata, która w dużej mierze straciła swój pierwotny wygląd.

– Poznaje go pan?

– Matko... Co mu nos i oczy tak obżarło?

– Najprawdopodobniej ryby – uprzejmie wyjaśnił Widocki.

– Zna go pan? – powtórzył Uszkier.

– Znam, cholera, znam, znaczy teraz, to już chyba znałem. – Wilski wyglądał, jakby dostał czymś ciężkim w głowę.

– Proszę podać nazwisko.

– Jasiek... Jan Kuśmierski, też pływał...

– Odejdźmy na bok, przeszkadzamy tu, technicy zaraz przeniosą ciało do samochodu – nadkomisarz wskazał Wilskiemu miejsce nieco oddalone od zwłok.

– Niech pan chwilkę poczeka, porozmawiam z nimi.

Uszkier podszedł do krzątającej się na nabrzeżu ekipy. Musiał wydać kilka poleceń. Poza tym wypadałoby się przywitać z prokuratorem, który właśnie nadchodził szybkim krokiem. Ku nieukrywanemu zadowoleniu nadkomisarza był to Sebastian Badura. Przyszedł, bo powinien, pokręci się, pogada, wygłosi formułkę o współpracy, konieczności informowania go na bieżąco, przypomni, że to prokurator rządzi, poczuje się ważny i pójdzie sobie. A dalsze kontakty z prokuraturą przejmie na siebie inspektor Kalinowski, dając Uszkierowi pracować bez konieczności uczestniczenia w kompetencyjnych przepychankach. Przywołując na twarz radosny uśmiech, Barnaba przywitał się z Badurą i wyraził lekkie zdziwienie, że prokuratura już wkroczyła do akcji. Tak jak przewidywał po krótkiej rozmowie prokurator pożegnał się i opuścił miejsce zbrodni, nawet nie zerkając na zwłoki. Nadkomisarz spojrzał z satysfakcją na Widockiego.

– Spławiłeś go.

– Jak zwykle. Lubię z nim „współpracować”. – Uszkier ostatnie słowo ewidentnie ubrał w cudzysłów i spojrzał pytająco na lekarza.

– Nic z tego, muszę go na stół położyć, wtedy powiem ci więcej.

– Dobra, to jeżeli technicy nie mają nic przeciwko, niech go ładują do trupiarki i możecie jechać – nadkomisarz odwrócił się od przyjaciela, najwyraźniej czekając aż podejdą do niego dwie nowe na miejscu zdarzenia osoby.

– Nie spieszyło się wam – padło zamiast przywitania.

– Nikt nas nie uprzedził, że zamierza tu kogoś zamordować – podkomisarz Anna Więdzik spojrzała na szefa z lekką urazą.

– Nie łapali was na komórki?

– Nie, dopiero dyżurny nam powiedział. – Aspirant Roman Jadlina przyglądał się denatowi z ciekawością.

– To wszystko wyjaśnia.

– Co mamy?

– Zwłoki już odjeżdżają z Jurkiem, patrol pilnuje gapiów, technicy sprawdzają jachty sąsiadujące z miejscem, w którym zauważono ciało. Romek, ty się przejdź po łódkach, popytaj żeglarzy, czy nic w nocy nie słyszeli, i spisz ich dane, niektórzy pewnie będą chcieli niedługo odpłynąć, musimy mieć na nich jakieś namiary. Zacznij od tamtej strony – Uszkier machnął ręką w kierunku najbardziej oddalonych żaglówek. – Znamy nazwisko denata. To Jan Kuśmierski, też żeglarz.

– Jasne, spytam, czy go znali. Się odmeldowuję.

– Aniu, ty pogadaj z ludźmi z Venus, właścicielem jest ten facet siedzący schodach. Jego jacht stoi obok Astry, a właśnie pomiędzy nimi znaleziono ciało. Potem pomóż Romkowi.

Rozdzieliwszy zadania Uszkier wrócił do rozmowy z Wilskim. Facet był wyraźnie zdenerwowany, usiłował zapalić trzymanego w ustach papierosa, raz po raz wyrzucając zapałki, które nie chciały się zająć. Nie było to specjalnie dziwne, zapałkom nie jest bowiem obojętne, którą stroną są pocierane o pudełko. Zapatrzony w wodę Wilski nie zauważył tego, nadkomisarz wyjął mu je z ręki i podał ogień. Żeglarz zaciągnął się z ulgą.

– Myślałem, że zamokły – mruknął.

– Dobrze pan znał Kuśmierskiego?

– Czy ja wiem? Dobrze to chyba nie, ale dosyć długo. Wie pan, ja z Gdyni jestem, jacht trzymam w tamtej marinie, Janek mieszka... mieszkał w Gdańsku, więc nie widywaliśmy się często.

– Tutaj trzymał swój jacht?

– Nie, nie tutaj, ostatnio w Górkach, tutaj jest zdecydowanie drożej. Poza tym on nie miał swojego jachtu, pływał na klubowym.

– Nie brał udziału w regatach?

– Nie. Zaraz, ja chyba pana wprowadziłem w błąd. Mówiąc pływał, nie miałem na myśli tego, że już nie pływa, bo nie żyje – Wilski zamilkł na chwilę.

– Tak? – Uszkier poczuł się zaintrygowany.

– Żeglował odkąd pamiętam. Braliśmy udział w wielu regatach, nawet tych odbywających się w Kaliningradzie czy na Bornholmie, więc poznaliśmy się od strony żeglarskiej. Prywatnie to nawet nie wiem, gdzie Janek pracował. Kilka lat temu przestał pływać, nikt nie wie dlaczego.

– Jakieś nieporozumienia w klubie? Mówił pan, że nie miał swojego jachtu...

– Nie, na pewno nie o to chodziło. On był niezły w te klocki. Klub na pewno by mu nie ograniczył dostępu do łódki, zależało im na wysokich lokatach. Wie pan, jak to jest, wszystkich ciekawiło, dlaczego nie pojawia się na regatach. Zaczęliśmy się podpytywać ludzi z Górek, oni też nie wiedzieli. Po prostu przestał i już.

– Nie widział go pan od tej pory?

– Widziałem, czemu nie? Przychodził na niektóre regaty, żeby pooglądać z nabrzeża, ale... No nie wiem, ja bym tak nie mógł. Panie komisarzu, to jak lizanie ciastka przez szybę. Całe życie pan żegluje, bierze udział w regatach, a potem zadowala się patrzeniem z brzegu? Szlag by mnie trafił, już bym wolał w ogóle nie patrzeć. Ma pan jakąś pasję?

– Mam...

– No to pan wie, o co mi chodzi – Wilski uznał, że więcej nie musi wyjaśniać, miał rację. Gdy Uszkier miał kontuzję barku i nie mógł trenować, tylko raz przyszedł popatrzeć na ćwiczących na macie.

– Kuśmierski na tych regatach też się pojawił?

– Tak, był w Górkach, ale tu go nie widziałem. Zresztą jachty biorące udział w regatach na pewno nie stały w gdańskiej marinie, więc jak się chciał zobaczyć ze znajomymi, to tam, a nie tu. To tylko się tak wydaje, że Górki niedaleko, ale do opłynięcia kawałek jest. Teraz cumuje tu pięć jachtów, które brały udział w zawodach, reszta to, że tak powiem, obcy.

– Z Astrą i Venus?

– Tak.

– Które to są te pozostałe?

– Anna II, Orfeusz i Mimi.

– Znał pan Kuśnierskiego jako żeglarza. Co pan może o nim powiedzieć? Jaki to był człowiek? – nadkomisarz wrócił do tematu.

– Z bardzo dużą wiedzą żeglarską, zaangażowany w życie klubu, znający większość liczących się w naszym światku ludzi.

– To jako żeglarz, a jako człowiek?

– Na pewno uczynny, dosyć towarzyski... Wie pan, jak się spotykaliśmy na regatach, to wszystko obracało się wokół jachtów, startu, prognozy pogody i planowania trasy. Prywatnie to naprawdę mało o nim wiem. Ale generalnie facet dał się lubić, sympatyczny był.

– Dobrze pływał wpław?

– Bardzo dobrze, nieraz widziałem, jak pokonywał długie dystanse, nie w basenie, w morzu, a to duża różnica.

– Wiem, też tu mieszkam – zauważył Barnaba. – Proszę podać mi nazwiska osób, które według pana znają Kuśmierskiego najlepiej.

– Właściwie to nie wiem... Niech pan spyta w marinach, niektórzy ludzie długo tam pracują, więc siłą rzeczy znają Janka. A z pływających to chyba Ludwik Rzęsny i Krzysztof Glinkowski, tak mi się wydaje. – Wilski zapalił kolejnego papierosa.

– Będzie pan musiał podpisać zeznanie. Być może będę miał do pana jakieś dodatkowe pytania, ale na razie to chyba wszystko. – Uszkier wyciągnął rękę do Wilskiego.

– Kiedy oni skończą? – żeglarz wskazał wzrokiem techników krzątających się na Astrze.

– Mam nadzieję, że już niedługo. – Uszkier jeszcze raz skinął głową Wilskiemu i szybko ruszył w stronę techników.

W tym czasie na jachcie Banach przeprowadzał dobrze znany Uszkierowi test, sprawdzając, czy znalezione ślady to krew. Czyżby zbrodnia została popełniona na miejscu?

– No?

– Krew, jak pan widzi.

– Dużo?

– Nie wiem. Albo rozmazana stosunkowo mała ilość, albo wytarte całkiem sporo. Niech pan popatrzy – Banach wskazał na burtę Astry.

– W sumie i właściciel mógł się skaleczyć, ale nie widziałem, żeby był oplastrowany. Trudno, muszę z nim jeszcze pogadać.

Lekko zdziwiony, palący kolejnego papierosa, Wilski spojrzał pytająco na Uszkiera.

– Znaleźliśmy ślady krwi na pańskiej żaglówce.

– Cholera, a myślałem, że wszystko wytarłem – w głosie mężczyzny nie było słychać emocji.

– Skąd ta krew?

– No skąd ma być? Skaleczyłem się – wzruszył ramionami Wilski. – Zaraz, pan myśli, że to krew Janka?

– Tego nie twierdzę. Wiem, że na pańskiej łódce są ślady krwi, dlatego pytam.

– Rozwaliłem sobie duży palec u nogi, dlatego teraz jak ten cymbał chodzę w skarpetkach i sandałkach. Nie mogę ubrać innych butów, a rano chłodno było.

– Jak i kiedy się pan skaleczył?

– Wczoraj wieczorem. A jak? Jak ostatni debil, o otwartą puszkę, zachciało mi się jeść na pokładzie, postawiłem puszkę, zjadłem, zapomniałem o niej, a potem w nią wlazłem. Sikało nieźle, ale wydawało mi się, że wszystko starłem.

– Resztki zostały. Jak długo zamierza pan zostać w Gdańsku?

– Jeszcze dwa dni.

– Gdyby pan chciał wcześniej odpłynąć, proszę dać mi znać. – Uszkier podał Wilskiemu wizytówkę.

– Pan podejrzewa, że to nie moja krew?

– Nie, raczej nie. Ale prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa, więc sam pan rozumie. Zaraz podejdzie do pana technik, proszę pokazać mu skaleczenie.

– Dobra, ale to niezbyt przyjemny widok.

– Nie kuleje pan?

– Nie, rozcięcie jest koło paznokcia, więc mogę chodzić bez problemu.

Ekipa Uszkiera na nabrzeżu spędziła ładnych kilka godzin. Nie wszyscy oczywiście. Widocki pojechał robić sekcję, technicy sprawdzili, co mogli, zebrali ślady palców, zabezpieczyli to, co było do zabezpieczenia, i również odjechali. Na placu boju pozostali Uszkier, Więdzik i Jadlina. Porozmawianie ze wszystkimi nocującymi i pracującymi w marinie trochę potrwało. Nadkomisarz stwierdził, że szkoda czasu na jeżdżenie tam i z powrotem, i tylko telefonicznie zlecił Prokoszowi sprawdzenie, czy i jakie dane o Kuśmierskim są w posiadaniu policji oraz powiadomienie rodziców o jego śmierci, a sierżantowi Gołębiowi porozmawianie z sąsiadami.

Jan Kuśmierski okazał się znajomym nie tylko osób biorących udział w Pucharze Obrońców Westerplatte, ale również kilku innych żeglarzy, którzy spędzali noc w marinie. Wszyscy przepytywani przez policję zgodnie twierdzili, że od paru sezonów zamordowany mężczyzna już nie żeglował, nikt nie wiedział dlaczego, ale też w środowisku nie krążyły na ten temat żadne konkretne plotki. Czasem ludzie przestają pływać ze względów rodzinnych lub finansowych, ale nikt nie ukrywa powodów i wiadomo, że Kowalski nie pływa, bo ma małe dziecko, a Iksiński jest chory na serce. W przypadku Kuśmierskiego tak nie było. Porzucił żeglarstwo i nikomu nie powiedział dlaczego. Czasem tylko przychodził popatrzeć na regaty. Nie, skądże znowu, to nie był jakiś tajemniczy facet, nigdy przedtem tak się nie zachowywał. Może po prostu z kimś się pokłócił i nie chciał go widywać? Ale musiałaby to być jakaś poważna kłótnia, pozostawiająca trwałą niechęć i przeprowadzona w cztery oczy, bo inaczej jakieś plotki by się pojawiły. Albo może nie chciał się przyznać, że na coś choruje, bał się, że ludzie będą go wypytywali albo mu współczuli? Rozmawiający z policją żeglarze nie potrafili powiedzieć o wyłowionym z Motławy mężczyźnie nic istotnego, a wszystkie informacje pochodziły sprzed kilku lat. Dominowała opinia, że Kuśmierski było dobrym żeglarzem, człowiekiem uczynnym, choć może nieco skrytym. Nikt nic nie wiedział o jego wrogach. Bo trudno uważać za żądnych krwi przeciwników kolegów pokonanych w zawodach, mimo że regatom czasem towarzyszą ogromne emocje. Wiążą się one jednak raczej z organizacją zawodów, przepisami, niedogodnościami w marinach i tego typu sprawami, a nie odnoszą się do relacji pomiędzy żeglarzami. Wiadomo, że czasem trafiają się różne konflikty, na przykład, gdy ktoś wymusi pierwszeństwo przy boi albo nie ustąpi, idąc lewym halsem, ale rozmawiający z policją nie przypominali sobie takiej sytuacji w odniesieniu do Kuśmierskiego. Chodzący ideał? Nie ma ideałów... Żeglarze pytani o ostatnią noc, zgodnie twierdzili, że nic nie zwróciło ich uwagi, nie było też jakichś podejrzanych hałasów. Spali od momentu położenia się do pobudki zaserwowanej im przez policję. Nocą po wodzie głos niesie, gdyby ktoś hałasował, pewnie by usłyszeli.

Ponowna, dłuższa, rozmowa z pracownikami gdańskiej mariny również nie wniosła nic istotnego. Mimo przejęcia tematem, bo w końcu niecodziennie wyławiane są z wody zwłoki, chęci pomocy policji i podbudowania własnej pozycji, przesłuchiwani odpowiadali: „nie”, „nie wiem”, „nie słyszałem”, „nie widziałem”, „nie znam”. Jednym słowem porażka. Jedynym faktem, jaki udało się Uszkierowi ustalić, było to, że Kuśmierski nigdy nie korzystał z tej przystani. Najprawdopodobniej po prostu nie miał takiej potrzeby, w Górkach są niższe opłaty. A choć w Gdańsku mieszkał, poprzednio należał do gdyńskiego jachtklubu.

Jadąc do komendy, Uszkier starał się zaplanować kolejne posunięcia na podstawie informacji, którymi dysponowali, a niestety wiele ich nie było. Gdy tylko przekroczył próg pokoju, usłyszał, że ma oddzwonić do Widockiego.

– Mówił coś?

– Że jeszcze nie skończył sekcji, ale ma coś dla ciebie. – Prokosz nie krył irytacji, to nie był pierwszy raz, gdy lekarz chciał rozmawiać tylko i wyłącznie z Barnabą.

– Nie mógł tobie powiedzieć? – spytał retorycznie Barnaba, sięgając po słuchawkę.

– Jakbyś go nie znał, jak nie ma jeszcze protokołu, to powie tylko tobie. – Prokosz wzruszył ramionami. – Chciałem go przycisnąć, ale mnie olał.

Lekarz odebrał dopiero po siedmiu sygnałach, jakby chciał wystawić na próbę cierpliwość komisarza.

– Uszkier.

– Widocki. No, wróciłeś wreszcie.

– Mogłeś łapać mnie na komórkę – zauważył komisarz.

– Nie chciałem ci przeszkadzać.

– Co masz?

– Facet dostał w głowę.

– Za życia?

– Tak, ma krwiaka. Tego woda nie wypłukała.

– Oberwał śmiertelnie?

– Zależy jak na to patrzeć, nie zginął od razu. Szybka pomoc mogłaby go uratować, jej brak był równoznaczny ze skazaniem ofiary na śmierć. Miał dużego krwiaka nadtwardówkowego. Facet po ogłuszeniu już nie odzyskał przytomności.

– Kiedy to się stało?

– Wydaje mi się, ale to taka wstępna opinia, że bardzo późnym wieczorem. To, co widoczne na zewnątrz, diabli wzięli, nie widać ziarnienia ani tego typu rzeczy, jakże przydatnych do oznaczania czasu. Ale sądząc po tym, co uległo uszkodzeniu i jak duży powstał krwiak, wydaje mi się, że pomiędzy uderzeniem a śmiercią minęło od trzech do czterech godzin.

– Facet znalazł zamordowanego o szóstej trzydzieści, mówiłeś, że denat w wodzie nie przebywał dłużej niż trzy godziny, to daje nam trzecią trzydzieści rano. Najpóźniej.

– Dokładnie.

– Jesteś w stanie stwierdzić, czy utonął, czy trafił do wody po śmierci? A jeżeli to drugie, to czy ciało zostało od razu wrzucone do rzeki?

– Właśnie miałem ci powiedzieć. Ani w płucach, ani w żołądku nie ma śladów wody.

– Czyli ktoś go wrzucił do Motławy po śmierci.

– Podejrzewam, ale tylko podejrzewam, że niedługo po śmierci. Jeżeli krew zaczyna tężeć, trudniej się wypłukuje. Ale to zależy od wielu czynników, na sto procent ci nie powiem.

– Cholera, mógł zostać zaatakowany gdziekolwiek. Słuchaj, sam się tak uderzyć nie mógł? Na przykład przewracając się?

– Nie, chyba że spadłby na coś prawie pionowo w dół albo zgięty wpół przyładował w coś głową. Obrażenia są za blisko czubka głowy.

– Nic nie zauważyłem.

– Na ciele wyłowionym z wody trudno takie rzeczy zobaczyć – Widocki pocieszył przyjaciela.

– Na czubku głowy mówisz... Więc albo denat siedział, albo stał niżej, na przykład na schodach.

– Albo napastnik był bardzo wysoki, a narzędzie miało dość długie ramię – uzupełnił Widocki.

– Młotek?

– Nie, inny kształt. Jak już, to szybciej siekiera lub toporek.

– A te połamane żebra? – przypomniał sobie Uszkier.

– To raczej obrażenia przedśmiertne, ale jeszcze do nich nie doszedłem, zacząłem od głowy i...

– Dasz radę stwierdzić, kiedy nastąpiła śmierć? Czy raczej bliżej godziny zadania ciosu, czy wrzucenia do wody?

– Nie wiem, ale spróbuję.

Widocki rozłączył się bez pożegnania, miał jeszcze sporo pracy. Prokosz cierpliwie czekał, aż Uszkier przetrawi to, co usłyszał. Dobrze znał swego szefa i wiedział, że nie ma sensu przerywać mu zamyślenia.

– Napadnięty i ogłuszony nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po jakim czasie zamordowany, a następnie wrzucony do wody. Też nie wiadomo gdzie.

– Cholera, wolę zwłoki znalezione na miejscu zbrodni, a nie podrzucone – skrzywił się Prokosz.

– Ja też. Tu na dodatek woda zatarła, jeżeli nie wszystkie, to większość śladów, które zabójca mógł zostawić na ofierze.

– Ale do wody trafił martwy?

– No przecież mówiłem... Jurek sprawdził już płuca i żołądek. Facet nie nałykał się wody po wrzuceniu do Motławy. Czego się o nim dowiedziałeś?

– Nie za wiele na razie. Porozmawiałem z rodzicami. Jak się należało spodziewać, są zdruzgotani. Najpierw pytali, czy jesteśmy pewni, że to Kuśmierski, a potem kiedy będą mogli obejrzeć zwłoki i na kiedy mogą załatwiać pogrzeb.

– Jurek musi skończyć, trudno, żeby oglądali syna podczas autopsji.

– A propos, pytali, czy będzie sekcja.

– W jakimś kontekście?

– Chyba z ciekawości i niepokoju, jak syn będzie się prezentował po zabiegach Widockiego.

– Co im powiedziałeś?

– Umówiłem się na telefon i obiecałem, że powiadomię ich, gdy tylko będę już wiedział coś konkretnego – wyjaśnił Prokosz.

– Jak się trzymają?

– Powiedziałbym, że nie odbiegają od normy, są w szoku, powtarzają, że to nie jest normalne, że rodzice chowają dziecko. Kobieta jest jak ogłuszona.

– Powiedzieli coś, co może się nam przydać? Dać jakiś punkt zaczepienia? – dociekał Uszkier.

– Nie, głównie mówili o tym, jakim był wspaniałym synem, żeglarzem, człowiekiem.

– Chyba jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś powiedział, że zmarły był draniem i dobrze mu tak. Nawet jeżeli sprawa dotyczy nałogowego pijaka znęcającego się nad rodziną, to po śmierci okazuje się, że taki zły nie był. W rozmowach z nami ludzie przeważnie wystawiają zmarłym laurkę. – Barnaba wzruszył ramionami z wyraźną dezaprobatą. – Coś im się nie wyrwało między wierszami? Nie było żadnego „ale”?

– Dziwili się, co on w nocy w mieście robił. Facet należał do osób lubiących chodzić wcześnie spać, mógł rano obudzić się razem z kurami, ale w łóżku najchętniej był o dziewiątej wieczorem. A w zimie jeszcze wcześniej.

– Tyle sypiał?

– Czytał w łóżku, wolał na leżąco – Prokosz spojrzał na notatki.

– Jak to łączył z żeglowaniem? Podczas regat czasem trzeba zarwać nockę. Jak on to znosił, jeżeli taki z niego śpioch?

Uszkier, mimo że urodził się i mieszkał w Gdańsku, jakoś bakcyla żeglarskiego nie połknął. Trochę go odstraszała właśnie wizja wczesnego wstawania i spędzania długich godzin za sterem, jakby nie było, nie każdy mieszkający w pobliżu wody musi być żeglarzem.

– Podobno gdy siedział za sterem, to nie zasypiał, przestawiał się – wyjaśnił Prokosz.

– Coś jeszcze? Jacyś znajomi? Coś o pracy?

– Sorry, stary, już nie miałem sumienia wypytywać rodziców.

– Będzie trzeba z nimi jeszcze raz pogadać, umów się może na jutro. Trzeba oddzielić wizytę w prosektorium od opowieści o synu, bo się znowu niczego nie dowiemy – polecił Uszkier.

– Jasne.

– Praca?

– Rozmawiałem telefonicznie z szefem Kuśmierskiego, facet pracował jako spec od marketingu w knajpie. Ponoć niezły był w te klocki, nie dość, że miał wiedzę, to jeszcze pasjonat. – Prokosz ponownie posłużył się notatkami.

– Był lubiany przez współpracowników?

– Raczej tak, ale nie pracował w zespole. Wiesz, on miał swoją działkę, zero podwładnych, a szef mu dawał sporo luzu. Nie było sytuacji konfliktowych, wygryzania ze stanowiska, udowadniania swojej wyższości i tak dalej.

– Czyli facet nie miał konkurencji – podsumował Uszkier.

– Właśnie. Ale to opinia szefa, trzeba pogadać z pracownikami, mogą mieć zupełnie inne zdanie niż on – zastrzegł Witold.

– Umów się.

– Czy ja od wczoraj w policji pracuję? Umówiłem się na jutro, na trzynastą. – Prokosz spojrzał z lekką urazą na przyjaciela, przecież nie jest dzieckiem i wie, co ma robić.

– Gołąb się odzywał?

– Tak, obchodzi sąsiadów. Facet mieszkał w bloku, więc trochę ich jest. Zaliczy tych, którzy są w domu, zrobi sobie przerwę na obiad i dokończy. Gdyby natknął się na coś istotnego, da znać. Opowiedz, co tam było na nabrzeżu, bo tylko o sekcji wiem nieco więcej – zażądał Prokosz.

Komisarz z zaciekawieniem słuchał sprawozdania z porannych wypadków. Trup znaleziony w wodzie trafia się zdecydowanie rzadziej niż zwłoki „lądowe”, nawet w mieście położonym nad morzem i rzeką. Dużo trudniej w takim przypadku zabezpieczyć ślady, najczęściej znakomita większość zostaje zniszczona, nie mówiąc już o stanie samych zwłok, którym pobyt w wodzie nie służy. Na szczęście w tym przypadku denat nie przebywał w rzece długo, a od czasu zgonu nie upłynęło wiele godzin, więc rozkład nie był zbyt daleko posunięty, co znacznie ułatwiło Widockiemu sekcję. Rozmowę przerwał telefon.

– Uszkier. Tak szefie, już jestem... Dobra, zaraz się u pana zjawię, tylko muszę zamienić z Witkiem kilka słów. – Uszkier odłożył słuchawkę i teatralnie westchnął. – Już mnie namierzył.

– Długo u niego będziesz?

– Raczej nie, nie mam nic konkretnego, bo niby skąd? Ale jak zwykle Dyktator chce być na bieżąco, to jego konik.

– Powiedziałbym, że wręcz mania.

– Tylko nie mów tego głośno – roześmiał się Barnaba, wstając zza biurka.

– Jakby wszyscy nie wiedzieli, że stary tęskni do osobistego prowadzenia spraw – Prokosz wzruszył ramionami. – Zresztą nieważne, lepiej powiedz mi to, co miałeś powiedzieć.

– Pogoń Ankę i Romka, mieli spróbować złapać telefonicznie innych znajomych Kuśmierskiego, ewentualnie poumawiać się z nimi. Pewnie będzie trzeba do Gdyni podjechać, sporo żeglarzy trzyma jachty w tamtejszej marinie, a i o samym denacie pracownicy przystani mogą coś wiedzieć.

– Pogonię. Ja się umówię na jutro rano z rodzicami Kuśmierskiego, chyba że masz inny pomysł?

– Nie mam. Jak już zajmujesz się umawianiem, to umów mnie z technikami na jutro na przeszukanie mieszkania denata.

– Mamy klucze?

– Tak. Miał przy sobie. Trzeba też poszukać jego samochodu.

– Jasne, puszczę informację.

– Poza tym... Cholera, przecież zaraz wrócę, to pogadamy – powiedział Uszkier i zniknął za drzwiami.

Osobisty „goryl” inspektora Kalinowskiego wpuścił Barnabę do gabinetu szefa, uśmiechając się porozumiewawczo. Pani Matylda doskonale wiedziała, że Uszkier wolałby teraz rozmawiać ze świadkami, technikami czy lekarzem, słowem bezpośrednio zajmować się śledztwem, niż omawiać je z szefem. Kalinowski siedział za biurkiem, przez chwilę udawał bardzo zajętego leżącymi przed nim papierami, potem przeniósł wzrok na komisarza.

– Mów.

– Nie za bardzo jest jeszcze o czym.

– Nie wykręcaj się, potraktuj mnie jak dentystę, wizyty są potrzebne, choć może niekoniecznie przyjemne.

– Tak źle nie jest! – roześmiał się Barnaba. – Po prostu nie mam nic, co wymagałoby konsultacji z panem, szefie.

– Dawaj to, co masz, ja potem też mam coś dla ciebie.

Po tych słowach Uszkier poczuł się mocno zaintrygowany i zmotywowany do zrelacjonowania „sprawy żeglarza”, jak razem z Prokoszem roboczo nazwali śledztwo. Gdy krótkie sprawozdanie dobiegło końca, komisarz spojrzał pytająco na Dyktatora.

– Rozumiem, że wielki znak zapytania widoczny na twojej twarzy nie dotyczy moich wskazówek co do prowadzenia śledztwa – uśmiechnął się Kalinowski.

– Nie wiem jak pan to zrobił, ale zgadł pan.

– Niestety zabieram ci Jadlinę.

– Słucham?! Niech pan nie żartuje, kim ja będę pracował? I tak mam za mało ludzi, Gołąb i Krupa tylko z doskoku, śledztwo się samo nie rozwiąże, we trójkę mamy wszystko obskoczyć!?

– Nie irytuj się.

– No jak nie! Mam się może cieszyć? Ale mnie pan urządził. – Uszkier dobrze wiedział, że może sobie pozwolić na stosunkowo dużo, więcej niż przeciętny komisarz.

– Nie żołądkuj się! Posłuchaj może do końca! Ponoć nadkomisarz Uszkier znany jest z tego, że świetnie potrafi słuchać – nie mógł sobie darować Kalinowski.

– Słucham.

– Romek idzie do szkoły, wróci do ciebie za jakiś czas, już jako podkomisarz.

– Cholera.

– Zawsze wydawało mi się, że popierasz jego starania – zdziwił się Kalinowski.

– Pewnie, że tak. Ale wie pan, jak to jest, potem okaże się, że ma przydział gdzieś indziej, zwłaszcza świeżo po szkółce.

– Już ja dopilnuję, żeby DO MNIE wrócił – uśmiechnął się inspektor. – Ja też wiem, że jest niezły.

– Będzie dobry, jest jeszcze trochę za mało doświadczony i narwany, ale z czasem się wyrobi. Dobrze, szefie, generalnie cieszę się, że Jadlina zyska szlify oficerskie, ale co w międzyczasie? Mam nas sklonować?

– Nie, w sekretariacie czeka podkomisarz Dawid Bukowski, od tej sprawy masz go w zespole.

– Gdzie był przedtem?

– Na jakimś zadupiu, ale chłopak wżenił się w Gdańsk, więc dołożył starań, żeby dostać przeniesienie. No... trochę musiał poczekać.

– Coś pan o nim wie?

– Niewiele. Tak naprawdę to nie miał się jeszcze ani gdzie, ani przy czym wykazać.

– Mam go przetestować – uśmiechnął się domyślnie Uszkier.

– Zgadłeś.

– A co, jeżeli nie okaże się najlepszym nabytkiem?

– O to się nie martw, doborem kadry nie ty się zajmujesz.

– Jasne, tak tylko pytam. – Uszkier zdawał sobie sprawę, że inspektor stara się, aby w JEGO komendzie pracowali jak najlepsi specjaliści. – Jeszcze jedno pytanie. Jadlina już wie, że się załapał?

– Nie. Ty mu powiedz.

– Tak jest.

Inspektor Kalinowski podniósł słuchawkę, zamienił z panią Matyldą dwa słowa i po chwili w drzwiach stanął nowy członek ekipy Barnaby. Zgodnie z tym, co powiedział inspektor, podkomisarz był młody, a wyglądał jeszcze młodziej. Średniego wzrostu, szczupły, ciemnowłosy i ciemnooki, wyraźnie wysportowany, mundur na nim leżał znakomicie. Uszkierowi natychmiast przyszło na myśl, że jest prawie dokładnie w typie podkomisarz Więdzik, która gustowała w brunetach. Może tylko ciut za niski. Cholera, żeby tylko nie zakochała się od pierwszego wejrzenia w nowym koledze.

– Podkomisarz Dawid Bukowski. – Chłopak regulaminowo trzasnął obcasami.

– Uszkier – nadkomisarz bardzo rzadko przedstawiał się, używając stopnia służbowego. – To wszystko, panie inspektorze?

– Tak.

– To ja się odmeldowuję. Niech pan idzie ze mną – skinął na Bukowskiego.

Nieco zaskoczony krótkim pobytem w gabinecie inspektora Dawid Bukowski podążył za swoim bezpośrednim przełożonym. Szczerze mówiąc, chłopak nie bardzo wiedział, czego ma się spodziewać po Uszkierze, o którym zaczynały krążyć może nie legendy, bo był na to jeszcze za młody, ale anegdoty. Poza tym podkomisarz wiedział, że będzie pracował w zespole, który jest ze sobą zgrany, a wszyscy jego członkowie znają się doskonale i rozumieją w pół słowa. I na dodatek przychodzi w miejsce lubianego przez wszystkich Jadliny. Taka sytuacja nie była dla niego komfortowa.

Wchodzący do pokoju mężczyźni natychmiast przyciągnęli uwagę wszystkich obecnych. Starym zwyczajem wszyscy biorący udział w dochodzeniu zebrali się u Uszkiera i Prokosza, zresztą trudno się temu dziwić, tak było najwygodniej, chociaż czasem pokój pękał w szwach. Anka natychmiast zapatrzyła się w Bukowskiego.

– Romek, jak tam u ciebie z kasą? – padło niespodziewane pytanie.

– Normalnie, panie komisarzu, znaczy tak sobie. A co, za nadgodziny będą płacić?

– Zwariowałeś? No, trudno, zapożyczysz się.

– Bo?

– Ty, bo jak cię gwizdnę za to „bo”! – Anka zareagowała od razu, przenosząc wzrok z Dawida na Jadlinę.

– Bo musimy opić twój przyszły awans – roześmiał się Barnaba. – Idziesz się uczyć, przyszły panie komisarzu.

Jadlina przez chwilę stał osłupiały, a potem wykonał coś w rodzaju tańca wojennego, który niekoniecznie przystoi stróżowi prawa. Na szczęście ograniczona ilość miejsca zdecydowanie przeszkadzała mu się rozwinąć. W końcu aspirant potknął się o nogi sierżanta, nabił sobie siniaka na biodrze o róg biurka Prokosza i o mało nie wyłożył jak długi u stóp Uszkiera i Bukowskiego. To go otrzeźwiło.

– O rany, człowieku, opanuj się, podeptałeś mnie. – Gołąb rozcierał sobie kostkę.

– Już? Ochłonąłeś? – Uszkier ruszył w stronę swojego biurka, gestem wskazując Bukowskiemu wolne krzesło. – To pamiętaj o piwie!

– Tak jest! – krzyknął uradowany aspirant, z którego wielkie emocje najwyraźniej jeszcze nie uszły.

– A to jest podkomisarz Dawid Bukowski, który zastąpi Jadlinę – Barnaba przedstawił nowego.

– A co z Romkiem po skończeniu szkoły?

– Pożyjemy, zobaczymy. – Uszkier nie uważał za konieczne wtajemniczanie wszystkich w treść rozmowy z Kalinowskim. – Osobiście chciałbym, żeby do nas wrócił.

– Może się uda. – Jadlina zdawał sobie sprawę, że to wcale nie jest takie pewne.

– Jak już doszedłeś do siebie, to zabieramy się do roboty. Poumawialiście się na jutro?

– Tak, z kilkoma żeglarzami i w gdyńskiej marinie – za siebie i Jadlinę odpowiedziała Więdzik. – Do części się nie dodzwoniliśmy, spróbujemy po południu.

– A pan? Miał pan maglować sąsiadów.

– Przerwa mi się zrobiła – wzruszył ramionami Gołąb. – Tych, którzy byli dostępni, przesłuchałem, na resztę czekam.

– Dowiedział się pan czegoś ciekawego?

– Nie za wiele. To znaczy głównie takie ogólniki, jedni mówili, że miły facet, fajny sąsiad, inni narzekali, że za bardzo zamknięty w sobie, nie uczestniczył w życiu sąsiedzkim. Para emerytów w wyraźną satysfakcją stwierdziła, że się doigrał i można było to przewidzieć, bo facet zadzierał nosa i był nieuczynny.

– I dlatego się doigrał? – zdziwił się Bukowski.

– A jak? Brak aktywności sąsiedzkiej dla niektórych jest sporym „przestępstwem”, a niech pan jeszcze dołoży do tego różnicę pokoleń, lekką zawiść i to, że Kuśmierskiemu powodziło się całkiem nieźle. Nigdy pan nie przesłuchiwał sąsiadów ofiary?

– Nie...

– Hm – sierżant odchrząknął zakłopotany.

– Podkomisarz pracował w niewielkim mieście, tam są inne relacje – rzucił w przestrzeń Uszkier. – Kobieta?

– Nie. Nikt nie wspomniał, żeby ostatnio jakaś kobieta składała wizyty Kuśmierskiemu. Sąsiadka z tego samego piętra nawet była mocno zaintrygowana. Przez pewien czas snuła podejrzenia co do zmiany preferencji seksualnych denata, ale potem uznała, że widocznie woli spotykać się z kobietami w ich mieszkaniach.

– Ania i Romek mają już zaplanowany jutrzejszy dzień, podobnie jak komisarz. Sierżancie, pan niech się ze mną skontaktuje po rozmowach, zobaczymy, co panu jutro przypadnie w udziale, ja biorę na siebie techników, Widockiego i marinę w Górkach.

– A ja? – Bukowski nieśmiało przypomniał o swoim istnieniu.

– Był pan kiedyś na rozmowie z rodzicami denata?

– Nie.

– To jutro pan pójdzie do Kuśmierskich razem z komisarzem Prokoszem.

– Tak jest.

– A co z telefonem? Nie znaleźli?

– Romek, czy tobie ze szczęścia rozum odebrało? Gdzie mieli znaleźć? W Motławie?

– Mógł gdzieś leżeć na nabrzeżu – bronił się aspirant.

– Ale nie leżał. Na miejscu mordercy wrzuciłbym go do rzeki i po sprawie – wyjaśnił Uszkier.

– A po co? Przecież o połączenia i tak możemy spytać operatora – zauważyła Anka. – Nawet długo nie trzeba czekać, szczególnie przy morderstwie, na cito pójdzie.

– Może miał w ręku ten telefon? Albo bał się, że Kuśmierski robił zdjęcia i on też mógł się na fotę załapać? Ale równie dobrze możemy telefon znaleźć w domu.

– Wierzy pan, że dorosły facet wyszedł z domu bez komórki? – zdziwił się Gołąb.

– Nie bardzo, ale wykluczyć nie możemy, mógł zapomnieć. Witek, umówiłeś mnie z technikami?

– Tak, zaczynasz dzień od przeszukania domu naszego topielca. Aha, samochód denata grzecznie stoi pod jego domem, nie było go trzeba daleko szukać.

– W porządku. Jak nie macie pytań, to do domów albo do roboty. Pan zostaje, komisarzu – Uszkier powstrzymał Bukowskiego przed wyjściem.

– Tak jest. – Bukowski ponownie usiadł.

– Niech pan nie będzie taki spięty i raczej nie nadużywa „tak jest”.

– Tak... to znaczy dobrze, panie nadkomisarzu.

Uszkier przyglądał się przez chwilę swojemu nowemu nabytkowi. Oprócz tego, że chłopak był diabelnie spięty, nie wiedział o nim nic. To „tak jest” co chwilę i „panie NADkomisarzu” przy każdej okazji strasznie wkurzało Barnabę, ale może tam, skąd chłopak przyszedł, takie zachowanie było na porządku dziennym?

– Chcesz czegoś ode mnie? Bo jak nie, to spadam, piękne kobiety na mnie czekają – Prokosz spojrzał pytająco na Barnabę.

– Leć.

– Jutro będę dopiero po południu, chyba żebym zdążył pomiędzy rodzicami Kuśmierskiego a jego współpracownikami.

– Dobra, jakbyś miał coś istotnego, to daj mi znać.

– I wzajemnie, cześć.

– Komisarz Prokosz ma żonę i córkę, o nich myślał, mówiąc, że kobiety na niego czekają – wyjaśnił Barnaba, widząc nieco zszokowaną minę Bukowskiego. Wyobraźnia „młodego” najwyraźniej nie próżnowała.

– Tak, oczywiście. – Dawid przyjął postawę zasadniczą, siedząc na krześle.

– Rany boskie, niechże pan wyluzuje, tu przeważnie nikt nie gryzie – nie wytrzymał Uszkier.

– Nie skąd... ja tylko...

– Człowieku, jak mamy współpracować, to nie może pan co chwilę stawać na baczność, mówić „tak jest” i bać się mieć własne zdanie.

– Spróbuję, ale wie pan, panie... ale wie pan, mój poprzedni szef był strasznym służbistą.

– Przedkładam myślenie i umiejętność pracy w zespole nad stawanie na baczność – uśmiechnął się Barnaba i zmienił temat. – Jest pan żonaty. Mówił pan żonie, o której pan wróci?

– Powiedziałem, że nie wiem, ale dam znać, jeżeli miałbym wrócić później.

– To niech pan zadzwoni i przesunie powrót o godzinę. Nie wie pan o nowej sprawie tyle, ile reszta zespołu. Muszę pana wprowadzić, lepiej się będzie pracowało, i panu, i nam. – A widząc zdziwione spojrzenie młodszego kolegi, dodał: – Dłużej niż pan pracuję w policji i wracam do domu o różnych porach, nieraz znacznie odbiegających od tych planowanych, więc niech mi pan wierzy, zdecydowanie lepiej informować żonę o godzinie powrotu.

Nadkomisarz przeczekał rozmowę Bukowskiego, a następnie wtajemniczył go w szczegóły śledztwa. Ponieważ do tej nie było takiego przypadku, aby do jego, Barnaby, zespołu doszedł ktoś zupełnie nieznany, ktoś, o kim nie było wiadomo praktycznie nic, Uszkier po zapoznaniu Dawida ze „sprawą żeglarza” od razu zrobił mu krótki egzamin, sprawdzając, co nowy zapamiętał. Bukowski wykazał się niezłą pamięcią i zdolnością logicznego myślenia, co zdecydowanie podniosło jego notowania.

Z postanowieniem, że należy młodego jeszcze przetestować na strzelnicy i sprawdzić, czego się można po nim spodziewać przy ewentualnej bezpośredniej konfrontacji, na przykład podczas zatrzymania podejrzanego, Uszkier opuścił mury komendy. Gdy wsiadał do samochodu, dogoniła go Anka.

– Ty go znalazłeś?

– Bukowskiego?

– No a kogo?

– Nie ja, stary.

– Cholera – Anka westchnęła nieomal teatralnie.

– Na własnym podwórku się nie poluje – zauważył Barnaba ze śmiechem.

– A nie, polowanie odpada, nie dość, że młodszy, to jeszcze żonaty, nie wchodzę w takie układy.

– To o co ci chodzi?

– Rozprasza mnie... – mruknęła Anka. – Podrzucisz mnie kawałek?

– Wsiadaj. – Barnaba poczekał aż kobieta usiądzie i ruszył. – A tak naprawdę, o co chodzi z Bukowskim?

– Skąd...?

– Bo cię znam, co prawda kręcą cię bruneci, ale nie jedyny Bukowski w komendzie ma taki koloryt, na innych się jakoś nie rzuciłaś.

– Żaden z nich nie był w twoim zespole – próbowała się wykręcić Anka.

– Nooo, mam cię – roześmiał się Barnaba. – Nie chodzi o ciebie, tylko o Romka, zgadza się?

– Będzie zazdrosny.

– Czyżby coś było w tym, co sugeruje pani Malwina? – Sekretarka szefa już od jakiegoś czasu uważała, że Więdzik i Jadlina tworzyliby świetną parę.

– Nie wiem... jeszcze. A na dodatek Romka nie będzie przez jakiś czas.

– Anka, ja w twoje osobiste sprawy wnikał nie będę, ale łączenie pracy i...

– Wiem, może być trudne. I dlatego nie wiem. Cholera, nie pomogłeś mi.

– A co ci powinienem powiedzieć? Dać błogosławieństwo? Zabronić? Już od jakiegoś czasu jesteście dorośli i powinniście wiedzieć, co robicie, tylko musicie brać pod uwagę, gdzie pracujecie.

– Wiem, wiem. Dobra, zatrzymaj się, tu wysiadam.

– Zadzwoń jeszcze do Gdyni, będziecie na ich terenie, pewnie ktoś będzie chciał z wami iść do mariny.

– Dobra, zadzwonię. Cześć.

No ładnie! Ciekawe, jak to się rozwinie? Chyba już od dwóch lat pani Matylda delikatnie dawała do zrozumienia wszystkim, którzy byli skłonni jej słuchać, że podkomisarz i aspirant na pewno mają się ku sobie. A jeżeli nie, to powinni. Wszyscy, łącznie z obgadywanymi, bawili się domysłami sekretarki Kalinowskiego, a Anka i Romek posuwali się czasem nawet do inicjowania plotek, bawiąc się przy tym całkiem dobrze. Na przykład rozmawiali w zasięgu uszu pani Matyldy o wspólnie spędzonym wieczorze. Nieważne, że wspólne spędzanie polegało na przeglądaniu akt sprawy i jedzeniu niezbyt apetycznie wyglądających fast foodów, pani Matyldzie to wystarczało. Uszkier pomyślał, że teraz oboje zainteresowani powinni jak ognia unikać wypowiedzi w jej obecności, tak na wszelki wypadek. Pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, bo sam w plotki pani Matyldy do tej pory nie wierzył.

Wracający do domu zatłoczonymi ulicami Gdańska Barnaba myślał o niedającej mu spokoju „sprawie trzeciego syna”, jak ją w myślach nazywał. Nadkomisarz już się nieco niecierpliwił. Listy z informacją, że ma nieślubnego syna, przyszły jakiś czas temu, coś się niby powinno od tego czasu wydarzyć, a tu... cisza. Podejrzana cisza. Bo niby dlaczego ktoś miałby dać za wygraną? Najpierw zadał sobie sporo trudu, aby namierzyć nadkomisarza, a potem zrezygnował? Bez sensu. Barnabie jak do tej pory udało się wykluczyć cztery z pięciu młodzieńczych miłości. Czy pięć to dużo? Nieważne, grunt, że została tylko jedna. Jedna, ale nie pamiętał jej nazwiska, więc trudno było podjąć jakiekolwiek działania. Zaangażowanemu do pomocy przyjacielowi z lat szkolnych księdzu Gromskiemu też, jak na razie, nie udało się ustalić nazwiska dziewczyny. Chociaż tutaj szansa jeszcze istniała, po prostu osoba, która ją kiedyś mogła znać, wyjechała za granicę i na razie nie było z nią bezpośredniego kontaktu. Na drogę służbową Uszkier wolał jeszcze nie wkraczać. Obudziłoby to ciekawość CAŁEJ komendy i spowodowało plotki, domniemania i kąśliwe uwagi niektórych kolegów. Wolał nie ryzykować. Jedną dobrą stroną braku kontaktu ze strony autorki listu było to, że o całej sprawie nie przypominał sobie natychmiast, gdy tylko spojrzał na żonę. Lub pomyślał o niej.

Podjechał pod dom i chwilę siedział zamyślony z rękoma opartymi o kierownicę, co najwyraźniej zaniepokoiło domowników, bo w otwartych drzwiach stanął Janek i zaczął energicznie machać do ojca. Byli umówieni na wspólny, ostatni wakacyjny, wieczorny spacer i chłopcy już na niego czekali. Przez najbliższy czas nie będzie myślał o wyłowionym z Motławy żeglarzu.

Dzień drugi

wtorek

 

Poranek przywitał mieszkańców Trójmiasta deszczem. Kto nie musiał, nie wychodził z domu, ale takich szczęśliwców w środku tygodnia nie było zbyt wielu. Właściwie rozpadało się krótko po północy i do rana lało jak z cebra, powodując w wielu punktach miasta lekkie podtopienia jezdni. Piesi byli z góry przegrani, kierowcy, choćby nie wiem jak się starali, nie byli w stanie uniknąć wjeżdżania w kałuże i zalewania przechodniów potokami wody. Nawet mewy, które przeważnie w poszukiwaniu pożywienia penetrowały dalsze rejony miasta, gdzieś zniknęły. Uszkier podjechał pod dom Kuśmierskiego i czekał na techników w samochodzie. Nie chciało mu się wychodzić z przytulnego wnętrza, moknąć, a potem stać na klatce schodowej. Siedzenie z zamkniętymi oczami i udawanie, że jeszcze śpi, zdecydowanie bardziej mu odpowiadało. Ten chwilowy błogostan przerwało energiczne pukanie w okno samochodu. Taniuk wskazał na klatkę schodową i natychmiast pobiegł do niej w ślad za Banachem, który już otwierał drzwi wejściowe. Chcąc nie chcąc, Uszkier zrobił to samo.

– Gdybym nie wiedział, że wczoraj było ładnie, to bym pomyślał, że tak leje od zawsze. – Banach z obrzydzeniem strząsnął z siebie wodę.

– Wchodzimy?

– Jasne, nie ma na co czekać. Fotografa nie zabraliście?

– Nie, bez szans, ma jeszcze dwa miejsca do obskoczenia. Poradzimy sobie, nie pierwszy raz będziemy za niego odwalać robotę.

– Sprawdzaliście wczoraj samochód?

– Nie my, ale został sprawdzony, nic podejrzanego raczej tam nie było. Pobrany materiał daktyloskopijny wrzucimy w AFIS – wyjaśnił Banach, wkładając kombinezon ochronny.

Ostrożnie, żeby nie zatrzeć ewentualnych śladów, weszli do środka, starannie zamykając drzwi. Sąsiedzi wiedzieli już o śmierci Kuśmierskiego, więc lepiej było nie wzbudzać ich ciekawości i chęci sprawdzenia, co się dzieje. Mieszkanie było całkiem spore, trzypokojowe. Co prawda jeden z pokoi właściwie nie zasługiwał na tę nazwę, bardziej bowiem przypominał większą garderobę, ale w funkcji jednoosobowej sypialni sprawdzał się znakomicie. Pozostałe dwa pokoje zostały urządzone jako gabinet i salon. Ten ostatni połączono z kuchnią, co było dobrym posunięciem, bo w wersji pierwotnej trudno było się w niej zmieścić dwóm osobom. Po pobieżnym przyjrzeniu się całemu mieszkaniu technicy przystąpili do przeszukania, a Uszkier jak zwykle czekał na jakieś „odkrycie”, powstrzymując się od własnoręcznego sprawdzania.

– Szukamy czegoś konkretnego?

– Nie. Facet został zamordowany i wrzucony do wody, a pomysłów na powód zabójstwa, jak na razie, brak. Może w domu znajdziemy coś, co nam pomoże w szukaniu sprawcy, ale za diabła nie wiem, co to by mogło być.

– Wolałbym wiedzieć, czego mam szukać, ale trudno – mruknął Banach.

– No nie poradzę. Na razie nikt ze znajomych nie zeznał niczego, co dałoby nam jakiś punkt zaczepienia, a ile było na topielcu istotnych śladów, to sami wiecie. Tak więc poruszamy się po omacku. Oczywiście testament jest zawsze mile widziany. Może trzymał go w domu?

– Nikt go w nic nie wrabia? O nic nie podejrzewa?

– O nic, ale przecież nie zdążyliśmy wszystkich przesłuchać... Zaraz, jedno wiemy. Facet przestał pływać kilka lat temu, ale nikt nie wie dlaczego.

– Chory był?

– Nie wiadomo. Szukajcie dokumentacji medycznej, zdjęć, listów, zapisków... Może gdzieś się pojawi informacja o przyczynie rzucenia żeglarstwa.

– To nie musi się wiązać z zabójstwem – zauważył Taniuk przeszukujący biurko.

– Nie musi. Ale sprawdzić trzeba, poza tym musimy nieco poznać naszego nieboszczyka, może jego rzeczy nam w tym pomogą.

– Nie był pedantem, to mogę panu od razu powiedzieć, i raczej nie zatrudniał nikogo do sprzątania, tylko robił to sam.

– Nie panuje tu jakiś totalny bałagan, kurz też przeciętny – zauważył Uszkier.

– Posprzątane po wierzchu, a tam, gdzie nie widać, jest brudno. Dla nas to lepiej, większe szanse na znalezienie „paluszków” – Banach już zabezpieczał ślady na jednym z często pomijanych podczas sprzątania miejsc, jakimi są spody podłokietników przy fotelach.

– Gdzie mogę pomyszkować? – Uszkier nie chciał wchodzić w paradę technikom.

– Tamtą szafę sprawdziłem. – Taniuk machnął ręką w stronę zabudowy. – Ślady linii papilarnych tylko jednej osoby, prawdopodobnie denata, sporo kurzu, na jednej z półek jakiś rozmazany smar albo coś w tym guście. Może pan tu poszukać, właściwie w całym pokoju, co mogłem, to sprawdziłem pod kątem śladów. Nic ciekawego.

– To sypialnia. Wszystkie należą do jednej osoby?

– Tak, raczej nikogo tu nie przyjmował, a w każdym razie nie ostatnio. Przy czym to ostatnio to dosyć długi czas...

– Jasne.

Przez kilka godzin mężczyźni pracowali praktycznie w milczeniu, jedynie od czasu do czasu wymieniając krótkie uwagi. Uszkiera powoli ogarniało rozczarowanie. Nie, nie spodziewał się, że podczas przeszukania domu denata odkryje powód morderstwa, ale nie mieli praktycznie nic. Zapłacone, niekoniecznie w terminie, rachunki, kolekcja butów (niejedna kobieta ma mniej), starannie udokumentowane wyniki regat i trofea sportowe wyeksponowane w salonie mówiły sporo o denacie jako człowieku, ale nie o przyczynie wyekspediowania go na tamten świat. Barnaba miał jeszcze nadzieję, że może w listach, najwyraźniej pieczołowicie przechowywanych przez zmarłego, coś uda się znaleźć. Z mieszkania Jana Kuśmierskiego zabrali, oprócz zdjęć, również różnego typu dokumenty, od aktu urodzenia poczynając, a na różnego rodzaju aktach notarialnych kończąc. Znaleziony testament był wręcz nudny. Wszystko, co miał, Kuśmierski zapisał rodzicom, żadnych legatów, warunków dziedziczenia, nic. Wychodząc z klatki schodowej, Barnaba spojrzał w niebo, nadal było całe zaciągnięte chmurami i nie wyglądało na to, aby w najbliższym czasie miało się przejaśnić.

Dojeżdżająca do Gdyni Więdzik po raz kolejny pomyślała, że jej szef przeważnie ma rację, co było zdecydowanie wkurzające, ale również ułatwiało życie. Tak było i tym razem. Za radą Barnaby skontaktowała się wczoraj po południu z kolegami z Gdyni i teraz podkomisarz Tokarski już na nich czekał na nabrzeżu. Gdyby nie telefon, zmarnowaliby rano nieco czasu.

– Co tak wzdychasz? – zainteresował się Jadlina.

– Zastanawiam się, kiedy zacznę ogarniać wszystko tak, jak Barnaba.

– Nie chcę cię martwić, ale on pewnie zawsze będzie lepszy. Czyli pewnie wtedy, kiedy pójdzie na emeryturę.

– Pocieszające...

– O coś konkretnie ci chodzi?

– Nie pomyślałam wczoraj o telefonie do Gdyni.

– Jak to? Przecież...

– No dzwoniłam, owszem, bo mi Uszkier przypomniał.

– Wkurzające. Słuchaj, dzisiaj jest normalny dzień pracy, do tego leje, myślisz, że zastaniemy kogoś na łódkach?

– Obawiam się, że nie. Ale pogadamy w marinie, a potem spróbujemy umówić się z ludźmi tam, gdzie aktualnie są, telefony mamy.

Po krótkim przywitaniu z komisarzem Tokarskim od razu poszli porozmawiać z bosmanem, który był człowiekiem najbardziej zorientowanym we wszystkich sprawach związanych z funkcjonowaniem gdyńskiego portu jachtowego. Na wybór rozmówcy miało wpływ i to, że na jachtach stojących w marinie nie było widać żywej duszy.

– Dzień dobry, policja – Tokarski dokonał prezentacji.

– No to nie wiem, czy dobry – mruknął bosman. – Coś się stało?

– Nie tutaj, w Gdańsku.

– Tam się coś stało, a mnie pytacie?

– Bo znał pan ofiarę.

– O kurwa, zabili jakiegoś żeglarza? Bardzo przepraszam – to ostatnie było wyraźnie skierowane do Więdzik.

– Zginął Jan Kuśmierski. Znał go pan, prawda?

– No a jak? Ja tu tyle lat pracuję, że wszystkich znam, tych, którzy teraz trzymają tu łódki, i tych, którzy się przenieśli gdzieś indziej albo już nie pływają. Z tego, co wiem, to Kuśmierski właśnie do tych ostatnich się zalicza.

– Niech pan o nim opowie – poprosił Jadlina.

– Ale co?

– Wszystko, co tylko się panu przypomni.

– No dobra, jak mus, to mus... Kuśmierski zaczął pływać jako nastolatek, najpierw tylko czasem, tak z doskoku, potem się wciągnął i był stałym załogantem, a z czasem siadł na sterze i to on zaczął mieć załogantów. Pływał na jachcie klubowym, swojego nie miał, chociaż z tego, co wiem, mógłby sobie na niego pozwolić. Najpierw pływał u nas, potem zmienił klub.

– Dobry był?

– Tak... Może nie najlepszy, ale w pierwszej trójce na regatach mieścił się bardzo często.

– Był lubiany?

– Zasadniczo tak...