Lipcowy dusiciel - Agnieszka Pruska - ebook

Lipcowy dusiciel ebook

Agnieszka Pruska

3,9

Opis

Sezon na zbrodnie ­jest zawsze!

Awaria samochodu, przypadkowy hotel i makabryczna niespodzianka w postaci zwłok. Po pierwszym szoku w Macieju Gromskim budzi się ciekawość. Kto zabił? Dlaczego? I czy uda się zapobiec kolejnym śmierciom?

SEZON NA ZBRODNIE to cykl wciągających opowiadań kryminalnych, pokazujących, że mordercy nie miewają urlopów ani przerw świątecznych. Nawet W LIPCU…  

Agnieszka Pruska – autorka bestsellerowych powieści policyjnych o śledztwach gdańskiego komisarza Barnaby Uszkiera oraz komedii kryminalnych o dwóch nauczycielkach detektywkach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (167 ocen)
64
54
27
20
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiosna333

Dobrze spędzony czas

Fajny, króciutki "kryminalik".
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie napisana, dobra akcja, książka wciąga
00
Alorak

Z braku laku…

mnie jakos nie porwała, niestety
00
Hannah83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia, szybko opowiedziana
00
M_rezo

Dobrze spędzony czas

Klasyczny spokojny kryminał na chwilę relaksu polecam.
00

Popularność




 

 

 

Maciej Gromski po raz kolejny przekonał się, że rzeczy martwe bywają złośliwe. Było późne popołudnie, wracał do Gdańska z branżowej konferencji na północy Polski i miał do przejechania jeszcze prawie dwieście kilometrów, gdy samochód odmówił współpracy. Po prostu stanął i nie miał ochoty ruszyć. Gromski włączył światła awaryjne i przez chwilę siedział w bezruchu. Na dworze lało. Dookoła był las. Pod maskę mógł sobie zaglądać zgoła do upojenia, i tak przecież nic nie wymyśli, pewnie poszła elektronika. Nie wyglądało to najlepiej. Spróbował uruchomić auto jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Nic z tego. Sprawdził, jak daleko jest najbliższe miasteczko. Trzydzieści kilometrów nie napawało optymizmem. Oderwał wzrok od komórki, gdy zorientował się, że zatrzymuje się za nim jakiś samochód. Po chwili do Gromskiego podszedł mężczyzna w kurtce przeciwdeszczowej.

– Coś się stało?

– Owszem. Ale to ani koło, ani hamulce, a reszty sam nie zgadnę. Wie pan, gdzie jest najbliższy warsztat?

– We wsi, jakieś pięć kilometrów stąd. I to całkiem niezły, bo mamy tu dużo turystów, którzy przeważnie nie jeżdżą starymi golfami. Kumpel musiał się wyspecjalizować w lepszych wózkach. Hamulce ma dobre?

– Tak.

– To mogę pana zaholować za stówkę.

Stówa nie majątek i Maciej z zadowoleniem przystał na tę propozycję. Po dwudziestu minutach byli pod warsztatem.

– Dzisiaj to nawet nie zerknę – zastrzegł od razu mechanik. – Ale jutro, tak koło południa, zobaczę, co się stało, i dam panu znać. Ma się pan gdzie zatrzymać?

– Nie.

– Tu niedaleko jest taki ośrodek nad jeziorem. Pada, to pewnie mają jakieś miejsca. Syn pana podrzuci, co ma pan w deszczu iść.

Wieczorem, zamiast we własnym domu, Gromski znalazł się w położonym w lesie, tuż obok jeziora, ośrodku wypoczynkowym. Plany na najbliższe dni wzięły w łeb, ale najwyżej będzie miał kilka dni niespodziewanego urlopu. Byłoby znacznie gorzej, gdyby nadal tkwił na szosie. W deszczu. W unieruchomionym samochodzie. Gdy wysiadał z toyoty syna właściciela warsztatu, przemoczył sobie buty, wpadając po kostki w kałużę. Zaklął pod nosem i obładowany bagażami pokłusował w stronę recepcji. Miał szczęście, wolny był niewielki domek typu „Brda”.

Rano nadal padało i Gromski, oprócz krótkiego wypadu na śniadanie i do ośrodkowego sklepiku po kawę i herbatę, siedział na zadaszonej werandzie. Zrobił prasówkę, czytał i z nudów obserwował, co się dzieje w ośrodku. Ludzie najczęściej przemykali od budynku do budynku i tylko wędkarze obładowani sprzętem szli w stronę jeziora. W pewnym momencie w zasięgu wzroku Macieja pojawiła się para w jasnoniebieskich okryciach. Po chwili dołączyły do nich jeszcze dwie osoby: kobieta w różowej kurtce i mężczyzna w seledynowej. Czekali, pewnie ktoś się spóźniał. Po kilku minutach do grupy dołączyła „czerwona kurtka” i Maciej uśmiechnął się lekko. Trzech mężczyzn i dwie kobiety tworzyło barwną plamę na tle deszczowej szarości. Mieli koszyki, więc na pewno wybierali się na grzyby. Słusznie, ile można siedzieć bezczynnie, tym bardziej że w tej chwili jedynie mżyło. Gromski uznał, że nie musi czekać na telefon od mechanika, tkwiąc cały dzień w domku, i też postanowił się przejść. Las odpadał, chociaż lubił samotne długie spacery. Po prostu nie miał kaloszy, na konferencje zabiera się przecież inne ciuchy niż na wyjazd nad jezioro. Postanowił obejrzeć ośrodek i zejść nad jezioro.

Ośrodek przypominał mu te, w których już był. Budynek główny z restauracją, kawiarnią i pokojami dla gości oraz rozrzucone po dosyć sporym terenie różnej wielkości domki. Wyszedł za bramę i rozejrzał się. Droga biegła od wsi i niknęła gdzieś pośród drzew. Do jeziora schodziło się w dół po trawie, szeroką przecinką między drzewami. Od razu zauważył, że ośrodek nie oferuje gościom jedynie dostępu do wody, ale zadbał też o sprzęt wodny. Do jednego z pomostów przycumowane były dwie łodzie i niewielka żaglówka, na brzegu leżały kajaki, a obok, wtulony w las, stał całkiem spory budynek, prawdopodobnie miejsce, gdzie jest przechowywany sprzęt. Gromski wszedł na pomost i z lekkim żalem spojrzał na jezioro. Gdyby pogoda była inna, już by pływał. Gdzieś za sobą usłyszał głosy.

– Mówię wam, to było gdzieś tutaj! – upierała się kobieta.

– Wydaje ci się, nie przy samym ośrodku! – zaprotestował mężczyzna.

– Zdecydujcie się! – zażądała „czerwona kurtka”. – Poprzednio znaleźliśmy chyba z dziesięć, głupio zapomnieć gdzie.

– To Jacek znalazł te prawdziwki.

– Ale nie ma go. Przypomnijcie sobie – poprosiła druga kobieta, ta w jasnoniebieskiej kurtce.

– Jacek woli ryby niż grzyby. Dzisiaj rano też widziałem, jak wypływa łodzią – wyjaśnił jej mąż.

– On ucieka od Aśki – roześmiał się któryś z mężczyzn.

Grzybiarze. Maciej odwrócił się tak, żeby ich lepiej widzieć. Chodzili wśród drzew koło hangaru na łodzie i przeszukiwali każdy metr podłoża. Ciekawe, czy coś znajdą.

Obejrzał żaglówkę, zrobił kilka zdjęć kaczkom, zerknął z bliska na stan kajaków i zauważył, że drzwi do hangaru są otwarte. Może ktoś zapomniał zamknąć? Postanowił skorzystać z okazji i sprawdzić, jaki sprzęt, oprócz tego na brzegu, można wypożyczyć. Wszedł do środka i rozejrzał się z ciekawością. Kajaki, łodzie, rowery wodne, zwykłe rowery i osprzęt. Nagle wzrok Gromskiego przyciągnęło coś czerwonego wystającego zza łodzi. Zaintrygowany podszedł bliżej. I stanął jak wryty. Na betonowej podłodze, twarzą w dół, leżał facet w czerwonej kurtce. Co mu się stało? Przecież przed chwilą rozmawiał na zewnątrz ze znajomymi.

Maciej ukląkł i ostrożnie odwrócił mężczyznę na wznak. Spojrzały na niego nieruchome oczy. Szybko poszukał oznak życia, ale nie było już żadnych. Mężczyzna nie żył. Zszokowany Gromski dopiero teraz zauważył na jego szyi krew. Niedużo, bo pochodziła z otarcia. Dziwne. Skaleczenie biegło wzdłuż całej szyi i niknęło gdzieś z tyłu. Nie trzeba było być specem, żeby nasunęło się natychmiastowe skojarzenie. Ktoś go udusił, i to nie rękoma. Maciek przez chwilę stał jak sparaliżowany, a potem wyszedł z hangaru i sprawdził, czy znajomi nieboszczyka są w pobliżu. Byli, słyszał ich.

– Halo, proszę mi pomóc! – ten okrzyk wydał mu się najbardziej odpowiedni. – W hangarze!

Stał w drzwiach budynku i miał nieprzyjemne uczucie, że gdzieś w pobliżu ukrywa się morderca, który go obserwuje. Z hangaru dobiegł cichy dźwięk i Maciek wzdrygnął się przestraszony. Zaraz jednak uświadomił sobie, że głupotą ze strony mordercy byłoby, gdyby został w pobliżu ofiary. Pewnie to były myszy albo inne małe stworzenia.

– O co chodzi? – Jako pierwszy pojawił się mężczyzna w jasnoniebieskiej kurtce.

– Niech pan pójdzie za mną.

Maciej poprowadził go w głąb hangaru i zatrzymał się przy nieboszczyku.

– O Boże, co mu się stało?

– Nie żyje – odpowiedział zszokowany Gromski.

– Na pewno? Bo może trzeba go reanimować? Ja umiem.

– Niestety na pewno.

– Hej, gdzie jesteście? – W drzwiach budynku pojawiła się druga jasnoniebieska kurtka. – O Boże, to Janusz! Co mu jest? – Kobieta chciała rzucić się na ratunek zmarłemu, ale mąż ją powstrzymał.

– Nie pomożesz mu. Nie żyje.

– Ale jak to? Przecież… Przecież przed chwilą rozmawialiśmy z nim, nic mu nie było.

Oszołomiona kobieta patrzyła na zwłoki. Jeszcze nie dostrzegła śladów na szyi. Jej mąż zauważył je jednak i spojrzał zaskoczony na Gromskiego. Maciej skinął głową.

– Co się stało? – Do hangaru weszła druga kobieta, chwilę potem jej mąż. – O Boże, dlaczego on tak leży? Nie rusza się!

SEZON NA ZBRODNIE

W przygotowaniu kolejne tomy.

 

 

www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]