Sezon na króliczka - Joanna Maziarek - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Sezon na króliczka ebook i audiobook

Joanna Maziarek

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

170 osób interesuje się tą książką

Opis

Polowanie dopiero się zaczyna...

Alicja Milewska, oddana pracy nauczycielka wychowania przedszkolnego, po godzinach pozwala sobie na odrobinę szaleństwa. Gdy pewnego wieczoru, przebrana za króliczka, rusza z przyjaciółką do klubu Rasputin, nie przeczuwa, jak bardzo ta noc odmieni jej życie.

W zatłoczonym lokalu poznaje Leona Dębińskiego – policjanta z wydziału dochodzeniowo-śledczego, który widział już zbyt wiele, by wierzyć w przypadki.

Między nimi od razu iskrzy, a pełna napięcia relacja szybko przeradza się w coś głębszego. Jednak gdy Alicja dowiaduje się o chorobie brata, a Leon trafia na trop siatki handlującej organami, ich uczucie zostaje wystawione na próbę.
Ona zrobi wszystko, by uratować Bartka.

On nie spocznie, dopóki nie dopadnie nieuchwytnego Ghosta.
Już wkrótce oboje trafią w sam środek brutalnej gry, w której stawką jest więcej niż jedno istnienie – i w której wystarczy jeden błąd, by stać się ofiarą…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 5 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Yukari Sol i Edward Kobra

Oceny
4,3 (34 oceny)
19
7
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
do_przeczyt_Ania

Nie oderwiesz się od lektury

PRZEDPREMIEROWA RECENZJA PATRONACKA 💕 Sezon na króliczka 🐇 @joannamaziarekstronaautorska @wydawnictwo_amare • • • „–Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam. I nawet nie próbuj o sobie inaczej myśleć. –Za to ty jesteś moim promyczkiem słońca w po- chmurny dzień, zdajesz sobie z tego sprawę?” • • • Cześć i czołem! Recenzja już za momencik, dlatego przybywam z zachętą, by sięgnąć po najlepszą historię października!! Jak zacząć jesień to z przytupem 😈 I oczywiście, należy porządnie się ROZGRZAĆ 🤭 • • • Leon, od lat pracuje w policji, a jego ostatnim zmartwieniem, jest grupa przestępcza, która wywołuje strach i odrazę. Niestety, ale mimo wciąż drepczących im po piętach policjantach, co jakiś czas wchodzą w ślepy zaułek. Leon z przyjaciółmi po fachu, nie ufają już nikomu, prawy biorą w swoje ręce. Pewnego razu gorąca paczka policjantów, wybiera się na wieczór kawalerski do klubu Rasputin, gdzie Leon poznaje ekscytująco atrakcyjnego Króliczka. Przebrana kobieta, wp...
20
Olazd

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny romans z wątkiem sensacyjnym, czyta się jednym tchem.
20
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Polecam
10
Patrycjap123

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
10
alabomba

Dobrze spędzony czas

Fajne
10



Joanna Maziarek

Sezon na króliczka

Ten pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy.

Nie bój się go postawić, nawet jeśli przyszłość cię przeraża. Ponieważ strach zazwyczaj ma wielkie oczy.

Dla wszystkich, którym udało się wyjść ze swojej strefy komfortu, dzięki czemu odkryli nowy, lepszy świat.

Prolog

– Proszę się nie bać, to nie zaboli.

Przyglądałem się, jak pielęgniarka o wschodnim akcencie pochyliła się nad zmartwiałym ze strachu człowiekiem.

Niedbałym ruchem ręki odgarnęła kosmyk kruczoczarnych włosów, który wysunął się spod czepka. W tym samym momencie anestezjolog o śniadej cerze rozpoczął proces podawania znieczulenia. Leżący na stole mężczyzna w odpowiedzi jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy; szarpnął się, jakby wciąż wierzył, że uda mu się wyzwolić z krępujących więzów, pokonać sztywność w kończynach i stojących na straży ludzi. Otworzył usta, ale nie wydobyło się z nich nawet jedno słowo, blady protest mający powstrzymać nieuniknione. Nic nie mogło zmienić biegu wydarzeń.

– Jesteśmy gotowi. – Szpakowaty chirurg odwrócił się w moją stronę, czekając na dalsze instrukcje.

Powoli skinąłem głową, rozkoszując się panującą dookoła atmosferą. Pomieszczeniu, w którym odbywała się „operacja”, daleko było do sterylnej sali szpitalnej. Niemniej ją przypominało – ściany i podłogę pokrywały zielone płytki, na suficie zamontowano dające jasne światło lampy, a na środku stał stół. Nad nim wisiały dwie lampy operacyjne. Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok – dookoła całego terenu panowała przejmująca, niczym niezakłócona cisza. Tak bardzo lubiłem tę porę dnia, kiedy harmider ustawał i człowiek mógł się wsłuchać w przyjemniejsze odgłosy jak te tutaj: dźwięk przesuwanych po nierdzewnej tacy narzędzi chirurgicznych, szuranie butów zespołu operacyjnego, który przystępował do tego, do czego został stworzony – pracy nad ludźmi. Padały ciche komendy.

Mężczyzna na stole znów się szarpnął i wtedy też odblokowały się jego struny głosowe, a rozwarte wargi opuścił krzyk. Na moment przymknąłem powieki, dając się ponieść emocjom. Euforia, poczucie władzy, rozpływające się po każdym zakamarku ciała znajome ciepło i te rozkoszne dreszcze. Wydany przez pacjenta odgłos przyprawiał mnie o niemal ekstatyczne doznania. A przecież nie brałem bezpośredniego udziału w jego cierpieniu. Chociaż czy mogłem powiedzieć, że faktycznie cierpi? Przed chwilą lekarz wstrzyknął mu narkozę. I mimo że nie odczuwał bólu, przynajmniej tego fizycznego, to z pewnością rozgrywające się z jego udziałem przedstawienie przyprawiało go o psychiczną męczarnię.

W pewnym momencie spojrzał prosto na mnie. Z jego ciemnych, jak dzisiejszej nocy niebo, oczu wyzierał tak olbrzymi strach, że można było odnieść wrażenie, iż za chwilę zmaterializuje się tuż przede mną, aby i mnie dosięgnąć swoimi mackami. Pacjent już nie krzyczał, nie przez usta. Te pozostały uchylone. Za to krzyczały jego oczy – błagały o litość, o pozostawienie w spokoju, o uchronienie przed złem. Ten biedak nie rozumiał, że nie zło spotkał, lecz tej kwestii nie zamierzałem mu tłumaczyć. Oparłem się wygodnie na krześle, założyłem prawą nogę na lewą, skrzyżowałem ramiona na piersi i obserwowałem.

Mężczyzna nie został uśpiony, a jedynie pozbawiony odczuwania bólu. Chociaż budynek znajdował się za miastem, a w sąsiedztwie nikt się nie wybudował, to nie wykluczałem żadnego ryzyka. Nie mogłem sobie pozwolić, żeby krzyki sprowadziły nieproszoną, zagubioną duszę. A takie się zdarzały. Niezmiernie rzadko i nigdy nie docierały dalej niż do wysokiej na trzy metry siatki, którą teren został odgrodzony. Takie miejsca, wbrew pozorom, przyciągały ciekawskich. Dlatego cały obszar patrolowało czterech ludzi znajdujących się w nieustannym ruchu. Mysz nie miała prawa się prześlizgnąć.

Porzuciłem zbędne myśli i ponownie skupiłem się na pacjencie. Jego gałki oczne chaotycznie zmieniały położenie: od lewej do prawej strony, jakby nie potrafiły się zdecydować. I w tym momencie lekarz wykonał nacięcie. Dostrzegłem pierwsze krople szkarłatnej krwi. Bezgłośnie pociągnąłem nosem, wyczuwając w powietrzu jej aromat: jedyny i niepowtarzalny, metaliczno-rdzawy.

Cięcie do pobrania nerki zostało poprowadzone poprzecznie do osi długiej ciała, na wysokości pępka, i miało długość kilkunastu centymetrów. Z lubością się temu przyglądałem. Za każdym razem czułem, jakbym był tu po raz pierwszy. Po otwarciu powłok lekarz odsłonił nerkę, którą wyizolował z otaczającej torebki tłuszczowej. Znałem każdy szczegół operacji.

Następnie chirurg odciął moczowód i naczynia nerkowe, po uprzednim ich zawiązaniu. Na chwilę oderwałem wzrok od pracy doktora, przenosząc go na pacjenta. Niestety jego powieki pozostawały zamknięte – albo zemdlał ze strachu, albo wolał nie patrzeć na to, co się rozgrywało.

Skupiłem więc uwagę na zabiegu. Lekarz właśnie przepłukiwał nerkę w zimnym roztworze prezerwacyjnym, by wreszcie umieścić ją w specjalnej czerwonej lodówce medycznej z napisem Human organ, wypełnionej tymże roztworem. Od tej chwili mogło upłynąć maksymalnie czterdzieści godzin do momentu wszczepienia nerki odpowiedniemu biorcy – a tych nie brakowało. Nie brakowało im także determinacji w zdobyciu funduszy na potrzebny organ, kiedy zawodził system. A zawodził, bo biorców było o wiele więcej niż dawców. I tu wkraczałem ja – za odpowiednią sumę gotów dostarczyć pobrany narząd.

– Co z nim robimy? – usłyszałem i wtedy spostrzegłem, że podszedł do mnie doktor. – Facet stracił przytomność.

Na czole mężczyzny perliły się kropelki potu. Zdawałem sobie sprawę, że nienawidził mnie, a moje rozkazy wypełniał wyłącznie dlatego, że groziłem jego rodzinie. Człowiek naprawdę był w stanie zrobić wszystko, byleby uchronić najbliższych.

– Pozszywajcie go. – Machnąłem lekceważąco ręką w stronę stołu. – Roman niech natychmiast wyruszy z nerką do kliniki – wydałem rozkaz.

– Tak jest. – Lekarz skinął głową i naprędce się oddalił.

– Co teraz? – zapytał Olek, jeden z moich ludzi. – Gdzie go zabieramy?

– Najpierw go zszyją. – Zapatrzyłem się na człowieka, którego los już dawno został przesądzony, po tym jak zmienił zdanie odnośnie do dobrowolnego oddania narządu. – A później upozoruj jego śmierć.

– Jakieś wymagania? – Niewzruszona twarz pracownika upewniła mnie, że mogę na niego liczyć.

– Niech wygląda na samobójstwo. I podrzuć dowody. – Wstałem, nie patrząc na niego, i podążyłem w stronę wyjścia.

Moja rola dzisiaj dobiegła końca.

Rozdział 1

Leon

Przewróciłem kartkę w raporcie, kiedy do pokoju wpadł Darek. Zatrzasnął drzwi, podszedł do swojego biurka i klapnął na mocno podniszczonym krześle obrotowym.

Darek Kotecki był moim kumplem, z którym dzieliłem gabinet na komendzie. Oprócz nas zajmowali go też Arkadiusz Nowicki i Damian Adamkiewicz. Arek właśnie siedział u starego i spowiadał się ze swojego niewyparzonego języka. Ostatnio mieliśmy wizytację i, delikatnie mówiąc, nie popisał się. Mnie to w ogóle nie przeszkadzało, w zasadzie nikomu nie wadziło, oprócz komendanta i paniusi, którą oprowadzał. Oboje spurpurowieli, jakby ktoś kazał im przebiec ulicę Św. Rocha. A że byli słusznej wagi… W każdym razie Arek siedział na dywaniku.

Damiana rozłożyła choroba zwana weekendówką. Nic dziwnego, skoro zarówno w sobotę, jak i w niedzielę balował w Rasputinie. Po dwóch nocach walenia gorzały miał prawo w poniedziałek nie stawić się w pracy. Z samego rana zadzwonił do starego i oznajmił, że złapał jelitówkę. Stary dobrze wiedział, co jest grane, ale przyjął tę marną wymówkę i życzył jak najszybszego powrotu do zdrowia. O tym, dlaczego Adamkiewicz poszedł w tango, wszyscy wiedzieli. Wiedzieli i rozumieli.

Odruchowo spojrzałem na trzymane w dłoniach akta dopiero co zamkniętej sprawy. Zawsze marzyłem o pracy policjanta śledczego. Od dzieciaka chciałem prowadzić śledztwa i dwa lata temu dopiąłem swego. Niestety czasami nachodziły mnie wątpliwości, zwłaszcza kiedy przyszło mi patrzeć na ludzkie bestialstwo. Wtedy nazywanie mordercy człowiekiem było obraźliwe dla reszty społeczeństwa. Tak jak ostatnim razem.

Rzeszów nie był dużą metropolią, dlatego poniekąd oczekiwałem, że właśnie z tego powodu moje miasto powinna omijać brutalność pokazywana w telewizji. Nic bardziej mylnego. Ludzie świetnie dowodzili, że miejsce nie gra roli, kiedy pierwotne instynkty biorą nad nimi władanie. Tak też stało się przy zbrodni, która spowodowała, że Damian rzygał dalej, niż widział.

W jednym z podrzeszowskich domów znaleźliśmy wisielca. Technicy już działali, biegły lekarz rozpoczął swoją pracę, a prokurator był w drodze. Przekonani, że nie czeka nas dużo do zrobienia – w zasadzie przyczyna śmierci mężczyzny wyglądała na oczywistą i żadne znaki nie wskazywały, że udział w niej wzięły osoby trzecie, rozglądaliśmy się po podupadającym domostwie. Wtedy Damian natknął się na dobrze zamaskowane wieko do starej piwnicy, mieszczącej się pod ziemią. Kiedy je uchylił, cofnął się pod wpływem dochodzącego stamtąd odoru. Mimo pełnego niepokoju spojrzenia, zdecydował się zejść na dół. Miałem za nim ruszyć – niestety nie zdążyłem. Damian wypadł na górę, jakby gonił go sam diabeł, wybiegł na podwórze, po czym zwymiotował pod najbliższym krzakiem. Blady strach padł na obecnych na miejscu funkcjonariuszy. Wszyscy popatrzyli po sobie, jakbym zamierzał posłać kolejnego nieszczęśnika do piwnicy, aby sprawdził, co wywołało u Damiana taką reakcję.

Wciągnąłem powietrze przez nos i zszedłem na dół. Nie zamierzałem na nikogo zwalać odpowiedzialności.

Nic nie mogło przyszykować mnie na tę makabrę. Krew znajdowała się wszędzie. Pokrywała ściany, sufit, podłogę i stary stół stojący na środku pomieszczenia. Panował tutaj przeraźliwy ziąb, jakby ktoś na maksimum podkręcił klimatyzację. Ale to nie widok krwi okazał się najbardziej przerażający. Niemal wszędzie leżały kawałki ciała. Oblepione posoką, poszarpane, jakby wypluło je potężne zwierzę, jednak bez śladu zębów. Nad nimi latał rój much – ich bzyczenie przyprawiło mnie o drgawki, a odgłos wydawał się głośniejszy, niż był w rzeczywistości. Włosy na moim karku stanęły dęba. Kiedy kilka owadów przeleciało tuż obok moich uszu, a jeden nawet odbił się od policzka, jeszcze bardziej się wzdrygnąłem. Przez chwilę zapomniałem o okropnym zapachu, który przesiąknął dosłownie wszystko i wkrótce miał to samo zrobić z moją skórą, ubraniami, włosami. Wiedziałem, że wieczorem spędzę w kabinie prysznicowej przynajmniej godzinę – szorując się i próbując pozbyć smrodu. Jednak teraz musiałem się otrząsnąć i wrócić do paskudnej rzeczywistości.

Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że rozczłonkowane zwłoki należały do kobiety – poznałem to po fragmencie nagiej piersi z brodawką. Nie potrafiłem jednak wykluczyć, czy leżał tu jeden trup, chociaż liczyłem, że biegły nie wyprowadzi mnie z błędu. I wreszcie w kącie pomieszczenia, w bladym świetle starej lampy pokrytej pajęczynami, dostrzegłem zakrwawioną siekierę.

Nie wiedziałem, ile czasu spędziłem w piwnicy, gdy za plecami usłyszałem kroki. To lekarz próbował wejść do środka, lecz blokowałem mu przejście. Odwróciłem się na pięcie i wspiąłem po stromych, kamiennych schodkach. Pokierowałem się prosto do wyjścia z tego osobliwego sanktuarium śmierci, by zaczerpnąć świeżego powietrza i sprawdzić, co z Damianem. Musiałem wymazać z pamięci obraz czyjegoś bestialstwa. Czyjego? To należało ustalić.

Damian siedział na pokruszonym tu i ówdzie ceglastym murze, łapiąc potężne hausty powietrza. Był blady, miał rozszerzone źrenice, dłonie mu drżały, jakby przez cały tydzień nie robił nic innego oprócz chlania. Pierwszy raz widziałem kumpla w takim stanie, zawsze wydawał mi się twardy. Kiedy spojrzeliśmyna siebie, w jego oczach dostrzegłem nieme pytanie: dlaczego? Bardzo chciałem udzielić mu odpowiedzi, jednak chwilowo nie byłem w stanie. I nie wiedziałem, czy ktokolwiek zdoła jej udzielić.

Na miejscu zbrodni spędziliśmy wiele godzin, nawet Damian, gdy tylko doszedł do siebie. W końcu prokurator zezwolił na zabranie zwłok. Dom i teren wokół niego zostały dokładnie przeszukane. Damian rozmówił się z sąsiadem ofiar, który zaniepokojony ich dłuższą nieobecnością na podwórzu, w końcu wtargnął do środka i dokonał makabrycznego odkrycia. Nawet nie brałem go pod uwagę jako potencjalnego mordercy, liczył sobie bowiem z osiemdziesiąt lat i zwyczajnie brakowało mu krzepy. Ale wszystko należało bezwzględnie sprawdzić, by wykluczyć jego udział w zdarzeniu.

Chyba nikt nie spodziewał się prawdy. Wisielec okazał się sadystycznym mężem, który od dawna tłukł swoją biedną żonę. Świadkowie zeznali, że niejednokrotnie widziano, jak urządzał jej awantury przed domem czy wygrażał, że kiedyś ją zabije. Kuzyn zmarłej zeznał, że pewnego dnia wszedł do ich domu w momencie, w którym ów mężczyzna uderzył żonę w twarz. Sąsiedzi z kolei ujawnili, że zabita często chodziła posiniaczona. Odkryto także, że mąż nadużywał alkoholu i uprawiał hazard. Niedawno stracił pracę, co najwyraźniej odbiło się na małżonce. Gdy i ją zwolniono, stracili źródło utrzymania.

Po sekcji zwłok dostaliśmy prawdziwy obraz zbrodni. Pod paznokciami zabitej znaleziono naskórek jej męża, a na narzędziu zbrodni widniały odciski palców wisielca. Mąż w szale złapał za siekierę i zaatakował kobietę, a po tym, jak dotarło do niego, co zrobił, skończył ze sobą.

– Di! Hej, Di! – usłyszałem i wróciłem do rzeczywistości. Nawet nie zauważyłem, jak mocno ściskałem w dłoni akta sprawy.

Darek obdarzył mnie zmartwionym spojrzeniem, na co pokręciłem głową i przewróciłem oczami. Wiedziałem, że jeszcze długo nie wyrzucę z umysłu tamtych obrazów, lecz moje samopoczucie i tak miało się lepiej niż Damiana. Martwiłem się o przyjaciela.

– Wszystko w porządku?

– W jak najlepszym – odparowałem. Na twarz przywdziałem szeroki uśmiech, musiałem mu pokazać, że wcale nie jest tak źle. – Arka coś długo nie ma – nadmieniłem, próbując skierować rozmowę na inne tory.

– O wilku mowa – skomentował Darek na widok naszego kolegi z wielkim bananem na ryju. – Z czego się tak cieszysz?

– Z pogody – odpowiedział i wybuchnął gromkim śmiechem. – Upiekło mi się. Szefuncio doszedł do wniosku, że brakuje mu na mnie sił, a później kazał mi się wynosić i zająć robotą. W nagrodę odbębnię kilka godzin w archiwum z dokumentami.

– To rzeczywiście ci się upiekło. Tak przy okazji, mógłbyś posprzątać biurko.

Porozwalane akta, papierki po czekoladzie i ciastkach, trzy kubki po kawie oraz paczka papierosów. Arek Nowicki nie był przykładem ładu i porządku, przynajmniej nie w tym aspekcie.

– Jestem zapracowany – skwitował radośnie, odchylając się do tyłu na fotelu. Wsłuchiwałem się w trzeszczenie krzesła obrotowego z obawą, czy aby za chwilę Arek nie wyląduje na podłodze. – Pamiętacie o sobocie?

– O jakiej sobocie? – Odłożyłem akta na blat, notując w głowie, żeby dostarczyć je staremu.

– Najbliższej. – Nowicki pokręcił głową. – Di! Idziemy na mój wieczór kawalerski! – rzucił z lekkim oburzeniem.

– Czy to nie my powinniśmy go zorganizować? – Błysnąłem uśmiechem, aż Arek popukał się w czoło.

– Żebym trafił na maraton Titanica? – zakpił.

– Pierdol się!

Nienawidziłem tej ksywki, chociaż i tak była o niebo lepsza od Leonardo. W zasadzie pseudonimów zgromadziłem kilka, począwszy od Zawodowca, poprzez Leonardo, skończywszy na nieszczęsnym Di. Di i Leonardo pochodziły od znienawidzonego przeze mnie aktora, Leonardo DiCaprio. Kiedy widziałem jego parszywą gębę na ekranie, dostawałem spazmów. A Titanica wprost nie cierpiałem, uważając go za kicz wszech czasów. Ku mojemu nieszczęściu, przyjaciele dowiedzieli się o mojej „miłości” do odtwórcy głównej roli, co poskutkowało przylgnięciem do mnie ksywki Di.

– Wieczorem – odciął się Arek. – Leon?

– Czego? – Omiotłem go groźnym spojrzeniem, co nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Nadal siedział z tą charakterystyczną dla niego głupią miną.

– Podasz mi sok? Strasznie chce mi się pić. Stoi za tobą na szafce.

Patrząc na niego, przysiągłbym, że coś kryje się za tą prośbą, chociaż wyraz twarzy Arka pozostał niewzruszony. Zerknąłem na Darka, który z wyraźnym zainteresowaniem obserwował naszą potyczkę. Nie oglądając się za siebie, sięgnąłem ręką do tyłu i postawiłem na swoim biurku karton. Ani przez chwilę nie spuściłem z oczu Arka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy wziął do ręki komórkę i tak po prostu zrobił mi zdjęcie. Uniosłem brwi, gdy ten przygłup pokazał mi wszystkie zęby, a Darek wybuchnął gromkim śmiechem.

– Hahaha, DiCaprio jak malowany! – zaśmiał się, wtórując Darkowi. Dopiero wtedy mój wzrok padł na sok i zakląłem w myślach, a po chwili na głos:

– Kurwa!

– Caprio, mój ulubiony smak – wydukał Arek, ocierając cieknące po policzkach łzy. – Malina…

– Jabłko – dokończył za niego Darek i obaj wybuchnęli nową salwą śmiechu.

– Dać wam jeszcze chwilę, dzieciaki? – Przyglądałem się im z politowaniem, chociaż korciło mnie, żeby jednego i drugiego walnąć w tył głowy. – Znudzi wam się to kiedyś?

– Oszalałeś? – Darek wytrzeszczył oczy. – Mielibyśmy pozbawić się takiej rozrywki? W życiu! To co, panowie? Na zdrówko?

Wstałem, zgarnąłem raport, uznając ten moment za idealny na wizytę u komendanta. Kiedy wróciłem piętnaście minut później, kumple wesoło o czymś rozprawiali. Jak się okazało, w obroty poszedł temat wspomnianego wcześniej wieczoru kawalerskiego.

– Szykuj wątrobę, bo będzie się działo. Żaden z nas trzeźwy z Rasputina nie wyjdzie – zapowiedział Arek.

– Twoja narzeczona z pewnością jest zachwycona tą wizją – skwitowałem. Znałem Patrycję i dobrze wiedziałem, że czasami brakowało jej cierpliwości do ukochanego.

– Moja narzeczona wybiera się do domku w Bieszczadach razem ze swoją świtą.

– I pewnie zamówiła sobie striptizera – dodałem, z trudem gasząc radość na twarzy. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytałem, widząc jego zbaraniałą minę. – Wierzysz, że tyle napalonych kobiet nie wpadnie na ten pomysł? W Rzeszowie można takich wynająć bez żadnego problemu.

– Niech nawet o tym nie myśli! – wycedził Arek, a jego twarz nabrała purpurowego koloru. Żeby tylko biedak żadnego wylewu nie dostał. – Już ja jej wybiję go z głowy! – zapowiedział stanowczo, podrywając się od biurka.

– Słusznie, słusznie – cmoknąłem teatralnie, udając przejętego. – O cholera, zaraz do domu.

– Do domu, do domu – mamrotał Arek, spoglądając pustym wzrokiem przed siebie. Już nie mogłem się doczekać, aż nazajutrz przyjedzie ze skwaszoną miną, po tym jak Patrycja wybije mu głupi pomysł z głowy.

Pół godziny później znalazłem się w drodze do siebie. Mieszkałem na Drabiniance i byłem właścicielem niewielkiego, dwupokojowego mieszkania, za które od ośmiu lat spłacałem kredyt. Wielkim plusem okazała się lokalizacja – od komendy dzieliło mnie tylko dwa i pół kilometra.

Wszedłem do mieszkania i rzuciłem klucze na szafkę. Wtedy do moich nozdrzy dotarł ten specyficzny zapach – różanych perfum, których używała moja była dziewczyna, Iga. Od razu ruszyłem w kierunku sypialni, skąd dolatywał aromat. Stanąłem w drzwiach i spojrzałem na leżącą na łóżku nagą kobietę, która na mój widok uśmiechnęła się wdzięcznie. Ogarnęła mnie mieszanka sprzecznych emocji – od złości na Igę, że kolejny raz mnie nachodzi, nie potrafiąc zrozumieć, że między nami wszystko skończone; po rosnące z sekundy na sekundę podniecenie, ponieważ nadal reagowałem na jej ponętne ciało. Niestety byłem tylko facetem.

– Co ty tutaj robisz? – Starałem się brzmieć stanowczo. Z trudem oderwałem wzrok od słusznego rozmiaru piersi. – Mówiłem ci już kilka razy, żebyś więcej do mnie nie przychodziła.

– Leon. – Jej kuszące wargi wypowiedziały moje imię w tak seksowny sposób, że myślałem, iż lada moment spuszczę się w spodnie. Moja eks znała mnóstwo sztuczek. – Wyglądasz na spiętego.

Gdy poruszyła się na łóżku i wylądowała w pozycji na pieska, mój twardy członek jeszcze bardziej naparł na materiał dżinsów. Chciałem mu ulżyć. Z drugiej strony drażniło mnie, że ulegam prymitywnym instynktom i nie potrafię powiedzieć Idze stanowczego „nie”. Już dawno powinienem zabrać jej klucze do mieszkania. Fakt, że tego nie zrobiłem, też o czymś świadczył.

– Chętnie pomogę ci rozładować stres. – Kiwnęła na mnie palcem, niczym na swojego sługę. Krew na ten widok zagotowała się w moich żyłach, a podniecenie osiągnęło niebotyczne rozmiary.

– Ubierz się i wracaj do siebie! – zażądałem, zbliżając się do łóżka z zamiarem wygonienia kobiety. W odpowiedzi oblizała usta, gapiąc się bezceremonialnie na wypukłość w moich spodniach.

– Wrócę, oczywiście, że wrócę – odparła, klękając na brzegu łóżka. Jej piersi zakołysały się w hipnotyzujący sposób. Tak bardzo chciałem ich dotknąć, przywrzeć ustami, zacisnąć na nich palce. Ostatni raz pieprzyłem się prawie trzy tygodnie temu, niestety z Igą. – Najpierw pozwól sobie pomóc. – Nie odrywając oczu od zamka błyskawicznego, złapała za pasek, po czym go odpięła.

– Iga, przestań…

– Tylko chwileczkę. Zaraz się lepiej poczujesz. – Jej głos brzmiał zmysłowo, wodził na pokuszenie, obiecywał nieziemską rozkosz.

Przekląłem w myślach. Odpuściłem, kiedy jej wargi otoczyły penisa. Otuliły główkę, lekko ją ścisnęły, aż poczułem mrowienie w stopach. Tak, dokładnie tego było mi trzeba.

– A teraz się rozluźnij.

Nawet nie wiedziałem, kiedy Iga stanęła przede mną, obróciła mnie, aż wylądowałem tyłem do łóżka, i mnie na nie pchnęła. Uklękła na podłodze, a następnie znów wzięła fiuta do ust, tym razem do połowy. Jęknąłem z powodu ogarniającej mnie przyjemności. Niech to szlag, naprawdę potrzebowałem rozluźnienia, nawet przy pomocy nieustępliwej Igi.

Rozdział 2

Alicja

– Upalne lato mamy w tym roku, pani Alicjo! – krzyknęła do mnie sąsiadka z drugiego piętra, kiedy dotarłam pod blok.

Byłam w cudownym nastroju. Nastała sobota i dzisiaj prawdopodobnie zobaczę się z Izą, moją najlepszą przyjaciółką, z którą trzymałam się, odkąd skończyłyśmy pięć lat. W tym roku stuknęło nam ćwierćwiecze przyjaźni, więc wykorzystywałyśmy każdą okazję, żeby tylko świętować, od czasu do czasu wzbogacając spotkania o różne wyzwania.

– W istocie, pani Krysiu – potwierdziłam z nieschodzącym z ust uśmiechem. – Ale mnie to nie przeszkadza. Uwielbiam takie temperatury.

– Młoda jesteś, na nic nie chorujesz, to jeszcze lubisz – mlasnęła pani Krysia. – Kiedy dożyjesz mojego wieku…

– To będę wyglądała równie fantastycznie, jak pani, droga sąsiadko. Bardzo ładnie pani w tej nowej fryzurze.

– Naprawdę? – Krysia z miejsca się rozpromieniła, zapominając, że z reguły wolała narzekać. Na cokolwiek, byleby narzekać. Dzisiaj przeszkadzały jej upały, jutro dzieci, które za głośno bawią się pod blokiem, w niedzielę dzwony z pobliskiego kościoła. Codziennie coś, nudy nie było.

– Naprawdę – potwierdziłam z radością. Lubiłam sprawiać ludziom przyjemność, nawet jeśli okazywali się irytującymi sąsiadami, spędzającymi czas w oknie i monitorującymi wszystko. Jeśli ktoś uważał, że sąsiedzki monitoring to domena wyłącznie starszych ludzi ze wsi, był w błędzie. – Powinna pani częściej kręcić włosy na wałkach. Robi pani furorę. – Wpisałam kod do drzwi.

Pomknęłam szybko do siebie, na wypadek gdyby pani Krysia wyszła na korytarz. Byłam nieziemsko głodna i potrzebowałam prysznica, a później musiałam zadzwonić do Izy. Kucharka była ze mnie marna, dlatego odgrzałam sobie pizzę. Gdy byłam mężatką, to Norbert gotował.

Ledwo opuściłam łazienkę, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się, ale podeszłam bliżej i zajrzałam przez wizjer. Zobaczywszy Izę, nawet przez chwilę się nie wahałam, tylko od razu otworzyłam. Dodam, że miałam na sobie sam ręcznik.

– Właśnie się zastanawiałam, co tak długo ci schodzi. – Iza wcisnęła się między mnie a futrynę, po czym weszła do mieszkania. – Jadłaś pizzę beze mnie? – Obróciła się w moją stronę i oskarżycielsko wskazała na mnie palcem.

– Masz węch niczym beagle – skomentowałam. – W piekarniku leży druga połowa, całej nie pochłonęłam. Częstuj się! – krzyknęłam, ponieważ Iza w te pędy poszła we wspomnianym kierunku. Ja udałam się do sypialni, z której wyszłam pięć minut później. – Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?

– Idziemy wieczorem do Rasputina. – Iza oblizała palce z ketchupu i nawet na mnie nie spojrzała. – Wystąpimy jako seksowne króliczki Playboya.

– Jako kto? – W pierwszym momencie doszłam do wniosku, że się przesłyszałam, ale mina przyjaciółki wyprowadziła mnie z błędu. – Dlaczego akurat króliczki Playboya?

Niejednokrotnie brałyśmy udział w różnych szaleństwach, głównie za namową Izy, chociaż… Czy ona faktycznie tak usilnie mnie do czegokolwiek namawiała? Uwielbiałam robić z nią zwariowane rzeczy. Byłam nauczycielką w przedszkolu, która po godzinach pracy wcale nie świeciła przykładem.

– Króliczki Playboya są seksowne, a my w takich strojach nigdy nie występowałyśmy. Kiedy faceci w Rasputinie nas zobaczą, pospadają z krzeseł.

– I znów znikniesz jak ostatnio?

Momentalnie przypomniałam sobie wyjście sprzed dwóch tygodni.

Pewex powitał nas przytłumionym światłem, pozytywną energią, uśmiechniętymi barmanami i tłumem gości. Tego wieczoru w klubie odbywało się karaoke, a Iza wpadła na genialny pomysł, że weźmiemy w nim udział. Jakby tego było mało, wybrała dla nas chyba najbardziej obciachowe piosenki, jakie tylko się dało. Mnie przypadło Bierz, co chcesz, wielki szlagier gwiazdy disco polo, Shazzy, natomiast Izie piosenka Ona tańczy dla mnie zespołu Weekend. Oczami wyobraźni widziałam, jak klubowicze składają się ze śmiechu. Od razu zapowiedziałam, że bez dwóch albo nawet trzech drinków się nie obejdzie.

I tak stanęłam na małej, okrągłej scenie, z zaróżowionymi od emocji i ilości wlanego w siebie alkoholu policzkami, mglistym spojrzeniem oraz giętkim ciałem. Nie, nie przewracałam się, po prostu zrobiłam się bardziej elastyczna.

Ku mojemu zaskoczeniu, piosenka Shazzy wzbudziła szczery entuzjazm bywalców Pewexu, którzy podchwycili tę wesołą nutę i od drugiego refrenu śpiewali ją razem ze mną. Najwyraźniej Polacy hołdowali jednej zasadzie: jeśli ktoś pyta, to nie lubimy disco polo, ale gdy ktoś je puści, dobrze się przy nim bawimy.

Iza swoim występem także wzbudziła ogólną radość, a pewien mężczyzna, siedzący blisko sceny, okazał jej jawne zainteresowanie. Po półgodzinnej rozmowie z nim zniknęła jak kamfora. Na szczęście nie narzekałam na samotność, gdyż jeden z barmanów wypróbowywał na mnie swój wdzięk.

– Nigdy w życiu! – Iza jak na komendę wyciągnęła ręce do góry. – Ostatnio po prostu trafiła się świetna okazja.

– A dzisiaj się nie trafi? – Przewróciłam oczami i usiadłam na wprost niej. – Chodzi ci o seksowny strój królika czy same uszy?

– Uszy. Tylko tyle udało mi się zdobyć. Resztę rozwiążemy w bardzo prosty sposób. Obie założymy małą czarną. Do tego wysokie szpilki, dwa psiknięcia twoimi perfumami…

– Moment! – przerwałam. – Dlaczego akurat moimi?

– Bo nieziemsko pachną i są jakimś pieprzonym wabikiem na facetów. Nie pogniewałabym się, gdyby ktoś sprezentował mi je na nadchodzące urodziny – mruknęła rozmarzonym tonem.

– Zapamiętam – powiedziałam głośno, a pod nosem: – Ale z niej, kurwa, sęp.

– Twój sęp. Odwdzięczę się.

– Może lepiej zacznijmy przygotowywać się na wieczór. Musimy wyglądać szałowo.

Dwie godziny później, obydwie z iście profesjonalnymi makijażami, w kreacjach opinających nasze ciała niczym druga skóra i butach, które śmiało mogły robić za podróby Louboutina, stanęłyśmy w sypialni przed lustrem na szafie. Efekt przeszedł nasze najśmielsze wyobrażenia – prezentowałyśmy się niczym gwiazdy. Czekał nas niesamowity wieczór, czułam to w kościach.

– Dzwonię po taksówkę – oznajmiła Izabela.

– A co z uszami? – Rozejrzałam się za torebką.

– Założymy na miejscu.

Rasputin był najpopularniejszym lokalem w Rzeszowie, głównie dzięki temu, że funkcjonował jako klub go go. Ściągali do niego zarówno panowie, jak i panie. Odbywały się w nim niezliczone wieczory panieńskie czy też kawalerskie. Wiem, bo kiedyś w jednym uczestniczyłam, i musiałam przyznać, że to była niezapomniana noc. Razem z pozostałymi koleżankami przyszłej panny młodej zarezerwowałyśmy pokój VIP, który zapewnił nam sporo atrakcji, między innymi rekwizyty rodem z filmu 50 twarzy Greya. Do tego morze alkoholu, cudowna muzyka oraz przystojni tancerze. A ten, który wykonał dla bohaterki wieczoru striptiz… Aż chciało się zaprosić go na noc do mieszkania.

Kiedy przekroczyłyśmy próg lokalu, powoli się rozejrzałam. Mimo że gościłam tu nie pierwszy raz, to uwielbiałam chłonąć atmosferę tego miejsca. Sala główna została podzielona na wygodne loże, przy czym każda z nich mogła zostać odseparowana od pozostałych za pomocą czerwonych kotar. Oprócz nich znajdowała się strefa do tańca, a także scena wyposażona w drążki do tańca erotycznego oraz striptizu. Wspomniane pokoje VIP zapewniały całkowitą dyskrecję i prywatność. Luksusowe wnętrza zostały utrzymane w stylu glamour. Do klubu ciągnęli więc goście nie tylko z Rzeszowa czy okolic – Rasputin zapewnił sobie sławę o szerszym zasięgu.

Iza od razu pociągnęła mnie w stronę baru. Po drodze zauważyłam, że część z mijanych przez nas panów posyła nam przeciągłe spojrzenia i zachęcająco kiwa w naszą stronę. Królicze uszy z pewnością przykuwały uwagę. Ku naszej radości, przy barze znalazłyśmy wolne miejsca. Loże były zajęte, więc nawet nie próbowałyśmy do żadnej wbić. Zajęłyśmy hokery i założyłyśmy prawą nogę na lewą, eksponując uda.

– Za dzisiejszy wieczór, za udaną zabawę! – Iza wzniosła toast, ledwie barman postawił przed nami drinki.

Upiłam niewielki łyk i w duchu westchnęłam z rozkoszy. Te mikstury smakowały wybornie.

– Facet na trzeciej pożera cię wzrokiem – wyszeptała mi do ucha przyjaciółka. – Niezłe z niego ciacho, więc warto wziąć go pod uwagę.

– Miałyśmy się dzisiaj nie rozdzielać – przypomniałam, uśmiechając się pod nosem.

– Przecież nie powiedziałam, że ci ucieknę. Zawsze mogę na chwilę ulotnić się do toalety albo na parkiet. W razie gdybyś potrzebowała wsparcia, to raz dwa wrócę – obiecała, dopiła swojego drinka i zsunęła się z hokera.

Chciałam zaprotestować, jednak Iza już podążała w stronę korytarzy. Westchnęłam więc w duchu, a następnie zajęłam się swoją szklanką. Nie spuszczałam z niej oka, bo nawet w Rasputinie zdarzały się wpadki z tabletkami gwałtu, chociaż z tego, co słyszałam, na pewno nie za zgodą właścicieli.

– Co taka piękna kobieta robi sama w takim miejscu? – usłyszałam tuż przy uchu, więc się wzdrygnęłam. – Pozwolisz, że się przysiądę? – zapytał nieznajomy i, nie czekając, po prostu zajął miejsce Izy.

Spojrzałam w bok. Łysa głowa, praktycznie nieistniejąca szyja, napakowane bicepsy pokryte tatuażami. Kochałam tatuaże u facetów, jednak nie takie, które wyglądały jak więzienne. Koleś okazał się zbyt napompowany, a jego wzrok za bardzo mnie rozbierał. Jednak doszłam do wniosku, że chwila rozmowy mi nie zaszkodzi. Najwyżej dam mu do zrozumienia, że wolę zostać sama.

– Przyszłam się zabawić – odpowiedziałam, po czym niemal natychmiast zwyzywałam się w myślach. Wzrok koksa stał się jeszcze bardziej pożądliwy. Najwyraźniej doszedł do jednego, słusznego według siebie, wniosku. Niekoniecznie prawdziwego. – Nie w taki sposób, jak…

– Mylisz się, słodziutka. – Chwycił mnie mocno za rękę, jakbym była jego własnością.

Poczułam dreszcz strachu wspinający się po kręgosłupie, lecz wzięłam głęboki oddech i spróbowałam się wyszarpnąć. Bez powodzenia. Z nutką nadziei rzuciłam okiem na barmanów, lecz jak na złość wszyscy biegali niczym w ukropie.

– Znam takie jak ty. Udajecie niewinne, a tak naprawdę w łóżku okazujecie się prawdziwymi kocicami. Ale spokojnie, mnie to kurewsko kręci. – Koks jeszcze bardziej nachylił się w moją stronę, na policzku poczułam jego oddech. Oblał mnie zimny pot i gorączkowo zastanawiałam się, co zrobić. – Z chęcią popatrzę, jak ssiesz mojego fiuta. Może w nagrodę wyliżę twoją mokrą, wąską cipkę.

Te słowa podziałały na mnie niczym płachta na byka. Nienawidziłam, kiedy faceci zwracali się do kobiety bez grama szacunku. Znów się szarpnęłam, niestety nadal bez powodzenia. Rozejrzałam się za ochroną – w pobliżu nie kręcił się żaden z pilnujących obiektu mężczyzn.

Już miałam krzyknąć na barmana, gdy obok napastującego mnie faceta stanął jakiś blondyn i chwycił go za rękę, którą mnie trzymał. Koks obrócił się w jego stronę, a następnie zmierzył tamtego nieprzyjemnym wzrokiem.

– Puścisz panią czy muszę zaprosić tutaj moich kolegów? – zapytał mój obrońca, a jego niski głos zawibrował mi w uszach. Szybko otrząsnęłam się z tego dziwnego wrażenia i uwolniłam rękę dzięki rozkojarzeniu napastnika.

– Nie wpierdalaj się w nie swoje sprawy, bo za chwilę to ja dam znać swoim, a wtedy pocałujesz chodnik przed wejściem do klubu – zagroził.

– Doprawdy? – Kącik ust blondyna nieznacznie drgnął, co nadało jego twarzy złowrogi wyraz. Gdyby to na mnie tak popatrzył, szybko ściągnęłabym szpilki i uciekała, gdzie pieprz rośnie. Wyglądał na niebezpiecznego faceta, chociaż był zdecydowanie mniejszej postury od swojego przeciwnika. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co grozi za atak na policjanta oraz składanie pod jego adresem gróźb, jednak grzecznie ci o tym opowiem. Za naruszenie mojej nietykalności fizycznej grozi ci trzy lata pozbawienia wolności. Za znieważenie mnie możesz dostać rok. A wiesz, co cię czeka, gdyby przypadkiem udałoby ci się mnie zabić? – Facet podający się za stróża prawa przybrał jeszcze bardziej złowieszczą minę. – Mój kumpel, również glina, świętuje tu dzisiaj swój wieczór kawalerski. Wśród jego gości znajdują się też inni policjanci. Naprawdę zamierzasz zmusić mnie do sprowadzenia ich tutaj?

– To wcale tak nie wyglądało, po prostu pytałem panią, czy ze mną zatańczy – skłamał łysy.

– A ja po godzinach pracy tańczę w Rasputinie na rurze – prychnął blondyn. – Daję ci ostatnią szansę na odejście stąd bez szwanku. I nie radzę ci napastować innych kobiet, bo będę miał na ciebie oko. Nie chcesz, żebym wykorzystał kilka paragrafów przeciwko tobie. – Mężczyzna puścił napakowaną łapę faceta, a ten natychmiast zszedł z hokera i, posyłając mojemu wybawcy morderczy wzrok, wreszcie uwolnił mnie od swojego niechcianego towarzystwa. – Wszystko w porządku? – zapytał nieznajomy, kierując na mnie spojrzenie, które momentalnie złagodniało. – Nic ci nie zrobił? Przepraszam – zreflektował się. – Nic pani nie zrobił?

– Nie, wszystko w porządku. Głównie dzięki panu. Naprawdę jest pan policjantem? – spytałam z lekka zaintrygowana.

– Tak. Co prawda w tej chwili nie na służbie, ale owszem, pracuję w policji. I nie jestem żadnym panem. Leon – przedstawił się.

– Oryginalne, ładne imię. Alicja. – Podałam mu dłoń, a on ją ujął i wtedy przeszły mnie delikatne dreszcze. Jego okazała się ciepła i odrobinę szorstka, dotyk nie sprawił mi przykrości.

– Nie powinnaś przychodzić sama do takiego lokalu – napomknął z nikłym uśmiechem na szerokich i pełnych ustach. – Tacy jak on tylko liczą na okazję.

– Przyszłam z przyjaciółką, ale zniknęła w łazience i coś mi się wydaje, że będę musiała ruszyć jej na ratunek.

– W takim razie obie się pilnujcie. Różni ludzie się tu kręcą. Często zaglądasz do Rasputina? – zagadnął i wtedy jego uśmiech wreszcie sięgnął oczu. A miał się czym pochwalić.

Równiutkie, białe zęby, pełne oraz kuszące usta przyciągały wzrok. Do tego zarost, którego zapuszczenie z pewnością trwało kilka tygodni – moja wielka słabość, zaraz po tatuażach. Te też posiadał, ku mojej uciesze. Był średniego wzrostu, coś pomiędzy metrem siedemdziesiąt a osiemdziesiąt, jednak i tak wciąż wyższy ode mnie. Mimo szczupłego ciała przez koszulkę wyraźnie odznaczały się wyrzeźbione mięśnie. Podobał mi się, czemu dałam wyraz poprzez rozciągnięcie ust w uśmiechu.

– Zdarzyło mi się kilka razy, chociaż nie należę do stałych bywalców. A ty?

Przyjemnie prowadziło mi się z nim konwersację. Na chwilę zapomniałam o Izie i natręcie. Co najlepsze, Leon nie wyglądał na modelowego pięknisia. Im byłam starsza, tym bardziej się przekonywałam, że z urodą nie zawsze szła w parze inteligencja, a tę bardzo sobie ceniłam.

– Mogę to samo powiedzieć – napomknął. – Masz ładne uszy. – Leon poszerzył uśmiech.

– Chcesz je wypożyczyć? – Nawinęłam na palec kosmyk kruczoczarnych włosów. Z wyraźnym zadowoleniem zauważyłam, że oczy Leona śledziły moje ruchy.

– Sądzę, że ty prezentujesz się w nich zdecydowanie lepiej. – Mrugnął do mnie. – Napijesz się drinka? – Ruchem głowy wskazał na pustą szklankę.

– A napijesz się ze mną?

Postanowiłam sprawdzić, dokąd zaprowadzi nas ten niewinny flirt.

– Leon! – krzyknął ktoś za jego plecami. – Miałeś iść tylko po drinki! – Przy jego boku zmaterializował się przystojny brunet. – Wiedziałem, że nie wytrzymasz bez zarzucenia przynęty. – Wyszczerzył się do kolegi, a ja omal nie parsknęłam śmiechem na widok miny Leona. Gdyby umiał zabijać wzrokiem, jego przyjaciel leżałby martwy na podłodze.

– Zamknij się, debilu! – syknął do niego Leon. – Przepraszam cię, Alicjo, ale mój kumpel bywa nieokrzesanym gburem. I obawiam się, że muszę go stąd zabrać. – Te słowa skierował do mnie.

– Rozumiem. Baw się dobrze na wieczorze kawalerskim. I pogratuluj ode mnie przyszłemu panu młodemu. – Ostrożnie zsunęłam się z hokera.

– A drink? – krzyknął za mną Leon.

– Może następnym razem – odpowiedziałam, zerkając na niego przez ramię, po czym odeszłam.

– Zdradzisz mi, kim był ten facet o wyglądzie zawadiaki, który uratował cię z rąk Sebiksa? – Nagle obok mnie pojawiła się Iza. – Wracałam z toalet, kiedy zobaczyłam, jak blondasek przegonił łysego. Później doszłam do wniosku, że zaczekam na rozwój sytuacji. I dlaczego, na Boga, go zostawiłaś?! – krzyknęła, bo muzyka znów zaczęła się rozkręcać.

– Opowiem ci później przy kolejnym drinku. Teraz chcę się pobawić. – Zakręciłam biodrami w rytm piosenki płynącej z głośników.

Iza, nie mając innego wyjścia, zgodziła się na moją propozycję, po czym ruszyłyśmy w tany.

Rozdział 3

Leon

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Sezon na króliczka

ISBN: 978-83-8373-998-4

© Joanna Maziarek i Wydawnictwo Amare 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.

REDAKCJA: Marta Grochowska

KOREKTA: Paulina Górska

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://wydawnictwo-amare.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek