Serce meduzy - Ali Benjamin - ebook + książka

Serce meduzy ebook

Ali Benjamin

4,3

Opis

Czasem, gdy czujemy się bezgranicznie samotni, świat w magiczny sposób się na nas otwiera

Moja przyjaźń z Franny zakończyła się najgorzej, jak to możliwe. Gdybym tylko wiedziała, przeprosiłabym ją za to, co się między nami wydarzyło. A przynajmniej bym się z nią pożegnała. Czasem jednak nie wiadomo, jaka jest różnica między tym, że coś rozpoczyna się od nowa, a tym, że coś kończy się bezpowrotnie. Teraz było już za późno, żeby cokolwiek zmienić.

A jeśli mogę coś z tym zrobić? Dowieść, że w historii Franny jest prawdziwy winowajca? I że jest on gorszy ode mnie?

Zuza Swanson zawsze wiedziała o rzeczach, których inni nie mieli pojęcia. O tym, jak śpią mrówki. I że co roku odnotowuje się sto pięćdziesiąt milionów oparzeń spowodowanych przez meduzy. Ale nie rozumie, dlaczego życie Franny Jackson mogło być tak krótkie…

Wszyscy wokół twierdzą, że czasem takie rzeczy po prostu się zdarzają. Jednak Zuza wie, że musi istnieć lepsze wyjaśnienie. Próbując poradzić sobie z odejściem najlepszej przyjaciółki oraz tym, co zaszło między nimi, wycofuje się w świat wyobraźni. Podczas swoich poszukiwań Zuza dowiaduje się zdumiewających rzeczy o otaczającym świecie i uświadamia sobie, że nie wszystkie historie mają szczęśliwe zakończenie, ale za to te zupełnie nowe czekają, by rozkwitnąć, czasem tuż obok nas.

Fascynujący debiut.

„New York Times”

Mądrze opowiedziana wzruszająca historia.

„Kirkus Reviews”

Poruszający obraz straty i uzdrowienia.

„Publishers Weekly”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (24 oceny)
12
7
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Turbiduss

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę świetna opowieść.
00
Walkirie1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa pozycja
00
iCate0

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna ❤️
00

Popularność




Ali Benjamin Serce meduzy Tytuł oryginału The thing about jellyfish ISBN Copyright © 2015 by Ali Benjamin By arrangement with the author. All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2018 Redakcja Paulina Wierzbicka Ilustracja na okładce Lena Grzesik-Zysk Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak / Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla dociekliwych dzieciaków z całego świata

Serce

Uważnie przyglądaj się meduzie, a zobaczysz, że jest ona jak pulsujące serce. Gatunek meduzy nie gra roli: krwistoczerwona, błyskająca jasnym światłem Atolla, różnorodne falbaniaste Olindias formosus, prawie całkiem przezroczysta Aurelia aurita. Pulsujący ruch, miarowa nagłość skurczu, wypchnięcie rozkurczu. Niczym serce zjawy: patrząc przez przezroczystość jego materii, zaglądasz w jakiś inny wymiar – w ten świat, do którego odeszło wszystko to, co kiedykolwiek się utraciło.

Meduza, rzecz jasna, nie ma serca ani mózgu, ani nawet kości i krwi. Obserwuj ją jednak z uwagą, a dostrzeżesz rytmiczne bicie.

Pani Turton mówi, że jeśli jakaś osoba dożyje osiemdziesiątych urodzin, to jej serce zabije trzy miliardy razy. Rozmyślałam o tym, starając się jakoś sobie wyobrazić tak wielką liczbę. Całe trzy miliardy. Trzy miliardy godzin temu nawet nie było człowieka. Żyli tylko włochaci, charczący jaskiniowcy o dzikim spojrzeniu. Trzy miliardy lat wstecz i życie jako takie praktycznie nie istniało.

A twoje serce pracuje bez przerwy, uderzenie za uderzeniem, aż wykona te swoje trzy miliardy uderzeń.

O ile będziesz żyć tak długo.

Bije, gdy śpisz i gdy oglądasz telewizję, i gdy stoisz na plaży z palcami stóp wetkniętymi w piasek. Stojąc tak, spoglądasz na lśniące bielą wiązki światła, które się odbijają na ciemnym oceanie, i być może zastanawiasz się, czy warto kolejny raz zmoczyć włosy. I może właśnie poczułaś, że ramiączka od kostiumu kąpielowego opinają się na twoich spieczonych ramionach, lub zauważyłaś, że słońce zaczęło cię razić w oczy. Mrużysz je lekko. Jesteś tak żywa i zanurzona w rzeczywistości jak każdy człowiek.

Rozbijające się o brzeg fale omywają twoje stopy. Fala za falą – niczym uderzenia serca, czy się zwraca na nie uwagę, czy też ich nie zauważa – a gumki w ramiączkach od kostiumu wrzynają się w ciało, lecz być może bardziej niż ostrość słońca czy ucisk ramiączek czujesz, jak zimna jest woda lub jak fale wydrążają pod twoimi stopami puste zagłębienia. Twoja mama stoi gdzieś z boku. Pstryka ci zdjęcie i dobrze wiesz, że powinnaś się teraz do niej odwrócić i uśmiechnąć.

A jednak tego nie robisz. Nie odwracasz się i nie przywołujesz na twarz uśmiechu. W dalszym ciągu spoglądasz w dal oceanu. Żadna z was nie wie, co znaczy ta chwila i co się za chwilę wydarzy. Skąd mogłabyś wiedzieć?

A twoje serce bije w swym nieustającym rytmie. Uderzenie za uderzeniem robi to, co ma robić – tak długo, aż otrzyma wiadomość, że ma przestać, a ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, że to może być już za kilka minut.

Niektóre serca biją tylko czterysta dwanaście milionów razy. Brzmi to jak wiele razy, lecz odpowiada jedynie dwunastu latom życia.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Cel badawczy

Nie jest istotne, czy pisze się sprawozdanie z eksperymentu przeprowadzonego w szkolnym laboratorium, czy prawdziwy artykuł naukowy. Zacznij od wprowadzenia, w którym określisz cel swojego badania. Czego chcemy się dowiedzieć? W jaki sposób jest to powiązane z człowiekiem?

– pani Turton, nauczycielka nauk ścisłych i przyrodniczych w klasie siódmej w gimnazjum Eugene Field Memorial w Massachusetts

Dotyk

Gdy jest się cicho, ludzie przestają cię dostrzegać – tego się przede wszystkim nauczyłam podczas trzech pierwszych tygodni siódmej klasy.

Wcześniej myślałam, że zauważa się tych, których się widzi. Jednak do czasu jesiennej wycieczki szkolnej do oceanarium – chodzę do gimnazjum Eugene Field Memorial – ja, Zuza Swanson, stałam się dla innych niewidoczna. Jak się okazuje, dostrzega się tych, których słychać, a nie tych, których widać.

W sali, w której teraz byliśmy, słuchając mówiącego przez mikrofon brodatego pracownika oceanarium, znajdowało się otwarte od góry akwarium, tak że można było dotykać pływających w nim płaszczek i maleńkich rekinów.

– Ręka płasko – poinstruował nas pracownik. Wyjaśnił, że jeśli włożymy ręce do zbiornika i będziemy je trzymać nieruchomo, ryby będą je muskały i ocierały się o nie niczym przyjacielskie domowe kotki. – Przypłyną do was, ale ręce muszą być płasko i nie wolno nimi poruszać.

Chciałam poczuć, jak rekin dotyka moich palców, lecz wokół akwarium tłoczyło się za dużo osób i było zbyt głośno. Stałam więc z tyłu, jedynie się przyglądając.

Na lekcji plastyki, w ramach przygotowań do wycieczki, farbowaliśmy koszulki. Zawiązaliśmy na nich supły i nakładając barwniki w jaskrawych odcieniach pomarańczowego i niebieskiego, poplamiliśmy sobie dłonie. Teraz, ubrani w te koszulki, wyglądaliśmy jak w psychodelicznych mundurkach szkolnych. Myślę, że chodziło o to, aby łatwo można nas było znaleźć, gdyby któryś z uczestników się zgubił. Kilka popularnych klasowych ślicznotek – jak Aubrey LaValley, Molly Sampson czy Jenna Van Hoose – zawiązało koszulki na biodrach w węzeł. Moja, niczym stary fartuch malarski, luźno wisiała nad dżinsami.

Dokładnie miesiąc wcześniej wydarzyło się najgorsze. I to prawie od tamtego czasu do nikogo się nie odzywam. Wszyscy myślą, że nie chcę z nikim rozmawiać. A to nie tak – po prostu chodzi o niewypełnianie świata słowami, których się w sobie nie ma. To przeciwieństwo dawnej mnie, bo kiedyś paplałam jak najęta. I jest to lepsze niż rozmowy o niczym, których się ode mnie oczekuje.

Być może, gdybym prowadziła te błahe pogawędki, rodzice nie naciskaliby tak mocno na wizytę u „takiego lekarza, z którym będę mogła sobie swobodnie porozmawiać”. A właśnie to czeka mnie dzisiaj po południu, gdy wrócę z wycieczki. Szczerze mówiąc, powody, które podają, są bez sensu. No bo skoro ktoś się nie odzywa – i jeśli, ich zdaniem, to jest problem – to raczej „lekarz, z którym można sobie swobodnie porozmawiać”, jest ostatnią osobą, z którą powinno się spotkać.

Dobrze wiem, co tak naprawdę mają na myśli, gdy mówią o lekarzu od pogadania sobie. Rodzice sądzą, że coś jest nie tak z moją głową i nie są to takie sprawy, jak problemy z nauką matematyki czy czytania. To oznacza, że ich zdaniem mam problemy psychiczne i o takiej osobie Franny powiedziałaby, że jest „świruskiem”, co jest zdrobnieniem od słowa „świr”. Z kolei czasownik „świrować” oznacza osobę, która się dziwnie zachowuje, bo coś w jej głowie nie pracuje tak, jak powinno.

Jak widać, oni sądzą, że w mojej głowie też coś nie działa tak, jak należy.

– Dłonie płasko i nieruchomo – pouczył pracownik oceanarium, nie zwracając się do nikogo konkretnie. Ta bez­osobowa forma miała sens, bo i tak nikt go już nie słuchał. – Zwierzęta te wyczuwają bicie serca osób znajdujących się w sali. Nie trzeba dodatkowo poruszać palcami – dodał.

Justin Maloney – chłopak, który do tej pory podczas czytania porusza ustami – próbował łapać płaszczki za ogon. Miał na sobie tak luźne spodnie, że za każdym razem, gdy pochylał się nad taflą wody, widać mu było wystające z nich majtki. Zauważyłam też, że koszulkę włożył na lewą stronę. Justin, próbując chwycić kolejną przepływającą płaszczkę, wykonał tak gwałtowny ruch, że ochlapał Sarę Johnston. Sara – nowa dziewczynka w naszej szkole – wytarła słoną wodę z czoła i odsunęła się na dystans kilku kroków od Justina.

Sara jest bardzo cichą osobą, co mi się podoba, i pierwszego dnia szkoły uśmiechnęła się do mnie. Wtedy Molly, zagadując, podeszła do niej. Potem widziałam, jak przy szafkach Sara rozmawiała z Aubrey. A teraz miała tak samo zawiązany podkoszulek jak ona.

Odgarnęłam wpadający mi do oczu kosmyk włosów, próbując założyć go za ucho. Panna sprężynkowa, szopa na głowie… Od razu się zza niego wymsknął, opadając ponownie na moją twarz.

Dylan Parker po cichu zaszedł Aubrey od tyłu. Chwycił ją za ramiona i potrząsając nimi, wrzasnął:

– Oooo, rekin!

Otaczający go chłopcy parsknęli śmiechem. Aubrey przy wtórze kumpelek zaczęła piszczeć. Tak naprawdę wszystkie chichotały w ten szczególny sposób, w jaki czasami dziewczynki zachowują się w towarzystwie chłopców.

Zaczęłam myśleć o Franny. Gdyby tu była, na pewno też by się z nimi śmiała. I znowu poczułam te potliwe mdłości, które pojawiały się zawsze, gdy wspominałam Franny.

Zacisnęłam powieki. Przez kilka sekund ciemność przynosiła mi ulgę, lecz potem pojawiła się w mojej głowie nieprzyjemna scena. Wyobraziłam sobie, jak akwarium pęka i wraz z wylewającą się z niego wodą na podłogę wypływają malutkie rekiny i płaszczki. Zastanawiałam się, ile czasu zajęłoby im, tym niemogącym nabrać ziemskiego powietrza rybkom, „utopienie się” w nim. Pewnie gdyby znalazły się poza akwarium, czułyby zimno, nieprzyjemną ostrość pozawodnego świata oraz jego jasność. A potem już na dobre przestałyby oddychać.

Otworzyłam oczy.

Czasem tak bardzo chcemy, by wydarzenia potoczyły się inaczej, że nie można pozostać tam, gdzie widzimy, jak dzieją się naprawdę.

W dalekim rogu sali strzałka skierowana w dół wskazywała na klatkę schodową prowadzącą do innej, znajdującej się piętro niżej ekspozycji. Sala z meduzami. Podeszłam do szczytu schodów i zerknęłam z powrotem do sali, aby sprawdzić, czy ktoś zauważył, że się oddaliłam. Dylan ochlapał Aubrey, która znowu zaczęła piszczeć. Tym razem, strofując ich, podeszła do nich jedna z opiekunek wycieczki.

Nikt mnie nie dostrzegał. Nawet ubraną w jaskrawą koszulkę. Nawet z moją szopą włosów na głowie.

Zeszłam po schodach, kierując się do pomieszczenia z meduzami.

Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zupełnie nikt.

Takie rzeczy się czasem zdarzają

Gdy się dowiedziałam, nie żyłaś już od dwóch dni.

Było popołudnie jednego z ostatnich dni sierpnia, co oznaczało zbliżający się koniec długich, samotnych wakacji po szóstej klasie. Mama zawołała mnie do domu. Jedno spojrzenie na nią i już wiedziałam, że stało się coś naprawdę okropnego. Przestraszyłam się, że może to coś z tatą. No ale czy od czasu rozwodu, gdyby coś mu się stało, w ogóle by to mamę obeszło? A potem przyszło mi do głowy, że może coś złego przydarzyło się mojemu bratu.

– Zula… – zaczęła mama.

W tle słyszałam szum lodówki, miarowe kapanie wody z cieknącego prysznica i rytmiczne tykanie starego zegara stojącego na gzymsie kominka, który i tak pokazuje złą godzinę, chyba że pamiętam, by go nakręcić. Przez okno wpadały do pokoju długie promienie światła, niczym duchy przenikające przez ściany, i zastygały na dywanie.

Mama mówiła spokojnie i normalnie, jednak dla mnie wszystko działo się w zwolnionym tempie – tak jakby czas nagle zwolnił. A może w ogóle przestał istnieć.

– Franny Jackson nie żyje. Utopiła się – powiedziała.

Tylko sześć słów, których wypowiedzenie zajęło jej zaledwie kilka sekund. Miałam jednak wrażenie, że trwało to przynajmniej pół godziny. Najpierw pomyślałam sobie, że to dziwne. Dlaczego mama mówi o Franny Jackson? Nie przypominam sobie, aby mama, mówiąc o tobie, kiedykolwiek używała twojego nazwiska. Dla niej zawsze byłaś po prostu Franny. Potem dotarło do mnie to, co powiedziała, po tym jak wymieniła twoje imię i nazwisko.

Utopiła się.

Mama powiedziała właśnie, że się utopiłaś.

– To się stało na wakacjach nad oceanem – kontynuowała. Zauważyłam, że siedziała sztywno, a jej ramiona były napięte. A potem dodała, tak jakby ta dodatkowa informacja miała nadać jej słowom sens: – W Maryland.

Ale oczywiście to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Z miliona powodów. Nie miało to sensu, bo nie tak dawno temu cię widziałam i byłaś wtedy tak samo żywa, jak każda inna osoba. Poza tym świetnie pływasz. Już kiedy się poznałyśmy, pływałaś lepiej ode mnie.

To nie miało wcale sensu, bo to, jak się wszystko potoczyło między nami, nie było tak, jak miało się skończyć. Nic nigdy nie powinno się skończyć w taki sposób.

A jednak mama, siedząca naprzeciw mnie, wypowiadała te słowa. I jeśli mówiła prawdę, jeśli miała rację, oznaczało to, że moje ostatnie spojrzenie na ciebie – gdy ostatniego dnia szóstej klasy szłaś szkolnym korytarzem, niosąc plastikowe torebki wypełnione mokrymi ciuchami i płacząc – będzie ostatnim, jakie kiedykolwiek będę miała.

Wpatrywałam się w mamę.

– To nieprawda – powiedziałam.

Nie utonęłaś. Nie mogłaś. Byłam tego pewna.

Mama otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale zamknęła je z powrotem.

– Nieprawda – powtórzyłam, tym razem głośniej.

– To się stało we wtorek – powiedziała mama. Mówiła ciszej niż przed chwilą, tak jakby to, że ja odezwałam się głośniej, wyssało z jej oddechu całą siłę. – W ostatni wtorek. Właśnie się dowiedziałam.

Dzisiaj był czwartek. Minęły całe dwa dni.

Zawsze, gdy wracam myślą do tych dwóch dni – czasu, który upłynął między twoim odejściem a momentem, w którym się o tym dowiedziałam – myślę o gwiazdach. Czy wiedziałaś, że światło z gwiazdy znajdującej się najbliżej nas dociera na Ziemię po czterech latach? Oznacza to, że za każdym razem, gdy je widzimy – gdy oglądamy jakąś gwiazdę – tak naprawdę widzimy to, jak wyglądała ona w przeszłości. Te wszystkie migoczące świetlne punkciki, każda z gwiazd na niebie mogła się wypalić lata temu. Całe niebo mogłoby być już puste, a my nawet byśmy o tym nie wiedzieli.

– Ona dobrze pływa, pamiętasz, mamo? – powiedziałam. Gdy mama nic nie odpowiedziała, spróbowałam ponownie: – Pamiętasz, mamo?!

Mama zamknęła oczy i oparła czoło na dłoniach.

– To niemożliwe – naciskałam.

Dlaczego mama nie rozumiała, że to nie mogło się wydarzyć?

Kiedy mama podniosła wzrok, mówiła powoli, tak jakby starała się, żebym usłyszała każde słowo:

– Zulo, nawet świetni pływacy czasem toną.

– Ale to nie ma sensu. Jak niby? – odparowałam.

– Nie wszystko zawsze ma sens. Takie rzeczy się czasem po prostu zdarzają. – Mama pokręciła głową i wzięła głęboki oddech. – Trudno w to uwierzyć. Mnie też.

Na kilka długich sekund mama zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, jej twarz wykrzywiła się straszliwie, a łzy zaczęły spływać po policzkach.

– Przykro mi. Tak mi przykro, kochanie.

Wyglądała groteskowo z tą wykrzywioną twarzą. Nie mogłam znieść tego widoku, więc się od niej odwróciłam. Absurd słów, które usłyszałam, wciąż dźwięczał mi w uszach.

Utopiłaś się.

W Maryland.

Dwa dni temu.

Nie, to zupełnie nie miało sensu. Ani wtedy, ani wieczorem, gdy Ziemia podążała w stronę gwiazd, ani następnego dnia rano, gdy powróciła w świetle słońca. To w ogóle było bez sensu, że świat może znów powrócić do słońca.

Przez cały ten czas myślałam, że nasza historia jest właśnie tym: naszą wspólną historią. Okazuje się jednak, że miałaś własną historię, a ja mam własną. Nasze historie przez pewien czas się na siebie nakładały. Trwało to na tyle długo, że wyglądały jak ta sama historia. A jednak były różne.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że każdy ma własną historię. Nikt nie jest tak naprawdę razem, nawet jeśli tak to przez pewien czas wygląda.

Był taki moment, gdy moja mama już wiedziała, co się stało, a sens tej informacji już do niej dotarł. Ja w tym czasie beztrosko biegałam po trawie, tak jak każdego innego dnia. I był taki czas, gdy ktoś inny już wiedział, a moja mama jeszcze nie. I czas, gdy wiedziała o tym twoja mama i prawie nikt inny na tej planecie.

A to oznacza, że był taki moment, że ciebie już nie było, a nikt na Ziemi nie miał o tym pojęcia. Tylko ty, samiuteńka, znikająca w wodzie, gdy nikt się nawet jeszcze nie zastanawiał, co się dzieje.

I jest to coś na wskroś samotnego.

Mama powiedziała, że takie rzeczy się czasem zdarzają. To okropne słowa. Najgorsze z możliwych.

Pani Turton mówi, że jeśli zachodzi coś, czego nikt nie potrafi wytłumaczyć, to znaczy, że dotarliśmy do granic wiedzy. I właśnie wtedy potrzebna jest nam nauka, bo jest to proces znajdowania odpowiedzi na pytania, na które nikt nie umie odpowiedzieć.

Założę się, że nigdy nawet nie spotkałaś pani Turton.

Takie rzeczy się czasem zdarzają – to żadne wyjaśnienie. Nie ma podstaw naukowych. Jednakże przez tygodnie było to jedyne, co miałam.

Aż do chwili, kiedy znalazłam się w sali w oceanarium i spojrzałam na meduzę znajdującą się po drugiej stronie szkła akwarium.

Niewidoczna enigma

Na wystawie poświęconej meduzom – znajdującej się pod salą, w której moi koledzy ze szkoły ochlapy­wali się wodą – nie było prawie nikogo. Cisza. Poczułam ulgę.

Pomieszczenie wypełniały akwaria. W jednym z nich zobaczyłam meduzy, których czułki były cieńsze od włosa, i chyba odpowiednio oświetlano zbiornik, bo kolory tych stworzeń się zmieniały. Czułki meduz w akwarium stojącym obok, falując, wyglądały niczym kosmyki włosów dziewczyny płynącej pod wodą. W trzecim zbiorniku czułki żyjątek były tak gęste i proste, że miało się wrażenie, jakby zwierzęta te znajdowały się w więzieniu, które same wokół siebie obudowywały. W sali ustawiono też akwarium z „dziećmi” meduz, wyglądającymi jak białe, maleńkie, delikatne kwiaty.

Co za przedziwne stworzenia, niczym przybysze z innej planety. Pełne wdzięku, milczące. Baleriny z innego wymiaru, tańczące swój taniec, do którego nie potrzeba muzyki.

W rogu sali zobaczyłam znak, na którym napisano: MALEŃKA ENIGMA. Wiem, co znaczy słowo „enigma”. To coś zagadkowego lub tajemniczego. Mama często mówi, że taka jestem. Słyszę to zwłaszcza wtedy, gdy specjalnie wkładam skarpetki nie do pary lub maczam jajka sadzone w dżemie winogronowym. Lubię zagadki, więc podeszłam bliżej. Na znaku znajdowała się fotografia: między dwoma palcami dłoni ktoś trzymał słoik, w którym dryfowała przezroczysta meduza wielkości paznokcia. Z trudem można ją było dostrzec.

Tekst wyjaśniał, że stworzenie w słoiku to meduza Irukandji i że jest to jeden z najbardziej jadowitych gatunków meduz na świecie. Niektórzy uważają nawet, że jej jad jest tysiąc razy mocniejszy od jadu tarantuli.

Zaczęłam czytać:

DO OBJAWÓW OPARZENIA PRZEZ MEDUZĘ IRUKANDJI NALEŻĄ: ROZDZIERAJĄCY BÓL GŁOWY I CAŁEGO CIAŁA. TOWARZYSZĄ MU WYMIOTY, POCENIE SIĘ, UCZUCIE NIEPOKOJU, NIEBEZPIECZNIE PRZYSPIESZONE BICIE SERCA, KRWOTOK W MÓZGU ORAZ POWSTAWANIE PŁYNU W PŁUCACH. PACJENCI MAJĄ PRZECZUCIE ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ ŚMIERCI. U NIEKTÓRYCH Z NICH ODCZUCIE TO JEST TAK SILNE, ŻE BŁAGAJĄ LEKARZY O SKRÓCENIE CIERPIEŃ.

Brzmiało to strasznie, ale czytałam dalej:

UDOKUMENTOWANO PRZYPADKI ŚMIERCI W WYNIKU ZESPOŁU OBJAWÓW OKREŚLANYCH JAKO „SYNDROM IRUKANDJI”, NIE WIADOMO JEDNAK, CZY OPARZENIE PRZEZ MEDUZĘ IRUKANDJI BYŁO BEZPOŚREDNIĄ PRZYCZYNĄ ZGONÓW OMYŁKOWO PRZYPISYWANYCH INNYM PRZYCZYNOM. NAUKOWCY BADAJĄ JAD ORAZ TO, CZY FAKTYCZNIE WPŁYW OPARZENIA PRZEZ IRUKANDJI JEST ZNACZNIE WIĘKSZY, NIŻ WCZEŚNIEJ UWAŻAnO.

MEDUZA IRUKANDJI LICZNIE WYSTĘPUJE W WODACH PRZYBRZEŻNYCH AUSTRALII. SYMPTOMY OPARZENIOWE ODNOTOWANO NA TERENACH TAK ROZLEGŁYCH JAK WYSPY BRYTYJSKIE, NA HAWAJACH, FLORYDZIE I W JAPONII. DLATEGO TEŻ WIELU BADACZY TEGO GATUNKU UWAŻA, ŻE MEDUZY IRUKANDJI WYSTĘPUJĄ OBECNIE NA O WIELE WIĘKSZYCH OBSZARACH. WRAZ Z OCIEPLANIEM SIĘ OCEANÓW NALEŻY SIĘ SPODZIEWAĆ, ŻE MEDUZY IRUKANDJI, TAK JAK I INNE GATUNKI MEDUZ, BĘDĄ PRZEMIESZCZAĆ SIĘ NA WIĘKSZE ODLEGŁOŚCI.

Przeczytałam ten fragment ponownie.

A potem po raz trzeci.

Przypatrywałam się zdjęciu – temu maleńkiemu, przezroczystemu stworzeniu, które się na nim znajdowało. Nie sposób dostrzec go w wodzie. Jest zupełnie niewidoczne.

Odwróciłam się, by kolejny raz przeczytać tekst.

Udokumentowano przypadki śmierci…

Będą przemieszczać się na większe odległości…

Wpatrywałam się w te informacje przez dłuższy czas.

Poczułam, że kręci mi się w głowie. Tak jakby oprócz mnie, tych słów i niemych stworzeń dookoła wszystko inne nagle przestało istnieć.

Omyłkowo były przypisywane innym przyczynom…

Tak długo wczytywałam się w to zdanie, aż stało się niezrozumiałe, obce, tak jak tekst napisany w innym języku.

Dopiero wtedy zrobiłam wydech, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech.

Przypomniałam sobie o kolegach z klasy. Pospieszyłam schodami na górę do sali ze zbiornikiem dotykowym, gdzie ich zostawiłam.

Na górze wszystko już było inne. Brodatego mężczyznę zastąpiła blondynka z włosami związanymi w kucyk, wydająca przez mikrofon dokładnie te same co wcześniej brodacz instrukcje: dłonie płasko i nieruchomo. Nigdzie nie widziałam farbowanych koszulek. Pomieszczenie zapełniło się dzieciakami w mundurkach w kratkę w kolorze khaki. Następna grupa.

Zastanawiałam się, czy moja klasa wróciła do szkoły beze mnie. Rozglądając się, poszłam do głównej części akwarium. Już po chwili zauważyłam nasz znak rozpoznawczy – farbowane koszulki. Stali wokół ogromnego zbiornika, okalając go niczym ławica nakrapianych, odblaskowych ryb.

Przyjaźń

Podczas naszego pierwszego spotkania masz na sobie jasnoniebieski kostium kąpielowy. Kolor letniego nieba ze skrzącymi się iskierkami światła, takiego, jakim świecą gwiazdy. Wygląda to tak, jakby jednocześnie były i dzień, i noc.

Mam pięć lat i wkrótce zacznę chodzić do zerówki. Jesteśmy na dużym, krytym basenie. Wrzawa głosów. Echo. Nasze mamy siedzą na trybunach. Przywiozły nas tutaj na lekcję pływania. Grupa nazywa się „Gupiki” i chodzi o to, żebyśmy się nauczyli zanurzać twarze i odpowiednio wymachiwać w wodzie nogami.

Instruktorka dmucha w gwizdek i zaraz potem wywołuje dzieci po imieniu. Mamy się trzymać piankowej deski do nauki pływania, przebierać nogami, a deska ma nas ponieść na drugi koniec basenu. Gdy wywołuje twoje imię, nie skaczesz do wody. I ja też nie skaczę, gdy słyszę swoje.

Masz włosy koloru wyzłoconych słońcem słomek. Podobają mi się twoje piegi wyglądające jak ułożone na skórze konstelacje gwiazd.

Jesteśmy ostatnie. Zostałyśmy już tylko my dwie, siedzące na końcu basenu. Instruktorka podchodzi do nas, mówiąc:

– No dziewczynki, pora dołączyć do reszty grupy.

Już mam pokręcić głową, gdy się do mnie odwracasz. Patrzysz na mnie i widzę, jak twoje usta, rozchylając się, układają się w uśmiech. A potem bierzesz głęboki oddech i lądujesz w wodzie. Instruktorka podaje ci piankową deskę, ale ty jej nie chcesz. Zamiast tego zanurzasz się głęboko. Cała pod wodę – twoje oczy, włosy. Płyniesz aż do miejsca, w którym czeka na nas reszta dzieciaków uczepiona swoich desek. Cały czas pod wodą.

Robię to, co ty. Zanurzam się – nie dlatego, że tak kazała mi instruktorka, lecz dlatego, że chcę płynąć tak jak ty. I dlatego, że podobają mi się twoje piegi, słomkowe włosy i to, że się do mnie uśmiechnęłaś. W tym właśnie momencie zaprzyjaźnienie się z drugą osobą i przyjaźń wydają się najłatwiejszą rzeczą na Ziemi.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki