Równiny - Murnane Gerald - ebook + książka

Równiny ebook

Murnane Gerald

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

18 osób interesuje się tą książką

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 143

Data ważności licencji: 2/10/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego The Plains

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Na okładce fragment chromolitografii Eduarda Pechuëla-Loesche’a z tomu Untersuchungen über Dämmerungserscheinungen. Zur Erklärung der nach dem Krakatau-Ausbruch beobachteten atmosphärisch-optischen Störung

Copyright © 1982 by Gerald Murnane. All rights reserved.

This edition published by The Text Publishing Company Australia, 2019

Copyright for the Widziane z równin by © Ben Lerner 2017

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2025

Copyright © for the Polish translation by Tomasz S. Gałązka, 2025

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Anna Niklewicz

Korekta Aleksandra Jastrzębska / d2d.pl, Małgorzata Tabaszewska / d2d.pl

Skład Robert Oleś

This project has been assisted by the Australian Government through Creative Australia, its arts funding and advisory body.

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8396-202-3

Wreszcie odkryliśmy tereny gotowe natychmiast przyjąć ludzi cywilizowanych […].

Thomas Livingstone Mitchell, Three Expeditions into the Interior of Eastern Australia

{jeden}

Dwadzieścia lat temu, przybywszy na równiny po raz pierwszy, oczy miałem szeroko otwarte. Szukałem w tym krajobrazie czegokolwiek, co mogłoby wskazywać, że pod tym, co widać, kryje się jakiś wysublimowany sens.

Moja podróż na równiny nie była bynajmniej tak uciążliwa, jak to potem opisywałem. Nie mógłbym nawet stwierdzić, że o danej godzinie wiedziałem już, iż opuściłem Australię. Wyraźnie pamiętam jednak ciąg dni, kiedy rozciągające się wokół mnie płaskie połacie coraz bardziej jawiły się miejscem, które ja jeden zdołam zinterpretować.

Równiny, przez które przyszło mi wówczas jechać, nie były jednostajnym bezkresem. Czasem wyglądałem na rozległą, płytką dolinę usianą z rzadka drzewami i ospałym bydłem; środkiem mógł leniwie sączyć się jakiś strumień. Kiedy indziej, po odcinku skrajnie nieobiecującego terenu, droga wspinała się na coś, co ewidentnie było wzniesieniem, ale zaraz widziałem przed sobą tylko dalszą równinę, płaską, nagą, przemożną.

W dużym miasteczku, gdzie dotarłem pewnego popołudnia, zauważyłem pewien sposób mówienia i styl odziewania się, dzięki którym zrozumiałem, że zapuściłem się już dostatecznie daleko. Tutejsi mieszkańcy nie byli może w stu procentach wyrazistymi ludźmi równin, jakich spodziewałem się napotykać w dalekich dystryktach interioru, było mi jednak dobrze z wiedzą, że przed sobą mam więcej tego terytorium, niż pokonałem dotąd.

Późną nocą tamtego dnia stanąłem w oknie na drugim piętrze największego hotelu w miasteczku. Wyjrzałem poza regularną kratownicę latarń ulicznych ku terenom spowitym mrokiem. Od północy dmuchał ustawicznie ciepły wietrzyk. Wychyliłem się w te powiewy, nadciągające od pobliskich akrów pastwisk. Wykrzywiałem twarz, by wyrażała przeróżne dojmujące uczucia. Szeptałem też słowa, którymi mógłby się posługiwać bohater filmu w chwili zrozumienia, że oto odkrył, gdzie jego miejsce. Następnie cofnąłem się do pokoju i usiadłem przy biurku wstawionym tam specjalnie dla mnie.

Walizki rozpakowałem kilka godzin wcześniej. Teraz blat biurka ginął już pod wysokimi stosami pękatych skoroszytów, pudełek pełnych fiszek, rozmaitych książek utkanych ponumerowanymi zakładkami. Na szczycie tej pryzmy znajdował się średniej wielkości rejestr opisany jako:

INTERIOR

(SCENARIUSZ FILMOWY)

KLUCZ DO KATALOGU

NOTATEK UZUPEŁNIAJĄCYCH

I ŹRÓDEŁ INSPIRACJI

Wyciągnąłem opasłą teczkę z napisem „Luźne myśli – jeszcze niezindeksowane” i dopisałem tam:

Nikt w tym dystrykcie nie wie, kim jestem ani czego zamierzam tu dokonać. Aż dziw bierze, że spośród tych wszystkich ludzi równin, którzy teraz śpią (w obszernych domach z białym sidingiem, dachami z czerwonej blachy i wielkimi, suchymi ogrodami zdominowanymi przez drzewa pieprzowe, kurrajongi i rzędy tamaryszków), nikt nie ujrzał równin takimi, jakie ja wkrótce pokażę.

Następny dzień spędziłem na eksploracji labiryntu saloonów i barów koktajlowych na parterze hotelu. Cały ranek przesiedziałem samotnie w obitym skórą uszaku, wpatrując się we wstęgi nieznośnego światła słonecznego ciągnące się wzdłuż zaciągniętych rolet w oknach wychodzących na główną ulicę. Był bezchmurny, wczesnoletni dzień, palące słońce poranka zaglądało nawet w jaskiniowo mroczne wnętrze hotelowej werandy.

Czasem przechylałem nieco twarz, by złapać podmuch chłodniejszego powietrza od wentylatora pod sufitem, patrzyłem, jak rosa perli się na mojej szklance, i z aprobatą rozważałem pogodowe ekstrema równin. Latem niekrępowane górami ani żadnymi wzniesieniami słońce zalewało całe połacie, od świtu po zachód. Zimą wichry i deszcze, omiatające otwarte bezmiary, prawie nie zwalniały na nielicznych gajach większych drzew, pomyślanych jako schronienie dla ludzi czy bydła. Wiedziałem, że są na świecie równiny, na których całymi miesiącami leży śnieg, cieszyłem się jednak, że mój dystrykt do nich nie należy. Zdecydowanie wolałem przez cały rok oglądać rzeczywistą konfigurację ziemi jako takiej, a nie udawane wzgórki i niecki stworzone przez jakiś inny żywioł. Uważałem zresztą śnieg (którego nigdy w życiu nie widziałem) za zbyt związany z kulturą Europy i Ameryki, by pasował do moich okolic.

Po południu dołączyłem do jednej z grup ludzi równin, którzy bez pośpiechu weszli od głównej ulicy i zajęli zwyczajowe miejsca przy niezmiernie długich kontuarach. Wybrałem sobie taką, w której skład zdawali się wchodzić intelektualiści i kustosze dziejów i legend tego dystryktu. Ich odzież i zachowanie podpowiadały mi, że nie są to hodowcy owiec czy bydła, choć i tak sporą część życia mogli spędzać na świeżym powietrzu. Być może co poniektórzy przyszli na świat jako młodsi synowie w wielkich rodzinach ziemskich. (Na równinach każdy zawdzięczał swoją zamożność właśnie ziemi. Także miasteczka, małe czy większe, zyskiwały na niewyczerpanych bogactwach otaczających je latyfundiów). Wszyscy ubrani byli – jak przystało na wykształconych, żyjących w komforcie ludzi równin – w gładkie szare spodnie zaprasowane w kant, nieskazitelnie białe koszule z pasującą spinką do krawata i opaskami do rękawów.

Pragnąłem akceptacji tych mężczyzn, przygotowałem się na wszelkie próby, którym mogliby mnie poddać. Nie spodziewałem się jednak, by pomogło mi cokolwiek, co wyczytałem z moich stosów książek o równinach. Cytowanie dzieł literackich byłoby sprzeczne z duchem tego zgromadzenia, choć każdy z obecnych miał za sobą lekturę dowolnej książki, którą mógłbym przywołać. Może dlatego, że wciąż czuli się otoczeni Australią, ludzie równin woleli uważać swoje czytelnictwo za zajęcie indywidualne, będące podporą w kontaktach ze społeczeństwem, ale niezwalniające ich w żadnym stopniu z obowiązku kultywowania uzgodnionej tradycji.

Czym jednak była owa tradycja? Przysłuchując się tym ludziom, miałem zaskakujące odczucie, że nie życzyli oni sobie oparcia we wspólnych poglądach: że każdy z nich czuł dyskomfort, kiedy inny zdawał się traktować jako zrozumiałe samo przez się coś, co ten pierwszy uważałby w kwestii szeroko pojętych równin. Zupełnie jakby każdy człowiek równin chciał jawić się samotnym mieszkańcem pewnego regionu, jedynym zdolnym go objaśnić. I nawet kiedy któryś mówił o swoim szczególnym wycinku tych połaci, brzmiało to tak, jakby dobierając najprostsze nawet słowa, nie korzystał z żadnego wspólnego zasobu, lecz czerpał ich sens ze sposobu, w jaki on jeden tych słów używał.

Tamtego pierwszego popołudnia zrozumiałem, że to, co opisywane było czasem jako arogancja tutejszych ludzi, to tylko ich opór przed uznaniem, że między nimi a innymi jest jakaś przestrzeń porozumienia. Było to diametralnym przeciwieństwem (świetnie rozpoznanym przez samych ludzi równin) powszechnego wśród ówczesnych Australijczyków pędu do podkreślania wszystkiego, co zdawało się łączyć ich z innymi kulturami. Człowiek równin, mało że ostentacyjnie ignorowałby obyczaje innych rejonów, to świadomie udawałby, że dysponuje w tej materii mylnymi informacjami. A co szczególnie irytowało tych z zewnątrz, ludzie równin mieli skłonność do symulowania braku jakiejkolwiek odrębnej kultury – byle nie dopuścić, by ich ziemie i zwyczaje uznano za część jakiejś większej społeczności, o wzajemnie infekujących się gustach czy modach.

Nadal nie wypuszczałem się poza hotel, ale niemal codziennie piłem w nowym towarzystwie. Mimo wszystkich notatek, sporządzanych planów i koncepcji wciąż bynajmniej nie miałem pewności, co będzie pokazywał mój film. Oczekiwałem, że mojemu dążeniu przyda nagłej mocy spotkanie człowieka równin, którego idealna pewność siebie mogłaby brać się tylko stąd, że tego właśnie dnia skończył sporządzanie zapisków do powieści czy filmu godnych dorównać mojemu dziełu.

Zacząłem już wówczas rozmawiać bez skrępowania z napotkanymi ludźmi równin. Zdarzali się wśród nich chętni wysłuchać mojej historii, nim wyjawili własne. Byłem na to przygotowany. Gdyby tylko wiedzieli, że chętnie poświęciłbym całe miesiące na ciche badania w bibliotekach i galeriach sztuki ich miasteczka, by dowieść, że nie jestem byle turystą ani poszukiwaczem widoków! Po paru dniach spędzonych w hotelu opracowałem jednak opowieść, która dobrze mi służyła.

Mówiłem im, że jestem w podróży, co nie odbiegało zbytnio od prawdy. Nie zdradzałem trasy, która przywiodła mnie do miasteczka, ani kierunku, w którym mógłbym stamtąd wyjechać. Prawdę poznają, kiedy Interior trafi na ekrany. Póki co pozostawiłem ich w przeświadczeniu, że wyruszyłem w drogę z dalekiego zakątka równin. Stało się to, na co liczyłem – nikt nie wątpił w moje słowa ani nawet nie twierdził, że zna wymieniony przeze mnie dystrykt. Równiny są tak ogromne, że żadnego z tutejszych mieszkańców nie zaskoczyłaby wiadomość o jakimś ich regionie, o którym dotąd nie słyszał. W dodatku wiele terenów daleko w głębi kraju było obiektem dyskusji: czy są już częścią równin, czy też nie? Ich rzeczywistych granic nigdy nie udało się ustalić.

Przedstawiałem im historię niemalże wyzutą ze zdarzeń czy osiągnięć. Dla kogoś z zewnątrz byłaby mało frapująca, ale ludzie równin dostrzegali jej sens. Tego typu opowieści znajdowały aprobatę u ich powieściopisarzy, dramaturgów, poetów. Czytelnicy i widzowie z równin rzadko cenili eksplozje emocji, gwałtowne konflikty czy nagłe katastrofy. Sądzili, że artyści prezentujący takie rzeczy zostali zwiedzeni gwarem tłumów czy obfitością kształtów i powierzchni w świecie poza równinami. Dla człowieka równin bohaterami, zarówno w życiu, jak i w sztuce, byli ci, co dzień w dzień przez trzydzieści lat wracali po pracy do niczym się niewyróżniającego domu wśród schludnych trawników i przywiędłych krzewów, a potem do późnego wieczora roztrząsali szlak wyprawy, która po kolejnych trzydziestu latach zawiodłaby ich w to samo miejsce, gdzie właśnie zasiadali; albo ktoś, kto nigdy nie wypuściłby się nawet jedyną drogą wiodącą z jego odludnej farmy w obawie, że nie rozpoznałby własnego gospodarstwa, gdyby spojrzał na nie z odległych punktów, z których oglądali je inni.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2025

Wydanie I