Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka stanowi zbiór przemyśleń, swoistych refleksji na temat stałych związków w dzisiejszych czasach. Zwraca uwagę na pewne trudności, które mogą wyniknąć na każdym etapie budowania relacji, na początku, w trakcie i na końcu. Próbuje uchwycić w pewne ramy potencjalnie powtarzalne zachowania. W żadnym razie pozycja ta nie może być traktowana jako poradnik, albowiem nie predysponuje od samego początku do takiego miana. Książka ma pobudzać, w duchu „sapere aude” do własnych refleksji. Po każdej myśli może się czytelnik zastanowić, czy się z nią zgadza, odrzuca, albo co by wartalo pogłębienia. Każda refleksje jest zakończona pewną propozycją praktyczną i odniesieniem do sceny z danego filmu, aby lepieej zilustrować pewne zagadnienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright 2021 Damian Grzegorz Nowak
Redakcja i korekta: Kinga Dolczewska
Okładka: Justyna „Miodunka” Mioduszewska
www.pakamera.pl
Ilustracje: Justyna „Miodunka” Mioduszewska
www.pakamera.pl
ISBN: 978-83-953846-0-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.
Self-publishing: Damian Grzegorz Nowak
Konwersja: Epubeum
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że ta książka nie jest poradnikiem dla par lub osób, które zamierzają stworzyć stały związek (ang. long term relationship – LTR). Podtytuł wskazuje przewrotnie, że są w tej pozycji zawarte refleksje, poparte doświadczeniem i obserwacjami otaczającej rzeczywistości, które mają zmuszać do autorefleksji; wejścia w głąb siebie. To jest cel, dla którego ta publikacja powstała. Nie znajdzie się tutaj złotej recepty na stworzenie szczęśliwego stałego związku, bo życia i ludzi nie da się zamknąć we wzory i zaklęcia. Wszystko jest bowiem zbyt nieprzewidywalne, a przez to tak interesujące.
W sieci można się natknąć na demotywator, którego treść przedstawia się następująco: „Spytano parę staruszków, jak wytrzymali ze sobą 50 lat. Odpowiedzieli: urodziliśmy się w czasach, kiedy jak coś się psuło, to się naprawiało, a nie wyrzucało do kosza...”. To jest właśnie główny problem dzisiejszych czasów. Ludzie cierpią na syndrom niekończących się początków. O wiele łatwiej dojść do konstatacji, że nie znajduje się szczęścia w związku, bo z drugą stroną coś jest nie tak lub nie jest dość dobra dla nas, zamiast tak naprawdę wejrzeć w siebie, edukować się, próbować z tym partnerem, dążyć do porozumienia, dotrzeć się i stworzyć stabilny związek na lata. Nowy partner nie oznacza automatycznie lepszego partnera, nie oznacza nawet całkowicie innego, bo wybierający (ang. catcher – „łapacz”) też całkowicie się nie zmienia. Człowiek z natury pożąda pewnych cech fizycznych oraz charakterologicznych i na tej podstawie dokonuje wyboru. Zazwyczaj zatem nowy partner będzie miał tylko inny rozkład wad i zalet, być może korzystniejszy, ale jeśli na etapie międzyzwiązkowym nie przepracuje się odpowiednio tego czasu, nie zastanowi się nad swoimi błędami lub w nowym związku nie będzie się wystarczająco plastycznym, to historia się powtórzy i zmiana partnera nie przyniesie tak naprawdę niczego nowego; zajdą niekończące się początki.
W tym miejscu warto zamknąć oczy i zastanowić się, w jak dużym stopniu nasi poprzedni partnerzy byli podobni do siebie. Oczywiście inny będzie wybór osoby 15-letniej, 20-letniej, 25-letniej, 30-letniej, 40-letniej, 50-letniej czy 70-letniej, jeśli chodzi o partnera, ale śmiem twierdzić, że ludzie, jakkolwiek ulegający przemianom na przestrzeni lat pod wpływem doświadczeń życiowych, wykazują pewną stabilność, jeśli chodzi o dobór partnera pod względem jego wyglądu, pożądanych u niego cech oraz wartości, jakimi się kieruje w życiu. To oczywiście może podlegać fluktuacjom, być może nawet rewolucyjnym, bo ludzi – jak zaznaczono na początku – nie da się zamknąć w ścisłe ramy. Ale tak szczerze odpowiedz sam sobie w tym momencie: jak duże zmiany zaszły w Tobie w ciągu ostatnich lat? Może już na wstępie udało mi się pobudzić Cię do autorefleksji: wyrażającej aprobatę dla przytoczonej myśli lub całkowity wobec niej sprzeciw. Tym lepiej – to może stać się siłą tej książki, przynajmniej taki przyświecał jej cel. Zmusić do myślenia i autorefleksji.
Utrata drugiej osoby wiąże się z potwornym bólem, który najmocniej odczuwają osoby sentymentalne – bo wspólne wspomnienia, które były pielęgnowane, są na zawsze odkładane do lamusa. Z nową osobą nie będzie można się nimi raczyć. Trzeba będzie budować nowe wspólne wspomnienia, wspólną historię – i wierzyć, że tym razem ona się nie skończy.
Dedykuję tę książkę wszystkim kobietom, które pojawiły się na mojej drodze, bo każda wywarła większy lub mniejszy wpływ na powstanie tej pozycji. Dziękuję.
Najpierw należy doprowadzić swoje życie do stanu względnej harmonii, a dopiero potem poszukać harmonijnej dla nas osoby. Trzeba się też nastawić na to, że stały związek to nie Arkadia, ale zazwyczaj orka na ugorze, która szybko zweryfikuje, czy faktycznie byliśmy gotowi na związek czy przeceniliśmy swoje możliwości, nie będąc tak elastyczni i skłonni do kompromisu, jak sądziliśmy.
Jak rozpoznać, że jest się gotowym na związek? Wbrew pozorom to bardzo łatwe. Jeśli czuje się harmonię z samym sobą, po prostu lubi się siebie, to jest ten moment. To właśnie ta pierwsza chwila, kiedy się czuje, że tak naprawdę nie potrzebuje się drugiej osoby, wyznacza stan gotowości na związek. Najpierw należy doprowadzić siebie i swoje życie do stanu, w którym nie ma poczucia lęku, złości czy frustracji. Jeśli umie się spędzać czas z samym sobą, docenia się takie chwile, to można wyrażać przekonanie, że gdzieś tam na świecie jest osoba, która też doceni czas z nami. Skoro my umiemy ze sobą wytrzymać, to druga osoba też będzie umiała. Okres między jednym a drugim związkiem to właśnie czas w pełni na siebie i na to, aby uporządkować swoje życie. Natomiast nowy związek okaże się próbą, czy ta sztuka faktycznie nam się udała. Związek niczego nie naprawi. Związek tylko wyostrzy braki. Im mniej tych braków będzie, tym większe prawdopodobieństwo sukcesu. Dlatego tak ważna jest nieustanna praca nad sobą i nad minimalizowaniem swoich wad oraz wyostrzaniem zalet. Łatwo być miłym, spokojnym i uśmiechniętym, jeśli jest się zdrowym i na odpowiednim poziomie materialnym. Ale o jedno i drugie można oraz warto zadbać, bo to będzie wpływało na nasze samopoczucie, które mocno potrafi się odbijać na relacjach z drugim człowiekiem. Nie raz zapewne zastanawialiśmy się, dlaczego tak gwałtownie zachowaliśmy się wobec jakiejś osoby, dochodząc do wniosku, że można było spokojnie porozmawiać i przedstawić swoje racje. To wszystko jest wyznacznikiem punktu, w którym znajdujemy się w danym momencie. Jeśli nie jesteśmy zadowoleni z miejsca, w którym obecnie przebywamy, to z drugą osobą będziemy w dalszym ciągu niezadowoleni. Każdy jest kowalem własnego losu i nie można oczekiwać od drugiej strony, że okaże się rycerzem na białym koniu albo dobrą wróżką, która uporządkuje i zbawi nasze życie. To my za nie odpowiadamy i powinniśmy zapraszać do niego nową osobę wtedy, gdy jest ono uporządkowane. Dużo lepiej czuje się gospodarz wprowadzający gościa do zadbanego, posprzątanego mieszkania niż pan domu, któremu wstyd za bałagan, jaki go otacza.
Kiedy ma się uporządkowane życie, to człowiek staje się dojrzalszy w swoim wyborze: wie, kogo szuka, jaki rozkład wad i zalet mu odpowiada, a przede wszystkim jest nastawiony na długie zgłębianie tego rozkładu.
Często jednak pożąda się związku, sądząc, że okaże się on lekiem na całe zło. Wtedy wybór nie jest dojrzały, ale podszyty desperacją, która finalnie zaprowadzi do piekła rozstania i tylko pogłębi wszystkie trudności.
Można pójść na skróty i trafić na manowce, a można pójść dłuższą drogą i zwiększyć prawdopodobieństwo odnalezienia prawdziwej miłości i stworzenia harmonijnego związku.
Propozycja: zastanów się, jakie czujesz niedostatki i jak je możesz uzupełnić oraz oszacuj, jak bardzo negatywnie wpływają na twoje samopoczucie. Jeśli uznasz, że nie masz większych braków, tryskasz energią i dobrym humorem, to wtedy możesz wyjść na rynek matrymonialny.
Użyteczne sceny: finałowa scena z filmu pod tytułem I że cię nie opuszczę (The Vow, 2012) pokazuje, że najpierw trzeba odnaleźć siebie, a dopiero potem otworzyć się na tę cudowną, wielką i niezgłębioną miłość. Warto też zwrócić uwagę na scenę w filmie Cudowne tu i teraz (The Spectacular Now, 2013), kiedy główny bohater w końcu obnaża siebie, pisząc pełne szczerości podanie do uczelni, a po nim ruszając w drogę po utraconą miłość.
W Perfect Opposites (Idealnie niedobrana para), filmie z 2004 roku, pada wiele ważnych kwestii, a jedna z nich brzmi tak: „Ten banał, który wchodzi jednym uchem, a wypada drugim, to prawda”. Jednym z truizmów ludzkości jest to, że aby pokochać kogoś, należy pokochać najpierw siebie. Jednak bez ciągu dalszego to tylko wzniosła myśl albo co najwyżej wskazówka w poplątanym przez los i ludzi świecie. Przede wszystkim trzeba się odnosić do siebie z szacunkiem i z dystansem. W monologu wewnętrznym nie biczować się, nie zgrywać chojraka, ale patrzeć na siebie takim, jakim się jest, akceptując swoje wady. Przede wszystkim jednak należy w rozmowie ze sobą akcentować swoje zalety i namiętnie wspominać sukcesy. Natomiast gdy się pojawią negatywne myśli, wspomnienia porażek, to należy zastosować cytat z filmu pod tytułem Dziewczyna mojego kumpla (My Best Friend’s Girl, 2008): „I’m not superman, I am just a man” (odpowiednio: „I’m not superwoman, I am just a woman”). Nieraz też wypada poklepać się po ramieniu i uśmiechnąć się do siebie tak po prostu, pocieszyć się, powiedzieć, że będzie dobrze, będzie lepiej. To pielęgnowanie życzliwości do osoby, z którą przebywamy 24 godziny na dobę. To krok do tego, aby być życzliwym wobec tej drugiej strony, kiedy się już w końcu pojawi. Należy być dla siebie takim partnerem, jakim chce się być dla wymarzonej drugiej połówki i jakim ta połówka powinna być dla nas. Trzeba też wprowadzić do swojego dziennego rytmu bombardowanie się dobrymi emocjami: czytać memy, żarty, mądre cytaty, motywacyjne teksty, dużo się śmiać, słuchać odgłosów natury i prowadzić dzienniczek – może być w formie aplikacji na komórkę – gdzie będzie się wpisywało proste, acz pozytywne rzeczy dnia codziennego, np. zrobienie treningu, posprzątanie pokoju, podlanie kwiatków czy udzielenie pomocy przechodniowi itd. To bombardowanie dobrymi informacjami wpłynie pozytywnie na nasz stan ducha i też sprawi, że nie będziemy patrzeć na potencjalną kandydatkę/kandydata jak na rycerza na białym koniu, tylko jak na człowieka z wadami i zaletami oraz bagażem złych i dobrych doświadczeń, które postaramy się zaakceptować. Aby stworzyć wartościowy związek, należy zacząć od uporządkowania swojego życia, przede wszystkim wprowadzić do niego powiew radości i dobrego oraz budującego spokoju. Ta żmudna praca u podstaw zaprocentuje, gdy pojawi się właściwa osoba i sprawi, że wykorzystamy szansę na szczęśliwy związek z nią na 100%, bo na długo przed nią zaczniemy się przygotowywać na jej przyjście. Gdy zaś się pojawi, nie powiemy: „witaj, wybawicielu/wybawicielko z okowów tego świata, w końcu wprowadzisz tchnienie do mojego pustego życia”, tylko: „cieszę się, że jesteś, postaram się zaakceptować ciebie, może stworzymy coś fajnego, czas pokaże, bez ciśnienia, luz”.
Propozycja: uśmiechnij się, klepnij się w ramię i powiedz: jestem fajny/a – w myślach lub na głos, jeśli tak wolisz.
Użyteczny wątek: w hinduskim filmie pod tytułem Kabir Singh (2019) warta uwagi jest relacja pomiędzy głównym bohaterem a jego najlepszym przyjacielem. Takimi właśnie ludźmi powinniśmy się otaczać i postawić sobie za cel znalezienie takiego przyjaciela, bo on pomoże nam zawsze, a zwłaszcza podczas rozterek miłosnych.
Wchodząc w związek, musimy mieć świadomość, że przyjdzie nam zaopiekować się drugą osobą. Na początek jednak zadajmy sobie pytanie: czy my w ogóle umiemy sami o siebie zadbać? Troszczyć o siebie należy się w co najmniej kilku aspektach, dbając o zdrowie, poczucie humoru, a także panując nad swoim stresem i czasem. Tylko opanowując te aspekty życia na odpowiednim poziomie, będziemy mogli uznać, że jesteśmy na właściwym etapie, aby zaopiekować się drugim człowiekiem. W innym przypadku będziemy przerzucać te aspekty życia na drugą osobę i od niej wymagać zasklepienia naszych braków. Zdrowie jest jednym z najważniejszych dóbr w życiu człowieka i jest ono warunkiem sine qua non, aby móc zrobić cokolwiek. Jeśli nas coś boli, coś nam dolega, to automatycznie spada nasza wytrzymałość. Dlatego tak ważna jest aktywność fizyczna, która po wejściu w związek nie powinna spadać, ale należy w nią wciągnąć drugą osobę – wszak razem raźniej. Suplementacja także jest istotna, zwłaszcza od pewnego wieku. Poczucie humoru to kolejny punkt do odhaczenia. Każdy z nas chce rozweselać drugą osobę, ale najpierw musi nauczyć się rozśmieszać sam siebie. Jeśli nie będziemy umieli panować nad swoim stresem, to może dojść do tego, że wyładujemy się na bliskich. Będziemy ich traktować jak worek treningowy, który nam nigdy nie odda. Nie taka jest ich rola. Trzeba nauczyć się tonować swoje myśli poprzez medytację, wzmożony wysiłek fizyczny albo odmóżdżenie (rozrywka we własnym zakresie), gdy pracujemy fizycznie lub „domóżdżanie” (edukacja we własnym zakresie), gdy pracujemy naukowo. Ostatnia rzecz, niezwykle ważna, to czas, bo druga osoba siłą rzeczy będzie oczekiwała, że będziemy jej go poświęcać. Jeśli nie mamy go przed związkiem, to nagle go nie wyczarujemy. Dlatego jeszcze przed wejściem w relację należy się zastanowić, jak wygospodarować więcej czasu, co można robić szybciej, lepiej, efektywniej, i opanować sztukę planowania oraz wcielania planów w życie. Następnie zaś zastanowić się, ile czasu można tej osobie poświęcić godzinowo albo w ciągu tygodnia, po czym szukać osoby, która będzie się mogła do tego kryterium czasowego dopasować. Zrobienie porządku w swoim życiu i przygotowanie miejsca dla nowego człowieka to ważny krok do dobrego początku relacji. To jak wylanie fundamentów pod nowy dom.
Propozycja: rutyna zabija chęć do życia, ale to nowe rzeczy, wyzwania wyzwalają w nas nowe pokłady energii. Warto być jak najbardziej aktywnym: uczyć się nowych rzeczy, odwiedzać nowe miejsca itd. Wzbogacanie doświadczenia życiowego pod każdym kątem sprawi, że będziemy szczęśliwsi i bardziej obyci w świecie, a przez to bardziej interesujący, czyli atrakcyjniejsi.
Użyteczna scena: wfilmie pod tytułem Szczęściarz (The Lucky One, 2012) jest ładna scena na ganku, kiedy Logan próbuje wytłumaczyć, skąd się w ogóle wziął w życiu Beth. Najpierw musimy zrozumieć siebie, coś, aby potem móc wyjaśnić coś komuś innemu.
Aby wejść w nowy związek i faktycznie mieć tabula rasa, należy najpierw odpowiedzieć sobie, czy jest się zdecydowanym/ą na bycie z drugim człowiekiem, zdając sobie sprawę, że to nie będzie sielanka i droga usłana różami, tylko ciągłe staranie się, chodzenie na kompromisy i adaptowanie się do zupełnie nowych sytuacji oraz osób. Należy się też zastanowić, jaka wizja związku nas interesuje: przechodni czy do grobowej deski; jak dużo czasu chcemy spędzać z tą osobą, jak ma wyglądać nasz kontakt – czy to będą tylko spotkania czy kontakt telefoniczny, SMS-owy, na Messengerze. Na razie należy się skupić na swojej wizji związku i własnych potrzebach, a następnie znaleźć człowieka, który będzie do nich przystawał albo będzie mu się chciało zaadaptowań do zmian i będzie gotowy na odstępstwa od swojego punktu widzenia. Dodatkowo jeszcze należy być w zgodzie ze sobą, przepracować poprzedni związek, zrozumieć, co poszło nie tak, a co grało, co ssało, a co żarło – i zamknąć definitywnie ten rozdział. Należy też się przypatrzeć, czy z dziecięcych lat nie wyniosło się traumy – pijaństwa, niedopasowania rodziców, trwania rodziców w małżeństwie mimo ciągłego widma rozwodu, zdrady rodziców itd. Należy też zwrócić uwagę, czy w poprzednim związku nie doszło do traumatycznych przeżyć – zdrada, przemoc, oszustwo. Jeśli tak, to należy udać się do specjalisty, bo jest wysokie prawdopodobieństwo, że dojdzie do przerzucenia tego wszystkiego na nowego partnera, który bez specjalistycznej wiedzy, autorytetu, dystansu z takim negatywnym ładunkiem życiowym sobie nie poradzi i związek z nawet najfajniejszą osobą nie przetrwa.
Propozycja: najpierw odnajdź harmonię z samym sobą, a następnie znajdź człowieka, który tej harmonii nie zburzy.
Użyteczne wątki: wgłośnych filmach, tj. After, 2019 i After 2, 2021, oraz każdej z części 50 twarzy Greya (Fifty Shades of Grey) możemy dostrzec, że główni bohaterzy mają nieprzepracowane traumy i to one utrudniają zawiązanie zdrowej relacji.
Na początku związku niewątpliwie jest się sobą, być może nawet najlepszą wersją siebie, nie zdradzając przy tym zbyt wielu swoich wad, a jednocześnie dając się poznać z jak najlepszej strony. Jednak w czasie związku trzeba chodzić na kompromisy, docierać się. Może pojawić się strach przed końcem, a to wszystko łącznie może spowodować, że zatracimy siebie, swoją autentyczność. Zaczniemy zachowywać się zupełnie inaczej niż na początku, i to na tyle inaczej, że byśmy w życiu się o takie zachowanie nawet nie podejrzewali. Często dopada nas syndrom bycia zbyt miłym. Przejawia się to zbytnią uległością i brakiem stawiania granic. Człowiek zbyt miły ma zawsze czas dla drugiej strony, bo boi się odmówić spotkania, czy to z poczucia obowiązku czy też z tego, że może to być odebrane jako afront albo znak lekceważenia drugiej osoby. Taki człowiek ma coraz mniej czasu dla siebie i przestaje się rozwijać. Te zjawiska są ze sobą sprzężone. Brak samorozwoju powoduje spadek atrakcyjności. Osoba zbyt miła to wyczuwa, ale ze strachu jeszcze bardziej nadskakuje swojemu obiektowi westchnień i ma jeszcze mniej czasu, sił oraz energii na rozwijanie siebie. Paradoksalnie mimo nadskakiwania atrakcyjność takiego kogoś spada z prędkością światła. Nikt nie chce być z osobą, która zawsze mówi nie, ale nikt też nie chce osoby, która nie ma własnego zdania i na wszystko się zgadza. Taki ktoś nie ma czasu nie tylko na swoje pasje, hobby, zajęcia dodatkowe, ale też odcina się od znajomych. Pierwszym symptomem odcięcia jest monotematyczność, czyli mówienie tylko o życiu związkowym. Kolejnym zaś – unikanie swoich znajomych i wtłaczanie się w krąg znajomych partnera/ki. Popełnia się tym samym kolejny błąd, bo nie dochodzi w życiu do swobodnego przepływu informacji z otoczeniem. Za to centrum przepływu informacji staje się druga strona, która coraz mocniej odczuwa asymetrię w relacji, bo tylko ona dostarcza nowych bodźców informacyjnych, czyli potrafi wnosić do związku nowe tematy, natomiast osoba zbyt miła chłonie je całą sobą. Człowiek zbyt miły kieruje się swoistą logiką. Skoro ja jestem osobą tak miłą, tak dobrą, tak zgodną, to z pewnością staję się wymarzonym partnerem, którym druga strona się szczyci. W ogóle nie zauważa, że w tym chorym dążeniu do ideału i byciu zbyt dobrym, bliskim świętości, zatracił swoją autentyczność.
Druga strona nawet podświadomie wyczuwa taką zmianę. W takiej sytuacji coraz częściej zaczyna nas sprawdzać i próbuje zrywać kolejne maski, aby zobaczyć, czy potrafimy być z nią prawdziwi, czy mamy na to odwagę – czy jedynie zrobimy wszystko, byle tylko być z tą osobą, pójdziemy na każdy kompromis. Zazwyczaj w takim wypadku odrzucimy godność i wyzbędziemy się całego swojego jestestwa, aby tylko pozostać w związku, nie uświadamiając sobie, że to nie jesteśmy już my. Nasz obiekt westchnień się odsuwa. My natomiast popadamy we frustrację, w tym byciu zbyt miłym dochodzimy do swoistej ściany i pojawia się roszczeniowa, pełna goryczy myśl: „tak dużo w to wszystko wkładam, a tak mało otrzymuję w zamian”.
Finalnie partner/ka kończy związek i kieruje w stronę osoby zbyt miłej z pozoru nielogiczny zarzut: nie jesteś już tym kimś z początku relacji. Na to oczywiście pada odparcie zarzutu, w zazwyczaj dramatycznym, pełnym szlochu tonie, że przecież tak dużo złożyłem na ołtarzu tego związku. Pozostaje jednak w tym wszystkim jeden problem: nikt takiej ofiary nie wymagał. W dążeniu do bycia najlepszą wersją siebie kryje się tak naprawdę chora ambicja, która obróci wszystko wniwecz wcześniej czy później. Zdecydowanie lepiej postawić na siebie i wyjść z założenia: „bierz albo spadaj, na to ci pozwalam”. Albo nasz rozkład wad i zalet będzie dla drugiej strony akceptowalny, albo nie. Natomiast powinniśmy zawsze realnie przedstawić ten rozkład, a nie ukrywać go za niezliczoną ilością masek. Po prostu należy pokazać się obiektowi westchnień w pełnej krasie, bez zawstydzenia sobą, i w żadnej mierze nie tuszować swoich wad, bo druga strona albo je zaakceptuje, albo odrzuci.
Chęć bycia z innym człowiekiem to ważka potrzeba życiowa, aczkolwiek ważniejsze jest, aby zawsze być sobą – nawet za cenę utraty relacji. Asertywność w związku jest trudna i w dłuższym odcinku czasu coraz cięższa, ale warto powiedzieć po prostu: „nie pasuje mi to, nie jest człowiekiem, który na wszystko się zgadza”. Nie warto poświęcać własnego ja dla drugiej strony, bo ona nie chce być z przebierańcem, tylko z kimś prawdziwym, autentycznym i spójnym, kto wprost wyraża swoje stanowisko i nie wstydzi się swoich wad, nie zgrywając ideału.
Propozycja: kompromisy w związku są bardzo ważne, ale jeśli jakiegoś konsensusu się nie czuje, to nie należy się na niego w żadnym razie zgadzać, bo przeistoczy się on w dyktat powodowany strachem, a nie faktyczny przejaw dążenia do zgody. Należy mówić drugiemu człowiekowi „nie”. W tym względzie można nawet wspólnie prowadzić zeszyt, w którym będzie się spisywało odmowy z oznaczeniem, że są one wiekuiste albo tylko czasowe. Słowo „nie” w żadnej mierze nie oznacza odtrącenia całego człowieka, tylko jego pewnej inicjatywy, na którą nie ma przyzwolenia w ogóle albo jest po prostu zbyt wcześnie.
Użyteczny wątek: cały wątek Tanka w filmie Dziewczyna mojego kumpla (My Best Friend’s Girl, 2008) w tym względzie jest interesujący, albowiem bohater przybiera niezliczone maski, ukrywając prawdziwego siebie.
Przypomnijmy sobie baśń braci Grimm o Kopciuszku, w której to książę próbuje odszukać wybrankę serca bez baczenia na jej pochodzenie. Oczywiście w grę wchodzi zgubiony pantofelek, jednak gdyby go sprowadzić tylko do roli rekwizytu, to można by spojrzeć na tę baśń zupełnie inaczej. Albowiem w całej tej opowieści jest jeden interesujący szczegół, który można przełożyć na początek relacji damsko-męskich. Gdy królewski sługa zjawia się z pantofelkiem w domu Kopciuszka, to macocha robi, co może, by naciągnąć bucik na stopę którejś ze swoich złych córek, natomiast ów sługa zauważa dziewczynę, która stoi z boku i nie wykazuje żadnego zainteresowania tym wszystkim, i prosi ją o jego przymierzenie. Mimo że była usmolona, niewyrychtowana, to zwróciła swoją postawą uwagę królewskiego sługi. Nie zlekceważył dziewczyny pomimo niepochlebnej opinii wystawionej przez macochę, że jest nieładna i bezrozumna. To właśnie ludzie, którzy się nie naprzykrzają drugiej osobie, mogą zdobyć jej prawdziwe zainteresowanie.
Jeśli mamy komuś spasować, to po prostu spasujemy. Nie możemy być namolni i zabiegać o czyjeś zainteresowanie, bo ono musi powstać samoistnie i nie mamy na to żadnego wpływu. Właśnie nadskakiwaniem, próbą przekonywania kogoś do siebie zabijamy jakiekolwiek zainteresowanie. Nie ma lepszej postawy na początek znajomości niż stać jak grecka rzeźba i wychodzić z założenia: bierz albo spadaj. Dlatego na randkach nie ma się co przejmować, co wypada lub nie wypada, ale być od początku do końca sobą, mając na uwadze swoje wady i zalety, ale pokazując swoją postawą, że się je akceptuje. To właśnie takie spętanie siebie, aby dobrze wypaść, jest prostą drogą do nieudanej randki, bo zamiast się rozluźnić, próbujemy się komuś przypodobać. Analizujemy też jak w jakiejś partii szachów, co się tej osobie spodoba albo nie spodoba, zamiast pozwolić się jej spokojnie poznać. Ten obstukany truizm ludzkości, żeby być sobą, jest jak najbardziej prawdziwy. Albo ktoś nas zaakceptuje takimi, jakimi jesteśmy, albo nie, a wtedy niech spada, bo to jest pewne jak słońce na niebie, że w końcu spotkamy osobę, która nas pokocha za, to jacy jesteśmy.
Propozycja: czasem warto zaryzykować i zamiast pokazywać się z jak najgorszej strony, wypisać swoje braki, niedoskonałości i wyzbyć się wstydu. Jeśli druga osoba przyjmie nas z naszymi brakami i niedomaganiami, to warto na nią postawić, a jeśli się przestraszy, to należy uszanować, że ją one przerosły i może inna osoba się nie przestraszy, a nawet spróbuje część z nich zasklepić.
Użyteczny wątek: warto przywołać film pod tytułem Heartbreaker. Licencja na uwodzenie (L'Arnacoeur, 2010), skupiając się na scenach, jak główny bohater zbiera informację, aby przypodobać się kolejnym kobietom, nie pokazując prawdziwego siebie – do czasu.
Każdy z nas powinien patrzeć na siebie jak na czyste złoto i tak należy o sobie myśleć, skupiając się na swoich dobrych stronach i poprawiając, na ile to możliwe, te złe, finalnie akceptując swoje braki nie do wytrzebienia. Do ideału należy dążyć, ale ideały w gruncie rzeczy są nudne. Nawet złoto nie każdemu się podoba i trzeba spokojnie czekać na konesera, który doceni nas takich, jakimi jesteśmy, lubiąc nas do granic niemożliwości. Nikt nie może o nas myśleć ani tak dobrze, ani tak źle, jak my sami. To wybudowanie wewnętrznego stanu zdrowego samouwielbienia, traktowania siebie jak czyste złoto, które trzeba czasem co najwyżej przetrzeć, jest drogą do szczęścia. W przeciwnym razie będziemy szukać u drugiej strony nie tyle akceptacji, co zasklepienia naszych braków. Druga osoba natomiast nie powinna nas dowartościowywać, tylko szanować. Inaczej będziemy ją traktować nie jak partnera, tylko jak tratwę ratunkową, która ma pomóc nam przemierzać życie. Takie nastawienie może doprowadzić do uzależnienia i finalnie do toksyczności, bo albo my będziemy zbyt łatwi w nowej relacji i nie będziemy wyznaczać granic, albo trafimy na osobę, która będzie sobie z nami pogrywała, czując, że ma nad nami władzę, której będzie nadużywać.
Propozycja: aby dojść do stanu harmonii ze sobą, należy dbać o swój spokój – zwalczać overthinking, medytować, iść przez park, chłonąc naturę bez analizowania i oceniania czegokolwiek, otaczać się przyjaznymi osobami, uczyć się dowcipów i opowiadać je innym ludziom, przeglądać demotywatory i postawić na to, by być człowiekiem czynu, a nie słowa, bo każdy powiedzieć może wszystko, ale przekuć zamierzenia w czyn potrafi niewiele osób i miło należeć do takiego elitarnego grona, spoglądając później na plony swoich działań.
Użyteczna scena filmowa: scena kuchenna z filmu pod tytułem Idealnie niedobrana para (Perfect Opposites, 2004), gdzie sąsiadka wyjaśnia Julii, że nikt nie lubi łatwizny i należy się samemu szanować, jest warta uwagi.
Najgorzej zachowujemy się wobec bliskich nam osób, bo wiemy, że to wytrzymają. Z punktu widzenia logiki ta myśl wydaje się całkowicie pozbawiona sensu. Natomiast bazując na doświadczeniu życiowym, jest brutalnie prawdziwa. Zwłaszcza jeśli dotrze do nas, że nikt tak nie potrafi wcisnąć guzika („push on button”) lub nadepnąć nam na stopę, jak bliska osoba, bo nawet mimowolnie wie, co potrafi nas momentalnie wyprowadzić z równowagi. Tylko to, czy ktoś wyprowadzi nas z równowagi czy nie, zależy wyłącznie od nas. To, czy okazujemy komuś szacunek, też zależy wyłącznie od nas. Natomiast paradoksalnie szacunek najłatwiej okazuje się osobom postronnym, bo nie znamy ich reakcji, nie wiemy tym samym, jak się zachowują, co nam grozi. Jesteśmy wobec nich niepewni – w przeciwieństwie do osób nam bliskich, gdzie występujemy w roli arogantów, którzy pozjadali wszystkie rozumy i pozwalają sobie na stanowczo za dużo. Gdyby zachowywać się w stosunku do osób postronnych tak, jak wobec bliskich, to czasem skutki mogłyby być opłakane. Wyobraźmy sobie, że szef nas zirytował i wydzieramy się na niego. Jaka jest szansa, że w 5 sekund wylecimy z pracy? Ogromna. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tożsamej sytuacji członek rodziny, partner/ka wytrzyma i nas nie zostawi? Też znaczne.
W stosunku do osób, z którymi jesteśmy w bliskich relacjach, szacunek to za mało. Należy ich traktować wręcz z pietyzmem, czyli odnosić się do nich najlepiej, jak się tylko da. Jeśli szanujemy osoby postronne, to bliskich powinniśmy szanować dziesięć razy bardziej. Jeśli liczymy się ze zdaniem szefa, to ze zdaniem partnera/ki pasuje liczyć się dziesięć razy mocniej itd. Im bardziej bliscy nas denerwują, tym powinniśmy być dla nich milsi i wyrozumialsi. Patrząc na nich, nawet w kłótni powinniśmy widzieć w nich ludzi, z którymi stale przebywamy, którzy mieli i nadal mają wkład w nasze życie i którym wiele zawdzięczamy. Bądźmy wdzięczni, że zawsze mamy do kogo otworzyć buzię, bo nie musimy czuć się samotni, bo łączą nas wspólne przeżycia i wspomnienia. Bo z nimi możemy przeżywać nie tylko przeszłość, ale również teraźniejszość, a także spoglądać wspólnie w przyszłość. To spektrum należy mieć zawsze w głowie. Jeśli go zabraknie, to nad grobami bliskich będziemy żałować, że zmarnowaliśmy czas na walkę z nimi. Odnosząc tę refleksję do eks, należy zauważyć, że być może odeszli od nas, bo nasz poziom pietyzmu był zbyt niski albo co gorsza żaden. To nie oznacza, że mamy być święci wobec nich, bo jesteśmy tylko ludźmi. Jednak zawsze powinniśmy podążać za naszym kompasem moralnym. Inaczej zostaniemy opuszczeni i sami.
Propozycja nr 1: jeśli się kłócisz z bliską osobą, to w trakcie sporu przypomnij sobie jakąś miłą chwilę, spróbuj zrobić w myślach odskok.
Propozycja nr 2: im bardziej jesteś zdenerwowany, tym częściej używaj zwrotów miękkich, które w ogóle nie kojarzą się ze stanem poirytowania. Na przykład można użyć przymiotnika utworzonego od czasownika „kochać”: „kochana mamo”, „kochany tato” albo użyć formy „ukochany/a”. Można też zwracać się do bliskiej osoby po imieniu, zdrabniając je. Łatwo jest mówić do ludzi w piękny sposób, kiedy zachowują się po naszej myśli. W przeciwnym wypadku to sztuka – trudna sztuka, ale do opanowania.
Użyteczne sceny: każda scena na linii John i jego ojciec w filmie pod tytułem Wciąż ją kocham (Dear John, 2010) jest dobrym podsumowaniem tego wpisu. Majstersztyk to scena pożegnalna w szpitalu, jak również sekwencja tuż po niej.
Z wiekiem tworzymy w życiu uczuciowym masę schematów zachowań. Duża część jest pozytywna. Natomiast większość jest negatywna i ma niszczącą moc. Jeśli w sytuacji, w której poczujemy się niekomfortowo, zastanowimy się, jak zachowaliśmy się poprzednio w podobnej sytuacji i odtworzymy sobie proces naszego zachowania i jego efektu, to dojdziemy do odpowiedzi, czy ten schemat zachowania był pozytywny czy negatywny. Jeśli nasze zachowanie przyniosło negatywny efekt, to jest jasne, że nie należy tego schematu powtarzać, tylko należy go przełamać, zachowując się całkowicie inaczej. Zazwyczaj przełamaniem schematu będzie już nierobienie niczego, bo to jest najtrudniejsze. Często nie radzimy sobie z naszymi uczuciami i tę bezradność uczuciową przerzucamy na drugą stronę, obarczając ją winą za nasz bezład, zamiast samemu pozbierać myśli, uspokoić się i odskoczyć. Często lepiej wyjść na spacer, pobić się z myślami, ułożyć sobie je w całość niż chwytać za przysłowiową słuchawkę i cały ten nieułożony potok myśli związanych z uczuciami wyrzucić w eter drugiej osobie. W taki sposób często żądamy od partnera/partnerki, aby się wcielał w rolę prywatnego psychologa, zamiast spróbować samemu dążyć do harmonii. Zamiast od razu najeżać się na jakąś informację, warto poprosić o czas na przemyślenie, a nawet inaczej: dać go sobie samemu, pozwolić sobie na taki komfort. Spróbować przetrawić tę informację, nie ogniskując się wokół niej, ale mieszając ją z czasem z innymi, tak że usłyszane słowa stracą na doniosłości i staną się zwykłą informacją. Często złym schematem naszego zachowania jest pochopność w działaniu. Działanie pod wpływem emocji, zwłaszcza negatywnych, może przynieść opłakane skutki. Obserwowanie swoich schematów zachowań, przełamywanie ich to droga to szczęśliwego związku. Odwrotnością jest podążanie za nimi, mnożenie ich, bo to doprowadzi do tego co wcześniej, czyli rozwalenia relacji – i to raz na zawsze.
Propozycja: wypisz na kartce swoje schematy złych zachowań i zastanów się, jakby można było zachować się inaczej.
Użyteczny wątek: cały film pod tytułem Nietykalni (Intouchables, 2011) stanowi pokaz przełamywania schematów i tego, jaką można czerpać z tego radość.
Jeśliby porównać życie do gry, to trzeba zdać sobie sprawę, że każda gra ma minimalne wymagania. Nim udamy się na poszukiwanie drugiej połówki, to trzeba zadać sobie pytanie, jakie są nasze minimalne wymagania co do tej wymarzonej osoby. Warto sobie, chociażby w głowie, rozpisać, tworząc cztery ćwiartki – uroda, charakter, wartości, zachowania. Uroda jest czynnikiem najłatwiejszym do zgeneralizowania, bo to dostrzegamy w pierwszych sekundach i możemy od razu poczynić kwalifikację, czy osoba nam się podoba fizycznie czy też nie albo jest w naszym typie. Z charakterem, wartościami i zachowaniami jest znacznie ciężej. To wychodzi z czasem, ale warto się zastanowić, co jest dla nas ważne, a co nie jest nawet istotne, aby zobaczyć, jak bardzo jesteśmy elastyczni. Poznanie własnych preferencji jest istotne, ale potrafi krępować nasze wybory, jeżeli będziemy się do nich ograniczać.
Czasem nieoczywiste wybory są najlepsze. Może dziewczyna nie ma niebieskich oczu lub chłopak nie ma 190 cm wzrostu i nawet może nie powalać urodą, ale przy bliższym poznaniu czasem okazuje się, że osoba, którą na pierwszy rzut oka byśmy odtrącili, zyskuje w nich. Zachodzi stan odmienny od standardowego, gdzie osoba, która wydaje się w naszym typie i w pełni kompatybilna, traci na wartości. Nie ma nic złego w posiadaniu pewnych standardów, ale nie można się do nich ograniczać, bo uczucia i więzi nie rodzą się w związku z tym, że ktoś wpisuje się w nasze wymagania, tylko z tego, jak na nas działa. A tu już logika zanika, a wdzierają się emocje i życie, które lubi być niepoukładane, a my chcemy układać je od linijki, tracąc możliwość przekonania się, że niestandardowa dla nas osoba może nam dać niezwykły powiew świeżości.
Propozycja: chociaż raz spróbuj związać się z osobą, która jest kompletnie nie w twoim guście i przekonaj się, jak bardzo potrafisz odchodzić od swoich standardów. Logicznie to nie ma sensu, ale życiowo ma większy sens niż na pierwszy rzut oka się wydaje.
Użyteczny wątek: cały film pod tytułem Facet na miarę (Un homme à la hauteur, 2016) ukazuje, jak ciężkie jest wyjście z jakiegokolwiek upodobania, nawet z tak trywialnego ogranicznika jak wzrost partnera.
Patrzący z zewnątrz widzą tylko miłosny ogród. Przebywający w tym ogrodzie doświadczają często orki na ugorze. Bez otwartości, wytrwałości i nieustannej pielęgnacji nie może być mowy o stworzeniu czegoś pięknego i trwałego.
Miłość to nieskończona wiara w drugiego człowieka. Jeśli ona się kończy, to automatycznie gaśnie uczucie. O żadnej miłości nie może być mowy. Wiara, czyli przekonanie, że ta osoba jest stworzona dla mnie. Wiara, że ta osoba może stać się jeszcze lepsza niż jest obecnie, wspieramy się w swoich wysiłkach, nie gasimy swoich marzeń, ale pobudzamy się do działania. Wiara, że ta osoba nie oszuka, nie zdradzi i będzie stawiała dobro drugiej strony na pierwszym miejscu, przedkładając je nawet ponad własne. Wiara, że ta osoba nie będzie burzyła dobrej opinii bliskiej osoby, ale będzie ją nawet polepszać, będzie w swoim towarzystwie szczycić się nią. Wiara, że ta osoba jest dyskretna i nie przekaże moich myśli dalej bez mojego pozwolenia. Wiara, że ta osoba wykazuje ze mną wspólnotę interesów, czyli ma podobne zapatrywania na przyszłość, podobne pragnienia i ambicje. Wiara, że ta osoba jest kompatybilna ze mną, czyli nie wykazuje jakichś fundamentalnych różnic, a jeśli nawet, to potrafimy dojść do konsensu. Wiara, że dla tej osoby liczy się coś więcej niż tylko mój wygląd, dostrzega także moje piękno wewnętrzne, bo ja dostrzegam jego/jej. Wiara, że ta osoba, nawet jeśli się zmieni, to uwzględni mnie w swych zmianach, będę występować w jej/jego planach krótko-, średnio- i długoterminowych. Wiara, że ta osoba liczy się z moim zdaniem, czyli nawet jeśli się z nim nie zgadza, to potrafi go wysłuchać i możemy z szacunkiem dyskutować. Wiara, że ta osoba pragnie mojego szczęścia i stara się do tego szczęścia mnie doprowadzić. Wiara, że ta osoba nie jest przeszkodą dla moich aspiracji, ale będzie mnie w nich wspierać. Wiara, że ta osoba będzie szanowała moją rodzinę i towarzystwo, choć nie jest to nakaz, aby osoba ta stała się człowiekiem, który musiałby się wyzbyć siebie, aby być lubianym/ą przez wszystkich. Wiara, że ta osoba będzie szanować moją duchowość, nawet jeśli będzie miała odmienne poglądy. Wiara, że ta osoba da mi poczucie bezpieczeństwa. Wiara, że ta osoba będzie bezpieczną przystanią, która w zły dzień da schronienie. Wiara, że ta osoba zawsze przytuli i powie coś dobrego, kiedy będzie taka potrzeba. Wiara, że ta osoba będzie, nawet jeśli zaliczę gorszy dzień, tydzień, miesiąc. Wiara, że ta osoba jest odpowiedzialna i nie wygłasza względem mnie pustych deklaracji. Wiara, że ta osoba nie mówi mi tego, co chcę usłyszeć. Wiara, że ta osoba jest dobrym człowiekiem z uwzględnieniem jej dobrych i złych cech.
Taką i jeszcze większą należy mieć wiarę w drugiego człowieka i we wspólny związek. Wiara nie oznacza zwątpienia, ale wątpliwości nie mogą zawładnąć duszą i zniszczyć związku.
Propozycja nr 1: wypisz wątpliwości, jakie wykazujesz względem partnera, i zastanów się, co możesz zrobić, aby je rozwiać, i co musiałaby zrobić druga strona.
Propozycja nr 2: wiara w drugiego człowieka to też wiara w nas, że cokolwiek, kiedykolwiek zrobił ten człowiek w przeszłości, jak zdrada, depresja, aborcja, zabójstwo itd., potrafimy to zaakceptować i spojrzeć na niego z pozycji teraźniejszości oraz tego, jak zachowuje się wobec nas, bez nici stygmatyzacji.
Użyteczna scena filmowa: ostatnie słowa Padme w filmie pod tytułem Gwiezdne wojny: Zemsta Sithów (Star Wars: Episode III – Revenge of the Sith, 2005) wyrażają tę niezachwianą wiarę, że w ukochanym wciąż jest dobro.
Czystość komunikacji jest niezwykle istotna w każdym stadium relacji, zwłaszcza w tym początkowym, kiedy jest to najbardziej potrzebne, a zarazem najtrudniejsze, bo się nie znamy i obawiamy się reakcji drugiej strony, w tym tej najbardziej bolesnej – odtrącenia. Boimy się mówić o swoich oczekiwaniach, aby nie przytłoczyć drugiej osoby, ale jednocześnie w związku z tym niestety nie wyrażamy w pełni siebie i swoich potrzeb. Tłumimy w sobie obawy, pragnienia i prośby. Czasem sądzimy, że sobie z tym poradzimy sami albo zwracamy się do osób postronnych, nie rozmawiając wprost z osobą, do której tak naprawdę powinien być adresowany przekaz. Jesteśmy w tym względzie jak niestabilny reaktor atomowy, który w końcu z całą mocą wybuchnie. Wtedy wyjdzie cała roszczeniowość i potok żali.
Można jednak inaczej, a nawet trzeba, aby relacja była zdrowa. Każdy z nas ma jakieś wzorce zachowań, czyli wyobrażenia, jak dana osoba powinna się zachować w konkretnej sytuacji. Tylko często niestety nie dzielimy się tym wzorcem z drugą połówką, niejako wymagając od niej, aby sama domyśliła się, jak powinna się perfekcyjnie zachować. Natomiast do ludzi należy mówić spokojnie, otwarcie i życzliwie. Zawsze powinniśmy umieć przedstawić swój wzorzec, i to pre factum, a nie post factum z wybuchem żalu. Oczywiście musimy liczyć się z odmową i brakiem aprobaty, ale to nie powinno nas zniechęcać. Każdy ma prawo postępować według własnych przekonań. Czasem ktoś rozumie nasze racje, ale tego nie czuje. Warto to też wprost wyartykułować: rozumiem cię, zgadzam się z twoją argumentacją, ale nie zrobię tego, bo byłoby to wbrew mnie. Aby osoba coś zrobiła, musi to czuć tak na poziomie logicznym, jak i wolicjonalnym. Często też przedstawiamy swoje wyobrażenia w formie nakazu, rozkazu lub ultimatum. Nie tędy droga. Zawsze powinno wychodzić się z prośbą i z zaakcentowaniem, że jest to dla nas ważne i dobrze byśmy się czuli, gdyby nasze wyobrażenie zostało spełnione. Przykładowo: samo zaproszenie na cokolwiek może zostać odtrącone, ale zaproszenie z prośbą, czyli zapraszam cię, bo bardzo mi zależy na twoim towarzystwie, czułbym/abym się zaszczycona/y jest zaproszeniem na innym poziomie. Natomiast często jesteśmy zbyt dumni na takie proszenie się w imię zbędnej formuły: nie będę się prosić. A miłość to nieustanne proszenie się drugiego człowieka o coś. Takie wyrażenie swoich potrzeb może zmienić decyzję partnera, ale nie musi, bo on nie może się nam podporządkowywać, tylko musi się z nami czuć spójny. W innym przypadku wcielimy się w rolę tyrana, który tylko wymaga i oczekuje. A tyrani marnie kończą. Zazwyczaj są obalani i strącani z tronu.
Natomiast my mimo potencjalnej odmowy możemy czuć, że wyraziliśmy swoją potrzebę w pełni, mając świadomość, że druga osoba nie jest od spełniania naszych zachcianek. Jeśli nie spełni jednej, dwóch, to świat się nie zawali, nie trzeba od razu czuć się odtrąconym albo przerażonym potencjalnym końcem relacji. Można panikować, kiedy potrzeby są cyklicznie zbywane przez drugą osobę. Chociaż wtedy już nie ma co panikować, tylko należy z klasą podziękować za relację, bo jeśli ktoś w ogóle nie liczy się z naszymi potrzebami, nie zasługuje na bliskość z nami. Widocznie istnieje rozbieżność potrzeb, która jest nie do pogodzenia.
Reasumując: grunt to przejrzystość komunikacji, odwaga w wyrażaniu swoich potrzeb i liczenie się z odmową z jednoczesną świadomością i poszanowaniem autonomii drugiej strony.
Propozycja: nie warto unosić się dumą, tylko zrezygnować z niej i wyrażać siebie, bo taka duma nie ma nic wspólnego z poczuciem wartości, tylko ze strachem. Nawet jeśli wyda nam się to abstrakcyjne, to warto spróbować przeciąć schemat i zobaczyć efekt.
Użyteczna scena:w filmie pod tytułem Idealnie niedobrana para (Perfect Opposites, 2008) warta uwagi jest scena kłótni między Drew a Julią, która apeluje do Drew, żeby porozmawiać bez ozdobników, wyszukanych zwrotów, w prosty sposób. Zwłaszcza w kłótni prostota komunikacji jest ważna.
Celem związku nie jest budowanie rodziny czy relacji po grobową deskę, ale chęć i staranie się ze wszystkich sił, aby każda chwila, na ile to możliwe, sprawiała, że druga osoba będzie się uśmiechała, czując się wyjątkową i mogąc liczyć na pełną akceptację bez względu na wszystko. Budowanie dobrych fluidów i stawianie sobie tego za nadrzędny cel jest najważniejsze. To teraźniejszość buduje przeszłość i wyzwala sposobność na przyszłość. Wspólnota interesów w dążeniu do budowy wspólnego domu nijak ma się do tego celu. To wybieganie w przyszłość bez pielęgnowania teraźniejszości, co doprowadzi do tego, że ta przyszłość nie nastanie, bo tu i teraz nie będzie razem miło i fajnie, a pojawi się tylko presja wyniku, zrealizowanego celu. Jeśli na wejściu mamy w związku cel do osiągnięcia, to go porzućmy, on się nie zrealizuje, jeśli zapomnimy o celu nadrzędnym. Chcemy osiągnąć cel bez przejścia drogi albo przebyć ją jak najszybciej bez delektowania się nią – tak się po prostu nie da.
Delektowanie się relacją sprawia, że wchodzi ona samoczynnie na wyższe poziomy – pierwsza randka – druga randka – trzecia randka – spotykanie się – związek – wzajemne poznawanie znajomych – poznawanie rodziny drugiej strony – narzeczeństwo – ślub – małżeństwo – dziecko – dzieci – miłość do grobowej deski. Jeśli w którym momencie pochłonie nas dążenie do kolejnego pułapu, to po relacji.
Propozycja nr 1: obie strony odpowiadają za komfort w związku. Jeśli jedna z nich go zaburza, to należy jej delikatnie zwrócić uwagę: takim zachowaniem/takimi słowami burzysz atmosferę, bardzo cię proszę, nie rób tego. Wytyczanie granic jest bardzo ważne i nie trzeba tego robić brutalnie, tylko delikatnie, tonem proszącym, a nie żądającym. Ewentualnie można wyrazić taką myśl inaczej: nie kwasimy atmosfery – po czym uśmiechnąć się i przybić piątkę. Przede wszystkim należy podkreślić, że jesteśmy w tym wszystkim razem i wspólnie odpowiadamy za dobrą atmosferę.
Propozycja nr 2: skoro np. tak bardzo chcemy rodziny, to jest nasz cel, to co by się stało, gdybyśmy sobie zrobili od niego ten mityczny gap year – rok, dwa, trzy – ile się chce. Wchodzili w relacje bez narzuconego celu, tylko oddychali w nich pełną piersią. Przecież do celu zawsze można wrócić, a nie być jego zakładnikiem. Przerwa od obranej drogi da wytchnienie i powrót do niej ze zdwojoną siłą.
Użyteczna scena filmowa: pobyt Padme i Anakina na Naboo w filmie pod tytułem Gwiezdne wojny, część II: Atak klonów (Star Wars: Episode II – Attack of the Clones, 2002) ukazuje, jak powinno się różnorodnie budować pozytywną atmosferę relacji. To właśnie na takiej podstawie zaczynają rodzić się uczucia.
Najbardziej staramy się na początku, walcząc o przekonanie do siebie drugiej osoby, o to, aby stworzyła z nami związek. Natomiast gdy już osiągniemy cel, to często osiadamy na laurach, sądząc, że uczucie będzie do końca życia. Związek to nieustanna orka, często orka na ugorze. Życie uczuciowe to ciągłe stawianie sobie coraz trudniejszych do zrealizowania celów. Najpierw odezwanie się, następnie zaproszenie na spotkanie, potem na kolejne, dojście do akceptacji obopólnego dotyku, w dalszej kolejności stanie się parą, poznanie swoich środowisk… Brakuje w tym wszystkim ostatecznego wyzwania: wytrwania ze sobą przez rok, dwa i kolejne lata. Natomiast wytrwać ze sobą to nie lada sztuka, która udaje się tylko najlepszym, na których z podziwem i zazdrością patrzą z boku inni, pytając w duchu: dlaczego im się udało? Stworzenie związku to tylko wdrapanie się na szczyt Himalajów: trochę głupio powiedzieć „zdobyłem Himalaje, bo byłem na nich 5 sekund, było trochę za zimno i zszedłem”. Tu wypada przetrwać lodowatą noc, aby nazajutrz zobaczyć słońce. Stworzenie związku to tylko początek przygody i w tym samozadowoleniu, że udało się przekonać drugą stronę do tego wszystkiego, łatwo popaść w pychę, jakim to się jest superczłowiekiem, który w tej relacji osiągnął wszystko. Niektórzy prą dalej i dochodzą do wspólnego zamieszkania, narzeczeństwa, małżeństwa, założenia rodziny – i mimo że ich poziom wtajemniczenia jest dużo głębszy, to też gubią się w poczuciu, że osiągnęli wszystko, zapominając, że najwyższym poziomem wtajemniczenia i celem ostatecznym jest bycie z osobą, z którą zdarło się wspólnie niejedne buty i nogi są już tak schodzone, że pełne żylaków, natomiast pomarszczone dłonie nadal są ze sobą splecione. Być może to będzie ostateczny akord.
Propozycja: zastanów się, czy jesteś gotowy na wyrzeczenia. Czy dorosłeś do sztuki kompromisu?
Użyteczny wątek: motyw przewodni z Historii małżeńskiej (Marriage story, 2019) ukazujący, jak związek potrafi być trudny i wymagający dla dwójki ludzi.
Aby mieć szansę na udany związek, najpierw należy obudzić w sobie gen zdobywcy/zdobywczyni. W pierwszej kolejności należy uwierzyć, że można dać komuś szczęście, wnieść do czyjegoś życia pozytywną wartość. To wbrew pozorom bardzo trudne, bo należy uporządkować swoje życie do granic możliwości. Trzeba zrzucić wszystkie pętające siły i wybiec na spotkanie miłosnemu szczęściu, wierząc, że jest ono możliwe do zrealizowania. Aby to osiągnąć, należy najpierw polubić siebie, dojść do pełnej równowagi ze sobą. Trzeba nie tylko zaakceptować swoje słabości, ale umieć się z nich śmiać przy jednoczesnym zważaniu na swoje atuty, które należy pielęgnować, będąc z nich dumnym. To właśnie poczucie własnej wartości buduje w nas szczęśliwego człowieka, który iskrząc, może rozniecić z drugą osobą prawdziwy żar, który nie ustanie, aż dwutlenek węgla będzie wydzielał się z dwóch ciał. Pomocne w mocnym zbudowaniu siebie będą: ruch, śmiech, pasja życiowa i wychodzenie ze strefy komfortu poprzez robienie często nowych rzeczy. Jeśli uwierzyło się w siebie, to należy następnie uwierzyć w wybraną przez siebie osobę i uznać, że ktoś jest warty tego całego trudu, i trzymać się konsekwentnie obranego celu. Polujący gepard w pełnym biegu za gazelą nie zatrzymuje się po sekundzie, rozważając, czy ta gazela jest apetyczna czy może ta obok byłaby lepsza, tylko próbuje z całych sił ją dorwać. Nie zastanawia się też, czy ma za mało czy za dużo cętek albo jakby je deszcz obmył, a jutro ma padać, to będzie miał większe szanse. Dla niego jutra nie ma, nie ma też innej chwili na polowanie niż ta najbliższa nadarzającą się okazja. Trzeba być jak taki gepard, który jak się rozpędzi, to już się nie zatrzyma, biegnąc do celu.
Ludzie potrafią szybko się wobec kogoś rozpalić i szybko ugasić swój żar, zauważając coś odbiegającego od ich wyobrażeń, nie zważając na to, że to jest tylko jedna ze składowych. Odpuszczając za szybko, można nie odkryć składowych, których pragnie się najbardziej.
Propozycja: daj sobie czas na zdobywanie, nie poddawaj się po tygodniu, miesiącu, bo na ocenę wstępną człowieka potrzeba co najmniej 3-4 miesięcy przy dość intensywnym spotykaniu się co najmniej 2-3 x w tygodniu. Jeśli jesteś kobietą-zdobywczynią, to wystarczy, że się uśmiechniesz do wybranego mężczyzny, a jeśli mu się podobasz, to zrozumie sygnał.
Użyteczny wątek: wfilmie pod tytułem Idealnie niedobrana para (Perfect Opposites, 2008) warto przypatrzeć się, jak Drew jest zdeterminowany, aby zdobyć Julię.
Często na początkowym etapie znajomości słyszy się tekst: „ale my się jeszcze nie znamy”. Nie można chyba na niego udzielić lepszej riposty niż: „dlatego stale się poznajemy”. Można by dychotomicznie (podział na dwie części) stwierdzić, że są dwie szkoły zaufania.
Jedna szkoła wyraża myśl, że nowej osobie daje się kredyt zaufania, traktując, jakby się ją znało szmat czasu. Natomiast jeśli nadwyręży zaufanie, to będzie problem z jego odzyskaniem, bo raz utracone zaufanie ciężko odbudować i znajomość może zostać zakończona.
Druga szkoła natomiast twierdzi, że na zaufanie trzeba sobie zapracować, czyli z czasem, jeśli druga strona nie popełni żadnych znaczących błędów, będzie nim obdarzana w coraz większym stopniu.
Nie można przesądzić, która szkoła jest lepsza, bo jedna i druga ma swoje – jak wszystko – wady i zalety. Osoby otwarte, ekspresyjne są zazwyczaj ufne i wyznają zasady pierwszej szkoły, która pozwala od początku czerpać z relacji, ile się da. Istnieje jednak wysokie ryzyko, że ktoś nadwyręży zaufanie.
Osoby zamknięte albo z negatywnym bagażem doświadczeniem, czyli tzw. doświadczone przez życie, powoli się otwierają, ale jak już się oswoją z drugą osobą, to otworzą się w całości. Minusem jest tutaj czas oczekiwania, ale plus to fakt, że to zaufanie ma wymiar przemyślany i przez to ciężej je stracić w przypadku popełnienia nieznacznych błędów.
Zatem żadna ze szkół nie jest lepsza czy gorsza. One są po prostu różne. I tak należy się do siebie nawzajem dostosować, bo z czasem dojdzie do obopólnego zaufania w pełnym wymiarze, jeśli ludzie na nie zasługują.
Propozycja: zastanów się, którą w swoim życiu preferujesz szkołę zaufania.
Użyteczny wątek: rozwój relacji pomiędzy Lou i Willem w filmie pod tytułem Zanim się pojawiłeś (Me before you, 2016).
W ludziach często pojawia się pokusa do wybiegania w mające dopiero nadejść chwile zamiast skupienia się na cudownym tu i teraz. Łatwiej wizualizować sobie oddaloną w czasie przyszłość niż powalczyć z całych sił o to, aby teraźniejszość mogła być najciekawsza i najpiękniejsza, jak tylko się da. Często taką różową pigułkę chce nam zaaplikować druga osoba, mamiąc nas wizją pięknej przyszłości. Nie można się na to godzić, bo jeśli wizja ta się nie ziści, a my w nią uwierzymy, to popadniemy w głębokie rozczarowanie światem, a na to nie może być zgody. Właśnie takie słowa jak: „zobaczmy”, „zobaczmy, co przyniesie przyszłość” są swoistą tamą przed niebezpiecznymi wizjami. Słowa te mają magiczną moc, bo po pierwsze nie następuje tutaj bezbolesne odtrącenie oferowanej wizji przyszłości, ale podkreślenie przez użycie liczby mnogiej, że chętnie z drugą osobą przekonamy się, co przyniesie los. Po drugie dają możliwość ucięcia tematu i niewchodzenia w iluzję przyszłości, a nierozbudowana iluzja nie mami tak mocno. Po trzecie są przypomnieniem, że najważniejsza jest teraźniejszość, bo to w niej tworzą się chwile, które – jeśli będą niezapomniane – przeistoczą się w piękne wspomnienia będące budulcem związku.
Czas tak czy siak upłynie, z nami czy bez nas, ale skupiając się na wspólnych chwilach i na tym, by były one najpiękniejsze i najbardziej zgodne, jak tylko się da, maksymalizujemy swoją szansę, że faktycznie za rok będziemy razem i wcielimy w życie wspólne plany. Nie ma nic złego we wspólnych celach czy planowaniu, to jest piękne, ale jeśli żyjemy wyimaginowaną przyszłością, pomijając teraźniejszość, to przyszłość i tak nastanie, ale będzie daleka od naszych wyobrażeń i przeżyjemy szok przyszłości. Bo miało być tak piękne, a to się zupełnie nie ziściło – przyszłość nas rozczaruje, a tym samym związek, mimo że dobry, nagle stanie się niewystarczający. Nie trzeba oferować więcej niż się ma, bo to tak naprawdę nie oferta, ale zaproszenie do oferty, której może nie być na stanie.
Propozycja: nie wchodź w snucie dalekosiężnych planów przy jednoczesnym staraniu się z całych sił, aby każda chwila była na swój sposób wyjątkowa. Czasem wystarczy jeden gest, aby chwila przeistoczyła się w piękne wspomnienie.
Użyteczna scena: wfilmie pod tytułem Elizabethtown z 2005 roku godna uwagi jest scena w samolocie, kiedy Drew opowiada Claire o swoim minionym związku.
Szczerość niewątpliwie powinna być jednym z fundamentów związku. Wartość tę łatwo można wypaczyć i doprowadzić do powstania ultraszczerości, czyli szczerości, która nie zna granic i tak naprawdę ani nie jest mądrym typem szczerości, ani potrzebnym, ani też dobrym czy słusznym. Krąży w przestrzeni publicznej taka myśl, że partnerowi/ce powinno się móc powiedzieć wszystko, tylko że momentalnie powinno się zadać właściwe pytanie: czy warto? Szczerość powinna podążać równolegle z budowaniem pewności związkowej.
Szczerość powinna dotyczyć tylko tych sfer, które dotykają stricte związku. Ultraszczerość to taka dziecięca paplanina, gdzie mówi się wszystko, co ślina na język przyniesie. Nie ma w tym żadnego pohamowania ani mądrej rozwagi.
Przykładowo: X jechał pociągiem, w którym Z wysyłał mu sygnały zainteresowania i poprosił o telefon, na co X odmówił, stwierdzając, że jest w szczęśliwym związku z Y. W tej sytuacji nie doszło do żadnego zachowania, które by uderzało w związek, w tym w poczucie wierności czy lojalności. Postąpiono właściwie. Kiedy X powie Y o tym, że Z wykazywał oznaki zainteresowania, które nie spotkały się z odzewem, może wbrew swoim oczekiwaniom nie tylko nie dostać nagrody za utwierdzenie Y w tym, że X jest odpowiednią osobą, bo Y o tym wie, w końcu tego swego ukochanego X wybrał, ale paradoksalnie może w zamian dojść do napiętej sytuacji, w której Y zacznie się zastanawiać, czemu X powiedział mu o tak nieznaczącej dla związku sytuacji i może zacząć zalewać Y niepotrzebnymi pytaniami: czy Z był atrakcyjną osobą itd. To tylko pokaże, że ta zbędna dla związku informacja wprowadziła niepotrzebny niepokój w Y. Na pewno Y doskonale sobie zdaje sprawę, że X jest atrakcyjny, w końcu mu się podoba, i zapewne podejrzewa, że takie sytuacje mogą się zdarzać, ale wierzy w X i nie wyobraża sobie jego innej reakcji niż powyższa. Synergicznie, obracając sytuację, Y powinien, zamiast niepotrzebnie dociekać i wprowadzać się w stan niepokoju, zadać sobie pytanie: jakie to wszystko ma znaczenie? No właśnie żadne, nic się nie stało, wobec czego należy przejść nad tą informacją jako zupełnie nieistotną do porządku dziennego. Mamy wpływ tylko na swoje reakcje. Czasem będziemy X, a czasem będziemy Y i ważne jest, żeby panować nad swoimi emocjami, bo nic nieznacząca informacja może wprowadzić duży niepokój. Natomiast w związku obie strony chcą się czuć pewnie, a przez to bezpiecznie. Obie strony są zobowiązane filtrować informacje dla dobra związku, tak aby już na przedpolu oddalać widmo chaosu. Taka historia jak powyższa jest kapitalną opowiastką przy dobrym napoju z kolegą lub koleżanką, gdzie w ich relacji taka informacja w żaden sposób nie zamiesza.
Tak samo zupełnie niepotrzebne jest dzielenie się rozterkami i sekretami swoich kolegów lub koleżanek, zwłaszcza jeśli popełnili jakiś błąd życiowy. Partner/ka może zacząć się obawiać, że takie błędy będzie popełniać też jego/jej druga połówka w myśl zasady: „z kim przestajesz, takim się stajesz”. Dojdzie mimowolnie do złego nastawienia partner/ki do otoczenia, a to nie niczemu dobremu nie służy. Poza tym gdzie w tym wszystkim lojalność wobec swoich przyjaciół? Czy oni wyrazili zgodę na przekazywanie swoich sekretów dalej? Czy można nas uznać za osoby dyskretne?
Paradoksalnie całkowicie inaczej jest w przypadku zdrady. Wtedy główny/a zainteresowany/a dowiaduje się na końcu albo wcale. W przypadku kiedy coś dotyczy bezpośrednio związku i druga strona powinna o tym wiedzieć, to występuje ewidentny problem z komunikacją. O fakcie dowiaduje się najpierw otoczenie zdradzającego, co jest całkowitym wypaczeniem sytuacji, bo na dobrą sprawę ta kwestia w ogóle ich nie dotyczy. To zdradzony w pierwszej kolejności powinien być o tym fakcie powiadomiony, bo to on trwa w podziwie do osoby, która na ten podziw już nie zasługuje.
Szczerość powinna budować poczucie pewności w związku, dawać przeświadczenie, że w sytuacji kryzysowej partner/ka powie nam o tym w pierwszej kolejności. Szczerość to też przeświadczenie, że słowa drugiej strony znajdują pokrycie w czynach. To też wiara, że ta osoba nie mówi nam tego, co chcemy usłyszeć, ale wierzy w swoje słowa i my w nie możemy uwierzyć. Jeśli nasze poglądy są zgodne, to tak faktycznie jest, a nie jest to próba dopasowania się do naszej osoby. To jest właśnie mądra szczerość, która powinna stać się fundamentem, na którym będzie można zbudować zdrowy związek. Szczerość nie ma rozwalać pewności w związku, tylko ją budować. Partner nie jest też spowiednikiem, któremu należy wyjawić wszystko ze swojego życiorysu. Każdy ma prawo do prywatności i nie musi się jej wyzbywać całkowicie w stosunku do drugiej strony; to jest wręcz szkodliwe.
Propozycja: zanim coś wyjawisz drugiej osobie, to zastanów się najpierw, czy to jest istotne dla związku. Czy nie spowoduje zachwiania pewności waszej relacji?
Użyteczna scena: kiedy Drew tłumaczy Julii, co się stało ich pieskowi – Dantemu w filmie pod tytułem Idealnie niedobrana para (Perfect Opposites, 2008), dochodząc do wniosku, że nie będzie kłamał, tylko powie prawdę, bo to dotyczy ich obojga.
Samodzielność i niezależność to kierunki, które powinien obrać każdy człowiek w swoim życiu i nie może się ich wyzbywać, nawet gdy zjawi się kompatybilna osoba. Nie można się na niej zawieszać oraz tworzyć z niej słońca, wokół którego będzie się kręciło całe życie. Trzeba w zależności od płci traktować nową osobę jak Marsa albo Wenus, czyli osobne, a zarazem bliskie sobie planety. Problem jest zgoła odmienny, albowiem często samodzielność przeistacza się w samowystarczalność, kiedy z powodu zadufania, wygodnictwa lub strachu spowodowanego złymi doświadczeniami doznaje się poczucia, że drugi człowiek jest nam do niczego niepotrzebny. Nikt z nas nie jest samotną wyspą, a magnesem, który poszukuje swojego metalu. W pojedynkę nigdy nie osiągnie się tyle co przy zjednoczeniu sił. Nie ma się takiej rzutkości. Oczywiście da się funkcjonować solo, bo będąc w związku, nadal należy brać odpowiedzialność za swoje życie: partner nie pójdzie za nas do pracy, do lekarza czy urzędu bez pełnomocnictwa. Pewne miejsca i pewne aktywności są jednak zarezerwowane albo smakują lepiej razem. Można pójść do kina samemu i można samemu podróżować, ale to właśnie wspólne eskapady są zabawniejsze – oczywiście pod warunkiem, że odnalazło się kompatybilną względem siebie osobę. Jednak to wymaga czasu i doświadczeń, aby się przekonać, czy ta druga strona do nas faktycznie pasuje. Wszak istnieje ryzyko, że ktoś nam popsuje podróż swoimi kaprysami, dąsami i niepotrzebnymi złymi emocjami. Ale medal ma zawsze dwie strony i jeśli znajdzie się odpowiednią osobę, to wspólne doświadczanie nowych miejsc jest owiane swoistą magią, bo jest naznaczone śladem dobrze funkcjonującego związku (sentymentalność). Poza tym pomiędzy dwiema osobami dochodzi do wzmożonego przepływu informacji i wymiany doświadczeń oraz siłą rzeczy poznaje się nowych ludzi, których w życiu by się nie poznało. Życia należy doświadczać. Nic nie jest tak dobrym lustrem jak związek, bo on wyostrza mocne i słabe strony. Pokazuje zalety, z których można być dumnym, i wady, nad którymi należy popracować. Związek jest taką próbą ognia i nawet jeśli dojdzie do samospalenia, to jak feniks powstanie się i pójdzie dalej ku nowej osobie, wyciągając wnioski z niedawnego pożaru, aby przy następnej próbie w porę odkręcić kurek z wodą. Nic tak nie rozwija jak właśnie związek i nic tak nie sprawia, że lśnimy jak gwiazda, kiedy możemy dzielić chwile z bliską osobą (motyw z filmu pod tytułem Stardust – Gwiezdny Pył).
Propozycja: nie bój się poprosić o pomoc. Nie licz na to, że ktoś się domyśli. Artykułuj swoje potrzeby wprost, bo w przeciwnym razie zaburzasz komunikację, a dobra komunikacja to podstawa zdrowego związku.
Użyteczny wątek: w filmie pod tytułem Tylko ciebie chcę (Tengo ganas de ti, 2012) interesujący jest wątek uczuciowy Hugo i Gin, która jest silną kobietą, która niełatwo przyjmuje pomoc.
Stajemy się obecnie zbyt samowystarczalni. Być może nawet zbyt wierni hasłu: „mówiły jaskółki, że niedobre są spółki”. W pojedynkę potencjalnie nigdy nie osiągnie się tak wiele, jak łącząc wysiłki z drugą osobą, aby zrealizować wspólny cel. Pokolenie naszych rodziców czy dziadków wcielało tę myśl w życie i dorabiało się wspólnie majątku, a także starało się ze wszystkich sił budować obopólne szczęście osobiste, w tym uczuciowe, które stanowiło jego nieodłączny fundament. Obecnie na rynku d-m widoczna jest wszechobecna nieufność i realizowanie swoich ambicji w pojedynkę zamiast starania odnalezienia osoby o podobnych dążeniach. Zamiast do koegzystencji, dochodzi do nieustającej walki o supremację w związku. To niczym nieuzasadnione przeciąganie liny i spoglądanie, czyja racja wypłynie na wierzch, nie służy niczemu dobremu. „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Zamiast działać wspólnie, to trwoni się energię i czas na nikomu niepotrzebne kłótnie oraz spory, które rozrywają więzi.
Przede wszystkim jednak na związek nie spogląda się jak na spółkę dwójki bliskich sobie ludzi, którzy dążą w niej w pierwszej kolejności do uzyskania szczęścia osobistego, stworzenia skarbnicy pięknych wspomnień, a także przystani, która będzie oparciem, kiedy nastaną gorsze chwile – to jeśli chodzi o warstwę duchową. W drugiej kolejności zjednoczenie wspólnych wysiłków może pozwolić na dzielenie się kosztami życia, szybsze uniezależnienie od rodziców i stworzenie własnej najmniejszej komórki społecznej, a także umożliwić uzyskanie czy też szybszą spłatę kredytu na mieszkanie lub stworzenie takich oszczędności, aby ten podstawowy cel zrealizować – to jeśli chodzi o warstwę materialną. Nie ma nic złego w tym, aby na związek patrzeć także przez pryzmat materialny, jeśli nie ma to charakteru pasożytniczego – jedna strona oczekuje od drugiej, że ta włoży do wspólnego worka wszystko, a ta druga bez wysiłku wejdzie w posiadanie tych dóbr.
Związek jako byt jest swoistym dobrem zarówno w warstwie duchowej, jak i materialnej – nie ma w tym nic złego. Ważne, by się dobierać tak, aby pomiędzy partnerami była widoczna wspólnota interesów. Jeśli jedna osoba traktuje związek jak sposób na stworzenie rodziny w krótkiej perspektywie, a druga strona czuje, że jeszcze przez najbliższe kilka lat nie jest na taki krok gotowa, to nie ma mowy o tym, aby zaistniała wspólnota interesów. Taki związek nie wytrzyma próby czasu. Tak samo, jeśli jedna osoba chce oszczędzać na mieszkanie, a druga chce wykorzystywać wszystkie środki na życie tu i teraz, też nie można mówić o tym, by istniała wspólnota interesów. Naturalnie pojawią się tarcia, które doprowadzą do unicestwienia związku. Dlatego tak ważne jest, aby osoby dobierały się pod kątem wspólnych aspiracji. Nie ma nic złego w doborze dwójki młodych ludzi, którzy będą żyli tu i teraz, a także czerpali z życia garściami, bo ich wspólne szczęście uczuciowe będzie dawało im poczucie spełnienia. Problem się rodzi wtedy, kiedy w związku dwie osoby mają odmienne aspiracje i próbują się nawzajem do nich przekonywać. Faktycznie, w związku osoby powinny patrzeć w jedną stronę, w kierunku tożsamych dążeń. Natomiast sam związek trzeba postrzegać jako długoterminową inwestycję, która przy dużym nakładzie wspólnej pracy powinna przynieść szczęście – tak duchowe, jak materialne.
Propozycja: najpierw należy samemu się zastanowić, w którym kierunku się podąża lub chce podążać.
Użyteczny wątek:w filmie pod tytułem To właśnie życie (Life Itself, 2018) pojawia się wątek Javiera. Można sobie zadać pytanie: czy jego poświęcenie miało sens? Czy zarzucenie współpracy z Isabel było słusznym wyjściem?
W związku niewątpliwie chodzi o nieustanne wspieranie się, i to na każdym kroku. Problem jest taki, że jesteśmy z jednej strony tak bardzo skupieni na własnych troskach, że nie zauważamy frasunków, jakie gnębią bliską osobę. Z drugiej jesteśmy tak dumni, że potrafimy co najwyżej rozmawiać o tym, co nas trapi i to jest wystarczający balsam na nasze rany. Natomiast nie potrafimy poprosić o pomoc, zastanowić się, jak druga strona może nam ulżyć w naszych bolączkach, i to wprost zwerbalizować. Nauczyliśmy się, będąc singlami, samowystarczalności i poproszenie nawet bliskiej osoby o pomoc sprawia nam niebywały problem. Boimy się utracić naszą aurę samowystarczalności. „Człowiek jednak nie jest samotną wyspą” i ma prawo, a w związku nawet przywilej zwrócić się z prośbą do drugiej strony. Tu nie chodzi też o to, aby się na kimś zawiesić i przerzucić na niego wszystkie nasze troski życiowe. Ale nic nie powinno stać na przeszkodzie, by w tym, w czym nam partner/ka może pomóc, pomógł/pomogła nam, jeśli ma wystarczające siły i chęci oraz możliwości czasowe. Nie powinno się to jednak sprowadzać do pojmowanego stricte biblijnego zamkniętego kręgu: „proście, a będzie wam dane”. Prośba nie oznacza nakazu. Każdy ma prawo odmówić i wyrażając prośbę, musimy się z tym liczyć. Może boimy się właśnie tego odrzucenia lub zarzutu, że jesteśmy mało samodzielni. Jednak bez otwarcia się na drugą stronę nic tak naprawdę nie zyskamy. Nadal będziemy singlami, tylko takimi, którzy tworzą para-związek, coś między jednym a drugim stanem matrymonialnym. Bez zjednoczenia sił związek nie stanie się spoiwem. Bo nie ma nic lepszego, jak przystanąć i powiedzieć: „Ten związek z tym człowiekiem sprawia, że wszystko jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie jestem już z tym wszystkim sam/a”.
W związku niewątpliwie powinna panować względna symetria i zasada wzajemności, tak aby nikt nie czuł się wyzyskiwany. Obecnie w relacjach brakuje chęci niesienia szczerej pomocy. Zazwyczaj jeśli druga strona zwierza się nam z trosk, to kwitujemy to modnym i wszędobylskim: „będzie dobrze”. Zamiast tego wyświechtanego i nic niewnoszącego zwrotu lepiej zapytać wprost: „Pomóc ci jakoś?”. Nawet jeśli padnie odpowiedź przecząca, że nie możemy, to nie powinniśmy się poddawać i ciągnąć rozmowę w kierunku niesienia pomocy bliskiej osobie: „A pomóc ci w czymś innym? Można cię jakoś odciążyć?”. Druga strona może wtedy dostrzec, że faktycznie w życiu spotkała prawdziwego partnera, z którym może być na dobre i złe, który nie odwróci się na pięcie, jeśli trzeba będzie przejść przez żarzące kamienie, tylko wejdą tam razem. Wzajemne pomaganie sobie buduje mocną więź pomiędzy partnerami i jest widomym znakiem, że związek jest naprawdę wartościowy.
Propozycja: zastanów się, z czym obecnie partner/ka ma problem i jak możesz mu/jej pomóc.
Użyteczna scena: w filmie pod tytułem Jerry Maguire (1996) jest scena apelu o pomoc.
Ta myśl powinna przyświecać całemu związkowi, bo wchodząc w jakąkolwiek relację, należy od początku wyjść z założenia, że mamy wnieść coś pozytywnego do życia drugiego człowieka i nie powinniśmy go w żaden sposób ograniczać. Nie możemy dopuścić do tego, aby nasze fobie i niepewność spowodowały, że zaczniemy ograniczać drugą stronę. My wchodzimy do pewnego zastanego świata i nie powinniśmy go zmieniać lub wymagać, aby druga strona dostosowała go do naszych wyobrażeń. Nie możemy stosować ograniczników. Jeśli osoba coś robiła przed naszym pojawieniem się, to nie powinniśmy żądać od niej zmiany, jeśli ona sama nie odczuwa takiej potrzeby.
Obecnie często osoby wchodzą w relacje i domagają się zmian, stawiają sobie wymagania. Poza wiernością, lojalnością i szczerością nie powinno być innych wymogów. Natomiast nawet te wartości, choć bardzo ważne, nie powinny stanowić pretekstu do ograniczenia drugiej osoby. Jeśli coś chociażby potencjalnie może stanowić zagrożenie dla tych wartości, to należy wznieść się ponad własne uprzedzenia, strach, i zaufać drugiej osobie oraz sobie, że postawiliśmy na właściwego człowieka w swoim życiu. Często jednak mamy problem właśnie z tym, aby zaufać sobie, że wybraliśmy odpowiednią osobę i zaczynamy drugą stronę kontrolować, stawiając jej co rusz nowe ograniczniki i sprawdzając, czy osobie tej zależy na nas na tyle, że się do nich dostosuje. Może na krótką metę wyzbędzie się siebie, ale w dłuższej perspektywie jest to niemożliwe. Związek nie powinien być wieżą, do której dostęp ma tylko jedna osoba. Związek powinien być bezpieczną przystanią, do której można spokojnie wrócić bez wyrzutów i zbędnych pytań. Zatem bliska osoba nie powinna rezygnować ze swojej dotychczasowej aktywności czy znajomości, ale cieszyć się, że doszedł nowy wartościowy człowiek, z którym może robić nowe rzeczy i z którym jest szansa na zbudowanie uczuciowego szczęścia. Nikt nie lubi być zniewalany, nawet miłosne okowy są dalej okowami. Związek nie oznacza pozbawienia wolności, ale właśnie powinien być wolnością dzieloną z drugim człowiekiem. Jeśli pojawią się w nim ograniczniki, to można być niemal pewnym, że związek staje się toksyczny i zmierza ku końcowi, którego nic nie powstrzyma.
Nie można też jednak zapomnieć w tym wszystkim o sobie i godzić się na wszystko wbrew swojej woli, bo powstanie frustracja, która będzie rozrywać serce. Jeśli nie potrafimy zaakceptować drugiej osoby, to nie tamujmy jej, tylko odejdźmy z klasą, póki to jeszcze możliwe. Próbujmy dostosowywać swoje światy na przekór własnym lękom, pokonując nieufność. Jeśli jednak okaże się to zbyt wielkim wyzwaniem, to rzućmy ręcznik. Lepiej go rzucić w odpowiednim momencie i nie silić się na półśrodki niż stać się osobą, która zniewala drugiego człowieka.
Propozycja: zastanów się, czy kiedykolwiek stosowałeś/aś ograniczniki i zadaj sobie pytanie, czy było warto, do czego to doprowadziło i czy to nie jest spowodowane własnymi lękami, za które nie powinna odpowiadać druga osoba.
Użyteczny wątek: wspólna nauka tańca w filmie pod tytułem Poradnik pozytywnego myślenia (Silver Linings Playbook, 2012) połączyła dwójkę bohaterów i pomogła im w rozwiązaniu problemów, ubogaciła. W ogóle wspólny taniec rozwija. Można zacząć od darmowych kursów tańca w internecie, ćwicząc w zaciszu domu, w parkach, a następnie, aby podszlifować umiejętności, zapisać się na kurs tańca.
Szczęściem powinno się dzielić. Miłość nie potrzebuje zbytków ani fajerwerków, bo sama tworzy takie sztuczne ognie, jakich nie można nabyć za żadne pieniądze, rozświetlając życie milionami kolorów. Pieniądze i dobra materialne nie powinny wpływać na uczucia. Miłość powinna być od nich oderwana. Niemniej jednak – nie ukrywajmy – aby doświadczać wspólnych chwil, pieniądze są potrzebne, bo wyjście do kina, zoo, na kawę kosztuje; miłość nie jest walutą. Jednakże szczęściem wypływającym z miłości można się dzielić i wykazywać miłość do bliźnich, w tym także do „braci mniejszych”. Zdrowa miłość powinna nakręcać do dobrych uczynków. Ograniczając wydatki związane ze związkiem i tak stworzone oszczędności przeznaczając na pomoc potrzebującym, czyni się dobro, które ubogaca związek, nadaje mu głębi. Następnym razem, umawiając się na tę przysłowiową kawę, warto wziąć jedną i podzielić się nią ze sobą, a te kilka zaoszczędzonych złotych wpłacić na konto wybranej przez was fundacji. Tak samo w upalny dzień: zamiast wziąć po dwie gałki lodów, można kupić po jednej. Na święta, walentynki, urodziny, zamiast dawać sobie nawzajem kolejne bibeloty, można kupić karmę, wybrać się do pobliskiego schroniska i ofiarować ją naprawdę potrzebującym stworzeniom. To da więcej satysfakcji niż wszystko inne. Oderwie związek od wszędobylskiego konsumpcjonizmu i materializmu. Jeśli jest się w związku, to najważniejsze na świecie dobro się już posiadło – to oparcie w drugim człowieku, który chce poświęcać swój czas i cieszyć się sobą nawzajem. Kolejny szalik, druga kawa, wyjście do restauracji nic nie zmieni, jeśli duch w związku jest szczery i głęboko zakorzeniony.
Propozycja: zaproponuj drugiej stronie tworzenie wspólnych oszczędności i przeznaczanie ich dla potrzebujących. Jeśli się zgodzi i wejdzie wam to w nawyk, to spotkałeś na swojej drodze anioła. Jeśli popatrzy na ciebie jak na wariata, to zastanów się, dlaczego ta osoba jest z tobą.
Użyteczny wątek: w filmie pod tytułem Wciąż ją kocham (Dear John, 2010) John przyłącza się do Savannah w pomocy w odbudowaniu zniszczonego przez huragan domu. To miłość do Savannah uwalnia w Jonie pokłady dobroczynności.
Nie raz jedna ze stron związku może popaść w zgubne poczucie, że daje o wiele więcej niż otrzymuje w zamian. Pojawia się jednak pytanie: czy daje, bo chce, czy daje, bo druga strona tego żąda? Zazwyczaj daje, bo chce, ale w jej sferze woluntatywnej pojawia się też niepotrzebny nacisk zwrotny wystosowany względem drugiej strony: „Dawaj z siebie więcej. Patrz, ile ja daję, ile wkładam w ten związek”. Każda osoba w związku powinna dawać tyle, ile może i w takim stopniu, w jakim czuje się z tym swobodnie. Nie można żądać więcej niż ktoś sam z siebie daje. Można o tym porozmawiać, poprosić o więcej, chociaż nawet to może okazać się zgubne. Lepiej przyjrzeć się temu z dystansu, bo tak naprawdę największy wpływ mamy na siebie i swoje działania. Jeśli się daje zbyt dużo, to może dochodzić do zawłaszczania sfery związkowej, co oznacza, że nie ma miejsca na wysiłki drugiej strony. W takim względzie warto zrobić odskok i ukrócić swoje starania. Zapewne, co będzie magiczne dla tej osoby, dojdzie do dwóch zjawisk. Po pierwsze przestanie ona czuć frustrację, że tyle daje, i zniknie nacisk na drugą stronę. Po drugie osoba bliska zacznie wykazywać większą inicjatywę, bo poczuje, że ma pole do popisu.
Jeśli jednak zawczasu nie zareaguje się odpowiednio, to może dojść do paradoksu związkowego: mimo że dawało się tak wiele, prawie kładło się świat u stóp, to druga osoba stwierdzi, że jest się dla niej za dobrym partnerem i ucieknie. Tak naprawdę ucieka przed tym naciskiem i tą wyczuwalną frustracją, która drzemie w partnerze. Aby móc cokolwiek dawać, to trzeba mieć po drugiej stronie kogoś, kto będzie chciał te dary przyjmować. Akwizytorzy też chodzą po mieszkaniach i chcą rozdawać na prawo i lewo różne rzeczy, a jednak ludzie się przed tym wzbraniają. W pewnym momencie można stać się właśnie takim akwizytorem związkowym, który wtrynia na siłę drugiej stronie rzeczy, i to takie, których ta od niej nie tylko nie oczekiwała, ale ich po prostu nie chce. Dodatkowo czuje się zmuszona do odwzajemnienia tych wysiłków, przez co ocenia je jako nieprzyjemną akwizycję. Przecież nie taki był zamiar, prawda? Czasem mniej znaczy więcej.
Propozycja: zobacz, czy nadal masz czas i siły na samorozwój. Jeśli nie, to relacja pochłania za dużo i wyzwala za mało energii w tobie i trzeba się zastanowić, jak tę sytuację zmienić.
Użyteczny wątek: wfilmie Dziewczyna mojego kumpla (My Best Friend’s Girl, 2008) Dustin próbuje uwieść Alexis, starając się jej przypodobać, jak tylko możliwe. Skutek jest odwrotny od zamierzonego.
W związkach zbyt szybko pojawia się pokusa planowania przyszłości: na 3, 5, 10 lat do przodu, zamiast skupić się na tu i teraz bez zbędnych długofalowych planów zakrawających o dom, rodzinę, dzieci. Nie ma też miejsca na mówienie sobie słowa „kiedyś”, np. kiedyś coś zrobimy albo następnym razem tu wejdziemy. Jeśli pojawia się myśl, że chcemy z tą drugą osobą coś zrobić, to po prostu to zróbmy i nie czekajmy na lepszą okazję, bo istnieje duże ryzyko, że dogodniejszego terminu nie będzie dla nas jako pary. Jeśli będziesz z drugą osobą, coś ci się spodoba, to nie mów „kiedyś”, tylko pociągnij za rękę i udajcie się tam. W związku powinno się żyć na wysokich obrotach, intensywnie, ale za to przyjemnie, z dreszczykiem pozytywnych emocji, bez zwlekania i odkładania rzeczy. Trzeba skupiać się na chwili obecnej z tą drugą osobą, jakby jutra miało nie być, bo jeśli związek się rozpadnie, to będzie się żałowało właśnie tego kunktatorstwa, a długofalowe plany typu małżeństwo, dom, rodzina wydadzą się naiwnie śmieszne i niepotrzebne. Jeśli będzie wam dobrze tu i teraz i będzie obopólna dbałość, aby wspólnie spędzony czas przebiegał w życzliwej atmosferze, to zwiększa się prawdopodobieństwo, że powstanie silna więź, której wypadkową może stać się wspólna, nieobwarowana planowaniem przyszłość.
Propozycja: zrobić wspólnie listę rzeczy z etykietą „na kiedyś” i dopisywać je, a co kwartał zaglądać do niej i zobaczyć, ile razem rzeczy odkładacie na później i ile można by zrealizować od razu.
Użyteczny wątek: cały film pod tytułem Cudowne tu i teraz (The Spectacular Now, 2012) jest przesłaniem, że warto żyć chwilą – carpe diem.
Wielokrotny błąd w związku, który się pojawia po pewnym czasie, to wyjawianie rzeczy ze swojego życiorysu, o których nie powinno się mówić jak np. dopuszczenie się zdrady, przyczynienie się do zdrady małżeńskiej, burzliwe rozstanie itd., itp. Te rzeczy wydarzyły się w przeszłości i tam powinno być ich miejsce. Nie można pozwalać, aby takie trupy nadal wypadały z szafy. Jeśli się wierzy w siebie, uznaje coś za błąd i wierzy, że się go nie popełni ponownie, to takich momentów ze swojego życiorysu się nie wyjawia. To nie służy niczemu dobremu. Nie powinno się szukać u nowego partnera rozgrzeszenia za stare grzechy. Nie trzeba go też oświecać, że nie jest się ideałem, to jest po prostu zbędne. Nikt nie jest doskonały. To jest sabotowanie relacji i niepozwalanie sobie na szczęście. Przeszłości nie można zmienić, ale nad teraźniejszością można zapanować.
Z przeszłością też jest inny problem. Nie należy wypytywać nowego partnera o jego przeszłe relacje, bo łączy je coś wspólnego: one po prostu były. Nie powinno się mówić o swoich uprzednich relacjach, bo jakie by one ważne nie były, to właśnie one były, są już przeszłością, „a co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”. To trzeba sobie zakodować raz na zawsze. Każdy ma prawo do przeszłości i w tym względzie prawo do intymności. Rozmowa o byłych partnerach może wzbudzić niepewność, zazdrość i niepotrzebną ciekawość. Związek to nie seans spirytualistyczny, nie są potrzebne duchy z przeszłości, czyż nie?