Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W grze o władzę nie ma miejsca na błędy
Kiedy nieszczęśliwa pięćdziesięciolatka, Hanna Kosowska, przyjmuje ofertę pracy w firmie meblarskiej, nie spodziewa się, że z dnia na dzień zostanie wciągnięta w sam środek korporacyjnych intryg. Tak się jednak dzieje, gdy Andrzej Sobociński – prezes spółki, a zarazem jej dawny znajomy – prosi ją, by pomogła mu odkryć, kto spiskuje przeciw niemu i chce zniszczyć jego karierę.
Hanna, początkowo oburzona propozycją kolegi, ostatecznie zgadza się dyskretnie rozpoznać sprawę. Wkraczając w świat skomplikowanych układów oraz manipulacji, szybko przekonuje się, że prawda ma wiele odcieni, a zaufanie bywa kruche… i złudne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jadwiga Szymańska
Przysługa
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, zdarzeń, firm i środowiska biznesowego jest przypadkowe. Metody zarządzania firmą i regulacje prawne przedstawione w niniejszej powieści nie są opisem reguł obowiązujących w rzeczywistej sferze gospodarczej.
Tak, był spięty. Niechętnie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą, ale taka była prawda. Obawiał się tego, czego może wkrótce się dowiedzieć. Odegnał jednak dość szybko nieprzyjemne myśli. Miał w tym wprawę.
– Chrzanić to, będę się przejmował później – powiedział głośno, po czym podkręcił radio i zaczął słuchać wiadomości.
Dzień był bardzo upalny. Termometr w samochodzie wskazywał dwadzieścia osiem stopni. Trochę dużo jak na wczesną jesień, ale jemu to nie przeszkadzało. Andrzej Sobociński, prezes firmy ANSOMeble, lubił upały. W biurze w takie dni często nie włączał klimatyzacji. Teraz też wystarczała mu uchylona szyba w samochodzie.
Dziś powinien być w dobrym nastroju. Poranne spotkanie z potencjalnym klientem zakończyło się obiecująco. A nawet więcej – był pewny, że wkrótce podpiszą umowę. Niestety, odkąd dostał tajemniczy anonim, prześladował go ciągły niepokój. List był potwierdzeniem, że przeczucie go nie myliło. Już wcześniej bowiem miał wrażenie, że wokół niego dzieje się coś niedobrego. Sobociński był znany z wyjątkowej intuicji biznesowej, często był o kilka kroków przed innymi, ale to było co innego. Postanowił, że już najwyższy czas wyjaśnić, kto szkodzi jego firmie.
Zaparkował swoje volvo XC90 nieopodal Teatru Wielkiego. O dziwo, bez trudu znalazł wolne miejsce. Wykupił bilet w parkometrze i szybkim krokiem ruszył w kierunku Pałacu Prymasowskiego. Był już trochę spóźniony. Coroczna Gala Aniołów Biznesu miała się rozpocząć punktualnie o godzinie osiemnastej, a było już dziesięć po.
Gdy dotarł na miejsce, przewodniczący właśnie zapraszał zebranych do sali konferencyjnej. Wśród wchodzących zauważył Janusza Bączyka, swojego kolegę ze studiów, znanego w środowisku z tego, że zawsze ma w zanadrzu najświeższe plotki o tym, co się dzieje w biznesie meblarskim. Tym razem także miał jakieś nowiny, bo już z daleka machał do Andrzeja.
– Cześć, stary! Kopę lat! Chodź, nie będziemy tu przecież siedzieć. – Wskazał ręką w kierunku sali obrad. – Widziałem, że mają dobrze zaopatrzony bufet – dodał, ciągnąc Andrzeja do pomieszczenia obok.
Sobociński wprawdzie przez chwilę krygował się, że woli wejść na salę, a wizytę w bufecie odłożyć na koniec imprezy, jednak skwapliwie skorzystał z zaproszenia. Przecież tak naprawdę po to tu przyszedł, żeby porozmawiać z Bączykiem.
W bufecie spotkali Ryszarda Maciejewskiego, również szefa firmy meblarskiej. Bączyk i Maciejewski zamówili whisky, a Sobociński sok jabłkowy z miętą. Rozsiedli się wygodnie w fotelach.
– Ciepło, kurwa – sapnął Maciejewski, poluzowując krawat. – Niby jesień, a temperatura jak w lipcu. Nic, tylko jechać na wakacje.
– À propos jazdy, jak się sprawuje twoje volvo, Andrzej? – zaciekawił się Bączyk. – Swoją drogą, to ty trzymasz fason. Na mieście mówią, że masz kłopoty, a ty fiu, fiu… wymieniasz samochody.
– Skończył mi się leasing, to wymieniłem.
– No słyszałem, że twój projekt amerykański to worek bez dna. Wpakowałeś tam już kupę kasy, a przydałoby się jeszcze drugie tyle, co? Myślałem, że oszczędzasz.
– Co ty gadasz?! – obruszył się Sobociński, jednocześnie nadstawiając uszu.
– Wiesz, ja też coś tam słyszałem – wtrącił Maciejewski. – Ludzie mówią, że twoja firma coś ostatnio cienko przędzie, a ty po cichu chcesz się pozbyć udziałów. To prawda czy plotki? – spytał, świdrując Andrzeja wzrokiem.
– A kto tak mówi?! – zaatakował Maciejewskiego. – Oczywiście, że nie ma w tym ani słowa prawdy!
– Nikt konkretny. Tak mi się tylko obiło o uszy. – Ryszard zrobił minę niewiniątka. – Ale wiesz, na twoim miejscu to zastanowiłbym się, bo może jednak ktoś gra przeciwko tobie. Zawistnych nie sieją. Wielu chciałoby się dostać na rynek amerykański, a tobie się, kurwa, udało.
Andrzej lekko się skrzywił. Chciał zatuszować swoją pierwszą reakcję. Zależało mu, aby zobaczyli, że nie przejmuje się za bardzo plotkami na swój temat.
– Chyba nie ma się nad czym zastanawiać. Odkąd staram się wskoczyć na rynek amerykański po Chińczykach, rzeczywiście przybyło mi życzliwych. Niektórzy nie mogą znieść tego, że pomógł mi przypadek. Dopóki Andrew Sokolowski… no wiecie… ten kongresmen polskiego pochodzenia, nie kupił kompletu gabinetowego, nikt nie interesował się, co ja robię w tej Ameryce. Fakt, że po kongresmenie inni zaczęli pytać o nasze meble. Szczególnie jak udzieliłem wywiadu w „Polish Daily News”. Sprzedaż rozkręcała się, ale bez marketingu i tak nic by nie wyszło. Przecież wiecie: praca i kasa, kasa i praca i tak dalej. Fakt, że zaryzykowałem i się udało.
Maciejewski przechylił głowę.
– Sraty taty, zapomniałeś o duchu indywidualizmu i sukcesu! – Zamachał rękami. – Stary, daj spokój, nie jesteś na pogadance w przedszkolu na temat, jak się robi biznes.
Ciągle gada o tym kongresmenie – pomyślał Ryszard złośliwie. Cnoty świętego Andrzeja zostały nagrodzone!
– Może ty działasz według fake it, till you make it i ktoś odkrył tę twoją złotą regułę… – wtrącił Bączyk, uśmiechając się krzywo.
– No przecież nam możesz powiedzieć, he, he, he! Mało to widzieliśmy w życiu?
– Nie mam nic do powiedzenia. Może ktoś rzeczywiście chce mi dowalić i stąd ten czarny PR, ale to nic nie da. To brzęczenie komara. Ostatni audyt pokazuje, w jakiej kondycji jest firma. Nikt nie znajdzie tam żadnych nieprawidłowości. Zresztą sami się przekonacie, gdy „Rzeczpospolita” opublikuje swój kolejny ranking firm. Tam będą dane o ANSO. – Andrzej popatrzył na jednego i drugiego. Był wściekły, ale zachowywał się spokojnie. Nie miał pewności, czy mu uwierzyli. Gorączkowo myślał, co jeszcze powiedzieć.
– No wiesz, Andrzeju, może to ty masz problem – wypalił Maciejewski po chwili milczenia. – Chodzą słuchy, że jesteś ostatnio nerwowy, że trudno się z tobą współpracuje… Dziwnie się zachowujesz, stary, ale nie ma się czego wstydzić. Może to wypalenie czy załamanie nerwowe. Każdemu może się zdarzyć. Idź do lekarza, dzisiaj nie takie rzeczy się leczy. Znam dobrego psychologa, mogę ci dać telefon – perorował, nie zwracając uwagi na to, że Sobociński jest coraz bardziej wkurzony. Ten jednak nie zdążył, może na szczęście, nic odpowiedzieć, bo wtrącił się Bączyk.
– Dobra, dobra, nie ma sprawy – poklepał Andrzeja po ramieniu – nie będziemy studiowali twoich finansów ani tym bardziej twoich chorób.
– Przestań – warknął Sobociński. – To wszystko kłamstwa.
– Okej, okej, nie ma o czym mówić. – Janusz starał się załagodzić napiętą sytuację. – Panowie, proponuję jeszcze coś do picia. – Dał znak kelnerowi, że ma podać trzy whisky. – Dla ciebie też coś mocniejszego, co? – spytał Andrzeja.
– Niech będzie – przytaknął, myśląc, że teraz przyda mu się coś więcej niż sok.
Kelner szybko uwinął się z zamówieniem.
– No to za nasze spotkanie! – Bączyk wzniósł toast.
– I pieprzyć te plotki! – dopowiedział Andrzej, po czym jednym haustem wychylił swoją whisky do dna.
Na szóstym piętrze nowoczesnego grafitowego biurowca przy ul. Poleczki, gdzie mieściła się siedziba firmy meblarskiej ANSOMeble, przed dziewiątą rano jeszcze panował spokój. Większość pracowników przestępowała progi biura dopiero koło dziewiątej piętnaście. Mimo wczesnej pory Joanna Gromek, kierowniczka biura zarządu, i Katarzyna Makowska, sekretarka prezesa Andrzeja Sobocińskiego, krzątały się już w firmowej, utrzymanej w pastelowych kolorach kuchni.
– Czy mogłabyś wyjąć mleko sojowe? – rzuciła Joanna do koleżanki, która właśnie wciskała do dwudrzwiowej srebrnej lodówki kolejne butelki wody mineralnej.
– Nie ma sojowego. Jest zwykłe, dwuprocentowe, chcesz? – Kasia wyciągnęła w jej stronę karton.
– No może być. – Joanna sięgnęła po mleko i wlała porcję do pojemnika w wypasionym ekspresie. Następnie włączyła maszynę i po chwili gorący napar zaczął sączyć się do kubka. Przyjemnie zapachniało kawą. – Masz gotowe dokumenty na zarząd? – rzuciła, przeczesując palcami ciemne, starannie ostrzyżone włosy, jakby wyszła prosto od fryzjera.
– Część jest gotowa, a Kukiela ma donieść streszczenie analiz rynkowych – odpowiedziała Makowska.
– Puk, puk, dzień dobry! – przerwała im nieznajoma kobieta, pojawiając się w drzwiach kuchni. – Czy do gabinetu prezesa Sobocińskiego to tędy?
– Jest pani umówiona? – spytała Joanna.
– Tak, znaczy… ja miałam się zgłosić tu do pracy. Nazywam się Hanna Kosowska.
– A, to pani! Szef wspominał, że będziemy razem pracować – oznajmiła Gromek, krytycznie ogarniając wzrokiem nieco zbyt przysadzistą sylwetkę nowej pracownicy, po czym przedstawiła siebie i Kasię. – Zapraszam, trzecie drzwi na lewo. Ja zaraz tam przyjdę. Proszę chwilkę poczekać. Kawy? Herbaty? – zaproponowała.
– Kawy – uśmiechnęła się Hanna i udała we wskazanym kierunku.
– Kto to? – spytała cicho Kasia, gdy kobieta zniknęła już w sekretariacie.
– Backup pracowniczy, za Nowaka.
– O rany, myślałam, że przyjmą kogoś młodszego. Masakra. Przecież ta jest stara jak węgiel kamienny!
Joanna stłumiła śmiech.
***
Kosowska weszła do sekretariatu i rozejrzała się ciekawie po swoim nowym miejscu pracy. Pokój był przestronny i jasny, z oknami ciągnącymi się przez całą jedną ścianę. Meble – szafy i biurka – były nowoczesne. Dopełnieniem wystroju i tym, co rzucało się najbardziej w oczy, były okazałe kwiaty w doniczkach oraz dwie grafiki Ćwieka w antyramach na białej ścianie. Na stoliku, zaraz przy wejściu, leżała sterta firmowych folderów dla interesantów. Hanna zaczęła je przeglądać.
Po kilku minutach do pokoju weszła Joanna, niosąc kubek gorącej kawy.
– Podziwiam, jakie ładne te meble – odezwała się Kosowska, pokazując na trzymaną w ręku broszurę.
– Tak, to specjalna kolekcja. To jest hit, który ma zawrócić w głowie Ameryce – odpowiedziała kobieta i podała jej napój. – Później pani o tym opowiem. Teraz proszę się rozgościć. To pani biurko. – Wskazała jeden z mebli bliżej okna. – Pozostali pracownicy naszego działu zajmują dwa następne pokoje – dodała, siadając przy drugim biurku.
W tym momencie do sekretariatu weszła Kasia i podeszła do biurka po lewej, nieopodal drzwi gabinetu szefa.
– To dla pani. Proszę sobie przejrzeć – zwróciła się do Kosowskiej, podając jej segregator.
Hanna, chcąc po niego sięgnąć, odstawiła kubek tak niezręcznie, że przewrócił się i cały napój rozlał się na leżące na biurku dokumenty.
– Ojej, przepraszam, przepraszam… – powtarzała zakłopotana, szukając w torebce chusteczek higienicznych.
Joanna skrzywiła się ledwo zauważalnie. Wyjęła z szafki rolkę ręczników papierowych i zaczęła wraz z Hanną osuszać papiery.
– A cóż to za katastrofa?! – W drzwiach stanął postawny, lekko siwiejący mężczyzna, ubrany z ostentacyjną elegancją.
– Drobny wypadek przy pracy. – Joanna machnęła ręką, wycierając blat biurka. – To jest Hanna Kosowska, moja zastępczyni – powiedziała, wskazując na speszoną kobietę. – A to pan dyrektor Gerard Kukiela, szef działu sprzedaży. Nadzoruje też naszą największą inwestycję: projekt amerykański.
– Miło mi, miło – zwrócił się do Hanny. – Szef u siebie? – burknął pod nosem, wskazując na drzwi gabinetu prezesa, po czym, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
Prezes Sobociński zajmował słoneczny, duży pokój. Znajdujące się w nim wyposażenie było najlepszą wizytówką jego firmy.
– Dlaczego przyjąłeś tę babę?! – Kukiela zaatakował od progu. – Ja mam świetnego, młodego kandydata i uprzedzałem cię o tym. Kim jest ta cała Kosowska?! – mówił podniesionym głosem, siadając na krześle przy orzechowym biurku swojego szefa.
– Uspokój się. Kobieta jest po ekonomii, wykładała na uczelni, pracowała w polskim biurze handlowym w Chicago. Czego chcesz? Zna język, zna rynek, jest okej. Co prawda przez ostatnie dwa lata miała przerwę w pracy, ale uważam, że sobie poradzi. Znamy się od dawna, jednak przez dłuższy czas nie utrzymywaliśmy kontaktów. Po latach spotkałem ją w Stanach, a jej były mąż… – Przerwał i zaczął przekładać jakieś papiery, żeby nie patrzeć Gerardowi prosto w oczy.
– Co z tym mężem?
– Nie, nic… nic takiego… – uciął temat.
Kukiela nie zwrócił uwagi na jego dziwne zachowanie. Był zbyt rozjuszony.
– Nie uzgodniłeś jej zatrudnienia ze mną. – Nachylił się nad biurkiem Sobocińskiego ze wściekłą miną.
– A dlaczego miałem uzgadniać? Przecież będzie pracować w biurze zarządu, nie u ciebie. Nie przeginaj. Przypominam ci, nie ty tu rządzisz! – rzekł stanowczo.
– Ho, ho! – Gerard spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem. – Co, może zwolnisz mnie z pracy?
– Mówię ci jeszcze raz, przestań, nie przesadzaj. Uważam, że sprawa zatrudnienia Kosowskiej jest wyjaśniona.
– Nie podoba mi się to – warknął Kukiela, kładąc plik papierów na biurku. – Tu masz streszczenia analiz dla zarządu – powiedział, po czym odwrócił się i wyszedł, głośno zamykając drzwi.
Przechodząc przez sekretariat, szeroko uśmiechnął się do Hanny i rzucił:
– No to witamy na pokładzie.
Kobieta podniosła głowę znad katalogu, który właśnie przeglądała z Joanną, i odwzajemniła uśmiech.
– Tu ma pani najważniejsze informacje o tych meblach na rynek amerykański. To nasza kolekcja o nazwie Sofisticato. – Joanna wskazała na kolejny segregator. – Większość dokumentów jest oczywiście w komputerze – kontynuowała. – Poszła na to masa pieniędzy, ale efekty są, sama Pani widzi. Projekt przygotował wybitny designer z poznańskiej Kuźni Form. Tłumaczył nam, że każdy mebel to rzeźba. Sam materiał też był drogi: heban, palisander i mahoń. My produkujemy wyposażenie biurowe oraz meble gabinetowe z najwyższej półki, głównie dla dyrektorów firm i kancelarii prawnych. Od pewnego czasu sondażowo, pod własną marką, eksportujemy do USA. Teraz planujemy otwarcie kilku sklepów firmowych, a w przyszłości uruchomienie tam produkcji z amerykańskim partnerem. To tak w skrócie. Szczegóły znajdzie Pani w dokumentach. A tak w ogóle, to wszyscy tu jesteśmy na „ty”. No może nie wszyscy, do prezesa nie mówimy po imieniu. Jeżeli nie ma pani nic przeciwko temu…
W tym momencie zadzwonił telefon Joanny. Odebrała.
– Szef zaprasza do siebie. – Spojrzała na Hannę i wskazała drzwi do gabinetu Sobocińskiego.
Andrzej na widok Kosowskiej uśmiechnął się szeroko. Przywitał ją wylewnie i zaprosił, aby usiadła na jednym z foteli, stojących przy małym stoliku. Sam zajął miejsce naprzeciwko niej.
– Cieszę się, Haniu, że widzę cię w mojej firmie. Jak dobrze, że spotkałem twoją kuzynkę Elę na przyjęciu w ambasadzie amerykańskiej. Przypomniała mi o tobie. Już mieliśmy ogłaszać konkurs na nowego pracownika do biura zarządu, a tu spadasz nam jak z nieba!
– Tak. – Hanna skrzywiła się. – I pewnie powiedziała ci, że siedzę w domu, oglądam telewizję i tracę czas, a życie przecieka mi przez palce.
– No nie… – Sobociński pokręcił stanowczo głową. – Przesadzasz. Powiedziała po prostu, że szukasz pracy. Dlaczego od razu nie przyszłaś z tym do mnie?
– Miałam nawet zadzwonić, ale Ela, moja energiczna i skuteczna krewna, uprzedziła mnie. Wiesz, ona należy do tych osób, które załatwią wszystko: bilety na koncert Beczały, nadzwyczajny i tani krem francuski na zmarszczki, pracę…
Sobociński uśmiechnął się.
– Dobrze się stało. Naprawdę. Przed nami wyjątkowy czas. Tacy ludzie jak ty są nam bardzo potrzebni właśnie teraz.
– Czy masz na myśli wasz… – speszyła się – to znaczy nasz… no ten projekt amerykański?
Cholera – zaklęła w duchu – czy ja zawsze muszę się przejmować jakimiś bzdetami? Ciekawe, czy Kukiela powiedział mu, jaka jestem niezdarna… Mam szczęście, że nie poplamiłam bluzki. I po co właściwie obgadywałam Elkę? Szybko wzięła się w garść i mówiła dalej spokojnie:
– Już słyszałam o tym projekcie, chociaż nie zdążyłam jeszcze przeczytać dokumentów. Gratuluję! Jestem pod wrażeniem. Sprzedaż na takim rynku już jest wielkim sukcesem. A tu słyszę, że szykujecie się do uruchomienia produkcji.
– Tak, tak, chodzi właśnie o ten projekt. – Sobociński wyprostował się w fotelu. Oczy mu błyszczały. Widać było, że jest zadowolony z gratulacji Hanny i podekscytowany. – Wyobraź sobie, że znalazłem partnera w USA. Zakładamy spółkę joint venture. My będziemy mieć w niej większość, pięćdziesiąt jeden procent udziałów. On się nazywa John Bulka. Jest polonusem urodzonym w USA. Bardzo dobrze mówi po polsku, prawie bez akcentu, i ma bogate słownictwo, chociaż na co dzień używa tylko angielskiego. Gdy zapytałem go, jakim cudem tak dobrze mówi w naszym języku, zażartował, że był katowany w dzieciństwie. Przez cztery lata miał dwa razy w tygodniu indywidualne lekcje polskiego.
– Jak się spotkaliście? – Hanna była coraz bardziej zainteresowana opowieścią Andrzeja.
– To on nawiązał kontakt ze mną. Widział nasze meble na targach. John jest developerem, zajmuje się budową biurowców i zastanawia się nad możliwością wyposażania ich w meble, które my produkujemy.
– Czyli wasza spółka będzie produkować meble do jego biur? Taki jest wasz pomysł na ten biznes?
– Może kiedyś… – Wyraz twarzy Andrzeja zmienił się. Wyglądał na zakłopotanego. – Przystąpienie Johna do spółki ma na celu przede wszystkim dywersyfikację ryzyka.
Hanna odchyliła się w fotelu.
– To jest w porządku. Ty wchodzisz na nowy rynek, a twój partner różnicuje ryzyko przy inwestycjach swojego kapitału. Tylko dlaczego masz dziwną minę? Czy ja czegoś nie rozumiem?
– Nie, nie, to nie tak. – Andrzej zaczął przesuwać serwetkę leżącą na stoliku. Po chwili spojrzał na Kosowską. – Wszystko odbywa się zgodnie z regułami. Jest tylko jedna rzecz… Nietypowa. John powiedział mi, że ostatecznie do naszego wspólnego biznesu przekonała go… wróżka, której się radził. Twierdzi, że zawsze tak postępuje przed podjęciem ważnej decyzji, a wróżka, z którą współpracuje, jeszcze nigdy go nie zawiodła.
– Co? – Hanna najpierw ze zdziwienia nie mogła wydobyć z siebie głosu, a potem zaczęła się głośno śmiać. Wreszcie uspokoiła się. Z kieszeni żakietu wyjęła chusteczkę i wytarła załzawione oczy. – No coś podobnego! Jeżeli to nie żart, a pan Bulka, korzystając z rad specjalnej konsultantki, jest biznesmenem odnoszącym sukcesy, to wasza wspólna firma ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Ale czekaj, czekaj… – dodała – czytałam kiedyś, że niektórzy ważni zagraniczni politycy i przedsiębiorcy chodzą do wróżek czy astrologów. Chyba nawet policja korzysta z pomocy jasnowidzów. No to jesteś w doborowym towarzystwie.
– Zgadza się, jak dotąd wszystko idzie dobrze. Nie muszę się martwić. – Sobociński pokiwał głową. – Ale jest jedna sprawa, która nie daje mi spokoju. – Zaczął się kręcić nerwowo. – Nie będę owijać w bawełnę. – Nachylił się w jej stronę i trochę ściszył głos. – Niedawno dostałem anonim. Napisano w nim, że ktoś z pracowników chce zniszczyć mnie i moją firmę. Próbowałem to jakoś ugryźć, ale nie wiem jak. Niczego podejrzanego nie znalazłem. Przez skórę jednak czuję, że coś się dzieje. Obawiam się, że ktoś szyje mi buty. A wiesz, co to oznacza w biznesie? Mam dużo do stracenia.
Hanna zamarła po jego słowach. Nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy odzyskała panowanie nad sobą, zdołała wydukać:
– Musisz iść z tym na policję. Powinieneś wynająć detektywa…
– Nie, nie, to nie wchodzi w grę – przerwał jej w pół słowa. – Gdyby się coś takiego rozniosło, byłbym skończony. Muszę to załatwić po cichu. Nie chcę, żeby ktoś obcy w tym grzebał.
– Czego oczekujesz ode mnie? – Kosowska była zdezorientowana. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Tak, do tego zmierzam. Chciałem prosić cię o przysługę. Chodzi mi o dyskretne rozeznanie, czy rzeczywiście dzieje się coś złego i skąd grozi mi niebezpieczeństwo.
– Chcesz, abym była twoim szpiegiem w firmie? – Zacisnęła nerwowo ręce, po czym podniosła się z fotela i zaraz usiadła z powrotem. – Nie wierzę własnym uszom… Czyś ty oszalał? Ośmielasz się proponować mi coś takiego?! To kryminał, a ty głupio gadasz: „ktoś szyje mi buty” – zaczęła go przedrzeźniać. – To paradne. To… to…
– Haniu, uspokój się. Proszę, abyś przez chwilę popatrzyła na to z innej strony – mówił łagodnym głosem. – Ja to wszystko przemyślałem. To nie jest szpiegowanie, Przecież nie wciągałbym cię w coś takiego. To działanie w dobrej sprawie. Nie będzie uwłaczało twojej godności. – Spojrzał na nią prosząco. – Jak widzisz, sytuacja jest taka, że nie mogę zaufać nikomu z firmy. Dlatego zwracam się do ciebie. Potrzebuję pomocy. Ty możesz mi pomóc.
– Ja? – zapytała zdziwiona i już nieco spokojniejsza. – Daj spokój, mówię „nie”. Ale załóżmy, że mnie przekonałeś… I tu pojawia się jeszcze jeden problem: ja się do tego nie nadaję!
– Świetnie się nadajesz. Zupełnie nie doceniasz swoich możliwości. Sporo wiesz o działaniu biznesu i łatwo zorientujesz się, że coś nie gra. Przecież możesz spróbować… Jak ci mówiłem, chodzi tylko o dyskretne rozeznanie, czy ktoś działa na szkodę mojej firmy. W każdej chwili możesz się wycofać.
– No nie wiem… – zawahała się. W jego oczach było jednak coś takiego, że w końcu wydusiła: – Właściwie to mogę spróbować. Chociaż wątpię, aby coś z tego wyszło.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego się zgodziła. Chyba zrobiło jej się go żal. Zanim zaczęła się nad tym dłużej zastanawiać, rozległo się pukanie do drzwi.
– Panie prezesie, przyszedł ważny mail – oznajmiła Joanna, wchodząc do gabinetu.
Andrzej podszedł do biurka, a następnie poprosił Gromek, by została. Hania pożegnała się i wróciła do sekretariatu. Była zdezorientowana. Usiadła przy swoim biurku i machinalnie zaczęła kartkować bardzo ładnie wydany katalog.
– Zajebiste te meble, co nie? Na pewno dostaną jakąś nagrodę. – Kasia usilnie starała się rozpocząć rozmowę.
Kosowska skinęła głową. Słuchając jednym uchem, rozmyślała o rozmowie z prezesem. Po chwili do pokoju weszła Joanna.
– Kasia, dzwoń natychmiast po mecenasa Gwoździa! Niech rzuca wszystko i przyjeżdża. Wiecie, co się stało? Drewno egzotyczne, które kupiliśmy do kolekcji amerykańskiej, pochodzi z przemytu! Prokuratura chce je zaaresztować jako dowód rzeczowy w sprawie. Jakie to są koszty! A przecież natychmiast musimy kupić to drewno ponownie, aby nie mieć przestojów w produkcji. Ale się porobiło!
– Masakrycznie – jęknęła Kasia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Przysługa
ISBN: 978-83-8373-826-0
© Jadwiga Szymańska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Anna Pomianek JezykoweDylematy.pl
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek