Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Nietypowa wersja edukacji psychoseksualnej dla dojrzałych kobiet w postaci książki-przewodniczki, która będzie ci towarzyszyć na drodze ku kolejnemu etapowi dojrzewania.
Alicja Długołęcka, specjalistka od kobiecej seksualności, zaprasza do kobiecego kręólnie ze swoimi bohaterkami odkrywa różne oblicza i doświadczenia menopauzy oraz przekonuje, że to kolejny naturalny proces życiowej zmiany i dojrzewania.W refleksyjnych, pogłębionych rozmowach autorka rozprawia się ze stereotypem „starej baby z uderzeniami fal gorąca”, upomina się o dojrzałą kobiecą seksualność i udowadnia, że jeśli masz 50 lat, to jeszcze wiele dobrego przed tobą.
Przygotuj się na jeden z najbardziej wyzwalających okresów w twoim życiu! Autorka oraz jej rozmówczynie poprowadzą cię przez swoje najbardziej osobiste doświadczenia i pokażą, jak możesz:
· poradzić sobie ze stratą i syndromem opuszczonego gniazda,
· zrewidować swoje potrzeby i z autentyczną troską wreszcie zająć się sobą,
· zadbać o swoje zdrowie seksualne,
· poznać swoje ciało i nauczyć się czerpać przyjemność z życia,
· przepracować relację z partnerem/partnerką, poznać smak nowej miłości albo zrobić miejsce na poszukiwanie samej siebie,
· eksperymentować ze swoją seksualnością,
· podjąć nowe wyzwania samorozwojowe i zawodowe.
Ile kobiet, tyle doświadczeń, dróg i emocji… I chociaż nie ma gotowych odpowiedzi, ta książka może okazać się pomocna w odnalezieniu ich w samej sobie.
Rozmówczynie Alicji Długołęckiej: Agnieszka Czapczyńska, Katarzyna Skórzewska, Iwona Demko, Izabela Cisek, Izabela Dziugieł, Agnieszka Graff, Maria Beisert, Magdalena Środa, Ewa Woydyłło, Wirginia Szmyt „DJ Wika”.
„Edukacja psychoseksualna dla dojrzałych kobiet może jedynie przybrać formę antyporadnika. Przemyślałam to i właśnie taką decyzję podjęłam.
Ta książka powstaje jako wyraz buntu przeciw byciu wciskaną w ogłupiający schemat potulnej, nudnej starszej pani, tłumiącej to, kim jest i kim może się stawać. Kobiety pozbawianej seksualności, którą próbuje się kontrolować, przypinając jej łatkę niestosowności i śmieszności, kiedy wymyka się utartym wyobrażeniom. To sprzeciw wobec traktowania dojrzałej kobiety jak przezroczystej i niewidzialnej „baby” – konstruktu będącego obiektem społecznej irytacji, lęków i drwin. Baby, którą diabeł posyła tam, gdzie sam nie może, która schodzi z wozu, żeby koniom było lżej, jest pośmiewiskiem za kierownicą i przychodzi do lekarza ku uciesze innych. Baby, która wysiaduje w poczekalni życia.
Susan Sontag już pięćdziesiąt lat temu w swoim tekście The Double Standard of Aging pisała o tym, że kobiety mogą się starzeć wbrew stereotypom bez zażenowania. Warto o tym pomyśleć jak najwcześniej i świadomie porzucić bycie miłą, usłużną i pełną wdzięku, a zamiast tego rozwijać w sobie mądrość, kompetencje i siłę. Nie musimy być młode tak długo, jak to tylko możliwe, możemy być dojrzałe i pozwalać, żeby nasze twarze i ciała były świadectwem naszych przeżyć. Autentyczność to kwestia decyzji, na którą możemy być gotowe już w młodości albo właśnie teraz.
Do 2025 roku liczba kobiet po pięćdziesiątym roku życia na całym świecie osiągnie 1,1 miliarda. W 1900 roku średnia życia Amerykanek wynosiła czterdzieści osiem lat, a obecnie to osiemdziesiąt . Z kolei według statystyk w 2020 roku polscy mężczyźni żyli przeciętnie 72,6, natomiast kobiety – 80,7 lat .Te dane pokazują, że wiele z nas po menopauzie ma przed sobą jeszcze jakieś trzydzieści–trzydzieści pięć lat życia. To więcej niż jedna trzecia całego czasu, jaki jest nam dany! Christiane Northrup w Mądrości menopauzy przywołuje badania, z których jasno wynika, że wielu ludzi realizuje trzy różne kariery w trakcie całego swojego życia: pierwszą w wieku trzydziestu–czterdziestu lat, drugą w wieku pięćdziesięciu–sześćdziesięciu lat i trzecią w wieku siedemdziesięciu. U prawie połowy badanych szczyt możliwości twórczych rozpoczynał się w okolicach pięćdziesiątki i trwał przez następne dwadzieścia pięć lat. Oznacza to, że w uwspółcześnionej perspektywie wiek średni mieści się w przedziale pięćdziesiąt–osiemdziesiąt lat…
Moją podstawową motywacją do nadania takiego, a nie innego kształtu tej publikacji jest mój stosunek do Was, Drogie Czytelniczki. Radzenie innym z pozycji autorytetu karmi ego i w istocie niesie przekaz „Niewiele wiesz, więc nie ufaj sobie, lecz mnie, ponieważ wiem lepiej”. Nie ma we mnie na coś takiego zgody. Jestem przekonana, że edukacja dojrzałych kobiet polega przede wszystkim na odwoływaniu się do ufności wobec siebie. Chodzi w niej o to, by poruszać czułe struny, wytrącać z utartego toru myślenia, złościć się i wzruszać, by dotykać granic, które dla każdej z nas leżą gdzie indziej. Dojrzałość postrzegam jako otwartość na nieustające stawianie pytań, gotowość do dokonywania wyborów, zdolność do pomieszczenia w sobie bardzo różnych uczuć i przemyśleń. Czuję, że to ciekawa i kojąca perspektywa.”
/fragment książki/
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 530
Data ważności licencji: 9/28/2027
Moim przodkiniom: prababci Lucynie oraz babciom Leokadii i Anieli, a także mojej mamie Izabeli i córce Mai
„Starzeję się, mam coraz więcej na swoich barkach. Ale jestem też coraz lepsza w przyznawaniu się do błędów. Jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek, a przynajmniej do tego dążę. Próbuję składać się w całość i nadawać swojej przyjemności szczególne znaczenie”.
Billie Eilish, fragment tekstu piosenki Getting Older
Edukacja psychoseksualna dla dojrzałych kobiet może przybrać jedynie formę antyporadnika. Przemyślałam to i właśnie taką decyzję podjęłam.
Ta książka powstaje jako wyraz buntu przeciw byciu wciskaną w ogłupiający schemat potulnej, nudnej starszej pani, tłumiącej to, kim jest i kim może się stawać. Kobiety pozbawianej seksualności, którą próbuje się kontrolować, przypinając jej łatkę niestosowności i śmieszności, kiedy wymyka się utartym wyobrażeniom. To sprzeciw wobec traktowania dojrzałej kobiety jak przezroczystej i niewidzialnej „baby” – konstruktu będącego obiektem społecznej irytacji, lęków i drwin. Baby, którą diabeł posyła tam, gdzie sam nie może, która schodzi z wozu, żeby koniom było lżej, jest pośmiewiskiem za kierownicą i przychodzi do lekarza ku uciesze innych. Baby, która wysiaduje w poczekalni życia.
Susan Sontag już pięćdziesiąt lat temu w swoim tekście The Double Standard of Aging1 pisała o tym, że kobiety mogą się starzeć wbrew stereotypom bez zażenowania. Warto o tym pomyśleć jak najwcześniej i świadomie porzucić bycie miłą, usłużną i pełną wdzięku, a zamiast tego rozwijać w sobie mądrość, kompetencje i siłę. Nie musimy być młode tak długo, jak to tylko możliwe, możemy być dojrzałe i pozwalać, żeby nasze twarze i ciała były świadectwem naszych przeżyć. Autentyczność to kwestia decyzji, na którą możemy być gotowe już w młodości albo właśnie teraz.
Do 2025 roku liczba kobiet po pięćdziesiątym roku życia na całym świecie osiągnie 1,1 miliarda. W 1900 roku średnia życia Amerykanek wynosiła czterdzieści osiem lat, a obecnie to osiemdziesiąt lat 2. Z kolei według statystyk w 2020 roku polscy mężczyźni żyli przeciętnie 72,6 roku, natomiast kobiety – 80,7 roku3. Te dane pokazują, że wiele z nas po menopauzie ma przed sobą jeszcze jakieś trzydzieści–trzydzieści pięć lat życia. To więcej niż jedna trzecia całego czasu, jaki jest nam dany! Christiane Northrup w Mądrości menopauzy 4 przywołuje badania, z których jasno wynika, że wielu ludzi realizuje trzy różne kariery w trakcie całego swojego życia: pierwszą w wieku trzydziestu–czterdziestu lat, drugą w wieku pięćdziesięciu–sześćdziesięciu lat i trzecią w wieku siedemdziesięciu. U prawie połowy badanych szczyt możliwości twórczych rozpoczynał się w okolicach pięćdziesiątki i trwał przez następne dwadzieścia pięć lat. Oznacza to, że w uwspółcześnionej perspektywie wiek średni mieści się w przedziale pięćdziesiąt–osiemdziesiąt lat…
Moją podstawową motywacją do nadania takiego, a nie innego kształtu tej publikacji jest mój stosunek do Was, Drogie Czytelniczki. Radzenie innym z pozycji autorytetu karmi ego i w istocie niesie przekaz: „Niewiele wiesz, więc nie ufaj sobie, lecz mnie, ponieważ wiem lepiej”. Nie ma we mnie na coś takiego zgody. Jestem przekonana, że edukacja dojrzałych kobiet polega przede wszystkim na odwoływaniu się do ufności wobec siebie. Chodzi w niej o to, by poruszać czułe struny, wytrącać z utartego toru myślenia, złościć się i wzruszać, by dotykać granic, które dla każdej z nas leżą gdzie indziej. Dojrzałość postrzegam jako otwartość na nieustające stawianie pytań, gotowość do dokonywania wyborów, zdolność do pomieszczenia w sobie bardzo różnych uczuć i przemyśleń. Czuję, że to ciekawa i kojąca perspektywa.
Podążając za słowami Wisławy Szymborskiej: „Jak żyć – spytał mnie w liście ktoś, kogo ja zamierzałam spytać o to samo”5, od samego początku wiedziałam, że Przypływ powstanie w wyniku spotkań z kobietami w zbliżonym do mnie wieku lub starszymi, będącymi w procesie klimakterium lub po jego przejściu. Postanowiłam porozmawiać z tymi, które budzą moją ciekawość i od których mogę się czegoś nauczyć. Ich opowieści są dla mnie ważne. Chcę nimi przesiąkać i obserwować, jak będą we mnie rezonować. Pragnę świętować otwartość, zadawać pytania, kwestionować, dokonywać różnych wyborów i z zaciekawieniem przyglądać się zachodzącej we mnie zmianie, ponieważ doświadczam jej w życiu tylko raz. Dlatego będzie to bardzo osobista książka, która – mam taką nadzieję – zostawi Was w pewnego rodzaju twórczej dezorientacji. Tworzę ów projekt z przekonaniem, że każda z Czytelniczek weźmie z niego to, czego potrzebuje.
Odrzucam wszelkie z góry założone tezy i jakiekolwiek pewniki dotyczące poszczególnych etapów dojrzałości. Liczę na frapujące odkrycia. Idąc za podpowiedzią Tiziana TerzaniegoI, bez wahania zakładam, że na samym początku mogę nie wiedzieć, czego szukam, licząc na to, że po drodze znajdę właśnie to, czego nawet nie szukałam. Oczywiście najwygodniej byłoby bazować na tym, co znane, przywdziać eksperckie ubranko i pójść utartą ścieżką. Wybieram jednak rozległe pole, na którym mój swawolny umysł będzie miał szansę sobie pohulać. Bez tej darowanej sobie wolności pewnie nigdy nie odnalazłabym motywacji wewnętrznej do napisania książki „o menopauzie”, tym bardziej że postrzegam tę fazę swojego życia o wiele szerzej. Niech również dla Was będzie to ekscytująca podróż w nieznane.
Prolog o jesieni
Życie – jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi,
łapać oddech na piasku,
wzlatywać na skrzydłach;
być psem,
albo głaskać go po ciepłej sierści;
odróżniać ból
od wszystkiego, co nim nie jest;
mieścić się w wydarzeniach,
podziewać w widokach,
poszukiwać najmniejszej między omyłkami.
Wyjątkowa okazja,
żeby przez chwilę pamiętać,
o czym się rozmawiało
przy zgaszonej lampie;
i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze;
i bez ustanku czegoś ważnego
nie wiedzieć.
Wisława Szymborska, Notatka6
Wybrany przeze mnie sposób przekazu zdaje się odzwierciedlać jeden z przejawów starzenia się. Chodzi o specyficzny rodzaj wolności, o którym słyszałam od dużo starszych ode mnie kobiet. Jego cechą jest przekierowanie uwagi na to, co istotne, i pewnego rodzaju zobojętnienie wobec tego, co zbyteczne. Czuję, jak radykalnie i bezpowrotnie zmienia się moje podejście do życia! Tak jakby przesuwały się kontynenty w moim wewnętrznym krajobrazie. Czyjeś opinie i racje, oczekiwania, powinności i wewnętrzny przymus przeglądania się w cudzych oczach odchodzą na dalszy plan. Rejestruję je niczym filmowe kadry, jednocześnie o wiele wyraźniej dostrzegając to, co zwyczajnie nadzwyczajne: przemiany wynikające z cykliczności przyrody, które obserwuję podczas spaceru nad rzeką, przebłyski uśmiechu w oczach innych, powstrzymywane łzy, czyjeś zaciekawienie światem, odciski psich albo kocich łapek na zabłoconej drodze i niepowtarzalną transformację chmur. Mam wrażenie, jakby pozyskiwane i gromadzone przez lata informacje łączyły się w moim umyśle w jakieś ruchome, dopasowujące się do zmienności chwili konfiguracje, które nieustannie się aktualizują. Włączam tryb zwany ulotnością.
Każdego ranka podchodzę do okna i spoglądam na rozłożyste dęby, które codziennie postrzegam nieco inaczej. Co rusz odkrywam nowe faktury, podglądam pieszczoty światła i liści, szukam zapomnianych cieni i próbuję zapamiętać te, które na moich oczach znikają. Kiedy sobie uświadamiam, że zarówno te dęby, jak i zasadzone w tym roku tamaryszki z pewnością mnie przeżyją, i przyjmuję od nich opowieść o nieprzerwanej ciągłości, mogę zdecydowanie spokojniej rozpocząć kolejny dzień. Z tej perspektywy mogę łagodniej spojrzeć na siebie i innych, znaleźć w sobie więcej miejsca na czucie i rozumienie.
Jestem. Współżywa, współczynna, współwinna. Współzielona, współdrzewna.Współistnieję. Ty jeszcze nie wiesz co to znaczy. Obdarowana przenikaniem.Znikam jestem. Współtrwam (z Tobą) w tym szklistym dniu (z tym szklistymdniem w którym znikam) który znika ze mną tak lekko. Nie wiem co toznaczy. Współotwarta z oknem, współpłynna z rzeką. Jestem żeby wiedziećznikam? Znikam żeby wiedzieć jestem? Cała ale całej nigdzie nie ma.Współprzelatująca, współniebna. Pół wieku żyłam po to!
Krystyna Miłobędzka, Jestem7
Zachodząca we mnie zmiana jest też opowieścią o ego, które niczym gruba, utkana z tysięcy włókien zasłona zostaje odwrócone wzorem do środka. Nie służy już tak bardzo zewnętrznej ekspresji i przekonywaniu świata do siebie, lecz zaczyna łączyć się z niezliczoną liczbą kombinacji, by móc pozostawać w półmroku, eksponując jedynie jakieś fragmenty, albo mienić się bez celu.
Porą dojrzałości jest jesień, a jesienią rozkwita uważność. Wszechobecne złocistość, purpura i pomarańcz zachęcają do zatrzymania się przy tym, co tu i teraz. Kiedy to piszę, myślę o tym, że w buddyzmie szafranowy to kolor mniszych szat, który nawiązuje do nieustającej wewnętrznej przemiany i rozwoju. Tak właśnie postrzegam jesień. Jest symbolem odchodzenia od pełni zieloności i kwitnienia i znamionuje etap wchodzenia w fazę kumulowania energii. To czas, gdy robi się znacznie wilgotniej i chłodniej, co z jednej strony sprzyja procesowi nieuchronnego przemijania, a z drugiej zdaje się go spowalniać, tak jakby jesień dawała nam czas. Nadchodzi okres, w którym nasza psychika ogranicza zainteresowanie tym, co zewnętrzne, i kieruje się do wewnątrz. Jednocześnie zyskujemy umiejętność patrzenia na siebie z pozycji obserwatora.
Jako że w naszej kulturze rozwój często bywa kojarzony z nieustannym wzrostem, parciem naprzód oraz wyznaczaniem sobie nowych zadań i obowiązków, może nam być trudno rozpoznać te okresy, które wychodzą poza stereotypowe postrzeganie tego procesu. A przecież rozwój może przybierać różnorodne formy. Czasami pojawia się pod postacią melancholii, która odzwierciedla wewnętrzne zmiany. Dostrajanie się do jesieni dopuszcza smutek, zapraszając, by wymościł sobie miejsce w naszej psychice i poczuł się tam jak u siebie.
Wewnętrzny wzrost to odpuszczanie i odcinanie tego, co zbędne, zakłócające, obciążające. To zrzucanie balastu, który wstrzymuje rozwój lub mu nie służy. Ten proces nierzadko polega na kontaktowaniu się z żalem i złością, które wyznaczają całkiem nowe perspektywy, kształtują odmienne spojrzenie na wiele spraw i obnażają granice pomiędzy Ja i nie-Ja. W samorozwoju chodzi też o wybieranie wszystkiego, co karmi nasz dobrostan, a także pozostaje w zgodzie z naszymi potrzebami i wartościami.
Jesień przynosi spokój i ciszę. Wraz z nią nadchodzą szarugi i mgły, krajobraz rozmywa się w szarościach, a domowa przytulność nabiera nowych znaczeń. To dobry klimat na reset wewnętrznego dysku, porządki, wyrzucanie wszystkiego, co niepotrzebne, układanie tego, co może się jeszcze przydać. Doskonała pora na domykanie różnych spraw. W tym jesiennym okresie łatwiej wziąć głębszy oddech przed podróżą i usłyszeć przesiąkniętą zapachami ciszę. Można wyczuć, jak hipnotyzująca woń grzybów i igliwia rozprzestrzenia się w nucie głowy, jak w nucie serca królują wilgotna ziemia i wonne jabłka, które na nią spadły, żeby chwilę potem, głębiej, w przemieszanych ze sobą zapachach opadłych liści i przekwitających nawłoci utworzyć kojącą nutę bazy.
ROZDZIAŁ 1
STRATY. POŻEGNANIE LATA (AGNIESZKA)
Rozbierz się z Krystyny
z dziecka matki kobiety
lokatorki kochanki turystki żony
zostaje rozbieranie
smugi zrzucanych ubrań
lekkie ruchy, nic więcej
Krystyna Miłobędzka, zbierane, gubione 1960–2010 1
Czas przejścia z jednej fazy życia do kolejnej może nam uzmysłowić nasz stosunek do zmian jako takich. Zrzucanie dotychczasowych ról, masek i nawyków jest jak pozbywanie się znoszonych i niepasujących ubrań, odsłania psychiczną nagość, pokazuje nas takimi, jakie jesteśmy. Na ile jestem gotowa na tak osobistą konfrontację?
Zasadniczo lubię zmiany, należę do osób z niskim poziomem lęku. Życie raczej mnie zaciekawia, niż przeraża, nawet jeśli mam naprawdę wiele do stracenia. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, z dużym marginesem na pytania i eksperymenty w kwestii granic. Jednak kiedy w intensywny sposób zaczyna wyłaniać się świadomość przechodzenia w kolejną fazę naszej cielesnej obecności w świecie, w której kres pulsującej, czerwonej linii życia, choć wciąż odległy, zarysowuje się już na horyzoncie, przełykam ślinę i napinam mięśnie jak do skoku.
Agnieszka Czapczyńska
Jestem upartą poszukiwaczką siebie, psycholożką, terapeutką psychologii procesu, arteterapeutką, instruktorką kundalini jogi o imieniu JagatDyal. Pracuję jako superwizorka w obszarze przeciwdziałania przemocy. W przeszłości bywałam amatorsko malarką mandal, obecnie jestem ceramiczką i ogrodniczką.
Przyglądam się temu napięciu. Najwyraźniej odczuwam je w nogach i w okolicach serca. Rozpoznaję w nim lęk, pod którym gdzieś na samym dnie skrywa się wpatrujący się we mnie wielkimi oczami smutek. Czyżby moje serce było zanurzone w rozpaczy? Być może. Nie chcę przed nią uciekać, zakopywać jej w nieświadomości. Jednocześnie czuję, jak przez moje dłonie i twarz przenika jakaś inna część mojej psychiki. Ta, która lubi życie. Utrata miesiączki i zmarszczki na czole w ogóle jej nie dotyczą. Nie ma wieku i nie utożsamia się z żadną rolą w świecie. Zawsze lubiła taplać się w kałużach, szurać butami po liściach i pływać nago w jeziorze. Od kiedy pamiętam. Rejestruje zmiany, nie straty. Jestem nimi obiema.
Rozpoznaję jeszcze jedną część – tę, która oddycha i ze spokojem obserwuje przepływ myśli. Umiejscawiam ją w klatce piersiowej i w dole brzucha. Co czuje? Jest jak żywy gobelin utkany z dwóch odmiennych jakości: rozproszonego, bladego niepokoju i zwartej, soczystej wdzięczności. Ciepły i niezmiennie pulsujący. Od świata i do świata.
Jest jeszcze świadomość, która podpowiada, że w każdą zmianę wpisana jest strata. Kiedy jako dziecko staję na własnych nogach, zyskując autonomię w eksplorowaniu świata, tracę jednocześnie słodką zależność od matki. Gdy kilkanaście lat później wpadam w hormonalny miłosny rollercoaster, bezpowrotnie zostaję wytrącona z bezpiecznej krainy mentalnego egocentryzmu, w którym wszystko jest możliwe. Bajki i iluzje mam już za sobą. Teraz, przy okazji kolejnej zmiany, jest może o tyle trudniej (lub łatwiej – w zależności od perspektywy), że znam już dobrze smak upływającego czasu, wiem, co go zamieszkuje, jaki jest jego koszt i jak przemienia się w pamięć, której nie da się wykasować. Jednocześnie nie chcę utknąć w poczuciu żalu i zafiksować się na tym, co muszę utracić. Mam świadomość poprzednich faz i zaczynam postrzegać siebie jako całość, byt osadzony w jakimś miejscu na osi czasu i w określonej przestrzeni. Wyświetla mi się przed oczami cała linia życia z oznaczonymi na niej momentami przejścia: zmianami miejsc, czasem pustki i pełni, ukończonymi zadaniami, miłościami, które przeminęły, śmierciami i narodzinami… Widzę je wszystkie i nadaję im znaczenia. Obejmując wzrokiem całość, zaznaczam jeszcze jakiś odcinek niewiadomej długości, jakieś trzydzieści, może czterdzieści lat, z wyraźnie zaznaczonym końcem. Nie jestem w stanie przewidzieć tego, co się jeszcze wydarzy ani kiedy to nastąpi. Ale wiem, że tylko ja będę mogła nadać temu sens. Ta świadomość budzi niepokój, a wręcz przeraża w kontekście tego, co już było. Jednak nie paraliżuje. Pozostaję z tym odczuciem. Jest nieuchronne i na swój sposób ekscytujące. Postanawiam poczuć gorzko-słony smak straty, dać nura w epicentrum zmiany. Chcę na nowo stawiać pierwsze kroki, widzieć, słyszeć i czuć.
Udaję się do osoby, którą spotkałam wiele lat temu na warsztatach rozwojowych. To psychoterapeutka procesuI i artystka, dziś siwa, krótkowłosa kobieta, będącą już kawałek dalej na swojej życiowej ścieżce, i której wewnętrzny spokój zaciekawia mnie i budzi nadzieję. Jej obecność koi lęk, daje poczucie jakiegoś ugruntowania w procesie zmiany. Ruszam w drogę…
Orońsko. Z zamkniętej, dusznej przestrzeni auta wchodzę w sam środek lata, w miejsce przesiąknięte jego esencją. Kipi zielonością. Jechałam do Agnieszki, przebijając się przez piątkowe napięcie warszawskich korków na drogach wyjazdowych z miasta. Potem towarzyszyła mi burza. Taka solidna, z ulewą, która wartkim potokiem spływała po szybach, i z piorunami, których pogłos czułam w trzewiach. Taka właśnie droga prowadziła mnie do niej, jechałam trochę po omacku, z błyskawicami w tle…
Tutaj panuje spokój. Aż mnie zatyka od powietrza przepełnionego liściastą wilgocią i różnorodnością wodnych zapachów. Agnieszka wychodzi mi na powitanie i od razu prowadzi mnie na spacer po terenie Centrum Rzeźby Polskiej2. Rzeźby stoją pochowane w zaroślach, poutykane między drzewami, zastygłe, wrośnięte, uśpione… Jest tu nawet zarastające zielenią cmentarzysko rzeźb – robi ono na mnie duże wrażenie. Większość figur przedstawiających postaci ludzkie została wykonana przez osoby głuchoniewidome, które przyjeżdżały tu na warsztaty. Świadomość okoliczności ich powstania dodatkowo potęguje zmysłowość odczuć. Udajemy się nad staw, gdzie Agnieszka zaprasza mnie do doświadczenia jednej z instalacji.
Agnieszka Czapczyńska: Chcę ci pokazać coś, co z pozoru wygląda jak most prowadzący przez staw. Zastanawiało mnie, dlaczego się wije, zamiast iść prosto, i z jakiego powodu solidną konstrukcję zastępuje tu ażurowa struktura. No cóż, w Orońsku wszystko jest możliwe. Ponieważ pod stopami widzisz wodę, czujesz się niepewnie, jakbyś stąpała po nieznanym terenie.
Alicja Długołęcka: Dla mnie to jest o zaufaniu, o tym, że idę po czymś niestabilnym…
…co jest… wodą! Przecież to woda.
I to jest właśnie niewiadoma. Muszę zaufać, żeby ta konstrukcja się nie…
…nie zawaliła. Ta droga jest trudna.
Trochę kręta. Nieoczywista. Prowadzi gdzieś na drugi brzeg.
Owszem, prowadzi, ale po drodze pojawia się lęk. Jest też długa, jeden nieuważny krok i możesz wpaść w mrok.
To ciekawe, że akurat ty mówisz o lęku.
A ty o zaufaniu.
No tak…
Od lat, zawsze, kiedy tu przyjeżdżam, wchodzę na ten most, ale dopiero ostatnio dotarło do mnie, co tak naprawdę czuję. Odczuwam ekscytację, strach i wreszcie ulgę, gdy moja stopa staje na twardej ziemi. Dotarł do mnie sens tej instalacji.
W takim razie o czym ona dla ciebie jest?
Poczułam, że wykorzystana tu metafora jest niesamowita.
A jaki tytuł ma ta rzeźba?
Przejście3! Tak się nazywa.
Przejście… Niesamowite. Podoba mi się.
Mamy rozmawiać o menopauzie, ale ja nie kupuję tego słowa. Mam w sobie sprzeciw, wiesz, o co mi chodzi? Bo menopauza to jest tak naprawdę określenie na ostatnią miesiączkęII, a nie wskaźnik naszej dojrzałości. Odbieram to jako pewien rodzaj kulturowego nadużycia.
Myślałam, że menopauza to rok od ostatniej miesiączki.
Jest menarche i menopauza. Czyli pierwsza miesiączka i ostatnia miesiączka. To terminy medyczne na określenie rozpoczęcia cyklu reprodukcyjnego i jego zakończenia. Temat naszego spotkania ewidentnie kojarzy mi się z procesem.
Bo to jest proces. Najbardziej lubię definicję używaną przez Christiane Northrup. Nazwała to czasem narodzin samej siebie, więc możemy określać go jako proces narodzin samej siebieIII.
Kiedy to mówisz, czuję wewnętrzną zgodę, rzeczywiście bowiem jest to proces narodzin nowej tożsamości, połączony jednak z bolesnym doświadczeniem straty. Northrup faktycznie wskazuje na dwa kroki umożliwiające transformację: wzięcie odpowiedzialności za siebie i przeżycie straty. To niezwykle trudne wyzwania, jednak wpisane w istotę wszelkiej zmiany. W moim odczuciu ten proces ma swój początek w doświadczeniu i w świadomym zarejestrowaniu, że coś tracimy. Ma też związek z tym, jak każda z nas przeżywa różnego rodzaju straty w swoim życiu. I o tym chciałabym z tobą porozmawiać. Myślę, że wszystkie potrzebujemy określonych warunków, żeby móc tego doświadczyć, by nie uciec i zobaczyć, co tam jest.
Dobrze, porozmawiajmy o stracie.
Książka Przypływ ma zawierać materiał z zakresu edukacji psychoseksualnej dla dojrzałych kobiet. Powstaje coraz więcej niezwykle wartościowych opracowań dla dojrzewających dziewczynek, tymczasem do menopauzy kobiety w ogóle nie są przygotowywane. A to jest jak faza dojrzewania, tylko w innym momencie życia. Dokładnie w taki sposób o tym myślę. Taka jest moja intencja i zapraszam cię, żebyś do mnie dołączyła.
To prawda, brakuje wspierającego przekazu ustnego od starszych kobiet. Mało jest książek, które dotykałyby tego tematu w głębszy sposób, wykraczały poza instruktaż medyczny. Od lat czekałam na swoją menopauzę, kiedyś bowiem zrodziło się we mnie przekonanie, że to będzie najlepszy czas w moim życiu. Ale i tak, kiedy przyszło co do czego, często czułam się zagubiona. Dobrze, że o tym piszesz.
Spróbuję. Tak naprawdę ten proces rozpoczyna się już teraz. Aby móc przygotować fundament pod indywidualne odkrycia, również w obszarze własnej kobiecości czy seksualności, najpierw trzeba skonfrontować się z poczuciem straty oraz z tym, jak jej doświadczamy, w jaki sposób przeżywamy żałobę po tym, co odchodzi.
Trzeba oddać coś starego, żeby zrobić miejsce na nowe… Ale mam mówić o sobie czy tak ogólnie? Cholera, jak do tego podejść. Bardzo mocno to przeżyłam. Moje główne straty dotyczą ról, do których byłam przywiązana. Miałam jeden taki rok, w którym zmarła moja mama, a nasz syn dostał się na studia i wyprowadził z domu. W jednym roku przestałam być córką swojej matki, a bardzo mocno utożsamiałam się z tą rolą, i jednocześnie nagle przestałam być matką dziecka, a to też była niezwykle ważna część mojej tożsamości. Obie te zmiany były do przewidzenia, ale kiedy już nastąpiły, zostałam zalana uczuciami, których nie mogłam w sobie pomieścić. Straciłam bliską mi osobę, a w jeszcze większym stopniu utraciłam siebie. Znikły dwa niesłychanie ważne aspekty mojej tożsamości. Na szczęście zostało mi jednak coś, na czym mogłam się oprzeć. Trochę jak na tym ażurowym moście z Orońska: tuż pod tobą ciemne odmęty, a jednak stopa na czymś się zatrzymuje. Myślę, że gdyby nie moja wieloletnia ścieżka rozwojowa, bliskie więzi i relacje, które stworzyłam, czy ukochany zawód, to po prostu…
No właśnie, to co?
Psychologia procesu postrzega depresję jako stan, w którym z powodu nadmiaru bólu odcinamy się od swojej esencji. Joga nazywa to odejściem od duszy. Może tak by się stało, gdybym nie miała…
…swojego zaplecza?
Gdybym nie miała zaplecza w świecie zewnętrznym i jakiegoś szczególnego miejsca w sobie… Czegoś, na czym mogę się oprzeć, czego nie straciłam. Jest coś, co wciąż mi towarzyszy. Coś, co znam. To pozostałe elementy mojej tożsamości: bycie psycholożką, nauczycielką jogi, feministką, partnerką, przyjaciółką i osobą niezależną, trochę też aktywistką.
Nie chcę na ciebie projektować czegoś, co jest moje, ale kiedy o tym mówisz, od razu przychodzi mi do głowy coś jeszcze. Praca, w przypadku psycholożek, a także wielu innych zawodów, nie jest tak naprawdę wyłącznie pracą. Odbieram ją w kategoriach jakiejś wspólnotowości, przebywania w szerszym kręgu, pozostawania we wspólnocie wzajemnych powiązań. I mówię to jako kobieta. Myślę, że czerpię mnóstwo siły z tego, że nawet będąc kompletnie sama na końcu świata, czuję, że jestem połączona nie tylko z rodziną…
O tak, to prawda! Zawsze czułam połączenie z wieloma istotami. Dotyczy to ludzi, ale też w jeszcze głębszym i intymniejszym sensie przyrody – zwierząt, roślin.
Wydaje mi się, że to jest ważne.
A wiesz, że to właśnie wtedy, kiedy doświadczałam tych strat, czysto intuicyjnie zaczęłam sobie tworzyć własne kobiece grupy.
Zdarzają się rzeczy, które nie czynią nas silniejszymi, nawet jeśli przeżyjemy.
Chcemy wierzyć, że czas nas uleczy sam z siebie.
Ale czas nie jest lekarstwem, jeśli pozostaniemy BIERNI.
Wtedy po prostu upływa, obojętny.
Kintsugi* pokazuje nam, jak OBJĄĆ nasze uszczerbki, pęknięcia i rysy.
Nasze rany.
Słabość i ułomność.
Naszą kruchość i przemijalność.
Jeśli się postaramy, możemy stworzyć nową całość z rozbitych części i łączących je blizn.
BLIZNY po bólu, cierpieniu spowodowanym utratą, doznanych upokorzeniach są widoczne.
Takie pozostaną.
Do końca.
Nie ukrywamy ich w poszukiwaniu sztucznej doskonałości.
Niedoskonałość i przemijanie to część tego, kim jesteśmy.
Część naszej podróży.
Joanna Bator, Purezento4
Czyli już wcześniej podświadomie zaczęłaś sobie przygotowywać grunt pod tę przemianę?
Tak. Do czterdziestki przynależałam do różnych wspólnot tworzonych przez inne kobiety. Po czterdziestce zaczęłam czuć, że potrzebuję kreować własne wspólnoty. Najpierw były to wspólnoty tematyczne. Na przykład z dwiema przyjaciółkami założyłyśmy własną trzyosobową grupę wsparcia dla matek nastolatków. I tak wspierałyśmy się wzajemnie przez dwa lata. Bardzo nam to pomagało. Wracając jednak do straty…
…i jej straszności.
Cóż, straszność polegała chyba na tym, że coś odeszło i zaczęłam odczuwać pustkę. Mój umysł wiedział, że to jest proces i przeżywam żałobę, zdawał sobie sprawę, że muszę doświadczyć pustki, a wszystkie uczucia są okej. Ale samo bycie w tym… jak to powiedzieć… sprawiało, że wszystko straciło smak. Nawet nie wiązałam tego z menopauzą.
Tylko z odchodzeniem rodziców, wyprowadzką dzieci… Myślę, że to samo dotyczy również jakiejś części kobiet, które nie są biologicznymi matkami, ponieważ zakończenie etapu płodności może być przez nie odczuwane nie tylko jako nieodwracalna utrata możliwości bycia w ciąży, ale też zamknięcie przestrzeni do matkowania, dzielenia się sobą ze światem.
To jest też taki wiek, w którym straty zaczynają następować w bardzo widoczny sposób.
Zgadza się. Mnie się to oczywiście kojarzy z zaprzestaniem dotychczasowych aktywności, ale jednak przede wszystkim z uczuciami, których nie ma gdzie i w jaki sposób ulokować ani wyrazić, takimi, których doświadczamy w relacji z własnymi dziećmi jako matki i z rodzicami, będąc w roli córek.
Moja największa strata dotyczyła uczuć. Pamiętam to poczucie pustki. Wracam do zbudowanego przez siebie domu, który kocham, a tam jest pusto. Mówię to z pewną delikatnością, bo w domu był mój mąż. Obydwoje odczuwaliśmy tę zmianę. Kiedy w naszym wspólnym domu zabrakło dziecka, wraz z nim odszedł jakiś rodzaj zaangażowania emocjonalnego, powiało jakąś pustką. Nie mogłam odnaleźć poprzedniej siebie, nie byłam w stanie dotrzeć do swoich starych uczuć…
Współdzielimy ten rodzaj doświadczenia jako kobiety. Jestem akurat w tej fazie, kiedy moja córka idzie na studia i lada moment wyprowadzi się z domu. Ta chwila niedługo nadejdzie. I kiedy o tym opowiadasz, w oczywisty sposób jakoś mnie to porusza. Dostrzegam w sobie dużo niepewności. Niebawem stracę swoje budowane przez kilkanaście lat status quo. Gdy o tym mówię, czuję już w ciele tęsknotę za tym matczynym dawaniem. To naprawdę duży kawałek mojej tożsamości. Co wyzierało z twojej pustki?
Hm, to coś wokół serca i jakiegoś rodzaju miłości, który przez lata był dla mnie najłatwiej dostępny poprzez relację z własnym dzieckiem. Teraz, z perspektywy czasu…
Lepiej to rozumiesz?
Z perspektywy czasu postrzegam to wyraźniej. Widzę, że chwil bezwarunkowej miłości można doświadczać na wiele sposobów. Relacja rodzic – dziecko to tylko jedno z dojść. Ale w tamtym czasie doznawałam po prostu poczucia straty i wydawało mi się, że za nią nie ma już nic.
Bo jeszcze tego nie widziałaś.
Odczucia podpowiadały mi, że to koniec miłości. Mój umysł wiedział, że jest inaczej, ale to nie miało żadnego przełożenia na emocje. Potem kilka kolejnych lat spędziłam na desperackich poszukiwaniach, jak otworzyć swoje zranione serce…
A teraz, kiedy patrzysz na to z nowej perspektywy, która wyłoniła się w trakcie naszej rozmowy, gdzie i jak odnajdujesz ślady tego otwarcia serca?
A wiesz, że „ślady” to jest dobre słowo. Owe ślady na początku były mało uchwytne, dopiero teraz zaczynam widzieć zarys wyraźniejszej ścieżki. Pamiętam, że kiedy urodziłam syna, po prostu czułam się Oceanem Miłości. Z łatwością przez lata kontaktowałam się z tymi uczuciami poprzez macierzyństwo. Byłam o wiele mniej dojrzała i świadoma siebie niż teraz, ale to połączenie trwało samoistnie. To, co znajduję teraz, to są ślady… O, kurczę! To takie intymne… (cisza)
Skontaktuj się ze sobą, sprawdź, ile chcesz i możesz na ten moment powiedzieć. Bez presji. Niech płynie…
Mówienie o miłości ma dla mnie bardzo intymny charakter. Gdybym miała użyć metafory wspomnianej drogi, powiedziałabym, że macierzyństwo zupełnie nieoczekiwanie połączyło mnie z Oceanem Miłości, a potem nagle coś się rozłączyło. Teraz pozostało mi świadome szukanie drogi prowadzącej w to samo miejsce… To doświadczenie powrotu.
Bardzo to czuję!
Mam ma myśli doświadczanie chwil związane z uważnością, której się uczę. To tylko chwile. Takie, w których jestem z moimi przyjaciółkami i czuję, że kompletnie się nie kontroluję i mogę być sobą. Albo takie, gdy jestem na spacerze z mężem i nic spektakularnego się nie wydarza, po prostu jesteśmy razem. Albo… To poruszające… chce mi się płakać. Albo kiedy przyglądam się naszym kotom w trakcie zabawy…
Może jest to ten rodzaj czułości wobec świata, o której mówi Olga Tokarczuk? Też tak mam w kontakcie ze zwierzętami. Czasem również z bardzo bliskimi przyjaciółmi, tymi jeszcze z dzieciństwa. To autentyczność we wzajemnym przepływie.
Jest w tym jakaś decyzyjność. Decyduję, że jestem obecna i doświadczam tego, co jest, a nie odpływam myślami do czegoś z przeszłości lub przyszłości. Przypomina mi to trochę dziecięcy sposób odczuwania. Wtedy to było łatwe. Teraz wymaga wysiłku, decyzji, woli kierowania własną uwagą. Ale jest!
Masz rację.
Używam słowa „obecność”. Ma ono różne konotacje. Chodzi mi o pewien rodzaj doświadczenia, określony stan umysłu, z którym miewamy do czynienia w każdym wieku. Ale w moim wypadku ten kontakt zaczął się wyraźnie otwierać dopiero – albo może już – w czasie menopauzy. W tym doświadczeniu jest głębokie poczucie bezpieczeństwa, pełni, zadowolenia z tego, co jest. Zanikają gdzieś wewnętrzne skonfliktowane głosy, które przez lata grały pierwsze skrzypce. Po prostu przestają być słyszalne…
Całkowicie!
W tym stanie w ogóle tych części nie ma. Krytyczka wewnętrzna czasowo się wycofuje.
I co wtedy robi?
Ta krytyczka? Cholera wie. Na jakiś czas znika. Ale nawet kiedy wraca, ląduje w środku na tyle dużej przestrzeni wypełnionej ciszą, że jej głos wydaje się odległy. Jest jak echo. Można z tego wyłowić jakiś sens, ale ten głos nie definiuje już niczego tak bezwzględnie jak kiedyś.
Znika. W stanie otwarcia serca jest na tyle bezpiecznie, że ta struktura nie jest już potrzebna, czy tak? Mnie się to kojarzy z absolutnym zaufaniem do siebie. Bo krytyczka próbuje chronić.
Tak, ona jest obrończynią, tylko taką z przedszkola.
To taka część, która nas chroni w sposób, jakiego nauczyła się w dzieciństwie. W chwilach kiedy akceptujemy życie, ona po prostu odpoczywa, bo nie ma nic do roboty. Kiedy nasze serce jest otwarte, leży sobie do góry brzuchem.
Tworzenie opowieści jest niekończącym się ożywianiem, nadawaniem istnienia tym wszystkim okruchom świata, jakimi są ludzkie doświadczenia, przeżyte sytuacje, wspomnienia. Czułość personalizuje to wszystko, do czego się odnosi, pozwala dać temu głos, dać przestrzeń i czas do zaistnienia, i ekspresji. To czułość sprawia, że imbryk zaczyna mówić. Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje. Nie ma swoich emblematów ani symboli, nie prowadzi do zbrodni ani zazdrości. Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest „ja”.
Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym, współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu. Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący, i od siebie współzależny.
Olga Tokarczuk, Czuły narrator5
Wyleguje się. Niech tak robi (śmiech).
Rozmawiamy o utracie związanej z możliwością zajścia w ciążę i z wypuszczaniem wyrośniętych dzieci w świat. Z tego, co mówisz, wynika, że to poczucie totalnego braku jest konsekwencją niemożności otwarcia serca.
Na to wygląda. Nigdy tego nie analizowałam. A może otwieranie serca przy dziecku bywa najprostsze? W moim wypadku tak było. Nie chcę w ten sposób dołączyć do chóru patriarchalnych głosów, które przymuszają do kochania własnego dziecka, uświęcają rolę matki Polki i przeinaczają kobiece doświadczenie. Każda kobieta ma prawo przeżywać macierzyństwo lub go nie przeżywać na swój sposób. Rodzicielstwo może, ale nie musi otwierać serca. Tak samo jak związek partnerski czy menopauza…
Też tak myślę.
A wiesz, że nigdy tego nie analizowałam. Robię to po raz pierwszy z tobą.
To ciekawe! Też rozmawiam o tym pierwszy raz. Z tobą. Teraz, kiedy cię słucham, myślę o tym jak o pewnego rodzaju zasobie. Niby nim dysponujemy, lecz gdy wypuszczamy dziecko z domu (dotyczy to zarówno konkretnej osoby, jak i samej idei – potencjalnego rodzicielstwa), nie mamy do tej jakości dostępu. Czujemy tylko tę pustkę.
Pojawia się też uczucie braku związane z zakończeniem pewnego etapu macierzyńskiej hojności. Dawanie jest bardzo przyjemne. I ten obszar też się ograniczył. Poczułam, że to nie jest już dobre dla mojego syna. Jeśli zbyt dużo dajemy dorosłemu dziecku, nie może ono stanąć na własnych nogach. Potrzebuje uczyć się samo siebie obdarowywać. Było mi trudno powstrzymać tę dającą część mnie. W tym dawaniu jest też jakiś rodzaj kontroli. Chcąc ustrzec dziecko przed różnymi trudnymi sytuacjami, tak naprawdę chronimy siebie przed niepokojem, smutkiem czy złością.
To trudny temat. Czyli to jest moment, kiedy kończy się ta troska, wygasa czułość nakierowana na dziecko. Może nie tyle się kończy, ile radykalnie ogranicza i zmienia formę na taką, jakiej może potrzebować bliski nam, jednak będący już autonomiczną jednostką dorosły człowiek. Wyprowadzka może być czymś, co brutalnie…
…kończy ten etap reakcji. I oczywiście towarzyszył mi lęk. Bałam się, czy sobie poradzi, czy zadba o siebie. Bo my staraliśmy się do tego przygotować. Zwróciłam się do niego słowami: „Synu, oddaję ci pod opiekę tego cudnego chłopca, którego urodziłam i kocham”. A jednak się bałam.
A kim się stałaś, gdy zrezygnowałaś z tej roli matki-opiekunki?
Otóż ta matka została (śmiech). Tylko poczułam, że to już nie może być jedynie matka mojego syna. Widzę, że ona się transformuje, przekształca się w matkę, którą staję się sama dla siebie. Przez te ostatnie lata uczę się, jak w naprawdę kochający sposób podążać za sobą. Moja wewnętrzna matka staje się też matką dla świata. Czuję coraz więcej odpowiedzialności za Ziemię, zwierzęta, powietrze, wodę.
To, co mówisz, jest dla mnie niezwykle ważne. To, że ona pozostaje i transformuje swoją miłość. A w tej pustce sięgnęłaś dna? Bo jest tak, że rzeczywiście musimy wejść do… No nie wiem, jakiej metafory byś użyła? Nie chcę ci podsuwać swojej.
Tam, gdzie było najciemniej… (chwila ciszy) Hm, trudno jest mi znaleźć jeden taki moment. To trwało wiele miesięcy. Nawet nie zauważyłam, gdzie panuje największy mrok. Może się po prostu przyzwyczaiłam. Uświadomiłam sobie natomiast, kiedy ta ciemność zaczęła się rozpraszać. Pamiętam taki pierwszy moment. Byłam zszokowana, gdy nagle usłyszałam, że śmieję się wprost z brzucha. I pomyślałam: „Od dwóch lat tak się nie śmiałam!”. Nie wiem, jak ci to inaczej powiedzieć. Wtedy po raz pierwszy zauważyłam zmianę.
Ale to miało związek z tą utratą tożsamości troskliwej matki? I z tym, że od dwóch lat odczuwałaś smutek?
Nie! Nawet tego nie widziałam! Właściwie to nie czułam, że jestem smutna. Odczuwałam jedynie w środku pustkę. Zdawało mi się też, że wszystko wokół jest jakby pozbawione smaku i takie wyjałowione. Tak tego doświadczałam. Nie czułam smutku. I nagle przyszedł ten śmiech z brzucha, jakby moje ciało ożyło i obudziło się z jakiegoś letargu.
Bardzo to do mnie przemawia. To tak, jakbyś nie mogła przeżyć tego smutku, nie dopuszczała go do siebie. I nagle przyszła radość. Kiedy byłaś już gotowa na to, by czuć ją w ciele. Poprzez radość skontaktowałaś się ze smutkiem.
Albo jakby pustka była jakąś formą przetrawiania tego doświadczenia straty. Śmiech wprost z brzucha pojawił się samoistnie, trochę jak w procesie alchemicznym. Coś się dopełniło i przetworzyło. Wiesz, ciągle jestem w tym procesie transformacji. On się jeszcze nie domknął. Nie było tak, że obudziłam się konkretnego dnia jako inna osoba. Nawet teraz, gdy ci o tym opowiadam, mam w oczach łzy.
Jesteś poruszona.
Tak, a wynika to z tego, że owo doświadczenie jest nadal żywe, po prostu teraz mam do niego większy dystans. Moja transformacja po stracie trwa, choć obecnie to już zupełnie inna faza. Trochę jakby cień tego doświadczenia, które kiedyś jawiło się w pełnym świetle. Jednym z dostępnych i akceptowanych kulturowo sposobów radzenia sobie z bólem jest działanie. To moje wyuczone w dzieciństwie zachowanie. Przez ostatnie kilka lat byłam bardzo mocno zanurzona w trybie działania. Założyłam ośrodek terapeutyczny, zaprosiłam do współpracy cudowne osoby, nauczyłam się zawodowo wielu nowych rzeczy. Znacznie rozwinęłam swoją praktykę terapeutyczną. Działanie przynosiło mi ukojenie, odpoczynek od poczucia pustki. W chwilach przerwy wypływała żałoba.
Co to znaczy?
Najbardziej zaskoczyło mnie, kiedy nagle zaczęłam płakać w drodze na wakacje. Uczucia uwalniają się w momentach zatrzymania.
Kiedy się zatrzymywałaś, te uczucia wydostawały się na zewnątrz?
Tak. Przeciskały się, gdy robiło się miejsce.
A dawały o sobie jakoś znać w ciele?
Dawały. W brzuchu czułam chłód, w sercu pustkę. Pogorszył się stan mojej tarczycy. Myślę, że tych uczuć było za dużo naraz jak na moje możliwości i po prostu je blokowałam. Od lat praktykuję jogę – to praktyki, które służą bezpiecznemu transformowaniu emocji. Sięgam po nie codziennie. Po śmierci mamy długo śpiewałam jej duszy, by szła spokojnie tam, dokąd chce iść. Przynosiło mi to ukojenie. Ale po rozstaniu z rolą matki nie miałam takiego rytuału. Nie śpiewałam sobie. Teraz myślę, że gdybym to robiła, byłoby mi o wiele łatwiej.
Chciałabym mieć taką możliwość. Za chwilę mnie to czeka. Mówisz, że w pewnym sensie masz to doświadczenie już za sobą, ale nie do końca. I znowu wracamy do potrzeby bycia z innymi kobietami. Zaznaczasz, że to jest cholernie ważny moment w życiu kobiety, a przygotowanie do niego może przynieść ukojenie.
Tak, mówiłam o rytuałach, jednak bycie w stadzie, które cię rozumie, na sto procent bywa pomocne.
Chodzi o to, by tego nie wypierać, tylko…
Pozwolić sobie to po swojemu przeżyć ze świadomością, że ktoś z zewnątrz trzyma dla ciebie bezpieczną przestrzeń.
Tak! Ważne jest, by mieć szansę pójść w takie miejsce, gdzie możemy się bez poczucia wstydu wypłakać i gdzie nikt nie przypnie nam żadnej trywialnej łatki, czegoś w stylu: „typowy syndrom pustego gniazda” albo: „kobieta, która staje się niewidzialna i napiera, by się spełniać jako babcia”. Chodzi o to, by potraktować to, co się dzieje, jako proces dojrzewania.
Bo to jest proces dojrzewania, czyż nie? Osobiście poczułam to wręcz namacalnie po śmierci mamy. To było niezwykle magiczne. Czułam w ciele, że jestem na przodzie stada. Przede mną otwarty horyzont, to ja wybieram drogę.
I jak to czułaś?
Oprócz bólu i żałoby odkryłam dużo wolności.
Trochę to gorzkie…
Gorzko-słodkie. Były w tym obie te jakości. Uczucie wyzwolenia, które towarzyszy stracie, jest tematem tabu. Ból jest akceptowany, poczucie wolności czy ulgi już dużo mniej. To zaczęło się krótko przed śmiercią mamy. Poczułam w pełni jej miłość, dopiero kiedy odchodziła. Jakbym dostała od niej energetyczny przekaz: „Idź swoją drogą, akceptuję cię taką, jaka jesteś”.
Kiedy o tym mówisz, czuję to w rękach! Jakbym ją wypychała w świat, coś w rodzaju „Idź, córa!”
„No idź już, córa”.
I idę, gdzieś tam, do siebie.
Czułam to. Od tamtego czasu wszystko w moim życiu zawodowym zaczęło płynąć i przynosiło mi nieznane dotąd poczucie obfitości, spełnienia i satysfakcji. Moje bycie w świecie stało się takie… no wiesz… gładkie. Tak jakby pod koniec swojego życia moja matka dała mi coś w prezencie. Jakby nie była w stanie podarować mi tego wcześniej albo ja nie potrafiłam tego przyjąć. Stało się to możliwe na koniec.
Kiedy o tym rozmawiamy, pojawia się w nas przestrzeń na uświadomienie sobie tego, co mogą poczuć nasze dzieci, gdy je opuścimy.
Tak. To prawda.
Dociera do nas, że to jest właśnie ten czas, kiedy warto zadać sobie to pytanie. Wówczas mamy szansę sprawić, by ten proces był łagodniejszy, spójny z nami. Bo teoretycznie mamy jeszcze dużo czasu.
Moja mama przez kilkadziesiąt lat była chora i cierpiąca. Na krótko przed śmiercią niemal umarła. Była reanimowana i wyszła z tego doświadczenia odmieniona. Czuję, że to był dar od niej. Wróciła, byśmy mogli ją poznać w pełni. Mama spędziła życie w dużym cierpieniu. Właściwie znałam ją głównie od tej strony.
Rozumiem.
Tymczasem wróciła bez lęku, jakby coś się wykasowało.
Może po tamtej stronie przestała się bać?
Może. Cokolwiek się wydarzyło, wróciła inna. Możliwe, że to wszystko jest proste. Tam, gdzie jest lęk, trudno doświadczyć miłości. W przestrzeni pełnej lęku serce nie ma szansy się otworzyć, bo pozostaje skurczone.
No tak. Możemy ten lęk oswajać już teraz. W jakimś sensie właśnie to robimy. Jesteśmy już w takim wieku, że myślenie o śmierci przestaje być czymś abstrakcyjnym.
Ono jest u mnie coraz bardziej obecne.
Odżywa we mnie teraz pewne wspomnienie. Przypomina mi się moja przyjaciółka, która przez całe życie miała trudną relację ze swoją mamą, a kiedy u mamy pojawiła się demencja, moja przyjaciółka puściła te pokłady reakcji obronnych i popłynęła między nimi miłość.
Właśnie tak. Być może coś podobnego wydarzyło się w mojej relacji z mamą. Zawsze szłam własną drogą, ale to było jak przebijanie się przez niewidoczny mur. I nagle ów mur zniknął. Pamiętam, że poszłam wtedy na kurs nauczycielski kundalini jogi. Marzyłam o nim od kilku lat, ale sobie na to nie pozwalałam. Uważałam, że jest za drogi i na grzmota mi on z racjonalnego punktu widzenia. Ale wtedy poczułam w sobie zdecydowane „tak!”. Dusza mojej mamy mówiła: „Rób, dziecko, co chcesz. Jeśli twoje serce pragnie jogi, idź w to”. To było przekroczenie bardzo szerokiego progu. Joga mocno otwiera na duchowość, a moje wewnętrzne głosy obawiały się tej przemiany. Aby oddać wszystkim sprawiedliwość, muszę przyznać, że w połowie pomogła mi przemiana mamy, a w połowie mąż, który zapłacił za to szkolenie. W tamtym czasie samej byłoby mi trudno to zrobić.
Czyli otrzymałaś coś więcej niż przyzwolenie. Dostajemy to, na co być może już od dawna czekałyśmy. Wiesz, co mam na myśli? Chodzi mi o szczególny rodzaj akceptacji.
No dobra. Gdybym miała skorzystać z języka psychologii, powiedziałabym, że otrzymałam bezwarunkową miłość. Możliwe też, że już wcześniej byłam nią obdarowywana, ale nie byłam gotowa jej przyjąć.
Miłość… Zobacz, jakie to się staje spójne. Mówiłyśmy o sercu otwartym na dziecko, potem na siebie i świat. A teraz wracamy do umierania matki. To niezwykle wzmacniający przekaz od matki na pożegnanie.
Ten przekaz to: „Kocham cię taką, jaka jesteś. Nie musisz się więcej starać. Jesteś wystarczająca”.
To moment przyjęcia siebie… I teraz znów wybrzmiewa mi ten śmiech wprost z brzucha, o którym wcześniej powiedziałaś.
Ów śmiech z brzucha przyszedł i poczułam taką radość! Wrócił! Jakby wróciło życie, nieobecne przez kilka lat.
A patrząc z pozycji obserwatorki, jak byś to nazwała?
Gdybym stała się terapeutką samej siebie, powiedziałabym, że wróciłam do ciała. Przyznałabym, że przez te wszystkie lata byłam na jakimś poziomie zamrożona.
Czyli w tamtym momencie stałaś się gotowa na to, by w jakimś sensie wrócić do siebie.
To był długi proces.
A co czułaś w tym czasie w ciele? Czy masz jakiś ślad pamięciowy właśnie z tego roku po ostatniej miesiączce? Czy zarejestrowałaś, że to już koniec tej fazowości? Wiązało się to z jakimś przeżyciem? Byłaś w kontakcie ze swoim ciałem?
Byłam cały czas w kontakcie z ciałem, tylko są różne poziomy tego kontaktu. Myślę sobie, że na jakimś poziomie byłam zamrożona, co odbierałam jako doświadczenie pustki, a na innym miałam świadomość ciała, doznawałam tego, co się w nim dzieje. A działo się dużo. Ten rok menopauzy wyraźnie pamiętam w odniesieniu do ciała, choćby z powodu fal gorąca.
Czytałaś o tym wcześniej, więc w sumie byłaś do pewnego stopnia przygotowana na to, co się dzieje.
Byłam też bardzo ciekawa. Chciałam tego i czekałam na to. „Niech to wreszcie przyjdzie!” Już od czterdziestki wyczekiwałam menopauzy!
Powiedz, skąd wzięło się u ciebie tak nietypowe podejście?!
Nie wiem.
A nie z jakiejś książki?
Możliwe, ale nie wiem z której. A może z moich kobiecych, kręgowych inspiracji. Naprawdę od późnej trzydziestki, a może i wcześniej, prosiłam: „Niech już nadejdzie ta menopauza”. Wyobrażałam sobie, że wtedy w moim życiu wydarzy się coś cudownego. Miałam właśnie takie, trochę dziwne w naszej kulturze, oczekiwanie. Menopauza od wielu lat kojarzyła mi się z przestrzenią, w której można być sobą i jest dużo miejsca na duchowość. A przez lata bardzo sobie limitowałam tę przestrzeń. Właściwie przez całe życie.
Twój umysł już wiedział i dlatego czekałaś.
Na poziomie umysłu wiedziałam. Czekałam. Nawet bardzo! I byłam niebywale zadowolona (śmiech).
Spodziewałaś się jakiegoś tajemnego spełnienia. To rzadkie podejście.
Pewnie tak. Kiedy pojawiły się te jazdy związane z falami gorąca, tradycyjnie włączyła się ze swoimi uwagami moja wewnętrzna krytyczka: „Nie powinnaś ich mieć, na pewno za mało jogi robisz”. Ale zaprosiłam też wewnętrzną obserwatorkę i to, co wtedy zobaczyłam, było niesamowite. Fale gorąca, które wydają się irracjonalne i w naszym odczuciu pojawiają się bez ładu i składu, są w rzeczywistości bezpośrednio powiązane z umysłem. Wystarczy jedna najdrobniejsza zagrażająca myśl, by je aktywować.
Widzisz jakąś zależność?
Wiążę to ze stresem. Czasami to było naprawdę niesamowite! Czułam gorąco i od razu zastanawiałam się, o czym przed sekundą pomyślałam. Jaka myśl przeleciała mi przez głowę. Menopauza uczyła mnie samoobserwacji. To był intensywny roczny kurs mindfulness.
To ważne, co mówisz. Taka obserwacja, co i kiedy do nas gada, może być niezwykle ciekawa.
Tak. Wtedy po raz pierwszy zorientowałam się, jak bardzo moim życiem rządzi krytyczka i że naprawdę wystarczy jedna malutka myśl, na przykład o tym, że nie zdążę na pociąg, żeby na poziomie fizycznym ogarnął mnie stan niepokoju.
Aha… Tylko tyle?
I już napięcie wzrasta. Tych myśli zwyczajnie się nie zauważa. Ciało reaguje na niebezpieczeństwo, nawet to wyobrażone. A to są przecież tylko myśli. Wtedy, w tamtym roku, zdałam sobie jasno sprawę z tego, w jaki sposób moje myśli powodują natychmiastową reakcję w ciele. To dotyczy stresu i myśli związanych z zagrożeniem, ale też w drugą stronę – błogości w ciele i myśli mających związek z bezpieczeństwem, zaufaniem, wdzięcznością.
Czyli, chociaż na tym etapie książki może to zabrzmieć paradoksalnie, pojawia się szansa, by te sygnały pochodzące z ciała wykorzystywać.
Ogromna szansa. Tak uważam.
I co ci te przypływy gorąca powiedziały, czego się dzięki nim nauczyłaś?
Zdałam sobie sprawę, jak wiele jest we mnie „niemiłości” do siebie. I jak dużo mam takich myśli, którymi po prostu się nękam. Nie generuje ich kochający rodzic. W środku nie ma kochającej matki ani kochającego ojca, tylko poganiaczka.
Poganiaczka?
No, poganiaczka: „Szybciej, lepiej, ogarnij”.
Aha, czyli bycie niewystarczającą.
Właśnie tak. Od jakiegoś czasu miałam świadomość istnienia tej mojej poganiaczki, ale fale gorąca sprawiły, że stała się ona niemal namacalna. Zaczęłam uczyć się bycia obserwatorką tego procesu w momencie jego trwania. Teraz powiedziałabym, że uczyłam się obecności w ciele.
Czucia. Takiego wyraźnego, z ciała.
Bardzo dogłębnego czucia, bo te sygnały w trakcie menopauzy bywają mocne i trudno je przeoczyć. Podczas porodu czy bolesnej miesiączki też mamy z nimi do czynienia, z tym że są one wówczas ekstremalnie wyraziste. Menopauzie nie towarzyszył ból, tylko fale dyskomfortowych doznań, pojawiające się co pewien czas przez wiele miesięcy. Przy nich było mi dużo łatwiej uczyć się obserwacji ciała niż w obecności bólu.
To, co mówisz, jest dla mnie ważne. Co prawda na razie te uderzenia, a raczej przypływy, mam tylko w nocy. Zdają się zebrane z całego dnia. Są takie noce, gdy śpię bardzo dobrze – generalnie śpię dobrze – ale są takie, w trakcie których jestem cała w ogniu. Wydaje mi się, że płonę, i wtedy sobie przypominam: „Przecież to menopauza, a nie objawy przedzawałowe”. Czuję, jakby coś się zbierało, zbierało i dopiero we śnie…
Puszczało. Też to miałam.
Jak dobrze przeżyję dzień, nie mam tych doznań. Uzmysławiam sobie, że ta rozmowa daje mi narzędzia, jak do tego podejść. Mam słuchać siebie.
Te sygnały płynące z ciała i gorące noce, kiedy nie można spać, zmusiły mnie do tego, by bardziej zainteresować się dietą oraz suplementami i zwracać większą uwagę na to, czym karmię i poję moje ciało.
No właśnie. A poganiaczka swoje: „Zadania są ważniejsze”.
W menopauzie ciało zaczyna bardzo głośno sygnalizować, jak się czuje z nami i naszymi wewnętrznymi poganiaczkami. Tak głośno, że nie sposób tego nie słyszeć. Oczywiście możemy się od tego wszystkiego odciąć, czego uczy się nas w naszej kulturze w ramach socjalizacji…
By nie widzieć i nie nazywać.
Tak. Wszystko można próbować stłumić, ale dla mnie głos płynący z ciała stał się w tamtym czasie priorytetowy. Zaczęłam wtedy lepiej jeść, bardziej się nawadniać. Po prostu czułam, jak niewygodnie jest mi w tym zestresowanym ciele. Kiedy byłam w ciąży, dbałam o nie dla syna, w okresie menopauzy zaczęłam to robić dla siebie.
A miałaś poczucie straty w związku z tym, że już nie jajeczkujesz? Albo dlatego że przestałaś miesiączkować bądź że zanikła cykliczność związana z przepływem energii seksualnej?
Tak, miałam poczucie wielkiej utraty. Głównie związanej z energią seksualną, gdyż faktycznie jej poziom zaczął maleć. Tu miałam ogromne poczucie straty. Do tej pory je mam. Dla tego wątku nie znalazłam jeszcze rozwiązania. No, ale jestem na początku mojej ścieżki…
Bo to jest naprawdę mocny temat. Level czwartyIV.
W gruncie rzeczy jest to też niezwykle przebudzające doświadczenie dla relacji. Konieczna jest jakaś zmiana, by wypełnić tę stratę.
Którą?
Stratę ognia w brzuchu. Ja po prostu zaczęłam tracić ten ogień.
Czyli też poczułaś jakąś pustkę?
Tak. Ta pustka narastała bardzo powoli. Pamiętam, jak to się zaczęło na moim kursie nauczycielskim jogi. Poczułam, że coś się ze mną dzieje. A potem tak zwyczajnie z każdym miesiącem ta energia coraz bardziej wygasała. Byłam przyzwyczajona do mojego ognia. To była zawsze bardzo mocna energia.
Czy to miało jakiś związek z przeglądaniem się w cudzych oczach? Niektóre kobiety w naszym wieku zaczynają mieć to gdzieś.
Jeśli o to chodzi, przestało mi już tak bardzo zależeć na tym, co te oczy widzą. To duża ulga. Strata ognia nie była mi obojętna. Wiesz, to zawsze była bardzo ważna część mojego życia. Moja energia seksualna zdawała się jakimś odrębnym bytem, niezależnym od reszty. Tak jakby była sama z siebie i dla siebie. Taka trochę bezosobowa. Robiła w moim ciele, co chciała. Przykładowo stoję na dworcu PKP, czekając na pociąg, a tu ni stąd, ni zowąd czuję ogień w brzuchu.
Tak niespodziewanie?
No (śmiech). Kiedy poziom tej energii zaczął maleć, szukałam przyczyny i rozwiązania. Może moja relacja przeżywa jakiś kryzys? A może to menopauza? Albo po prostu jestem w żałobie po śmierci mamy? I możliwe, że to ten…
…smutek gasi.
Tak, że to on gasi mój ogień. I jeszcze jedna ważna rzecz. Moim sposobem na radzenie sobie z pustką okazało się działanie. Weszłam na wiele miesięcy w hiperaktywność zawodową. Byłam zwyczajnie zestresowana. Nauczyłam się dostrzegać zależność pomiędzy stresem a moją energią seksualną, czego wcześniej nie widziałam. Kiedyś stres być może nawet podkręcał moje libido, bo seks przynosił rozładowanie. W menopauzie przestało to działać po staremu.
A jak na to patrzysz z perspektywy czasu?
No wiesz, mam już mniejsze poczucie żalu, bo trochę zapomniałam, jak było z tym ogniem. Moja relacja z mężem, którą intensywnie transformujemy, nabrała emocjonalnej i duchowej głębi, jakiej przedtem nie miała. Musieliśmy nauczyć się więcej i bardziej otwarcie ze sobą rozmawiać, okazywać sobie w nowy sposób czułość, mówić o swoich potrzebach.
Kiedy tak tego słucham z perspektywy seksuologicznej, to myślę, że seks z drugą osobą, zresztą ze sobą również, spełnia dużo różnych potrzeb. Wiele z nich ma pozaseksualny charakter. Jeśli tak rzeczywiście jest, z czasem warto to jakoś poprzestawiać. Warto zacząć zaspokajać tę nieseksualną potrzebę inaczej, przestać do tego używać seksu.
Rozumiem, o czym mówisz. Seks często służy do tego, by móc poczuć bliskość. Jak zaczyna znikać, nagle robi się…
Przestrzeń na doświadczanie bliskości inną metodą.
To burzliwy proces.
Domyślam się.
Takiej jakości relacyjnej, jakiej doświadczam teraz z moim mężem, nie miałam nigdy wcześniej. Takiego poczucia, że on rozumie mnie, a ja jego, że się nawzajem widzimy.
Czekał na ciebie taką przetransformowaną czy też razem się transformowaliście, by zyskać tę kompatybilność? Partner również się zmienia, starzeje, dojrzewa…
Najwyraźniej oboje byliśmy otwarci na zmiany. Ale są też miejsca, z którymi wciąż nie jesteśmy pogodzeni. Mój mąż nie potrafi się pogodzić z moimi siwymi włosami. Tęskni za czarnowłosą Agnieszką.
A kiedy przestałaś się farbować? Pamiętasz tę decyzję?
Oczywiście, że tak. Przestałam farbować włosy, kiedy zmarła mama. Nie wiem dlaczego.
OK, nie wiesz dlaczego, ale gdybyś teraz miała to jakoś zinterpretować?
Powiedziałabym, że nadszedł czas na Agnieszkę prawdziwą.
Aha. Niefarbowaną, czyli autentyczną. Chodzi o wyrażenie siebie.
Teraz jest czas na Agnieszkę prawdziwą. Widzę, że jestem w takim procesie. Dotyczy to wszystkich obszarów mojego życia. Mam głęboką potrzebę bycia prawdziwą, odsłaniam się dużo bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Rozumiem. Nie boisz się tak bardzo jak kiedyś. A gdzie jest teraz twoja krytyczka? Tak metaforycznie. Dokąd się przeniosła?
Cały czas jest ze mną, ale siedzi w tylnym rzędzie. Jej głos jest obecny, jednak nie ma już takiej władzy, nie wpływa na to, co robię. Odkryłam połączenie z innym głosem, w którym jest o wiele więcej miłości. To mój dorosły głos.
Czyli twoja dorosła część się wzmocniła.
Tak. Nawet bardzo.
I rozumiem, że jest otwarta i gotowa do dialogu z częścią krytyczną. Dysponuje mądrością i zdolnością otwierania serca.
Ta dorosła część jest w stanie widzieć tę krytyczną i patrzeć na nią z boku, co daje mi możliwość wyboru własnych reakcji. Mam wybór, za czym pójdę. Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, czy istnieje taki stan egzystencji, w którym nie ma krytyczki.
To część naszej wewnętrznej struktury, jednak czasem idzie spać i daje nam odpocząć.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 2
PAUZA. PERYPETIE Z WCHODZENIEM PO DRABINIE (KATARZYNA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 3
BEZ MIESIĄCZKI I BEZ MĘŻA. DEKONSTRUKCJE OKOŁOMENOPAUZALNE (IWONA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 4
SERUM PRAWDY I UDERZENIA MOCY (IZA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 5
SENSUALNIE. OBECNOŚĆ UCIELEŚNIONA (IZA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 6
NIE JESTEŚ SAMA. SIOSTRZEŃSTWO (AGNIESZKA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 7
W WIETRZE MYŚLI I W TROSCE O DUSZĘ (MAGDA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 8
KRONIKI ROZWOJU SEKSUALNEGO. ZANURZENIE WE MGLE (MARIA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 9
DOBROSTAN. KOCHAM CIĘ, ŻYCIE (EWA)
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 10
AUTENTYCZNOŚĆ. KROPLE KRUSZĄ SKAŁĘ (WIRGINIA)
Dostępne w wersji pełnej
PRZEZ SZCZELINĘ W PODZIEMNYM ŚWIECIE
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © by Alicja Długołęcka
Zdjęcia na okładce i w książce (jeśli nie wskazano inaczej)
© Tamara Pieńko
Projekt okładki
Zuzanna Weremiuk
Redaktorka inicjująca
Paulina Walerowska
Redaktorka prowadząca
Dorota Trzcinka
Transkrypcja rozmów
Gabriela Synowiec
Redakcja
Bożena Pierga
Adiustacja
Anastazja Oleśkiewicz
Korekta
Dominika Radkowska, Kinga Kosiba, Angelika Pawlus
Projekt typograficzny
Magdalena Suchy-Polańska
Łamanie
Izabela Kruźlak
Wydawnictwo Znak JednymSłowem
imprint Grupy Wydawniczej Znak
ISBN 978-83-240-9329-8
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Przeczytaj, co o książce sądzą inni czytelnicy, i oceń ją na lubimyczytać.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569
e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2022
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
