Przykładne dziewczątka. Les Petites Filles modèles - Sophie de Ségur - ebook

Przykładne dziewczątka. Les Petites Filles modèles ebook

Sophie de Ségur

0,0

Opis

Hrabina de Segur zajęła się literaturą w wieku 57 lat i napisała łącznie dwa i pół tuzina książek. Książki tej autorki skierowana są przede wszystkim do małych dzieci, ale zawierają wiele okrutnych i tragicznych epizodów, które skłoniły niektórych badaczy do porównania hrabiny de Segur z markizem de Sade. Tymczasem sama pisarka uważała, że jej dzieła nie są wcale fikcją, ale książkami, które miały cel wychowawczy. Powieść opowiada historię szczęśliwej i spełnionej rodziny. Matka rodziny to Madame de Fleurville. Od sześciu lat jest wdową i wychowuje dwie córki, Camille i Madeleine. Pewnego dnia na skraju muru otaczającego zamek przewrócił się powóz z dwoma osobami. To Madame de Rosbourg i jej małe dziecko Marguerite. Nie mają one żadnych wiadomości od ojca, który jest kapitanem fregaty, która niedawno zaginęła na Atlantyku. Poprzez różne przygody dziewczęta uczą się odróżniać dobro od zła, zwłaszcza panienka de Rosbourg, najmłodsza, żywa i najbardziej szczera z całej grupy. Choć pełna dobrych intencji, wciąż ma przed sobą długą drogę, by zrównać się z Camille i Madeleine, przedstawianymi jako modele prawości i godności. W dalszej części książki pojawia się nowa postać o wyglądzie potwora: Fédora Fichini. Została macochą Sophie przez małżeństwo. Względem Sophie jest niezwykle okrutna, nie przestając jej chłostać, pozbawiać jedzenia i siniaczyć. W polskim przekładzie imiona dziewczynek zostały przetłumaczone z francuskiego. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et français.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sophie de Ségur

 

Przykładne dziewczątka

Les Petites Filles modèles

 

wolny przekład z francuskiego 

Jerzego Orwicza 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej.

Version bilingue: polonaise et français.

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: llustration contenue dans le roman de (wikipedia-FR) Sophie Rostopchine, comtesse de Ségur,

Les Petites Filles modèles, (wikisource-FR) Chapitre VI: Un an après : le chien enragé - 30th edition / 1927 – 30e édition 

źródło: https://fr.wikisource.org/wiki/Fichier:Petites_Filles_modèles_033.jpg 

Ce fichier a été identifié comme étant exempt de restrictions connues liées au droit d’auteur,

y compris tous les droits connexes et voisins.

 

Tekstpolskiwg edycji:

Sophie de Ségur

Przykładne dziewczątka

Zajmująca powieść dla panienek

Warszawa 1928 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

Tekst francuski wg edycji:

Comtesse de Ségur

Les Petites Filles modèles

Paris1918 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-116-8 

 

 

 

Przykładne dziewczątka

I. Kamilka i Madzia

PaniMaria F. była matką dwóch miłych i grzecznych dziewczynek, które kochały się bardzo. Często zdarza się widzieć braciszków i siostrzyczki kłócących się, docinających sobie i przychodzących na skargę do rodziców po długich sporach, gdy już nie sposób jest zrozumieć z czyjej strony pochodzi wina. Pomiędzy Kamilką i Madzią nigdy nie było żadnego zajścia, czasem jedna, czasem druga ustępowała życzeniu siostry, chociaż nie były podobne do siebie z usposobienia.

Kamilka była o rok starsza od Madzi, mającej lat osiem. Żywsza i bardziej roztrzepana, przekładająca hałaśliwe nad spokojne zabawy, lubiła biegać i robić wiele zamieszania. Najlepiej bawiła się podczas licznego dziecinnego zebrania, które pozwalało jej urządzać gry ulubione.

Madzia wolała cichutko bawić się lalką swoją własną, a również lalkę Kamilki miała w swej opiece, bez której lalka siostry spędziłaby nieraz noc na krześle, nie zmieniając bielizny ani sukienki w ciągu dni kilku.

Pomimo odmiennych usposobień, dziewczynki były w wielkiej zgodzie. Madzia opuszczała z przyjemnością książkę lub lalkę, jeżeli siostra wyraziła życzenie pójścia na przechadzkę lub pobiegania trochę; Kamusia ze swej strony poświęcała chętnie zamiłowanie spaceru i gonienia motyli, o ile tylko Magdalenka zapragnęła spokojniejszej zabawy.

Miłe i dobre siostrzyczki czuły się najzupełniej szczęśliwe, matka kochała je bardzo, a wszyscy znajomi starali się dostarczyć im jak najwięcej przyjemności.

II. Przechadzka i wypadek na gościńcu.

Pewnego dnia Madzia czesała swą lalusię, Kamilka podawała jej grzebienie, układała sukienki i pantofelki, przestawiała łóżeczka lalek, szafy, komódki, krzesełka i stoliki. Urządzała w ten sposób przenosiny, gdyż „te panie” czyli lalki zmieniały mieszkanie.

– Zaręczam ci, że lalkom daleko lepiej było na dawnem mieszkaniu – zawołała Madzia – miały tam więcej miejsca na swoje meble.

– To prawda – moja droga – ale im się już tamto sprzykrzyło, a przytem im się zdaje, że w tym mniejszym pokoiku będą miały cieplej – zapewniała Kamusia.

– O, co do tego, to się bardzo mylą – odparła Magdalenka – gdyż będą miały drzwi obok, a łóżeczka tuż przy oknie, które również ciepła im nie doda.

– W takim razie niech pomieszkają tu czas jakiś, a potem poszukamy im lepszego kącika. Czy nie masz nic przeciw temu, moja Madziu?

– Ani trochę – odrzekła młodsza siostrzyczka – szczególniej jeśli tobie to sprawia przyjemność.

Gdy Kamilka ukończyła przeprowadzkę lalek, zaproponowała Magdalence, która ubrała już lalki, aby poszły ze służącą na spacer. Zawołały Elizę, zapytując czy chciałaby się przejść z niemi.

– Bardzo chętnie – odrzekła – w jaką stronę pójść mamy?

– Pójdziemy do gościńca, żeby zobaczyć przejeżdżające powozy – zawołała Kamilka. – Dobrze, Madziu?

– Naturalnie; a jeżeli zobaczymy tam ubogie kobiety z dziećmi, damy im jałmużnę. Wezmę z sobą pięć groszy.

– O tak, masz słuszność siostrzyczko. I ja wezmę moje dziesięć groszy.

To rzekłszy dziewczynki zadowolone pobiegły przodem, służąca szła za niemi. Zatrzymały się przy ogrodzeniu gościńca i oczekując na przejazd podróżnych, zabawiały się rwaniem kwiatów dla zrobienia z nich wieńców swym lalusiom.

– Słyszę turkot powozu! – zawołała Madzia.

– Jak szybko jedzie! Za chwilę go zobaczymy.

– Wydaje mi się, że ktoś przywołuje pomocy. Nie słyszysz, Kamusiu?

– Nie. Słyszę tylko zbliżający się turkot.

Madzia nie omyliła się, gdyż zaledwie Kamilka wymówiła te słowa, najwyraźniej dały się słyszeć przenikliwe krzyki i w chwilę potem dziewczynki i służąca, oniemiałe z przerażenia, ujrzały powóz ciągniony przez rozhukane konie. Jakaś pani i jej zaledwie czteroletnia córeczka krzyczały wniebogłosy, stangret spadł z kozła, powóz przejechał przez jego ciało, konie puszczone samopas pędziły przed siebie, jak szalone, wprost do rowu, oddzielającego szosę od ornego pola.

Powóz wywrócił się i wpadł w rów, konie splątane szarpały się, następnie wylęknione dziewczynki usłyszały jęk straszny, poczem wszystko ucichło. Służąca, opamiętawszy się nieco, podbiegła do nieszczęsnych ofiar wypadku. Kamilka i Magdalenka pośpieszyły za nią ze drżeniem.

Jeden koń leżał w wodzie, drugi miał nogę złamaną i czynił niemożliwe wysiłki, żeby się podnieść z miejsca.

– Sprobuję otworzyć drzwiczki powozu – rzekła Eliza – ale nie zbliżajcie się tutaj, bo gdyby konie szarpnęły, mogłyby was zabić.

W środku powozu ujrzała panią z dzieckiem zakrwawione, bez ruchu.

– O, mój Boże!... – zawołała Eliza – muszą być ciężko ranne lub nieżywe!...

Kamilka i Magdalenka płakały rzewnie. Eliza miała nadzieję, że matka i dziecko zemdlały z przestrachu i starała się oderwać malutką, którą matka przyciskała mocno do piersi.

Z wysiłkiem udało się jej tego dokonać. Dziecko było blade i ociekające krwią. Nie chcąc położyć go na wilgotnej ziemi, zwróciła się do stojących opodal dziewczątek, zapytując, czy będą miały odwagę i siłę zanieść dziecinę aż do ławki, stojącej po drugiej stronie ogrodzenia.

– O tak, Elizo – zawołała Kamilka wzruszona – potrafimy ją zanieść. Biedne maleństwo całe we krwi, ale żyje, jestem pewna, że żyje! Daj je nam! Madziu, pomóż mi, proszę.

– Nie mogę, Kamusiu – odparła Madzia głosem słabym i drżącym. Ta krew, ta biedna matka zabita i to dziecko nieżywe odbierają mi siły potrzebne do pomocy. Nie mogę, doprawdy nie mogę, – dodała wybuchając płaczem.

– A więc zaniosę sama – rzekła Kamilka. – Starczy mi sił, ponieważ tak uczynić należy. Dobry Bóg mi dopomoże.

To mówiąc, podniosła bezwładną dziecinę, ujęła ją w ramiona i pomimo tego ciężaru zbyt wielkiego na jej lata, starała się wydostać z rowu, ale pośliznęła się i omal nie upuściła malutkiej na ziemię. Madzia, przemógłszy swój lęk, rzuciła się na pomoc siostrze i obie razem wydobyły się na równą powierzchnię drogi i doniosły dziecko do ławki przez Elizę wskazanej.

Zmęczyły się bardzo i oddychały z trudem. Kamilka położyła dziecię na swych kolanach, Madzia zaczerpnęła wody i podała siostrze, a ta zmyła krew z twarzy malutkiej dziewczynki i otarła chusteczką. Radosny okrzyk wyrwał się z jej piersi, gdy dostrzegła, że mała nie jest raniona.

– Madziu, moja złota, chodź prędzej! Malutka żyje!... Westchnęła głęboko!... Tak, tak, oddycha!... Otwiera oczki!...

Madzia przybiegła natychmiast. Dziecina istotnie powracała do życia i spoglądała dokoła siebie z minką wystraszoną.

– Mamusiu! Gdzie mamusia? Chcę widzieć mamusię! – wołała z płaczem.

– Mamusia zaraz przyjdzie – odrzekła Kamilka, całując dziecinę. – Nie płacz, zostań ze mną i moją siostrzyczką Madzią.

– Nie, nie, chcę do mamusi, – upierała się mała. – Te niegodziwe konie zabrały mamusię i poniosły daleko!

– Niegodziwe konie wpadły w wielki otwór, wcale mamusi twojej nie poniosły daleko. Patrz, oto nasza służąca, Eliza, niesie twoją mamusię, która śpi.

Eliza przywoławszy dwu przechodzących drogą ludzi, wyciągnęła z powozu zemdloną kobietę, mającą głęboka ranę w głowie. Twarz, szyja i ramiona oblane miała krwią, ale serce jej biło słabo. Eliza posłała natychmiast jednego z pomagających jej ludzi do dworu, aby zawiadomić matkę Kamilki i Madzi o zaszłym wypadku i poprosić o przysłanie służby dla zaniesienia rannej pani i jej córeczki oraz poratowania stangreta, leżącego na drodze. Trzeba było również zająć się końmi, które szarpały się w błocie i wspinały na powóz.

W kwadrans potem przybyła pani Marja z kilku ludźmi i zaprzężonym powozikiem, w którym ostrożnie ułożono nieznajomą, poczem zajęto się rannym stangretem, który też dawał znaki życia; podniesiono wreszcie powóz wywrócony i rozplątano konie.

Maleństwo tymczasem zupełnie się uspokoiło, nie miało żadnej rany, omdlenie spowodowane było strachem i wstrząśnieniem podczas upadku.

W obawie, aby widok matki zakrwawionej nie uczynił na malutkiej zbyt silnego wrażenia, dziewczątka prosiły, żeby wolno im było odprowadzić ją pieszo do domu. Dziecko oswoiło się już z Kamilką i Madzią, które przemawiały doń pieszczotliwie i myśląc, że mamusia zasnęła, zgodziło się chętnie pójść z niemi.

W drodze dziewczątka rozpytywały malutką jak jej na imię i dowiedziały się, że zowią ją Małgosią albo Stokrotką.

– A mamusia jak się nazywa?

– Moja mamusia nazywa się mamusia – odpowiedziała malutka.

– Ale powiedz, jakie nosi nazwisko?

– Nazwisko? Mamusia i już.

– Przecież służąca nie nazywa jej mamusią! – zawołała Madzia ze śmiechem.

– Służący mówią do mamusi: pani.

– Daj pokój, Madziu, nie dowiesz się od niej nic więcej, bo jest jeszcze za mała. Powiedz mi, Stokrotko, dokąd jechałaś teraz z mamusią, gdy te niegodziwe konie wciągnęły was do rowu?

– Jechałyśmy do cioci. Nie lubię tej cioci, bo jest zła i zawsze się gniewa! Wolę być z mamusią i z wami, – dodała całując kolejno obie dziewczynki, które ją uścisnęły nawzajem.

– A jak wy się nazywacie? – zapytała Stokrotka swych opiekunek.

– Ja mam na imię Kamila a moja siostrzyczka Magdalena.

– Będziecie teraz moje mamusie. Mamusia Kama i mamusia Magdalenka! – zawołała Stokrotka wesoło.

Tak rozmawiając, zbliżyły się do pięknego dworu, wyprzedzone już przez panią Marję, która natychmiast posłała po lekarza i ułożyła chorą na wygodnem posłaniu. Zawiązano jej dokładnie ranę, żeby powstrzymać upływ krwi i powoli odzyskiwała przytomność. Poprosiła zaraz, żeby jej przyprowadzono córeczkę, która weszła cichutko, na palcach, gdyż uprzedzono ją, że mamusia jest chora.

Kamilka i Madzia wsunęły się za nią.

– Biedna mamusia! Czy mamusię główka boli? – pytała Stokrotka podbiegając do matki:

– O tak, dziecinko, bardzo boli.

– Będę siedziała przy mamusi.

– Nie, dziecko drogie, pocałuj mnie tylko i idź bawić się z temi miłemi dziewczynkami, które przyszły z tobą. Widzę z ich oczu, że są bardzo dobre.

– O tak, mamusieńko. Bardzo dobre! Kamilka dała mi swoją lalkę, śliczną lalusię! A Madzia przyniosła mi doskonałe bułeczki z konfiturami.

Stokrotka opowiadałaby jeszcze długo o swych radościach, ale pani Marja weszła do pokoju chorej i widząc, że jest podniecona, radziła Stokrotce pójść z małemi „mamusiami”, żeby starsza mamusia mogła wyspać się trochę.

Dziecinka usłuchała i, pocałowawszy serdecznie matkę, poszła z dziewczątkami.

III. Stokrotka.

– Bierz, co ci się tylko podoba i baw się naszemi zabawkami – mówiła Madzia do Stokrotki.

– Jakie śliczne lalki!.. A ta jedna taka duża, jak ja! – wołała Stokrotka z zachwytem. – A tamta leży w łóżeczku, pewno chora tak jak moja mamusia!.. Ach! jaki piesek!.. Zupełnie jak żywy. I osiołek także ładniutki. Co tu jest małych talerzyków, filiżanek, łyżeczek i widelców!.. I nożyki są także. Ach, jaki mały omnibus, komódka pełna sukienek, pończoszek, koszulek lalczynych... Jak wszystko porządnie poukładane. Ile książeczek z obrazkami! Pełna szafka!

Kamilka i Madzia śmiały się, widząc zachwyt Stokrotki, przebiegającej od jednej zabawki do drugiej, nie wiedząc po którą sięgnąć i zatrzymując się wkońcu na środku pokoju, klaszcząc w rączki z wielkiego uradowania. Wreszcie wzięła omnibus zaprzężony w cztery konie i prosiła dziewczątka, żeby poszły z nią do ogrodu, gdzie można będzie wozić go po alejach.

Pobiegły wszystkie trzy, bawiąc się wesoło, ale wkrótce zaprząg wywrócił się, wszystkie lalki siedzące w omnibusie powypadały na ziemię, a szkła w oknach potłukły się z hałasem.

– O mój Boże, mój Boże! – wołała Stokrotka płacząc – zepsułam zabawkę Kamilki! Już nigdy więcej tego nie zrobię.

– Nie płacz, moja Stokroteczko – uspokajała ją Kamilka. – Wszystko się naprawi. Posadzimy lalusie do środka, a potem poproszę mamusię, żeby kazała wstawić nowe szkiełka do omnibusu.

– A jeżeli lalusie tak główka boli, jak moją mamę? – pytała Stokrotka.

– Niema obawy! One mają wszystkie twarde i mocne głowy, – mówiła Madzia z przekonaniem. – Patrz, już wszystkie siedzią na swych miejscach i mają się doskonale.

– Tem lepiej – zawołała Stokrotka – bałam się, by wam nie zrobić przykrości.

Zaprząg potoczył się znowu po alei, ale tym razem Stokrotka wiozła go bardzo ostrożnie, miała bowiem dobre serduszko i nie chciała za nic w świecie zrobić krzywdy nikomu, zwłaszcza swym małym przyjaciółkom.

Zawołano je wkrótce na obiad, poczem Stokrotka położyła się spać, gdyż ogromnie czuła się zmęczona.

IV. Zamiar wspólnego pożycia.

Podczas zabawy dzieci w ogrodzie, przybył lekarz i opatrzywszy chorą, nie znalazł nic niebezpiecznego, zalecił tylko spokój i przepisał okłady.

Stokrotka kilka razy dziennie odwiedzała matkę, ale zawsze na krótko, gdyż jej żywość i ustawiczny szczebiot męczyły nieco chorą. Natomiast obecność pani Marji i jej starania sprawiały prawdziwą ulgę powracającej do zdrowia, która z żalem mówiła o konieczności prędkiego z nią rozstania.

– A dlaczegoż miałybyśmy rozstać się droga pani – rzekła pani Marja z właściwym sobie serdecznym uśmiechem. – Córeczki nasze tak się pokochały i ja byłabym pani niezmiernie wdzięczna, gdyby pani przyrzekła, że nas tak rychło nie opuści.

– Możeby to było niewłaściwe ze względu na rodzinę pani... szepnęła chora.

– Bynajmniej. Od czasu śmierci męża, który poległ na wojnie, mieszkam na wsi w zupełnej samotności. Pani również niema dotąd wiadomości od męża swego, od kiedy udał się w podróż morską.

– O tak – odrzekła chora. – Prawdopodobnie okręt zatonął, gdyż od lat dwuch, pomimo wszelkich poszukiwań mego brata, który jest także marynarzem, nie udało się odszukać żadnych śladów ani wieści o moim mężu i jego towarzyszach. O ile więc niema pani nic przeciw temu, zgodziłabym się chętnie mieszkać z nią razem i moją malutką widzieć pod opieką jej miłych córeczek.

– A więc, droga pani, rzecz jest postanowiona. Zaraz oznajmię tę radosną nowinę moim dziewczątkom, które będą nią ucieszone.

I to mówiąc, pani Marja pośpieszyła do dziecinnego pokoju, w którym Kamilka i Madzia odrabiały swe lekcje bardzo uważnie, a Stokrotka bawiła się lalkami, opowiadając im cichutko bajeczki, żeby nie przeszkadzać starszym dziewczynkom.

Gdy matka powiedziała dzieciom o powstałym projekcie zatrzymania gości na czas dłuższy u siebie, dziewczynki nie posiadały się z radości, a Stokrotka przytuliła się do pani Marji jak do kogoś bardzo bliskiego.

– Dzieci kochane, rzekła pani Marja, – jeżeli chcecie mię uszczęśliwić, jak to czyniłyście dotąd, starajcie się podwoić jeszcze gorliwość w pracy, posłuszeństwo mamie i uprzejmość między sobą. Stokrotka jest młodsza od was, więc na was leżeć będzie obowiązek wychowywania jej według wskazówek jej matki i moich. Chcąc, żeby była grzeczna, trzeba koniecznie udzielać jej rad dobrych, a przedewszystkiem zachęcać własnym przykładem.

– Niech mamusia będzie spokojna – odezwała się Kamilka – wychowamy Stokrotkę tak starannie, jak mamusia nas wychowuje. Będę ją uczyła pisać i czytać, a Madzia wskaże jak należy porządkować i wszystko kłaść na miejscu. Nieprawdaż, Madziu?

– Ma się rozumieć – odrzekła zapytana. – Zresztą Stokrotka jest tak łagodna i grzeczna, że nie będziemy miały dużo kłopotu z taką uczennicą.

– Postaram się być zawsze bardzo grzeczną! – zawołała Stokrotka, całując kolejno to jedną, to drugą dziewczynkę. – Obiecuję być posłuszną, żebyście były ze mnie zawsze zadowolone.

– A więc proszę cię, moja droga, abyś pobiegała godzinkę po ogrodzie, jak ci doradzałam – rzekła Kamilka. – Od kiedy zaczęłyśmy lekcje, nie wychodziłaś wcale z pokoju. Jeżeli będziesz wciąż siedziała, stracisz kolorki na twarzy i możesz się rozchorować.

– O, Kamilko! proszę cię, pozwól mi zostać tutaj. Tak cię bardzo kocham!... – mówiła Stokrotka przymilnym głosikiem.

Kamilka gotowa już była ulec prośbie dziecka, ale Madzia, przewidując to, postanowiła zmusić Stokrotkę do posłuszeństwa, wiedząc o tem, że raz ustępując naleganiom trzebaby potem nieraz spełnić jej wolę. Wzięła więc Stokrotkę za rączkę i otwierając drzwi, powiedziała:

– Kamusia już dwa razy powtórzyła ci, że masz iść do ogrodu, a ty prosisz wciąż o pozostanie choć małą chwileczkę. Siostrzyczka moja jest tak uprzejma, że cię słucha, ale tym razem życzymy sobie, byś wyszła. Jeżeli więc Stokrotka pragnie być grzeczną, jak to przed chwilą przyrzekła, powinna być posłuszna. Idź więc moja malutka, a za godzinę do nas powrócisz.

Stokrotka spojrzała błagalnym wzrokiem na Kamilkę, która wyczuwała doskonale, że siostra ma słuszność, ale nie miała odwagi podnieść oczu, by nie spotkać się ze spojrzeniem dziecka i nie dać się wzruszyć.

Stokrotka, widząc, że musi poddać się konieczności, wyszła zwolna i skierowała się do ogrodu.

Pani Marja wysłuchała całej tej scenki w milczeniu, poczem zbliżywszy się do Madzi ucałowała ją serdecznie.

– Dobrze postąpiłaś, moje dziecko – rzekła z uśmiechem. – A ty, Kamilko, trzymaj się mocno, czyń tak samo, jak twoja siostrzyczka.

To rzekłszy, wyszła z pokoju.

V. Kwiaty zerwane i zastąpione nowymi.

– O mój Boże! Jakże nudno biegać tak samej jednej! myślała Stokrotka, rozglądając się po ogrodzie. I dlaczego Madzia zmusiła mnie wyjść z pokoju? Kamilka byłaby pozwoliła pozostać, widziałam to dobrze po jej minie. Najlepiej mi jest z nią razem, bo ona pozwala robić co mi się podoba. Bardzo kocham Kamilkę. I Madzię też kocham, ale więcej lubię bawić się z Kamilką. Coby tu wynaleźć do roboty? Aha! Wiem już. Mam pomysł. Oczyszczę i pozamiatam im mały ogródek.

Stokrotka pobiegła co tchu w stronę ogródka dziewczynek, pozbierała i pozmiatała suche liście i poczęła przyglądać się kwiatom. Nagle przyszło jej do głowy zrobić piękny bukiet dla Kamilki i Madzi.

– Jakże się one ucieszą... – rzekła do siebie. – Zerwę wszystkie kwiaty i zaniosę im, żeby postawiły bukiet w pokoju. Będzie ślicznie pachniało.

Uradowana swym pomysłem, Stokrotka rwała gwoździki, lewkonje, róże, rezedę, jaśminy, wszystko jednem słowem, co jej podpadło pod rękę i rzucała do fartuszka, którego końce trzymała paluszkami. Pęk kwiatów zwiększał się co raz bardziej, niektóre z nich nie miały prawie łodygi, złamane przy samej koronie. Kiedy już wszystkie kwiaty rzucone zostały do fartuszka, Stokrotka wbiegła pośpiesznie do pokoju, w którym uczyły się dziewczynki i zawołała z minką rozpromienioną:

– Patrzcie, co wam przynoszę! Prawda, jakie śliczne kwiateczki.

To mówiąc ukazała cały snop zawiniętych, nawpół opadłych kwiatów.

– Zerwałam je dla was, żebyście postawiły na stole i żeby wam tu pachniało jak w ogrodzie.

Kamilka i Madzia spojrzały na siebie z uśmiechem. Ogarnęła je wesołość na widok tej zmiętoszonej zieleni i triumfującego wyrazu Stokrotki. Roześmiały się na głos, widząc ją zasępioną i przygnębioną, gdy łodygi opadły z fartuszka na podłogę. Stokrotka stała nad niemi bez ruchu z buzią na wpół otwartą i patrzyła na śmiejące się dziewczynki, nie mogąc zrozumieć co się stało.

– Gdzieżeś narwała tyle kwiatów? – zapytała wreszcie Kamilka.

– W waszym ogródku – odpowiedziała Stokrotka.

– W naszym ogródku! – zawołały obie siostry z przerażeniem.

– Tak, zerwałam wszystkie kwiaty i nawet pączki.

Dziewczynki nie miały już ochoty do śmiechu. Stokrotka sprawiła im niechcący ogromną przykrość, zamierzały bowiem ofiarować matce na imieniny olbrzymi bukiet z kwiatów przez siebie wyhodowanych. Za dwa dni właśnie przypadały imieniny, a oto cały zamiar spełzł na niczem. Nie miały jednak odwagi czynić wymówek Stokrotce która była pewna, że im zrobi przyjemną niespodziankę. Mała dostrzegła jednak strapienie, malujące się na twarzach obu siostrzyczek, zrozumiała że stało się coś złego i poczęła głośno płakać.

Madzia przemówiła wreszcie w te słowa.

– Moja Stokrotko kochana, przestrzegałyśmy cię nieraz, że nie powinnaś niczego dotykać bez pytania. Poniszczyłaś nam wszystkie kwiaty i zrobiłaś nam tem wielką przykrość, bo chciałyśmy z nich ułożyć wiązankę dla naszej mamusi, a teraz nie mamy nic do ofiarowania jej na imieniny.

Stokrotka płakała coraz rzewniej.

– Nie gniewamy się na ciebie – odezwała się Kamilka – wiemy, że nie zrobiłaś tego w chęci dokuczenia nam, ale pragnęłaś naszej przyjemności, widzisz jednak jak to brzydko jest nie słuchać starszych.

Stokrotka płakała wciąż i szlochała zcicha.

– Pociesz się i uspokój, moja maleńka, – rzekła Madzia całując Stokrotkę, – widzisz przecie, że jesteśmy dobre dla ciebie...

– Tak, tak, jesteście aż nadto dobre, – mówiła Stokrotka przez łzy – ale zasmuciłam was i to mnie boli... Przepraszam, bardzo przepraszam. Kamilko, Madziu, już nigdy, nigdy nic takiego nie zrobię!...

Dziewczątka starały się pocieszyć dziecko rozżalone. W tej chwili weszła pani Rosburgowa, matka Stokrotki i zatrzymała się zdziwiona, widząc zaczerwienione od płaczu oczęta dziecka.

– Co to się stało? – zapytała. – Czy Stokrotka co spsociła?

– O nie, proszę pani, pocieszamy ją – odrzekła Madzia.

– Dlaczego?

– Bo, bo... – zająknęła się Stokrotka, nie mogąc dokończyć.

– Pocieszamy ją... – rozpoczęta Kamilka i również zamilkła nagle.

– Wytłumacz mi sama, dziecko drogie, czego płaczesz i dlaczego cię one pocieszają? – powiedziała matka, zwracając się do Stokrotki.

– Byłam bardzo niegrzeczna, mamusiu złota – zawołała Stokrotka, rzucając się matce na szyję. – Zrobiłam wielką przykrość Kamusi i Madzi, ale doprawdy zupełnie niechcący. Zerwałam wszystkie kwiatki w ich ogródku i nie będą miały co dać swej mamusi na wiązanie. Ale one są tak dobre, że nietylko mnie nie strofują, lecz uściskały i pocieszają.

– Bardzo szczęśliwie się stało, że wyznałaś mi prawdę – odpowiedziała pani Rosburgowa. – Staraj się być tak dobra i pobłażliwa, jak twoje przyjaciółki, a będziesz przez wszystkich kochana.

To mówiąc, ucałowała wszystkie trzy dziewczynki i wyszedłszy z dziecinnego pokoju, zadzwoniła na służącego, by kazał zaprząc konie.

W pół godziny potem matka Stokrotki jechała w stronę pobliskiego miasteczka, a przybywszy tam, udała się do miejscowego ogrodnika, posiadającego dobór najpiękniejszych kwiatów i wybrawszy kilkanaście doniczek, kazała je zawieźć do ogrodu pani Marji. Tam miano wskazać, gdzie mają być umieszczone.

– Chciałabym, żeby przywieziono te kwiaty o świcie, chodzi mi oto, by ich nie zauważono i żeby dziewczątkom zrobić miłą niespodziankę.

– Niech pani będzie spokojna, wszystko będzie zrobione, tak jak pani sobie życzy – odpowiedział uprzejmie właściciel kwiatowego sklepu.

Młoda kobieta, nie targując się, zapłaciła żądaną sumę i odjechała, wydawszy służącemu rozporządzenie, aby kwiaty przywiezione przez ogrodnika zasadzono w ogródku Kamilki i Madzi.

Podczas nieobecności pani Rosburgowej dziewczątka udały się do ogrodu, żeby sprawdzić na miejscu rozmiar klęski.

– Może pozostało jeszcze trochę kwiatów – myślała Kamilka – gdybyż przynajmniej starczyło chociaż na małą wiązankę.

Niestety, nic nie ocalało. Obie siostry patrzyły ze smutkiem na swój pusty ogródek. Stokrotka miała ochotę do płaczu.

– Niema rady – szepnęła Madzia. Musimy postarać się o jakiekolwiek rośliny, które rozkwitną później.

– Kupcie kwiaty za moje pieniądze – zawołała Stokrotka – mam trochę w skarbonce.

– Zachowaj je dla ubogich – odrzekła Madzia.

– Przyrzeknijcie mi, że jeżeli wam zabraknie do kupna kwiatów, to weźmiecie moje oszczędności, – prosiła Stokrotka.

– Dobrze, dobrze, moja mała, nie myślmy już o tem i przygotujmy rabaty na posadzenie nowych roślin.

Wszystkie trzy zabrały się do roboty. Stokrotka miała sobie polecone wyrwanie badyli i wywiezienie ich na taczce; Kamilka i Madzia kopały żarliwie; wielkie krople potu spływały im z czoła.

Matka Stokrotki zastała je przy tej pracy i zawołała z uśmiechem:

– Jak widzę pracujecie nie na żarty! Ogródek skopany doskonale! Kwiaty wyrosną tu same, jestem pewna.

– Niezadługo będziemy miały co zrywać – odpowiedziały dziewczynki.

– Nie wątpię o tem, gdyż Bóg miłosierny wynagradza zawsze takie dobre dziewczątka, jakiemi wy jesteście.

Skończywszy swe zadanie, Kamilka, Madzia i Stokrotka złożyły ogrodnicze narzędzia i bawiły się całą godzinę w pobliskim gaju.

Zadzwoniono na obiad i wszyscy zasiedli do stołu.

Nazajutrz po śniadaniu dzieci pobiegły do swego ogródka, chcąc go doprowadzić do porządku.

Kamilka przybyła pierwsza. Jakież było jej zdumienie, gdy ujrzała moc ślicznych kwiatów na pustych wczoraj rabatach.

Madzia i Stokrotka patrzyły również ze zdziwieniem, nie mogąc zrozumieć w jaki sposób wyrosły i rozkwitły w jedną noc te pachnące wspaniałe kwiaty.

Dwie mamusie zbliżyły się, słysząc radosne okrzyki dzieci i wyjaśniła się wnet tajemnica. Radość i wdzięczność dziewczątek nie miały granic. Stokrotka czuła się jeszcze więcej uszczęśliwiona niż Kamilka i Madzia, gdyż przykrość im wyrządzona ciężyła jej bardzo na sercu.

W dzień imienin pani Marji wszystkie trzy razem ofiarowały jej prześliczny bukiet, a także mamusia Stokrotki dostała wspaniałą wiązankę pachnących kwiatów, jako dowód wdzięczności za dar tak dobrze pomyślany.

W ROK PÓŹNIEJ.

VI. Pies wściekły.

Pewnego dnia Stokrotka i Madzia bawiły się przed domem pod sosną rozłożystą. Wielki pies czarny zwany Kalo – leżał przy nich. Stokrotka zajęta była wkładaniem mu na szyję obroży z kwiatów. Wianuszek ten uwiła właśnie Kamilka z jakiegoś kwiecia. Ale pies bronił się od tej ozdoby i jak tylko wieniec przeszedł do połowy łba, wstrząsał nim i wieniec spadał na ziemię.

Stokrotka groziła mu nadąsana:

– Ejże, Kalo, jeśli jeszcze raz zrzucisz, to ci dam porządnego klapsa!

Następnie podnosiła wianek, wołając:

– Spuść zaraz łeb!

Kalo spuszczał głowę z miną obojętną. Stokrotka wciskała mu przyciasny wianuszek na łeb, a pies, wstrząsnąwszy się, pozbywał się go w jednej chwili.

– Brzydkie stworzenie! głupie, nieposłuszne, – wołała Stokrotka, uderzając go zlekka po głowie.

Jednocześnie jakiś pies żółty, zbliżywszy się znienacka, ugryzł Kalo. Stokrotka chciała go odpędzić, ale pies rzucił się na nią i ukąsił w rączkę, poczem pobiegł dalej ze spuszczonym ogonem i nachyloną głową.

Stokrotka i Madzia zerwały się na równe nogi, słysząc krzyk dziecka. Kamusia goniła wzrokiem, oddalającego się psa żółtego i szepnąwszy parę słów Madzi na ucho, pobiegła do matki.

– Mamusiu, – rzekła cicho, – Stokrotkę pies wściekły ukąsił!

Pani Marja zerwała się z krzesła.

– Zkąd wiesz, że wściekły? – zawołała.

– Domyśliłam się po jego wyglądzie, a przytem pokąsał Kalo, a następnie Stokrotkę, nie szczeknąwszy nawet. Kalo zamiast bronić się, rozciągnął się na ziemi bez ruchu.

– Może masz słuszność, moje dziecko. Jakież to nieszczęście, o mój Boże! Trzeba obmyć zaraz starannie miejsce ukąszone w wodzie czystej, a następnie w słonej.

– Madzia zaprowadziła Stokrotkę do kuchni – rzekła Kamilka.

Pani Marja pośpieszyła opatrzeć rankę, przemyła ją słoną wodą, pomimo obaw małej, że sól będzie bardzo gryzła. Przez czas pewien ukrywano cały wypadek przed matką Stokrotki, dopiero po wezwaniu lekarza gdy się okazało, że pies nie był wściekły i strach był przedwczesny, opowiedziano jak się rzecz miała.

VII. Kamilka ukarana.

Niedaleko siedziby pani Marji mieszkała zamożna wdowa z pozostawioną pod jej opieką pasierbicą sześcioletnią Zosieńką. Sąsiadki bywały u siebie od czasu do czasu.

Pewnego dnia Kamilka, Madzia i Stokrotka wyszły na przechadzkę niedaleko domu i spotkały powóz, z którego wysiadła otyła dama z małą dziewczynką.

– Dzień dobry Zosiu! Dzień dobry pani! – wołały siostrzyczki, witając gości.

– Weźcie z sobą Zośkę – odpowiedziała dama – a ja pójdę odnaleźć waszą mamę. Proszę tylko bardzo, żeby Zosia była grzeczna – dodała tonem ostrym, zwracając się do pasierbicy – w przeciwnym razie dostaniesz w domu baty.

Zosia spuściła oczy w milczeniu.

Macocha zbliżyła się do niej, oczy jej błyszczały gniewem.

– Cóż to? Nie możesz nic odpowiedzieć? Czy nie słyszysz, że mówię do ciebie? – zawołała niecierpliwie.

– Dobrze mamo, będę grzeczna, – szepnęła Zosia.

Macocha rzuciła na nią pełne złości spojrzenie, poczem odwróciła się i weszła na ganek.

Kamilka i Madzia spoglądały zdziwione, a Stokrotka ukryła się za wielkim krzakiem pomarańczowym.

Kamilka pożałowała strofowanej dziewczynki i zapytała ją zcicha:

– Dlaczego macocha pogniewała się na ciebie? Czy zrobiłaś coś złego?

– Ona zawsze jest taka, odrzekła Zosia wzruszając ramionami.

– Chodźmy do naszego ogródka, tam będzie nam najlepiej – wtrąciła Madzia. – Stokrotko, chodź z nami.

– Zkąd-że tu ta mała? Nigdy jej u was nie widziałam – rzekła przybyła.

– Jest to nasza przyjaciółeczka, bardzo grzeczna dziewczynka – odparła Kamilka. – Nie widziałaś jej, gdyż była chora wtedy, gdyś my z mamą jeździły do was. Mam nadzieję że ją polubisz. Nazywa się Stokrotka.

Madzia opowiedziała Zosi o strasznym wypadku na gościńcu i o zawartej w ten sposób znajomości.

Zosia uścisnęła Stokrotkę, poczem wszystkie cztery pobiegły do ogrodu.

– O! Jakież macie kwiaty wspaniałe, daleko ładniejsze niż moje. Zkąd takie śliczne gwoździki i róże? Jak cudnie pachną!

– To mamusia Stokrotki obdarzyła nas temi kwiatami.

– Ostrożnie, Zosieńko! Depcesz poziomki! Cofnij się nieco – zawołała Stokrotka, chwytając ją za sukienkę.

– Dajże mi pokój! Chcę powąchać róże – odburknęła Zosia.

– Ależ nie można deptać poziomek Kamilki – broniła Stokrotka własności przyjaciółki.

– A ja ci powiadam odejdź, mały głuptasku! – krzyknęła Zosia.

Ponieważ Stokrotka, chroniąc krzak poziomek, trzymała nóżkę Zosi obu rączkami, Zosia kopnęła ją tak mocno, że Stokrotka upadła odrzucona o parę kroków.

Kamilka, oburzona takiem postępowaniem, poskoczyła ku przybyłej i uderzyła ją w twarz. Zosia poczęła krzyczeć, Stokrotka płakała, Madzia starała się uspokoić obie, Kamilka zarumieniona wstydziła się swej popędliwości. W tej chili wszystkie trzy panie nadeszły, a macocha Zosi, słysząc jej krzyki, wymierzyła jej policzek.

– To już dwa!... To już dwa! – krzyczała Zosia.

– Jakie dwa? Co ty gadasz? – wpadła na nią macocha.

– Dwa razy dostałam po buzi! – wołała Zosia rozżalona.

– Masz drugi raz, abyś nie kłamała!

I to mówiąc, macocha uderzyła ją powtórnie.

– Zosia nie kłamie, proszę pani, to ja uderzyłam Zosię po twarzy.

Wszystkie panie spojrzały ze zdumieniem na Kamilkę, a matka jej zapytała:

– Jakto? Czy podobna, żebyś ty Kamusiu, taka dobra dziewczynka uderzyła swego gościa?...

– Tak, mamusiu, uderzyłam Zosię – odpowiedziała Kamilka, spuszczając oczy.

Pani Marja spojrzała na nią surowo:

– Co było powodem, żeś się uniosła i postąpiła tak brutalnie? – zapytała matka.

– Bo... bo... – szeptała Kamilka i utkwiła wzrok w Zosi, która patrzała na nią błagalnie – bo... – rzekła wreszcie – Zosia podeptała mi poziomki.

– Nie za to, nie! – zawołała Stokrotka – uderzyła, chcąc mnie...

– Tak było jak powiedziałam – przerwała Kamilka, a nachylając się ku Stokrotce szepnęła! – Milcz, proszę!

– Nie chcę, żeby cię źle sądzono – odpowiedziała Stokrotka również cicho – przecież stanęłaś na mojej obronie i dlatego...

– Proszę cię bardzo, żebyś nie mówiła nic o tem, dopóki macocha Zosi nie wyjedzie.

Na te słowa Kamilki, Stokrotka zamilkła odrazu i pocałowała ją ukradkiem w rękę.

Pani Marja zrozumiała, że musiało nastąpić coś ważniejszego niż podeptanie krzaku poziomek, jeżeli łagodna zazwyczaj Kamusia wpadła w gniew niebywały, ale że nie chciano powiedzieć całej prawdy przez wzgląd na surowość macochy. W każdym razie czuła się w obowiązku okazać swoje niezadowolenie i ukarać córeczkę za jej postępek.

– Idź do swego pokoju – rzekła do Kamilki – nie zejdziesz na obiad i nie dostaniesz leguminy ani owoców.

Kamusia zalana łzami, przed odejściem zbliżyła się do Zosi, mówiąc:

– Przepraszam cię bardzo, Zosieńko, już nigdy nic podobnego się nie zdarzy.

Zosia, która w gruncie rzeczy złą nie była, uściskała Kamilkę i szepnęła jej na ucho:

– Dziękuję ci bardzo, żeś nie powiedziała wszystkiego. Gdyby moja macocha usłyszała o tem, że odtrąciłam tak mocno tę małą, z pewnością obiłaby mnie aż do krwi.

Kamilka poszła, płacząc, ku domowi, Madzia i Stokrotka płakały też rzewnie, współczując ukaranej. Stokrotka miała wielką ochotę opowiedzieć szczerze całą przygodę dla zmniejszenia winy Kamilki i wytłumaczenia jej przed mamusią, ale przypomniała sobie, że Kamilka usilnie nakazywała jej milczenie.

– Wstrętna ta Zosia – mówiła sobie w duchu – to ona jest powodem zmartwienia biednej Kamuchny!... Nie cierpię Zosi!...

Powóz zajechał przed ganek i przybrana matka pociągnęła za sobą Zosię, pożegnawszy się z paniami. Zaledwie odjechały kilka kroków, już dały się słyszeć rozpaczliwe krzyki dziecka, które macocha szarpnęła mocno za włosy.

Zostawszy same, Madzia i Stokrotka pośpieszyły opowiedzieć swym mamusiom dlaczego Kamilka tak się rozgniewała na Zosię.

– To wyjaśnienie zmniejsza poniekąd jej winę – odrzekła pani Marja – nie mniej jednak postąpiła bardzo niewłaściwie, nie umiejąc zapanować nad sobą i uderzając młodszą od siebie dziewczynkę, która przybyła w odwiedziny. Pozwalam, żeby zeszła na obiad, ale ani leguminy, ani owoców nie dostanie.

Madzia i Stokrotka pobiegły wnet oznajmić Kamusi, że zasiądzie ze wszystkimi razem do obiadu, ale mamusia nie pozwoliła jej spożywać przysmaków, które będą podane. Kamilka westchnęła głęboko.

Trzeba wyznać, że ta miła dziewczynka miała jedną wadę, była ogromnie łakoma, lubiła słodycze, a przedewszystkiem nie mogła patrzeć obojętnie na owoce. Wiedziała, że tego dnia właśnie miano podać po obiedzie wspaniałe śliwki i winogrona, przysłane przez wujka. Jakże to przykro wyrzec się tych wybornych owoców, jakich jeszcze w tym roku nie próbowano...

Miała pełne łez oczy, wobec czego Madzia spytała troskliwie:

– Taka jesteś smutna, moja Kamuchno, czy z powodu tego zakazu?...

Kamilka rozpłakała się na dobre.

– Przykro mi będzie bardzo patrzeć jak wszyscy jedzą śliwki i winogrona, a ja tylko jedna nie mam prawa ich dotknąć.

– Jeżeli o to chodzi, to ja też nie będę jadła leguminy ani owoców – zawołała Madzia – może to cię pocieszy.

– Nie, moja droga siostrzyczko, nie chcę, żebyś pozbawiła się dla mnie takiej przyjemności. Jedz, bardzo cię o to proszę!

– Postanowiłam już i stanowczo jeść nie będę – odparła Madzia. – Nie miałabym żadnej przyjemności w jedzeniu smacznych rzeczy, których ty będziesz pozbawiona.

Kamilka rzuciła się siostrze na szyję i uściskały się serdecznie. Madzia prosiła tylko, żeby nie mówić nikomu o jej postanowieniu.

– Bo gdyby mamusia wiedziała o tem, zmusiłaby mię do skosztowania, albo mogłaby sądzić, że ją w ten sposób chcę skłonić do przebaczenia i darowania twej winy – powiedziała wkońcu.

Podczas obiadu wszystkie trzy dziewczynki były smutne i milczące. Gdy przyszła kolej na leguminę, okazało się, że to są ulubione przez Madzię ryżowe ciasteczka.

– Daj mi swój talerz, Madziu – rzekła matka, chcąc nałożyć jej porcję.

– Dziękuję mamusi, nie będę jadła, – odrzekła Madzia.

– Jakto? Przecież je tak lubisz, moje dziecko.

– Nie jestem głodna.

– Przed chwilą prosiłaś, żebym ci dodała kartofli do mięsa, a ja ci odmówiłam, wiedząc, że będzie twoja ulubiona potrawa.

Madzia zarumieniła się, mówiąc:

– Jeszcze mi się wtedy jeść chciało, a teraz jestem najedzona.

Pani Marja spojrzała na obie córeczki i domyśliła się, że coś się w tem ukrywa, ale kiedy przyniesiono dwa ogromne kosze pysznych śliwek i winogron, oczy Kamilki napełniły się łzami na myśl, że to dla niej Madzia wyrzekła się tylu smacznych rzeczy, a Madzia utkwiła wzrok w kosze z owocami i westchnęła zcicha.

– Czy dać ci najprzód śliwek, czy winogron? – zapytała pani Marja, zwracając się do młodszej córeczki.

– Dziękuję mamusi, nie będę jadła owoców – odpowiedziała Madzia.

– Sprobuj przynajmniej winogron – zachęcała matka, coraz bardziej zdziwiona wstrzemięźliwością dziewczynki.

– Nie, mamusiu, czuję się bardzo zmęczona i chciałabym się zaraz położyć, szepnęła Madzia, która obawiała się ulec pokusie, gdyż aromat dojrzałych owoców nęcił ją niezmiernie.

– Czy może źle się czujesz? – zapytała matka z niepokojem.

– Nie mamusiu, jestem zupełnie zdrowa, ale chce mi się spać.

Pani Marja pozwoliła Madzi udać się na spoczynek, ale w tejże chwili Kamilka poprosiła drżącym głosem, żeby również pójść do sypialni. W kilka minut potem powstano od stołu i matka ujrzała w salonie obie córeczki w serdecznym uścisku, poczem Madzia pobiegła na górę, a Kamilka stała jeszcze na środku pokoju, spoglądając za oddalającą się siostrą.

– Jakaż ona jest dobra! Jak ja ją bardzo kocham! – mówiła do siebie.

– Cóż to strzeliło Madzi do głowy? – zapytała matka. – Nie chciała jeść i o godzinę wcześniej, niż zwykle, poszła spać.

– Ach, żebyś wiedziała, mamusiu, jaka Madzia jest niezmiernie dobra! – zawołała Kamilka z zapałem, – wszystko to było zrobione umyślnie, żeby moją karę też wziąść na siebie, a dlatego oddaliła się wcześniej, że nie mogła już patrzeć dłużej na winogrona, które tak ogromnie lubi.

– Chodźmy do niej – rzekła pani Marja, biorąc Kamilkę za rękę, ale przed wyjściem z salonu szepnęła parę słów do matki Stokrotki, która wnet przeszła do jadalni.

Madzia leżała już w łóżeczku. Wielkie niebieskie oczęta utkwiła w portrecie siostry i uśmiechała się do niej.

Pani Marja uścisnęła Madzię, wzruszona jej dobrem serduszkiem.

– Przychodzę powiedzieć tobie, moje dziecko, że twoją ofiarą okupiłaś winę Kamusi, przebaczam jej przez wzgląd na ciebie i obie będziecie zaraz jadły tu wasze ulubione ciasteczka, śliwki i winogrona, które kazałam wam przynieść.

W tejże chwili weszła Eliza, niosąc na tacy przyrzeczone przysmaki.

Pani Marja zeszła na dół, a Kamilka opowiedziała Elizie jak dobrą jest Madzia, następnie obie dały jej część swego deseru, a porozmawiawszy jeszcze trochę, siostrzyczki ucałowały się, zmówiły paciorek i zasnęły wkrótce, śniąc o przeżytych w dniu tym sprawach, o gniewach, przebaczeniu i wyśmienitych winogronach.

VIII. Jeże.

Razu jednego Kamilka i Madzia siedziały na swych składanych stołeczkach w cieniu drzew i czytały jakieś zajmujące książeczki.

Nagle Stokrotka przybiegła zdyszana, wołając już zdaleka:

– Kamusiu! Madziu! Chodźcie prędko zobaczyć jeże! Złowiono ich cztery, jest matka i trzy małe!

Dziewczątka pośpieszyły na wezwanie! Jeże leżały w koszyku.

– Wyglądają jak kolczaste kule! Nie mają ani łap ani głowy – rzekła Kamilka, przyglądając się im zbliska.

– Zdaje mi się, że są tak skulone, iż nie widać ich łapek i główek – mówiła Madzia.

– Zaraz zobaczymy. Wyrzucić je trzeba z koszyka – odpowiedziała Kamilka.

– Ależ one będą cię kłuły! Jakże je weźmiesz do ręki? – spytała Madzia. – Poczekaj chwileczkę.

To rzekłszy, Kamilka wywróciła koszyk a małe jeże, czując ziemię pod sobą, poczęły się ruszać i wysuwać łapki, a potem głowy ku wielkiej radości dziewcząt śledzących ich ruchy. Wreszcie i matka łeb swój ukazała, ale dostrzegłszy dzieci, chwilę zawahała się, następnie wydała krzyk, nawołując swe małe i posunęła się naprzód, chcąc się skryć w krzakach.

– Jeże uciekają!.. – zawołała Stokrotka.

Jednocześnie nadbiegł stróż ogrodowy.

– Ach! Ach! moje znajdki rozbiegły się! – wołał zmartwiony. – Nie trzeba było wyrzucać je z kosza, teraz dużo będę miał roboty, żeby je połapać.

To rzekłszy, popędził za niemi, chociaż biegły niezmiernie szybko w stronę gaiku i były już blisko ogromnego, starego dębu, który miał otwór z jednej strony, mogący służyć jako doskonałe dla małych zwierzątek schronienie. Mało już brakło do tego, żeby się w niem ukryły, gdy nagle dał się słyszeć huk strzału.

Duży jeż, trafiony celnym strzałem, przewrócił się martwy u samego wejścia do nory, co widząc małe zatrzymały się w biegu, nie wiedząc co począć.

Stróż, zastrzeliwszy matkę, pochwytał jej małe do sakwy.

Nadbiegły na to wszystkie trzy dziewczynki.

– Dlaczego zabiliście biedne stworzenie, niedobry Nikodemie? – rzekła Kamilka z oburzeniem.

– Małe jeżyki pozdychają teraz z głodu! – zawołała Madzia.

– Co to, to nie! panienko, nie dam im pozdychać, bo je zaraz pozabijam – odpowiedział spokojnie Nikodem.

Stokrotka złożyła rączki z błagalnym wyrazem:

– O, biedne malutkie! Proszę ich nie zabijać, Nikodemie.

– Trzeba koniecznie niszczyć jeże, bo to są bardzo szkodliwe stworzenia. Zagryzają małe króliki i przepiórki. Zresztą te jeżyki nie mogłyby żyć bez mleka.

– Chodźmy zaraz do mamusi – zawołała Kamilka – poprosimy ją o ocalenie nieszczęsnych zwierzątek.

Pobiegły natychmiast do salonu, w którym obie mamusie zajęte były ręczną robotą.

– Mamusiu! Mamusiu! – wołały wszystkie trzy razem. Biedne jeże! Niegodziwy Nikodem wszystkie pozabija!.. Trzeba je ratować jak najprędzej!

– Co? Co wy mówicie? Kogo mamy ratować? Dlaczego Nikodem jest niegodziwy? – pytała pani Marja.

– Trzeba iść zaraz!... Nikodem nas nie słucha!... Biedne zwierzątka!..

– Mówicie wszystkie razem, nie sposób was zrozumieć, moje dzieci – rzekła pani Rosburgowa – Madziu, mów sama, bo wydajesz się najmniej podniecona i zadyszana.

– Nikodem zabił dużego jeża, a teraz chce zabić trzy małe – odpowiedziała dziewczynka. – Powiada, że jeże są szkodnikami i duszą małe króliki.

– Jestem pewna, że to jest wymysł Nikodema i że jeże żywią się tylko bezużytecznemi stworzeniami, – wtrąciła Kamilka.

– Dlaczegożby Nikodem miał kłamać, moje dziecko? – zapytała pani Marja.

– Bo on chce pozabijać biedne małe jeżyki!.. – odpowiedziała Kamilka najwięcej przejęta tą sprawą.

– Masz go więc za takiego okrutnika? Żeby odebrać życie niewinnym stworzeniom ogadywałby je haniebnie! – rzekła pani Marja – nie chce mi się w to wierzyć.

– Ależ tak, mamusiu. Trzeba koniecznie wyratować te małe jeżyki, one są takie milusieńkie!

– Milusieńkie? – zaśmiała się pani Rosburgowa, – to istotnie coś osobliwego! Ale trzeba nam pójść i przekonać się na miejscu, czy możliwe jest ocalić biedne sierotki.

Obie mamusie udały się z trzema dziewczynkami do ogrodu i skierowały się do gaiku, w którym dzieci pozostawiły stróża i małe jeżyki, ale nie zastały już nikogo. Nikodem i jeże znikli bez śladu.

– O mój Boże! Już na pewno pozabijane! – westchnęła Kamilka.

– Zaraz się przekonamy – odpowiedziała matka – chodźmy do chatki stróża.

Dziewczynki pobiegły przodem i otwierając drzwi chatki, zawołały pośpiesznie:

– Gdzie są jeże?

Stróż spożywał właśnie obiad wraz ze swą żoną. Powstał zwolna od stołu i odrzekł również powoli:

– Wrzuciłem je do wody. Są tam w sadzawce warzywnego ogrodu.

– Jak to źle, jak niegodziwie! – wołały dzieci oburzone. Mamusiu! Mamusiu! Nikodem potopił jeżyki!...

– Źle postąpiłeś, Nikodemie, – odezwała się pani Marja, która nadeszła w tej chwili. – Dzieci taką miały ochotę zachować je przy życiu.

– Niemożliwe, proszę pani; małe zginęłyby w przeciągu dwóch dni najdalej, a musimy niszczyć jeże w ogrodzie, bo to są straszne szkodniki.

Pani Marja zwróciła się do dziewczątek, stojących w głębokiem milczeniu.

– Cóż robić? Musicie zapomnieć już o tych jeżykach. Nikodem uczynił tak, jak mu nakazywał obowiązek, a zresztą cóżbyście z nimi zrobiły? Jak je pielęgnować? Czem wyżywić?

Dziewczynki czuły, że matka ma słuszność, ale ogromnie im żal było małych jeżów, które wzbudzały w nich wielką litość. Nie odpowiedziały już ani słowa i powróciły do domu bardzo przygnębione.

Miały właśnie zabrać się do odrobienia lekcji, gdy Zosia przyjechała na kucyku. Towarzyszyła jej służąca, która oznajmiła, że macocha Zosi ma przybyć na obiad.

Podczas kiedy Zosia witała się z Kamilką i Madzią, Stokrotka cofnęła się, jakgdyby zamierzając uciec.

– Dlaczego odchodzisz? – zapytała ją Zosieńka.

– Bo przez ciebie ukarana została Kamilka przed paru dniami, – odpowiedziała malutka. – Nie lubię cię za to.

– Zasłużyłam na karę, moja Stokrotko, bo bardzo nieładnie jest unieść się gniewem, – zauważyła Kamilka.

– To za mnie tak się rozgniewałaś na Zosię, moja Kamuchno, – zawołała Stokrotka, tuląc się do niej. – Jesteś zawsze taka dobra i nigdy się nie unosisz.

Zosia poczerwieniała ze złości, ale po chwili uspokoiła się i podeszła do Kamilki, mówiąc ze łzami:

– Stokrotka ma słuszność. To ja byłam winną, odtrącając brutalnie tę małą, gdy starała się obronić twoje poziomki. Wywołałam twoje oburzenie i dobrze uczyniłaś, żeś wymierzyła mi policzek. Zasłużyłam na to. I ty malutka, – dodała zwracając się do Stokrotki, – wybacz mi, bądź tak wspaniałomyślną jak Kamusia. Wiem, że jestem zła, ale taka jestem nieszczęśliwa!..

Na te słowa wszystkie trzy dziewczynki poczęły ściskać i całować Zosieńkę, mówiąc:

– Nie płacz! Nie płacz! My ciebie bardzo kochamy. Przyjeżdżaj do nas jak najczęściej; będziemy starały się cię rozweselić.

Zosia otarła łzy i wołała wzruszona:

– Dziękuję wam, dziękuję po tysiąc razy, moje drogie. Postaram się was naśladować i być tak dobrą, jak wy jesteście. Ach, gdybym miała taką matkę, jak wasze, byłabym daleko lepszą! Ale obawiam się ogromnie mojej macochy! Nigdy nie powie mi co mam zrobić, tylko bije mnie przy każdej okazji!

– Biedna Zosieńka! Bardzo mi przykro, że cię nie lubiłam! – rzekła Stokrotka z uczuciem szczerego żalu.

– Miałaś rację mnie nie lubić, bo byłam bardzo niegrzeczną przybywszy do was, – odpowiedziała Zosia.

Kamilka i Madzia musiały odejść, aby dokończyć lekcję geografji, a Stokrotka opowiedziała tymczasem Zosi o jeżach utopionych i zabiciu ich matki.

– Chodźmy zobaczyć, gdzie je potopiono, – zawołała Zosia zaciekawiona.

– Mamusia zabrania mi zbliżać się do wody, – rzekła Stokrotka.

– Będziemy przyglądały się zdaleka, – odparła Zosia, biegnąc we wskazaną stronę.

W sadzawce dostrzegła coś poruszającego się na powierzchni.

– Patrz! patrz! Widzę małego jeżaka który jeszcze żyje! – wołała Zosia, – zbliż się, to go zobaczysz.

– Ach prawda! Jak się męczy, biedactwo. A tamte już potonęły.

– Trzebaby pchnąć go kijem, żeby prędzej poszedł na dno, – zauważyła Zosia. Oto jest kij długi, uderz nim po głowie jeża, żeby prędzej skończyła się jego męka.

– Za nic, za nic w świecie, – broniła się Stokrotka; – nie chcę go zabijać, a przytem mamusia nie pozwala mi zbliżać się do sadzawki, bo mogłabym wpaść łatwo.

– Co też ty wygadujesz! Niema najmniejszej obawy, ale jeśli się boisz, to ja postaram się zanurzyć tego biedaka, bo mnie nikt nie zabrania.

To mówiąc, Zosia zbliżyła się do sadzawki i wyciągnąwszy rękę, uderzyła kijem jeża, który zniknął na chwilę pod wodą, poczem znów wypłynął. Zosia uderzyła go powtórnie, ale nachyliwszy się, straciła równowagę i wpadła do wody, wydając krzyk rozpaczliwy.

Stokrotka rzuciła się jej na pomoc i widząc jej rękę opartą o krzak nadbrzeżny chwyciła ją pośpiesznie i udało się malutkiej wyciągnąć Zosię do połowy, poczem podała jej drugą rączkę, ale przy tym ruchu została sama wciągnięta do sadzawki. Nie straciła jednak przytomności, przypomniała sobie jak ktoś opowiadał, że tonąc, należy mocno uderzyć nogami o dno i w ten sposób podnieść się na powierzchnię, Stokrotka zastosowała się do tej rady i jednym rzutem znalazła się nad wodą, potem uchwyciła gałąź pochyloną i przy jej pomocy wyskoczyła z niepożądanej kąpieli.

Nie widząc już Zosi, pobiegła co tchu ku domowi, wołając:

– Na pomoc! Na pomoc!

Kosiarze, pracujący w pobliżu, przybyli na krzyk dziecka. Kobiety grabiące siano również pośpieszyły ku Stokrotce, ociekającej wodą.

– Panienka wpadła do wody! – krzyczały przerażone.

– Ratujcie Zosię! Zosia się topi! – szlochała Stokrotka, wskazując sadzawkę w ogrodzie.

Jedna z kobiet dostrzegłszy białą sukienkę Zosi unoszącą się na powierzchni, zaczepiła o nią zręcznie widłami i przyciągnęła dziewczynkę do brzegu, poczem schwyciła ją na ręce.

Kamilka i Madzia, zwabione powstałym hałasem, przybiegły na miejsce wypadku, płacząc i krzycząc razem ze Stokrotką, matki dziewczynek przybyły również i za nim się wyjaśniło z jakiego powodu Zosia wpadła do wody i dlaczego Stokrotka także cała była zmoczona zajęto się przebraniem jej i wysuszeniem mokrych włosów.

Wreszcie Stokrotka opowiedziała całe zajście, a matka, tuląc ją do siebie, upominała zlekka:

– Widzisz dziecino, że miałam słuszność zabraniając ci zbliżać się do sadzawki ale postąpiłaś dzielnie rzucając się na ratunek Zosi.

Przez ten czas pani Marja z Elizą zaniosły Zosię do pokoju dziewczynek i właśnie nakładały na nią koszulkę Kamilki, gdy nagle drzwi się otwarły z łoskotem i pani Fiszini, macocha Zosi, wpadła jak piorun z jasnego nieba.

Zosia zaczerwieniła się jak wiśnia.

Niespodziewana wizyta wszystkich wprawiła w zdumienie.

– Cóż to za awantury wyprawia tu Zofja? – zapytała macocha dziewczynki. – Zniszczyła zupełnie świeżą sukienkę, jak głuptas jakiś wpadła do wody. Poczekaj, przyniosłam z sobą narzędzie, które ci rozumu napędzi do głowy!

I to mówiąc wyjęła z pod okrywającego ją szala dużą rózgę, porwała Zosię w pół i poczęła smagać z całej siły, nie zważając na krzyk dziecka, na łzy i prośby Kamilki i Madzi, na uwagi obu pań oburzonych jej srogością niezmierną. Przestała dopiero znęcać się nad pasierbicą, gdy rózga złamała się w jej dłoni. Wyszła wtenczas z pokoju a pani Marja podążyła za nią, by jej wytłomaczyć, że podobna rozprawa nie może dziecku wyjść na dobre.

– Niech mi pani wierzy, że to jest najlepszy sposób przełamania wad dziecinnych, bat to najpewniejszy nauczyciel, zapewniała pani Fiszini.

Dobra i łagodna pani Marja była całkiem innego zdania i gdyby nie żałowała biednej sierotki, wymówiłaby dom okrutnej nielitościwej sąsiadce, ale rozumiała dobrze, że w takim razie Zosia nie mogła by już przyjeżdżać i była pozbawioną wszelkiej pociechy. Poprzestała więc na przedstawieniu złych stron zbytecznej srogości, ale wszystkie jej dowodzenia rozbijały się o oschłość serca i słaby umysł pani Fiszini.

Stokrotka ze swą mamusią weszły do dziecinnego pokoju, nic nie wiedząc o scenie, jaka miała tam miejsce przed chwilą, były więc niezmiernie zdumione widząc dziewczynki zapłakane, a Zosię w koszulce, biegającą po pokoju z jękiem i krzykiem. Ciało jej zaczerwienione i rózga złamana, leżąca na podłodze, świadczyły o wymierzonej karze.

– Kamilko! Madziu! – wołała Stokrotka sama bliska płaczu. Dlaczego Zosia ma te pręgi czerwone na całem ciele?

– To macocha, obiła ją rózgą. Biedna Zosieńka!

Wszystkie trzy dziewczynki otoczyły Zosię, pocieszając ją najczulszemi słowy. Przez ten czas Eliza opowiedziała pani Rosburgerowej o znęcaniu się macochy nad Zośką. Przy obiedzie wszyscy patrzyli pogardliwie na panią Fiszini, a Zosia nie śmiała podnieść oczu ani przemówić słowa i zaraz po wstaniu od stołu dzieci poszły bawić się do ogrodu. Na odjezdnem panie domowe prosiły, aby Zosię często przysyłano do nich.

– Jeżeli tylko życzą sobie panie widzieć u siebie to wstrętne stworzenie, odrzekła pani Fiszini, orzucając dziewczynkę wzrokiem pełnym złośliwości, będę najszczęśliwszą mogąc jej się pozbyć jak najczęściej. Jest tak nieznośną, że mi psuje wszystkie, moje wycieczki w sąsiedztwo. Dowidzenia, kochane panie. Siadaj do powozu, ty głuptasie! dodała uderzając Zosię po głowie.

Gdy powóz już się oddalił, Kamilka i Madzia nie poszły bawić się, ale pozostały przy matkach w salonie, rozmawiając jeszcze z ożywieniem o Zosi i o sposobach wyciągnięcia jej jak najczęściej z rodzinnego domu. Stokrotka już spała, a dwie siostrzyczki udały się też na spoczynek, rozmyślając jeszcze nad niedolą sieroty i dziękując Bogu, że im dał tak dobrą i kochaną mamusię.

IX. Gruszki skradzione.

W kilka dni po historji z jeżami, pani Marja zaprosiła na obiad paru sąsiadów a także miała przybyć pani Fiszini z Zosieńką.

Kamilka i Madzia były zawsze ubrane skromnie, włosy miały gładko przyczesane, a jeśli oczekiwały gości, przypinano im na główkach duże kokardy ze wstążki. Stokrotka również nosiła sukienki niezbyt strojne, ale czyste i świeże, ciemne jej włoski spadały w długich zwojach na pulchną szyjkę i ramiona.

Przed samym obiadem nadjechała pani Fiszini w sukni jasno lila, przybranej masą koronek, aksamitek i przeróżnych ozdób, czyniących z niej jakieś dziwadło. Wszyscy goście zebrani byli na ganku, gdy powóz podjechał i przesadzista dama, wysiadła, spoglądając dokoła wzrokiem osoby nie wątpiącej ani na chwilę, że budzi ogólny zachwyt. Zmierzyła przelotnem spojrzeniem skromne toalety pań obecnych i uśmiech zadowolenia zabłysł na jej twarzy, była bowiem pewną, że wszystkie inne zakasuje swym strojem. Nie dostrzegła atoli złośliwych spojrzeń i uwag, jakie wywołało jej pojawienie. Zosia miała na sobie sukienkę z najprostszego materiału, przewiązana w pasie sznurem, rączki trzymała wciąż złożone na przodzie, jakgdyby chodziło jej o zakrycie jakichś niedokładności stroju.

– Ukłoń że się, ty niedorajdo! syknęła macocha. I po co opłacałam nauczyciela tańców, który uczył ją chodzić, kłaniać się i mieć wykwintne maniery? Czego ty idjotko, trzymasz ręce na brzuchu?

– Dzień dobry Zosieńko – zawołała pani Marja uprzejmie, chodź ucałować swe przyjaciółeczki – dodała wskazując córki. Jakąż wspaniałą ma pani suknię! powiedziała jeszcze zwracając się do wystrojonej damy chcąc odwrócić jej uwagę od pasierbicy. My tu na wsi ubieramy się tak skromnie.

– Przecież trzeba zużytkować swe toalety – odparła pani Fiszini zadowolona, że pani Marja zwróciła uwagę na jej strój niezwykły. Miała właśnie zasiąść w wygodnym fotelu, gdy naraz usunął się przy dotknięciu jej sztywnej sukni i wyfiokowana dama upadła, jak długa, na ziemię.

Ogólnym śmiechem powitano ten niespodziany wypadek, zwłaszcza grube niezmiernie łydki pani Fiszini podnieciły wesołość w młodem gronie.

Pani Marja i dwóch panów stojących w pobliżu pośpieszyli z pomocą i podnieśli zaczerwienioną z gniewu jejmość, która uskarżała się na ból nogi. Zosia usunęła się na stronę, w obawie, aby zły humor macochy nie spadł na nią i szepnęła do Kamilki:

– Chodźmy ztąd, bo chciałabym poprawić coś przy sukience zanim obiad podadzą.

To mówiąc, usunęła trochę rączki i ukazała ogromną plamę powstałą z kawy mlecznej.

– Dlaczegoż nie włożyłaś innej sukienki? – zapytała Kamilka.

– Mama nie pozwoliła mi zmieniać sukienki włożonej zrana.

– Służąca powinna była zaprać tę plamę – dorzuciła szeptem Kamilka – sukienkę wyprasować też mogła przed wyjazdem.

– Obawiała się gniewu mamy, odparła Zosia.

Kamilka przywołała cichaczem Madzię i Stokrotkę i wszystkie cztery pobiegły do dziecinnego pokoju i tam zabrały się wnet do roboty. Madzia wlała wodę do miednicy, Stokrotka podała mydło, Kamilka wycierała plamę szczoteczką do paznokci aż dopóki plama nie znikła zupełnie, ale sukienki zamoczonej nie miały już czasu wysuszyć, gdyż zawołano na obiad.

Zosia siedziała zdaleka od macochy, co jej dało możność jeść za cztery, a pani Fiszini, chociaż kulejąca trochę, uszczęśliwioną się czuła, że wszyscy jej okazywali współczucie i nie zważała już wcale na pasierbicę.

Po obiedzie całe towarzystwo udało się na przechadzkę do ogrodu owocowego. Pani Marja wskazała gościom niezwykły okaz gruszki olbrzymiej wielkości, soczystej i wyśmienitej. Drzewko, na którem rosły gruszki, było jeszcze młode i zaledwie cztery miało owoce.

Wszyscy zachwycali się tym nowym gatunkiem i przyglądali się z zaciekawieniem.

– Zapraszam państwa za tydzień na spożycie tych gruszek, które jeszcze teraz są niedojrzałe – rzekła uprzejmie pani Marja.

Z przyjemnością przyjęto zaprosiny i w dalszym ciągu przyglądano się drzewom owocowym i kwiatom.

Zosia razem z trzema dziewczątkami szła za gośćmi. Widok zachwalanych przez panią Marję gruszek ogromnie podniecił jej wrodzone łakomstwo. Miała niezmierną ochotę pozostać nieco w tyle i niepostrzeżona przez nikogo, zerwać soczystą gruszkę, ale jak zrobić, żeby Kamilka, Madzia i Stokrotka nie zauważyły tego?

– Nieznośna rzecz, że one chodzą wciąż za mną! Jakby się ich pozbyć? pomyślała Zosia i w tej chwili uczuła, że podwiązka jej spada. Skorzystała z tej sposobności i zatrzymała się przy drzewku, spoglądając chciwie na gruszkę.

– Co tam robisz? – zapytała Kamilka, odwracając się ku pozostałej za niemi Zosi.

– Zawiązuję podwiązkę – odrzekła Zosia.

– Może ci pomóc?

– Nie, nie, dziękuję, dam sobie radę.

– Więc poczekam na ciebie – zawołała Kamilka.

– Ależ nie, proszę cię idź sobie, odpowiedziała Zosia niecierpliwie, krępujesz mnie swoją obecnością!

Kamilka zdziwiła się niepomału tym tonem opryskliwym, którego przyczyny nie mogła odgadnąć, podążyła więc za dziewczątkami, pozostawiając Zosię samą. Natenczas łakoma dziewczynka wyciągnęła rączkę, by schwytać gruszkę z drzewa, poczem szybko schowała ją do kieszonki. Następnie sięgnęła po drugą.

W tej chwili Kamilka odwróciła głowę i dostrzegła, jak Zosia chowa coś starannie, ale nie przyszło jej nawet na myśl, żeby to miał być owoc skradziony zuchwale. Zanadto dobrze była wychowaną i nie przypuszczała, tak brzydkiego czynu, zapytała więc wesoło:

– Co tam chowasz, Zosieńko? I dlaczego tak się zarumieniłaś?

– Nic nie chowam i nie jestem wcale zarumienioną – odparła Zosia z gniewem.

– Co? Nie jesteś może jak rak czerwoną? Madziu, Stokrotko, spojrzyjcie proszę na Zosię – zawołała Kamilka ze śmiechem.

– Sama nie wiesz co mówisz! Robisz wszystko, żeby mnie wyprowadzić z cierpliwości, wyrzekała dziewczynka ze łzami w oczach. Chcesz koniecznie, żeby mnie strofowano, to bardzo nie ładnie z twojej strony!

– Ależ Zosieńko, nie rozumiem zupełnie co ci się stało? Nie miałam wcale zamiaru draźnić się z tobą, a tymbardziej szkodzić ci w czemkolwiek. Jeżeli zrobiłam ci przykrość, to cię bardzo przepraszam.