Prostaczek - Voltaire (Wolter) - ebook

Prostaczek ebook

Voltaire (Wolter)

5,0

Opis

Do brzegów Bretanii przybija angielski stateczek, z którego wysiada na ląd przystojny młody Indianin z plemienia Huronów. Zwany jest Prostaczkiem, ponieważ zawsze mówi po prostu to, co myśli. Prostoduszność przybysza i jego wychowanie poza kulturą europejską sprawiają wiele kłopotów miejscowemu przeorowi i jego siostrze, kiedy okazuje się, że jest on synem ich zaginionego w Kanadzie brata, i postanawiają go ochrzcić…

Prostaczek to jedna z najważniejszych powiastek filozoficznych Woltera, czołowego filozofa i publicysty francuskiego oświecenia. Jej główny temat stanowi kwestia doktryn, prawdy i tolerancji religijnej. Jest także krytyką nadużyć dostojników kościelnych i świeckich w absolutystycznej Francji Ludwika XIV. Wolter wytyka im wyobcowanie, skorumpowanie i zepsucie, piętnuje prześladowania religijne, intrygi i obłudę jezuitów.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Voltaire (Wolter)
Prostaczek
tłum. Tadeusz Boy-Żeleński
Epoka: Oświecenie Rodzaj: Epika Gatunek: Powiastka filozoficzna

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KrystianPiskunowicz77

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Wolter

Prostaczek

tłum. Tadeusz Boy-Żeleński

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-5758-2

Prostaczek

Historia prawdziwa znaleziona w papierach ojca Quesnela1

(1767)

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

I. Jak przeor klasztoru Najświętszej Panny z Góry i jego siostra spotkali Hurona

Pewnego dnia św. Dunstan2, Irlandczyk z pochodzenia, a święty z zawodu, wyruszył z Irlandii na małej górce i płynąc ku wybrzeżom Francji, przybył z pomocą tego wehikułu do zatoki Saint-Malo3. Znalazłszy się na brzegu, pobłogosławił górę, która skłoniła mu się uniżenie i wróciła do Irlandii tą samą drogą.

Dunstan założył w tych stronach mały klasztorek i dał mu nazwę Góry, którą to nazwę nosi dziś jeszcze, jak każdemu wiadomo.

W roku 1689, 15 lipca wieczorem, ksiądz de Kerkabon, przeor Najświętszej Panny z Góry, przechadzał się nad morzem z panną de Kerkabon, swoją siostrą, kosztując świeżego powietrza. Przeor, już nieco w wieku, był to zacny kapłan, zażywający miłości u sąsiadów, jak wprzódy4 zażywał jej u sąsiadek. Wielkie poważanie zjednało mu w okolicy zwłaszcza to, iż był w całej prowincji jedyną duchowną osobą, której po wieczerzy z kolegami nie trzeba było odnosić do łóżka. Dość był bity w teologii; kiedy zaś znużył się św. Augustynem5, szukał wytchnienia u Rabelego6; toteż wszyscy go chwalili.

Panna de Kerkabon, dotąd, mimo szczerej ochoty, niezamężna, wyglądała w czterdziestej piątej wiośnie wcale świeżo. Z natury była dobra i tkliwa, lubiła dobre życie i była nabożna.

Przeor, spoglądając na morze, rzekł:

— Ach tak, w tym właśnie miejscu wsiadł na okręt biedny nasz brat wraz z drogą bratową, panią de Kerkabon, swoją żoną. Było to w tysiąc sześćset sześćdziesiątym dziewiątym; fregata nazywała się Jaskółka; jechał zaciągnąć się do wojska w Kanadzie. Gdyby nie to, że go zabito, moglibyśmy mieć nadzieję ujrzenia go jeszcze.

— Czy wierzysz — rzekła panna Kerkabon — że bratową zjedli Irokezi, jak nam oznajmiono?

— Hm, oczywiście: gdyby jej nie zjedli, byłaby wróciła... Będę ją opłakiwał całe życie... Była to urocza kobieta; brat zaś, przy swoich talentach, byłby zrobił wielki los.

Tak roztkliwiając się oboje, ujrzeli niewielki okręcik wpływający w zatokę: byli to Anglicy, którzy wieźli na sprzedaż płody swego kraju. Wysiedli na ląd, nie zwracając uwagi na księdza przeora ani na jego siostrę, bardzo dotkniętą tym brakiem względów.

Zgoła inaczej zachował się pewien młody człowiek bardzo zręcznej postaci, który skoczył jednym susem poprzez głowy towarzyszy i znalazł się tuż na wprost panienki. Skinął jej głową, nie będąc przyuczonym do ceremoniału ukłonów. Fizjonomia jego oraz strój zwróciły uwagę przeora i jego siostry. Miał gołą głowę i gołe łydki, na nogach lekkie sandały, długie włosy zaplecione w warkocze; obcisły kaftan uwydatniał smukłą i gibką kibić; wyraz twarzy był dziarski i łagodny zarazem. W jednej ręce miał buteleczkę wódki barbadoskiej7, w drugiej sakwę, a w niej kubek i parę wybornych sucharów. Mówił po francusku dość zrozumiale. Poczęstował wódką pannę de Kerkabon i przeora; napił się z nimi, dał im golnąć raz jeszcze, a wszystko z taką naturalnością i prostotą, iż oboje byli zachwyceni. Ofiarowali mu swoje usługi, pytając, kim jest i dokąd się udaje. Odparł, iż sam nie wie, że jest z natury ciekawy, że chciał po prostu obejrzeć wybrzeża Francji i że dokonawszy tego, wraca.

Przeor, wnosząc z akcentu, że nie jest Anglikiem, pozwolił sobie zapytać młodzieńca, z jakiego kraju pochodzi.

— Jestem Huronem8 — odparł.

Panna de Kerkabon, zdumiona i zachwycona uprzejmościami, jakich doznała ze strony Hurona, zaprosiła go na wieczerzę. Nie dał się prosić dwa razy, zatem wszyscy troje ruszyli w stronę opactwa.

Pulchna i przysadzista panienka przyglądała się chłopcu małymi oczkami i mówiła raz po raz do brata:

— Co za płeć9 u tego chłopca: krew z mlekiem!... Cóż za piękna cera jak na Hurona!

— Tak, tak — odpowiadał przeor.

Zasypywała wędrowca pytaniami, on zaś odpowiadał na wszystko nader bystro.

Wieść o bytności Hurona na plebanii rozeszła się niebawem. Śmietanka z całej parafii ściągnęła tam na wieczerzę. Przybył ksiądz de Saint-Yves z siostrą, bardzo ładną i doskonale ułożoną młodą Bretonką; przybył delegat10, poborca, wszyscy z żonami. Posadzono cudzoziemca między panną de Kerkabon a panną de Saint-Yves. Wszyscy patrzyli nań z podziwem, wszyscy równocześnie zasypywali go pytaniami; Huron nie przejmował się tym, zdawałoby się, iż wziął sobie za zasadę godło milorda Bolingbroke: Nihil admirari11. W końcu, zmęczony tym zgiełkiem, odezwał się nader łagodnie, a dość stanowczo zarazem:

— Moi państwo, w moim kraju jest zwyczaj mówić kolejno, jeden po drugim: w jaki sposób mam odpowiadać, kiedy niepodobna mi was zrozumieć?

Rozsądek zawsze przywodzi ludzi na chwilę do zastanowienia: zapanowała wielka cisza. Pan delegat, który zawsze przyczepiał się do cudzoziemców, skoro ich zdybał w jakim domu, i który był największym „pytaczem” w całej okolicy, rzekł, otwierając gębę na pół łokcia:

— Czy wolno mi spytać o pańskie nazwisko?

— Zwano mnie zawsze Prostaczkiem — odparł — a potwierdzono mi to imię w Anglii, ponieważ zawsze mówię po prostu, co myślę, tak samo jak robię wszystko, co chcę.

— W jaki sposób, urodziwszy się Huronem, mógł pan przybyć do Anglii?

— Zawieziono mnie tam: dostałem się raz w bitwie do niewoli Anglików, po dość uporczywej obronie; Anglicy, którzy cenią dzielność, ponieważ sami są dzielni i ponieważ są równie zacni ludzie jak my, ofiarowali mi, iż mogę albo wrócić do rodziny, albo jechać do Anglii: wybrałem to ostatnie, ponieważ z natury namiętnie lubię podróżować.

— Ależ, panie — rzekł pan delegat z namaszczeniem — w jaki sposób mogłeś opuścić tak ojca, matkę?...

— Bo też nie znałem nigdy ojca ani też matki — odparł cudzoziemiec.

Towarzystwo rozczuliło się, wszyscy powtarzali:

— Ani ojca, ani matki!

— Zastąpimy mu ich — rzekła gospodyni domu do brata przeora. — Jaki ten pan Huron jest sympatyczny!...

Huron podziękował jej ze szlachetną i dumną wylewnością i dał do zrozumienia, że nie trzeba mu niczego.

— Uważam, mości Prostaczku — rzekł poważny delegat — że pan mówisz po francusku lepiej, niż przystało na Hurona.

— Francuz pewien, któregośmy, jeszcze za mego dzieciństwa, wzięli do niewoli i dla którego powziąłem serdeczną przyjaźń, nauczył mnie swego języka: uczę się bardzo szybko, gdy chcę się czegoś nauczyć... Przybywszy do Plymouth12, spotkałem jednego z owych zbiegów, których nazywacie, nie wiem dlaczego, „hugonotami”13; dzięki niemu uczyniłem dalsze postępy w znajomości waszego języka; z chwilą zaś gdy mogłem się wyrażać zrozumiale, przybyłem zobaczyć wasz kraj. Francuzi dosyć mi się podobają... o ile nie zadają zbyt wiele pytań.

Mimo tej delikatnej przestrogi ksiądz de Saint-Yves zapytał, który język podoba mu się bardziej: huroński, angielski czy francuski.

— Oczywiście huroński — odparł Prostaczek

— Czy podobna? — wykrzyknęła panna de Kerkabon. — Zawsze sądziłam, że francuski język jest najpiękniejszy ze wszystkich, po bretońskim14.

Dopieroż zaczęto, na wyprzódki, zasypywać Prostaczka pytaniami, jak się mówi po hurońsku „tytoń”; odpowiadał: taya; jak się mówi „jeść”; odpowiadał: essenten. Panna de Kerkabon pragnęła koniecznie wiedzieć, jak się mówi „kochać”; odpowiedział: trovander15 i dowodził, nie bez pozorów słuszności, że wszystkie te słowa w niczym nie ustępują francuskim lub angielskim. Trovander wydało się wszystkim biesiadnikom nader wdzięczne.

Ksiądz przeor miał w bibliotece gramatykę hurońską, którą mu dał w upominku wielebny ojciec Sagar Theodat16, słynny misjonarz; wstał tedy17 na chwilę, aby zajrzeć do niej. Wrócił aż zdyszany z rozczulenia i radości: sprawdził, iż Prostaczek jest prawdziwym Huronem. Wszczęła się mała dysputa o różnorodności języków; wszyscy się zgodzili, iż gdyby nie przygoda z wieżą Babel, cała ziemia mówiłaby po francusku.

Lubiący pytania delegat, który aż dotąd miał lekką nieufność do przybysza, powziął dla niego głęboki szacunek: odzywał się doń grzeczniej niż wprzódy, na czym Prostaczek się nie poznał.

Panna de Saint-Yves bardzo była ciekawa, jak się objawia miłość w kraju Huronów.

— Pełniąc zacne uczynki — odparł — aby się przypodobać osobom pokrewnym duchem.

Wszyscy biesiadnicy przyklasnęli ze zdumieniem. Panna de Saint-Yves zapłoniła się i była bardzo rada. Panna de Kerkabon zaczerwieniła się również, ale nie była tak rada; czuła się nieco dotknięta, że ta dworność nie była dla niej; ale była tak poczciwa z natury, iż sympatia jej dla Hurona nie osłabła. Spytała go wielce łaskawie, ile miał kochanek w Huronii.

— Tylko jedną — rzekł Prostaczek — była nią panna Abakaba, serdeczna przyjaciółka mojej drogiej karmicielki: trzcina nie jest prostsza, gronostaj bielszy, owieczki są mniej łagodne, orły mniej dumne, a jelenie nie tak lekkie, jak była Abakaba. Ścigała jednego dnia zające w okolicy, blisko pięćdziesiąt mil od naszego domostwa; pewien źle wychowany Algonkin, mieszkający o sto mil dalej, zabrał jej zająca; dowiedziałem się o tym, pobiegłem, powaliłem Algonkina ciosem maczugi i przywiodłem go, ze spętanymi rękami i nogami, do stóp mej ukochanej. Krewni Abakaby chcieli go zjeść, ale ja nigdy nie smakowałem w takich biesiadach; wróciłem mu wolność, czym pozyskałem sobie jego przyjaźń. Abakaba była tak wzruszona moim postępkiem, iż przełożyła mnie nad wszystkich zalotników. Kochałaby mnie jeszcze, gdyby nie to, że zjadł ją niedźwiedź. Skarałem niedźwiedzia; długo nosiłem jego skórę, ale to mnie nie pocieszyło.

Słysząc to, panna de Saint-Yves uczuła tajemną przyjemność, iż Prostaczek miał tylko jedną kochankę i że Abakaby nie ma już na świecie, ale nie zdawała sobie sprawy z przyczyn swego zadowolenia. Cały stół patrzył na Prostaczka; chwalono go wielce, iż nie pozwolił towarzyszom zjeść Algonkina.

Okrutny delegat, który nie mógł powściągnąć swego szału pytań, zagadnął wreszcie Hurona o to, jaką religię wyznaje: anglikańską, gallikańską18 czy hugonocką.

— Moją — odparł — tak jak wy swoją.

— Och! och! — wykrzyknęła dobra Kerkabońcia. — Ci niegodziwi Anglicy nie pomyśleli nawet o tym, aby go ochrzcić!

— Bożeż ty mój! — mówiła panna de Saint-Yves. — Jak to być może, aby Huroni nie byli katolikami? Czy wielebni ojcowie jezuici nie nawrócili ich wszystkich?

Prostaczek upewnił, iż w jego ojczyźnie nie nawraca się nikogo, że nigdy prawdziwy Huron nie zmienił przekonań i że nawet nie ma w ich języku wyrazu, który by oznaczał „niestałość”. Te ostatnie słowa nadzwyczaj spodobały się pannie de Saint-Yves.

— Ochrzcimy go! Ochrzcimy go! — mówiła Kerkabońcia do przeora. — Tobie, bracie, przypadnie ten zaszczyt; ja chcę koniecznie być chrzestną matką, ksiądz de Saint-Yves będzie go trzymał do chrztu: wspaniała ceremonia! W całej Dolnej Bretanii19 będą mówić o tym; cóż to za honor dla nas.

Cała kompania zawtórowała gospodyni; biesiadnicy krzyczeli:

— Ochrzcimy go!

Prostaczek odparł, iż w Anglii pozwala się ludziom żyć wedle ich ochoty; oświadczył, iż propozycja nie przypada mu zgoła do smaku i że prawo Huronów warte jest co najmniej tyleż, co prawo dolnobretońskie. Wreszcie dodał, iż odjeżdża nazajutrz. Dokończono jego butelczyny z wódką barbadoską i każdy udał się na spoczynek.

II. Jak Huron, imieniem Prostaczek, przyszedł do rodziny

Wedle swego zwyczaju Prostaczek obudził się ze słońcem, na zapianie koguta, którego w Anglii i Huronii nazywają „trąbą dnia”. Nie był w tym podobny do wykwintnego towarzystwa, które barłoży się w próżniaczym łóżku, aż słońce dokona połowy swego obrotu, które nie może ani wstać, ani spać, traci mnóstwo godzin w tym stanie pośrednim między życiem a śmiercią i skarży się jeszcze, że życie jest zbyt krótkie.

Zrobił już ze dwie lub trzy mile, zabił z trzydzieści sztuk zwierzyny kulą, po czym, wracając, zastał księdza przeora Najświętszej Panny z Góry i jego zacną siostrzyczkę przechadzających się w szlafmycach20 po ogródku. Pokazał im zdobycz i dobywając z koszuli mały talizman, który zawsze nosił na szyi, ofiarował go im w odpłatę dobrego przyjęcia.

— To mój najdroższy skarb — dodał — upewniono mnie, iż będę zawsze szczęśliwy, póki będę nosił ten figielek na sobie; daję go wam, iżbyście byli zawsze szczęśliwi.

Przeor i pannica uśmiechnęli się z rozczuleniem z naiwności Prostaczka: dar ten stanowiły dwa małe, dość licho odrobione portreciki, związane mocno zatłuszczonym rzemykiem.

Panna de Kerkabon spytała, czy w Huronii są malarze.

— Nie — odparł — osobliwość tę mam od swojej mamki. Mąż jej zdobył to łupem, ograbiwszy paru Francuzów z Kanady, którzy toczyli z nami wojnę... To wszystko, co mi wiadomo.

Przeor przyglądał się bacznie portretom; zbladł, ręce drżały mu ze wzruszenia.

— Najświętsza Panno z Góry! — wykrzyknął. — Toć to twarz brata mego, kapitana, i jego żony!