Poza ringiem. Amelia i ja - Anna Kasiuk - ebook + książka

Poza ringiem. Amelia i ja ebook

Anna Kasiuk

3,7

Opis

Porywający romans, który rozpali wasze zmysły!

Bezczelny Ivan zawsze dostaje to, czego chce. Na ringu i poza nim ma tylko jeden cel – zwyciężać. Kiedy jego bokserska kariera zostaje niespodziewanie przerwana, Ivan zostaje całkiem sam. Szybko okazuje się, że pasja i adrenalina są dla niego jak narkotyk. Upadły wojownik postanawia odzyskać dawną sławę.

Amelia od pierwszej chwili wie, że to nie jest facet dla niej. Intrygująca, twardo stąpająca po ziemi malarka jasno stawia granice. Są jednak sytuacje, w których dla Ivana nie istnieje słowo „nie”. Gorący romans szybko przeradza się w pełen namiętności związek.

Amelia jest jego największym szczęściem, ale i największą słabością. Co będzie, gdy dowiedzą się o tym ci, którzy zechcą to wykorzystać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (291 ocen)
97
65
74
46
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lipcowatusia

Całkiem niezła

nawet nawet 🙂
00
kamimusia

Z braku laku…

Już na samym początku strasznie dużo opisów, mało dialogów co zniechęca do czytania.. Naprawdę chciałam dać tej książce szansę do samego końca, ale nie lubię czytać samych opisów
00
Ruddaa

Nie polecam

Nud, nuda, nuda....starałam sie serio ale dobrnęłam ostatecznie do połowy i sie poddałam.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Anna Kasiuk, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadząca: Agata Ługowska

Marketing i promocja: Aleksandra Wolska

Redakcja: Aleksandra Deskur

Korekta: Katarzyna Smardzewska | panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Danilo Andjus | Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66570-61-0

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę tę dedykuję ludziom, którzy swoim życiem

stoczyli bądź wciąż toczą walkę.

Jankowi Lodzikowi, który nieustępliwie

wpływał na losy moich bohaterów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ZAWODNICY, KTÓRZY GRAJĄ NIECZYSTO,

ZOSTAJĄ ZDYSKWALIFIKOWANI

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

Często budzę się zlany potem. Serce pompuje krew z ogromną siłą, ciśnienie rozsadza mi głowę i zanim się podniosę, muszę najpierw uspokoić oddech. Miewam koszmary. Dotyczą one wyłącznie mojego życia, a za nie odpowiadam przecież tylko ja sam. Jednak w chwilach, kiedy nie ma obok mnie nikogo i nie towarzyszy mi błysk fleszy, kiedy gasną reflektory, czuję się taki… bezbronny.

Gdyby ci wszyscy ludzie, hieny czyhające na mnie, na każdy mój ruch, znali moją prawdziwą naturę, z pewnością zmieniliby zdanie na mój temat. Ivan niezwyciężony, Ivan pogromca… To ja. Tak mnie nazywali ci, którym zapewniałem zabawę. Nie byłem pogromcą, choć określenie „niezwyciężony” zdecydowanie mi odpowiadało. Byłem mistrzem trzech federacji. Mój cios miał siłę sześciuset kilogramów. Porównywano mnie do Mike’a Tysona, na którym pod pewnymi względami rzeczywiście się wzorowałem. Wcale nie uważałem go jednak za nienaruszalny autorytet. Kierowaliśmy się innymi zasadami. No i ja byłem ostrożniejszy. Szczególnie jeśli chodzi o kobiety. Te małe pijawki potrafią uprzykrzyć człowiekowi życie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, na co jestem narażony, nigdy nie dałem się nabrać na deklaracje wielkiej miłości, bo takiej po prostu nie ma! Tego nauczyło mnie życie. Umiesz liczyć, licz na siebie. Słabości zbyt wiele kosztują i bywa, że nie jesteś w stanie się podnieść po kolejnym ciosie. A te w serce bolą tak, jak legendarny lewy prosty Muhammada Alego. Wybacz, Mike, ale tego nie przewidziałeś. Jestem zawodnikiem, mam swój cel i jego osiągnięcie zawsze było dla mnie wartością nadrzędną.

 

Potrzebę walki wyssałem z mlekiem matki. Nie było nam w życiu łatwo. Gdy byłem małym brzdącem, mama często mi opowiadała, że pchałem się na świat z wręcz niewyobrażalną determinacją. Kiedy dostała pierwszych bóli, stała na ulicy. Jej alfons wysłał ją tam za karę, bo odmówiła przyjęcia jakiegoś wymagającego faceta. Cóż, była w zaawansowanej ciąży, nie w głowie jej było spełnianie kaprysu dzianego klienta, który zapragnął spędzić noc z ciężarną kobietą. Wstawiły się za nią jej koleżanki, ale to nie pomogło. Thomas wysłał ją na ulicę i kazał pracować. Wtedy właśnie postanowiłem przyjść na świat. Była zima, ulice Paryża tonęły w śniegu. Mama ze śmiechem powtarzała później, że nigdy nie potrafiłem wybrać odpowiedniego momentu. Urodziłem się na korytarzu szpitala Salpêtrière. Tamtej nocy na świat przyszło wiele dzieci, ale tylko mnie spieszyło się tak, że lekarze nie zdążyli przewieźć mojej matki na salę porodową. Urodziłem się pośród przechodniów, czym od razu zwróciłem uwagę najbliższego otoczenia. Od początku było jasne, czego będę potrzebował w życiu. Sławy, zainteresowania i pozycji.

Zaczęło się niewinnie. Moja mama mieszkała z koleżankami w suterenie taniego teatru. Była tancerką. Zarabiała kiepsko, często nie dojadała. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że nosi mnie pod sercem, dlatego zdecydowała się na dodatkowy zarobek. Zaczęło się od kilku stałych klientów, potem nagle pojawił się Thomas. Obiecał zapewnić im opiekę, co na początku wydawało się bardzo dobrym rozwiązaniem, bo zdarzało się, że zarobione pieniądze nie trafiały do kieszeni dziewczyn. Okradali je klienci, a także inne prostytutki, które rościły sobie do tego prawo, jako że dziewczyny z teatru pracowały na ich terenie. Thomas zrobił porządek i zapewnił im nienaruszalność. W rzeczywistości jednak wszystko wyglądało inaczej, niż obiecywał. Tancerki otrzymały opiekę, ale razem z nią regularne bicie. A nie o to im chodziło. Trafiły na alfonsa, który zawładnął ich życiem, podporządkował je sobie i zagarniał ich pieniądze. Byłem zbyt mały, żeby to rozumieć. Poza tym dziewczyny starały się ukrywać przede mną zajęcie, którym się trudniły. Mnie traktowały jak maskotkę. Poświęcały mi całą swoją uwagę, dbały o mnie i rozpieszczały na miarę ich skromnych możliwości. Właściwie miałem wiele matek, co czyniło mnie szczęściarzem.

Odkąd pamiętam, zawsze towarzyszyły mi nagość i brutalność. Widok splecionych w erotycznym tańcu ciał nie stanowił dla mnie niczego przerażającego ani nadzwyczajnego. Było to coś zupełnie naturalnego, jak jedzenie czy picie. Choć bywało, że częściej widziałem seks niż miskę pełną ciepłej zupy. Mimo wszystko nie miałem najgorszego dzieciństwa. Zrozumiałem to po latach. Byłem dla tych kobiet czymś pięknym. Naturalnym i cennym. Dziecko zawsze kojarzy się kobiecie dobrze i budzi w niej ckliwość, a także czyni ją silniejszą i gotową znieść o wiele więcej, niż jej się wydaje. A wszystko po to, żeby chronić to, co bezbronne, co noszą pod sercem. Wieczory spędzałem, oglądając przedstawienia, w których tańczyły mama i jej przyjaciółki. Za dnia uczyłem się w publicznej szkole. Miałem nawet opłacone zajęcia baletu i dodatkowego języka. A wszystko po to, żebym nigdy nie musiał dokonywać trudnych wyborów. Tak mówiły mama i pozostałe dziewczyny. Tak wyglądało moje dzieciństwo.

Sztuka była dla mnie czymś karykaturalnie wykrzywiającym rzeczywistość. I kochałem ten obraz. Takie przecież było moje życie. Jedyne, jakie znałem i ceniłem. Wczuwałem się w odgrywane role z wręcz niewyobrażalną łatwością. Czasem, kiedy dziewczyny siadały zmęczone przy wspólnym stole w śmierdzącej wilgocią kuchni, z poszarzałymi z wyczerpania twarzami, odgrywałem przed nimi sceny z obejrzanych przedstawień. Nigdy nie zapomnę blasku ich oczu. To było prawdziwe uczucie. Łączyło nas wiele. Poświęcenie i walka o każdy kolejny dzień. To była walka o ich przetrwanie i moją lepszą przyszłość. I to była miłość. Tak na mnie wtedy patrzyły moje matki – z miłością. Nikt nigdy później nie patrzył na mnie tak jak one.

Zapytałem kiedyś moją mamę o ojca. Niewiele o nim mówiła. Z początku wymyślała wciąż nowe historyjki na jego temat. Idealizowała jego postać do czasu, aż zrozumiałem, czemu miał służyć ten zabieg. Moja matka wiedziała, że dziecko potrzebuje obojga rodziców, a nie mogąc mi tego zapewnić, stworzyła wizerunek ojca, z którego byłem dumny. Wiedziałem, kim jest, ale nigdy nie zdobyłem się nawet na próbę nawiązania z nim kontaktu. Był zapracowanym i nieosiągalnym rosyjskim dyplomatą. Bardzo rzadko przyjeżdżał do Paryża, dlatego nie mogłem się z nim spotykać. Dopiero kiedy dorosłem, odważyłem się w końcu zmierzyć z prawdą. Był nikim więcej jak przelotnym kochankiem mojej mamy, który przypadkiem zrobił jej dzieciaka. Nie zależało mu na mnie. I choć uświadomienie sobie tego faktu okazało się bolesne, widząc mojego ojca w telewizji, w dalszym ciągu czułem do niego coś dobrego.

 

Kiedy zacząłem dojrzewać, zmieniłem szkołę i dotarło do mnie, że moi rówieśnicy wiodą zupełnie inne życie. Coraz częściej dostrzegałem, jak bardzo od nich odstaję. Byłem nastolatkiem z przeżyciami, jakich wielu z moich kolegów i koleżanek nie znało. Musiałem ukrywać swoje pochodzenie i status społeczny, musiałem udawać, że jestem kimś innym, niż w gruncie rzeczy byłem. Zaczęło mi to przeszkadzać. Nie czułem się gorszy, a jednak lepiej wychodziłem na tym, że pokazywałem im siebie takiego, jakim chcieli mnie widzieć. Miałem dobre oceny w szkole, lgnęły do mnie piękne dziewczyny, ale wystarczyło, bym odsłonił swoje prawdziwe oblicze wrażliwego chłopaka, by zaczęli mnie odbierać inaczej, niż chciałem. I chyba stąd wziął się mój bunt. Kilka razy trafiłem do aresztu za pobicia. Pojawiły się używki. Nie stroniłem od alkoholu i narkotyków. Jednak nigdy nie zaniedbywałem szkoły. Chyba głównie dlatego, że znałem wartość pracy, jaką w moje wykształcenie wkładały mama i jej koleżanki. Nigdy również nie podniosłem ręki na kobietę. Bez względu na to, jak niewiele dla mnie znaczyła, jak irytującą istotą się okazywała, nigdy nie zdobyłem się na wykorzystanie fizycznej przewagi. Wszystkie kobiety zasługują według mnie na szacunek. Są silniejsze niż mężczyźni, gotowe na zdecydowanie większe poświęcenie i zasługują tym na traktowanie ich w odpowiedni sposób.

Kiedy zaczęliśmy z chłopakami dorastać, a hormony coraz intensywniej buzowały w naszych ciałach, również na kobiety spojrzałem w inny sposób. Dostrzegłem ich piękno i delikatność, nieco wyraźniej niż dotychczas odbierałem na przykład moją mamę. Pamiętam dzień, kiedy z najbliższymi kumplami postanowiliśmy zasmakować rozkoszy. Chcąc uniknąć ośmieszenia, wybraliśmy się na Place Pigalle. Pierre, z którym przyjaźnię się do dziś, wybrał burdel, on już wcześniej przeszedł inicjację i dobrze wiedział, dokąd powinniśmy się udać. A więc w wybranym przez niego miejscu zamierzaliśmy przeżyć swój pierwszy raz. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie spojrzenia tamtejszych dziewczyn. Od razu przypomniałem sobie o swoim pochodzeniu i otępiałym wzroku prostytutek, które znałem, które tak jak moja matka musiały się tym zajmować, bym ja miał szansę zasmakowania lepszego życia. Wtedy jednak nie wystarczyło mi siły, by zawrócić. Dziewczyna, którą wziąłem, miała na imię Monique. Była piękna i bardzo młoda. Niewiele rozmawialiśmy. Ja, zaaferowany nowym przeżyciem, nie potrafiłem opanować drżenia, podczas gdy ona podeszła do mnie rutynowo. Jej gesty nie zdradzały ekscytacji. Wprawdzie nie czułem się ignorowany, jednak czegoś mi w tym stosunku brakowało. Najgorsza jednak okazała się świadomość, że oddaję jej moją niewinność, a dla niej nie znaczy to zupełnie nic. Kiedy było po wszystkim, wzięła pieniądze i wyszła. Nigdy więcej nie poszedłem do łóżka z prostytutką, bo uczucie, że posuwam koleżankę mojej matki, całkowicie odbierało mi chęć uprawiania seksu. Skierowałem swoje zainteresowanie w stronę koleżanek ze szkoły i to okazało się dobrą decyzją. Każda kobieta, z którą byłem, stawała się na chwilę najważniejszą istotą w moim życiu. Nigdy nie pozwalałem im poczuć się wykorzystanymi, co działało zdecydowanie na moją korzyść. Takie podejście do kobiet zapewniało mi ich stałe towarzystwo, ku zazdrości moich kumpli.

 

Pewnego dnia wydarzyło się coś, co okazało się przełomem w moim życiu. Po jednej z kolejnych imprez znowu wdałem się w bójkę. Nawet nie pamiętam, o co poszło. Był on i byłem ja. Coś nas podzieliło i to był impuls. Dopiero kiedy poczułem, jak odciąga mnie od przeciwnika ktoś większy i silniejszy, dowiedziałem się, że chłopak, którego przeciągnąłem po bruku, był młodym zawodnikiem boksu amatorskiego. Rozbawiony wzruszyłem ramionami. Co to za zawodnik, skoro pokonał go chłopak z ulicy, naigrawałem się.

Kilka tygodni później zerwałem z narkotykami, założyłem rękawice i zacząłem brać udział w treningach. Z początku mi się nie podobało. Boksowaniu w ringu brakowało emocji, nie widziałem sensu w biciu kogoś, kogo nie znam, kto nie znaczył dla mnie absolutnie nic. Inaczej sprawa się miała na ulicy, gdzie do walki napędzały mnie złość, nienawiść, a w końcu silna potrzeba pokazania, z kim należy się liczyć. Tak, zależało mi na tym, by udowodnić, że to ja jestem najlepszy, mnie należy się szacunek i posłuch na dzielnicy. A wszystko po to, by ukryć prawdziwe oblicze Ivana.

Bardzo szybko dotarłem na szczyt. Sława rozniosła się szerokim echem po Francji, a potem poszybowała w świat. Moimi przeciwnikami stali się ci, o których niegdyś jedynie słuchałem w wiadomościach sportowych. Posyłałem na deski kolejnych zawodników, karmiąc w ten sposób ogromne ego, które tętniło w moim coraz bardziej umięśnionym i męskim ciele. Stałem się Ivanem pogromcą, Ivanem niezwyciężonym. Zaczął mi towarzyszyć blask reflektorów, a flesze oświetlały drogę, którą podążałem. Miałem swój cel – stać się najlepszym.

Najciekawsze w tym wszystkim było złudzenie własnej wielkości, któremu zbyt łatwo uległem. To niesamowite. Poznałem swoją wartość, kolejne zwycięstwa tylko ją podbudowywały, a ja w to wszystko bezgranicznie wierzyłem.

Najpierw zabrałem moją matkę z sutereny i wynająłem dla nas mieszkanie. Nieduże, ale na więcej nie było mnie na razie stać. Była bardzo szczęśliwa. W jednym z trzech pokoi, które mieliśmy, wciąż przebywała któraś z jej koleżanek. One zawsze napotykały na swojej wyboistej drodze jakieś problemy. A moja mama im pomagała. Dzięki mnie mogła sobie na to pozwolić. Nie miałem jej tego za złe. Stanowiliśmy w końcu rodzinę. A ja czułem się za te kobiety w jakimś stopniu odpowiedzialny. Boksowałem i w dalszym ciągu imprezowałem. Poznawałem wciąż nowych ludzi. Przestałem odczuwać potrzebę wdzięczności, bo stałem się maszyną do zarabiania pieniędzy dla mojej rodziny, promotorów i sztabu ludzi, którzy ze mną pracowali. Zdarzało się oczywiście, że przesadzałem, i wtedy mój trener przywoływał mnie do porządku. Ale refleksja przychodziła dość późno i trwała krótko. Pewnego razu podczas jednej z imprez po walce urwał mi się film. Obudziłem się następnego dnia w obcym domu, w łóżku z kobietą, o której nie wiedziałem zupełnie nic. Pomyślałem wtedy, że czas zwolnić. Za kilka tygodni miałem odbyć walkę, w której chodziło o rewanż, a trofeum, czyli pas, należało do mnie. Doszedłem do siebie i zabrałem się do przygotowań. Zapomniałem o tamtej imprezie, bo znowu czułem zew rywalizacji.

Niestety stało się inaczej. Podczas badań kontrolnych odkryto w moim płacie czołowym tętniaka. Niedużego, a jednak nie dostałem pozwolenia na najbliższą walkę. Ta wiadomość zachwiała moim poczuciem bezpieczeństwa. Mój trener szalał, a ja wraz z nim. Zaraz potem spadł na mnie kolejny cios. W mojej krwi odkryto śladowe ilości kokainy. Niedługo później nagłówki gazet huczały od plotek. Upadek mistrza boksu. Ivan został pokonany.

Wpadłem w trans. Nie pamiętam, ile czasu piłem. Tydzień, dwa. Chyba wierzyłem, że przetrwam w ten sposób pierwsze zderzenie z porażką. Tak się jednak nie stało. Spadłem na samo dno i odebrano mi nie tylko pas jednej z liczących się federacji. Zostałem zawieszony na sześć lat. Dla mnie oznaczało to koniec kariery.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

Czy powinienem zostać, czy były znaki, które zignorowałem?

Czy mogę ci pomóc, nie krzywdząc cię już więcej?

Zobaczyliśmy blask, kiedy świat był pogrążony we śnie.

Są rzeczy, które możemy mieć,

Ale których nie możemy zatrzymać.

 

Linkin Park, One More Light, tł. Julia Dworak

 

 

 

Znowu poderwałem się na łóżku. W uszach wciąż słyszałem, jak sala grzmi echem wykrzykiwanego jednogłośnie imienia.

Ivan! Ivan! Potrzebowałem tego. To była muzyka dla moich uszu, kiedy wychodziłem na ring. Wiedziałem, że nie jestem sam, że wszyscy, którzy pojawili się tej konkretnej nocy w klubie, przyszli tam dla mnie. Rozgrzany zaczynałem swój taniec. Tak to nazywałem. Kiedy wszystkie oczy zwracały się w moją stronę, a światła spadały na mnie jak Muhammad Ali kończący walkę z George’em Foremanem, rosłem w siłę. Odczuwałem wtedy już tylko spokój i byłem skrajnie skupiony. Po moim ciele przebiegał dreszcz, ramiona cięły powietrze, kiedy zmierzałem pośród tych z moich fanów, którzy zdecydowali się zapłacić duże pieniądze, by trwać przy mnie w drodze po kolejne zwycięstwo. Ivan, Ivan! Tak krzyczeli, a ja napawałem się dźwiękiem tysięcy głosów. Unosiłem ramiona i chowałem twarz za rękawicami, co pozwalało mi na odszukanie pomiędzy lasem rąk tej jednej sylwetki, która już czekała na mnie na macie. Udawałem, że trzymam gardę, a zaraz potem wypuszczałem dwa lewe, które, o czym wiedział cały świat, posłały na deski niejednego twardziela. To był znak dla mojego przeciwnika.

Z początku, zaraz po zawieszeniu, bardzo brakowało mi walki. Nie sądziłem nawet, że tak się przyzwyczaiłem do mojego życia w ringu. Najpierw odczułem brak uwagi mediów, potem odwrócili się ci, którzy uważali się niegdyś za moich przyjaciół. Sięgnąłem dna i tylko nieliczni trwali przy mnie w tym trudnym czasie. Zaledwie kilku starych przyjaciół, z którymi znaliśmy się zdecydowanie dłużej, niż trwała moja kariera. To Pierre, Adrien i Jacques odnajdywali mnie w najpodlejszych spelunach, gdzie robiłem z siebie małpę, boksując za butelkę wódki. Moja matka przezornie nie pozwalała mi wychodzić z domu z pieniędzmi. Nieco uspokajało ją to, że chłopaki prędzej czy później mnie znajdą i przyprowadzą z powrotem do domu. Poza tym nigdy nie było ze mną aż tak źle, żebym sobie nie poradził, gdyby nagle się okazało, że na mojej drodze stoi ktoś, kto zamierza zakończyć mój marny żywot.

– Ivan, powinieneś się pogodzić z tym, co się stało – mówiła. – Nic nie możesz zrobić, synu. Pogódź się.

Patrzyłem na nią w tych chwilach i choć rozpierała mnie nienawiść do świata za to, że się ode mnie odwrócił, nie potrafiłem wylać na tę kobietę całego szamba, w którym siedziałem po uszy. Kładłem się w jej łóżku i wtulałem jak dziecko w jej ramiona. Pijany i śmierdzący rozpaczą. A ona nie mówiła nic, tylko głaskała płowe włosy swojego upadłego syna. Tkwiłem w klatce. Nie potrafiłem się pogodzić ze swoją porażką. Nie rozumiałem powodów, dla których zostałem zepchnięty za liny ukochanego ringu. Tętniak, któremu zupełnie nie poświęcałem uwagi, i upokorzenie, jakiego doznałem, stały się moimi największymi i niepokonanymi przeciwnikami. Wciąż wspominałem czas sławy i popadałem w coraz większe szaleństwo.

Całe dnie i noce tułałem się ulicami Paryża i obserwowałem ludzi. Czasami nawet zapędzałem się do ciemnych zaułków przy Montmartre, gdzie przypatrywałem się toczącemu się tam życiu. Znałem te okolice, to one były niegdyś moim domem. Nie obawiałem się o swoje bezpieczeństwo, bo wciąż byłem niezwyciężony. Przysiadałem na zaniedbanych murkach albo skwerach i patrzyłem. Wspominałem swoje dzieciństwo, co tylko pogłębiało poczucie uwięzienia, od którego nie potrafiłem się uwolnić. Tęskniłem za czasem, kiedy wszystko było dla mnie takie niezrozumiałe. Wtedy nie byłem jeszcze tym, kogo zrobił ze mnie ring. Często podczas tych moich wędrówek napotykałem na swojej drodze ludzi, którzy mnie pamiętali, dlatego kończyłem pijany, opowiadając o towarzyszących walce emocjach. Zdarzało się, że zrywałem z siebie koszulkę i wtedy mnie ponosiło. Znowu odczuwałem to samo podniecenie, po plecach przebiegały dreszcze, a ja walczyłem. Z niewidzialnym przeciwnikiem, którym była moja bezradność. Nie straciłem sprężystości, moje obroty niezmiennie zaskakiwały szybkością, a zaciśnięte pięści okładały korpus zawziętej suki, która za wszelką cenę starała się pogrzebać mnie w rozpaczy. Czasami trafiałem na śmiałków, którzy pijani jak ja stawali naprzeciwko, gotowi zmierzyć się z mistrzem. Wtedy budził się we mnie wojownik. Oczy błyszczały, a ja mogłem przysiąc, że znowu słyszę pomruk dobiegający z widowni: Ivan, Ivan!

Zanim jednak zdążyłem się rozkręcić, mój przeciwnik leżał na kamiennej posadzce bez ruchu. Wystarczyło kilka ciosów prostych, by cała euforia ze mnie uleciała, powodując jeszcze większą frustrację. Kiedyś musiałem nawet uciekać, bo okazało się, że mój przeciwnik stracił przytomność, a że byłem częstym gościem baru, w którym doszło do starcia, właściciel postanowił zatrzeć ślady mojego uczestnictwa w tym nieszczęśliwym zdarzeniu. Byłem jak niechciane szczenię. Kopany przez los, upokarzany i odpychany.

Wtedy jednak wydarzyło się coś, co podniosło mnie z klęczek. Tak przynajmniej sądziłem na początku.

 

Któregoś wieczoru wróciłem późno do domu. Mama jeszcze nie spała, o czym świadczyło zapalone w kuchni światło i przyjemny zapach tartiflette[1] rozpływający się po mieszkaniu. Nie chciałem jednak spędzać z nią wieczoru. Postanowiłem oszczędzić jej towarzystwa zgorzkniałego straceńca, jakim się stałem. Od razu zamknąłem się w swoim pokoju, otworzyłem szeroko okna i wsłuchiwałem się w odgłos paryskich ulic nocą. To była dla mnie namiastka utęsknionego gwaru głosów, który niegdyś mnie otaczał. Kiedy udawało mi się dotrzeć wieczorami do domu o własnych siłach, zawsze siadywałem w fotelu, z nogami opartymi o łóżko i wpatrywałem się w niebo, słuchając ulicznego szmeru.

Nazajutrz, gdy wychodziłem z domu, mama siedziała przy stole, ubrana w przewiewną podomkę. Piła kawę i zagryzała rogalik. Kochałem tę kobietę miłością czystą. Ufałem każdemu jej słowu i chyba dlatego unikałem z nią kontaktu od tamtego dnia, kiedy ogłoszono moje zawieszenie. Wiedziałem, że cierpi, ale znałem siebie. W moim sercu tętniła złość. Nie chciałem ryzykować, że wiedziony poczuciem beznadziei dam się ponieść emocjom i zaleję ją moją frustracją. Moja matka zbyt wiele w życiu przeszła, żebym obciążał ją dodatkowo własnymi problemami. Tak uważałem.

Nie udało mi się jednak przemknąć niepostrzeżenie.

– Ivan, zjedz ze mną śniadanie. – Jej dźwięczny głos zawsze sprawiał, że stawałem się uległy. Wszedłem do kuchni i wyciągnąłem ręce z kieszeni czarnej bluzy.

– Nie jestem głodny, mamo.

– Usiądź, proszę. – Wskazała na krzesło i spojrzała na mnie dopiero wtedy, kiedy zająłem miejsce przy stole. – Porozmawiaj ze mną.

– O czym tu rozmawiać?

– O dzisiejszym dniu. O poranku. O kawie. Napijesz się?

Popatrzyłem na nią wtedy z uwagą. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Moja mama potrafiła panować nad ich okazywaniem. Życie ją tego nauczyło. Skinąłem głową i oparłem ręce na stole. Podniosła się z gracją i nalała do kubka czarnej kawy. Pachniała wyśmienicie, a ja zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio piłem kawę. Patrzyłem na podrygującą czarną ciecz i sięgnąłem po croissanta. Nagle poczułem również głód.

– Jakie masz plany na dziś, synku? – Znowu ten jej opanowany ton głosu, od którego brzmienia miękłem. Zmarszczyłem czoło. W jednej chwili pomyślałem nawet, że powinienem był zignorować jej prośbę i wyjść. Tak robiłem do tej pory.

– Nie mam planu, mamo. Po prostu wychodzę i będę zabijał czas, snując się ulicami miasta.

– Rozumiem. A ile to już trwa?

Podniosłem na nią wzrok.

– Dwa lata.

– No tak. Dwa lata. Dużo czasu.

Zapadła cisza. Słyszałem, jak przeżuwa kolejny kęs rogala i popija kawę. Patrzyła w okno i pocierała przy tym palcami, co zdradzało podenerwowanie. Zrozumiałem, czemu służył ten zabieg.

– Mamo, co sugerujesz?

Jeszcze chwilę milczała. Jej drobne, smukłe palce spoczęły w końcu na mojej dłoni i poczułem się zupełnie bezwolny. Patrzyłem tylko na polakierowane na czerwono paznokcie i pozwalałem pochłonąć się bezsilności.

– Ivan, musisz zrobić porządek w swoim życiu. To, co dzieje się teraz, niczemu nie służy. Pogrążasz się. A jesteś młodym i silnym człowiekiem. Osiągnąłeś w swoim życiu bardzo wiele, nie pozwól, by ci to odebrano.

– Już mi to odebrano, mamo. Mam dwadzieścia osiem lat i jeszcze cztery lata zawieszenia przed sobą. Ja już jestem skończony.

– Jeśli przez cały ten czas będziesz rozpaczał tak jak przez ostatnie dwa lata, to rzeczywiście już jesteś skończony. Ivan, najwyższa pora podnieść się z klęczek.

– Mamo…

– Synku – znowu dotknęła mojej ręki – wszystko, co osiągnąłeś, jest wyłącznie twoją zasługą. Ci, którzy pomogli ci wypłynąć, ukształtowali to, co już miałeś. Wykorzystali potencjał i oszlifowali kryształ. A to ty nim byłeś!

– Czasami myślę, że jestem nieistotny. Nikt się ze mną nie liczył, stałem tylko obok znaczących coś ludzi. Byłem ich zabawką, zapewniałem show.

– Nie. To nie tak. To ty dawałeś im pracę i zarabiałeś pieniądze. To ty płaciłeś tu najwyższą cenę! Ty byłeś w tym wszystkim najistotniejszy, Ivan.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Ja, wstrząśnięty tym, co powiedziała, a ona z kamienną twarzą i oczami pełnymi miłości. Tylko one, oczy, zdradzały prawdziwą naturę mojej matki. Wreszcie wstałem i wyszedłem z mieszkania.

Tamtego dnia coś się jednak zmieniło. Nie skierowałem się do żadnego ze znanych mi lokali. Nie uległem zaproszeniom kumpli. Moja matka zdarła zasłonę oddzielającą mnie od pragnień, którymi kiedyś się kierowałem. Zawstydziła mnie, bo przypomniałem sobie, jak wiele wyrzeczeń kosztowało ją dotarcie do miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Razem. Na dobre i na złe. Ta krótka rozmowa coś we mnie poruszyła. Towarzyszące jej emocje porównałem do zgrzytu, jaki wydaje stara, zardzewiała maszyna, o której nagle ktoś sobie przypomniał i zapragnął na nowo wsłuchać się w odgłosy jej pracy. Nie miałem absolutnie żadnego pomysłu na zmianę mojej sytuacji, ale jednego byłem pewien – nie chciałem dłużej tkwić w martwym punkcie.

 

Kilka dni zajęło mi zapanowanie nad przyzwyczajeniami z ostatnich dwóch lat. Przestałem wychodzić rano, nie włóczyłem się bez celu ulicami miasta. Zamiast tego znalazłem niewielki klub bokserski w okolicy i wróciłem do treningów. Codziennie pokonywałem odległość od naszego mieszkania do klubu, biegnąc. Doskwierał mi brak kondycji, co zauważyłem z dezaprobatą, ale z każdym dniem nabierałem przekonania, że zdołam przemóc tę słabość. Czasami zdarzało mi się zmienić trasę, wtedy wybierałem Quai i biegałem nad Sekwaną. Zapominałem wtedy o wciąż tkwiącym we mnie uczuciu upokorzenia i po prostu biegłem, wyobrażając sobie, że nic się nie wydarzyło. To nie było proste. Często przychodziły chwile zwątpienia. Nawet podczas porannego joggingu, kiedy zatrzymywałem się i zdezorientowany rozglądałem dookoła, chłonąc słodki zapach Sekwany i ocierając z twarzy roztaczającą się nad rzeką wilgoć. Zawsze chwilę mi zajmowało, zanim znowu znalazłem w sobie siłę i chęć do walki z marazmem, jaki mnie ogarnął. Wracałem pamięcią do czasów, kiedy byłem szczęśliwy, przywoływałem w wyobraźni dźwięki otaczające mnie na salach treningowych i gwar panujący podczas walk. Byłem wielki, byłem mistrzem. Nie pozwalałem sobie zapomnieć o tym, kim byłem, dawałem się ponieść próżności i wciąż królowałem w ringu. Rosło we mnie coś wspaniałego i pławiłem się w przekonaniu, że znowu stanę na szczycie schodów z widokiem na wieżę Eiffla, z ramionami uniesionymi w geście zwycięstwa! Tak, potrzebowałem do życia uwagi i zainteresowania, a z każdym kolejnym dniem czułem, że przybliżam się do momentu, kiedy znowu znajdę się na szczycie.

 

Wróciłem do domu zmęczony. Zrzuciłem przepocone dresy i wziąłem prysznic. Kiedy owinięty tylko ręcznikiem szedłem do siebie, zauważyłem wychodzącego z pokoju mamy mężczyznę. Wciąż przepełniony mobilizującymi myślami obiecałem sobie, że przyjdzie taki dzień, kiedy nie będzie już musiała przyjmować klientów. Poczułem ukłucie żalu, że ten moment jeszcze nie nastąpił, wszedłem do pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Temat powrócił dopiero podczas kolacji.

– Natknąłem się dziś w naszym korytarzu na faceta. Przepraszam, musiałem go wystraszyć.

– Wiem. Wspomniał o twojej posturze, a nawet odniosłam wrażenie, że zazdrości ci wyglądu. Sama patrzę na ciebie z dumą. Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzną.

– Mamo, myślałem, że to się już skończyło. Nie pracujesz…

Uśmiechnęła się do mnie ciepło i wróciła do jedzenia.

– Doceniam twoją troskę, synu, ale powinieneś wiedzieć, że nic się nie zmieniło. Nie pracuję, odkąd ty stałeś się osobą medialną i otworzyliśmy sklep. Wystarczy mi to, co tam zarobię. Poza tym mamy oszczędności.

– Zawsze wierzyłaś, że na sztuce można zarobić.

– Sprzedawanie baletek i tutu nie jest jeszcze sztuką, ale tak, zawsze marzyłam o swoim małym sklepiku z asortymentem związanym ze sztuką. Tak to nazwijmy.

– Kim zatem jest mężczyzna, którego widziałem?

– To Philippe. Spotykamy się od jakiegoś czasu.

– Nie zauważyłem. – Zmieszany opuściłem głowę.

– Bo byłeś pogrążony w rozpaczy. Na wiele rzeczy nie zwracałeś uwagi.

– Czy to coś poważnego? – Zaintrygowany pociągnąłem temat.

Mama najwyraźniej zastanawiała się, jak wiele może mi powiedzieć. Rozgrzebywała przy tym swój omelette du fromage[2]. Zdecydowanie unikała mojego wzroku.

– Nie wiem. Właściwie lubię jego towarzystwo. Jest bardzo rozmowny i delikatny. Zupełnie inny. – Znowu się zamyśliła.

– To czego nie wiesz?

– Nie wiem, czy będę potrafiła przyzwyczaić się do takiego życia. Philippe jest po rozwodzie. Nie ma dzieci i kilka lat spędził w więzieniu.

– A za co siedział? – Nie byłem zaskoczony. Obcowanie z ludźmi z marginesu nie było dla mnie nowym doświadczeniem. To dawało mi przewagę w kontaktach. Zawsze umiałem porozumieć się z każdym, bez względu na jego pochodzenie i status społeczny.

– Był policjantem. Udowodniono mu nadużycia i stosowanie przemocy.

– Czy to zatem odpowiedni mężczyzna dla ciebie, mamo?

– Ludzie się zmieniają.

A my jesteśmy tego doskonałym przykładem, pomyślałem.

– W takim razie cieszę się, że nie jesteś sama.

– Może zechcesz zjeść z nami kolację któregoś dnia? Przedstawię was sobie.

– Sądzisz, że to dobry moment?

– Ty podejmij decyzję.

I tak oto poznałem mężczyznę mojej matki.

Philippe okazał się bardzo spokojnym człowiekiem. Traktował moją mamę z szacunkiem i starał się ją we wszystkim wyręczać. Byłem zaskoczony, ale tak pozytywnie. Nigdy wcześniej nie widziałem, by jakikolwiek mężczyzna podawał do stołu w naszym domu. Spodobało mi się również, że wiele wiedział na temat sportu i boksu. Był zorientowany i nie ukrywał fascynacji mną i moją karierą. Od razu przypadł mi do gustu. Mama podała nam soupe à l’oignon[3] i boeuf bourguignon[4]. Nic wykwintnego, ale ona zawsze potrafiła ze zwykłych potraw stworzyć kulinarne arcydzieło. Przy stole panowała bardzo przyjazna atmosfera. Wszyscy dźwigaliśmy bagaż doświadczeń, o którym woleliśmy nie mówić, i wydaje mi się, że to nasze przeżycia nauczyły nas cieszyć się małymi rzeczami. Dlatego od razu poczuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. Byłem szczęśliwy, bo moja mama sprawiała wrażenie zadowolonej. Nieczęsto widziałem ją uśmiechniętą i taką swobodną.

Wieczorem przenieśliśmy się na balkon i tam spędziliśmy kilka godzin, rozmawiając. Choć miejsca nie było za wiele, nikomu to nie przeszkadzało. Philippe odkorkował przyniesioną butelkę wina, a mama zadbała o przekąski. I tylko kiedy wsłuchaliśmy się w odgłosy nocy, zapadła między nami cisza. Nie towarzyszyło jej jednak nagłe wrażenie, że towarzystwo, w którym się znajdujemy, nie jest tym, czego oczekiwaliśmy. To była chwila, kiedy do głosu doszły nasze wspomnienia. Widziałem w spojrzeniu mamy zadumę, a i Philippe nagle spochmurniał. Sam zwróciłem twarz w kierunku, skąd czułem wiatr, i wróciłem pamięcią do tamtego dnia…

Ale to zawieszenie już po chwili minęło. Jakbyśmy nagle ocknęli się z letargu i znów odnaleźli w swoich życiowych rolach. Philippe przyciągnął moją matkę do siebie, a ja, widząc zadowolenie na jej twarzy, również poczułem się lepiej. Wyszedłem z domu. Zapragnąłem przestrzeni.

Dochodziła dwudziesta, Paryż budził się do nocnego życia. Ulice tętniły zgiełkiem, a kolorowe kafejki rozbłyskiwały światłami, kusząc turystów wystrojem i dobiegającymi z wewnątrz zapachami. Postanowiłem wybrać się na spacer. Nie czułem zmęczenia, wręcz przeciwnie, rozsadzała mnie energia. Może sprawiła to świadomość, że moja mama doświadczała w końcu czegoś dobrego, przeżywała emocje, jakie towarzyszą innym kobietom, kiedy są szczęśliwe? Szedłem odważnie, z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy i rozmyślałem. Nie myślałem nawet, żeby wejść do pierwszej lepszej knajpy. Już jakiś czas temu przestałem odczuwać tego typu potrzeby. Odzyskana determinacja i wiara w siebie mobilizowały mnie do znalezienia siły, by przeciwstawiać się złym skłonnościom. Owszem, miewałem ochotę, by wciągnąć kreskę albo przynajmniej wypalić jakiegoś skręta, o piwie nawet nie wspomnę, ale opamiętanie przychodziło niezwykle szybko i znowu odczuwałem wewnętrzny spokój. Dusiłem w sobie pragnienia z taką samą łatwością, z jaką przyjmowałem pozy w szkole, chcąc ukryć przed kolegami swoje pochodzenie.

Oddalałem się od domu, mijałem ciemne zaułki i bez zastanowienia przechodziłem obok grupek imigrantów, których rzesze przemierzały o tej porze ulice miasta. Nagabywali turystów, a co śmielsi nie zwracali nawet uwagi na obecność przechodniów i okradali nieostrożnych. Ja jednak nie czułem się zagrożony. Byłem u siebie. Paryż był moim domem. Znałem tu każdy zaułek i każdą ulicę. Dotarłem do kolorowej Rue Crémieux i zwolniłem nieco, mijając rozglądających się dookoła głośnych turystów. Byli dla mnie egzotycznym powiewem świeżości w mieście. Z typową dla przyjezdnych naiwnością pokazywali palcami na kafejki i zalegali wewnątrz, delektując się serwowanymi specjałami. Byli charakterystyczni, i to nie tylko z powodu różnorodności języków, którymi się posługiwali. Kolorowe ubrania, ściskane oburącz torebki i powieszone na szyi saszetki na dokumenty zdradzały, kim są.

Skręciłem w lewo i znalazłem się przed klubem, gdzie kiedyś spędzaliśmy czas z kumplami. Stojący na bramce ochroniarz poznał mnie od razu i ruchem głowy zaprosił do środka. To był ostatni moment na refleksję i ocenę. Poddałem się impulsowi i wszedłem. Z chwilą przestąpienia progu klubu wiedziałem, że przyszedł czas próby. Bardzo szybko ogarnął mnie panujący wewnątrz hałas. Niemal natychmiast przepełniło mnie poczucie siły i władzy. Zawsze mi towarzyszyło, gdy przebywałem w podobnych miejscach. Od razu zauważyłem, że mimo nieszczególnego stroju przykuwam uwagę kobiet, dlatego rozpiąłem bluzę i podciągnąłem rękawy, prezentując przedramiona. Powyciągany podkoszulek luźno opadał mi na uda, a szeroki dekolt odsłaniał umięśniony tors. O tak, to była namiastka uwagi, której potrzebowałem do życia. Od razu poczułem, że jestem w odpowiednim miejscu.

Pozdrowiło mnie kilka znajomych osób, a w międzyczasie podeszły do mnie dwie dziewczyny, których mętny wzrok zdradzał upojenie alkoholem. Zawsze się zastanawiałem, czy następnego dnia pamiętają słowa, które szeptały mi do ucha. Kilka razy skorzystałem i muszę przyznać, że przygodny seks z pijanymi kobietami nie stanowił dla mnie żadnej atrakcji. Seks to zawsze seks, spada ciśnienie i człowiek czuje się zrelaksowany, ale nic więcej. Uśmiechnąłem się do dwóch napalonych panienek i obiecałem odezwać się następnym razem, po czym szybko ruszyłem w poszukiwaniu kumpli.

Najpierw usłyszałem głośny śmiech, a dopiero potem dostrzegłem ich, zajmujących lożę na piętrze. Byli tu wszyscy trzej: Pierre, Adrien i Jacques. Z drugim z nich przyjaźniłem się jeszcze w czasach, kiedy nie chodziłem do szkoły. Jako dzieci razem kradliśmy owoce na Marché d’Aligre i kilkakrotnie zdarzało nam się uciekać pomiędzy straganami przed co gorliwszymi handlarzami. To były piękne czasy.

Adrien zaczął swoją przygodę z boksem w tym samym czasie co ja, jednak doznał kontuzji i zrezygnował, zanim jego kariera miała w ogóle szansę się rozkręcić. Teraz miał swój niewielki klub bokserski i trenował głównie dzieciaki z ubogich i mało bezpiecznych rejonów Porte de Clignancourt oraz Porte de Clichy. Pierre i Jacques natomiast trudnili się coraz to innymi zajęciami, o których nie zawsze chcieli rozmawiać. Najważniejsze jednak było to, że stanowiliśmy zgraną paczkę i mogliśmy sobie ufać.

Zadowolony ze spotkania, szybko wspiąłem się krętymi schodami. Koledzy od razu zrobili dla mnie miejsce, odepchnęli klejące się do nich dziewczyny i postawili przede mną butelkę z piwem. Kusząca propozycja, pomyślałem, ale na razie zaledwie zerkałem na alkohol.

– Stary, gdzie cię nosiło? Telefon wyłączony, matka jakaś milcząca…

– Zbierałem się. Już czas najwyższy, żeby się otrzepać z kurzu – zażartowałem.

– Dwa tygodnie! Tyle ci to zajęło! Podobno znowu trenujesz? – Pierre wyglądał na dumnego.

– Tak, wracam do żywych.

– To czas to uczcić! – rzucił Adrien i poderwał się z sofy. – Ale spokojnie! Nikt nie oczekuje, że po dwóch tygodniach abstynencji rzucisz się w wir rozpusty. Proponuję wam wyjście TAM.

– Jakiś nowy klub? – Tajemniczość kumpla zaintrygowała Pierre’a.

– On jeszcze nie załapał! Chodźmy, stąd to kawałek drogi. Najlepiej będzie dostać się do Czarnej Dzielnicy.

– Aż tam? Czy nie mamy wystarczających rozrywek tu, w cywilizowanym świecie? – zażartował Jacques, który już odkrył, co ma na myśli Adrien.

Czarna Dzielnica była niegdyś nazywana Dzielnicą Indyjską. Jednak teraz została zdominowana przez mieszkańców Afryki i muzułmanów.

– Nie wierzę, że ty masz jakieś obawy? – Adrien drwił z ostrożności kolegi.

– Kiedy będziesz wracał pijany do domu, przypomnisz sobie moje słowa.

– Zobaczymy.

Wiedziałem, dokąd się wybieramy. Sam byłem już w tym miejscu parokrotnie. Chodziło oczywiście o paryskie katakumby. I choć wejście do nich zostało zamknięte dla zwiedzających, żądni emocji paryżanie znaleźli sposób, by obejść zakaz schodzenia pod miasto. Wystarczyło mieć pieniądze i znajomości. Oczywiście nie wszyscy wiedzieli o istnieniu zakazanego podziemnego świata. Wieść ta przekazywana była tylko tym, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z grożących im konsekwencji i nie zdradzali się z wiedzą o istnieniu dostępu do tego miejsca. Choć właściwie jestem przekonany, że o katakumbach i toczącym się tam nocnym życiu wiedziało wystarczająco dużo osób, by zainterweniować i je zamknąć. Tu jednak chodziło o pieniądze. W podziemiach znajdowało się kilka bardzo dobrze prosperujących klubów, których właścicielami byli liczący się mieszkańcy. Zejścia do podziemnego świata bronili pracownicy ochrony, a spędzający tam czas goście podlegali weryfikacji. Nikt z ulicy, przede wszystkim żaden cudzoziemiec, nie schodził do katakumb. Obcy nie mieli tam czego szukać. Bo choć miejsce było strzeżone i niezwykle dochodowe, niegdyś zdarzały się tam różne sytuacje.

Ja poznałem je z powodu rozgrywających się w nim walk. Zanim jeszcze sam zacząłem boksować, słyszałem o wielkiej klatce stojącej pośrodku jednego z korytarzy, wygłuszonych ścianach i rozgrywających się tam pojedynkach. Niektórych zawodników znałem osobiście, o innych mogłem przeczytać w prasie. Zawsze jednak wydawało mi się, że są to ludzie upadli, tacy, którym powinęła się noga na powierzchni. Czyli zupełnie jak mi dwa lata temu.

Przystałem na pomysł Adriena, chociażby ze względu na wyjątkowo mroczną i ekscytującą atmosferę katakumb. Przebywanie tam wiązało się przecież z czymś w rodzaju prestiżu i świadczyło o przynależności do wyższych sfer.

– Chodźmy, ja chętnie się z wami przejdę. Dawno nie mieliśmy okazji poszaleć.

Moja zachęta podziałała na niezdecydowanego Jacques’a. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wystarczyło jeszcze poczekać na odpowiedni moment, by na przystanku metra nie zastać przechodniów, i mogliśmy oddać się pławieniu w zakazanych przez włodarzy miasta rozkoszach. Pierwszy zeskoczył z peronu Jacques, zaraz za nim Pierre i Adrien. Ja wylądowałem na torach jako ostatni. Za każdym razem, kiedy schodziłem do podziemia, zastanawiałem się nad ogromnymi funduszami zainwestowanymi w ukrycie tego miejsca przed szerszym gronem mieszkańców. Na powierzchnię nie docierały najlżejsze dźwięki, które mogłyby zdradzić istnienie jakiegoś innego świata. Wszystko było odpowiednio przygotowane i wygłuszone.

Przez kilometr szliśmy w ciszy. Dopiero kiedy z naprzeciwka nadszedł ochroniarz, dla zmylenia niepożądanych gości ubrany w uniform służb porządkowych pracujących w metrze, okazaliśmy podekscytowanie. Mężczyzna zmierzył nas i dopiero kiedy wyłoniłem się zza pleców kumpli, jego twarz się rozpromieniła.

– Ivan! Dawno cię nie było!

– Byłem trochę zajęty. – Podszedłem do niego i uścisnęliśmy sobie ręce.

– Tylko nie rozrabiaj na mojej warcie. Nie chcę problemów.

– Stary, przecież nikt nie zabroni mi schodzenia, a to znaczy, że nikt nie może zakazać tobie wpuszczania mnie – zażartowałem.

– Ten gostek, którego rozłożyłeś w klubie techno, trafił do szpitala.

– Mógł mnie nie zaczepiać. A wszystko z nim okej?

– Tak, ale dostał karencję na pół roku.

– Widzisz? I wszystko gra. To są moi przyjaciele.

Chłopaki okazały bransoletki, które zapewniały swobodne schodzenie do podziemi i rosły ochroniarz przepuścił nas w wejściu. Po drugiej stronie stalowych drzwi znajdowała się krata, której strzegł kolejny ochroniarz, a za nią wiły się w dół strome schody. Tuż nad pierwszym stropem powieszono ten sam napis, który ostrzegał schodzących w pobliżu metra Denfert-Rochereau: „Stój, to zejście do imperium śmierci”. Ten jednak nie był napisany sprayem i nie towarzyszyło mu przerażające graffiti. Dwudziestometrowy chodnik prowadzący w głąb ziemi oświetlały żarówki ukryte za kratami osłon. Szliśmy powoli, patrząc przed siebie i oceniając każdy postawiony krok.

Z przebywaniem w tego rodzaju miejscach wiązało się ryzyko, o którym informowano szczęśliwców mogących pozwolić sobie na spędzanie tu wolnego czasu. Jeśli zapuścisz się za daleko, nikt nie będzie cię szukał, jeśli jesteś zbyt pijany, by wyjść na powierzchnię, spędzisz w katakumbach cały dzień, bo życie w podziemiach zaczynało się dopiero około dwudziestej, a kończyło koło szóstej rano. Musisz jednak wiedzieć, że po tym czasie wszystkie światła gasną i pozostajesz w świecie zmarłych zupełnie sam. Pierwsi pracownicy zaczynają się tu pojawiać dopiero koło osiemnastej. Zanim ludzie uświadomili sobie powagę obowiązujących tu przepisów, dwóch młodych chłopaków zdążyło zgubić się w korytarzach katakumb. Jednego z nich odnaleziono powieszonego na klamce w bocznym korytarzu. Drugi przeżył, ale dochodził do siebie przez kolejnych kilka miesięcy. Wreszcie do ludzi dotarło, że choć jest to miejsce rozrywki, to stanowi wielkie zagrożenie i nie jest odpowiednie dla bywalców, którzy nie potrafią się kontrolować.

W końcu znaleźliśmy się pod ziemią. Wielkie klimatyzatory pompowały chłodne powietrze i tylko dzięki nim możliwe było przetrwanie w tych warunkach. Głośna muzyka poruszała wszystkimi wnętrznościami, a jej brzmienie już od pierwszych dźwięków wprawiało mnie w przyjemny nastrój. Znowu zaczynałem czuć się panem swojego losu, znowu byłem Ivanem niezwyciężonym. Byłem pogromcą. Odnalezienie się w tym świecie nie należało do najłatwiejszych. Przebywanie tu wymagało od człowieka naprawdę silnego charakteru. Przynajmniej ja tak to odbierałem. Zdawałem sobie sprawę z przewagi, jaką miałem nad większością osób bawiących się w katakumbach. Byłem silny i doskonale wytrenowany, a ten podziemny świat pełen był pokus, wystarczyło tylko wyciągnąć po nie rękę. Każdy pozostawał bezkarny, bo nikt na zewnątrz nie wiedział o istnieniu tego miejsca i możliwościach, jakich dostarczało. Zakazany świat, gdzie rozgrywały się sceny niemające racji bytu na powierzchni. Człowiek odpowiednio poinformowany miał dostęp do najróżniejszych narkotyków, alkoholu i używek, których znalezienie na górze graniczyło z cudem. Kiedyś organizowano tu nawet walki psów, ale zostały całkowicie zakazane. Panująca degrengolada nie obejmowała biednych zwierząt. Napis nad drzwiami prowadzącymi do katakumb bawił tych, którzy pojawiali się tu po raz pierwszy, ale dla częstych bywalców nie był on powodem do śmiechu. Schodziłeś w podziemia nie tylko po to, by się pławić w zabawie. Była to swego rodzaju próba charakteru, co na pierwszy rzut oka wyklucza przecież możliwość zapomnienia i nieograniczonego korzystania z oferowanych przez ten świat uciech. A jednak paryżanie ciągnęli do katakumb niemal każdego wieczoru.

Zamówiliśmy drinki i od razu skierowaliśmy się do przestrzeni, gdzie rozgrywały się walki. Wszyscy czterej byliśmy pasjonatami sportów kontaktowych, a wiedzieliśmy, że nasze potrzeby zostaną tu zaspokojone z nawiązką. Obowiązujące podziemny ring zasady odbiegały nieco od tych panujących na zewnątrz. Tu w grę wchodziły naprawdę duże pieniądze, na ring można było wejść przegranym, a zejść z niego jako mistrz. Ten świat nie pozostawiał złudzeń. Podziemnym życiem rządził pieniądz, a ten ustalał zupełnie swobodne zasady gry. Zabicie przeciwnika nie było zabronione. W odpowiednim momencie jednak odzywało się w człowieku poczucie solidarności z rywalem i chyba tylko dlatego przypadki śmiertelne w ringu zdarzały się niezwykle rzadko.

Główną atrakcją tego wieczoru była walka dwóch zawodników MMA. Nie znałem ich nazwisk, nawet nie kojarzyłem twarzy, może dlatego bilety na to wydarzenie nie były drogie, a zakłady nie cieszyły się aż takim zainteresowaniem. Potraktowaliśmy to widowisko raczej z przymrużeniem oka i my również nie obstawiliśmy wyniku. Cóż, i tak robiliśmy to sporadycznie. Z zaciekawieniem jednak śledziłem rozgrywające się przedstawienie. Reprezentant USA zdecydowanie lepiej wyprowadzał ciosy w stójce. Naprzemiennie atakował Kubańczyka ciosami z dołu na tułów, a prostymi dopełniał reszty. Od razu rozpoznałem w nim boksera. Amerykanin musiał zdawać sobie sprawę, że w parterze nie zdoła pokonać przeciwnika, i zawzięcie atakował jego korpus, mając nadzieję na obicie narządów wewnętrznych. Trzymał dystans i na każdą kontrę odpowiadał niemal natychmiast. Niestety nie trwało to długo. W pewnym momencie bezczynność Kubańczyka się skończyła. W zaskakującym dla rywala tempie, trzymając się nisko na nogach, wymierzył najpierw druzgocący podbródkowy, a potem wyniósł Amerykanina w górę i dosłownie wbił go w matę. Reszta była kwestią czasu. Zastosowane duszenie pozbawiło zawziętego przeciwnika tchu i walkę zakończono.

Cóż, życie, pomyślałem i nie poświęciłem leżącemu na macie Amerykaninowi więcej uwagi. Nie chciałem patrzeć na porażkę, bo wydawało mi się, że w ten sposób przyciągam złą passę. Zawsze tak uważałem. Wiele razy zdarzało mi się wracać pamięcią do tamtego dnia, kiedy moja kariera została zawieszona. Czułem się oszukany. Po pierwsze z powodu rzekomego tętniaka, który podobno zagnieździł się gdzieś w mojej głowie, a po drugie z powodu obecności narkotyków. Zanim opadły pierwsze emocje, minęło trochę czasu. Oczywiście zacząłem analizować minione zdarzenia i próbowałem dociec, skąd w mojej krwi narkotyki, których w tamtym okresie nie zażywałem. Nie byłem idiotą, przed każdą walką jesteśmy badani na obecność wszelkiego rodzaju używek, które mogą wpłynąć na walkę. Jestem pewien, że niczego nie brałem. Jedynie tamten dzień, kiedy wybrałem się na imprezę, urwał mi się film i obudziłem się w obcym łóżku, stanowił dla mnie wielką niewiadomą. Nie odnalazłem jednak żadnej z osób, które mogłyby mi pomóc odtworzyć wydarzenia tamtego wieczoru. Otrząsnąłem się i przelotnie spojrzałem w kierunku dźwigającego się na klęczki Amerykanina, a zaraz potem podniosłem się z krzesła i skierowałem do wyjścia.

– A ty dokąd, Ivan? – Siedzący obok mnie Adrien chwycił mnie za rękę.

– Zaraz wrócę. Muszę do kibla.

W rzeczywistości chciałem wyjść z sali i przestać myśleć. Najlepiej by było, gdybym zdołał wyrzucić wspomnienie tamtych wydarzeń z pamięci, pozbyć się towarzyszącego przegranej upokorzenia i niedowierzania, że to spotkało właśnie mnie.

Wyszedłem z sali, w której rozgrywały się walki, i oddalałem się wąskim korytarzem w stronę, skąd dobiegały moich uszu tętniące dźwięki muzyki. Od razu poczułem słodki zapach drinków serwowanych przy barze i spocone tańcem ciała. Trafiłem do przestrzeni, gdzie grano techno. Gwałtownie rozbłyskujące stroboskopy uniemożliwiały mi przyjrzenie się ludziom. Sposób, w jaki się poruszali, kojarzył mi się z konwulsjami. Odróżniałem zaledwie kontury sylwetek, deformowane przez wciąż zmieniające się światła i grę cieni. Stanąłem przy barze. Palce same zaczęły wystukiwać rytm, a muzyka sprawiała, że czułem się jak w letargu. I wtedy ją dostrzegłem. Właściwie nie potrafiłem określić, co kazało mi zwrócić uwagę na tańczącą pośród innych dziewczynę. Majaczące w mroku dłonie unosiła ponad zwieszoną głową i kołysała się zupełnie nie w rytm puszczanej przez DJ-a muzyki. Była niska, zdecydowanie niższa ode mnie. Drobna i niepozorna. Wrażenie to potęgowały błyskające światła. W pierwszej chwili rozejrzałem się, by odnaleźć kogoś z ochrony, bo wydawało mi się, że dziewczyna trafiła tu przez pomyłkę. Musiała być dzieckiem, uznałem i poczułem dotąd obce mi uczucie – opiekuńczość wobec ludzi. Nieznajoma zupełnie nie pasowała do otaczającej nas scenerii. Wtedy jednak muzyka ucichła i salę rozświetliło słabe, ledwo przebijające przez mrok światło. Moim oczom ukazała się kobieta sylwetką przypominająca chłopca, z krótko obciętymi ciemnymi włosami i ustami, na których widok od razu pomyślałem o całowaniu. Wspominałem już, że wiele kobiet przewinęło się przez moje dotychczasowe życie, ale jeszcze żadna nie wzbudziła we mnie podobnego uczucia. Nie potrafiłem znaleźć słów nazywających wrażenie, jakie na mnie zrobiła. Dotąd nie potrafię. Czułem silną potrzebę przygarnięcia jej, dotykania i wpatrywania się w nią. Dlatego kiedy wreszcie stanęła przede mną, oddychając ciężko i wlepiając we mnie zaskoczone spojrzenie swoich wielkich zielonych oczu, byłem jak zahipnotyzowany. Moja obecność w katakumbach i powody, dla których się w nich znalazłem, stały się dla mnie obojętne. Problemy, z jakimi się borykałem na co dzień, straciły na znaczeniu. Na krótką chwilę, kiedy ta dziewczyna stała naprzeciwko mnie, przestałem myśleć o całym świecie. Poczułem się wolny. Nagle wyrosła obok niej koleżanka i szarpnęła ją w kierunku baru. Minęły mnie, wciąż tkwiącego w miejscu, i usiadły na wysokich stołkach. Rozmawiały. Nie próbowałem nawet zbierać myśli, pozwoliłem, by kierował mną instynkt. Rozejrzałem się wokół i zatrzymałem się obok niej. Nie była zaskoczona moim zachowaniem, co potraktowałem jako dobry znak. Rozparłem się przy barze i zanim otworzyłem usta, ona się odezwała.

– Możesz kupić mikir royal[5].

Zdębiałem, zaskoczony jej bezpośrednim podejściem.

– A czy ty możesz w ogóle pić alkohol? – Zdobyłem się na żart, choć właściwie nigdy nie uważałem, że potrafię żartować.

Wydęła zabawnie usta i uniosła głowę, demonstrując niezadowolenie. Uraziłem ją moim dowcipem.

– Czego właściwie chcesz?

– Ciebie – odpaliłem, zupełnie tracąc głowę.

– Sądzisz, że mogę? – rzuciła, zerkając w stronę swojej przyjaciółki.

– Mam nadzieję, że tak – odrzekłem nieco ciszej.

Obserwowałem ich zachowanie z zapartym tchem. Ta druga patrzyła mi w oczy odważnie i uśmiechała się uwodzicielsko. Zupełnie nie przerażały jej moja postura i wygląd, na ogół określany oględnie jako surowy. Nie znaliśmy się, a przecież wszyscy wiedzieli, że katakumby były miejscem, gdzie wszystko mogło się wydarzyć. Zaintrygowany tą małą, gotów byłem uczestniczyć w tej grze. Wreszcie odwróciła się do mnie i wypiła stojącego przed nią drinka.

– Chodźmy więc.

Ruszyła, a ja poszedłem za nią. Samo patrzenie na jej wąskie ramiona i drobne łydki spowodowało, że stwardniałem. Rozpierało mnie uczucie gorąca. Szła powoli, odwracając się co chwilę do tyłu. Czyżby chciała się upewnić, że nie zmieniłem zdania? Nie, tego mogła być pewna. Tamtego wieczoru byłem gotów pójść za nią wszędzie.

Mijaliśmy kolejne