Powrót na Zieloną 13 - Agata Bizuk - ebook + książka

Powrót na Zieloną 13 ebook

Agata Bizuk

4,3

Opis

Bohaterowie Zielonej 13 powracają – wraz ze swoimi radościami, troskami, nadziejami i szalonymi pomysłami.

Mariolka zostaje sławną na całe miasto zaklinaczką dzieci. Aldona
ze Szczepanem, ledwo zdążyli do siebie wrócić, stają przed jednym z największych życiowych wyzwań. Roman mozolnie odbudowuje relację z synem. Elwira stara się nakłonić Krzyśka do większego zaangażowania w opiekę nad czworaczkami. A Radeo? Czy on nie wyjechał przypadkiem do Tybetu?

Do tego wszystkiego w kamienicy na Zielonej pojawia się nowy lokator, a między sąsiadami ma wkrótce dojść do poważnego starcia – wojny o klucz do śmietnika…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (128 ocen)
65
39
17
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bookfan

Z braku laku…

Poznajcie tę lekką, przyjemną historię mieszkańców kamienicy przy ulicy Zielonej 13. Idealna pozycja na weekend, chwilę relaksu, do pośmiania, oderwania od codziennych spraw. Perypetie mieszkańców mogą trochę szokować, ale to tylko nadaje rytmu i barwy tej książce. Język, jakim posługuje się autrka, jest specyficzny i sprawia, że od razu można ją odróżnić na tle innych komedii. Bohaterowie są na wskroś współcześni i taki jest też ich Język. Momentami może to komuś przeszkadzać, ale jak tylko podłapie się kontekst, wszystko zaczyna wchodzić na właściwe tory. Jak ja to mówię: nudne, mądre książki i cierpieniu dla milionów już czytałam w swoim zyciu, stosami. Czas poznać przyjemną, zabawną stronę literatury, która ma funkcję czysto rozrywkową. I właśnie dlatego polecam wam tę serię. Ja jeszcze czekam na opinię rodziny, zobaczymy jak zdanie starszego czytalenika ;).
30
Elwira1980

Nie oderwiesz się od lektury

Miło spędzony czas. przyjemnie się czytało. polecam
00
Dorota_Humo

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemny dalszy ciąg przygód mieszkańców Zielonej 13
00
farjatka

Dobrze spędzony czas

Fajna historia o mieszkańcach Zielonej 13. Bardzo dobrze się czyta. Polecam!!!
00
kryspa1

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę miło spędzony czas.
00

Popularność




Redakcja: Justyna Czebanyk

Korekta: Angelika Ogrocka

Skład i redakcja techniczna: Robert Kupisz

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: Shutterstock © Hary, © Martin M303

 

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

 

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2021

 

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postacie, miejsca i wydarzenia są wytworami wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

 

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

 

ISBN 978-83-8172-714-3

 

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

www.troy.net.pl

 

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

 

Zapraszamy na zakupy:www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku:www.facebook.com/wydawnictwodragon

ROZDZIAŁ 1

– Ożeż kur… – Mariolka miała ochotę zakląć szpetnie, ale nie zdążyła, bo jej komórka znowu rozśpiewała się znaną melodyjką.

„Ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie…” – głos popularnego śpiewaka disco polo zwiastował kolejne nadchodzące połączenie. Dziewczyna westchnęła z rezygnacją. Od kilku ładnych tygodni nie robiła nic innego poza odbieraniem telefonów i tłumaczeniem kolejnemu zdesperowanemu rodzicowi, że nie jest żadną zaklinaczką dzieci, tylko zwykłą Mariolką, i zupełnie nie wie, co zrobić, żeby maluch przestał płakać. Po prostu robi, co trzeba, i samo działa. Podobnie jak nie ma patentu na niejadków, nie zna metody na kolkę i nie wie nawet, co to za okropna wysypka wyskoczyła dwumiesięcznemu bąbelkowi zrozpaczonej matki.

To było straszne. W życiu nie spodziewałaby się, że tak potoczy się jej wątpliwa kariera. A to wszystko przez Krzysztofa, który pewnego razu wygadał się w pracy, że Mariolka jako jedyna potrafi zająć się jego czworaczkami tak, żeby żadna z dziewczynek nawet nie zapłakała. W dodatku wie, jak je rozróżnić, z czym nawet on i Elwira mają niemały problem. I potem już poleciało. Gdy tylko o wszystkim dowiedział się komendant Zawisza, dzień później o cudownych zdolnościach Mariolki trąbiła już połowa miasta. Nawet do telewizji ją zaprosili, gdzie natychmiast została okrzyknięta zaklinaczką dzieci. Oczywiście, że poszła pokazać się na wizji, chyba mało kto nie skorzystałby z takiej okazji, ale w życiu by nie przypuszczała, jakiego kłopotu sobie tym narobi. Miała tylko utrzeć nosa swoim byłym klientom, niechby zobaczyli, że żadna z niej pusta laleczka i że z odpowiednim podejściem nawet ona wiele w życiu osiągnie. Potem jeszcze było zaproszenie do pasma śniadaniowego w jednej z wiodących telewizji, ale tego Mariolka już nie była w stanie ogarnąć. O ile lokalnie mogła się pokazywać, o tyle przy całej Polsce nie chciała robić sobie obciachu. Bo przecież wiadomo, że nie jest żadną zaklinaczką dzieci, i właściwie nawet sama nie wiedziała, jak to wszystko jej wychodziło. A jakby poszła do tej telewizji, to pewnie zaczęliby ją wypytywać o jakieś dziwne rzeczy, na które nie znałaby odpowiedzi, i dopiero by było. Cała jej kariera w jednej chwili runęłaby jak domek z kart, jeszcze zanim na dobre się nie zaczęła.

Mariolka, nauczona doświadczeniem zdobytym w obcowaniu z bardzo ważnymi osobami, wolała mniej się odzywać, za to robić, co do niej należy. A najlepiej w ogóle nie wychylać się z jakimkolwiek gadaniem. Już teraz miała za swoje, bo telefon wcale nie chciał przestać dzwonić.

Za chwilę miała zmienić Elwirę przy dziewczynkach i jak na złość nie mogła sobie nawet zrobić oka ani domalować rzęs, bo ten cholerny telefon w kółko śpiewał głosem Radka Liszewskiego. Swoją drogą, ach, jaki ten Radek był przystojny! Mariolce na samą myśl o sławnym śpiewaku zrobiło się ciepło w okolicy serca. I od razu wspomniała Radea. Może nie był tak fajny jak ten od disco polo, ale ciało miał takie, że po prostu kolana same miękły.

„Ciekawe, co teraz się z nim dzieje…” – pomyślała i natychmiast się rozmarzyła.

A mogło być tak pięknie, to nie, musiał wyjechać nie wiadomo dokąd i zaprzepaścić tym samym szansę na wspaniały związek. Z nią, Mariolką. Ech, samo życie. Nawet nie myślała o Aldonie. Sąsiadka była jedynie epizodem w życiu Radea i tak Mariolka wolała sobie to wszystko tłumaczyć. Zresztą teraz to nie miało żadnego znaczenia. Jej facet zaginął gdzieś w Tybecie, czy gdzie on tam się wybrał, i nie było najmniejszej szansy, żeby do niej wrócił. Przynajmniej tymczasowo. Nikt bowiem nie miał pojęcia, co się z nim stało i czy w ogóle jeszcze żyje. Trudno, jego strata.

Popatrzyła w lustro. Szlag, naprawdę nie zdąży do pracy, jeśli zaraz nie dokończy makijażu. W zasadzie mogłaby zarzucić malowanie się, w końcu pracowała jedynie piętro wyżej, ale bez zrobionego oka czuła się co najmniej nago. Nie było innego wyjścia. Spojrzała jeszcze raz na dzwoniący i wibrujący wściekle telefon, westchnęła ciężko, po czym znów odwróciła się do lustra. Cóż, wielbiciele będą musieli poczekać.

 

Aldona wstała ociężale, sapiąc jak stara lokomotywa. Zdecydowanie trzeba będzie wymienić tę kanapę. Mówiła to już Szczepanowi, ale ten zdawał się nie słuchać. Cóż, w odpowiednim czasie przywoła go do porządku. Na razie dobrze będzie zostawić go w spokoju, żeby przyzwyczaił się do ciągle zmieniającej się sytuacji rodzinnej. Dla niej samej od początku to był niemały szok, ale męża zdecydowanie zwaliło z nóg. Chyba nie był przygotowany na takie wiadomości. Najpierw oszalał z radości, by po kilku dniach zapaść się w sobie i jedynie robić dobrą minę do złej gry. Aldona wiedziała, że mąż załamał się na dobre, bo oto nadchodziła fala absolutnego życiowego armagedonu i nic nie dało się na to poradzić. Ale uśmiechał się dzielnie i udawał obrzydliwie szczęśliwego. Tylko ona nie umiała udawać. W sumie chyba bardziej się bała, niż cieszyła. Albo odwrotnie – właściwie sama nie wiedziała, co o tym myśleć.

Dziwne było to wszystko. Ledwo się zeszli, a już za chwilę okazało się, że zostaną rodzicami. Nie żeby Aldona nie chciała albo nie planowała potomstwa, ale nie przypuszczała, że to wszystko stanie się tak szybko. Dopiero rozstała się z Radkiem, a tu proszę – jej życie po raz kolejny wywróciło się do góry nogami. Zupełnie nie wiedziała, jak się zachować, co myśleć ani, co gorsza, czuć. Dwie kreski na ciążowym teście szczerzyły się do niej bezczelną czerwienią, a ona miała w głowie zupełną pustkę. I tak w sumie zostało jej do dziś. Starała się nie myśleć zbyt wiele, zwłaszcza że jeszcze niedawno sama przecież zapragnęła mieć dziecko. Tylko teraz, kiedy jej marzenia zaczynały przybierać całkiem realny kształt, stwierdziła, że chyba jednak nie do końca podoba się jej ta wizja.

Od początku źle się czuła, chodziła ociężale, jakby zaraz miała urodzić, sapała, jęczała i miała milion najróżniejszych, często głupich pomysłów i zachcianek. Czasami aż sama siebie nie poznawała. Zaraz po zrobieniu testu zemdliło ją kompletnie i ten stan utrzymywał się do dziś. Leżała – niedobrze, wstała – jeszcze gorzej, cokolwiek zjadła – natychmiast biegła do łazienki, mając wrażenie, że wyrzyga żołądek razem z wątrobą. Naprawdę nie dało się nic z tym wszystkim zrobić. Na szczęście na samym początku mogła w miarę normalnie spać, więc odsypiała za wszystkie możliwe czasy, starając się nawet nie oddychać zbyt głęboko w obawie przed zwróceniem wszystkiego, z rosołem z pierwszej komunii włącznie. Czasami zastanawiała się, ileż może zalegać w takim bądź co bądź niewielkim żołądku i nieustannie dochodziła do wniosku, że więcej, niżby mog­ła się spodziewać.

Co prawda lekarz obiecywał, że po pierwszym trymestrze jej przejdzie i że magicznie wstąpi w nią nowa energia, że będzie promienna, radosna jak skowronek o poranku i czuła jak termometr lekarski, ale niestety ze wszystkich jego słów w kolejnych miesiącach ciąży niewiele się spełniło. No może poza spaniem, bo teraz dla odmiany nie była w stanie nawet zmrużyć oka. Czuła się źle przez całą ciążę, wymiotowała często od rana do samego wieczora i najchętniej w ogóle nie zwlekałaby się z łóżka. Pracować przestała właściwie już na samym początku, nie była w stanie nawet wstać rano do pracy, a co dopiero wykonywać jakiekolwiek, nawet najmniej absorbujące obowiązki. Zalegała więc na kanapie, walcząc z odruchami wymiotnymi i ogólnym zmęczeniem. Koleżanki mówiły jej, żeby spała jak najwięcej, bo potem nie będzie już miała takiej możliwości. No ale jak tu spać, kiedy młode wierci się i wierzga jak jakiś narwany kuc, zamiast dać matce spokojnie odpocząć. W pewnym momencie zaczęła się nawet obawiać, że jak tak dalej pójdzie, to własne, osobiste dziecko powita z podkrążonymi oczami i zaraz po porodzie umrze z niewyspania.

Do dziś nie dowiedzieli się, jakiej płci będzie ich potomek. Za każdym razem podczas badania młode odwracało się tyłem do swoich rodzicieli, nijak nie chcąc objawić się w pełnej krasie. I to Aldonę jeszcze bardziej wkurzało.

– Uparte zupełnie jak tatuś – mówiła wtedy z przekąsem. – To będę miała przerąbane od samego początku.

Chciało jej się kawy. I cukierka z czekoladą. A to wszystko najchętniej zagryzłaby ogórkiem małosolnym. Tak! Ogórek małosolny to było to, czego w tej chwili potrzebowała najbardziej. I zupełnie nie wiedziała, dlaczego tak nagle ją na niego naszło. Niestety w lodówce były tylko jajka, żeberka i światło. Szczepan koniecznie będzie musiał zrobić zakupy, bo do kupowania jedzenia to Aldona tymczasowo zupełnie się nie nadawała. Zresztą ciuchów też nie zamierzała kupować, bo każdego dnia coraz bardziej wyglądała jak trzydrzwiowa szafa. Dosłownie tyła w oczach. Zwłaszcza w tyłku i w ramionach. Tylko brzuch powiększał się jakoś najmniej z tego wszystkiego. I to też martwiło ją niezmiernie. Obawiała się, że po porodzie będzie musiała przejść na ostrą dietę albo odessać sobie tłuszcz zewsząd, bo inaczej nie będzie w stanie spojrzeć na siebie w lustrze. Trzydzieści kilogramów do przodu to już nie takie byle co. Tymczasem jednak głód, zachcianki i ogólne rozdrażnienie nie pozwalały jej nawet myśleć o dietopodobnych tematach. Cóż, odchudzaniem będzie się martwić później.

Wzięła telefon i znalazła numer męża.

– Ogórka mi się chce. Małosolnego – oznajmiła mu bez zbędnych wstępów, kiedy tylko odebrał.

– Misia, na naradzie jestem – powiedział konspiracyjnym szeptem.

– Ale mnie się chce ogórka – odpowiedziała mu tak samo cicho.

– Dobrze, kupię ci ogórki, jak będę wracał do domu, a teraz naprawdę muszę kończyć – wyszeptał. – Boże, zaczyna się najgorsze – westchnął jeszcze do siebie, zanim przerwał połączenie.

– Słyszałam! – Aldona nie odpuszczała, ale Szczepan już zdążył się rozłączyć. Świnia.

Wzruszyła więc ramionami i poszła zwymiotować poranną wodę z cytryną. To będzie naprawdę długi dzień.

 

W mieszkaniu wreszcie zapanowała cisza. Wszystkie dzieci zapadły grzecznie w popołudniową drzemkę, można więc było w spokoju wypić herbatę.

Elwira opadła na kanapę. Dziewczynki od rana dawały jej popalić. Zresztą nie tylko jej, Mariolka też miała pełne ręce roboty. W końcu, dopiero koło południa, udało im się okiełznać cztery rozkrzyczane potwory. Choć niedawno skończyły rok, żadna z dziewczynek jeszcze nie zaczęła chodzić, co obie kobiety traktowały jako swego rodzaju błogosławieństwo, bo jednak drepczące czworaczki to wyzwanie o wiele większe niż czworaczki raczkujące, a i tak wcale nie było łatwo. Niestety każda z nich zaczynała już pokazywać własny, niezależny charakterek, więc roboty z dnia na dzień było coraz więcej.

– Jeszcze trochę i zabraknie nam rąk – Elwira westchnęła ciężko.

– Nie martw się, kochana. Jakoś damy radę. Chyba – pocieszyła ją Mariolka. – Najwyżej zatrudnimy szanownego małżonka. Niech też się trochę wykaże. W końcu to on narozrabiał, powinien teraz ponosić konsekwencje.

Elwira tylko parsknęła. Od jakiegoś czasu Krzysztof wracał do domu i natychmiast zamykał się w pokoju. Widać opieka nad dziewczynkami zaczęła go poważnie przerastać i na samą myśl był bardziej zmęczony niż przed wejściem do mieszkania. Coś tam pomagał, ale niewiele i to dopiero, kiedy Mariolka szła wieczorem do siebie. Generalnie wyglądał na nieco przerażonego i sfrustrowanego tą całą sytuacją, a im dziewczynki były starsze, tym bardziej frustracja zdawała mu się pogłębiać.

– Tu nie ma się z czego śmiać. Trzeba go jakoś zaktywizować, bo jak młodzież zacznie chodzić, to już w ogóle tego nie ogarniemy. – Mariolka nagle spoważniała.

– Wiem. Już teraz ledwo daję radę. Ale przecież muszę, bo cóż innego mi zostało. – Elwira wzruszyła ramionami i jeszcze bardziej wyciągnęła się na kanapie. – Dzięki losowi za te krótkie chwile, kiedy potworki śpią, bo inaczej to nie wiem, co by było.

Mariolka wyciągnęła się obok przyjaciółki.

– No chyba masz rację, poza tym czasami nawet nam należy się łyk zimnej kawy.

– Prawda – mruknęła Elwira, choć już właściwie niewiele słyszała, bo właśnie sama zapadała w drzemkę.

Leżały tak przez chwilę, zupełnie się do siebie nie odzywając. Tego właśnie im było trzeba – niczym niezmąconej ciszy. Niestety błogi spokój przerwało im złowieszcze bzyczenie telefonu Mariolki. Przychodząc opiekować się dziewczynkami, zapobiegawczo wyciszała dźwięk, bo w przeciwnym razie nie miałyby najmniejszych szans nawet na tę chwilę spokoju.

Elwira otworzyła jedno oko.

– Ciągle dzwonią? – zapytała leniwie.

Mariolka potaknęła tylko głową i westchnęła ciężko.

– Chyba nigdy się od nich nie uwolnię. Przecież to jakiś koszmar. Powariowali już wszyscy, z twoim mężem na czele. Gdyby nie jego zdecydowanie zbyt długi jęzor…

– Czekaj, mam pomysł! – Matka czworaczków aż usiadła wyprostowana. Już nawet nie chciało się jej spać. – A może po prostu otwórz agencję opiekunek. Skoro i tak dzwonią do ciebie, dlaczego nie miałabyś na tym zarabiać?

Mariolce ze zdziwienia brwi powędrowały pod samą linię włosów.

– Ty się dobrze czujesz? – zapytała, udając, że przykłada Elwirze dłoń do czoła. – Bo mnie się wydaje, że albo jesteś przemęczona, albo trawi cię właśnie jakieś choróbsko. Zaczęłaś majaczyć, a to już dobrze nie wygląda.

– Aj, przestań ironizować. Poważnie mówię. Przecież to jest żyła złota. Każdy by chciał, żebyś zajmowała się jego dzieckiem. A ja mogę być żywą reklamą.

– Jasne, i gdzie ja te wszystkie dzieci pomieszczę? A poza tym, co z dziewczynkami? Miałabym je zostawić?

– Fakt. To zupełnie nie wchodzi w grę. – Elwira się zamyśliła, ale za chwilę znów była pełna entuzjazmu. – Przecież możesz zatrudniać inne dziewczyny. Będziesz robić im szkolenia, jak zajmować się dziećmi, a potem brać procent od ich zarobków. I w ten sposób wszyscy będą szczęśliwi.

Nakręcała się coraz bardziej. Oczy błyszczały jej niebezpiecznie i gdyby Mariolka nie znała Elwiry, pomyślałaby, że naprawdę coś z nią nie tak. Oszalała jak nic.

– Chyba się zagalopowałaś. Ja o wychowaniu dzieci nic nie wiem, a z dziewczynkami to coś zupełnie innego. Nie mam pojęcia o prawdziwej opiece.

– A to niby nie jest prawdziwe? – Elwira nie dała się przekonać. Telefon po raz kolejny zawibrował przeciąg­le. – I to też nie jest prawdziwe? – Wskazała na brzęczącą komórkę. – Przestań mi tu opowiadać farmazony. Jesteś dobra w tym, co robisz, i musisz to jakoś wykorzystać. I nie chcę słyszeć żadnej odmowy.

Mariolka zrobiła skrzywioną minę.

– No ale jak sobie to wszystko wyobrażasz? Przecież ja tu mam ręce pełne roboty, sama wiesz.

– Zanim się rozkręci, już to ogarniemy. Krzysiek w końcu będzie musiał się zmobilizować, a dziewczynki i tak są coraz większe. – Elwira była coraz bardziej pełna entuzjazmu. – Założymy ci agencję opiekunek „Bombelek”. Koniecznie przez „om”. Wiesz, jaki to będzie szał?

– Raczej „Za uśmiech bombelka”. – Mariolka w końcu złapała przynętę. – Wszystkie mamuśki się zlecą, zwłaszcza te internetowe, co to o wychowaniu dzieci wiedzą absolutnie wszystko.

– Zwłaszcza nie swoich!

Dziewczyny roześmiały się półgłosem.

– Ciii… bo się potworki obudzą i dupa z planowania. A mamy tu jeszcze kupę roboty.

– Dobra, to nazwa już jest. Teraz musimy znaleźć miejsce na siedzibę firmy.

– No oczywiście u nas na strychu. Nikt tam nie zagląda, a miałabyś całkiem blisko, gdybym cię potrzebowała. – Elwira wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Ty żmijko, myślisz tylko o sobie! – Mariolka już prawie płakała rozbawiona. – Dobra, niech będzie na strychu, tylko trzeba będzie poprosić sąsiadów o zgodę.

– Z tym nie powinno być problemu. Skoro zgodzili się na atelier, to i z agencją opiekunek damy radę.

Mariolce coraz bardziej podobała się ta zabawa. Fajnie było popuścić wodze fantazji i wyobrazić sobie, że jest się kimś więcej niż tylko zwykłą nianią. Szefowa firmy – to dopiero byłoby coś! Chyba byłaby całkiem niezła w tej roli. W końcu niejedno już w życiu robiła, poza tym po tych wszystkich rautach i przyjęciach w towarzystwie grubych ryb raczej nie miałaby problemu z prowadzeniem własnej firmy. Wiadomo, że kiedy towarzyszyła swoim klientom, starała się specjalnie nie przysłuchiwać ich rozmowom, ale coś tam jednak słyszała. I wychodziło z tego, że posiadanie własnej firmy to wcale nie jest taka trudna sprawa. Może nawet naprawdę dałaby radę.

– Ale serio wyobrażasz sobie mnie w takiej roli? – zapytała całkiem poważnie. – Nie myślisz, że jestem, no nie wiem… za głupia?

– Chyba żartujesz! Doskonale znasz się na swoim fachu, poza tym jesteś twardzielką i nikt ci nie podskoczy.

– To fakt. Jestem absolutnie nie do zajechania.

– Jak Cher i karaluchy.

– I Maryla Rodowicz!

Dziewczyny roześmiały się w głos, nie zważając zupełnie na to, że każdy, najmniejszy nawet szelest mógł obudzić którąś z dziewczynek, śpiących smacznie w drugim pokoju.

Mariolka lubiła tu przychodzić. Lubiła swoją pracę i pracodawców. Tak naprawdę traktowała ich jak rodzinę, bo poza nimi nie miała tu przecież nikogo. Fajnie było mieć do kogo się odezwać, podzielić się radościami, ale i pożalić, kiedy było trzeba. Choć, prawdę mówiąc, nie miała ostatnio zbyt wielu powodów do narzekania.

Elwirze też było na rękę zatrudnienie Mariolki. Zwłaszcza że Krzysztof w większości poświęcił się pracy, a Jagoda na dobre zaginęła w ramionach pana Henryka. Gdyby nie sąsiadka, zostałaby zupełnie sama z czwórką rozkrzyczanych maluchów. Kochanych, ale jednak dających matce nieźle do wiwatu.

– Chyba coś słyszę. – Mariolka nadstawiła uszu. – No pewnie, już wstały. Dobra, matka, koniec przerwy.

 

Roman po raz kolejny nerwowo rozejrzał się po pokoju. Wszystko wydawało się leżeć na swoim miejscu, a jednak mężczyzna czuł jakiś niepokój. Jakby ktoś poprzestawiał mu wszystkie meble. Tak naprawdę poprzestawiało mu się życie, ale o tym w ogóle nie chciał nawet myśleć. Za to pomyślał, że najchętniej napiłby się teraz alkoholu. Żołądkowa gorzka uratowałaby mu skórę. Albo chociaż piwo, cokolwiek, żeby przetrwać ten dzień. Niestety obiecał Jurkowi, że będzie trzeźwy, i z całych sił nie chciał go zawieść.

Po tygodniach spotkań na neutralnym gruncie przyszła pora na spotkanie w domu Romana, a dziś – o zgrozo – po raz pierwszy miał zobaczyć tego jego chłopaka. To było absolutnie nie do pomyślenia i Roman najchętniej w ogóle nie wpuściłby go pod swój dach. No bo jak to tak, żeby chłop z chłopem… Romanowi zupełnie nie mieściło się to w głowie. Sam został wychowany w tradycyjnej rodzinie, gdzie seks uprawiali wyłącznie mężczyzna z kobietą. To było normalne i zgodne z naturą, a nie jakieś wynaturzenia i pomysły, jakie mieli teraz ci nowocześni młodzi.

Widział w telewizji, jak to się mogło skończyć, i szczerze mówiąc, był bardziej niż przerażony. To cud, że Jurek do tej pory nie wylądował w jakimś więzieniu albo innym przybytku. Czterdziestoletni facet, który kocha innego faceta. Niechby przynajmniej dziecko spłodził, ożenił się, choćby dla formalności, to już można by wytłumaczyć to jakoś sąsiadom. Choć nie, lepiej, żeby się nie rozmnażał, bo potem co? Dziecko by tylko cierpiało, widząc, jak się jego ojciec stacza, tak samo jak teraz cierpiał Roman na samą myśl o tym. A jeszcze, nie daj Boże, ten cały Antek, chłopak jego Jurka, zrobiłby dzieciakowi jakąś krzywdę. Może i dobrze się stało, że jednak nie ma dzieci.

Syn miał rację, kiedy namawiał ojca na abstynencję. Przecież jakby wypił jednego głębszego, to mógłby nie utrzymać rąk przy sobie. Trudno, jakoś to przeżyje.

Tak naprawdę nawet nie wiedział, czego miał się spodziewać. Jurek chciał mu pokazać zdjęcia Antka, ale Roman nie chciał patrzeć. Wolał negatywnie się nie nastawiać, skoro obiecał zachowywać się przyzwoicie. Szczerze mówiąc, spodziewał się najgorszego. Oczyma wyobraźni widział tego całego Antoniego. W wyzywającym stroju, z kolorowym irokezem na głowie, wymalowanego i pokazującego obsceniczne gesty. A jak mu jeszcze przyniesie tę ich tęczową flagę, to Roman nie wie, czy zdoła się opanować.

Spojrzał na zegarek i podniósł się z fotela.

– Jasny szlag, jeszcze pół godziny – zaklął pod nosem. – Zwariować przecież można.

Zaczął chodzić od okna do ściany z coraz większą ochotą na choćby jeden kieliszek. Dawno się tak nie denerwował. To wszystko było kompletnie popieprzone. Obiecał sobie, że nie przekreśli własnego syna tylko ze względu na jego wątpliwe upodobania. Zresztą stra­cili już wystarczająco dużo czasu. Ale z drugiej strony pomyślał sobie, że ten świat naprawdę zmierza ku zagładzie, skoro nawet w jego, normalnej przecież rodzinie zdarzyły się takie rzeczy.

Roman miał na ten temat własną teorię. Otóż uważał, że tym młodym to dzisiaj za dużo wolno. Kiedyś było zupełnie inaczej. Nie było mowy o jakichś tam gejach. Bo co to w ogóle znaczy? Facet to facet – miał się ożenić, wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Miał chodzić do pracy, przynosić pieniądze i dbać, żeby jego rodzinie niczego nie zabrakło. Jak trzeba było, to miał wziąć karabin i iść na wojnę. A teraz to wszystko paradowało w tak obcisłych spodniach, że przyrodzenie im się gotowało, i stąd pewnie szukali uciech w osobnikach tej samej płci. Oczywiście Jurek nie nosił takich spodni, ale nie zmieniało to faktu, że był jednym z nich. Jedyny syn, którego Roman był zmuszony się wstydzić.

– A tfu! – Udał, że splunął na podłogę na samą myśl.

Gotowało się w nim wszystko i o ile własnego syna był gotowy przyjąć, tak tego drugiego…

Najchętniej wyszedłby z domu, ale przecież to on ich do siebie zaprosił. Poza tym na własnym terenie czuł się zdecydowanie bardziej komfortowo. Trudno, będzie musiał to jakoś przeżyć.

Podszedł do barku i wyjął z niego flaszkę ze złocistym płynem. Wziął kieliszek i odkręcił butelkę. Popatrzył na kieliszek i na butelkę. I jeszcze raz na kieliszek. Potem odstawił go do barku, a zamiast tego pociągnął solidny łyk prosto z gwintu. Sapnął i otrzepał się z niesmakiem. Odstawił żołądkową do barku i otarł twarz rękawem.

Nikt niczego nie widział, a może przynajmniej teraz będzie w stanie jakoś przeżyć ten dzisiejszy wieczór.