Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
99 osób interesuje się tą książką
Niezwykły zbiór opowiadań autorstwa znanych i lubianych polskich pisarek. Spod ich pióra wyszło osiem świątecznych opowieści, które przenoszą czytelnika w ten wyjątkowy zimowy czas. Ciepłe i wzruszające historie, pełne wrażliwości, miłości i zapachu wigilijnych potraw, będą idealnym prezentem dla wszystkich miłośników wyjątkowej, świątecznej atmosfery
To wycieczka do czasu, w którym dzieją się cuda. Skłóceni się godzą, obrażonym mijają fochy, jedzenie smakuje inaczej, a i zwierzęta ponoć mówią ludzkim głosem.
I choć w życiu nie zawsze idzie jak z płatka, pod choinką można czasem znaleźć to, co najważniejsze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Capital Village Sp. z o.o., 2025
Projekt okładki
Justyna Knapik
Redakcja
Agnieszka Czapczyk
Korekta
Maria Stanis, Barbara Sacka
Łamanie i skład
Beata Kostrzewska
Przygotowanie wersji elektronicznej
Karol Bociek
ISBN 978-83-68468-27-4
Kraków 2025
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Ewa Bauer
W domu panowało radosne zamieszanie. Z radia dobiegały delikatne nuty Cichej nocy, a Antoś, z zarumienionymi od emocji policzkami, biegał po salonie, ciągnąc za sobą własnoręcznie wykonany łańcuch z kolorowego papieru. Jego dziecięcy śmiech wypełniał pomieszczenie, dodając blasku i tak już jasnym światełkom, które migotały na zawieszonych na ścianach dekoracjach. Ewa z dumą spoglądała na synka zza kuchennego stołu, a jej uśmiech zdradzał, że była szczęśliwa, choć zmęczona.
– Antosiu, poczekaj! – zawołała, gdy chłopiec próbował pociągnąć łańcuch, który zahaczył się o jakiś mebel. – Musimy go rozplątać, żeby się nie zerwał.
– Ale mamo, sam dam radę! – oznajmił z uporem, ciągnąc co sił w rękach. – Kiedy tata przywiezie choinkę? Chcę już powiesić na niej łańcuch!
Matka uśmiechnęła się czule. Rozumiała ekscytację synka wszystkim, co wiązało się ze świętami, a najbardziej chyba tym, czy przyjdzie do niego Święty z prezentami. „Niech jak najdłużej trwa magia tych świąt i dziecięca wiara w niemożliwe” – pomyślała.
W tym momencie dziadek Jan, z twarzą umazaną białym lukrem, spojrzał na wnuka znad stołu.
– Chodź tutaj, młody człowieku. Wiesz, co mówił Święty Mikołaj? Że jak pomożesz dziadkowi z pierniczkami, dostaniesz jeszcze więcej prezentów! – Mrugnął do Antosia, a ten, choć przez chwilę się zawahał, w końcu podbiegł, by zobaczyć, co dziadek ma mu do zaoferowania.
Tymczasem siedząca w fotelu przy kominku prababcia Józia, z upiętym wysoko siwym kokiem i zsuniętymi na sam czubek nosa okularami, ozdabiała czerwonymi wstążkami stroik. Kiedy skończyła, zerknęła na wnusia, który akurat nachylał się nad blachą, próbując podkraść jeszcze ciepły pierniczek.
– Antosiu, pamiętaj, że pierniczki trzeba zanieść na stół wigilijny. Taki mamy zwyczaj w naszej rodzinie – przypomniała z uśmiechem.
Antoś spojrzał na nią z poważną miną.
– Ależ babciu, ja muszę spróbować, czy są dobre – oznajmił. – To chyba ważne, prawda? – dodał, a jego słowa wywołały uśmiech na twarzy staruszki.
Józia przez moment zapatrzyła się na scenę przed sobą: jej prawnuk bawił się w najlepsze, kursując pomiędzy dziadkiem dekorującym wypieki a mamą krzątającą się w kuchni.
Poczuła ciepło w okolicy serca, a w oku zakręciła się łza wzruszenia. Tak właśnie wyobrażała sobie idealne święta – gwarne, rodzinne, pełne miłości i zapachu pierników.
– Ewuniu kochana, dziękuję, że zaprosiliście mnie na te święta – powiedziała cicho, gdy wnuczka przechodziła obok niej z kolejną blachą pierniczków.
– Babciu, to my jesteśmy szczęśliwi, że tu jesteś!
Drobne płatki śniegu zaczęły tańczyć w powietrzu, zwiastując białe święta. Ewa ukradkiem spojrzała na prababcię zerkającą przez okno. Przez lata bardzo za Józią tęskniła, tym bardziej wdzięczna więc była za to, że ten rok pozwolił im być razem. W duchu obiecała sobie, że te święta będą wyjątkowe – pełne wspomnień, śmiechu i miłości, które każdy zapamięta na długo. Potrzebowała tej magii w swoim życiu, także po to, by zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych sprawach, które miały miejsce w ostatnich latach.
Ewa dobrze pamiętała ten dom, pełen dziecięcej radości i beztroskich chwil. To tutaj mieszkali jej rodzice wraz z dziadkami, to tutaj biegała jako mała dziewczynka. Babcia Józia była wtedy niemal całym jej światem, choć męża Józi, swojego dziadka, Ewa nie pamiętała – zmarł, gdy miała tylko trzy lata. Józia jednak była przy niej zawsze, aż do momentu, gdy dziewczyna wyjechała na studia do Warszawy.
Wielkie, tętniące życiem miasto oczarowało Ewę. Poznała tam Pawła, studenta stosunków międzynarodowych, który roztoczył przed nią wizję życia, o jakim marzyła. Podróże, perspektywa wyjazdu do Brukseli – to wszystko pasowało do jej wyobrażeń. Chłopak był ambitny, a ich plany wydawały się idealnie ze sobą współgrać.
Rodzice Ewy – Jan i Elżbieta – przyjęli decyzję córki spokojnie, ale dla babci było to jak utrata kogoś bliskiego. Nagle zabrakło w jej życiu tej małej iskierki, która nieustannie wywoływała uśmiech na twarzy. Józia, od zawsze energiczna i pogodna, zaczęła podupadać na zdrowiu. Z powodu problemów z sercem często przebywała w szpitalu. Ewa starała się odwiedzać rodzinny dom w miarę regularnie, ale gdy zaszła w ciążę, a zwłaszcza gdy pojawiły się komplikacje, nie było to już możliwe. Długa podróż z Belgii do Polski nie wchodziła w grę, a Józia, choć ustabilizowana leczeniem, wracała do domu coraz bardziej osłabiona. Jan pracował całymi dniami, ciężar opieki nad teściową spadł więc na Elżbietę.
Gdy przyszedł na świat Antoś, radość z narodzin wnuka została przysłonięta tragedią, która nadeszła niespodziewanie kilka miesięcy później. Elżbieta, mama Ewy, zaczęła uskarżać się na bóle, a postawiona diagnoza nie pozostawiła złudzeń. Rak piersi z przerzutami rozwijał się w zastraszającym tempie. Pomimo walki z chorobą Elżbieta wkrótce zmarła. Miało to miejsce miesiąc przed Bożym Narodzeniem, tamtego roku nikt zatem nie myślał o świętach. Dom pogrążył się w żałobie, a życie rodziny uległo dezorganizacji.
Józia szybko zrozumiała, że dalsze funkcjonowanie w tej sytuacji będzie trudne. Jan, pogrążony w pracy i własnym smutku, nie miał siły, by przejąć opiekę nad matką. Dlatego zebrała bliskich na rodzinne spotkanie i ogłosiła swoją decyzję.
– Pamiętacie Genię, naszą sąsiadkę? – zaczęła. – Kilka lat temu poszła do domu spokojnej starości. Często ją odwiedzałam, była zadowolona z opieki. Kiedyś, przy okazji, zapisałam się tam na listę oczekujących. Wtedy nie wiedziałam, jak potoczy się nasze życie, ale dziś uważam, że to była mądra decyzja. Dostałam właśnie telefon: mają dla mnie miejsce.
– Ale jak to, babciu? – Ewa nie była pewna, czy dobrze zrozumiała wypowiedź Józi.
– Tak, wnusiu. Przeprowadzam się do domu opieki. Nie ma już wprawdzie mojej ukochanej Geniutki, ale i tak wiem, że będzie mi tam dobrze. Elunia poświęciła się dla mnie przez ostatnie lata, opiekowała się mną, zupełnie nie dbając o siebie. Może gdyby myślała więcej o sobie, chodziła do lekarzy, dziś wciąż byłaby z nami, może udałoby się tego potwora zatrzymać. – Po policzku Józi spłynęła łza. Staruszka otarła ją wierzchem dłoni i kontynuowała: – Nie chcę być dla nikogo ciężarem, zwłaszcza że moje serce może w każdej chwili odmówić posłuszeństwa. Janek sam nie da rady, zresztą i tak go nie ma całymi dniami. Gdy Ela chorowała, było nam bardzo ciężko. Ja nie chcę być dla nikogo ciężarem, a w moim wieku nigdy nic nie wiadomo. Ty natomiast…
Józia sięgnęła po dłoń wnuczki. Ewa przytuliła rękę babci do swojej twarzy. Przypomniała sobie, jak wiele razy odkładała wizyty w rodzinnym domu na później.
– Przepraszam, babciu, że nie było mnie obok ciebie.
Józia uspokoiła ją ciepłym głosem:
– Nie przepraszaj. Masz swoje życie, rodzinę. Musisz myśleć o sobie, o mężu i synu. Oni ciebie potrzebują. Ja już swoje życie przeżyłam. Odwiedzisz mnie, jak dasz radę, ale nie musisz się martwić, bo na co dzień będę miała dobrą opiekę. Mam tylko jedną prośbę, Ewuniu: opiekuj się ojcem.
Ewa spojrzała na babcię, czując, jak serce ściska jej się z bólu.
– Obiecuję, babciu.
Jan spojrzał na swoją matkę i odezwał się po raz pierwszy od początku rozmowy.
– Nie umiem sobie znaleźć miejsca. Nie wiem, co jest dobre dla ciebie, dla mnie, dla Ewuni. Gdy zabrakło Eli, wszystko stanęło do góry nogami i nie mam pojęcia, co robić.
Spuścił głowę, by ukryć łzy. Ewa położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie uścisnęła, dodając tym gestem otuchy.
– Tato…
– Nic mi nie będzie, córeczko. Tylko teraz nie wiem, co powiedzieć. Może babcia ma rację z tym domem? Ja chyba nie byłbym w stanie dać jej wystarczającej pomocy. Z drugiej strony… wstyd mi. Co ludzie pomyślą o mnie… Że matkę do domu starców wyprowadzam?
– Janku, nic się nie martw. To moja decyzja, a wam ułatwi ona życie. Wszyscy będą zadowoleni. Tak właściwie to ja… już się zgodziłam. Więc postanowione. Proszę o pomoc w pakowaniu i zawiezieniu mnie w przyszłym tygodniu do ośrodka.
Józia uśmiechnęła się szeroko, jak zawsze wtedy, gdy postawiła na swoim. Widziała, że i Ewa, i Jan walczą z wyrzutami sumienia.
– Pamiętaj o ojcu – dodała jeszcze cicho, patrząc wnuczce w oczy. – Niech nie zostanie z tym wszystkim sam.
Zza ściany dobiegło ciche pojękiwanie dziecka. To Antoś się obudził i zapewne domagał się jedzenia. Ewa wstała, by się nim zająć, a Józia, patrząc za odchodzącą dziewczyną, pomyślała, że teraz jej wnuczka będzie mogła spokojnie zadbać o swoje małżeństwo. Bo to, że coś w nim nie funkcjonowało jak powinno, staruszka czuła całą sobą. Paweł rzadko przyjeżdżał z Ewunią, nie było go nawet na pogrzebie Elżbiety. Tłumaczył się obowiązkami służbowymi w Kanadzie. Pytana o małżeństwo, Ewa zawsze odpowiadała, że wszystko w porządku, tylko nie mają dla siebie zbyt wiele czasu, zwłaszcza że ona ciągle zajmuje się dzieckiem. Józia wiedziała jednak, że w takich chwilach o rodzinę trzeba zawalczyć, dużo trudnych, nierozwiązanych spraw może małżonków oddalić od siebie. „Ewa myślami nie powinna być teraz w Polsce, tylko przy dziecku i mężu” – uznała i jeszcze bardziej utwierdziła się w podjętej decyzji.
Mijał czas. Babcia Józia, choć funkcjonowała całkiem dobrze pod profesjonalną opieką, nie opuszczała ośrodka. Ewa starała się odwiedzać ją co najmniej raz do roku, jednak z powodu dziecka i pracy częstsze wizyty były poza jej możliwościami. Józia, choć tęskniła za rodziną, nigdy nie narzekała. W listach, które regularnie pisała do wnuczki, zawsze uspokajała ją, że jest zadowolona, a personel domu spokojnej starości dba o nią najlepiej, jak to możliwe.
Któregoś razu Jan postanowił odwiedzić córkę w jej zagranicznym domu. Podczas świąt Bożego Narodzenia Ewa nie próbowała udawać, że w jej życiu wszystko się układa. W Wigilię, podczas składania życzeń, łzy płynęły jej po policzkach. Uściskała ojca i cicho wyznała:
– Tato, już dłużej nie mogę. Paweł… on praktycznie zniknął z mojego życia. Nasze małżeństwo to fikcja.
Jan milczał przez chwilę.
– Ewuś, ja to widziałem już dawno – powiedział w końcu. – Ale czekałem, aż sama to powiesz. Co zamierzasz?
Ewa wzruszyła ramionami, czując bezradność.
– Nie wiem, tato. Wciąż jestem na rozdrożu. Paweł wyjeżdża coraz częściej, a ja… czuję, że już nawet nie próbujemy. Przed świętami znów poleciał do Kanady. Twierdzi, że utknął tam przez zamieć śnieżną i nie zdążył na samolot powrotny, ale… nawet jeśli mówi prawdę, czy to coś zmienia?
Jan pokiwał głową.
– Ważne, żebyś pamiętała o sobie i o Antosiu. Życie nie czeka, Ewuniu. Nie warto trwać w czymś, co tylko cię rani.
Wigilijny wieczór był spokojny, choć naznaczony smutkiem. W powietrzu unosiły się zapachy kapusty i barszczu, Antoś radośnie rozpakowywał prezenty, nieświadomy napięcia między dorosłymi. Ewa patrzyła na syna i uświadamiała sobie, że to dla niego musi być silna. Paweł może i był jej wielką miłością, ale teraz priorytetem stało się dziecko.
Kilka miesięcy później Ewa zorganizowała urodzinową imprezę synka. Salon wypełniały balony, kolorowe serpentyny i śmiechy dzieci, a na środku stołu stał tort z pięcioma świeczkami. Antoś, z błyszczącymi oczami i rumianymi od emocji policzkami, wpatrywał się w płomienie, gotowy zdmuchnąć je jednym tchem.
– Pomyśl życzenie, skarbie – podpowiedziała Ewa z uśmiechem, choć w jej głosie brzmiała nutka napięcia.
Chłopiec zamknął oczy, chwilę się zastanowił, a potem z powagą odparł:
– Chciałbym, żeby mój tatuś był ze mną cały czas i żeby mamusia częściej się uśmiechała.
W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza, jakby nikt nie wiedział, jak zareagować. Tylko cichy trzask palących się świeczek wypełniał tę pustkę. Świadkiem sceny był Paweł, z którym Jan chwilę wcześniej połączył się na komunikatorze.
Antoś zdmuchnął świeczki, a wszyscy dorośli zaczęli klaskać, próbując sprawić, by nastrój zabawy powrócił. Jednak chłopiec, jakby wiedział, że tata go obserwuje, oderwał wzrok od tortu i spojrzał prosto w oko kamery.
– Tatusiu, kocham cię i tęsknię za tobą – powiedział cicho, ale z taką szczerością, że nawet dzieci przestały chwilowo hałasować.
Paweł na ekranie wydawał się wyraźnie poruszony. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego tylko skinął głową i odwrócił wzrok. Antoś patrzył jeszcze przez moment na telefon, jakby czekał na odpowiedź. Kiedy jednak nie usłyszał niczego, wzruszył ramionami i zajął się swoim tortem.
Jan wymienił spojrzenie z Ewą, która szybko odwróciła głowę, żeby ukryć wzbierające w oczach łzy.
– Antosiu, teraz czas na skosztowanie tortu! – powiedziała, starając się brzmieć radośnie. Ukroiła kawałek ciasta i podała synowi.
Chłopiec wrócił do swoich małych gości, a salon na powrót wypełnił się dziecięcą energią. W głowie Ewy kłębiło się tysiąc myśli. „Czy Paweł zrozumiał te słowa? Czy w ogóle coś z nimi zrobi? Czy choć przez chwilę dotarło do niego, jak bardzo jest nieobecny?” – zastanawiała się, walcząc z rosnącym żalem.
Jan, widząc zdenerwowanie córki, położył dłoń na jej ramieniu i cicho powiedział:
– Może porozmawiam z nim? Nie jako ojciec jego żony, ale jako dziadek Antosia.
Ewa spojrzała na ojca z wdzięcznością, ale i z nutą wahania.
– Nie wiem, tato… Paweł od dawna żyje swoim życiem. Czuję, że do niego nic nie dociera. Może po prostu powinniśmy przestać oczekiwać czegokolwiek? A Antoś… on zaczyna rozumieć, że coś jest nie tak. To mnie boli najbardziej.
Jan westchnął, ale nie powiedział nic więcej. Wiedział, że Ewa musi dojrzeć do własnych decyzji.
Kilka godzin później, gdy goście już się rozeszli, Antoś zasnął po dniu pełnym wrażeń, a Ewa usiadła w salonie z filiżanką herbaty, zawibrował leżący na stole telefon, sygnalizując wiadomość. To był Paweł.
„Musimy porozmawiać. Dziękuję, że nagraliście ten moment. Daj mi kilka dni. Przyjadę”.
Ewa przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran, niepewna, co myśleć. Było to pierwsze wyraźne zobowiązanie z jego strony od miesięcy. Czy miała prawo mieć nadzieję? Czy ten mały chłopiec, zdmuchując świeczki na swoim torcie, nieświadomie wprawił w ruch coś, co może zmienić ich życie?
Cicho westchnęła i przysunęła filiżankę do ust. Na odpowiedź, podobnie jak na Pawła, będzie musiała poczekać.
Kilka dni później Paweł przyjechał. Gdy tylko przekroczył próg, Antoś rzucił się w jego ramiona, oplatając go rączkami. Ojciec tulił syna długo, jakby chciał nadrobić wszystkie chwile, które stracił. Kiedy w końcu odstawił chłopca na podłogę, Antoś przywarł do jego kolan, jakby bał się, że tata zaraz zniknie.
Paweł spojrzał na Ewę. W jego oczach była niemal namacalna prośba o wybaczenie. Milcząco błagał ją o jeszcze jedną szansę. Ewa stała nieruchomo, zagryzając wargę. Czuła, jak mocno bije jej serce, a łzy napływają do oczu. Nie chciała płakać, nie teraz, kiedy musiała być silna.
– Mamusiu, mogę obejrzeć bajkę? – odezwał się Antoś, przerywając pełną napięcia ciszę.
Ewa skinęła głową i włączyła telewizor. Chłopiec szybko zanurzył się w świat kolorowych animacji, zapominając na chwilę o otaczającym go świecie. Rodzice mieli moment, by porozmawiać.
Paweł westchnął, jakby zbierał się w sobie.
– Wiem, że byłem w domu bardziej gościem niż mężem i ojcem – zaczął w końcu cicho, unikając jej spojrzenia. – Wiem, że nie ma dla mnie usprawiedliwienia, ale… muszę być z tobą szczery. Przestraszyłem się.
Ewa uniosła brew, patrząc na niego z mieszaniną zdziwienia i sceptycyzmu.
– Przestraszyłeś się? Czego? – zapytała.
– Naszego życia. Przed urodzeniem Antosia byliśmy jak wolne ptaki – kontynuował. – Podróżowaliśmy, robiliśmy, co chcieliśmy. A potem ty… nagle utknęłaś w domu. Cała twoja uwaga była skupiona na nim, no i na twojej rodzinie. Byłem zazdrosny. Jakbym przestał być dla ciebie ważny.
Ewa zmarszczyła czoło, ale nic nie powiedziała.
– Chciałem sobie udowodnić, że was nie potrzebuję – mówił dalej Paweł, a jego głos się łamał. – Rzuciłem się w wir pracy. Otoczyłem się ludźmi, którzy żyli, jakby nic ich nie wiązało. Bez rodzin, bez zobowiązań. Przez chwilę mi zaimponowali. Myślałem, że to jest życie, którego chcę.
Zamilkł na moment, jakby próbował zebrać myśli.
– Ale potem zobaczyłem naszego syna. Zobaczyłem, jaki jest duży, dojrzały… Ma pięć lat, a w nim jest więcej mądrości niż we mnie.
Ewa wciąż milczała, choć jego słowa zaczynały kruszyć mur, który zbudowała wokół swojego serca.
– Jeden z moich kolegów z pracy, taki wolny ptak, miał wypadek – ciągnął Paweł. – Stracił nogę. Teraz siedzi w ekskluzywnym ośrodku w Kanadzie, ale jest sam. Sam jak palec. Nie ma nikogo, kto by go wspierał, kto by przy nim był. Tylko ludzie, którym płaci, żeby się nim zajmowali.
Spojrzał na Ewę, a w jego oczach pojawiły się łzy.
– To był dla mnie szok. Uświadomiłem sobie, że mogę skończyć tak samo. A przecież mam was. Mam rodzinę. Nie chcę uciekać od ojcostwa, od ciebie, od naszego życia.
Wziął głęboki oddech i pierwszy raz tego wieczoru spojrzał w oczy żony z prawdziwą determinacją.
– Wiem, że cię zawiodłem. Wiem, że trudno będzie mi to naprawić. Ale chcę spróbować. Czy dasz mi szansę?
Ewa przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Patrzyła na niego, próbując ocenić, czy to kolejna obietnica bez pokrycia, czy może tym razem naprawdę coś się zmieniło. Czuła, jak jej serce walczy z rozumem. Z jednej strony chciała wierzyć, że Paweł mówi szczerze, z drugiej, bała się kolejnego rozczarowania.
– Paweł… – zaczęła cicho, ale nie dokończyła. Spojrzała na Antosia, a potem na męża. – Muszę to przemyśleć. Nie mogę dać ci odpowiedzi teraz.
Paweł skinął głową, choć widać było, że te słowa go zabolały.
– Rozumiem – powiedział tylko.
Cisza między nimi była gęsta i pełna niewypowiedzianych emocji. Ale gdzieś w głębi serca Ewa czuła, że być może jest to pierwszy krok ku temu, by odnaleźć drogę do siebie nawzajem.
Postanowiła dać Pawłowi szansę. Wiedziała, że to ryzyko, ale czuła, że jego prośba jest szczera. Dali sobie czas, by na nowo odnaleźć wspólny język i odbudować zaufanie. Paweł, który wcześniej uchodził za twardego, niezależnego mężczyznę, otworzył się na zmiany. Przestał udawać, że zawsze wie, co robić, że z wszystkim sobie radzi. Przyznał, że potrzebuje wsparcia, że nie rozumie wielu rzeczy.
– Bądź moim przewodnikiem – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieli razem przy kuchennym stole. – Naucz mnie być ojcem i mężem, takim, jakim powinienem być. Mów mi, co czujesz, co jest dla ciebie ważne. Chcę wiedzieć, chcę się starać.
Ewa była poruszona tym wyznaniem. Nie spodziewała się takiej pokory u Pawła, który zawsze zdawał się być pewny siebie i swoich wyborów. Postanowiła spróbować. Rozmawiali ze sobą coraz więcej. O swoich obawach, pragnieniach, oczekiwaniach, a nawet drobnych codziennych sprawach, które wcześniej spychali na dalszy plan.
Z czasem Paweł zaczął dostrzegać, że życie rodzinne, choć pełne wyzwań, ma swój niepowtarzalny urok. Wspólne spacery, przygotowywanie posiłków, układanie klocków z Antosiem, wieczorne rozmowy z Ewą – wszystko to nabierało dla niego nowego znaczenia. Czuł, że z każdym dniem staje się bardziej obecny, bardziej zaangażowany.
Pewnego dnia, gdy byli z Antosiem na placu zabaw, Paweł zauważył, jak syn bawi się z innymi dziećmi, i nagle poczuł coś, co trudno było mu opisać. Dumę, miłość, ale też poczucie, że to jest jego prawdziwe miejsce – obok syna i żony.
– Nie wiedziałem, że to wszystko jest takie cenne – powiedział później Ewie, gdy wieczorem usiedli razem przy kubkach herbaty.
Jesienią wspólnie postanowili odwiedzić Polskę. Był to ważny krok, szczególnie dla Pawła, który wcześniej unikał takich podróży. Razem z Ewą i Antosiem pojechali na grób Elżbiety, by zapalić świeczkę i złożyć kwiaty. Paweł trzymał syna za rękę, opowiadając mu o babci, której niestety mały nie zdążył poznać.
Potem odwiedzili prababcię Józię w domu spokojnej starości. Spotkanie było pełne wzruszeń, szczególnie dla Ewy, która widziała, jak jej mąż coraz lepiej odnajduje się w swojej roli. Paweł usiadł obok Józi i wziął jej dłoń w swoje.
– Babciu – zaczął ciepłym tonem, jakby mówił do kogoś, kogo znał od zawsze – mam pewien pomysł.
Józia spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– W tym roku zrobimy wspólne święta w waszym dawnym domu – zaproponował. – Zabierzemy cię tam na cały tydzień.
Józia uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
– Nie wiem, Pawle… To może być trudne. Nie jestem już taka sprawna.
– Porozmawiam z pielęgniarzami – odparł stanowczo, ale łagodnie. – Dowiemy się, jak się tobą opiekować, żebyś czuła się komfortowo. Zresztą widzę, że jesteś w świetnej formie!
Józia uśmiechnęła się lekko, ale nadal miała wątpliwości.
– Jan też przyjedzie – dodał Paweł, spoglądając na Ewę, która potwierdziła skinieniem głowy. – Co ty na to, babciu? Prawdziwe, rodzinne święta. W domu.
Józia milczała przez chwilę, ale jej oczy zaczęły się szklić.
– Dawno nie byłam w naszym domu. No nie wiem… – zaczęła ostrożnie. – To duże zamieszanie. Nie chcę wam sprawiać problemu, ale jeśli naprawdę tak postanowicie, spróbuję.
Paweł uśmiechnął się szeroko, widząc, że zdołał ją przekonać.
– Będzie wspaniale – powiedział z entuzjazmem. – Zrobimy wszystko, żeby było idealnie. Święta to czas, który powinniśmy spędzić razem. Dom nabierze życia, Antoś zobaczy, jak wygląda Boże Narodzenie w prawdziwym rodzinnym domu.
Planowanie świąt stało się dla całej rodziny okazją do zbliżenia. Wspólnie myśleli o potrawach, dekoracjach i o tym, jak sprawić, by babcia Józia czuła się jak najlepiej. Paweł był nieoceniony – zaangażował się całym sercem, pomagając we wszystkich przygotowaniach.
Dla Ewy to był dowód, że mąż naprawdę się zmienił. Widziała, jak odnajduje radość w byciu częścią rodziny, jak buduje więzi z synem, jak stara się naprawić relacje z nią i z jej bliskimi.
Wieczór zapowiadał się magicznie. Ciepłe światło kominka oświetlało salon, gdzie dorośli popijali gorącą herbatę z goździkami i pomarańczą, wymieniając się wspomnieniami z lat, kiedy dom tętnił życiem, a na święta zjeżdżała się także dalsza rodzina i wpadali sąsiedzi. Mała Ewunia miała wtedy towarzystwo kuzynów i dzieci przyjaciół rodziny, w domu było gwarno i radośnie.
Prawie wszystko było już gotowe, pierniczki polukrowane, makowce upieczone, uszka ulepione, a na kuchence gotował się barszcz i kompot z suszu. Paweł właśnie wrócił z przepięknym świerkiem. Wybieranie właściwego drzewka przeciągnęło się i zdążył zmarznąć, dlatego postanowił najpierw rozgrzać się herbatą, a potem dopiero zabrać się do ubierania choinki. Co chwilę słychać było śmiech, który przeplatał się z trzaskiem palącego się w kominku drewna. Ewa z czułością patrzyła na męża. Przez ostatnie miesiące wykonali kawał dobrej roboty, a dogasające między nimi uczucie na nowo zapłonęło żywym ogniem. Była szczęśliwa, że dała się namówić na jego pomysł zorganizowania Wigilii w starym domu, a widok uradowanej babci Józi wynagradzał jej wszystkie wcześniejsze trudy. Po raz pierwszy od lat mieli znowu spędzić święta razem. Patrzyła ze wzruszeniem na starą kobietę, która mieszała chochlą w garze.
– Babciu, może usiądziesz i odpoczniesz? Naprawdę, wszystko już mamy pod kontrolą – powiedziała Ewa, pamiętając, że babcia nie może się przemęczać.
Józia pokręciła głową z uśmiechem.
– A gdzie tam, dziecko! Ja muszę wszystkiego spróbować. Kiedyś była ze mnie całkiem niezła kucharka, muszę sprawdzić, czy odziedziczyłaś po babci talent – odparła z przekąsem, na co Paweł parsknął. Szybko się zmitygował, nie chciał bowiem urazić żony, wystarczył jednak tylko rzut oka w stronę Ewy, by przekonać się, że rozbawiła ją jego reakcja. Jej kucharskie umiejętności były poprawne, ale nie pretendowała do tytułu najlepszej kucharki na świecie.
Siedzenie przy kominku było relaksujące tylko dla dorosłych, mały Antoś od dłuższej chwili kręcił się w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Nagle wpadł na pewien pomysł. Podszedł do prababci i chwycił ją za rękę.
– Chodź, pokażę ci moje ulubione zabawki.
Józia kiwnęła głową w kierunku zgromadzonych i drobnymi kroczkami podążyła za wnukiem. Ewa odprowadziła ich wzrokiem. Widziała, jak staruszka z pewnym wysiłkiem pokonuje stopień za stopniem, zatrzymując się po drodze kilka razy. Antoś kontrolował każdy jej krok. Wnuczka chciała się poderwać i pomóc babci wejść na górę, ale Jan powstrzymał ją gestem dłoni. Józia radziła sobie dobrze, jej serce wydawało się już stabilne, a chwile sam na sam z prawnukiem były bezcenne, lepiej więc nie zaburzać ich zbytnią nadopiekuńczością.
Na piętrze Antoś pokazywał prababci swój mały, prywatny świat.
– Babciu, zobacz, to moje najlepsze auto! – Antoś podniósł czerwony wyścigowy samochodzik. – Wiesz, on potrafi jeździć tak szybko, że prawie unosi się w powietrzu! – Chłopiec pokazał, jak auto pokonuje „zakręt” między stertą klocków LEGO a pluszowym misiem.
Józia pochylała się, patrząc z zachwytem na wnuka, jakby każde jego słowo było najpiękniejszą melodią.
– No proszę! – powiedziała z udawaną powagą. – A czy to przypadkiem nie ten samochód, który widziałam kiedyś na torze wyścigowym? Wygląda dokładnie tak samo!
Antoś uniósł głowę z niedowierzaniem.
– Naprawdę, babciu? Byłaś na wyścigach?
– Oj, dawno temu, kochanie. Może to tylko moja wyobraźnia, ale mam wrażenie, że to właśnie ten. – Józia uśmiechnęła się tajemniczo, a chłopiec spojrzał na nią oczami pełnymi podziwu. Chwilę jeszcze bawił się samochodzikiem, a potem podprowadził staruszkę do regału z klockami LEGO.
– A to jest moje miasto. Zobacz, babciu, tu jest straż pożarna, a tu szpital! – Wskazywał po kolei każdą z budowli. – Widzisz tego pana? On pracuje w tym szpitalu i pomaga wszystkim, którzy są chorzy.
Józia przyglądała się z uwagą każdemu szczegółowi.
– Antosiu, twój szpital jest piękny! Może kiedyś zostaniesz architektem albo lekarzem, kto wie? – powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu.
Chłopiec zastanowił się chwilę.
– A może… będę budował zabawki dla dzieci? Takie, żeby każde dziecko na świecie miało coś do zabawy, nawet jeśli nie ma choinki ani prezentów – powiedział z powagą, która wzruszyła prababcię do głębi.
– To najpiękniejszy pomysł, jaki kiedykolwiek słyszałam – powiedziała cicho.
Było już późno, a mały zrobił się wyraźnie senny.
– Wracajmy już na dół. Mama na pewno zrobiła ci kolację, trzeba kłaść się spać, żeby wypocząć, bo jutro wielki dzień przed nami.
- Dobrze, babciu, to ty idź na dół, a ja muszę jeszcze siusiu. – Antoś ziewnął przeciągle i ruszył w kierunku znajdującej się na piętrze łazienki.
Józia odprowadziła go wzrokiem, po czym skierowała się na schody. Trzymając się poręczy, pokonywała schodek za schodkiem. Odczuwała już zmęczenie. Nagle poczuła, jak schodek wyślizguje jej się spod nogi. Nie zauważyła, że na krawędzi znajdował się jeden z małych samochodzików wnuka, i nadepnęła na pojazd. Ręka osłabiona artretyzmem nie była w stanie utrzymać poręczy, Józia zachwiała się, a potem upadła, uderzając głową o twarde drewniane stopnie.
– Babciu! – krzyknęła Ewa, słysząc hałas.
W mgnieniu oka cała rodzina zbiegła się w korytarzu. Józia leżała bez ruchu. Natychmiast wezwano pogotowie.
W tym momencie na schodach pojawił się Antoś i widząc leżącą prababcię, zaczął płakać. Paweł podbiegł do syna i próbował go uspokoić, podczas gdy Ewa opisywała przez telefon sytuację. Wkrótce za oknem rozbrzmiał dźwięk syren karetki.
Świąteczna radość zniknęła, ustępując miejsca napięciu i strachowi. Wszyscy stali, patrząc, jak ratownicy medyczni udzielają pierwszej pomocy Józi. Paweł obejmował przerażoną Ewę. A Antoś, z mokrymi od łez policzkami, tulił się do dziadka Jana, który próbował go uspokoić, choć sam ledwo panował nad emocjami.
– Wszystko będzie dobrze, Antosiu – powiedział drżącym głosem, głaszcząc wnuka po włosach.
– Ale to moja wina, dziadku – szepnął chłopiec, spoglądając na samochodzik, który wciąż leżał na schodach. – Prababcia upadła przez moje auto.
Jan uklęknął przed chłopcem, chwytając go delikatnie za ramiona.
– To był wypadek, Antosiu. Nikt nie chciał, żeby tak się stało. Twoja prababcia jest silna i na pewno wszystko będzie dobrze – powiedział, próbując dodać otuchy zarówno wnukowi, jak i sobie.
Tymczasem Ewa patrzyła, jak ratownicy przygotowują Józię do transportu.
– Pojedziemy z nią – powiedziała do Pawła, który stał obok niej, blady i zmartwiony.
Gdy karetka odjeżdżała, w domu zapanowała cisza. Jan usiadł na kanapie, a Antoś wtulił się w jego bok, wciąż cichutko szlochając.
– Dziadku, a co, jeśli prababcia już nie wróci na święta? – zapytał, jego głos drżał od emocji.
Jan westchnął ciężko.
– Wiesz, Antosiu, święta to czas cudów. I wierzę, że prababcia do nas wróci. Na razie musimy być dzielni i trzymać za nią kciuki – powiedział, przytulając wnuka mocniej.
W szpitalu Ewa i Paweł czekali z niepokojem na wieści od lekarzy. Po długich minutach, które wydawały się wiecznością, w końcu podszedł do nich lekarz.
– Pani Józefa miała dużo szczęścia – powiedział łagodnym tonem. – Upadek był groźny, ale wygląda na to, że nie doznała obrażeń głowy, przynajmniej na razie nic na to nie wskazuje. Niestety, złamała biodro i trzeba będzie je zoperować. Czy mają państwo jej dokumentację medyczną?
Ewa wyciągnęła teczkę z papierami. Babcia zawsze ją ze sobą woziła, była tam cała historia jej chorób, a w szczególności opis wszystkich jej problemów z sercem.
– Czy taka operacja może być niebezpieczna? – zapytała cicho.
– W jej wieku, zwłaszcza przy tak poważnych problemach zdrowotnych, każdy zabieg niesie za sobą duże ryzyko, ale trzeba być dobrej myśli. Są święta, czas cudów, proszę wierzyć, że operacja przejdzie bez komplikacji.
– Czy możemy ją zobaczyć? – zapytała Ewa, chwytając Pawła za rękę.
– Tak, ale tylko na chwilę. Śpi i proszę jej nie budzić. – Lekarz poprowadził ich do sali.
Józia leżała na szpitalnym łóżku, blada i nieprzytomna. Ewa poczuła, jak zbiera jej się na płacz, wybiegła więc z sali na korytarz. Paweł objął żonę i zaprowadził do samochodu.
Wieczorem, gdy dom tonął w ciszy, a za oknem migotały świąteczne światełka sąsiednich domów, rodzina zasiadła w salonie, starając się znaleźć choć odrobinę nadziei w tej trudnej chwili. Choinka, wciąż nieprzystrojona, leżała w kącie, jakby odzwierciedlała nastrój domowników. Antoś zasnął na kanapie, trzymając w dłoniach swój samochodzik, a Ewa przykryła go ciepłym kocem.
– On to wszystko tak mocno przeżywa. – Z ciężkim westchnieniem usiadła obok Pawła. – Nie wiem, jak mu to wytłumaczyć, gdyby… – Urwała, nie mogąc dokończyć zdania.
Paweł ujął jej dłoń, ściskając ją delikatnie.
– Musimy wierzyć, Ewuniu.
Tymczasem Jan siedział przy kominku, wpatrując się w płomienie.
– Pamiętam, jak mama zawsze powtarzała, że święta to czas, kiedy wszystko jest możliwe – odezwał się cicho. – Nawet jeśli czasem trudno w to uwierzyć.
Ewa spojrzała na niego uważnie.
– Może powinniśmy… zrobić coś więcej? – zapytała niepewnie.
– Co masz na myśli? – spytał Paweł.
– Modlitwa, życzenie, cokolwiek. Wszyscy razem. Wyślijmy jej trochę naszej siły – wyjaśniła.
Zebrali się przy stole i chwycili za ręce. Antoś, którego obudziły szepty dorosłych, przyłączył się, zaciskając swoją małą dłoń na dłoni dziadka.
– A teraz pomyślmy o babci Józi. Wyobraźmy sobie, jak wraca do nas, jak się uśmiecha i siada przy tym stole – powiedział Jan.
Każdy zamknął oczy, koncentrując się na modlitwie. Antoś wyszeptał swoje życzenie na głos:
– Chciałbym, żeby prababcia wróciła na święta, żeby zjadła z nami barszcz i żebyśmy zaśpiewali razem kolędy.
Następnego dnia wcześnie rano zadzwonił telefon. Ewa poderwała się, jakby właśnie na to czekała. Paweł także rozbudził się i wpatrywał z wyczekiwaniem w żonę, próbując odgadnąć z jej twarzy emocje. Pożegnała się, dziękując za informacje, i opadła ciężko na poduszkę.
– Babcia zapadła w śpiączkę. Próbowali ją rano obudzić, ale nie byli w stanie. Nie dają jednoznacznych prognoz. Trzeba czekać, wszystko zależy od jej organizmu. – powiedziała, przełykając łzy. Paweł przytulił ją i delikatnie głaskał po plecach. Szeptał uspokajające słowa.
Tego dnia nikt nie miał ochoty na święta. Miały wyglądać zupełnie inaczej. Tylko z uwagi na Antosia Paweł przemógł się i ustawił choinkę, jednak zakładając na nią światełka i ozdoby, czuł, jak wzruszenie dusi go w gardle.
Syn, choć mały, rozumiał, że coś złego dzieje się z jego ukochaną prababcią. Siedział przy oknie, trzymając w ręku swój ulubiony samochodzik, i patrzył na padający śnieg.
– Tato, czy babcia Józia wróci na święta? – zapytał.
Paweł kucnął przy synku, przytulając go mocno.
– Nie sądzę, kochanie, raczej pobędzie jeszcze trochę w szpitalu. Ale wiem jedno: babcia bardzo cię kocha i na pewno walczy, żeby być z nami.
Wieczorem zebrali się, próbując choć na chwilę poczuć magię świąt, ale każde spojrzenie na puste miejsce przy stole, przypominało im o nieobecności Józi.
Jan nalał sobie kompotu z suszu i odezwał się cicho:
– Może podzielmy się najpiękniejszym wspomnieniem związanym z Józią. Niech będzie tu z nami, w naszych słowach i myślach.
Wspominali jej ciepły śmiech, zapach sernika, który piekła każdego roku, zanim przeprowadziła się do domu spokojnej starości, i sposób, w jaki śpiewała kolędy, zawsze z delikatnym fałszem, ale i z wielkim zaangażowaniem.
***
Józia z trudem otworzyła oczy. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. W głowie lekko szumiało, a ciało było ociężałe. Próbowała unieść rękę, ale przychodziło jej to z takim trudem, że zrezygnowała. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wokół niej znajdowały się rozmaite monitory, kable, do których była podłączona. To musiał być szpital. Panujący półmrok przełamywała lampka zapalona w kącie pokoju nad stoliczkiem, przy którym siedziała mała postać kolorując coś z wielkim zaangażowaniem.
– Antoś? – zapytała cicho.
Głos, jaki wydobył się z ust Józi, był charczący.
Dziecko poderwało się z krzesełka i patrzyło na staruszkę z szeroko rozdziawionymi ustami. Nagle na jego twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Antoś podbiegł do drzwi i zawołał:
– Mamooo! Babcia się obudziła!
Józia przyglądała mu się z zainteresowaniem. Próbowała przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach znalazła się w tym miejscu i dlaczego dziecko jest z nią samo w sali.
– Musisz być bardzo wyspana. – Antoś stanął koło jej łóżka. Józia nie mogła rozszyfrować jego miny. Z jednej strony wyglądał jakby się cieszył, z drugiej zachowywał dystans. Czyżby był lekko zawstydzony?
– Żeby aż tak bardzo to nie wiem, ale chyba trochę wypoczęłam. Choinka gotowa?
– Choinka? – zapytał Antoś jeszcze bardziej zdziwiony. W tym momencie do sali wbiegła Ewa wraz z pielęgniarką, która zaczęła sprawdzać parametry wyświetlane na monitorach.
– Babciu! Jak się czujesz? Zaraz przyjdzie doktor! Boże, jak ja się cieszę! Cud! – Przytuliła staruszkę, a po policzkach leciały jej łzy szczęścia.
– Ewuniu, czemu tak dziwnie reagujesz? Przepraszam, że przysporzyłam wam kłopotu w same święta, pewnie liczyłaś na pomoc, a ja taka niezdara jestem. – Józia próbowała się podnieść, ale nie była w stanie. – Coś mnie nogi nie słuchają.
– Babciu, przeszłaś operację biodra. Leż, proszę. Niech cię lekarz obejrzy.
– Ale święta… Czy to znaczy, że nie wrócę dziś do domu? Tak marzyłam o tej Wigilii z wami! Choinka już ubrana? – Józia opadła na poduszkę, wyraźnie zawiedziona.
– Co? O nic się nie martw, babciu. O! Już jest pan doktor.
Ewa czekała na lekarza przed salą, by wypytać go o stan zdrowia babci. Jej pytania były dziwne, ale po tylu miesiącach w śpiączce miała prawo być zdezorientowana.
– Jestem taka szczęśliwa, że babcia odzyskała przytomność. Jednak zastanawia mnie, czy to możliwe, że ona nie wie, że była kilka miesięcy w śpiączce?
– Ludzki umysł bywa nieprzewidywalny – powiedział lekarz. – Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pani pytanie z całą stanowczością, powinniśmy zrobić dalsze badania i zasięgnąć konsultacji neurologa i psychiatry.
– Ciągle mówi o świętach, a przecież mamy środek maja! Wiedziałam, że to dla niej ważne, ale nie wiem, jak mam się teraz zachować. A może by tak… – Ewa sama nie była przekonana, czy plan, który rodzi się w jej głowie, ma sens.
Gdy Józia uległa wypadkowi, ich świat stanął na głowie. Wiedzieli, że nie mogą pozostawić jej samej, więc szybko podjęli decyzję o przeprowadzce do Polski. Zamieszkali w ich rodzinnym domu, wraz z Janem. Paweł jeszcze przez jakiś czas krążył pomiędzy Brukselą, Kanadą i Polską, ale w końcu i on tak zorganizował sobie pracę, że mógł pozostawać z rodziną. Codziennie bywali w szpitalu. Ewa czytała babci książki, Jan opowiadał, co dzieje się w kraju i w polityce, a Antoś lubił swój kącik w szpitalnej sali, gdzie układał klocki albo kolorował rysunki, które potem rodzice wieszali koło łóżka babci.
Choć Józia była pod doskonałą opieką, jej przedłużająca się śpiączka nie napawała rodziny optymizmem. Zaczynali tracić nadzieję, że babcia powróci do zdrowia.
Aż wreszcie nastał ten szczególny dzień. Staruszka odzyskała przytomność i wszystko wskazywało na to, że czuje się wyśmienicie. Rozumiała wszystko, co do niej mówili, odpowiadała z sensem, ale ta jedna rzecz wydawała się dziwna. Józia nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Wciąż żyła dniem poprzedzającym Wigilię.
Ewa ponownie zajrzała do pokoju babci. Zatrzymała się jednak w progu, słysząc historię, którą staruszka opowiada wnukowi. Tym razem Antoś usiadł na skraju łóżka i chwycił prababcię za wiotką dłoń. Słuchał w skupieniu, nie przerywając jej.
– Wiesz, Antosiu, Boże Narodzenie to zawsze były najpiękniejsze dni w roku – mówiła Józia, delikatnie ściskając dłoń dziecka. Jej głos był słaby, ale ciepły. – Kiedy byłam mała, święta oznaczały radość, zapach suszonych śliwek i igliwia, wyjątkowe smaki. Moja mama zawsze piekła pierniczki z miodem, a ja z bratem kłóciliśmy się o to, kto dostanie te najszczodrzej polukrowane. Choinkę ubieraliśmy wszyscy razem, a na końcu tata wieszał na jej czubku złotą gwiazdę.
Chłopiec patrzył na prababcię z szeroko otwartymi oczami.
– A potem przychodził wieczór wigilijny. Na stole było zawsze dwanaście potraw, chociaż w tamtych czasach trudno było o wszystko. Moja mama robiła najlepszy barszcz z uszkami, jaki kiedykolwiek jadłam. Wiesz, Antosiu, kiedy siedzieliśmy przy stole, nigdy nie zapominaliśmy o pustym miejscu dla niespodziewanego gościa. Czasem myślałam, że ktoś zapuka do drzwi i dołączy do nas, ale nikt nigdy się nie zjawił.
Antoś przechylił głowę i zapytał cicho:
– A prezenty?
Babcia uśmiechnęła się lekko i westchnęła.
– Prezenty były, ale nie takie jak dziś. Mama zawsze szyła mi sukienkę dla laleczki, a brat dostawał drewnianego konika albo coś innego, co dziadek sam wystrugał. Ale wiesz co, Antosiu? To, co najpiękniejsze, to nie były prezenty. Najpiękniejsze było, że byliśmy razem. Słuchaliśmy, jak tata czytał o narodzinach Jezusa, a potem śpiewaliśmy kolędy aż do nocy.
Józia zawiesiła na chwilę głos, a jej twarz nieco spoważniała.
– Dlatego te święta są dla mnie takie wyjątkowe. Pierwsze od lat święta, kiedy wszyscy jesteśmy razem. Ty, mama, tata, dziadek… wszyscy. Byłam taka szczęśliwa, kiedy twoja mamusia powiedziała mi, że tata wrócił do domu i że znowu będziecie razem.
Antoś spojrzał na nią, lekko marszcząc brwi.
– Myślałaś, że nas nie było razem? – zapytał.
Józia uśmiechnęła się i pogładziła go delikatnie po ręce.
– Czasem dorośli się kłócą i potrzebują czasu, żeby wszystko naprawić. Ale zawsze wiedziałam, że mama i tata cię kochają, a w święta dzieją się cuda. Dlatego tak się ucieszyłam, że wszyscy możemy zasiąść przy jednym stole, tak jak dawniej. Chciałabym dziś wrócić z wami do domu.
Na twarzy staruszki pojawił się rozmarzony wyraz, jakby widziała przed sobą obrazy z tamtych czasów.
Chłopiec nie odzywał się przez dłuższą chwilę. W końcu ścisnął prababcię za dłoń i powiedział cicho:
– Ja też lubię, jak wszyscy jesteśmy razem.
Ewa poczuła ucisk w gardle. Widok babci i synka trzymających się za ręce, a także słowa Józi sprawiły, że coś w niej pękło. Wiedziała, że nie mogą dziś powiedzieć jej prawdy. Muszą zrobić wszystko, by ten jeden dzień był dla niej tak prawdziwy, jak tylko to możliwe.
– Nie martw się, babciu – zapewniła szybko. – Wszystko jest gotowe… na święta. Spędzimy je razem!
Józia przymknęła oczy z wyraźną ulgą, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– To dobrze, bo to taki magiczny czas, prawda? – powiedziała cicho, nie otwierając oczu. – Wiesz, zawsze kochałam święta. To moment, kiedy wszystko jest takie łatwiejsze, piękniejsze.
Ewa spojrzała na nią z troską. Przez moment w pokoju zaległa niezręczna cisza, jakby to, co powiedziała babcia, niosło ze sobą ogromny ciężar. Podeszła do staruszki i delikatnie pocałowała ją w czoło.
– Zdrzemnij się, wrócimy. – Chwyciła synka za rękę i opuścili salę.
Ewa udała się prosto do dyżurki lekarskiej i poinformowała doktora o swoim pomyśle. Lekarz nie był przekonany, jednak po chwili namysłu stwierdził, że jeśli pacjentka go nie zapyta o coś, co zmusiłoby go do kłamania, to spróbuje nie wyprowadzać jej z błędu.
Gdy wrócili do domu, ojciec Ewy właśnie wrócił z pracy, a Paweł zakończył spotkanie online. Ewa usiadła z nimi przy stole i zrelacjonowała wszystko, co wydarzyło się od chwili, gdy Józia się wybudziła. Mówiła także o rozmowie z lekarzem i przekonaniu babci, że są święta Bożego Narodzenia.
– Co mamy robić? Powiedzieć jej prawdę? – spytał Jan, podnosząc ręce w geście bezradności.
– Może jeszcze z tym poczekajmy. Skoro marzy o świętach, to jej je dajmy – odparła Ewa.
– Ale to maj – zauważył mąż cicho.
– I co z tego? – żachnęła się. – Babcia musi wierzyć, że wszystko jest dobrze. Niech będzie magia świąt, skoro tego pragnie.
Zaczęli realizować plan. Następnego dnia zawieźli do szpitala niewielką choinkę. Sala babci była na tyle duża, by ustawić tam również stół i kilka krzeseł. Antoś z Janem ozdabiali pomieszczenie świątecznymi bombkami, a z głośnika cichutko leciały kolędy.
– Przenosimy się do ciebie, bo skoro nie możesz być dziś z nami w domu, to spędzimy Wigilię tu.
Wszyscy przebrali się w świąteczne swetry, choć po plecach leciały strużki potu.
Józia obserwowała przygotowania z zachwytem.
– Jak pięknie to wszystko przygotowaliście – szepnęła, gdy wnuczka podała jej na talerzyku opłatek. – Nie ma nic lepszego niż widok kochającej rodziny przy świątecznym stole.
– Wszystko dla ciebie, babciu – powiedział Paweł i nachylił się nad staruszką, by życzyć jej dużo zdrowia. – Zasłużyłaś na to, żeby święta były magiczne.
Atmosfera była rzeczywiście niepowtarzalna. Wszyscy śpiewali kolędy, składali sobie życzenia i dzielili się opłatkiem. Nikt nie zdradził się z tym, że podwórko grzeje majowe słońce, a w ogrodzie kwitną tulipany.
W pokoju unosił się zapach barszczu, pierogów i kompotu z suszu – aromaty tak charakterystyczne, że przywoływały w pamięci Ewy obrazy dawnych świąt. Wszystko to udało się przygotować w rekordowym tempie, dzięki domowym mrożonym zapasom oraz nieocenionej pomocy pielęgniarek z kliniki.
– Pamiętam, jak byłam mała i z tatą szukaliśmy pierwszej gwiazdki na niebie – powiedziała cicho Józia. – Wtedy też były trudne czasy, ale tata zawsze mówił, że magia świąt nie zależy od tego, co mamy, tylko od tego, czy się kochamy.
Ewa uśmiechnęła się i nachyliła nad babcią.
– I to jest prawda, babciu. Dlatego jesteśmy tutaj wszyscy razem.
Antoś, przejęty atmosferą, podszedł do prababci, trzymając w rączkach swój ulubiony samochodzik.
– Babciu Józiu, to dla ciebie. Żebyś była zdrowa i mogła się ze mną bawić – powiedział z dziecięcą ufnością.
Józia z trudem uniosła rękę, by pogłaskać chłopca po głowie.
– Dziękuję, kochanie. To najpiękniejszy prezent.
– Zobaczcie – powiedział, wskazując na drzwi. – Chyba przyszedł Święty Mikołaj.
Do pokoju wszedł doktor w czerwonym płaszczu, z przyklejoną brodą z waty i workiem prezentów. Jego parodiowanie chodu Świętego Mikołaja wywołało salwę śmiechu nawet u Józi.
– No i co, grzeczni byliście w tym roku? – zapytał, odstawiając worek na podłogę.
Wspólna radość wypełniła pokój. Każdy wiedział, że ten dzień nie jest zwyczajny – to wyjątkowa chwila, stworzona specjalnie dla Józi, ale mająca wpływ na nich wszystkich.
– Dziękuję, moja dziewczynko – wyszeptała nagle Józia. – To były najpiękniejsze święta.
Ewa poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach, ale nie otarła ich.
– To wszystko dla ciebie, babciu – odpowiedziała cicho. – A teraz odpocznij. Jutro dalej świętujemy. – Pocałowała ją czule i zgasiła lampki na choince, by nie przeszkadzały w zasypianiu.
Kiedy wieczorem wrócili do domu, Ewa z Pawłem opadli na krzesła, wzdychając ciężko.
– Myślisz, że niczego nie zauważyła? – spytał Paweł, rozmasowując sobie kark.
– Nie wiem, ale jej uśmiech mówił wszystko – odpowiedziała Ewa, rozpuszczając włosy. – Było warto. To była prawdziwa magia.
Zerknęła na Pawła, który uniósł dłoń, a ona natychmiast przybiła mu piątkę.
– Drużyna marzeń – zażartował, ale chwilę później spoważniał. – Mam nadzieję, że to jej pomoże. Czasami odnoszę wrażenie, że sama walka o zdrowie to za mało. Ważne jest też, jak się człowiek czuje.
Ewa skinęła głową.
– To prawda. Więc jeśli choć na chwilę udało nam się przenieść ją w czas, który kocha, to był dobry plan. No, a teraz – rzuciła, wstając – do zmywania. Mamy całe pudło brudnych talerzy. Chcę jeszcze pójść do Antosia, zanim zaśnie.
– To idź, a ja zajmę się talerzami. – Paweł wyrwał myjkę z rąk żony i delikatnie odsunął ją od zlewu.
– Mamuś, pójdziemy jutro rano do babci? Prosiła, żebym przyniósł autka. Już się spakowałem. – Antoś wskazał na swój całkiem wypchany plecaczek.
Ewa pokiwała głową, a potem pocałowała synka na dobranoc.
– Jasne. W końcu jutro pierwszy dzień Bożego Narodzenia. – Uśmiechnęła się, po czym mrugnęła okiem.
Gdy następnego dnia dotarli do szpitala z pachnącym świeżo upieczonym makowcem, Józia już nie spała.
– Dzień dobry! – usłyszała radosny głos babci, gdy uchyliła drzwi. – Antosiu, może poczytamy twoją ulubioną książeczkę? A mama w tym czasie pójdzie do doktora porozmawiać o moim zdrowiu.
Dziecku nie trzeba było dwa razy powtarzać, chwycił ze stolika zbiór bajek i wskoczył na łóżko babci. Ewa przez chwilę patrzyła wzruszona na ten obrazek, po czym włączyła światełka na choince i poszła do dyżurki lekarskiej. Jak się okazało, doktor nie miał jej nic nowego do powiedzenia, poza tym, że wszystkie badania Józi wyszły dobrze.
Wkrótce nadjechali też Paweł i Jan, ze smakołykami na świąteczne śniadanie. I znów rodzina zebrała się przy stole, by wspólnie celebrować posiłek. Niespodziewanie Antoś poderwał się, krzycząc:
– Patrzcie, pod drzewkiem są jakieś prezenty!
– Skąd one się wzięły? Wydawało mi się, że wszystkie zostały poprzedniego wieczoru rozpakowane. – Ewa popatrzyła zdziwiona na męża i ojca, podejrzewając ich o niespodziankę, ale oni zaprzeczyli.
– To jakaś magia! – powiedział Paweł, rozkładając ręce.
Wszyscy głośno zastanawiali się, skąd mogły się wziąć dodatkowe prezenty, tylko Józia milczała, próbując zachować kamienną twarz, w końcu jednak wybuchła śmiechem, który odbił się echem po całym pokoju.
– Babciu, co jest takie zabawne? – zapytała Ewa, choć w jej oczach pojawił się błysk podejrzenia.
Antoś nie mógł już dłużej wytrzymać. Wspiął się na łóżko i z szelmowskim uśmiechem szepnął prababci do ucha:
– Babciu, czy mogę im teraz powiedzieć?
Józia poklepała go po ramieniu.
– Myślę, że to idealny moment.
Antoś odwrócił się do reszty rodziny, napuszył się jak mały paw i oznajmił z dumą:
– Babcia wszystko wie! I już chodzi!
Zapanowała cisza, a potem wszyscy wybuchli śmiechem i zaczęli mówić jeden przez drugiego.
– Ale jak? Kiedy? – pytał Paweł, patrząc to na żonę, to na babcię.
Józia spojrzała na nich ze łzami w oczach, ale tym razem były to łzy szczęścia.
– Wiedziałam od wczoraj – wyjaśniła. – Faktycznie, w pierwszej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że byłam tak długo w śpiączce, ale szybko zorientowałam się po pytaniach, jakie zadawały mi pielęgniarki. Widziałam natomiast, ile wysiłku wkładacie, żeby sprawić mi radość. To było takie piękne, że postanowiłam nic nie mówić i pozwolić wam na tę świąteczną magię.
Ewa podeszła do babci i delikatnie podała jej rękę.
– Antoś powiedział, że wstajesz. Czy to prawda? Może zatem… spróbujesz usiąść przy stole z nami?
Józia kiwnęła głową i, podtrzymywana przez Ewę, powoli stanęła na nogi. Rodzina zamarła na chwilę, ale zaraz wybuchły brawa i okrzyki radości.
– Wiedziałem, że babcia da radę! – zawołał Antoś, siadając obok niej przy stole.
– I oto magia świąt – powiedziała Józia z uśmiechem. – Widzicie? Czasami życie nas zaskakuje, ale to, co naprawdę ma znaczenie, to miłość i troska, którymi się dzielimy. Święto jest zawsze, kiedy jesteśmy razem. Czasami wystarczy po prostu być razem i trochę się postarać, żeby stworzyć coś pięknego.
Rodzina zamilkła na chwilę, wsłuchując się w słowa Józi. Jej spokojny głos wypełnił pokój ciepłem.
– Masz rację, babciu – odezwała się Ewa, ściskając jej dłoń. – To nie śnieg, choinka czy nawet prezenty sprawiają, że święta są magiczne. To my.
Paweł, wciąż z uśmiechem na twarzy, uniósł szklankę z kompotem z suszu.
– Za naszą Józię, która wie, jak przypomnieć nam, co jest w życiu najważniejsze! – powiedział, a reszta dołączyła do toastu.
Antoś, siedzący tuż obok Józi, podniósł rękę.
– I za mnie, bo to ja wiedziałem o wszystkim!
– Tak, Antosiu, bez ciebie nic by się nie udało – przytaknęła babcia z łobuzerskim uśmiechem, a chłopiec wypiął dumnie pierś.
Ewa rozglądnęła się w poszukiwaniu zabawek synka, ale dostrzegła jedynie pusty plecaczek. No tak, ten maluch, potrafił utrzymać w sekrecie niejedną tajemnicę.
Rozpakowali prezenty, które okazały się podarunkami od Józi. Czekały na swoją porę cierpliwie w komodzie jej sypialni, a gdy nadszedł właściwy moment, Antoś dostarczył je pod choinkę.
Drzewko migotało ciepłym światłem, a kolędy wciąż cicho rozbrzmiewały w tle. Ewa poczuła w sercu spokój i wdzięczność. W tym prostym, lecz niezwykle głębokim momencie zrozumiała, że święta nie są związane z kalendarzem, ale z ludźmi i miłością, którą okazujemy sobie każdego dnia.
– Zatem… może zrobimy z tego nową tradycję? – zażartowała. – Majowe Boże Narodzenie!
– Jestem za! – zawołał Antoś. – Tylko nie każ mi zakładać tego ciepłego swetra. Czy można w święta nosić krótkie spodenki?
Śmiech i rozmowy trwały do późna. Tego dnia wszyscy zrozumieli, że magia świąt, którą stworzyli dla Józi, przemieniła ich samych. Wspólne chwile, wzajemne wsparcie i radość były najcenniejszym prezentem, jaki mogli sobie podarować.
A gdy się żegnali, Józia spojrzała na Antosia i uśmiechnęła się do niego.
– Wiesz co, skarbie? Dziękuję, że byłeś moim małym pomocnikiem.
– Zawsze, babciu – odpowiedział chłopiec, mocno ją przytulając. – Zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebować.