Powróćmy do siebie (t.1) - Corinne Michaels - ebook

Powróćmy do siebie (t.1) ebook

Corinne Michaels

4,5

Opis

Ekscytujący i emocjonalny romans drugiej szansy.

Mając osiemnaście lat opuściłam rodzinne Willow Creek. Byłam młoda, głupia i przerażona perspektywą utknięcia na zawsze w tym prowincjonalnym mieście. Decyzja o wyjeździe kosztowała mnie utratę miłości mojego życia - Graysona Parkersona.

Czternaście lat później tragiczny wypadek sprawił, że wróciłam do domu, aby odzyskać zdrowie i na nowo ułożyć sobie życie.

Wróciłam do miejsca, gdzie poznałam moją pierwszą miłość i gdzie planowaliśmy wspólną przyszłość. Nie było w niej Graysona jako samotnego ojca po przejściach, wychowującego cudowną córeczkę.

Wspólna praca w rodzinnym hotelu Parkersonów stała się szansą no odnowienie związku. Wystarczy jedno spojrzenie w niebieskozielone oczy Graya i mam wrażenie, jakbym nigdy od niego nie odeszła. Wystarczy jeden pocałunek, a mój świat staje na głowie. Jedna wspólna noc i już wiem, że w ramionach tego mężczyzny jest moje miejsce na ziemi.

Nie jestem już dawną Jessicą, niepewną siebie i zastraszaną przez jego bogatych rodziców. Już nie muszę uciekać z naszego sennego miasteczka. Mogę sobie wyobrazić nowe życie tutaj.

Tylko jak mam przekonać Graysona, aby dał drugą szansę swojej pierwszej miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 366

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (675 ocen)
443
170
46
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Farbowana

Nie oderwiesz się od lektury

Nie zawiodłam się, czekam na kolejne części.
20
nataliarucka

Z braku laku…

2,5/5 Niby całkiem przyzwoity romans z wątkiem drugiej szansy i pełen małomiasteczkowego klimatu. Niemniej jednak historia dość krótka, bardzo przewidywalna i trochę nudna. Nie zdążyłam nawet przywiązać się w żaden sposób do bohaterów i nie czuję, żebym w ogóle dobrze ich poznała przez całą książkę.
10
IwonaP19884

Z braku laku…

Książka bardzo mdła. Wszystko w niej jest takie słodko pierdzące. liczyłam jednak na coś lepszego
10
wissienka

Całkiem niezła

całkiem niezła, ciepła i emocjonalna powieść
10
nicoli2807

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle nie zawiodła! z niecierpliwością czekam na historie Stelli
10

Popularność




Tytuł oryginału: Return to Us

Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative

Redakcja: Marta Stochmiałek

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Ewa Bargiel, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© Henry Jimenez

Copyright © 2021. Return to Us by Corinne Michaels

All rights reserved. © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Barbara Górecka

ISBN 978-83-287-2078-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Dedykuję tę książkę Carrie Anne Ryan i Chelle Bliss. Bez Was by nie powstała. Trudno mi wyrazić słowami, jak bardzo jestem wdzięczna za naszą przyjaźń i wspólne poranki spędzone na pisaniu. Dziękuję.

1

Jessica

Słyszę w kokpicie głośny dzwonek. Znam to ze szkoleń. Sygnał wywołujący mdlący ucisk w dołku i świadomość, że moje życie może się zmienić w ułamku sekundy. Ale szkolenie to nie to samo co pieprzona rzeczywistość.

Mamy problem z samolotem.

Podnoszę słuchawkę i słyszę głos pilota:

– Awaria silnika. Przymusowe lądowanie. Może być ciężko. Trzymaj się mocno, Jessico.

Nie odpowiadam Elliotowi. Włączam tryb przetrwania. Ze mną leci pasażer i oboje musimy przeżyć. Tak się składa, że ów pasażer jest słynnym celebrytą, więc jeśli zginę, to przynajmniej w towarzystwie Jacoba Arrowooda.

– Co jest grane, do cholery? – ryczy, kiedy do niego podchodzę.

Cudem zachowuję spokojny głos.

– Mamy awarię silnika i będziemy przymusowo lądować. Proszę przyjąć bezpieczną pozycję i zachować spokój.

Śmiać mi się chce, bo w środku jestem wszystkim, tylko nie spokojem. Ale jeśli nie zachowam się rutynowo, zginiemy. Jest szansa, że Elliotowi i Josemu uda się bezpiecznie sprowadzić maszynę na ziemię. Równie dobrze może się nie udać i na tę okoliczność muszę poinstruować pasażera.

– Dokąd idziesz? – pyta.

Patrząc mu w oczy, mówię głosem dobitnym i opanowanym, na ile to tylko możliwe:

– Muszę zająć miejsce na siedzeniu stewardesy, lecz przez cały czas będę w pobliżu. Teraz cię poinstruuję, jak masz się wydostać z kabiny, jeśli coś się stanie. Tam są drzwi. Wystarczy szarpnąć dźwignię do góry i pchnąć je. Jeżeli nie będę reagować, wypnij mnie z pasów i jeśli dasz radę, wynieś z samolotu.

– Możemy się rozbić?

– Będziemy lądować awaryjnie.

Sięgając po pas, myślę, że jeśli zginę, dzięki Bogu, nie zostawię męża i dzieci.

Nie zostawię, ale i tak czuję ucisk w sercu, bo jeśli umrę, siostra będzie musiała poradzić sobie sama z naszą matką. Mogę tylko mieć nadzieję, że znajdzie się jakieś silne ramię, które ją wesprze. Próbowałam jej pomagać finansowo, lecz od lat nie byłam w Willow Creek i zapewne już nigdy nie będę.

Ach, i jeszcze Grayson. Grayson Parkerson, czyli coś, czego najbardziej w życiu żałuję. Tak bardzo go kochałam, a jednak od niego odeszłam. Zaraz zginę i nigdy się nie dowie, że myślałam o nim w tych ostatnich chwilach.

Lawina myśli przelatuje mi przez głowę, kiedy mocuję się z klamrą. Nie mogę jej wpiąć, bo ręce mi się trzęsą.

Zamykam oczy i próbuję się skoncentrować. Jeśli się nie przypnę, będzie po mnie.

Udaje się. Przebiegam wzrokiem po kabinie, aby się upewnić, że wszystko jest zamknięte. Dźwignia drzwi została odblokowana i patrzę na nią przez chwilę, wizualizując sobie czynności, które będę musiała wykonać w razie potrzeby. Moim zadaniem jest wydostać się z samolotu razem z pasażerem, a nie martwić się o sprawy, których nie zdążyłam załatwić, czy o utraconą miłość.

– Jacob? – mówię. Musi się teraz skupić. – Pamiętasz, co mówiłam o drzwiach?

Kiwa głową, dostrzegam w jego oczach strach. Modlę się, żeby nie zauważył mojego.

– Zachowaj spokój i postępuj zgodnie z moimi instrukcjami – pouczam go.

Czuję na sobie jego spojrzenie.

– Jak masz na imię?

– Jessica.

Serce mi wali i trzymam się już tylko dzięki rutynie wpojonej na szkoleniach. Jeśli spanikujemy, nie uratujemy się. Trzeba być zgraną załogą, co oznacza, że ktoś musi robić za głos rozsądku. Tłumię drżenie, zdjęta grozą, jakiej dotąd nie znałam. Zostaje mi jedynie modlitwa.

Jacob znów się odzywa i jego głos jest teraz bardziej opanowany.

– Okej, Jessico, cieszę się, że mogłem cię poznać i mam szansę zginąć wraz z tobą w katastrofie lotniczej, bo to oznacza, że jeśli się uratujemy, zostaniemy przyjaciółmi na śmierć i życie.

Próbuję się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wychodzi.

– Przyjmij bezpieczną pozycję.

Kiwa głową.

– Jeśli zginę, powiedz Brennie, że ją kochałem i myś­lałem o niej.

– Nie mów tak.

– I mojej rodzinie. Kochałem ich wszystkich.

– Jacob, skup się. Pamiętaj, masz jak najszybciej opuścić samolot.

– Powiesz im?

Nie ma czasu na obietnice, a tym bardziej na dalszą rozmowę. Z kabiny pilotów słychać dzwonek sygnalizujący, że zbliża się moment zetknięcia z ziemią.

– Jacob. – Mój głos jest silny i stanowczy.

– Gotów.

Patrzymy na siebie. Przyjmuję pozycję embrionalną. Jacob mnie naśladuje, a ja zaczynam śpiewać, modląc się, żeby to nie były nasze ostatnie chwile.

– Gotowi, gotowi, gotowi…

Nagle się prostuję i chwytam za gardło, spazmatycznie łapiąc powietrze. Fala potu spływa ze mnie, a serce łomocze, jakby chciało się wyrwać z piersi.

To tylko sen. Jest dobrze. Ze mną też dobrze. Przeżyłam. Jestem w moim pokoju, w moim łóżku, bezpieczna – powtarzam to jak mantrę, aż rozszalały puls zaczyna zwalniać. Co noc ten sam sen. Ta sama panika i walka o oddech. A potem do rana nie mogę zasnąć.

Ostatnie trzy tygodnie były prawdziwym piekłem. Jestem u kresu sił. Ta katastrofa mnie prześladuje. Wspomnienia, strach i ciemność paraliżują moje ruchy, a ja wiem, że muszę iść przed siebie.

Zrzucam kołdrę i schodzę na dół.

Przez te parę tygodni mama zdążyła przywyknąć do moich koszmarów i już się nie budzi – a może ja przestałam krzyczeć przez sen. Jeśli tak, to świetnie, nawet gdyby koszmary nie znikły. Mama śpi, więc zaczynam swój rytuał relaksacyjny.

Robię sobie herbatę, biorę koc z kanapy i wychodzę na werandę. Bujane siedzisko, które ojciec zmontował na tydzień przed swoim odejściem, ciągle tam stoi i zaprasza, aby się kołysać i zapomnieć o całym świecie.

Sadowię się na nim z parującym kubkiem w dłoniach i z wolna, w ciszy, sączę gorący napój.

Willow Creek zawsze było moim ulubionym miejscem na ziemi – pięknym i cichym, pozwalającym odpocząć od rzeczywistości. Otaczają nas lasy i nawet najmniej zamożni ludzie z miasteczka – czyli moja rodzina – mogą się tu cieszyć prywatnością, co jest zwykle przywilejem bogatych.

Lubiłam siadywać na tym bujaku, marząc chociażby o takim życiu, jakie mieli mama i tata. Chciałabym mieć męża, dzieci i wieść idealne życie tradycyjnych południowców.

Bo tu jest wszystko, czego trzeba. W moim idealnym świecie otworzyłabym z Graysonem knajpę i żylibyśmy tak, jak sobie wymarzyliśmy. To było w naszym zasięgu. A potem dotarło do mnie, że marzenia to tylko kłamstwa, którymi się żywimy.

Mężowie odchodzą.

Tatusiowie nie dzwonią.

Dzieci są tym zdruzgotane.

A ja nie chcę czegoś takiego.

Dlatego chciałam przyglądać się światu i robiłam to, dopóki nie zaczęłam spadać z tym samolotem.

Zaczyna mnie boleć głowa. Pocieram skronie.

Proszę, niech to odpuści chociaż dzisiaj.

Pikanie telefonu informuje mnie o esemesie od jedynej przyjaciółki, jaką mam w tej okolicy.

Delia: Masz ochotę na śniadanie?

Ja: Dlaczego nie śpisz?

Delia: Ja nie sypiam. To co… szamanko?

Delia pracuje w fabryce w innym miasteczku i ma szczęście, że znalazła jakieś zajęcie w okolicy. Problem w tym, że na myśl o wyjściu z domu zbiera mi się na płacz. Odkąd wróciłam do Willow Creek, nie ruszałam się stąd, nie licząc wizyt u lekarza. Nikt poza mamą, moją siostrą Winnie i Delią nie wie, że tu jestem. Wyjście do ludzi utwierdziłoby mnie tylko w przekonaniu, że zniszczyłam swoje życie i byłam zmuszona wrócić do rodziny.

Takie wyjście to jednak dobra okazja, żeby się wyrwać ze swojej skorupy.

Terapeutka zachęcała mnie do małych kroków. Usłyszałam w głowie słowa doktor Warvel: „Sięgaj przed siebie, kiedy jesteś słaba, aż złapiesz moc”.

Przygryzam kciuk, biorę dwa głębokie oddechy i odpisuję.

Ja: Dobra, ale musisz po mnie przyjechać. Z urazowym uszkodzeniem mózgu nie siada się za kółkiem.

Do czasu, aż miną osłabiające, wykańczające migreny i okresy psychicznego splątania, nie wolno mi prowadzić samochodu, jeździć na rowerze czy robić czegokolwiek, co wymaga odpowiedniej koordynacji i równowagi. Kolejny efektowny skutek katastrofy lotniczej.

Delia: Będę za kwadrans.

Raczej za dziesięć minut, przy jej szaleńczej jeździe. Wbiegam do domu, wkładam bluzę, czeszę włosy, myję zęby i wzdycham, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Przez te sny mam wrażenie, jakby mój koszmar zdarzył się wczoraj, ale widoczne, fizyczne rany już się zagoiły.

Nie mam siniaków na twarzy, a bliznę po otworze po punkcji płynu mózgowo-rdzeniowego zakrywają włosy. Żebra jeszcze trochę bolą, ale to nie są rzeczy, które widać, kiedy się na mnie patrzy. Dla ludzi z miasteczka wyglądam jak dawna Jessica Walker, gotowa wziąć świat szturmem.

Co innego moje wnętrze.

Jestem w ruinie.

Miewam trudności z mówieniem, nie mogę prowadzić i pewnie już nie będę mogła latać ze względu na zmiany ciśnienia.

Pobyt tutaj jest również rodzajem ciśnienia, zrodzonego z niepokoju, jaki wywołują we mnie myśli o chłopaku, od którego kiedyś odeszłam. O mężczyźnie, jakim się stał, i o ludziach, przy których czułam się nikim. Oni tu są i tylko czekają, kiedy będą mogli dać upust okrucieństwu.

„Ona do ciebie nie pasuje. Nadaje się co najwyżej do mycia podłóg. Przekonasz się, że niczego nie osiągnie i skończy jak jej matka” – słyszę te słowa; głos kobiety brzydzącej się samą moją obecnością odtwarza mi się w głowie niczym natrętny refren.

Pukanie do drzwi łazienki. Otwieram i widzę mamę.

– Och – mówi zaskoczona. – Nie wiedziałam, że już nie śpisz.

– Znów koszmary.

Uśmiecha się do mnie smutno.

– Myślałam, że się skończyły.

– Chciałabym.

– Dokąd się wybierasz tak wcześnie? – dopytuje, taksując mnie wzrokiem.

– Delia tu jedzie. Zjeść. – Milknę, bo zaczynam dukać. Nienawidzę tego. Mózg formułuje poprawną wersję: „Delia po mnie przyjedzie i zjemy razem śniadanie”, a usta i tak mówią co innego. Matka milczy, dając mi czas, żebym się ogarnęła i spróbowała jeszcze raz. – Delia zabiera mnie na śniadanie.

– Myślisz, że to dobry pomysł, abyś pojechała do miasta, między ludzi?

I właśnie dlatego ruszam z kampanią przeciwko światu. Przez ostatnie czternaście lat wiodłam własne życie. Kiedy wyjechałam na studia, nauczyłam się, jak sobie radzić, wypracowałam sobie pozycję i niezależność. Byłam samodzielna i samowystarczalna.

A teraz z każdym dniem czuję się lepiej. Robię wszystko, żeby się wyrwać z tego więzienia i wrócić do życia, jakiego pragnę.

– Mamo…

Macha rękami.

– Wiem, wiem, jesteś dorosła i nie muszę się o ciebie martwić. Ja tylko nie chcę widzieć, jak się męczysz, kochanie. Nic więcej. Znam ludzi stąd i wiem, że plotkują na temat twojego powrotu.

Wychodzę z łazienki i opieram się o ścianę.

– Muszę spróbować.

– Tak. Musisz. – W jej głosie brzmi rezygnacja, ale i nuta dumy. – Wzięłaś lekarstwa?

– Tak.

Gdybym nie wzięła, leżałabym skulona na łóżku, modląc się, żeby ktoś mnie uwolnił od tej męki.

– W takim razie baw się dobrze.

Podchodzę, ujmuję jej dłoń i ściskam z uśmiechem.

– Dzięki, mamo.

Wzdycha.

– Staram się, kotku.

– Wiem. Obie się staramy.

– Jedź. – Mama całuje mnie w policzek. – Kocham cię.

– Ja też cię kocham.

Cudownie jest słyszeć te słowa. Po tym, co przeżyła moja mama, miała trudności z okazywaniem uczuć. Odejście ojca było ciosem, po którym nigdy tak naprawdę się nie podniosła. Winnie i ja wiedziałyśmy, że robi to, co może. Kochała nas i starała się nam zapewnić warunki do życia. Serce miała złamane, my jednak widziałyśmy w niej siłę.

Ojciec natomiast był zwykłą szmatą. Odszedł, zostawiając swoje małe córki, i nawet się nie obejrzał.

Schodząc na dół, widzę światła auta liżące szyby. Delia wyrobiła się w niecałe dziesięć minut. Zaimponowała mi.

Kiedy tu wróciłam, to ona była jedyną osobą spoza rodziny, której pozwoliłam się odwiedzać. Pierwsze dni były straszne, bo cierpiałam z powodu bólu i byłam okrutnie pokancerowana. Paradoksalnie, w miarę jak wszystko się goiło, obrastałam ochronną skorupą. Siedziałam w domu, więc nie musiałam tłumaczyć, co się stało.

Mogłam udawać, że przyjechałam tu na długi urlop.

Wsiadam do samochodu i od razu zaczynają mi się trząść ręce. Dzieje się tak, gdy ogarnia mnie strach.

Delia sięga i ujmuje moje dłonie w swoje.

– Wszystko w porządku. Po prostu wybieramy się na śniadanie w zwykły wtorkowy poranek.

Wypuszczam powietrze z płuc i zmuszam się do uśmiechu.

– Nic mi nie będzie.

– Właśnie.

Staram się uspokoić oddech, a Delia wykręca. Jestem wdzięczna, że milczy, dając mi czas, żebym się pozbierała. Przymykam oczy i skupiam myśli na technikach oddechowych, których się niedawno nauczyłam.

Po krótkiej jeździe docieramy do niedrogiego baru, bo obie nie mamy czego szukać w bogatej części Willow Creek. Tu są peryferie, dalekie od centrum. Tu dorastałam razem z Delią. Bogate dzieciaki nie zapuszczają się w te strony, bo nie chcą mieć nic wspólnego z takimi jak my.

Tylko jeden chłopak nie traktował mnie w ten sposób. Ignorował rodziców, którzy dostawali furii, kiedy widzieli nas razem. Grayson Parkerson miał to w nosie. Kochał mnie, choć moja matka pracowała w sklepie spożywczym, sprzątała pokoje w motelu, a potem jeszcze w barze, bo ciągle brakowało nam na rachunki. Nie było dla niego ważne, czy jestem bogata, czy biedna. Grayson widział tylko mnie.

Szkoda, że nie może mnie zobaczyć teraz.

Słyszałam, że ponoć się ożenił, ma śliczną córeczkę i prowadzi rodzinny hotel.

A ja go odepchnęłam.

Mogłabym zapytać o niego Delię, lecz zawarłyśmy umowę, że nie zadajemy sobie pytań, na które tak naprawdę nie chcemy znać odpowiedzi. A tej odpowiedzi zdecydowanie nie chciałam znać.

Rozstanie z Graysonem było dla mnie najtrudniejszą rzeczą w życiu. Ale zrozumiałam, że muszę to zrobić, kiedy jego matka mi powiedziała, że nigdy nie będę częścią ich rodziny. Wiedziałam, że prędzej czy później jej syn mnie zostawi, więc pierwsza wykonałam ruch, łamiąc sobie serce.

Delia parkuje i patrzy na mnie.

– Dobra, chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu.

Wdech. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Wydech.

Powtarzam trzy razy i kiwam głową.

– Okej, możemy iść.

Wchodzimy. Jak się spodziewałam, pani Jennie dalej tu kelneruje.

– O, kogo ja widzę? Jessica Walker! Mój Boże. Jesteś tak samo piękna jak ostatnim razem, kiedy się widziałyśmy.

Uśmiecham się, bo robi mi się ciepło na sercu. Jennie zawsze była przemiła i kochana.

– Jesteś perłą tego miasta – mówię z uśmiechem. Wątpię, czy ta kobieta kiedykolwiek miała dosyć życia.

– Vernon! – woła, zerkając przez ramię w stronę kuchni. – Chodź no i zobacz, kto przyszedł na nasze słynne śniadanie.

Jej mąż wysuwa głowę zza drzwi.

– O, witam, panno Jessico.

Spływa na mnie spokój, bo już wiem, że niepotrzebnie się obawiałam, jak zostanę przyjęta przez miasto, które mnie lubiło i dobrze mi życzyło, kiedy z niego uciekłam.

Głowa wesoło puszcza do mnie oko i znika.

– Dam wam najlepsze miejsce. Chodźcie, dziewczyny. – Jennie bierze dwa jadłospisy i prowadzi nas do stolika.

– Nic tu się nie zmieniło – komentuję, rozglądając się.

Nadal są boksy z ciemnoczerwonymi siedziskami, czarne lakierowane stoliki, podłoga z biało-czarnych kafelków i ściany obwieszone futbolowymi koszulkami.

Jennie się uśmiecha.

– Nie trzeba sklejać tego, co nie pękło. To miasto się nie zmieniło, bo nie potrzebujemy zmiany.

Z uśmiechem biorę od niej menu.

– Miło cię znów widzieć.

– I ciebie też, kotku.

– Stolik numer trzy! – woła Vernon z kuchni.

– Zaraz was obsłużę. Przyniosę to, co zwykle. – Jennie znika, nie dając nam szansy na złożenie innego zamówienia.

W sumie nie powinnam się dziwić, że według niej nadal uwielbiam naleśniki. Kiedy tu przyjeżdżaliśmy, zawsze je wybierałam.

Po meczach Graysona pakowaliśmy się do jego ciężarówki i jechaliśmy do baru, spragnieni węglowodanów i słodyczy. Siadałam z nim w boksie w rogu sali, obejmował mnie ramieniem, a ja miałam na sobie kurtkę jego drużyny. Gdybym była czirliderką, tworzylibyśmy typową, popularną amerykańską parę. Niestety, nie stać mnie było na uprawianie sportu. Nie mogłam w piątek kibicować Graysonowi z trybun, bo zwykle w tym czasie pracowałam. Za to on zawsze się pojawiał pod koniec mojej zmiany.

Nie wstydziłam się, bo byłam kochana. Moje ubóstwo, moje smutki i złości przy nim stawały się nieważne.

Ale w końcu to przestało wystarczać.

Delia patrzy na mnie z uśmiechem.

– O czym tak rozmyślasz?

Moje splecione dłonie spoczywają na menu.

– O przeszłości.

– Wychodzi z każdego kąta tego miejsca.

– Właśnie.

Niestety dla Delii teraźniejszością nadal jest przeszłość. Byłyśmy jeszcze dziećmi, kiedy się zakochała w Joshu Parkersonie – najstarszym i najbardziej nieosiągalnym z braci. Wodziła za nim wzrokiem, myślała o nim i marzyła o chwili, kiedy on wreszcie zwróci na nią uwagę. Tymczasem Josh ciągle jej unikał – z wyjątkiem jednego wieczoru, kiedy to pocałował ją na korytarzu przy automacie telefonicznym w barze. Delia nigdy nie przestanie wspominać tej chwili.

Patrzę, jak jej wzrok wędruje do tego miejsca, i mam wrażenie, że przeszłość woła nas obie.

– A co tam u Josha? – pytam.

– Nie wiem.

– On też stąd zniknął?

Poprawia się na krześle, odpowiadając spojrzeniem spod zmrużonych powiek.

– Też?

Przytakuję.

– Z tego, co wiem, Parkersonowie rozjechali się w różne strony, nie? Jak chcesz pracować w innym miejscu, nie musisz tam zaraz ciągnąć całej rodziny. Ich rodzice od początku mieli wielki plan stworzenia całej sieci hoteli. Moja mama niedawno wspomniała, że otworzyli nowy interes w Wyoming i Oliver tym kieruje.

Delia nieznacznie potrząsa głową.

– Tak, ale… To znaczy nie wszyscy wyjechali.

– Jestem pewna, że Stella została. Zawsze była dziecinna, choć urodziła się tylko sześć minut po swoim bracie bliźniaku Oliverze, a do tego rozpieszczano ją ponad miarę. Nie wyobrażam sobie, żeby ojciec wypuścił córeczkę spod swoich skrzydeł. Ona i Winnie na pewno tu są.

Delia przygryza usta.

– Cóż, Stella jest, tylko…

– A czy Alex został? – pytam.

– Nie. Alex pracuje w ich hotelu w Savannah.

Wyobrażam sobie, że kocha tę pracę. Alex jest w naszym wieku i zawsze uwielbiał imprezować. Savannah powinno być dla niego idealnym połączeniem obowiązków i zabawy.

– I co tam u niego?

Delia odchyla się na krześle, mierząc mnie wzrokiem.

– Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, mówił, że świetnie mu idzie.

– Zawsze go lubiłam.

Delia się uśmiecha.

– Alex jest super.

Polemizowałabym z tą opinią. Moje serce wielbiło Gray­sona, ale ona zawsze była blisko z Aleksem i spędzała wiele czasu w jego domu. Częściowo dlatego, że chciała być bliżej Joshuy, ale nie tylko. Byłyśmy przyjaciółkami Aleksa… irytującymi, młodymi i głupimi.

– Zapewne wkrótce pojawi się w mieście, bo zwykle wszyscy się zjeżdżają na rocznicę ślubu rodziców.

– Fakt, dla nich ten spęd jest ważny. – Delia przesuwa solniczkę tam i z powrotem. – Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Dlaczego zerwałaś z Graysonem?

Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Przecież wiesz dlaczego.

– Wiem to, co słyszałam: zerwałaś z nim, gdy poszłaś na studia, bo uznałaś, że wasz związek nie przetrwa, kiedy każde z was będzie w innym stanie.

Był dwa lata starszy, a ja wierzyłam, że nigdy się nie rozstaniemy. Po prostu tak bardzo się kochaliśmy. Praca i odległość nie stanowiłyby żadnej przeszkody dla naszego uczucia. To było niesamowite.

Jednak to co innego kochać kogoś, gdy jego rodzina tobą gardzi. Grayson usiłował mnie chronić przed bliskimi, ale ja słyszałam ich okrutne docinki. Czułam ich pogardę i byłam pewna, że gdybym postawiła sprawę na ostrzu noża, Grayson by odszedł, bo rodzice trzymali klucz do jego przyszłości. Tak jak mój ojciec, wybrałby swoje szczęście, a nie szczęście drugiej osoby. Byłam młoda i głupia; pomyślałam, że jeśli rzucę go pierwsza, nie będzie bolało.

Myliłam się. Bolało jak cholera, a ja okazałam się zbyt niedojrzała, aby do niego wrócić.

– Czy to naprawdę ważne, dlaczego go rzuciłam? – pytam. – Licealne miłości zwykle nie są trwałe. Grayson znikł i jestem pewna, że ma idealne życie.

Delia opuszcza wzrok i powoli wydycha powietrze przez nos.

– Jak to jest, że twoja siostra praktycznie co drugi dzień widuje się ze Stellą, a ty nic o tym nie wiesz?

Zanim zdążę odpowiedzieć, Jennie stawia przed nami talerze i czuję skurcz żołądka. Wiele czasu upłynęło, odkąd jadłam takie śniadanie.

Wpatruję się w talerz, muskam palcami jego brzeg, jakbym nie wiedziała, jak zacząć albo czy danie jest prawdziwe. Przed katastrofą w moim życiu najważniejsza była efektywność. Często miałam lot wcześnie rano, co oznaczało, że musiałam się przygotować do podróży, uwzględniając wymagania i zachcianki gwiazdy, którą miałam obsługiwać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio usiadłam do jedzenia tylko po to, aby się nim delektować, a nie pochłonąć je i pędzić do następnego zadania.

Nie mówiąc o porcji węglowodanów, na którą dawniej bym sobie nie pozwoliła.

– Masz zamiar zjeść te naleśniki czy będziesz je ado­rować? – pyta kpiąco Delia.

– Jedno i drugie.

Chichoczemy. Dzwonek u drzwi sygnalizuje, że ktoś wszedł.

Podnoszę głowę, nie wiedząc, czemu ma mnie to interesować. Patrzę i nagle mam wrażenie, jakby nie tylko samolot rozpadał się wokół mnie, lecz także cały świat. Niebieskie oczy, ciemne włosy i ten niezapomniany uśmiech sprawiają, że tracę oddech.

Grayson Parkerson jest w mieście i patrzy na mnie.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz