Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 27.01.2026
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Kiedy los psuje plany, robi to z rozmachem.
Ada po rozwodzie obiecała sobie jedno: koniec z rodzinnymi świętami u byłego męża. W tym roku Boże Narodzenie ma wyglądać inaczej.
Spakowana w stary pick-up, z dwójką dzieci na tylnym siedzeniu i resztką optymizmu w bagażniku, wyrusza w Bieszczady – do matki, dawnej gwiazdy rewii, która lata temu zniknęła z jej życia. Jednak los, a konkretnie śnieżyca i psujący się samochód, mają inne plany...
Zimna noc, zasypana droga i przypadkowa chata w górach, a w niej: zgorzkniały samotnik Igor, nieco zbyt wesoły Mikołaj i dwóch elfów z podejrzanym poczuciem humoru. Nikt z nich nie marzy o „magicznych świętach”, a już na pewno nie we wspólnym towarzystwie. A jednak, gdy na niebie zabłyśnie pierwsza gwiazdka... coś się zmienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Gabriela Gargaś, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Kuba Magierowski
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-853-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Nie lubimy świąt z różnych powodów, i mamy do tego prawo.
Chociaż… To prawo nam się zabiera.
„Jak to tak?” – pytają rodzina, znajomi. – „Najważniejszy dzień roku, przepełniony magią, a ty kręcisz nosem?”
„Tak to…” – ma ochotę odpowiedzieć niejeden z nas.
W te dni nie znikają troski i problemy.
Nagle nie wraca ktoś, kto nas opuścił.
I nie ma cudu… Chociaż w duchu na cud czekamy.
Świat zmusza nas do udawania – bo cała świąteczna atmosfera sugeruje, że „powinno” być wspaniale, rodzinnie i ciepło, a my wcale tego nie czujemy.
Mamy niekiedy dość pozorów, że wszystko jest dobrze, gdy w środku czujemy pustkę albo zmagamy się z problemami, o których nikt nie wie.
Samotność wżera się w nasze serca, które chciałyby ciepła.
„A ty nikogo nie masz?” – pyta ktoś z rodziny.
„Przytyłaś”.
„Schudłaś”.
„Jedno dziecko? Czemu nie dwójka?”
Pytania… Rozdrapywanie ran…
Nierzadko świąteczny czas zmusza do przypominania sobie strat, jakie ponieśliśmy – bliskich, których już nie ma, planów, które nie doszły do skutku, miłości, które się skończyły…
A może jest tak, że święta da się polubić, kiedy spędzamy je na własnych warunkach?
Ada nie cierpiała świąt. I ciągle miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Bo zdawało się, że wszyscy powinni święta kochać. Mikołaja, reniferki i elfy, „pierdolongo” o tym, jak to jest być dobrym, kiedy przez cały czas miało się brud za uszami. I te wszystkie wizyty u byłej teściowej i cioci Krysi, która nieustannie przypominała jej o tym, że jest sama, mimo że ona nie czuła się samotna. Najchętniej gdzieś by wtedy uciekła.
Schowałaby się przed tym całym świątecznym teatrem, przed pytaniami o jej życie i dawno zapomnianymi znajomymi, którzy nagle przypominali sobie o jej istnieniu tylko po to, by złożyć świąteczne życzenia, które słali do wszystkich znajomych z Instagrama czy fejsa.
Gdziekolwiek nie spojrzała, tam widziała błyszczące dekoracje, migoczące światełka i słyszała te przesłodzone kolędy puszczane na okrągło w każdym sklepie. Wszystko to sprawiało, że czuła się, jakby wchodziła do jakiegoś sztucznego, wymuszonego świata, w którym autentyczność była zagłuszana przez komercyjny gwar.
Co roku mówiła sobie, że może w końcu uda jej się znaleźć w tych świętach coś, co naprawdę będzie miało dla niej znaczenie, coś, co pozwoli jej dostrzec w nich prawdziwą radość, a nie tylko ciągłą konieczność udawania. Jednak każde Boże Narodzenie było przypomnieniem, że jest inna, że nie wpasowuje się w ten wymuszony na wszystkich wzór świątecznej euforii.
Dodatkowo wizyty u byłej teściowej i niekończące się komentarze cioci Krysi tylko pogłębiały jej frustrację. Ada czuła, jak te „miłe” spotkania szybko zamieniają się w arenę niechcianych rad i pytań o jej osobiste życie, które były bardziej inwazyjne niż troskliwe. „No i jak tam, Ada, znalazłaś już kogoś?” – nieustannie słyszała, choć każdy dobrze wiedział, że jej życie uczuciowe było ostatnią rzeczą, o której chciała rozmawiać w takim gronie.
Chciała krzyczeć, że jest szczęśliwa sama, że samotność, którą jej przypisują, wcale nie jest czymś, co odczuwa. Chciała, by zrozumieli, że nie potrzebuje z litości składanych życzeń ani wymuszonych uśmiechów. Wolałaby prawdziwe rozmowy, autentyczne zainteresowanie, a nie teatr dla zachowania pozorów.
W pewnym momencie Ada poczuła w kieszeni wibracje telefonu, wyciągnęła go niechętnie, wiedząc, że to, co zwykle ją irytowało, w okresie świąt stawało się absolutnie nieznośne. Spojrzała na ekran, gdzie wyświetliło się powiadomienie o wiadomości.
Od: Łukasz
No nie… – jęknęła w duchu, widząc to imię.
Łukasza nie widziała od czasów liceum. Zastanawiała się przez chwilę, dlaczego w ogóle trzyma go jeszcze w kontaktach, a potem przypomniała sobie, że to przecież jeden z tych ludzi, który odzywa się tylko wtedy, kiedy są ważne wydarzenia – jak święta – a wtedy wysyła najgorsze, najbardziej tandetne wiadomości, które można sobie wyobrazić.
Kliknęła i dostała oczopląsu. Zobaczyła coś, czego na pewno nie chciała zobaczyć, co było tak absurdalne, że musiała na chwilę przysiąść. Na ekranie wyświetliła się animacja: tańczące renifery, ale to nie były zwykłe renifery. Miały na sobie doklejone głowy: jej i Łukasza. Jej twarz, wykrzywiona w idiotycznym uśmiechu, zamigotała w takt jakiejś dynamicznej piosenki, podczas gdy animowany renifer wyginał się w dziwaczny sposób, robiąc piruety i podskoki. Obok niego znajdował się renifer Łukasz, z głową wielką jak balon, równie absurdalnie przebrany, i on też tańczył w groteskowy sposób. W tle rozbrzmiewały jakaś wesoła, nieznośnie radosna muzyczka i dzwoneczki. Pieprzone dzwoneczki, przyprawiające ją o ból głowy.
– Na Boga, co to jest?! – wymamrotała, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Dla Łukasza to pewnie była „zabawna świąteczna wiadomość”. Kiedyś rzeczywiście potrafił rozśmieszać całą klasę swoimi niewybrednymi żartami, ale teraz to wszystko wydawało się infantylne, męczące, wręcz żałosne. Animacja ciągnęła się wieczność, a Ada już po pierwszych kilku sekundach miała dość. Myśl, że ktokolwiek poświęca czas, by tworzyć coś takiego, wprawiała ją w osłupienie.
Pod tym wszystkim widniał krótki tekst:
Hej, Ada! Wesołych Świąt!
Fajnie by było się kiedyś spotkać, co ty na to? Może w nowym roku?
– Żartujesz sobie ze mnie? – mruknęła, odkładając telefon na stolik. Nie miała ochoty odpowiadać.
Łukasz, którego nie widziała od ponad dekady, który nagle postanowił sobie o niej przypomnieć, wysyłając tak głupkowatą wiadomość. Nagle wydało jej się, że święta to dla ludzi takie przymusowe odgrzebywanie dawnych znajomości. Jakby myśleli, że można na chwilę wcisnąć „reset” i wrócić do czasów młodości, zapominając o tym, że teraz każdy żyje swoim życiem.
Zacisnęła zęby. Właśnie to było dla niej w świętach najgorsze: wymuszone poczucie, że wszystko musi być „radosne”, że ludzie nagle powinni się zbliżyć, nawet jeśli całymi latami ignorowali swoje istnienie. A teraz Łukasz, z którym nie miała praktycznie nic wspólnego, odzywał się, jakby ni stąd, ni zowąd chciał wrócić do licealnych czasów. Jakby tańczące renifery mogły naprawić te wszystkie puste lata.
– O ja pieprzę – westchnęła, odkładając telefon.
Najchętniej usunęłaby tę wiadomość, zignorowała ją, ale nie mogła przestać myśleć o tym, jak absurdalnie bezsensowne były te wszystkie „świąteczne wysrywy”, jak to nazywała.
Podskakujące renifery, tandetne emotikony, przypadkowe życzenia od ludzi, których ledwo pamiętała. To wszystko sprawiało, że jeszcze bardziej chciała uciec od sztucznej świątecznej uprzejmości, od nachalnych przypomnień o przeszłości, której nie miała zamiaru odgrzebywać.
Wszystko to tylko potęgowało jej frustrację. Święta? Wolałaby, żeby ten okres po prostu zniknął z kalendarza.
I to uczucie brudu, które zawsze czuła. Jakby nie pasowała, jakby była kimś gorszym, choć wiedziała, że to tylko jej własne projekcje. Każdy miał coś „za uszami”, każdy udawał, że święta to czas odkupienia win. Tylko ona nie mogła znieść tego udawania.
Uciekłabym – pomyślała po raz kolejny.
Tak, chciała uciec, dokądkolwiek. Tam gdzie nikt nie przypominałby jej o tej pustce, którą wszyscy zdawali się widzieć, choć ona jej nie czuła.
Ale co z dziećmi?
Bo Ada… Była matką dwojga dzieci: siedmioletniej Leny i dwunastoletniego Antka. Dzieci kochały święta, swoją babcię, swojego tatę, którego widziały od wielkiego dzwonu.
No właśnie… A może chcecie usłyszeć opowieść o jej szanownym eksmałżonku… Święta to też dobry czas na wszystkich eks i byłe teściowe.
Wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły jej, że to nie ten. Jednak ją zamroczyło, zalało ośrodki racjonalnego myślenia.
Ale od początku, bo przecież każda historia ma jakiś swój początek…
On, którego imienia nie chciała wypowiadać.
Ada westchnęła głęboko. On – Mateusz, Mati był człowiekiem, na którego temat wszystkie znaki na ziemi i niebie od samego początku mówiły jej, by go unikać. Ale wtedy… Te kilkanaście lat temu wszystko wyglądało inaczej. Miała poczucie, że świat się zmienił, niebiańskie chóry wraz z tandetnymi skrzydlatymi, pucułowatymi amorkami odśpiewują im pieśni miłosne. Była zamroczona. Zbyt młoda, zbyt naiwna. Gdy po raz pierwszy go zobaczyła, w jej głowie rozbrzmiał alarm, ale serce, to nieposłuszne, nieświadome serce, zaczęło przyspieszać, jakby ktoś przestawił wewnętrzny zegar na tryb paniki. Albo zakochania.
On, niczym młody bóg, zarzucił swoją czarną grzywę w sposób, który sugerował, że od zawsze miał świadomość własnej atrakcyjności. Łypnął na nią tymi swoimi piwnymi ślepiami, a ona oniemiała. Ada nigdy nie gustowała w takich typach. Wolała rozmowy o książkach, wieczory w teatrze, długie spacery i głębokie dyskusje o życiu. A on? Jego interesowały drogie samochody, życie na odlotach i ściema.
Był największym ściemniaczem, jakiego Ada kiedykolwiek spotkała. Potrafił opowiadać historie, które brzmiały jak wyjęte z filmu akcji, ale każda miała coś wspólnego z nim. Zawsze był bohaterem, zawsze był kimś niezwykłym, kimś, kogo inni podziwiali.
Ada wtedy tego nie widziała. A może widziała, ale chciała wierzyć w jego słowa. Chciała wierzyć, że to ona jest jego nowym początkiem, że przy niej zmieni się i przestanie udawać. I chociaż gdzieś głęboko wiedziała, że to wszystko to tylko fasada, coś w niej chciało się złapać tego iluzorycznego blasku, tego, co miał jej do zaoferowania, nawet jeśli była to tylko ściema.
Bo do zaoferowania miał całe śmierdzące gówienko zapakowane w złotko.
Ich pierwsze spotkanie miało miejsce trzynaście lat temu.
Ada właśnie mieszała kawę, obserwując wirującą mleczną piankę, kiedy usłyszała tuż za sobą nieco zachrypnięty głos:
– Hej, bejbe…
O nie, pomyślała z irytacją, już czując, że odwrócenie się będzie błędem. A jednak to zrobiła. W chwili, gdy spojrzała w jego kierunku, świat zdawał się zwolnić. Mateusz stał przed nią, nonszalancko oparty o blat stołu, z tym swoim lekko kpiącym uśmiechem, który z jakiegoś absurdalnego powodu przyprawiał ją o drżenie.
Jego czarne włosy opadały mu na czoło w stylu, który najwyraźniej uważał za szalenie uwodzicielski. A ona, choć za nic w świecie nie chciała tego przyznać, musiała stwierdzić, że miał rację. To był jeden z tych momentów, gdy rozum i intuicja krzyczą głośne: „Uciekaj!”, ale serce już przestało słuchać.
– Mateusz – przedstawił się, przeciągając sylaby, jakby dawał jej czas na zapamiętanie.
– Ada – odparła krótko, starając się zabrzmieć chłodno, choć czuła, jak serce zaczyna walić jej w piersi.
– Ada… – powtórzył z namysłem. – Imię tak piękne, że mógłbym napisać o nim piosenkę.
Parsknęła śmiechem, próbując ukryć, jak bardzo ją to rozbawiło.
– Naprawdę? A jesteś muzykiem?
– Dla ciebie mogę być, kim tylko zechcesz – odparł z szerokim, pewnym siebie uśmiechem.
Ada przewróciła oczami, ale na ustach nadal miała ten mimowolny uśmiech, który zdradzał, że mimo wszystko jest zaintrygowana.
– Zawsze jesteś taki pewny siebie?
– Tylko wtedy, gdy mam ku temu powody – rzucił bez zastanowienia, patrząc jej głęboko w oczy. – A dziś mam wyjątkowo dobry powód.
I właśnie w tym momencie, patrząc w jego brązowe, błyszczące oczy, Ada poczuła, jak traci grunt pod nogami. Nawet wtedy wiedziała, że ta historia nie skończy się dobrze. Ale mimo to, zamiast odejść, po prostu uśmiechnęła się i pozwoliła, by rozmowa potoczyła się dalej.
***
Pamiętała ich pierwsze randki: on podjeżdżający pod jej dom wypasioną beemą i odgrywający rolę faceta, który zna się na życiu. Z początku było to fascynujące, bo ona znajdowała się wtedy w zupełnie innym momencie życia. Jego pewność siebie była jak narkotyk: upajająca, ale ulotna. I potem ma się wielki zjazd w dół. Ale Ada kilka takich zjazdów zaliczyła.
Z czasem, im bardziej dawała się wciągnąć w jego świat, tym więcej zaczynała dostrzegać pęknięć. Wszystko, co mówił, było wydmuszką. Drogie samochody? Owszem, ale tylko w snach. Życie na odlotach? Zdecydowanie, ale od rzeczywistości. Ściema była jego drugą naturą, a Ada przymykała na nią oko bo chciała wierzyć, że w tej chaotycznej iluzji jest coś prawdziwego. Chciała wierzyć, że miłość jest w stanie przezwyciężyć nawet największe kłamstwa.
Ale nie była.
Kiedy na świat przyszli Lena i Antek, wszystko się zmieniło. Iluzja opadła, a on… No cóż, on pozostał sobą: dupkowym ściemniaczem. Pojawiał się i znikał, z obietnicami, których nigdy nie dotrzymywał. Był bohaterem tylko w opowieściach, ale nigdy w ich codziennym życiu. Ada musiała szybko dorosnąć, wziąć na siebie ciężar macierzyństwa i odnaleźć spokój w tym, co było jej rzeczywistością.
– Święta… – westchnęła ponownie, patrząc na dzieci, które grały w jakąś grę, nieświadome jej burzliwych myśli. Kochała je bezgranicznie i dla nich próbowała zbudować najlepszą możliwą rzeczywistość.
Ich ojciec? Był wspomnieniem, które wracało tylko od wielkiego dzwonu, jak duch z przeszłości, który nawiedzał ich od czasu do czasu. Ale teraz to ona miała kontrolę. Może i święta były pełne bólu i przypomnień, ale stanowiły też jej własną wersję spokoju, którą stworzyła dla dzieci – bez kłamstw, bez ściemy, bez iluzji.
Teraz wiedziała jedno: nic i nikt już nie mógł jej zamroczyć.
– Przeszłość jest tylko przeszłością – powiedziała do siebie Ada.
Nie lubiła tych pseudofilozoficznych bzdur, ale czasami sama usilnie chciała w nie wierzyć. Te wszystkie „co nas nie zabije, to nas wzmocni” można rozbić o kant dupy. Jej aktualnie sflaczałej dupy, bo od kilku miesięcy nie odwiedziła siłowni, ba… Ona nawet zaniechała spacerów, bo ciągle żyła w jakimś cholernym permanentnym niedoczasie. Miała cellulit i piersi, które jej zwisały. A kiedyś ten jej biust dumnie sterczał.
– Przeszłość jest tylko przeszłością – powtórzyła i w tej chwili zadzwonił telefon.
– Adelkoo – usłyszała w słuchawce.
Kobieta zacisnęła powieki, słysząc charakterystyczne przeciągłe „Adelkoo”, które zwiastowało długą i męczącą rozmowę. Jej dawna teściowa, Maria, była kobietą, którą można określić jako nieustępliwą, zawsze wiedzącą, co jest dla wszystkich najlepsze. Choć nie była złym człowiekiem, to Ada nigdy nie potrafiła się z nią dogadać. Właściwie to ich relacja opierała się na nieustannym poczuciu winy, które Maria starała się zaszczepić w Adzie, winy za rozpad związku z Matim, synem Marii, który „musiał się wyszumieć”, a Ada powinna była to zaakceptować.
– Tak, proszę pani – odpowiedziała Ada, próbując zachować spokój, choć w jej głowie rozbrzmiewały słowa: „Tylko spokój nas uratuje”.
– Ile razy mam ci mówić, Adelko, żebyś mówiła do mnie „mamoo”? – odpowiedziała teściowa tym samym tonem, jakby rozmowa miała miejsce trzy lata temu, zanim doszło do rozwodu.
Ada zacisnęła usta, czując, jak jej zniecierpliwienie rośnie. Wiedziała, że pani Maria zawsze chciała utrzymać bliską relację, nawet po rozwodzie, ale Ada od początku nie była w stanie przestawić się na tę dziwną bliskość. Pomimo upływu lat i rozwodu Maria wciąż udawała, że wszystko jest jak dawniej.
– Tylko że my się z Matim rozwiedliśmy trzy lata temu – przypomniała Ada, starając się mówić jak najbardziej neutralnie.
– No i co z tego? – odpowiedziała Maria niemal natychmiast. – Nieważne. Ja jestem twoją drugą mamą. Twoja pierwsza, sama wiesz… opuściła cię – powiedziała, a jej głos złagodniał na chwilę, jakby chciała dodać ciepła do rozmowy. – A ja cię kocham, Adelkoo, i zawsze będę. Ale nie o tym chciałam mówić…
Ada miała ochotę przewrócić oczami, ale zamiast tego po prostu przysłuchiwała się w milczeniu, wiedząc, że przerwanie teściowej tylko pogorszy sprawę.
– Jak tam ze świętami? – Maria przeszła do sedna, jakby planowanie świąt było rzeczą najbardziej oczywistą na świecie. – Wigilia u mnie, wiadomo, potem pierwszy dzień u cioci Krysi, a drugi u ciebie – wyrecytowała plan, jakby to było ustalone miesiące wcześniej.
Ada poczuła, jak jej żołądek zaciska się w nieprzyjemnym skurczu. Ciocia Krysia, z jej ciągłymi pytaniami o życie osobiste, i ta wszechobecna aura oceny i współczucia, której nie mogła znieść. A teraz jeszcze perspektywa spędzenia świąt według planu byłej teściowej, która nie chciała zaakceptować faktu, że jej syn i Ada już nie byli razem.
„Nieeee!!!” – miała ochotę krzyczeć, ale zamiast tego wykrztusiła tylko:
– Proszę pani… – zaczęła, próbując znaleźć odpowiednie słowa, żeby nie wybuchnąć. – To nie jest najlepszy pomysł. Naprawdę, ja już mam plany na te święta… – skłamała, choć w rzeczywistości chciała je po prostu przespać albo zamknąć się w domu z dziećmi, z dala od tego całego świątecznego teatru.
– Plany? – Maria przerwała jej, jakby to, co Ada powiedziała, było najdziwniejszą rzeczą na świecie. – Ale jakie plany, Adelkoo? Wigilia to Wigilia, a wnuki muszą być z babcią. Wiesz, jakie to dla mnie ważne.
Ada poczuła, jak powoli traci cierpliwość. Maria zawsze potrafiła postawić ją pod ścianą, każąc jej czuć się winną, jakby całe święta zależały od niej.
– To naprawdę dla mnie trudny czas – wyznała Ada, próbując zachować spokój, choć się w niej gotowało. – Naprawdę doceniam, że pani chce spędzać czas z wnukami, ale muszę pomyśleć o sobie.
W słuchawce zapadła cisza, która trwała kilka sekund, co było czymś niezwykłym w przypadku pani Marii.
– Adelkoo… Kochanie, rozumiem cię, ale święta to czas rodzinny. Jesteś moją rodziną, a ja nie chcę, żebyś czuła się samotna – powiedziała z nutą fałszywego współczucia, które tylko jeszcze bardziej podsycało frustrację Ady.
Samotna? – Ada poczuła, że w środku znowu narasta ten niepokój, który zawsze towarzyszył jej rozmowom z byłą teściową. Nie czuła się samotna. Miała siebie, miała dzieci, miała swoje życie. To Maria, która nie mogła zaakceptować rozwodu, cały czas próbowała wcisnąć ją w ramy swojej wizji idealnej rodziny.
– Proszę pani… – zaczęła jeszcze raz Ada, teraz bardziej zdecydowana. – My już nie jesteśmy rodziną. Rozumiem, że jest pani babcią Leny i Antka, i zawsze będzie pani częścią ich życia, ale musimy ustalić granice.
W końcu wypowiedziała to, co od dawna chciała powiedzieć, ale bała się, że nie zostanie zrozumiana.
Cisza po drugiej stronie słuchawki była długa, aż w końcu Maria westchnęła ciężko.
– Jak chcesz, Adelkoo – odpowiedziała z chłodem w głosie, który wyraźnie sugerował, że nie zamierza tak łatwo odpuścić. – Ale pamiętaj, że wnuki będą tęsknić za babcią. Pomyśl o tym.
Ada poczuła ulgę, choć wiedziała, że to nie koniec tej bitwy. Te święta mogły być spokojniejsze, ale Maria wróci, zawsze wracała. Jednak tym razem Ada była gotowa – gotowa postawić swoje granice, nawet jeśli oznaczało to walkę.
Po rozwodzie Ada nie wiedzieć czemu spędzała każde święta u teściowej. Maria ją namawiała na wspólne świętowanie, dzieci kochały babcię i cieszyły się na spotkanie z tatą, a ona nie miała siły im wszystkim odmawiać. Rok temu Boże Narodzenie było koszmarem.
O osiemnastej weszła z dziećmi do mieszkania teściowej, wręczając jej piernik, który sama upiekła i wyszedł jej naprawdę dobry.
– Och, Adelko! – krzyknęła na powitanie teściowa, przyglądając się jej uważnie. – Chyba przytyłaś, co?
– Sama nie wiem – odpowiedziała zaskoczona. Chociaż po Marii mogła się wszystkiego spodziewać.
– Przytyłaś. – Maria zmierzyła ją od stóp do głów z nieprzyjemnym uśmiechem, po czym dodała: – Ale może to dobrze. Przynajmniej widać, że ci się powodzi.
Ada poczuła, jak policzki jej płoną. Miała ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść, jednak spojrzała na dzieci, które z entuzjazmem już zdejmowały kurtki i buty. Dla nich musiała zacisnąć zęby.
– Piernik pachnie cudownie – powiedziała ciocia Krysia, próbując rozładować atmosferę.
– Miejmy nadzieję, że smakuje tak samo – rzuciła teściowa, nie przestając się uśmiechać. – Zawsze powtarzałam, że w kuchni liczy się wprawa, a nie eksperymenty.
Ada z trudem przełknęła irytację. Wiedziała już, że przed nią kolejny wieczór pełen zaczepek i kąśliwych uwag. Ale tym razem postanowiła, że nie da się sprowokować. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała spokojnie:
– Na szczęście pierniki piekę od lat. I zawsze wychodzą dobre.
Zaskoczenie na twarzy teściowej było bezcenne.
– Wejdź, poznasz Samantę.
Ada wywnioskowała, że Samanta musi być zapewne nową dziewczyną jej byłego męża.
Samanta siedziała przy stole obok Mateusza, który nie mógł oderwać od niej rąk.
Była blondynką, szczupłą, ale z dużym biustem. Figurę podkreśliła obcisłą czerwoną sukienką. Cała wyglądała jak żywa lalka Barbie. Uśmiechała się głupkowato, od czasu do czasu poprawiając fryzurę i spoglądając zalotnie na Mateusza.
Mateusz wstał, podszedł do dzieci i wręczył im prezenty.
– Wesołych świąt, kochani – powiedział, klepiąc Antka po ramieniu i całując Lenę w czoło.
– Dzięki, tato! – zawołała dziewczynka, a chłopiec już był zajęty rozpakowywaniem paczki.
Samanta spojrzała na teściową z przesadnym zachwytem.
– Och, Mario, te dania są przepyszne! Naprawdę jesteś mistrzynią. – Potakiwała głową. – A świąteczny wystrój! – Wskazała na stolik kawowy, na którym nasranych było tysiące bazarowych pierdół. – Robi wrażenie.
Adzie chciało się śmiać. Znała te zagrywki nowych miłości Mateusza. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że każde z tych świątecznych „dzieł sztuki” było próbą Marii, by stworzyć magiczną atmosferę, choć w sposób, który Ada uważała za przesadzony i nieco kiczowaty.
– No bo wkładam w przygotowania całe swoje serce, kochanie – odparła teściowa z uśmiechem. Potem spojrzała na Adę, mrużąc oczy. – Nie jedz tyle, Adelko, bo jeszcze bardziej przytyjesz…
Ada przewróciła oczami, ale zanim zdążyła coś odpowiedzieć, Samanta z promiennym uśmiechem wtrąciła:
– Ja ćwiczę na siłowni kilka razy w tygodniu i jeszcze chodzę na masaże… no, różne…
– Masaże? – Ada uniosła brew, próbując nie wzdychać znacząco.
– Tak! Takie relaksacyjne, antycellulitowe… No i w ogóle trzeba o siebie dbać, prawda? Mati mnie utrzymuje… – Samanta spojrzała słodko na Mateusza, który właśnie gładził ją po plecach.
Ada parsknęła śmiechem.
– Mati? On kogokolwiek utrzymuje? – zapytała z niedowierzaniem, spoglądając na swojego byłego męża.
Samanta zmieszała się, a Mateusz udawał, że nie słyszy, nalewając sobie wina.
Ciocia Krysia, jak zwykle, musiała dorzucić swoje trzy grosze.
– A widzisz, mogłaś dbać o Mateusza, to byłabyś na jej miejscu.
Ada spojrzała na nią spod byka.
– Na jej miejscu? W sensie… obok Mateusza? – Uśmiechnęła się ironicznie. – Oj, ciociu, nie wiem, czy bym się obok niego zmieściła.
Rozmawiali zdawkowo, nakładając sobie na talerze kapusty z grochem, tylko po to, żeby uniknąć swoich spojrzeń.
Nagle Ada zaczęła kichać. Nie było w tym nic dziwnego – miała alergię na sierść kota. A właśnie Rudy, kot teściowej, wszedł do salonu z miną obrażonego arystokraty. Przysiadł dumnie na fotelu, a ona znowu kichnęła.
– Aaaaa psik! – Ada przerwała rozmowę o świątecznej diecie Samanty.
– Na zdrowie – mruknęła Maria.
– Aaaaa psik!
– Adelko, no ileż można? – Starsza kobieta zmarszczyła brwi. – A tak w ogóle ten piernik to chyba nie bardzo ci wyszedł, co? Zbyt suchy. Następnym razem lepiej mi przynieś coś kupnego. – Uśmiechnęła się kwaśno, jakby jej słowa były miłym żartem, choć Ada dobrze znała ten ton.
Poczuła ukłucie w sercu, ale zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Mateusz zwrócił się do niej ze sztucznym uśmiechem.
– Ada, muszę ci powiedzieć, że teraz jestem naprawdę szczęśliwy. – Jego słowa brzmiały jak triumf, który tylko pogłębił ranę w jej sercu.
Pogrążona w myślach Ada wpatrywała się w resztki suchego piernika, czując, jak kolejne uwagi i komentarze ciężko osiadają na jej ramionach.
– A wujka Stasia nie ma już z nami pięć lat… – westchnęła Maria, zerkając znacząco na świecę na parapecie.
– Tak, świeć, Panie, nad jego duszą – odpowiedziała cicho ciocia Krysia, automatycznie składając ręce jak do modlitwy.
– Mamo, może naleję ci trochę wina? – zaproponował Mati, starając się zmienić temat.
– U nas w domu nie pije się alkoholu w Wigilię – odparła Maria z oburzeniem. – To przecież postny dzień!
– No ale to tylko pół kieliszka – próbował jeszcze Mati. – Na rozgrzewkę…
– Jak się chce rozgrzać, to się wkłada porządny sweter, a nie wycina dekolt do pępka – rzuciła Maria, zerkając wymownie na Samantę.
– Mamo! – syknął Mati.
– A ceny to w górę poszły, o ho, ho! – wtrącił się nagle wujek Leon, mąż cioci Krysi, który dotąd milczał. – Karp po czterdzieści pięć za kilo! A jeszcze parę lat temu to człowiek za tyle pół wózka w Biedronce miał!
– A widzieliście, ile mandarynki kosztują? Trzynaście złotych! – dorzuciła ciocia Krysia z grozą w głosie.
– Ja to zawsze mówiłam, że lepiej kupować wcześniej i zamrażać – wtrąciła Maria. – Ale kto by mnie słuchał?
– No ja na przykład nie lubię mrożonek – powiedziała Samanta spokojnie, sięgając po pieroga. – A te są zresztą bardzo dobre.
– Tak? Hm. Trochę rozgotowane, ale jak ci smakują, to się cieszę – mruknęła Maria, zagryzając śledzia.
– A choinka jaka ładna w tym roku – powiedziała Ada, desperacko próbując uratować atmosferę.
– Sztuczna – zauważyła Maria. – Prawdziwa to ma zapach. A to plastik. Tyle że się nie sypie.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. W tle kolęda z radia próbowała ratować sytuację.
– No to… może czas na opłatek – powiedział cicho Leon, zerkając na zegarek. – Zanim znowu zaczniemy rozmawiać o polityce.
– O nie, tylko nie polityka! – jęknął Mati.
– A czemu nie? – ożywił się Leon. – Trzeba rozmawiać! Bo młodzi to myślą, że wszystko im się należy!
– Wujku, błagam…
– A niechże już będzie ten opłatek – powiedziała Maria teatralnym tonem. – W końcu to święta, nie?
Wszyscy wstali. Ada wzięła opłatek i spojrzała na matkę męża. Maria uśmiechnęła się z cieniem triumfu.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Ada miała już tego wszystkiego dość. Podchodziła do kolejnych osób, klepała ich w plecy i mruczała jakieś standardowe życzenia typu: „Zdrowia, zdrowia… i miłości”. Kiedy dotarła do Mateusza, spojrzała mu w oczy i powiedziała:
– Życzę ci… no… żebyś się zadławił piernikiem.
– Że co?
– Żebyś się udławił.
– Ada, ile w tobie jest agresji. Nie zmieniłaś się – szepnął i odciągnął ją na bok.
– Spóźniasz się z alimentami – syknęła – a Samancie opłacasz masaże. – Ada czuła, że zaraz eksploduje. Jakaś flądra jest opłacana przez jej byłego męża, a jej dzieci dostają od tatusia całe gie.
– Adelko…
– Tylko nie Adelko!
– Ada, masaże nie są takie drogie…
– Czekam na przelew.
– Więcej miłości, Ada, na te święta. – Mati się uśmiechnął.
A ona miała ochotę z całej siły walnąć go w brzuch, by mu ten głupi uśmieszek zniknął z twarzy.
– Zamknij się! – ryknęła.
Wszyscy na nich spojrzeli.
Samanta sapnęła oburzona, a Mateusz zaczął potrząsać głową. Za to ciocia Krysia wyglądała, jakby zaraz miała dostać zawału.
Po godzinie, kiedy rozmowy zeszły na temat tego, jaka Ada jest biedna, bo nikogo nie ma, uciekła do kuchni. Stała tam, patrząc na resztki suchego piernika, i myślała o tym, że w przyszłym roku spędzi święta zupełnie inaczej. Może na plaży. Może z lampką wina. Może z książką zamiast biuściastej Samanty i cioci Krysi na karku.
Bo jeśli istnieje piekło, to musi wyglądać jak rodzinna Wigilia.
Maria, wciąż jeszcze oszołomiona decyzją Ady, postanowiła porozmawiać ze swoją przyjaciółką Fifi. Choć były tak różne, ich przyjaźń przetrwała już wiele lat. Fifi, zawsze pełna energii, z różowymi włosami i niegasnącym papierosem między palcami, była dla Marii źródłem odmiennej perspektywy.
– No co tam? – odezwała się Fifi, gdy tylko usłyszała w słuchawce głos przyjaciółki.
– Nie uwierzysz – zaczęła Maria, zerkając na zegarek, który wskazywał późne popołudnie. – Adelka z wnukami nie spędzą ze mną świąt.
– Odpuść już tej dziewczynie – rzuciła Fifi, biorąc głęboki wdech dymu.
– Że co, proszę? – Maria zapowietrzyła się, czując, jak złość zaczyna w niej kiełkować.
– Jesteś teściową z piekła rodem. Ba, byłą teściową.
– Słucham? – zdumiała się Maria. – Ja ją lubię i naprawdę uważam, że Mati popełnił błąd, rozwodząc się, a moje wnuki są takie kochane.
– Ada ma prawo do swojego życia – odparła Fifi, gasząc papierosa.
Maria westchnęła, próbując znaleźć odpowiednie słowa, aby wyjaśnić swoje uczucia bez wywoływania kolejnej sprzeczki.
– Wiem, że ma prawo, ale… – zaczęła, starając się zachować spokój. – Wiesz, myślałam, że te święta spędzimy razem. Jako rodzina. Mati, Ada, dzieci… Myślałam, że mimo wszystko, mimo rozwodu, potrafimy utrzymać te więzi.
Fifi, choć nieco zirytowana uporem przyjaciółki, zrozumiała, że ta nie da sobie przemówić do rozsądku.
– Mario, rozumiem, że to dla ciebie trudne – powiedziała, usiłując złagodzić napięcie. – Ale musisz pozwolić jej na to, by święta mogła spędzić po swojemu. Pewnie po prostu potrzebuje przestrzeni.
Maria, słuchając rad Fifi, zdała sobie sprawę, że być może zbyt wiele oczekiwała od Ady i wnuków.
– Prawdopodobnie masz rację – przyznała po chwili ciszy. – Może faktycznie powinnam tak nie naciskać. Tylko… trudno jest patrzeć, jak wszystko się zmienia.
– To naturalne, że się zmienia – odpowiedziała Fifi. – Ale musisz pamiętać, że Ada jest po rozwodzie z twoim synem. Po prostu… inaczej już wszystko wygląda.
Maria skinęła głową, ale jej oczy były pełne żalu.
– Kilka lat temu było fajniej. Wszyscy przy jednym stole, śmiech dzieci, śledź w śmietanie, nawet ten głupi barszcz, co Mati zawsze przesalał… A teraz? Ja tu, oni tam. I jeszcze ta Samanta… – urwała, jakby żałowała, że wypowiedziała to imię.
– Samanta to osobna historia – mruknęła Fifi z przekąsem. – Ale hej, przynajmniej dzięki niej masz temat do narzekania przez cały styczeń. Niech cię tylko ktoś zapyta „Co słychać?”, a ty już: „A ta Samanta to znowu przyszła z tymi swoimi sałatkami bez majonezu!”.
Maria niechętnie parsknęła śmiechem.
– Bo kto robi sałatkę jarzynową bez majonezu?! To profanacja!
– Widzisz? Życie przynosi zmiany, ale też… nowe formy dramatu. Trzeba tylko spojrzeć z dystansem. Może nawet powinnaś założyć Instagrama: „Teściowa kontra świat”. Słuchaj, ja ci zrobię logo. Ty nagrasz kilka filmików. Sukces murowany!
Maria roześmiała się już szczerze, chociaż pokręciła głową.
– Ty się śmiejesz, ale kto wie. Może w końcu wszyscy zrozumieją, że ja naprawdę tylko chcę dobrze.
– No właśnie! – powiedziała Fifi, teatralnie unosząc palec. – Tylko błagam, nie próbuj już więcej komentować nikomu wagi, ciast, dekoracji choinki ani „braku duchowości” w prezentach.
Maria z udawanym oburzeniem uniosła brew.
– Przecież ja tylko mówię, co widzę!
– A my widzimy, jak twoja szczerość wywołuje wojnę domową szybciej niż brak karpia na stole – rzuciła Fifi z uśmiechem. – Ale hej, przynajmniej nie jest nudno!
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
OD AUTORKI
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji
