Podnieś głowę - Ewa Woydyłło - ebook + audiobook + książka

Podnieś głowę ebook i audiobook

Ewa Woydyłło

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Książka adresowana przede wszystkim do kobiet – zarówno tych, które borykają się z poważnymi problemami życiowymi, jak i tych, które są zahartowane i odporne, ale mają – jak wszyscy ludzie – chwile smutku, rozżalenia i słabości.

Ewa Woydyłło kontynuuje otwarty w poprzednich edycjach „pisany gabinet terapeutyczny”: opowiada o rozmaitych dolegliwościach duszy i ciała, o tym, jak radzić sobie z urazami z dzieciństwa, uzależnieniami, lękami, perfekcjonizmem, złością, starzeniem i śmiercią bliskich osób, daje wskazówki, jak zachować zdrowie i sprawność fizyczną. Przekazuje wiarę w to, że trzeba tylko z odwagą „podnieść głowę”, aby uczynić życie szczęśliwszym, lepiej zrozumieć siebie i innych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 34 min

Lektor: Kinga Suchan

Oceny
4,4 (47 ocen)
28
13
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Re­dak­tor se­rii: LU­CYNA KO­WA­LIK, KA­TA­RZYNA KRZY­ŻAN-PE­REK
Re­dak­cja: ANNA RUD­NICKA
Ko­rekta: KRZYSZ­TOF LI­SOW­SKI, UR­SZULA SRO­KOSZ-MAR­TIUK, LI­DIA TI­MO­FIEJ­CZYK
Pro­jekt okładki, stron ty­tu­ło­wych: UR­SZULA GI­REŃ
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 2008
Wy­da­nie dru­gie
ISBN 978-83-08-07866-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Uza­leż­nie­nia

Książkę tę po­świę­cam ko­bie­tom, dziew­czy­nom, żo­nom, mat­kom, bab­kom, sio­strom, przy­ja­ciół­kom – tym wszyst­kim, które nie mają od­wagi zwró­cić się o po­moc, choć cier­pią już długo i po­nad siły. Ży­je­cie w du­żych albo w ma­łych mia­stach, na przed­mie­ściach i w wio­skach, na osie­dlach z wiel­kiej płyty lub za mu­rami pry­wat­nych re­zy­den­cji. Łą­czy Was to, że idzie­cie przez ży­cie z opusz­czoną głową, ugi­na­jąc się pod cię­ża­rem trosk i nie­po­ko­jów, a mimo to nic nie zmie­nia­jąc – z przy­zwy­cza­je­nia, bez­rad­no­ści lub po­czu­cia winy. Nie­któ­rym przy­cho­dzi z po­mocą al­ko­hol, ten od­wieczny, choć pod­stępny, przy­ja­ciel stra­pio­nych. In­nym le­ka­rze pod­su­wają ta­bletki, które nie­stety za ni­kogo ży­cia do­brze nie urzą­dzą. Nie­które, na ogół te młod­sze, mogą z po­dob­nych po­wo­dów szu­kać fał­szy­wej ulgi lub ra­do­ści w nie­le­gal­nych nar­ko­ty­kach. Znam też dziew­czyny i ko­biety, które „za­ja­dają” swą nie­pew­ność ju­tra lub nie­za­do­wo­le­nie z sie­bie i swego ży­cia. Ta ra­do­sna, sy­cąca przy­jem­ność, jaką może i po­winno być je­dze­nie, za­mie­nia się w cho­robę, gdy staje się le­kar­stwem na złość albo smu­tek, albo strach.

Gdy pi­szę te słowa, mam w ka­len­da­rzu dwie umó­wione w naj­bliż­szych dniach roz­mowy na ten te­mat. Jedna chora na bu­li­mię ko­bieta ma dwa­dzie­ścia sześć lat, druga trzy­dzie­ści cztery. Bu­li­mia po­lega na na­pa­do­wym ob­ja­da­niu się po­łą­czo­nym z na­wy­kiem po­zby­wa­nia się nad­miaru je­dze­nia z żo­łądka (za po­mocą wy­mio­tów lub środ­ków prze­czysz­cza­ją­cych). Tak jak al­ko­ho­lizm czy nar­ko­ma­nię, bu­li­mię trzeba po­wstrzy­mać – naj­szyb­ciej, na­tych­miast, za­nim szkody nie oka­le­czą ciała i du­szy na całe ży­cie. I tak samo jak inne uza­leż­nie­nia, sku­teczne wy­zdro­wie­nie z bu­li­mii wy­maga uzdro­wie­nia emo­cji oraz re­la­cji z ludźmi i samą sobą. Uzdro­wie­nia, to zna­czy prze­war­to­ścio­wa­nia prze­ko­nań oraz od­sia­nia rze­czy waż­nych od nie­waż­nych i mą­drych od nie­mą­drych. Tak jak zdro­wie­jąca al­ko­ho­liczka czy nar­ko­manka, osoba cier­piąca na za­bu­rze­nie je­dze­nia musi na­uczyć się sa­mo­dy­scy­pliny w co­dzien­nych spra­wach, od­na­leźć sens ży­cia, a przede wszyst­kim od­bu­do­wać po­czu­cie war­to­ści w opar­ciu o to, co sama uważa za do­bre i ważne, a nie co dyk­tują inni lu­dzie, moda i ko­mer­cja.

Dziś żyje się cie­ka­wiej niż daw­niej, ale trud­niej. Trud­niej – nie po­winno jed­nak ozna­czać: go­rzej. Nie chcąc do tego do­pu­ścić, nie­mal wszy­scy po­trze­bu­jemy do sa­mo­dziel­nego ży­cia znacz­nie wię­cej niż daw­niej wie­dzy i oświe­co­nej świa­do­mo­ści do­ty­czą­cej pu­ła­pek, za­gro­żeń i nie­bez­pie­czeństw, ja­kie wraz z cy­wi­li­za­cją, po­stę­pem i bo­gac­twem ma­te­rial­nym roz­ple­niły się w na­szym świe­cie. Już się to stało i tego nie cof­niemy. Nie za­mkniemy skle­pów spo­żyw­czych peł­nych przez okrą­gły rok, a nie tylko po żni­wach i zbio­rach. Nie na­mó­wimy ni­kogo na po­sty, ubó­stwo, mo­zół od świtu do zmierz­chu, zbio­rowe dar­cie pie­rza i śpiewy przy ogarku. Nie za­mkniemy klu­bów noc­nych, sa­lo­nów sa­mo­cho­do­wych, ko­lo­ro­wych ma­ga­zy­nów i sta­cji te­le­wi­zyj­nych na­da­ją­cych papkę skła­da­jącą się co naj­mniej w po­ło­wie z sen­sa­cji i bzdur. Prze­pa­dło. Chcąc w dzi­siej­szym (i ju­trzej­szym – jesz­cze nie wia­domo ja­kim...) świe­cie sen­sow­nie i zdrowo żyć, mu­simy le­piej po­znać sie­bie i na­uczyć się do­strze­gać wszel­kie prze­jawy za­cho­wań, uczuć i re­ak­cji sy­gna­li­zu­jące, iż za­czy­namy so­bie nie ra­dzić. Że poza wła­sną du­szą i wła­sną ro­dziną szu­kamy le­kar­stwa na fru­stra­cję i stres. Że ulgę za­czy­nają przy­no­sić rze­czy, któ­rych się po­tem wsty­dzimy. I wresz­cie, że z po­wodu uczu­cia sa­mot­no­ści mo­żemy już tylko li­czyć na krót­ko­trwałe sub­sty­tuty szczę­ścia, a je­dy­nym ce­lem stało się pra­gnie­nie do­zna­nia ulgi. Ulgi – od czego? Prze­waż­nie, w cięż­kich przy­pad­kach za­gu­bie­nia – ma to być ulga od ży­cia...

Du­chowa mapa współ­cze­snego świata przy­po­mina ru­mo­wi­sko po trzę­sie­niu ziemi. Roz­pa­dliny de­pre­sji, dy­miące wul­kany prze­mocy, pust­ko­wia uza­leż­nień. Nie­we­soły pej­zaż. Dla­tego, aby w nim się od­na­leźć, zbu­do­wać swój dom i żyć w nim spo­koj­nie i pięk­nie, trzeba tę mapę do­brze po­znać. Spró­bu­jemy to zro­bić ra­zem, przy­naj­mniej z grub­sza, w tej książce. Sku­pimy się na tym, co do­ty­czy czło­wieka, a nie kra­jo­brazu, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że to czło­wiek ma wolną wolę, a nie kra­jo­braz. A za­tem to czło­wiek może do­sto­so­wać do sie­bie świat, je­żeli ze­chce i po­trafi, a nie od­wrot­nie. Chcąc jed­nak z tej wol­nej woli ko­rzy­stać, musi ją wy­rwać z pęt, ja­kimi są wszyst­kie bez wy­jątku uza­leż­nie­nia.

A za­tem, przyj­rzymy się tu na­ra­sta­ją­cej epi­de­mii uza­leż­nień, po­ka­zu­jąc jed­no­cze­śnie wyj­ście, żeby nikt nie po­zo­stał w swym uza­leż­nie­niu na za­wsze. Zo­ba­czymy, jak bar­dzo po­dobne do uza­leż­nień che­micz­nych są inne pa­to­lo­giczne spo­soby ra­dze­nia so­bie ze stre­sem i roz­chwia­nymi emo­cjami. Na­leży do nich wspo­mniane ob­ja­da­nie się lub gło­dze­nie, w po­goni za zła­go­dze­niem na­pięć, albo ko­je­nie ner­wów zbęd­nymi za­ku­pami, ucieczka od sa­mot­no­ści w wir­tu­alny świat In­ter­netu czy uroz­ma­ica­nie so­bie ży­cia mi­ra­żami ha­zardu. Cho­ro­bli­wie uza­leż­nić się można rów­nież od lu­dzi, ogól­nie – od opi­nii in­nych lub szcze­gól­nie – od ko­goś bli­skiego, kogo się ko­cha. Dzieje się tak, gdy za­czy­namy pod­po­rząd­ko­wy­wać in­nym swe po­trzeby, ustę­po­wać, po­świę­cać się i re­zy­gno­wać z sie­bie, wcale nie dla czy­je­goś do­bra, tylko dla czy­jejś wy­gody, a so­bie na zgubę. Nad­mierna za­leż­ność od lu­dzi ha­muje wła­sny roz­wój i nie uczy od­po­wie­dzial­no­ści. Na dłuż­szą metę za­wsze ruj­nuje do­bre uczu­cia, po­więk­sza­jąc żal, pre­ten­sje, złość i po­czu­cie bez­war­to­ścio­wo­ści. Dla ofiar tok­sycz­nych re­la­cji skutki za­leż­no­ści od in­nych by­wają zdu­mie­wa­jąco po­dobne do skut­ków al­ko­ho­li­zmu.

Nie bę­dziemy się zaj­mo­wać na­uko­wymi aspek­tami po­szcze­gól­nych uza­leż­nień ani ich kli­nicz­nymi niu­an­sami. Niech po­zo­sta­nie to do­meną pro­fe­sjo­na­li­stów. Zresztą, prawdę mó­wiąc, kto le­piej te niu­anse zna niż osoby, które same wpa­dły w tę pu­łapkę? Bę­dziemy ra­czej szu­kać z niej wyj­ścia w celu wy­zwo­le­nia od przy­no­szą­cych wiel­kie szkody, a przy tym zu­peł­nie nie­sku­tecz­nych, na­ło­go­wych me­tod ulep­sza­nia so­bie ży­cia. Cała moja wie­dza i do­świad­cze­nia upew­niają mnie, że wy­zdro­wie­nie z uza­leż­nie­nia jest nie tylko moż­liwe, ale także piękne. I wcale nie ta­kie trudne, pod wa­run­kiem zdo­by­cia się na stu­pro­cen­tową uczci­wość wroz­po­zna­wa­niu swych uczuć i pro­ble­mów, a przede wszyst­kim w oce­nie swego po­stę­po­wa­nia. Jest jesz­cze je­den wa­ru­nek do speł­nie­nia: trzeba wyjść z izo­la­cji emo­cjo­nal­nej i du­cho­wej i zna­leźć lu­dzi, z któ­rymi można dzie­lić się, naj­le­piej wza­jem­nie, pro­ble­mami i prze­ży­ciami. Nie mamy szu­kać ko­goś, kto bę­dzie nam tylko „po­ma­gał”; mamy zbli­żyć się do lu­dzi, z któ­rymi za­cznie nas łą­czyć po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i to je­dyne w swoim ro­dzaju uczu­cie pew­no­ści, że nam na­wza­jem na so­bie za­leży. W sa­mot­no­ści po pro­stu strasz­nie trudno z uza­leż­nie­nia się wy­zwo­lić. Jed­nakże zdro­wie­nie z uza­leż­nie­nia, bar­dziej niż z ja­kiej­kol­wiek in­nej cho­roby lub przy­pa­dło­ści, wy­maga sku­pie­nia uwagi na so­bie. Po­świę­cimy tej spra­wie nieco miej­sca, bo jest to je­den z za­ska­ku­ją­cych pa­ra­dok­sów i trzeba go do­brze zro­zu­mieć, żeby się nie po­gu­bić. Bo jak tu otwo­rzyć się na świat i in­nych lu­dzi, jed­no­cze­śnie sku­pia­jąc się tak bar­dzo na so­bie? Za­pew­niam, iż można, a na­wet, że jest to je­dyna droga pro­wa­dząca ku uzdro­wie­niu ska­żo­nych uza­leż­nie­niem uczuć i emo­cji, umy­słu, ciała i du­szy, a także sfery re­la­cji z in­nymi.

O uza­leż­nie­niu, a przede wszyst­kim o al­ko­ho­li­zmie ko­biet mówi się bar­dziej po­tę­pia­jąco niż o al­ko­ho­li­zmie męż­czyzn. Wśród pa­cjen­tek z pro­ble­mem al­ko­ho­lo­wym spo­ty­kam nie­rzadko ko­biety, które uza­leż­nione są rów­nież od le­ków uspo­ka­ja­ją­cych, an­ty­de­pre­syj­nych, na­sen­nych. Po­wrót do zdro­wia jest wtedy jesz­cze trud­niej­szy, bo trzeba rów­no­cze­śnie ra­dzić so­bie z kil­koma uza­leż­nie­niami na­raz. Le­ka­rze nie­stety na­der chęt­nie wy­pi­sują ko­bie­tom re­cepty na leki psy­cho­tro­powe. Nie­które nad­mier­nie pi­jące ko­biety za­czy­nają „le­czyć się” u psy­chia­try, nie kry­jąc swego pro­blemu al­ko­ho­lo­wego. Psy­chia­trzy wolą jed­nak nie sły­szeć, gdy ko­bieta mówi, że pije czę­ściej i wię­cej. Omi­jają ten te­mat, upa­tru­jąc główny pro­blem w de­pre­sji, kło­po­tach ży­cio­wych lub za­bu­rze­niach ner­wi­co­wych. Same pa­cjentki chcą wie­rzyć, że le­kar­stwa usuną stresy, a wtedy po­trzeba pi­cia „sama” znik­nie. Nie­stety, nie znika. Pro­blem na­ra­sta. Na­sila się re­gu­larne za­tru­wa­nie or­ga­ni­zmu środ­kami far­ma­ko­lo­gicz­nymi na zmianę z ka­cami i gło­dami al­ko­ho­lo­wymi. Naj­czę­ściej trwa to do­tąd, aż doj­dzie do ka­ta­strofy.

Mają szczę­ście osoby, które na­po­tkają ko­goś ta­kiego, jak pewna le­karka, która na­tych­miast umie­ściła na od­tru­ciu w szpi­talu trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nią ko­bietę. Na­zwijmy ją Anną. Przy­szła wy­bła­gać zwol­nie­nie z wsteczną datą. Chciała dojść do sie­bie z po­wodu kaca gi­ganta po wie­lo­dnio­wym ciągu, ale naj­bar­dziej bała się, że straci pracę (fak­tycz­nie wtedy stra­ciła) i szu­kała ra­tunku przed ka­ta­strofą. W tym sce­na­riu­szu był jesz­cze mąż, który za­gro­ził roz­wo­dem i po­zba­wie­niem Anny praw ro­dzi­ciel­skich do dwójki ma­łych dzieci. Spo­tka­łam Annę, je­śli do­brze pa­mię­tam, wio­sną 2002 roku w cza­sie jej po­bytu na le­cze­niu. Te­raz wi­duję ją pod­czas spa­ce­rów z psem, bo tak się składa, że miesz­kamy w tej sa­mej dziel­nicy, a jej gol­den pięk­nie się bawi z moją hu­sky. Cóż za przy­jem­ność mieć taką to­wa­rzyszkę psich go­nitw: po­godna, speł­niona, ładna jak ma­lo­wa­nie, za­do­wo­lona z ży­cia i z sie­bie. Te­raz już za­wsze trzeźwa.

By­wają inne spo­soby mo­ty­wu­jące do le­cze­nia. Co­raz czę­ściej miej­scem sku­tecz­nej in­ter­wen­cji staje się praca, trzeba mieć tylko ro­zum­nego szefa i ko­le­gów od­róż­nia­ją­cych fał­szywą lo­jal­ność od praw­dzi­wej tro­ski. Tak wła­śnie tra­fiła na te­ra­pię star­sza od Anny pani Zo­fia, sprze­daw­czyni z działu ryb­nego ele­ganc­kiego su­per­mar­ketu. „Ka­zała” jej pójść na le­cze­nie per­so­nalna firmy. Nie taję, że mniej wię­cej od roku re­zer­wuję za­kupy ryb spe­cjal­nie na wi­zytę „u Zosi”, która bar­dzo dba, że­bym do­stała naj­ład­niej­szy ka­wa­łek soli czy pstrąga. Za­wsze przy tym prze­ka­zuje ca­łemu ze­spo­łowi te­ra­peu­tów po­zdro­wie­nia i wy­razy bez­gra­nicz­nej wdzięcz­no­ści za po­moc, jaką uzy­skała u progu swego trzeź­wie­nia.

We­ro­nikę z ko­lei otrzeź­wił wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy spo­wo­do­wany przez nią po pi­ja­nemu. Cho­ciaż pod wzglę­dem kry­te­riów dia­gno­stycz­nych nie jest ab­so­lut­nie al­ko­ho­liczką, to ode­brano jej wtedy prawo jazdy. Może z po­wodu sprawy są­do­wej i in­nych przy­krych kon­se­kwen­cji in­cy­dent stał się praw­dzi­wym prze­ło­mem w jej ży­ciu. Bo wpraw­dzie nie prze­szła sys­te­ma­tycz­nej te­ra­pii, po­cho­dziła tylko tro­chę na mi­tyngi Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków, ale od tam­tej pory znaj­duje w so­bie siłę, by kon­se­kwent­nie uni­kać upi­ja­nia się, choć od czasu do czasu po­zwala so­bie na lampkę wina.

Na pod­sta­wie tych paru przy­kła­dów wi­dać, iż droga do wy­zdro­wie­nia może być różna oraz że roz­wią­za­nie pro­blemu nie musi za­wsze ozna­czać cał­ko­wi­tego za­prze­sta­nia pi­cia. W przy­padku uza­leż­nie­nia, a więc po prze­kro­cze­niu nie­wi­dzial­nej gra­nicy, poza którą na­stę­puje bez­pow­rotna utrata kon­troli nad al­ko­ho­lem, za­prze­sta­nie pi­cia jest je­dy­nym wyj­ściem.

Pro­blemy al­ko­ho­lowe mie­wają jed­nak nie tylko osoby ciężko uza­leż­nione. Jak więk­szość cho­rób chro­nicz­nych, uza­leż­nie­nie jest pro­ce­sem po­le­ga­ją­cym na stop­nio­wym na­si­la­niu się pa­to­lo­gii, która – je­śli zo­sta­nie uchwy­cona w za­lążku – nie­ko­niecz­nie musi wy­ma­gać to­tal­nej abs­ty­nen­cji. W każ­dym przy­padku na­leży skon­sul­to­wać się z kimś, kto zna się na uza­leż­nie­niach. Nie­fa­chowe rady lub środki za­rad­cze usy­piają czuj­ność i mogą do­pro­wa­dzić do głęb­szego uza­leż­nie­nia lub utraty – z po­wodu co­raz to cięż­szych skut­ków upi­ja­nia się – waż­nych war­to­ści w ży­ciu. Nie­które będą nie do od­zy­ska­nia. Re­flek­sja ta do­ty­czy oczy­wi­ście wszyst­kich, ko­biet i męż­czyzn. Tu jed­nak zaj­mu­jemy się pro­ble­mami ko­biet.

Ko­biety w szyb­kim tem­pie do­ga­niają męż­czyzn w wielu sfe­rach ży­cia, z pi­ciem al­ko­holu włącz­nie. Nie­stety jed­nak z po­wodu uwa­run­ko­wań fi­zjo­lo­gicz­nych uza­leż­niają się szyb­ciej niż męż­czyźni. Na­to­miast ze względu na tra­dy­cyjne ocze­ki­wa­nia spo­łeczne ko­biety bar­dziej wsty­dzą się swego pro­blemu, przez co sta­ran­niej go ukry­wają, a to utrud­nia ich oto­cze­niu do­strze­że­nie go, a im sa­mym zwró­ce­nie się o po­moc. Wszę­dzie, gdzie po­moc można zna­leźć – a więc w pla­ców­kach le­cze­nia uza­leż­nień lub w gru­pach Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków – ko­biet jest mniej, co oczy­wi­ście nie uła­twia mó­wie­nia o so­bie otwar­cie i szcze­rze tym, które się tam znajdą. Oto­cze­nie też jest wo­bec al­ko­ho­li­czek mniej wy­ro­zu­miałe. Na­wet pod­czas lub po te­ra­pii do­mow­nicy ocze­kują od trzeź­wie­ją­cych ma­tek, żon i có­rek ra­czej po­kuty za al­ko­ho­lową prze­szłość, niż zaj­mo­wa­nia się swym trzeź­wie­niem. Czę­sto też inne osoby w ro­dzi­nie nie re­zy­gnują z pi­cia, co spra­wia, że pra­gną­cym nie pić ko­bie­tom – czę­ściej niż męż­czy­znom – al­ko­hol za­graża na­wet we wła­snym domu.

Poza tym ko­bie­tom tak samo jak męż­czy­znom grożą nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­zane z glo­ry­fi­ka­cją al­ko­ho­lo­wego stylu ży­cia w re­kla­mach, te­le­wi­zji i fil­mach. Spo­ty­kają je po­dobne na­ci­ski ze strony in­nych pi­ją­cych, czę­stu­ją­cych lub na­ma­wia­ją­cych do pi­cia. Dziew­czyny i młode ko­biety, na­wet bez mę­skiego to­wa­rzy­stwa, są dziś mile wi­dzia­nymi by­wal­czy­niami w pu­bach i klu­bach, gdzie główną atrak­cją kon­sump­cyjną jest piwo. Ten współ­cze­sny pol­ski świat wy­daje się nie­mal stwo­rzony z my­ślą o jed­nym celu: żeby naj­wię­cej lu­dzi piło jak naj­czę­ściej i jak naj­wię­cej al­ko­holu.

Mimo tych ewi­dent­nych utrud­nień, za­równo oso­bi­stych, jak też po­cho­dzą­cych ze świata ze­wnętrz­nego, wiele ko­biet do­sko­nale ra­dzi so­bie z wszyst­kimi za­gro­że­niami. Są za­radne, po­my­słowe, cier­pliwe i od­porne. Te mocne strony sta­no­wią oręż w trud­nych sy­tu­acjach, ja­kich nie szczę­dzi ży­cie. Ko­biety po­tra­fią po­ma­gać nie tylko in­nym – w czym są nie­po­ko­na­nymi mi­strzy­niami – ale rów­nież so­bie na­wza­jem. W tym du­chu po­wstają ko­biece grupy AA, speł­nia­jące rolę nie­za­wod­nego sys­temu wspar­cia, zwłasz­cza dla za­czy­na­ją­cych trzeź­wieć no­wi­cju­szek. Al­ko­ho­licz­kom z nad­we­rę­żo­nym po­czu­ciem war­to­ści po­trzebna jest bez­pieczna at­mos­fera sprzy­ja­jąca zwie­rze­niom, łzom, ża­lom i uzbie­ra­nym przez lata bo­le­snym wspo­mnie­niom do­ty­czą­cym trud­nych spraw in­tym­nych. W ści­śle ko­bie­cym gro­nie ła­twiej mó­wić o nie­do­brych re­la­cjach z mat­kami, a także z prze­ży­wa­nymi w domu i poza do­mem krzyw­dami, prze­mocą, dys­kry­mi­na­cją i po­ni­ża­niem.

Uznać ko­bietę za al­ko­ho­liczkę jest trudno. No bo je­żeli ktoś żyje i pije sa­mot­nie, ni­gdy nie był w izbie wy­trzeź­wień, nie robi pu­blicz­nych awan­tur i nikt z oto­cze­nia nie uskarża się na pi­jac­kie eks­cesy – to jest uza­leż­niony czy nie? Dia­gno­zo­wa­nie pro­blemu je­dy­nie pod ką­tem dra­stycz­nych skut­ków może utrud­nić i opóź­nić ewen­tu­alną de­cy­zję o za­prze­sta­niu pi­cia czy pój­ściu na le­cze­nie. I tak się dzieje nie­kiedy w przy­padku „lekko” uza­leż­nio­nych ko­biet. Tym­cza­sem w oce­nie pro­blemu waż­niej­sze jest to, co czuje dana osoba w związku ze swoim pi­ciem. Je­żeli uważa, że ma pro­blem, to zna­czy, iż go ma i wtedy każdy, kto tylko może, po­wi­nien pod­jąć się po­mocy w zna­le­zie­niu wyj­ścia. Ko­biety, po­dob­nie jak męż­czyźni, mogą utoż­sa­mić się z po­zo­sta­łymi al­ko­ho­li­kami na mi­tyn­gach AA. Tam nikt nie pyta o szcze­góły, nikt nie oce­nia ni­kogo, tam każdy może wy­słu­chać in­nych i w swo­jej du­szy i umy­śle od­po­wie­dzieć so­bie na za­sad­ni­cze py­ta­nia:

– Czy al­ko­hol po­maga, czy szko­dzi w moim ży­ciu?

– Czy mam już do­syć kło­po­tów po­wo­do­wa­nych przez pi­cie?

– Jak moje ży­cie bę­dzie wy­glą­dało, gdy da­lej będę pić, a jak, gdy prze­stanę?

Lu­dzie uza­leż­nieni po­tra­fią długo, na ogół zbyt długo, oszu­ki­wać sie­bie i uda­wać wo­bec in­nych, że wszystko jest w po­rządku. Oto­cze­nie, mimo iż ma pod­stawy do nie­po­koju, czę­sto „ku­puje” te po­zory, zwal­nia to bo­wiem z pod­ję­cia kro­ków pro­wa­dzą­cych do kon­fron­ta­cji. A ta może się skoń­czyć ob­razą lub ze­rwa­niem zna­jo­mo­ści. Dla­tego czę­sto wo­kół al­ko­ho­li­ków pa­nuje zmowa mil­cze­nia. Czę­ściej do­ty­czy ona ko­biet, bo piją mniej awan­tur­ni­czo niż męż­czyźni i ła­two jest przy­jąć, że ich pro­ble­mem nie jest al­ko­hol, tylko sa­mot­ność, de­pre­sja, kło­poty ro­dzinne albo nad­miar czy brak pracy. Za­nim ktoś na­zwie po imie­niu pro­blem al­ko­ho­lowy i zdo­bę­dzie się na od­wagę po­roz­ma­wia­nia o nim, upływa zwy­kle dużo czasu, który raz zmar­no­wany i prze­pity, ni­gdy nie zo­sta­nie już od­zy­skany. Mę­żo­wie i part­ne­rzy al­ko­ho­li­czek naj­czę­ściej je po­rzu­cają. Ro­dzice tak się wsty­dzą, że go­towi są sie­bie po­świę­cić, byle tylko „nic się nie wy­dało”. Sio­stry i bra­cia, gdy zo­rien­tują się, że pro­blem jest po­ważny, czę­sto od­wra­cają się i po­grą­żają w pre­ten­sjach, co, prawdę mó­wiąc, nie­wiele po­maga. Małe dzieci są bez­radne, boją się o mamę i o sie­bie, mają po­czu­cie krzywdy i winy jed­no­cze­śnie, a mimo to nie­kiedy ja­kimś cu­dem po­tra­fią matkę skło­nić do pod­ję­cia le­cze­nia. Dzieci do­ro­słe by­wają po­mocne, ale cza­sem też tak są obo­lałe, że ma­rzą o ży­ciu z dala od pi­ją­cej matki. Przy­ja­ciółki i bli­skie ko­le­żanki czę­sto same sporo piją, nie­jedne już też są uza­leż­nione, więc na ich po­moc trudno li­czyć. Z tej dłu­giej li­sty wy­nika, że ko­bietę nad­mier­nie pi­jącą mógłby skon­fron­to­wać, za­pro­wa­dzić na mi­tyng AA, do po­radni, do psy­cho­loga ra­czej ktoś emo­cjo­nal­nie mniej zwią­zany niż ro­dzina i przy­ja­ciele. Każdy, kto co­kol­wiek wie o al­ko­ho­li­zmie, po­wi­nien umieć prze­zwy­cię­żyć za­kło­po­ta­nie i lęk i nie prze­cho­dzić obo­jęt­nie wo­bec nad­mier­nie pi­ją­cej zna­jo­mej. Oczy­wi­ście musi to być ktoś świa­domy tego, iż al­ko­ho­lizm jest cho­robą, z któ­rej można wy­zdro­wieć pod wa­run­kiem za­prze­sta­nia pi­cia. Oraz że za­prze­sta­nie pi­cia jest moż­liwe na każ­dym eta­pie uza­leż­nie­nia, a do­wo­dem na to są ty­siące trzeź­wie­ją­cych ko­biet i męż­czyzn w Pol­sce oraz mi­liony na ca­łym świe­cie.

Już od dawna w mo­delu cho­roby al­ko­ho­lo­wej, uzna­nym przez Świa­tową Or­ga­ni­za­cję Zdro­wia od po­łowy XX wieku za obo­wią­zu­jący, ła­two po­mie­ścić także wspo­mniane wy­żej uza­leż­nie­nia „nie­che­miczne”. Je­żeli w któ­reś z nich się wpad­nie, to trudno my­śleć o ży­ciu kon­struk­tyw­nie i twór­czo. Z każ­dym uza­leż­nie­niem wiąże się skłon­ność do za­prze­cza­nia i po­mniej­sza­nia wła­snego udziału w po­wsta­wa­niu pro­ble­mów ży­cio­wych. To­wa­rzy­szy temu na­wyk roz­pa­mię­ty­wa­nia prze­szło­ści, zwłasz­cza tego, co było w niej nie­do­bre. A na­wet gdy po­wraca się do tego, co było do­bre, to głów­nie z ża­lem, że mi­nęło. Osoba za­trza­śnięta w pu­łapce uza­leż­nie­nia nie jest w sta­nie sen­sow­nie kie­ro­wać swoim ży­ciem ani wziąć od­po­wie­dzial­no­ści za swe po­stę­po­wa­nie. Kie­ruje nią na­łóg. Ale o to ob­wi­nia ona daw­nych i ak­tu­al­nych spraw­ców swych krzywd i cier­pień i dla­tego nie może zo­ba­czyć, że uza­leż­nie­nie – choć mo­gło się za­cząć jako ra­tu­nek – w końcu do­pro­wa­dziło do au­to­de­struk­cji. Winny na­si­la­nia się tej de­struk­cji nie jest już nikt i nic, tylko osoba sta­jąca się w końcu po­dwójną ofiarą. Raz, bo do­znała kie­dyś ja­kichś krzywd, a dwa, bo swym uza­leż­nie­niem od­cina so­bie drogę do po­prawy losu.

Prze­szło­ści – ani do­brej, ani złej – nie zmie­nimy. Na­to­miast z uza­leż­nie­nia, które mo­gło zro­dzić się z żalu, smutku, wstydu, gniewu, lęku lub po­czu­cia bez­sensu, można się wy­zwo­lić. Każdy może. Nie po­trzeba do tego ani dro­gich le­karstw, ani skom­pli­ko­wa­nych za­bie­gów me­dycz­nych. Na­leży tylko pod­jąć od­po­wied­nie zmiany w ży­ciu oso­bi­stym, bo od nich za­czyna się od­ro­dze­nie du­chowe, fi­zyczne i psy­chiczne nie­zbędne w uwal­nia­niu się od uza­leż­nień.

Zmiany są fan­ta­styczne. Nie tylko po­ma­gają od­sta­wić bu­telkę czy środki ap­teczne i stop­niowo prze­stać do nich tę­sk­nić, ale otwie­rają bramy do naj­lep­szego uni­wer­sy­tetu, do ja­kiego można za­pro­sić do­ro­słych. Naj­lep­sza droga do za­prze­sta­nia bez­na­dziej­nego sa­mo­le­cze­nia al­ko­ho­lem czy psy­cho­tro­pami albo nie­na­sy­coną łap­czy­wo­ścią wo­bec sło­dy­czy czy za­ku­pów pro­wa­dzi przez po­zna­nie sie­bie, umoc­nie­nie po­czu­cia war­to­ści, na­ucze­nie się mą­drej mi­ło­ści, otwo­rze­nie się na cie­ka­wych lu­dzi i cie­kawe sprawy. No czyż to nie jest fan­ta­styczne?

Pro­po­nuję za­cząć od za­raz. Lep­sze po­zna­nie sie­bie po­może prze­drzeć się do za­klę­tego kręgu wła­snych na­wy­ków i me­cha­ni­zmów, od­ru­cho­wych re­ak­cji i wy­uczo­nego sa­mo­za­kła­my­wa­nia praw­dzi­wych mo­ty­wów po­stę­po­wa­nia. Każda zmiana za­cho­wań – a więc za­prze­sta­nie pi­cia, ku­po­wa­nia w amoku no­wych ciu­chów, ocie­ra­nia łez ob­żar­stwem czy za­my­ka­nia się na całe noce z włą­czo­nym kom­pu­te­rem – nie jest rze­czą ła­twą. Co wię­cej, za­nim na­uczymy się żyć na­prawdę po no­wemu, bywa, że po­czu­jemy pustkę i żal po stra­cie, na­wet wtedy, gdy po­przed­nie ży­cie było smutne, nie­do­bre i gro­ziło sa­mo­za­gładą. Przed zmianą od­czu­wamy lęk. Przed lę­kiem mo­żemy chcieć się bro­nić daw­nymi spo­so­bami ucieczki. To za­cza­ro­wane koło może trzy­mać nas w po­trza­sku długo, upo­rczy­wie długo, cza­sami do tra­gicz­nego końca.

Pro­szę po­trak­to­wać tę książkę jako klin, z po­mocą któ­rego uda się zro­bić bo­daj małą szcze­linę w pan­ce­rzu chro­nią­cym fał­szywą dumę, która nie po­zwala po­wie­dzieć sa­mej so­bie: „dość”, a in­nym: „mam pro­blem, po­trze­buję po­mocy”. Gdy po­wsta­nie taka szcze­lina, można bę­dzie przez nią za­cząć wy­do­sta­wać się z tego prze­klę­tego koła, w któ­rym sza­mo­cze się każdy, kto już wi­dzi swój pro­blem, a jesz­cze nie wi­dzi roz­wią­za­nia. Szcze­linę prze­sła­niają, a nie­kiedy za­ci­skają do gra­nic nie­moż­no­ści prze­ci­śnię­cia się przez nią, za­daw­nione urazy, po­czu­cie osa­mot­nie­nia w swej nie­doli oraz zwy­kłe ludz­kie cho­roby. Są to prze­szkody, które mogą utrud­nić wy­zwo­le­nie każ­demu, ale oczy­wi­ście bar­dziej tym, któ­rzy są cię­żej cho­rzy. A wła­śnie ko­biety cho­rują na uza­leż­nie­nie tak samo jak męż­czyźni, tylko cię­żej.

Od tych słów za­czę­łam kie­dyś wy­kład o al­ko­ho­li­zmie ko­biet. Od razu kilka ów­cze­snych au­to­ry­te­tów chciało prze­rwać mój wy­wód, uwa­ża­jąc te­mat za „rów­nie nie­istotny spo­łecz­nie, jak... pro­sty­tu­cja męż­czyzn” – tak wy­ra­ził się do­słow­nie pe­wien do­cent. Na szczę­ście wśród uczest­ni­ków sym­po­zjum znaj­do­wała się ko­bieta, która w tym mo­men­cie zdo­była się na he­ro­izm prze­ciw­sta­wie­nia „na­uko­wej opi­nii” swego wła­snego do­świad­cze­nia. Wstała i po­wie­działa: „O sie­dem lat kró­cej mo­gła­bym cier­pieć z po­wodu swego uza­leż­nie­nia, gdyby pro­fe­sjo­na­li­ści, u któ­rych szu­ka­łam po­mocy, nie omi­jali te­matu mego al­ko­ho­li­zmu. Oni po­tra­fili je­dy­nie uspo­ka­jać mnie le­kami, kie­ro­wać na wie­lo­mie­sięczne ku­ra­cje dla neu­ro­ty­ków lub uza­sad­niać moje ciągi i wpadki twór­czym za­wo­dem i skom­pli­ko­waną oso­bo­wo­ścią. W imie­niu ty­sięcy ko­biet, wciąż jesz­cze cier­pią­cych tak jak kie­dyś ja, do­ma­gam się do­koń­cze­nia tego re­fe­ratu, mimo że mamy opóź­nie­nie”. Re­fe­rat do­koń­czy­łam.

Od tam­tej pory wy­gło­szono i opu­bli­ko­wano nie­je­den tekst po­świę­cony pro­ble­mom ko­biet uza­leż­nio­nych. Szczę­śli­wie nie brak dziś u nas rze­czo­wych opra­co­wań na te­mat nie tylko al­ko­ho­li­zmu ko­biet, lecz rów­nież le­ko­ma­nii, bu­li­mii, ano­rek­sji i in­nych za­bu­rzeń po­wsta­ją­cych na styku uza­leż­nień i dys­funk­cji psy­chicz­nych. W roz­po­zna­niu, a po­tem w le­cze­niu pro­blemu od­gry­wają istotną rolę za­daw­nione urazy, per­fek­cjo­nizm, lę­kowy sto­su­nek do wszyst­kiego co nowe, nie­doj­rza­łość uczu­ciowa, po­czu­cie wy­jąt­ko­wo­ści i osa­mot­nie­nia w nie­doli oraz wszel­kie za­bu­rze­nia oso­bo­wo­ści.

Roz­wa­ża­nia wo­kół tych te­ma­tów ad­re­suję przede wszyst­kim do ko­biet. Do Ma­rii, Te­resy, Mo­niki i Wery – o któ­rych bę­dzie mowa w na­stęp­nym roz­dziale – oraz do Anny, Zo­fii i We­ro­niki, wspo­mnia­nych wy­żej. Po­zna­łam je wszyst­kie oso­bi­ście (pod in­nymi imio­nami), tak jak wiele in­nych, spo­ty­ka­jąc się z nimi na róż­nych eta­pach zdro­wie­nia. Zwra­cam się jed­no­cze­śnie do tych se­tek, a może ty­sięcy ko­biet, które ni­gdy na żadną te­ra­pię nie tra­fią. Im to bo­wiem – z po­wodu nie za­go­jo­nych ran i za­gu­bie­nia w nie ob­ja­śnio­nym przez ni­kogo świe­cie wła­snych i cu­dzych win, nie­od­ża­ło­wa­nych krzywd i bez­na­dziei sa­mot­nej do­ro­sło­ści po­mie­sza­nej z nie speł­nio­nymi ma­rze­niami ma­łych dziew­czy­nek – jesz­cze trud­niej od­na­leźć wiarę w sie­bie.

Re­flek­sje tu za­warte ad­re­suję też do tych ko­biet, które ni­gdy nie bu­dzą się ska­co­wane, nie tru­chleją ze stra­chu, sta­jąc na wagę, nie bi­czują się psy­chicz­nie za to, że znów po­zwo­liły ko­muś wy­ko­rzy­stać się, skrzyw­dzić lub zdra­dzić. A więc do ko­biet, które nie by­wają w ga­bi­ne­tach psy­cho­lo­gów i psy­chia­trów, bo są na tyle za­har­to­wane, twarde i od­porne, by po­ra­dzić so­bie w każ­dej sy­tu­acji bez ni­czy­jej po­mocy. Chwała im za to.

Po­nie­waż sama tro­chę się do nich za­li­czam, wiem, ja­kie zna­cze­nie ma oka­za­nie tro­ski i zro­zu­mie­nia w chwi­lach smutku; jak ważna jest czy­jaś wspa­nia­ło­myślna go­to­wość wy­ba­cze­nia tego, czego sama so­bie wy­ba­czyć nie umiem; jak po­trzebne jest wspar­cie, gdy za­chwieję się pod cio­sami na­głych roz­cza­ro­wań wy­wo­ła­nych cu­dzą bez­dusz­no­ścią lub wła­sną na­iw­no­ścią.

Mam też ci­chą na­dzieję, że te­ra­peuci i ro­dziny uza­leż­nio­nych ko­biet po­trze­bu­ją­cych po­mocy rów­nież ze­chcą le­piej zro­zu­mieć ich trud­no­ści wy­ni­ka­jące z braku spo­łecz­nej ak­cep­ta­cji pro­ble­mów ty­po­wych dla uza­leż­nień, a zu­peł­nie nie­ty­po­wych dla na­szego „ide­ału ko­biety”. Braku ak­cep­ta­cji, jaki i oni czę­sto bez­wied­nie ko­bie­tom oka­zują. Jest to więc na­dzieja na swo­iste zrów­na­nie szans dla tych ko­biet, któ­rym do­tąd w ich śro­do­wi­skach „nie wy­pa­dało” przy­znać się do uza­leż­nie­nia, ta­kiego choćby jak al­ko­ho­lizm. No bo nad­mier­nie pi­jący męż­czy­zna to co in­nego, ale ko­bieta?... Co to, to nie.

Z głębi swej pro­fe­sjo­nal­nej i ko­bie­cej du­szy pra­gnę, aby wię­cej ta­kich nie­mą­drych ko­mu­na­łów już nikt ni­gdy nie po­wta­rzał. Ani do­cent so­cjo­lo­gii czy pro­fe­sor me­dy­cyny na żad­nym sym­po­zjum, ani mąż i ro­dzice lub inni lu­dzie, któ­rzy mają nie­szczę­ście to­wa­rzy­szyć pro­ble­mom i zma­ga­niom nad­wraż­li­wych, obo­la­łych i zroz­pa­czo­nych ko­biet szu­ka­ją­cych ra­tunku w wódce, cze­ko­la­dzie lub kom­pul­syw­nym gra­niu w bingo. Wy­pada czy nie wy­pada o tym mó­wić, ale nic na to nie po­ra­dzimy, że nie­któ­rzy męż­czyźni i nie­które ko­biety mogą wpaść w na­łóg lub ja­kieś de­struk­cyjne przy­zwy­cza­je­nie. I jest to dla jed­nych i dla dru­gich wy­nisz­cza­jące. Wy­nisz­cza­jące ich sa­mych, jak rów­nież ich bez­po­śred­nie oto­cze­nie.

Oczy­wi­ście zdaję so­bie sprawę z nie­wiel­kiej sku­tecz­no­ści mo­ich prze­my­śleń, rad czy apeli. Książka trafi do rąk lu­dzi, któ­rzy z wy­boru lub mocą zrzą­dze­nia losu już prze­ła­mali wstyd i strach przed za­in­te­re­so­wa­niem się tymi spra­wami. Ci, któ­rym za­wdzię­czamy pod­trzy­my­wa­nie fał­szy­wych mi­tów, nie­zro­zu­mie­nia, po­gardy dla uza­leż­nio­nych ko­biet, za­pewne po nią nie się­gną. A może się mylę? Po­nie­waż nie wiemy tego na pewno, ła­twiej mieć na­dzieję, że do nie­któ­rych spo­śród tych mo­ra­li­stów, któ­rym po pro­stu bra­kuje wie­dzy i em­pa­tii, do­trze bo­daj część za­war­tych w tej książce tre­ści. Głów­nym prze­sła­niem ma być to, że ko­bie­tom można też po­móc wy­zdro­wieć z uza­leż­nie­nia i po­wró­cić do nor­mal­nego ży­cia. Ze strony te­ra­peu­tów, psy­cho­lo­gów, le­ka­rzy, psy­chia­trów, a także ro­dzin i zna­jo­mych po­trzebne jest do­kład­nie to samo, co po­maga w sku­tecz­nym po­wstrzy­ma­niu pi­jań­stwa uza­leż­nio­nych męż­czyzn. Czyli sza­cu­nek, ak­cep­ta­cja i wiara w zdol­ność czło­wieka do zmiany.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki