Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nessa, tak naprawdę Dominika Neserowicz, to wschodząca gwiazda muzyki pop. Wydawać by się mogło, że ma wszystko – sławę, pieniądze, oddanych fanów.
Na jej pełne sukcesów zawodowych życie pada jednak cień. Nessa zaczyna otrzymywać anonimy, w których ktoś grozi jej śmiercią. Manager przerażonej piosenkarki postanawia więc zatrudnić dla niej całodobową ochronę.
Michał jest najlepszy w swoim fachu. Ochrania bardzo wpływowych ludzi i nie ma ochoty współpracować z rozkapryszoną gwiazdką. Mimo wszystko przyjmuje zlecenie ze względu na oferowaną mu kwotę.
Początek zawodowej relacji Michała i Dominiki jest bardzo trudny – oboje mają silne charaktery, przez które dochodzi między nimi do tarć. Wszystko się jednak zmienia, gdy poznają się bliżej i powoli odkrywają swoje sekrety.
Z czasem, wbrew wszelkim zasadom, ich relacja staje się mniej profesjonalna.
Czy ich uczucie przetrwa, gdy na jaw wyjdą głęboko skrywane tajemnice Nessy?
Czy Michałowi uda się ochronić dziewczynę przed jej mroczną przeszłością?
Kinga Tatkowska - wychowała się w niewielkiej miejscowości u podnóża Gór Złotych. Obecnie mieszka pod Warszawą. Słucha muzyki rockowej, a jej faworytem niezmiennie pozostaje Bon Jovi. Od kilkunastu lat jest wegetarianką. Uwielbia gotować i poznawać nowe smaki. Panicznie boi się pająków. Podczas pisania chce, żeby bohaterowie ją zaskakiwali, bo spisywanie z głowy jedynie samych zaplanowanych wcześniej zdań jest nudne. Autorka romansów i książek obyczajowych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Maria Żółcińska
Projekt okładki: Maciej Sysio
Grafiki na okładce: © Shutterstock/Volodymyr TVERDOKHLIB
Skład: Amadeusz Targoński
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2023 by Kinga Tatkowska
All rights reserved
Copyright © 2023 by MT Biznes Sp. z o. o.
All rights reserved
Warszawa 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-296-6 (format epub)
ISBN 978-83-8231-297-3 (format mobi)
Zakochani ludzie chcą patosu
Ja się staram być przyziemny i mam na to sposób
Nie powiem ci, że twa obecność jest jak dar od losu
Albo śpiew skowronków albo pierdolony kwiat lotosu
(Raczej jak) Po poranku zapach porządnej kawy
Krótki rękaw w letni dzień, zapach koszonej trawy
Pełen bak, pusta droga, seria zielonych świateł
W radiu utwór jednej z twoich niedocenionych kapel…
Taco Hemingway, Deszcz na betonie
Dla tego, który przekazał ksywkę.
Tylko nie myśl sobie, że ta książka jest o Tobie.
Bo nie jest.
Zamknął za mną drzwi swojej bety, a chwilę później zajął miejsce kierowcy i szybko ruszyliśmy przed siebie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał z napięciem w głosie.
– Nie mów do mnie teraz – rzuciłam.
Czułam, jak drżą mi dłonie i starałam się je uspokoić.
Moje stare życie dobiegało właśnie końca. Od teraz miałam zacząć nowe.
Taką szansę ofiarował mi facet, który siedział obok i rozpędzał auto do kosmicznych prędkości, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Chciałam stąd jak najszybciej uciec. Być jak najdalej od tego piekła.
Dopiero po kilku minutach obróciłam twarz w jego stronę.
– Co teraz będzie? – zapytałam.
Mój głos brzmiał nad wyraz zwyczajnie. Zupełnie tak, jakby to, co się przed momentem wydarzyło, nie miało w ogóle miejsca.
Może ten potwór, który przed chwilą się we mnie obudził, zaczął przejmować nade mną kontrolę?
– Teraz musisz mi zaufać – powiedział, wciąż patrząc na jezdnię. – Jeśli będziesz się mnie słuchać, wszystko będzie grało, a jeśli nie…
Nie musiał kończyć tego zdania. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
– O to się nie martw – mruknęłam. – Nie istnieje inna opcja.
– Od teraz masz czystą kartę. Tylko to się liczy.
Teoretycznie może i miałam czystą kartę, ale w mojej głowie prawdopodobnie nigdy taka nie zagości. Już zawsze będę pamiętać.
Będę wszystko pamiętać.
Zawsze po schodach, nienawidzę wind
Nie podaruję, o wszystko bym się bił
Gdzieś w dole brzucha czuję, jak się tli
Co nigdy nie śpi, nie może się obudzić…
Krzysztof Zalewski, Zabawa
Dzwoniący telefon skutecznie mnie rozbudził. To było mocne jebnięcie Dance of Death Iron Maiden. Otworzyłem oczy i zerknąłem na drugą połowę łóżka. Obok mnie spała laska, którą w nocy przyprowadziłem do siebie po kilku wypitych przez nią szotach i niezobowiązującej rozmowie w barze.
– Zajebiście – mruknąłem, przecierając twarz dłonią.
Miałem szczerą nadzieję, że kiedy się obudzę, jej już tutaj nie będzie. Najwyraźniej się przeliczyłem.
Sięgnąłem po telefon i zobaczyłem, że za chwilę dziewiąta. Wyświetliło się nieodebrane połączenie od Rafcika – teoretycznie był moim szefem, a praktycznie jedynym przyjacielem, poza bratem, więc długo nie zwlekałem, żeby do niego oddzwonić.
– Co tam, Rafcik? – odezwałem się, kiedy odebrał.
– Mam dla ciebie nowe zlecenie – zaczął, wyraźnie podekscytowany. – Mówię ci, totalna bomba. Petarda. Przyjeżdżaj do biura.
Więcej nie musiał dodawać.
– Niedługo będę.
Rozłączyliśmy się, a ja zacząłem zbierać się z łóżka.
– Wstawaj, mała! – rzuciłem, wkładając dżinsy. – Koniec tego dobrego.
Dziewczyna powoli obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła, robiąc tę standardową minę szczeniaczka, identyczną jak u wszystkich swoich poprzedniczek.
O, nie… Dziś już nie miałem na to czasu.
Zasunąłem rozporek, wciągnąłem świeżą koszulkę i postanowiłem jak najszybciej wyjść z sypialni, żeby już dłużej nie patrzeć na jej nagie ciało i ewentualnie się na nie nie skusić.
– Mój brat zamknie za tobą drzwi – rzuciłem przez ramię, dostrzegając jeszcze na koniec jej pełne niedowierzania spojrzenie.
Cóż, nie muszę być przecież twoim ulubieńcem.
Wyszedłem z sypialni i zorientowałem się, że Miłosz już nie śpi i właśnie je śniadanie w kuchni.
– Siema, młody – rzuciłem.
Zgarnąłem jedną kanapkę z jego talerza i wpakowałem sobie do ust. Potem jeszcze upiłem dwa szybkie łyki czarnej kawy z jego kubka.
– Śpieszy ci się gdzieś? – zapytał, patrząc na mnie znacząco.
– Dzwonił Rafał. Ma dla mnie coś nowego.
– I bardzo dobrze. – Westchnął. – Już dostawałeś pierdolca.
– Aż tak? – Zaśmiałem się.
Dwa tygodnie temu skończyłem ostatnią robotę, a nie lubiłem bezczynności, wręcz nienawidziłem, dlatego młody mógł mieć sporo racji.
Miłosz kiwnął jedynie głową.
Dzieliło nas osiem lat i w zeszłym roku rozpoczął pierwszy rok studiów. Uczył się zdalnie, ale nie dlatego, że to teraz norma, ale z powodu tego, że jebana uczelnia nie była przystosowana dla studentów poruszających się na wózkach inwalidzkich. Wkurwiało mnie to nieludzko, ale już tyle razy jawnie to okazywałem, że nie miałem zamiaru teraz znów się nakręcać.
– Dobra, spadam. – Zbiłem z nim żółwia i poszedłem założyć buty.
– Ej, brat! – usłyszałem jeszcze i się obróciłem.
– No?
– Powiedz tej lasce, żeby zmniejszyła trochę decybele, bo w nocy nie mogłem zasnąć.
Roześmiałem się.
– Sam jej to powiedz, jak będzie wychodzić. Niech ma radę na przyszłość. Tutaj już jej więcej nie zobaczysz.
Nie chciałem korzystać z windy – zbiegłem po schodach z ósmego piętra, żeby się bardziej rozbudzić. Przed klatką, na ławeczce, zobaczyłem znajomą ekipę z małpkami. Najwyraźniej nie opierdalali się od samego rana. Już byli na posterunku.
– Uszanowanko, Azer – odezwał się do mnie Mireczek, który miał już swoje lata i którego znałem od zawsze. – Poratujesz groszem?
Uśmiechnąłem się krzywo.
– A to nie za wcześnie, panowie? – Spojrzałem na nich, ale sięgnąłem do kieszeni.
– Wiesz, jak jest. – Mireczek wzruszył ramionami i się wyszczerzył.
Wiedziałem. Na Pirenejskiej na Bemowie mieszkałem od urodzenia. Schemat był od zawsze ten sam. Tutaj nic się nie zmieniało. Tutaj czas się zatrzymał i lata osiemdziesiąte trwały w najlepsze.
W drobniakach, które znalazłem, zebrały się chyba ze dwie dychy, więc dałem im wszystko.
Lubiłem tę okolicę. Przyzwyczaiłem się do niej. Wsiąkłem w to miejsce. Znałem tu wszystkich i oni znali mnie. Ale musiałoby mnie zdrowo popierdolić, żeby furę trzymać na zewnątrz, dlatego skierowałem się w stronę pobliskich garaży, gdzie parkowałem swoją ślicznotkę.
Zajechałem przed biuro Rafała na Bielanach i wkrótce przekroczyłem jego próg. Wchodząc do biura, rzuciłem okiem na okazały szyld na drzwiach: Agencja Ochrony „Bandera”. Ta nazwa mi się nijak nie kleiła, ale Rafcik miał jakiegoś superpierdolca na punkcie marynarki wojennej, więc głębiej w ten temat nie wnikałem.
Znalazłem go oczywiście za wielkim biurkiem w fotelu prezesa. Ten „fotel prezesa” to jego słowa, nie moje. Z tyłu, tuż nad głową Rafała, dumnie prezentował się obraz przedstawiający wielki okręt. Taki prezent na pięćdziesiątkę podarowała mu niedawno małżonka, a on był wniebowzięty.
Przywitaliśmy się, usiadłem naprzeciwko i czekałem ze zniecierpliwieniem, aż przedstawi mi mojego kolejnego klienta.
Sięgnął po coś do szuflady i chwilę później rzucił na blat biurka kilka kolorowych magazynów. Na okładce wszystkich była Nessa.
Patrzyłem na nie przez moment, a potem spojrzałem na jego uśmiechniętą najszerzej, jak się tylko dało, mordę.
– Żartujesz sobie? – rzuciłem już bez absolutnie żadnego śladu ekscytacji.
Byłem jednym z najlepszych ludzi w branży. Nie, poprawka. Byłem najlepszy w branży. Za moje usługi płacono masę hajsu. Powinienem ochraniać ważnych ludzi, ale nie… Teraz najwyraźniej musiałem ochraniać jebaną gwiazdkę pop.
Wypłynęła w jakimś muzycznym talent show, w którym gość z jury powiedział, że właściwie to, jak śpiewa, nie ma w jej przypadku wielkiego znaczenia. I tak samą swoją buźką sprzeda płyty oraz koncerty. Tak po prawdzie nie wiem, czy to był komplement. Jednak minęło trochę czasu i przepowiednia się sprawdziła. Teraz dziewczyna wyskakiwała praktycznie z lodówki. No cóż… dobra dupa dobrze się sprzedaje. A musiałem szczerze przyznać, że miała nie najgorszą, ale mimo wszystko…
– Nessa – oznajmił wesoło Rafał. – A tak właściwie Dominika Neserowicz. Dwudziestopięcioletnia gwiazda sceny muzycznej. Wszystko, co wypuszcza, od razu ląduje na topie list przebojów i w tych wszystkich rankingach streamingowych, o których nie chce mi się dłużej pierdolić. Z ważniejszych spraw musisz wiedzieć, że to zlecenie to całodobówka.
Świetnie… Dwadzieścia cztery godziny na dobę z tą pseudogwiazdeczką.
– Jaki ta lalka ma problem? – zapytałem w końcu. – Po co całodobówka?
– Anonimy z groźbami. – Wzruszył ramionami. – Podobno dość napastliwe.
No tak… Pokazywała całemu światu taki, a nie inny wizerunek, więc nic dziwnego, że jakiś frajer się przypałętał. Typowy kozak w necie, a pizda w świecie. Wkurwiały mnie takie leszcze niemiłosiernie. Najchętniej wrzuciłbym ich do klatki na jednej z tych gal MMA dla patocelebrytów i obserwował, jak pajace się naparzają.
A nie… chyba jednak nie chciałbym tego oglądać.
Przesunąłem dłonią po głowie, zamyślając się.
– Może daj to komuś innemu, a ja poczekam na coś lepszego – zaproponowałem.
– Nie ma szans, Azer. Ona chce ciebie.
– Co to znaczy, że CHCE mnie?
– Jej menedżer powiedział, że musi być najlepszy z mojej agencji. – Rafcik rozłożył ręce, jakby nie było już nic więcej do dodania. – A ty jesteś najlepszy.
Westchnąłem głęboko.
Chwyciłem jeden z magazynów i zacząłem przyglądać się okładce, a raczej wpatrywałem się w wyprasowaną w Photoshopie twarz Nessy, zastanawiając się, czy na żywo jest taką samą lalką jak na tych fotkach.
W jej oczach widziałem jedno. Kłopociki. Ale wyczuwałem także dobrze płatne zlecenie. A nie było co ukrywać – potrzebowałem kasy. Sporo kasy.
– No i co? – odezwał się po chwili Rafał.
Wzruszyłem ramionami.
– Zlecenie jak zlecenie – rzuciłem. – Dobra, biorę to.
– I elegancko. – Zatarł ręce, a potem zaczął przekazywać mi więcej szczegółów.
Pół godziny później podniosłem się z krzesła i skierowałem do wyjścia.
– Azer?
– No? – Obróciłem się jego stronę.
– Jutro zaczynasz, więc dzisiaj wyśpij się porządnie. Coś czuję, że ta laska nieźle da ci do wiwatu.
– Żebym ja jej, kurwa, nie dał – mruknąłem.
Nawet gdy już zamknąłem za sobą drzwi, wciąż słyszałem donośny rechot Rafcika.
Jestem poza kontrolą, zabrać nic już mi nie mogą
Bo nic nie mam, moje logo, mówi ci, że jestem sobą…
Tymek, Poza kontrolą
– Wystarczy – rzuciłam dość opryskliwie do dziewczyny, która poprawiała mi makijaż już dziesiąty raz w ciągu ostatniej godziny.
Byłam do tego przyzwyczajona i zazwyczaj miałam już wywalony na twarz kilogram szpachli, ale dziś po prostu nic mi się nie spinało i czułam się podenerwowana. Chciałam wyprzeć ze świadomości fakt, że rano przyszedł kolejny anonim, ale najwyraźniej to mi się nie udawało…
Do prowizorycznej garderoby wszedł Darek, mój menedżer, i jednym machnięciem dłoni wygonił stąd makijażystkę.
– Co się dzieje? – zapytał, kiedy zostaliśmy sami.
Zjawiłam się tutaj przed momentem, wcześniej strzelając focha na fotografa, który robił mi sesję do nowego „Glamour”, a jak mój manago wiedział, robiłam krzywe akcje tylko wtedy, gdy ktoś mnie ewidentnie wnerwił. Na ogół starałam się być profesjonalna, choć nie zawsze mi to wychodziło.
Stanął tuż za mną i złapaliśmy się wzrokiem w lustrze, przed którym siedziałam.
– Nic – odparłam, ale spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: „Nie rób ze mnie durnia”.
No tak… skubany bardzo dobrze mnie znał.
– Przyszedł dziś kolejny list – powiedziałam.
– I dlaczego ja nic o tym nie wiem? – Widziałam, że już zaczął się wściekać, bo żyłka na jego szyi niebezpiecznie pulsowała.
– Nie chciałam robić afery – przyznałam żałośnie.
Dwa tygodnie temu, gdy dostałam pierwszą wiadomość i zaczęło się to całe gówno, dałam przy nim taki pokaz rozhisteryzowania, że po wszystkim byłam sobą maksymalnie zażenowana. Wiedziałam doskonale, że ryzykowałam, będąc na świeczniku, on też to rozumiał, ale na samym początku ustaliliśmy, że bierzemy to na klatę. Jednak teraz, kiedy pojawił się problem i nie czułam się w stu procentach bezpiecznie, zaczęłam wariować.
– Masz mi o wszystkim mówić, Domi. – Jego głos ociekał słodyczą, ale miałam świadomość, że kryła się za tym całkowita bezwzględność.
Tę bezwzględność także brałam na klatę.
Nachylił się i dotknął dłonią mojego policzka, nie przerywając kontaktu wzrokowego, a potem pocałował mnie w czubek głowy.
Czasami pojawiała się ulotna myśl, że do niego należę, ale szybko znikała.
Nie miałam zamiaru już więcej do nikogo należeć.
– Pojawił się twój ochroniarz – oznajmił po chwili, prostując się. – Chodź.
No tak… Dzisiaj miał się zjawić facet, który w razie czego powinien mnie obronić.
O tym, żeby zatrudnić ochronę, zadecydowaliśmy wspólnie z Darkiem tuż po tym, jak dostałam drugi anonim. Przez trzy dni nie wychodziłam wtedy z mieszkania, bo najzwyczajniej w świecie się bałam, a miałam od groma zobowiązań, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na niewywiązanie się z umów i ogólny przestój. Dlatego Daro na moją prośbę wyniuchał najlepszą agencję ochrony w stolicy, a potem zażądał najlepszego fachowca.
Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, poprawiłam loki i wyszłam z manago z garderoby. Rozejrzałam się po hali, w której odbywała się sesja, i starałam się dojrzeć nową postać.
– Który to?
W chwili gdy o to zapytałam, mój wzrok go wychwycił – może dlatego, że ochroniarz patrzył prosto na mnie.
O kurwa… Dobry był, nie powiem.
Na oko jakieś metr dziewięćdziesiąt. Góra mięśni, ale nie typ koksa z siłki, tylko pięknie wyrzeźbione ciało, które widziałam oczyma wyobraźni, bo przecież nie stał tutaj w samych bokserkach. Ciemne włosy, krótko ścięte. Surowy przystojniak z okładki, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto chętnie przypozowałby do jakiejkolwiek rozkładówki. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie gościa, który jest tutaj za karę.
Interesujące…
– Ten w kurtce wpierdolce? – rzuciłam od niechcenia, mając na myśli bomberkę, którą założył.
– Właśnie ten! – zaśmiał się Darek i razem poszliśmy w kierunku faceta. Daro z mężczyzną uścisnęli sobie dłonie. – Od dzisiaj to twoja obstawa, Nessa – powiedział do mnie.
Spojrzeliśmy na siebie z ochroniarzem, który zaraz wyciągnął rękę w moją stronę.
– Azer – przedstawił się.
Moja mała dłoń wyraźnie gubiła się w jego. Byłam przekonana, że jest wyjątkowo silny, ale teraz jedynie ledwie wyczuwalnie mnie dotknął.
Miałam także pewność, że gdyby zjawił się tutaj Josh Bowman, to przy Azerze wyglądałby jak jego brzydszy kuzyn.
– To nazwisko? – zapytałam, choć doskonale wiedziałam, jak się naprawdę nazywał. Michał Klimczuk. On zapewne też dowiedział się o mnie wielu rzeczy, bo na tym polegała jego praca, ale informacje, jakie mógł zdobyć na mój temat, stanowiły właściwie tylko kroplę w morzu.
Oj, Azer, to morze skrywa w sobie masę brudu.
– Ksywka – rzucił.
Najwyraźniej ochroniarz nie był specjalnie rozmowny i wyglądało na to, że będziemy się porozumiewać monosylabami. To znaczy on będzie, bo ja na ogół nie miałam tego w zwyczaju. Niekiedy uwielbiałam ciszę, a niekiedy była dla mnie stanowczo za głośna i nie mogłam jej znieść.
– W takim razie, Azer, czekaj tutaj grzecznie, bo muszę cyknąć jeszcze kilka fotek. Później zabierzesz mnie do domu i może pokażesz parę chwytów, których nauczyłeś się w Warszawskiej Szkole Boksu.
Czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony na fakt, że wiedziałam między innymi o tym, gdzie chodził na zajęcia, ale się nie doczekałam. Patrzył na mnie z niewzruszoną miną.
Okej… Lubiłam wyzwania i lubiłam się bawić.
Uśmiechnęłam się i puściłam mu oczko, a potem minęłam go bez słowa.
Spojrzałam przepraszająco na fotografa i dałam mu znać, że możemy na powrót zająć się sesją.
Przez następną godzinę czułam na sobie intensywne spojrzenie Michała, ale sama ani razu nie zerknęłam w jego stronę, nawet wtedy, kiedy wracałam do garderoby, żeby włożyć własne ubrania.
Zamknęłam za sobą drzwi i już miałam zrzucić z siebie te cekiniaste szmaty, w które mnie przebrali, ale nagle do pomieszczenia ktoś wszedł.
– Chyba zna się na swojej robocie – odezwał się Darek. – Filował na ciebie jak jastrząb.
Przewróciłam oczami.
– A kto niby nie filuje?
Widząc, jak szarpię się z zamkiem na plecach, podszedł bliżej i pomógł mi rozpiąć sukienkę, a chwilę później stałam już przed nim w samej bieliźnie.
– Sam go wynalazłeś, Daro, więc musi być dobry – powiedziałam, sięgając po dżinsy.
– Mam pojechać z wami do mieszkania i wszystko obgadać? – zapytał. – W trakcie sesji powiedziałem mu, czego konkretnie oczekujemy, więc w sumie zna temat, ale jeśli chcesz, to…
– Nie ma takiej potrzeby – przerwałam. – Skoro wszystko mu powiedziałeś, to sprawa jest jasna.
Włożyłam workowatą bluzę, związałam włosy w kucyk, a na głowę założyłam czapkę z daszkiem. Z torebki jeszcze wygrzebałam okulary przeciwsłoneczne, które zakryły praktycznie połowę twarzy. Nie miałam teraz ochoty na to, by ktokolwiek mnie rozpoznał na ulicy, bo jeśliby tak się stało, to murowane pół godziny cykałabym sobie z kimś fotki i rozdawała autografy, a chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się w domu i odpocząć.
Kiedy wyszliśmy z Darkiem z garderoby, przed drzwiami czekał już Michał.
We trójkę skierowaliśmy się w stronę wyjścia z hali. Gdy byliśmy już na zewnątrz, Daro zbliżył się i pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Powiedział jeszcze, że wieczorem do mnie zadzwoni, a potem wsiadł do swojego samochodu i odjechał.
– Chodź – odezwał się Azer i nonszalancko ruszył przed siebie, jakby był przekonany, że podążę za nim niczym tresowany piesek.
Nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze poznać, a już mnie irytował.
Złapałam się pod boki i wbiłam wzrok w jego plecy.
– Dokąd niby? – zapytałam, a wtedy się zatrzymał. – To przypadkiem nie ty powinieneś podążać za mną? A gdyby ktoś mnie teraz zaatakował od tyłu i przyłożył do ust szmatę nasączoną jakimś usypiaczem? Nawet byś tego nie zauważył – wytknęłam mu.
Michał w końcu się obrócił i przekrzywił głowę, patrząc na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
Mruknął pod nosem coś, czego nie zrozumiałam, a potem westchnął głęboko. Wskazał ręką pobliski parking.
– Zapraszam panienkę do limuzyny – rzucił protekcjonalnym tonem. – Z przyjemnością będę chronił twoje cenne tyły.
Jeszcze przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu odpuściłam, bo zaraz ktoś mógłby mnie tutaj rozpoznać, i poszłam z nim we wskazane miejsce. Gdy otworzył przede mną drzwi czarnego audi RS7, poły jego kurtki się rozchyliły i kątem oka dojrzałam broń. Serce szybciej mi zabiło, ale prędko otrzeźwiałam. W końcu taką miał pracę. To normalne, że był uzbrojony. Zajęłam miejsce pasażera, a Michał wsiadł za kółko.
– To wypożyczona fura czy aż tyle ci płacą za latanie z plastikową giwerą? – Nie mogłam się powstrzymać, by tego nie powiedzieć.
Doskonale wiedziałam, że jakieś riposty cisnęły mu się na usta, ale ostatecznie nic nie odrzekł, tylko ruszył tak, że aż spod kół uniosła się mgła z piasku.
– Mieszkam na…
– Wiem, gdzie mieszkasz – uciął.
Odpalił Spotify, a zaraz potem załączył swoją playlistę. Ogłuszył mnie dudniący rap, aż drgnęłam w fotelu i prawie zasłoniłam uszy. Wyciągnęłam dłoń, by przyciszyć, ale Michał chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Co? – rzuciłam, patrząc, jak jedną ręką sprawnie prowadził samochód po ulicach Warszawy.
– Na razie ustalmy chociaż jedno – zaczął. Nie zerknął nawet na mnie, ale za to ciągle trzymał moją dłoń w garści. – W tym samochodzie słuchamy wyłącznie tego, co sam włączę. Nie mam zamiaru katować się jakimś lukrowanym gównem, którego, jak podejrzewam, nasłucham się przy tobie jeszcze dość sporo.
Wyszarpnęłam rękę i spojrzałam na niego z wściekłością, która z każdą kolejną sekundą w jego obecności rosła. Ze wszystkich ochroniarzy w stolicy musiałam akurat trafić na takiego aroganckiego dupka?
Skrzyżowałam ramiona na piersi, zapadłam się w fotelu i utkwiłam wzrok w szybie, nie mając ochoty już patrzeć na niego.
– Bądź tak łaskaw i przycisz to swoje arcydzieło, bo inaczej pękną mi bębenki i nie będę już w stanie nagrać żadnego lukrowanego gówna – warknęłam.
Myślałam, że mnie oleje, ale niespodziewanie po kilku dłużących się sekundach przyciszył muzykę tak, że dało się jej słuchać. Leciała akurat moja ulubiona piosenka Sokoła, ale za żadne skarby bym mu tego nie powiedziała.
Okej… byłam określana jako gwiazdka pop i nawet nie zliczyłabym, ile razy powiedziano mi, że to, co tworzę, to totalne gówno. Nawet po części się z tym zgadzałam. Repertuar, który serwowałam publice, nie był tym, który chciałabym nagrywać na co dzień. To nie mój styl, mimo że bardzo dobrze się w nim odnajdywałam. Przynajmniej na pokaz. Tak, na pokaz wszystko wyglądało perfekcyjnie. Mój wizerunek się sprzedawał. Płyty rozchodziły się jak świeże bułeczki. Koncerty wyprzedawaliśmy w ciągu zaledwie kilku minut. Darek był zadowolony. Wytwórnia skakała z radości. Wszyscy czuli się szczęśliwi. Wszyscy prócz mnie.
Ale nie ja byłam tutaj najważniejsza. To przeszłość wystawiła rachunek, a ja musiałam się z tym pogodzić i płacić cenę.
Przez całą drogę aż do podziemnego parkingu w żoliborskim apartamentowcu, w którym mieszkałam, nie zamieniliśmy z Azerem ani słowa.
Wysiadłam z samochodu, przy okazji uprzejmie trzaskając drzwiami. Ruszyłam przodem, nawet nie patrząc, czy też idzie. Ochroniarz poruszał się bezszelestnie, ale mimo wszystko czułam, że był tuż za mną. Wjechaliśmy windą na samą górę.
Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, w końcu mogłam wziąć prawdziwy oddech. Chyba tylko tutaj czułam się teraz bezpiecznie.
– Rozgość się – rzuciłam obojętnie.
Na kuchenną wyspę cisnęłam czapkę i okulary. Potem skierowałam się do sypialni, żeby się przebrać, ale Michał podążył za mną niczym cień.
– Moja sypialnia jest poza twoim zasięgiem – poinformowałam go. – To prywatna strefa, więc…
– Jeśli mam cię chronić, to nie ma czegoś takiego jak „prywatna strefa” – oświadczył. – Muszę wiedzieć wszystko, a rozkład mieszkania to dopiero początek. Oprowadź mnie albo sam wszystko przetrzepię.
– A więc pomogę ci w tym trzepaniu – wypaliłam. Czekałam na to, by kącik jego ust choć drgnął, ale nic takiego się nie wydarzyło. – Lubisz sobie porządzić, co?
– Lubię mieć wszystko pod kontrolą.
– Ja jestem poza wszelką kontrolą, Azer.
– To masz dość spory problem, bo właśnie tak działam, i jeśli się nie podporządkujesz moim metodom, to w tym momencie możemy się pożegnać i będziesz musiała szukać sobie innej obstawy.
Aż mnie korciło, żeby mu napyskować, ale wiedziałam, że to nic nie da. Musiałam mieć ochronę. Na swoje nieszczęście byłam na niego skazana i on doskonale o tym wiedział.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam oprowadzanie, a na pierwszy rzut poszła nieszczęsna sypialnia. Obserwowałam, jak bada każdy kąt i zakamarek mojego mieszkania. Potem pokazałam mu taras, łazienkę i pokoje, w tym jeden, w którym sam miał nocować. Pozostało już tylko jedno zamknięte pomieszczenie.
– Jeszcze tu – powiedział, podchodząc do drzwi.
– Nie wiem, czy jesteś na to gotowy, Michale.
Stanęłam tuż obok niego. Nasze ciała praktycznie się stykały. Górował nade mną i byłam pewna, że z łatwością mógłby mnie chwycić jedną ręką i niespecjalnie poczułby jakiś ciężar.
Spojrzał na mnie, unosząc brew.
– To mój pokój zabaw – szepnęłam i starałam się zachować przy tym maksymalną powagę.
Nie do końcu wiedziałam, po co tak się zgrywam, ale po prostu nie umiałam się powstrzymać. Ten typ robił ze mną coś niepokojąco dziwnego.
W jego oczach błysnęło niedowierzanie, ale bardzo szybko zniknęło. Żonglował swoimi maskami bardzo dobrze. Możliwe, że tak dobrze jak ja.
Odchrząknął i wskazał głową drzwi.
– To się zabawmy, Dominiko.
Pierwszy raz wypowiedział moje imię, bo chyba do tej pory zawsze zwracał się do mnie bezosobowo.
Cwaniacko uśmiechnęłam się pod nosem, mając nadzieję, że tego nie zauważył. Dotknęłam dłonią klamki i bardzo powoli, wręcz z namaszczeniem, otworzyłam drzwi. Nie widziałam twarzy mężczyzny, kiedy dostrzegł, co znajduje się w środku, i bardzo tego żałowałam.
– Jesteś zawiedziony? – zapytałam po chwili. – Spodziewałeś się jakichś narzędzi tortur? Pejcze, bicze albo coś w tym stylu?
Kiedy w końcu na mnie spojrzał, przez moment nic nie mówił, a potem wskazał fortepian, który był właściwie jedynym wyposażeniem tego pomieszczenia.
– Potrafisz grać?
Może jedynie sobie to wyobraziłam, ale zdawało mi się, że w tym pytaniu pobrzmiewało lekceważenie. Dlatego przybrałam swoją standardową pozę. Nie miałam przecież zamiaru mu pokazywać, do czego stworzony został ten instrument.
Michał widział we mnie głupiutką lalkę z bilbordów, więc… niech ją widzi dalej.
– Nie. – Parsknęłam śmiechem. –To po prostu taki kaprys. Chciałam mieć fortepian, więc go sobie kupiłam. – Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam w stronę sypialni. – Teraz chcę mieć spokój – rzuciłam przez ramię.