Płynąc ku przeznaczeniu - Weronika Tomala - ebook + książka

Płynąc ku przeznaczeniu ebook

Weronika Tomala

4,2

Opis

Tam, gdzie znikają maski, triumfuje prawda.

A prawda może zrodzić miłość.

I może też zabić…

Skromna studentka, Dominika, wyjeżdża na pierwsze, zagraniczne wakacje. Hiszpania do której jedzie z serdecznymi przyjaciółkami, zmieni jej życie na zawsze. To właśnie tam poznaje pracującego w hotelu, polskiego ratownika.

Dawid przyjechał do Calelli w celach zarobkowych. Nie pierwszy już i nie ostatni raz. Oczekujący od losu spontanicznych przygód nie planuje miłości, bo wiedziony doświadczeniem boi się kochać. Pewny siebie, opryskliwy, egoistyczny. Czy to tylko pozory?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (175 ocen)
87
47
32
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo 😍
00
Marpac21

Dobrze spędzony czas

Przyjemna i lekka wakacyjna historia miłosna o której marzy nie jedna młoda dziewczyna. Siła przyjaźni, akceptacja i wiara w siebie oraz wątek, który zaskakuje i zmienia wszystko sprawia, że chciało się jak najszybciej dotrzeć do końca powieści aby dowiedzieć się jaki finał będzie miała cała ta historia z przebojami.
00
Annaza

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
fitmag80

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:-)
00
TAnna

Nie oderwiesz się od lektury

Wahałam się 7 czy 8. No i jednak 8 bo bardzo lubię sposób w jaki pisze Pani Weronika. Książka ciekawa, wzruszająca, i wywołała u mnie dużo pozytywnych emocji. Pewnie nie przeczytam jej jeszcze raz, ale warto było. Odprężająca.
00

Popularność




www.dlaczemu.pl

WYDAWNICTWO KSIĄŻKOWE

Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala

Redakcja i korekta: Anna Godlewska

Opracowanie graficzne okładki i skład: Woz Wreck Design

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

WARSZAWA 2018

Dla mojego D.

I stając u bram nieba będziesz zapytany,

Czyś dar miłości wykorzystał darując mu życie.

Przepuszczą cię

Prolog

To nie nauka, a doświadczenia uczą życia. Nie teoria darzy mądrością, a praktyka. Tylko głupcy wierzą w sens oklepanych zasad. Prawdziwa wiedza rodzi się w nas właśnie sama, bo nie ma dwóch identycznych momentów, by ktoś miał prawo dyktować nam, jak dobrze żyć.

Czy powinniśmy żyć przeszłością? A może wybiegać w przód? Planować? Lawirując pomiędzy byłem a będę, zapominamy o tym, że jesteśmy i tracimy szansę na szczęście. A szczęście jest tylko teraz.

Myślałam, że wiem o sobie wszystko. Przypuszczałam, że świat nie ma już dla mnie żadnych niespodzianek. Liczyłam na to, że wiem, czym jest miłość i utrata. Wierzyłam, że mój bagaż doświadczeń zawiera wszystkie barwy rzeczywistości.

Jakże się myliłam.

W jakże wielkiej tkwiłam nieświadomości.

A wszystko zmieniło się w dniu, kiedy poznałam Ciebie.

I kiedy Cię utraciłam.

Rozdział 1

Turkusowa tafla morza lśni, muśnięta przyjemnym dotykiem słońca. Leżę na plaży i wpatruję się w gromadkę dzieci grających w siatkówkę. Chociaż wokół panuje gwar i ruch, mam wrażenie, że nagle zaległa cisza.

Cisza przed burzą.

Błękit nieba poszarzał, a tuż obok pojawił się starzec, który białymi jak mleko oczyma wpatruje się w dal, w bezkres wody. Rozglądam się nerwowo, czując uścisk w klatce piersiowej. Zauważam, że nikt nie zachowuje się tak jak ja. Wczasowicze czerpią radość całymi garściami, nie zwracają uwagi na to, że wszystko spochmurniało, jakby niebo chciało wydać ostrzegawczy znak. W pewnej chwili pojawiła się potężna fala. Zbyt duża, zbyt szybka… Krzyk kobiety, popłoch i chaos. Wiatr – zbyt mocny jak na przyjemną morską bryzę. Zrywam się, mijam pędem tych, którzy stoją nieruchomo, patrzą z niedowierzaniem i poddają się żywiołowi. Tsunami nie wybiera. Przykrywa wszystkich kołdrą śmiercionośnej fali. W końcu pochłania i mnie.

Duszę się… Nieeeee!

– Dominika… obudź się! Wstawaj! Jesteś cała mokra… – usłyszałam dobrze znany głos. – Domi, ileż można cię szturchać!

Otworzyłam oczy i ujrzałam Wiktorię. Burza czarnych loków okalała jej twarz, a w bystrym, wyrazistym spojrzeniu wydało się gościć przejęcie.

– Słońce, chyba coś ci się śniło. – Dotknęła czoła, jakby sprawdzała, czy nie mam gorączki.

Ależ ulga.

Podniosłam się z łóżka wdzięczna za przerwany koszmar.

Wiktoria nieraz ratowała mnie z opresji i to nie zawsze sennej. Kilka razy pomogła mi w wygrzebaniu się z depresyjnego dołka. Zdarzyło się nawet, że odegnała niezbyt urodziwego natręta, który jak na złość upatrzył sobie mnie. Ale to już inna historia. Dziewczyna miała talent. I serce na dłoni.

Rozejrzałam się po pokoju w akademiku i zatrzymałam wzrok na czarnej walizce. No tak, tego dnia wyjeżdżałyśmy na upragnione wakacje.

W końcu po kilku latach odkładania każdego grosza uzbierałam na wyjazd marzeń. Kiedy więc trafiłam na okazyjną ofertę last minute, nie wahałam się. Postanowiłam zawalczyć o szczęście.

– Znowu ten sen. O fali tsunami, która mnie zabija. – Zdjęłam wilgotną koszulkę i poszłam poszukać ręcznika. – Muszę wziąć kąpiel.

Przelotny uśmieszek na twarzy Wiktorii zdradzał to, co chciała powiedzieć.

– Za dużo filmów, kochana. Stanowczo za dużo.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Znałyśmy się już w czasach podstawówki i mimo że na mojej drodze co chwila pojawiały się przelotne i nic niewarte znajomości pełne ułudy, zazdrości i kłamstwa, przyjaźń z nią przetrwała.

– Swoją drogą, może w gorącej Hiszpanii w końcu nauczysz się pływać. Uwierz, aktywny pobyt w wodzie to sama przyjemność – stwierdziła.

– Wolę inny rodzaj aktywności. Jazda na rowerze, bieganie…

– Taa, bieganie – przerwała mi. – Na przepocony dres raczej nikogo nie wyrwiesz. Co innego na kuse bikini. Bierz mnie, mój książę. Mała syrenka czeka! – Pokazowo wymachiwała rękami.

Na twarzy Wiki wylądowała miękka poduszka. Szybko ją złapała i odrzuciła. Zaczęłyśmy się okładać wypchanymi wełną kawałkami materiału jak dzieci, które spod czujnego oka rodziców wymknęły się na szkolną wycieczkę. Beztroskie chwile poprawiały mi humor. To właśnie chciałam zapamiętać i tego oczekiwałam w te wakacje – luzu, który zrekompensuje mi ostre zakuwanie wypełniające sporą część studenckiej doby.

Stałyśmy na dworcu autobusowym. Wiki, Kasia, ja i całe mnóstwo walizek. Tak, tak, dziewczyńskie wakacje nie mogły się odbyć bez stosu ciuchów na każdą okazję. Przecież lepiej wziąć za dużo, niż żałować, że czegoś się nie wzięło. Ot, sprawdzona życiowa dewiza.

– Ciekawe, jakie zaserwują nam żarcie. – Kaśka jak zawsze myślała żołądkiem. Mogła sobie na to pozwolić, bo wąska talia i szczupła pupa otworzyłyby jej drogę do świata mody, gdyby nie wzrost. Zresztą ja też mam niewiele więcej. Przy stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu raczej nie trafię do świata wielkoludów. No dobra… Nawet do świata przeciętniaków.

Jestem niewysoka, no i co z tego? Lady Gaga i Shakira też są niskie i świetnie sobie radzą. I uwaga, tak jak one też jestem blondynką!

A Kaśka? Pojawiła się na naszej drodze, naszej – czyli Wiki i mojej – w liceum. Co prawda chodziła do innej klasy, ale na jednym ze szkolnych wyjazdów dzieliłyśmy pokój. Zarażała humorem, często mówiła coś, zanim pomyślała, dlatego nieraz z jej powiedzonek tarzałyśmy się ze śmiechu. Jej nie dało się nie lubić. I była odważna pod każdym względem. Tym mi imponowała. W trakcie naszej znajomości przeszła metamorfozę. Kiedyś uwielbiała rzucać się w oczy: ekstrawaganckie fryzury, ostry makijaż. Teraz stonowała. Postawiła na naturalność i kasztanowe, sięgające do ramion włosy, raczej nieszczególnie wyróżniające.

– Żarcie? Tylko ty mogłaś o tym pomyśleć. Ja nie zamierzam długo gościć na stołówce. No, chyba że będzie nas obsługiwał jakiś przystojny kelner – podsumowała Wiktoria, poruszając wymownie brwiami. – Baby, przecież jedziemy poznać jakieś ciacha! – krzyknęła.

– A co z Marcinem? – Chwilowo odgrywałam rolę jej sumienia, chociaż dobrze wiedziałam, jaka padnie odpowiedź. W jej słowniku wyraz „miłość” nie miał prawa bytu. Wodziła facetów, wabiła w swoje sidła i czasami potrafiła zmieniać się w prawdziwą, zimną sukę. W pełni korzystała z życia i chyba ta różnica charakterów pozwoliła nam tak dobrze się dogadywać. Przecież przeciwieństwa się przyciągają, nie tylko w związkach partnerskich.

Sama rzadko gdzieś wychodziłam. Wolałam przytulny pokój i wieczór spędzony z książką w ręku.

Wiem, wiem. Mało interesujące.

– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jak dojedziemy, to zadzwonię i powiem mu, żeby już się nie łudził i dał mi spokój. Chyba nie zaprzepaszczę okazji na udaną zabawę, tylko dlatego że chwilowo znalazłam się w bliżej nieokreślonej relacji.

Można się było tego spodziewać.

Półgodzinne czekanie na autokar trochę się dłużyło. To jednak nic w porównaniu z przeszło trzydziestogodzinną jazdą, która wydawała się nie mieć końca. Autostrada, pola, kilka domów widocznych w oddali, pola, łąki, autostrada.

Masakra!

Czułam jak puchną mi kostki. Nigdy nie należałam do wygodnickich księżniczek, które każdy dyskomfort kwitują wyraźnym grymasem twarzy. Mimo to siedzenie na dupie naprawdę mnie wymęczyło. Choć dobra powieść i przyjaciółka sprawiły, że przetrwałam. Gorzej trafiło się Kaśce, która miała miejsce obok jakiegoś sześćdziesięciolatka z zaburzoną oceną własnej wartości. Momentami wydawało mi się, że się do niej przystawia. Widocznie facet nie miał w domu lustra. I pomyśleć, że dziewczyna liczyła na łut szczęścia i jedną z opcji: dwa wolne fotele dla siebie bądź przystojny dwudziestokilkulatek do towarzystwa.

Los chyba lubi sobie zakpić.

– Dwudziestominutowa przerwa – zapowiedział pilot, przerywając opowieść o miejscowościach, przez które przejeżdżamy. – Po prawej są toalety i restauracja, w której można kupić coś na wynos. Bardzo proszę o stawienie się na czas, bo przed nami jeszcze osiem godzin jazdy i będziecie mogli państwo w końcu odpocząć w wygodnych hotelowych łóżkach.

– Hotelowe łóżko na pewno nie będzie służyło mi do wypoczynku. – Wiktoria nie potrafiła powstrzymać się od komentarza.

Obok jakaś matka z dzieckiem obrzuciła ją niezbyt przyjaznym spojrzeniem.

No bez przesady. Czy to już nie można o niczym teraz mówić? Przecież nie powiedziała wprost, że jedzie na wakacje po to, by raczyć się dzikim seksem.

Po kilku minutach przeciskania się między fotelami siedziałyśmy na drewnianej ławce na wielkim parkingu, spoglądając na tłum palaczy przed autobusem. Niebo powoli żegnało się ze słońcem. Ostatnie promienie najjaśniejszej z gwiazd okalały horyzont złotem i czerwienią, ustępując miejsca księżycowi.

– Dlaczego nie poleciałyśmy samolotem? Co nas podkusiło, by na taką wyprawę ruszyć tą puszką żelastwa? – Wiki była naprawdę sfrustrowana.

– Fundusze. Mogłabyś polecieć co najwyżej zdalnie sterowanym samolotem – odpowiedziałam.

Jęczałyśmy jak emerytki, a przecież czekała nas jedna z najpiękniejszych przygód.

Przyszłość szykowała dla nas pełnię wrażeń, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałyśmy. Czułam jednak tlące się w głębi serca przekonanie, że Hiszpania odciśnie na mnie piętno, którego już nigdy nie wymażę z pamięci. Nie myliłam się, chociaż moja kobieca intuicja już kilkakrotnie wyprowadziła mnie w pole. Nie tym razem, bo gdzieś tam czekało moje przeznaczenie.

W autokarze wyjęłam małą turystyczną poduszkę, napompowałam, włożyłam pod głowę i zamknęłam oczy. Miarowy, ledwo słyszalny szum silnika pozwolił mi odpłynąć. Tym razem nie śniło mi się nic. A przynajmniej takie miałam wrażenie.

– Dominiko, obudź się! – Zauważyłam na ramieniu czyjąś dłoń.

– Chyba dojeżdżamy – relacjonowała podekscytowana Wiktoria.

Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Poczułam przyspieszone bicie serca, jak gdyby spokojny stęp przerodził się w galop. Spojrzałam w okno, ale oprócz miliona świateł przydrożnych latarni i hotelowych gmachów nie ujrzałam nic. Wokół panował mrok. W autokarze wciąż spało wielu ludzi. I tylko pilot nerwowo się krzątał, lekko uderzając w mikrofon, który najwyraźniej przestał działać.

– Raz, dwa, trzy… Raz, raz… No dobra… Szanowni państwo – odezwał się – będę mówił głośno, bo mikrofon właśnie przestał działać. Bywa. Nasza podróż powoli dobiega końca. W imieniu kierowców i swoim chciałbym serdecznie podziękować za współpracę i miło spędzony czas. Za pół godziny dotrzemy do Pineda de Mar, gdzie niektórzy z państwa rozpoczną swoje wakacje. Następny przystanek to Calella, o kolejnych będę informował na bieżąco – przerwał, po czym mówił dalej: – Korzystając z okazji, skoro znajdujemy się już w tym przepięknym hiszpańskim regionie, chciałbym powiedzieć, co nieco o tym, co na Costa Brava warto zobaczyć. Costa Brava rozciąga się wzdłuż Morza Śródziemnego na długości przeszło dwustu kilometrów…

– To gdzie to morze? Widać już coś? – Nie wytrzymałam i podekscytowana zwróciłam się do Wiki, bo przecież na ten widok cieszyłam się najbardziej. Nie interesowało mnie to, co ma do powiedzenia pilot. Marzyłam o tym, by postawić stopę na złocistym piasku szerokich plaż, które już wcześniej widziałam na zdjęciach w internecie.

– Spójrz na prawo, widzisz kawałek połyskującej tafli? – Wiktoria wskazywała palcem konkretne miejsce.

– Tam właśnie zmierzamy. Teraz jeszcze słabo widać, bo przysłaniają drzewa i jest ciemno. Ale nie martw się. Niedługo napatrzysz się do woli.

– Drogie panie, proszę jeszcze o chwilę ciszy – zwrócił nam uwagę nieco poddenerwowany pilot. Zrobiło mi się głupio.

– Przepraszamy – odpowiedziałyśmy chórem i starałyśmy się udawać, że go słuchamy.

Moje myśli popłynęły jednak o wiele dalej. Były nad słabo widocznym kawałkiem błyszczącej tafli.

Po czterdziestu pięciu minutach zatrzymaliśmy się przed siedmiopiętrowym, otoczonym zielenią hotelem Oasis. Oszklony, nowoczesny budynek milczał, a jednak przewieszone przez barierki ręczniki świadczyły o tym, że w ciągu dnia na pewno nie jest tutaj tak cicho. Puste, ze względu na wczesną porę, baseny imponowały wielkością. Nad krystalicznie czystą wodą wznosiły się średniej wielkości palmy, a obok stosy uporządkowanych niebiesko-białych leżaków. Trzy i pół gwiazdki dumnie prezentowało się tuż obok hotelowej nazwy, a ponoć jak na tutejsze standardy oznacza to całkiem niezłą wygodę i to było widać.

Po wyjściu z autokaru czułam ogromne podekscytowanie. Nie mogłam uwierzyć, że ze swojej nędznej pensji zarobionej na studenckiej stołówce udało mi się nazbierać na taki wypad. To było jak spełnienie marzeń po długim czasie oszczędzania.

– Życzymy miłego pobytu. – Pilot pożegnał naszą trójkę i parę wyraźnie zakochanych dwudziestokilkulatków. – Rezydent już idzie. – Wskazał na drzwi, zza których wyłonił się nieco starszy, lekko zaokrąglony, ale sympatycznie wyglądający mężczyzna.

Ruszyliśmy z walizkami w jego stronę, a na odchodne pomachaliśmy tym, którzy jechali dalej.

– Dzień dobry! – padło serdeczne powitanie.

– Sama młodzież. To dobrze. Trzeba zwiedzać świat póki czas. – Podał dłoń każdemu i zaprosił nas do środka.

Potężny hol lśnił blaskiem wypastowanego marmuru. Z sufitu zwisały niewielkie żyrandole, których kryształki mieniły się w świetle żarówek. Kółka walizek cichutko szumiały, przesuwając się po ekskluzywnej podłodze. A my rozglądałyśmy się dookoła jak Kopciuszek, który nagle znalazł się w pałacu księcia. Po lewej stronie minęłyśmy przeszklone drzwi, za którymi najwyraźniej była stołówka. Po prawej ulokowano recepcję i to właśnie tam rezydent się zatrzymał.

– Mili państwo. Nazywam się Tadeusz Broknicki i podczas waszego pobytu będę waszym rezydentem – przemówił. – Ze względu na wczesną porę musicie jeszcze poczekać. Pokoje są dostępne od dziesiątej, więc o dziewiątej trzydzieści proszę byście przyszli tutaj po klucze. Tymczasem możecie się rozejrzeć po okolicy. Ulice są jeszcze puste, więc można namierzyć to, co warte uwagi. Uwierzcie, potem nie będzie już tak spokojnie.

– Czy możemy zostawić gdzieś walizki? – zapytał mężczyzna, który wraz z dziewczyną czekał na zakwaterowanie.

– Ależ oczywiście. Byłbym zapomniał – tłumaczył rezydent – przecież nie będziecie państwo taszczyć ich po mieście. Walizki proszę postawić obok recepcji. Hotelowa obsługa będzie miała na nie oko.

Na wymarzoną kąpieli musiałyśmy jeszcze poczekać, dlatego wyruszyłyśmy przed siebie. Niebo robiło się coraz jaśniejsze, a rześkie powietrze zsyłało lekkie podmuchy morskiej bryzy. I co zrobiłyśmy z wolnym czasem? Pobiegłyśmy na plażę, by przywitać się z morzem i zobaczyć miejsce, w którym spędzimy sporą część najbliższych dni. Wilgotny piasek delikatnie zapadał się pod bosymi stopami, a jego ogrom ciągnął się w nieskończoność. Szum fal pieścił uszy, a ich wyraźny dźwięk niezakłócony gwarem turystów brzmiał jak najpiękniejsza melodia. Gdzieniegdzie było widać ludzi, którzy wstali na poranny jogging. Też miałam takie zamiary, ale nie dziś. Pierwsza doba miała upłynąć mi wyłącznie na błogim relaksie i dobrej zabawie.

– Usiądźmy na tamtej ławce – zaproponowała Kaśka i ruszyła, jakby ktoś za chwilę miał zająć to miejsce. – Jestem megagłodna.

Wyjęłyśmy resztę zapasów z bagaży podręcznych i napawałyśmy oczy błękitem nieba, które już ogłosiło nastanie dnia.

Miałam dwadzieścia jeden lat i po raz pierwszy widziałam morze. I to jeszcze jakie!

– Ilekroć widzę kanapki, myślę o myszach – rzuciła Wiktoria, tym samym odbierając nam apetyt.

– Dobrze się czujesz? – zapytała z niesmakiem Kaśka. – Na takie porównanie bym nie wpadła.

Dobrze wiedziałam o co jej chodzi i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

– Mało apetyczne – zaczęłam – ale trochę prawdziwe.

Nierozumiejąca sytuacji Kaśka patrzyła na nas z wyraźnym zainteresowaniem. Bo kto normalnie porównałby pyszne jedzenie do wstrętnych gryzoni?

– Mój tata był górnikiem – kontynuowałam. – Mama robiła mu kanapki, które nie zawsze zjadał i to nie z własnej winy. Bywało, że sięgając do woreczka z jedzeniem, natrafiał na dodatek w postaci myszy.

– Fuj! – wzdrygnęła się Kaśka. – To skąd te myszy!? – bardziej krzyknęła, niż zapytała.

– Górnicy, kopalnia, praca pod ziemią – rzucała hasłami Wiktoria.

– No tak, faktycznie. Nigdy nie chciałabym pracować w takim miejscu.

– Niestety tam, gdzie dorastałam, raczej nie było wyboru – zakończyłam z nutą smutku w głosie.

Wychowywałam się w biednej rodzinie. Skromna renta ojca inwalidy nigdy nie wystarczała na wypasione wakacje. Mogłam co najwyżej jechać pod namiot kilkadziesiąt kilometrów od domu.

Losy mojej rodziny rozstrzygnęły się w kilka minut, kiedy miałam sześć lat. Wypadek w kopalni, trzy ofiary śmiertelne i kilka rannych – w tym mój ojciec, który skończył na wózku. Niewiele z tego pamiętam. Prawie nic. A jednak mam wrażenie, że właśnie wtedy moja matka zatraciła zdolność uśmiechania się. Nastały ponure dni, pełne bólu, rozpaczy i pretensji do Boga. Życie szybko pozbawiło mnie złudzeń, lecz nie odebrało marzeń. Zawsze wierzyłam w to, że mogę coś osiągnąć. I proszę, siedziałam na plaży w Hiszpanii i miałam spędzić tutaj dwa przepiękne tygodnie, podczas których nie zamierzałam zamartwiać się przeszłością. Po prostu carpe diem… No dobra, wyszło jakoś tak snobistycznie. Jak mówi Wiki: „Nie spać, zwiedzać, z*********ć”. Teraz brzmi o wiele lepiej, nowocześniej.

– Cholera. Jest już dziewiąta piętnaście. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Kaśki.

Zerwałyśmy tyłki z ławki, w pośpiechu zabierając plecaki. Zawsze przejmowałam się tym, co myślą o mnie inni. Gdyby więc początek wakacji rozpoczął się od przyklejenia mi łatki spóźnialskiej, nie czułabym się dobrze. O dziwo, nawet moja przyjaciółka postanowiła się sprężać. A to do niej niepodobne. Na co dzień zazdrościłam jej tego luzu, bo chociaż dotąd wszystko olewała i robiła wiele głupich rzeczy, uchodziło jej to na sucho.

Po przekroczeniu progu hotelu zauważyłam, że rezydent i zakochana para już czekają. Zostało jeszcze pięć minut, więc nie miałyśmy się czym przejmować. Uśmiechnięty pan Tadek wskazał nam miejsce na szerokiej czarnej kanapie i rozdał formularze do wypełnienia. Po przebrnięciu przez niezbędne formalności dostałyśmy klucze i mogłyśmy rozpocząć to, na co tak długo czekałyśmy. Nasz pokój znajdował się na trzecim piętrze. Wizja targania ciężkich walizek po schodach odpadła na wstępie. Przecież to nie średniowiecze, a do dyspozycji gości były aż trzy windy. Decydując się na jedną z nich, grzecznie czekałyśmy na swoją kolej.

– Name, surname, date of birth, sex, personal numer. – Zniecierpliwiona Wiktoria wyliczała kolejno rubryki, które trzeba wypełnić w wymiętym formularzu. – Może jeszcze rozmiar cycków. Tutaj musiałabym trochę nakłamać, bo… – Nagle urwała, bo w drzwiach windy stanął mężczyzna, chociaż to pospolite słowo stanowczo nie oddaje tego, co objawiło się naszym oczom.

Kruczoczarne włosy cudownie komponowały się ze śniadą, opaloną skórą. Miał czarne bermudy z podwiniętymi nogawkami i białą bokserkę, pod którą wyraźnie przebijały się mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Jego lewą rękę pokrywał misternie wykonany, sporej wielkości tatuaż.

I ten wzrok. Ciemne, przenikliwe oczy wpatrywały się w Wiktorię, która stała jak wryta.

Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie.

A on, no cóż… Uśmiechając się lekko, wyglądał jak młody Bóg i patrzył na nią, nie na mnie.

No właśnie… Patrzył na moją przyjaciółkę.

Kiedy ona była ze mną, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zdążyłam przywyknąć, bo przecież kochałam ją jak mało kogo i za żadne skarby nie zrezygnowałabym z tej znajomości. Ponoć mówią, że warto obracać się w towarzystwie mniej atrakcyjnych koleżanek, żeby zyskać na dobrym wrażeniu. W moim wypadku było odwrotnie. Niestety.

– Przepraszam. Chciałbym przejść. – Jego przyjemnie brzmiący głos wyrwał mnie z letargu.

Kilka sekund i totalnie odjechałam. Najwyraźniej dziewczyny też, bo miały na twarzy wypieki. Obie!

– Jezus… Co to było? – szepnęła Wiktoria, kiedy znalazłyśmy się już na bezpiecznym gruncie w windzie.

– Jezus z pewnością nie. Ale jakiś ziemski bóg na pewno – odpowiedziałam, chociaż szczerze powiedziawszy, brakowało mi słów.

Mieliście tak kiedyś, że nagle jedna chwila odebrała wam zdolność mówienia, myślenia i oddychania? Wtedy właśnie tak mi się przytrafiło.

– Ale dziewczyny, przecież on gadał po polsku? To chyba Polak. – Byłam nieco zdezorientowana.

Winda się zatrzymała.

– No właśnie – przytaknęła Wiki. – Ale skąd wiedział, że go zrozumiemy? – Próbując przepchnąć walizkę przez próg windy, nagle zatrzymała się i zerknęła na nas. – Myślicie, że słyszał to o cyckach?

– Chyba nie przejmujesz się czymś takim – skwitowała żartobliwie Kaśka. – Cholera tam wie.

Rozdział 2

Hotelowe pokoje lśniły czystością. Drzwi otwierane kartą były jak bajka nie z mojego świata. Duża przestrzeń wypełniona wielką szafą, stolikami nocnymi i wygodnym małżeńskim łożem prezentowała się luksusowo. W tej całej kompozycji nie pasowały jedynie nowoczesne obrazy. Wielki misz masz, kilka kropek, kresek i plam jakoś do mnie nie przemawiało. Na co dzień wolę starą, sprawdzoną sztukę, którą zinterpretuje nawet taki amator jak ja.

W drugim, nieco mniejszym pokoju, znajdowała się czerwona, rozkładana kanapa, telewizor, wiszący regał i toaletka. Sporych rozmiarów okno prowadziło na taras. Wystarczyło jednak zerknąć z daleka, by zobaczyć, że nie trafił nam się widok na morze. Trudno, ale przed hotelem mogłyśmy napawać nim oczy do woli. Miałyśmy za to jak na dłoni cały kompleks basenów, gdzie teraz było już naprawdę wielu wczasowiczów.

– Która będzie spędzać tutaj samotne noce? – Kasia wskazała na kanapę. Najwyraźniej od razu chciała rozwiązać sporne kwestie przydziału. – Bo jeżeli nie chcecie, to mogę ja.

– Przecież zmieścimy się we trzy na tamtym małżeńskim łożu – zażartowałam. – Kasiu, my z naszym wzrostem w szczególności. – Puściłam do niej oko.

Kiedy dziewczyny rozpakowywały walizki, ruszyłam pod prysznic. Łazienka wyposażona była także w wannę, ale szkoda mi było czasu na długą kąpiel. Zamknąwszy drzwi, spojrzałam w wielkie lustro rozciągające się nad dwiema umywalkami wmontowanymi w marmurowy blat. Podróż wyraźnie dała mi się we znaki. Podkrążone oczy, lekko rozmazana kredka, która miała je podkreślać, i blade policzki. Co prawda nie miałam w zwyczaju przesadnie się malować, ale czarna kreska tuż nad niebieską tęczówką weszła mi w nawyk. Uśmiechnęłam się. Od razu wyglądałam lepiej. Miałam niezbyt ponętne usta, ale nie mogłabym powiedzieć, że matka natura mnie pokrzywdziła. Nie powinnam narzekać, choć nie obdarzyła mnie tak zniewalającym powabem jak Wiki. Moja szczupła, wysoka przyjaciółka powalała blaskiem spojrzenia, a jej pełne usta nieraz okazywały się kluczowym elementem udanych podbojów. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tym momencie stanęła mi przed oczyma scena przed windą. I poczułam lekkie ukłucie zazdrości, bo wiedziałam, że ów nieziemsko przystojny mężczyzna nigdy nie zwróciłby na mnie uwagi. Chociaż nawet nie miałam pewności, czy jeszcze przyjdzie mi go zobaczyć.

Nie powinnam o tym myśleć. Nie powinnam, ale moja wyobraźnia miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Bywa.

Po trzech godzinach plażowania, pysznym obiedzie serwowanym w hotelowej stołówce (ku rozpaczy Wiktorii na sali obsługiwały nas tego dnia wyłącznie kelnerki) i wstępnym rozpoznaniu postanowiłyśmy wyruszyć na poszukiwanie ciekawych miejsc. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc zakładając wygodne buty, jednogłośnie obrałyśmy kierunek, chociaż nie wiedziałyśmy, dokąd nas zaprowadzi. Po obu stronach ładnie wybrukowanej ulicy mijałyśmy dziesiątki sklepowych wystaw. Porcelanowe cudeńka, modne ciuchy, błyskotki kusiły i wołały, ale przecież nie przyjechałyśmy na zakupy. Było pięknie i ciepło, i błogo. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz nie musiałam czegoś robić. Spacerowałyśmy ponad godzinę, nie czując zmęczenia. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy gwarne centrum zamieniło się w otoczone mieszkalnymi domami ubocze. Droga była jednak na tyle oświetlona, że nie miałyśmy się czego obawiać.

– Patrzcie jaki biedak! – krzyknęła Kaśka, kiedy zza rogu wyłonił się sporych rozmiarów, czarny kulejący pies. Truchtał z głową opuszczoną ku ziemi. Ciche dzwonienie ciągnącego się za nim łańcucha świadczyło o tym, że był zbiegiem. Więźniem, który najwyraźniej zerwał się w poszukiwaniu wolności. – Pewnie ktoś go potrącił. – Nie zastanawiając się długo, podbiegła do niego.

Zwierzak przystanął, wpatrując się w nią uważnie, jakby próbował wyczuć jej intencje. Był czujny i czekał w gotowości na rozwój sytuacji.

– Uważaj, bo może mieć wściekliznę – ostrzegłam Kaśkę, bo choć do czworonogów pałałam miłością, od kiedy rodzice kupili mi słodkiego i zabawnego jamnika, wiedziałam, że czasami nie warto ryzykować. Przecież nie trzeba nam dodatkowych problemów. A tym bardziej nie tutaj.

– Nie przesadzaj. Wygląda jakby ktoś go skrzywdził – odpowiedziała.

– No właśnie, dlatego… – Nie zdążyłam dokończyć, bo kiedy Kasia wyciągnęła dłoń, zwierzak skoczył i zatopił w niej kły.

Jęk Kasi przeszył powietrze i sparaliżował mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie się poruszyć. Kiedy jednak zobaczyłam pędzącą do Kaśki Wiktorię, odzyskałam siły. Byłam w szoku i nie zauważyłam nawet, kiedy czarna bestia uciekła. Pies zniknął tak szybko, jak niespodziewanie się pojawił, a pamiątką po nim pozostało przerażenie i drżąca dłoń białej jak kreda Kasi.

– Pokaż. Musimy iść z tym na pogotowie. – Wiktoria starała się zachować zimną krew, choć pewnie nie było jej łatwo. Podniesiony ton głosu demaskował jej zdenerwowanie. Pospiesznie przegrzebywałam torebkę w poszukiwaniu chusteczek i telefonu. Wszystko stało się tak szybko, że mój umysł nie mógł w całości tego zarejestrować.

Ale kiedy nasza ofiara ataku pokazała rękę, nie było na niej zupełnie nic.

Nawet drobnej ranki czy śladu zadrapania.

Jakby całe zajście było wytworem naszej wyobraźni, a przecież widziałyśmy to wszystkie i na pewno nie byłyśmy na haju. Mina Kasi świadczyła o tym, że była równie zdezorientowana jak my. Oglądała rękę w poszukiwaniu dowodu na to, czego byłyśmy świadkami.

– Co to było? – zapytała drżącym głosem, rozglądając się dookoła.

Żadna z nas nie była w stanie sensownie odpowiedzieć na to pytanie. Nieme i osłupiałe przyglądałyśmy się miejscu, w którym jeszcze przed kilkoma sekundami stał czarny pies.

– Może chciał nas ostrzec – rzuciłam pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy.

– Myślę, że raczej się ciebie bał i bronił, nie chcąc jednocześnie zrobić ci krzywdy – zasugerowała Wiktoria. – Trochę znam się na zwierzętach.

Przytaknęłyśmy, choć cała sytuacja zrobiła na nas takie wrażenie, że zdecydowałyśmy się zawrócić, ale nie odzywałyśmy się przez kilka dobrych minut. Chyba szukałyśmy własnych odpowiedzi.

Kiedy dochodziłyśmy do centrum, wciąż miałam przed oczyma minę przerażonej Kasi.

– Wiecie, co mi się przypomniało? – zaczęłam. – Pewna historia, którą kiedyś opowiadał dziadek.

– Serio? Będziesz gadać o dziadkowych wspomnieniach? – skomentowała Wiktoria. – Teraz, kiedy wciąż czuję serce w gardle. Naprawdę nieźle się wystraszyłam.

– Nie chcecie, to nie. – Udałam obrażoną. – Nic nie powiem.

– Dawaj, przecież widzę, że zaraz wybuchniesz. Jak już zaczęłaś, to kończ. – Cmoknęła mnie w policzek w ramach przeprosin.

– Nie dam się prosić. – Wyszczerzyłam zęby, przywołując wspomnienia z czasów dzieciństwa. – Ale uwaga, nie posikajcie się ze strachu – ostrzegłam w ramach żartobliwego wstępu. – Ponoć kiedyś, kiedy mój pradziadek, ojciec dziadka, był jeszcze małym chłopcem, w jego wiosce miała miejsce niewyjaśniona historia, właśnie z udziałem psa.

– Ooo, zaczyna robić się ciekawie. – Kasia wydawała się zainteresowana opowieścią.

– W ogrodzie pewnej życzliwej kobiety znajdowała się studnia, z której pozwalała korzystać sąsiadom. Wiecie, wtedy nie było tak, że każdy ma wodę pod nosem. Kiedy właścicielka posesji zmarła, przejęła ją bardzo złośliwa jędza, która nie liczyła się z nikim, przeganiała wszystkich i nie zwracała uwagi na to, że utrudnia im życie. Ludzie musieli znaleźć inne źródło wody, jakoś sobie poradzili. I nie byłoby w tej opowieści nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że furiatka zachorowała i kopnęła w kalendarz, a od tej chwili na studni zaczął przesiadywać duży czarny pies. Ilekroć przychodził ktoś po wodę, zwierz posłusznie stał obok, odprowadzał ludzi do furtki i znikał. Mieszkańcy wierzyli, że była to dusza złośliwej jędzy, która po śmierci musiała odpokutować za grzechy.

– Niezłe – uznała Kasia.

– Dziwne. Ale myślę, że nie było internetu i telewizji, więc ludzie musieli czymś karmić swoją wyobraźnię i wymyślali najróżniejsze pierdoły, żeby mieć się czym jarać. – Wiktoria jak zawsze myślała racjonalnie.

– Chyba tak. Może masz rację. Jednak według mnie te czasy wcale nie były takie złe. Ludzie mieli czas na wszystko, doceniali kontakt z drugim człowiekiem, nie uciekali przed nim.

Po kilkudziesięciu minutach ślimaczego tempa dotarłyśmy na położoną nieopodal hotelu plażę. Miałam wrażenie, że po nietypowym i napędzającym stracha przeżyciu, nieco nam się polepszyło. Zamoczyłyśmy stopy w morskiej wodzie, która za dnia z pewnością była cieplejsza. Stojąc tam, wydawało mi się, że właśnie odnalazłam swoje miejsce na ziemi. Aż trudno było uwierzyć, że to dopiero pierwszy dzień wakacji. Nie miałam pojęcia, że los planuje dla mnie o wiele więcej.

– Ej, patrzcie. – Wiktoria gapiła się w jasny punkt żarzącego się na plaży ogniska. – Jakaś impreza. Normalnie kocham to miejsce! – Przebijająca w jej głosie ekscytacja sięgnęła chyba zenitu.

– No fakt. Impreza. Ale przecież się na nią nie wprosimy? – W mojej głowie odezwał się głos rozsądku.

– Jak to nie. Zróbmy coś szalonego. Myślę, że po doświadczeniach dzisiejszego wieczoru na pewno nam się to należy.

Okej, też nie miałam ochoty na powrót do hotelu. Gwieździste niebo wciąż zachęcało do tego by zostać. Było przyjemnie, beztrosko i błogo. Ale przecież nikogo tam nie znałyśmy i jakoś tak głupio pchać się bez zaproszenia.

Nie zdążyłyśmy jednak z Kasią powiedzieć ani słowa więcej. Nasza kochana, impulsywnie działająca, ale zdeterminowana przyjaciółka już brnęła przed siebie.

Zapomniała o Kaśce. Zapomniała o mnie.

– Chyba nie chcecie przegapić takiej okazji! Chodźcie, nie pożałujecie! – krzyknęła.

Nie miałyśmy innego wyjścia i poczłapałyśmy za nią. Przecież nie mogłyśmy jej tak zostawić.

Miasteczko tętniło życiem. To podobało mi się najbardziej. Oświetlony kolorowymi laserami, wydostającymi się z nadmorskich klubów, brzeg zachęcał do nocnego szaleństwa. Na wsi, w której się wychowywałam, godzina dwudziesta zabierała ulicom oddech. Wszystko milkło, a pozamykane sklepy, których i tak nie było zbyt wiele, straszyły więziennymi kratami. I jedynie światła widoczne w oknach domów świadczyły o tym, że ludzie tam funkcjonują. Idąc na studia do wielkiego miasta, liczyłam na duże zmiany. Ale choć z okna akademika dało się dostrzec panujący na ulicach ruch przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nieczęsto gdzieś wychodziłam. Nie znaczy to, że nie uczestniczyłam w studenckich imprezach, bo przecież Wiktoria nie dałaby mi żyć. Nigdy nie byłam jednak lwem parkietu. Nie lubiłam skupiać na sobie uwagi i nie czułam takiej potrzeby. Tutaj, w uroczej za dnia i drapieżnej nocą Calelli, wszystko było inne. W tle nieustannie snuła się muzyka, a biodra rwały się do tego, by choć na chwilę połączyć się z jej rytmem.

Rozmazana plama ogniska, do którego zmierzałyśmy, robiła się coraz bardziej wyraźna. Spokojne, wznoszące się ku górze płomienie oświetlały niektóre twarze znajdujące się w pobliżu. Kilka osób stało i niezdarnie kiwało się na boki. Jakaś para całkowicie pochłonięta swoim towarzystwem w żelaznym uścisku namiętnie wymieniała ślinę. Reszta siedziała na niewielkich skrawkach materiału. Już z kilku metrów, pomimo grającej w tle piosenki, dało się słyszeć zaraźliwy śmiech. Ci ludzie najwyraźniej bardzo dobrze się bawili i nie spodziewali się, że za chwilę ktoś im przeszkodzi.

– Hello! – Wiktoria dotknęła ramienia jednej z dziewczyn. W tym momencie kilku chłopaków zerknęło na nas. Chyba nie rozumieli, co się dzieje. – We are from Poland. Can we join you?[1] – Bez zbędnych tłumaczeń zapytała o przyzwolenie na wspólną zabawę.

Miałam przeczucie, że czeka nas totalna klapa.

Super! Pierwszy wieczór, a my pokazujemy nieokrzesane oblicze. Dziewczyna gadająca z Wiki poszeptała coś do ucha swojej koleżance, po czym przytaknęła, obnażając rząd białych zębów.

– Oj! – krzyknęła, skupiając na sobie uwagę.

Kiedy wszyscy umilkli, myślałam, że spłonę. Kilkanaście osób wpatrywało się tylko w nas. Laia, bo tak miała na imię nasza hiszpańska koleżanka, wyrecytowała kilka zdań. Nie rozumiałam nic prócz wyraźnego „Polonia”. Usłyszałyśmy brawa, chyba nas zaakceptowano. Nie było tak tragicznie.

Momentalnie znaleźli się obok mnie dwaj mężczyźni, żeby się przywitać. Przez podanie dłoni czy przyjazny uścisk stawałam się częścią tej grupy. Żywiłam się nadzieją, że nie mają nam tego za złe. Zerknęłam na Wiktorię, która właśnie jadła coś z miski trzymanej przez Laię. Coś mnie zaniepokoiło, bo na jej twarzy malowało się dziwne osłupienie. Energicznie kiwała ręką, bym do niej podeszła.

– Co jest?

– Domi, patrz. Idzie tu! Laia mi powiedziała, że są tu nasi… – przerwała. – Dobra cicho. Patrz za siebie. – Nieskładny bełkot Wiktorii w niczym mi nie pomagał.

Odwróciłam się i zamarłam.

Przede mną stał on.

Ciemnooki chłopak z hotelu.

Pewnie miałam niezbyt sprytną minę, ale naprawdę nigdy bym nie przypuszczała, że go tutaj zobaczę.

– Dawid – powiedział oschle.

Teraz zdębiałam jeszcze bardziej. Podczas gdy inni naprawdę serdecznie nas przyjęli, on sprawiał wrażenie niezadowolonego.

Wypowiadając swoje imię, czułam w gardle wielką, nieprzyjemną gulę. Coś było nie tak!

– Czy zawsze wpraszacie się na imprezy? – zapytał Wiktorię.

Jego głęboki głos sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Ze strachu? Na to pytanie nie byłam w stanie odpowiedzieć. Dzięki Bogu zaraz przy Dawidzie pojawili się Adam i Tomek. Jak się okazało, także nasi rodacy, którzy wykazali o wiele więcej entuzjazmu i mocno mnie wyściskali. Próbowałam wyłapać tłumaczenia mojej przyjaciółki, ale musiałam skupić się na swoich rozmówcach. Po krótkiej wymianie zdań wiedziałam już, że Adam i Tomek przyjechali tutaj jako sezonowi instruktorzy pływania pracujący na zlecenie hotelu. Na co dzień przebywali w miejscowości Lloret de Mar, wieczorami zaś ściągali do Calelli, by spotkać się z Dawidem. On także był instruktorem i jako dobry kumpel załatwił im tę robotę. Od razu pomyślałam, że gdyby to Dawid miał być moim nauczycielem pływania, chyba podcięłabym sobie żyły. Po tym jak chłodno mnie przywitał, nie mogłam sobie wyobrazić choćby krótkiej rozmowy z nim, a co dopiero gdybym miała powierzyć mu swoje życie. Jego uroda zapierała dech, trzeba było przyznać. Ale przecież nie wygląd się liczy. Z ładnej miski się nie najesz, mawiała moja babcia.

– Dobrze się składa, bo nie umiem pływać – przyznałam, żeby podtrzymać rozmowę.

– Żartujesz? Zaraz się przekonamy. – Adam, zielonooki brunet udawał, że chce mnie złapać.

– Nie! Nie! Bez przesady. – Wizja niezdarnych i chaotycznych ruchów wykonywanych na powierzchni wody przed nowo poznanymi znajomymi naprawdę mnie przeraziła.

– A tak na serio – powiedział – to przecież możesz skorzystać z pomocy Dawida. On tu jest cały czas. – Naprawdę mógł tego nie mówić. – No, chyba że koniecznie chcesz mnie, to rozumiem – dodał z szelmowskim uśmiechem, a ja poczułam, że naprawdę go lubię.

– Właśnie tak. Ciebie.

Kurczę. Ulegałam urokowi tego wieczoru i byłam bardziej odważna, niż przypuszczałam. Ale ta rozmowa poprawiała mi humor. Zerknęłam na Wiktorię, która nadal rozmawiała z Dawidem. Oboje wydawali się wyluzowani i zaangażowani. A więc znaleźli wspólny język. Szczęściara. Wiedziała, jak okiełznać nawet najbardziej nieuchwytnego ogiera.

Niedługo potem wszyscy rozsiedliśmy się wokół ogniska. Ulokowawszy się wygodnie na przyjemnym kocu, zdjęłam cienki sweterek.

– Szykujesz się już do lekcji? – usłyszałam wesołą docinkę Adama.

Swoją drogą, może mógłby nauczyć mnie pływać. Był takim typem człowieka, któremu naprawdę mogłabym zaufać. W tamtej chwili byłam wdzięczna Wiktorii za to, że tutaj przyszłyśmy. Niby głupi pomysł, a jednak zakończył się sukcesem. Pierwsza noc, a my już poznałyśmy całkiem fajnych ludzi.

– Dominika wants to suggest stripping![2] – Obok jedna z dziewczyn, która o dziwo zapamiętała moje imię (ja jej niestety nie), totalnie mnie zaskoczyła. – Let’s swim topless![3] – krzyknęła.

Myślałam, że się przesłyszałam. Przecież tylko zdjęłam kardigan. Nie zachęcałam nikogo do rozbierania się. A już na pewno nie do zdejmowania staników!

Nagle wszyscy spojrzeli na mnie. Nie wiem dlaczego, ale mimowolnie zerknęłam na Dawida. Na jego ramieniu właśnie wisiała wytapetowana brunetka. Najwyraźniej tym razem i on był ciekawy mojej reakcji. Chociaż raz zwrócił na mnie uwagę. Szkoda, że z inicjatywy kogoś innego.

Serce waliło mi tak, jak gdyby miało za chwilę wyskoczyć. Słyszałam oklaski, które chyba miały być formą dopingu. Pokiwałam głową w formie zaprzeczenia. Czułam, jak purpurowa kotara okrywa moją twarz.

Nagle dostrzegłam, że na szczęście cała uwaga skupia się na kimś innym. Dziewczyna, która wspomniała o rozbieraniu się, siedziała już bez biustonosza i zakrywała piersi dłońmi. Ucieszona ze swojego pomysłu wstała i pobiegła do wody, a za nią inni ochotnicy. Skusiła się i Wiktoria, co zbytnio mnie nie zdziwiło. Ale kiedy zobaczyłam skierowany w moją stronę niepewny wzrok Kaśki, naprawdę zwątpiłam. Przecież w Polsce nigdy by o tym nawet nie pomyślała. Widząc, że ja na pewno nie dam się przekonać, rozebrała się nieśmiało i pozakrywana rękami pobiegła za resztą.

Też mi frajda. A niech się bawią. Jutro będą zastanawiały się nad tym, co zrobiły – pomyślałam.

Szczerze powiedziawszy, byłam trochę wściekła. Może pod tym względem miałam trochę staroświeckie poglądy, ale nie czułam potrzeby obnażania się przed tłumem obcych ludzi.

Wokół zrobiło się cicho. Imprezowy gwar przeniósł się bliżej morza, gdzie najwyraźniej wszyscy bardzo dobrze się bawili. Przy ognisku została tylko para, która już na samym początku zwróciła moją uwagę namiętnym pocałunkiem, ale też Dawid, jego towarzyszka leżąca mu na kolanach oraz – na moje nieszczęście – ja. Cztery osoby zajęte sobą i piąte koło u wozu. Oczywiście, komu przypadła ta przeurocza rola?

Mnie.

Niewdzięczna funkcja i chyba mało pożądana.

Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Albo wypad.

Wiedziałam, że na mnie już czas. Dość dziwacznych wrażeń jak na jeden dzień. Podnosząc się z miękkiego koca, zabrałam małą torebkę i skierowałam na ulicę. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w hotelu i zasnąć, żeby zapomnieć o wszystkim.

– Nie dasz się przekonać? – Wyraźny męski głos na chwilę mnie zatrzymał.

Głos Dawida.

Odwróciłam się i upewniłam, czy na pewno mówi do mnie. Nie wiedziałam, czy kpi, ironizuje, zachęca, czy po prostu pyta. Jego ton nie wyrażał żadnych emocji. Przyjaciółka leżąca na nim, dziewczyna czy ktokolwiek to był, podniosła głowę, zerkając na mnie. Musiałam coś odpowiedzieć.

– Nie. Dzięki – rzuciłam i pomaszerowałam.

Nie. Dzięki?

Masakra, jaka byłam głupia. Wyszłam na totalnie drętwą. Mogłam dorzucić, że źle się czuję. Że już dość wypiłam i muszę wracać.

Albo że cycki pokazuję tylko tym, którzy na to zasłużyli.

Nie, nie! Stanowczo to ostatnie byłoby bardzo głupie.

Cokolwiek jednak bym powiedziała, byłoby to lepsze niż odburknięte na pożegnanie „nie”, którym pechowo zakończyłam całkiem fajną imprezę.

Kiedy znalazłam się już w bezpiecznej odległości, zaczęłam biec. W drodze do hotelu miotały mną emocje. Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem, który tłumiony w środku chciał wydostać się na zewnątrz i przerodzić w krzyk. Tymczasem pozostał niemy i bezsilny, i beznadziejny, tak samo jak ja.

Rozdział 3

Obudził mnie odgłos otwieranych i zamykanych drzwi do łazienki. Leżałam z zamkniętymi oczami, czując zbliżający się ból głowy. Plaża, ognisko, Dawid. Wspomnienia nocy przewijały się niczym film, którego koniec niestety zapamiętałam aż nadto dobrze.

Dawid. No właśnie. Dlaczego – do cholery – pomyślałam o nim? Czemu nie Adam czy Tomek? Przecież tak sympatycznie się z nimi gadało.

Czułam, że znowu zbiera mi się na płacz. Szybko otworzyłam oczy, żeby odgonić cały smutek. Zauważyłam, że na zewnątrz jest całkiem jasno. Sięgnęłam pod poduszkę po komórkę. Było już grubo po dziewiątej.

Wiem, wiem. Nie powinno się trzymać telefonu blisko siebie, kiedy nie jest to konieczne. Szkodliwe fale, nowotwór mózgu itd. Zawsze wychodziłam z założenia, że jeżeli będę chora, to niezależnie od tego, w jaki sposób zechcę oszukać przeznaczenie.

– Dominika, wstawiaj uciekinierze! – Kaśka zauważyła, że nie śpię i właśnie w ślimaczym tempie snuła się do łóżka. – Ale się działo – poinformowała – normalnie zachowywałam się jak nie ja.

– Wow. Wyznanie życia. – Próbowałam rozpocząć ten dzień w wesołym tonie. – A tak serio, to faktycznie zaszalałyście? – Przeciągnęłam się.

– Kurde, że też człowiek dopiero po fakcie zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest głupi.

– Gdzie jest Wiktoria? – Zmieniłam temat szczerze zainteresowana stanem drugiej przyjaciółki.

– Śpi w izolatce. – Po raz pierwszy tego poranka na twarzy Kaśki zagościł uśmiech. – Bo tak wczoraj w nocy nazwała ten mały pokój z pojedynczym łóżkiem. Wróciła dopiero nad ranem.

– Żartujesz? To gdzie była? – zapytałam zdziwiona, że nie wróciły razem.

– Była z Tomkiem. – W przemęczonych oczach towarzyszki zagościły ogniki. – Wiesz, integrowali się. – Wyszczerzyła zęby.

Wybuchnęłyśmy śmiechem. Dziewczyna nie marnowała czasu. Po prostu cała ona, zawsze szła na całość. Nigdy nie przypuszczałabym jednak, że ten chłopak wpisze się w jej gust. Bardzo szczupły, niewysoki, raczej krótko przystrzyżony blondyn, a tu proszę. Życie lubi zaskakiwać, a miłość to już w ogóle. Zawsze niespodziewana. Chociaż przyznam, że przewidywałam już, jak będzie wyglądał ten scenariusz. Przerabiałyśmy go z Wiki wiele razy. Big love przez jeden dzień, góra tydzień, a potem big, ale raczej end, dla zaskoczonych facetów, którzy nie mieli pojęcia, co zrobili źle. A mówią, że to mężczyźni ranią. Nie zawsze. Oprócz nich raniła też Wiktoria. Chwała za to, że mając ją po swojej stronie, byłam kobietą. I chociaż nie popierałam jej podbojów, kochałam ją jak siostrę.

– Widzisz, nigdy bym nie przypuszczała, że pomiędzy nimi coś będzie. Nie do wiary! Prędzej pomyślałabym, że poderwie Dawida. – Sama nie wiem, czemu sprowadzałam rozmowę na jego temat. To chyba tkwiło w mojej podświadomości i było silniejsze.

– Niee… Dawid to zbyt trudne wyzwanie nawet jak dla niej. Jest miły, ale jakiś taki mroczny i bardzo niedostępny. No i Carmen, jego niby-laska. Chyba nikt nie chciałby z nią zadrzeć.

– Niby-laska? – dopytywałam, próbując nie pokazywać, że bardzo mnie to interesuje.

– No niby. Bo między nimi jest jakiś dziwny układ. A właśnie. Czemu tak szybko poszłaś? – zapytała. – Kiedy wyszliśmy z wody, okazało się, że nie ma ani ciebie, ani ich. Myślałam, że poszliście gdzieś razem. Ale kiedy Dawid i jego niunia wrócili sami, naprawdę się zmartwiłam. Niedługo potem poszłam do hotelu, żeby sprawdzić, co się dzieje. Ale ty mocno spałaś, więc cię nie budziłam – zdała mi pokrótce relację z ostatniej nocy.

– Przepraszam. – Zrobiło mi się głupio. – Miałam już dość. Czułam, że pęka mi głowa, a nie chciałam smęcić. Uznałam, że lepiej będzie, jak opuszczę zacne grono.

– Heh, dzisiaj będziesz miała okazję się odkuć – zadeklarowała zadowolona.

– Że co? – Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, chociaż obawiałam się tego, co powie.

– Kiedy Wiki wróciła, gadała coś o tym, że jesteśmy zaproszone na wieczorne bajlando. Ale nie znam szczegółów.

Prawie zaschło mi w gardle. Nie chciałam ponownego spotkania. Nie teraz. Nie tak szybko. Ale miałam świadomość tego, że powinnam wyluzować, bo zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko. Miałam swoje zasady, ale przecież nie musiałam w nocy uciekać. Trzeba było wziąć się w garść, zaczerpnąć powietrza i cieszyć się tym, na co tak długo czekałam.

A to, że na widok Dawida moje serce przyspieszało… Nie było ważne. Przecież przy nim pewnie każda czuła się dokładnie tak samo. Musiałam w końcu zrozumieć, że był dla mnie nieosiągalny, bo byłam zbyt szarobura, a on zbyt idealny i miał dziewczynę. No, powiedzmy „niby-dziewczynę”.