Platynowa zdobycz. Tajemnice. Tom 2 - Sophie Davis - ebook

Platynowa zdobycz. Tajemnice. Tom 2 ebook

Sophie Davis

4,4

Opis

Kontynuacja porywającej „Złotej dziewczyny” o zaginionej dziedziczce fortuny

Czasami lepiej nie wiedzieć, co chowa przed nami mrok.

Raven i Asher są zdeterminowani, aby odnaleźć Lark. Jednak im więcej się dowiadują o jej zaginięciu, tym bardziej cała sprawa staje się dziwna. Każda odpowiedź rodzi tylko kolejne pytania. Wskazówki, które Lark zostawiła w swoim dzienniku, nie są przypadkowe.

Czy Raven zdoła rozwiązać zagadkę? Czy aby na pewno Asher jest bezinteresowny w swojej pomocy? Raven musi poskładać wszystkie elementy układanki, zanim będzie za późno.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (50 ocen)
27
16
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Miłej Pani – za to, że jest tak cholernie miła. Charliemu – oby Twoje przygody tam na górze – bo wszystkie psy naprawdę idą do nieba – były tak samo fantastyczne jak tu na ziemi. Aidenowi i Carsonowi – dzięki za to, że jesteście takimi świetnymi małymi kelnerami, i za dostarczanie naszych zamówień prosto do biura, abyśmy mogli skończyć

Prolog

Czasami budzę się o świcie i przez krótką chwilę rozkoszuję spokojem, dopóki nie dociera do mnie okrutna prawda. To sztuczne życie, tania podróbka mojej wcześniejszej egzystencji. Mogę sobie wyobrazić, jak uliczni sprzedawcy z Canal Street wciskają je klientkom niczym podrobione torebki Chanel. „Autentyczne bajkowe życie, widzi pani te idealne detale? Za jedyne sto dolców!”

Ich detale nie wystarczą, abym uwierzyła, że to wszystko prawda.

Nie chcę roztrząsać przeszłości, przypominać sobie tych wybałuszonych oczu, przerażonych spojrzeń, rodziców i ich niezbyt dyskretnych kłótni za zamkniętymi drzwiami, kłótni, których tematem zawsze byłam ja. Sama presja wystarczyłaby, żeby mnie złamać, gdybym kiedykolwiek mogła sobie pozwolić na luksus porażki. Ale dobrze rozumiałam, czego się ode mnie oczekuje, jeszcze zanim się nauczyłam, żeby nie nazywać niani „mamusią”.

Wiedziałam, że muszę pamiętać o manierach, dbać o to, by nie pognieść sukieneczek z falbankami i nie porysować lakierków. Nie umiałam biegać. Ani grać w berka. W ogóle się bawić. Nauczono mnie nie odzywać się i nie wiercić przy dorosłych. Wpojono mi, bym siedziała cicho jak mysz pod miotłą i była nieruchoma jak posąg. W takich chwilach razem z moją niewidzialną przyjaciółką Abigail sprawdzałyśmy, która z nas dłużej wytrzyma w ciszy i bezruchu. Zawsze wygrywałam. Ona znacznie lepiej radziła sobie z byciem dzieckiem. Ja natomiast byłam dużo lepszym miniaturowym dorosłym.

Szczerze mówiąc, właśnie taki cel przyświecał wszystkim rodzicom posyłającym swoje pociechy do mojego prestiżowego przedszkola. Procedurę naboru rozpoczęłam w wieku trzech lat. Moim najwcześniejszym wspomnieniem jest to, jak niania Fiona ubiera mnie na rozmowę kwalifikacyjną, ale w pamięci nie wyryły mi się miękki aksamit szkarłatnej sukienki, satynowa wstążka, którą byłam przepasana, ani nawet nowiutkie lśniące pantofelki, choć wszystko to dobrze pamiętam. Nie, najlepiej zapamiętałam obraz kucającej przede mną niani Fiony, która trzymając mnie mocno za obie rączki, konspiracyjnym szeptem przypomina: nie wierć się, odpowiadaj tylko słowami dużej dziewczynki, pamiętaj o grzecznych zwrotach – proszę, dziękuję, proszę pani, proszę pana – siedź prosto i mów wyraźnie.

Ale wszystko to niechybnie wylądowałoby w najciemniejszych zakamarkach mojej pamięci, gdyby nie jej najusilniejsza prośba: niania Fiona błagała mnie bowiem, żebym tego dnia kazała Abigail zostać w domu. Gdyby jednak zlekceważyła nakaz niani i mimo wszystko poszła ze mną, miałam ją stanowczo ignorować. Pamiętam, jak zaczęłam płakać na myśl o tym, że mam być niedobra dla Abigail i powiedzieć jej, że dziś nie może iść się pobawić. Wszędzie ze mną chodziła, nawet kiedy miała zakaz; zazwyczaj była cicho, służąc mi za milczące wsparcie kogoś, kto rozumiał mnie lepiej niż jakikolwiek dorosły.

Zazwyczaj wieczorami rodzice przychodzili do mnie, kiedy kładłam się spać – to była moja ulubiona pora dnia. Byli wtedy zrelaksowani (teraz już wiem, jaką wartość ma szklaneczka dobrej szkockiej) i mogłam być przy nich dzieckiem. Tyle że ostatnimi czasy te wieczorne wizyty zamieniły się w rozmowy o szkole i o tym, jak ważne jest, żebym była grzeczną dziewczynką na spotkaniu z komisją kwalifikacyjną. Niekiedy rodzice sadzali mnie przy stoliczku w kącie sypialni i bez końca zadawali pytania ze stosu karteczek. Gdy pewnego wieczoru zapytałam, skąd mają te karteczki, odpowiedzieli, że dostali je od ekspertów specjalizujących się w przyjęciach do przedszkoli – jakbym rozumiała wtedy, co to znaczy.

Przy innych okazjach siadaliśmy i odbywaliśmy poważne rozmowy o tym, że to dla mnie bardzo ważny czas, że muszę się przykładać do lekcji z nianią Fioną i pokazać miłym państwu z komisji, jaka jestem mądra i grzeczna. Waga tej rozmowy kwalifikacyjnej była mi wpajana w nieskończoność; czyżbym nie chciała kiedyś zostać kimś?

Pragnęłam zadowolić rodziców, więc ubłagałam Abigail, żeby tego dnia została w domu. Zostawiłam ją płaczącą cicho w ciemnym kącie, wzięłam nianię za rękę i ostrożnie wyszłam z pokoju, kierując się na dół. Podczas gdy mama poprawiała mi kokardę we włosach, ze wszystkich sił starałam się nie zwracać uwagi na smutek Abigail, którą zostawiłam, by być małą dorosłą, tak jak tego ode mnie oczekiwano.

Ten dzień był punktem zwrotnym w mojej przyjaźni z Abigail, początkiem końca.

W miarę upływu lat moje obowiązkowe zabawy z dziećmi z towarzystwa coraz częściej zastępowały czas spędzany z Abigail. Niekiedy wciąż słyszałam w głowie jej ciche szlochanie, ale jedyne, czego pragnęłam w swoim krótkim życiu, to zadowolić rodziców. Pewnego dnia, kiedy miałam osiem lat, kazałam Abigail zostawić mnie w spokoju, odejść i nigdy nie wracać. Wtedy przestałam być dzieckiem i odkryłam, że moi rodzice nie są nieomylni – że muszę po prostu zejść z kursu, który mi starannie wyznaczyli, i odnaleźć własną drogę. Tego dnia w mojej głowie zaczęły się pojawiać myśli, które szeptały, że moje bajkowe życie nie jest wcale takie różowe…

Rozdział 1

– Cześć, tato!

Przeszłam od drzwi gabinetu do biurka ojca, nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. Objął mnie ręką w pasie, przyciągnął do siebie i przytulił.

– Cześć, kochanie. Jak ci minął dzień?

– A, nic specjalnego – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Monsieur DuBois był na zwolnieniu, a nauczycielka, która przyszła na zastępstwo, puszczała nam jakieś żałosne filmiki nakręcone przez jej przyjaciela. Były beznadziejne; ktoś powinien zasugerować temu facetowi zmianę ścieżki zawodowej.

Ojciec parsknął. Wydawał się zmęczony.

– Och, co za dramat! – powiedział żartobliwie, uśmiechnął się czule i znowu mnie przytulił. – Wieczorna przebieżka? – zgadywał, rzuciwszy okiem na mój sportowy strój.

– Jeśli mogę?… – zapytałam.

– Naturalnie, że możesz, kochanie – odparł i wskazał ręką na bieżnię w kącie gabinetu.

– A tobie jak minął dzień? – zapytałam, wchodząc na nieruchomy pas i programując ustawienia.

Na twarzy ojca pojawił się uśmiech zmęczenia i zauważyłam, że zmarszczki wokół jego oczu były wyraźniejsze niż zwykle. Włączyłam bieżnię i zaczęłam mu się przyglądać. Jego marynarka od szytego na miarę włoskiego garnituru, zazwyczaj idealnie wyprasowana przez naszą praczkę, była teraz zmięta i przewieszona przez oparcie fotela za biurkiem. Z podwiniętymi rękawami koszuli i poluzowanym krawatem w paski od Ferragamo ojciec wyglądał, jakby relaksował się po wyjątkowo długim dniu.

– A, nic specjalnego – odpowiedział, powtarzając moje słowa. – Byłem na spotkaniu z tym facetem od Harry’ego Winstona, żeby omówić przedłużenie umów na wyłączność. – Pokręcił głową i westchnął z frustracją.

– Poszło aż tak dobrze? – zażartowałam.

Roześmiał się.

– W ich kontrofercie było parę absurdalnych żądań, o których już rozmawialiśmy i które, jak obaj wiemy, nie znajdą się w ostatecznej wersji umowy.

Tempo na bieżni wzrosło do szybkiego marszu.

– A my oboje wiemy… – Pokazałam na siebie i niego. – …że odebraliby ci całą zabawę, gdyby od razu dali za wygraną.

Ojciec znów parsknął śmiechem.

– I tu masz rację, Lark. Cieszę się, że uważałaś.

– Uważałam – przytaknęłam, promieniejąc dumą, choć jego uwaga nie do końca była komplementem. – A jak tam rozmowy kwalifikacyjne? Znalazłeś już jakichś obiecujących kandydatów na wiceprezesa?

– Szczerze? – Wstając, uniósł brew i ruszył do swojego barku z wykwintnymi alkoholami. – Przeprowadziliśmy rozmowy z piętnastoma kandydatami o znakomitych referencjach, ale żaden tak naprawdę nie ma odpowiednich kwalifikacji.

Usłyszałam brzęk kostek lodu w szklaneczce, a potem długi odgłos nalewania szkockiej.

– A może by tak skorzystać z usług headhuntera? – podsunęłam, gdy tempo na bieżni wzrosło jeszcze bardziej i zaczęłam truchtać.

– Jestem za – odparł ojciec i pociągnął łyk ze szklaneczki. – McAvoy boi się skutków podkradania pracowników konkurencji, ale w końcu tak działa kapitalizm: ten, kto przedstawi najlepszą ofertę, powinien wygrać.

I z tą deklaracją ojciec wzniósł szklaneczkę w toaście za amerykański styl życia. W odpowiedzi uniosłam swoją butelkę z wodą i zawołałam:

– Niech żyje!

Tę rzadką chwilę beztroski przerwało pukanie do drzwi.

– Przepraszam, że wam przeszkodziłem, Eleanor nie wspomniała, że jest u ciebie Lark – odezwał się wysoki, szczupły mężczyzna, ale w jego tonie nie było ani grama skruchy.

– O wilku mowa! – zawołał żartobliwie ojciec, znowu unosząc drinka, tym razem w stronę Williama McAvoya we własnej osobie.

– Niech żyje! – powtórzyłam i podniosłam butelkę wody w toaście za dyrektora operacji Kingsley Diamonds.

McAvoy nie ruszył się z progu, patrząc to na mnie, to na ojca, i wcale nie wyglądał na rozbawionego naszym małym popisem.

– Wejdź, napij się z nami. – Ojciec skinął ręką na swojego współpracownika i przyjaciela, zapraszając go do środka. Odstawił własną szklaneczkę i wrzucił kilka kostek lodu do drugiej. – Czego się napijesz, Williamie?

– Szczerze, Phillipie, to muszę z tobą porozmawiać – odparł, zerkając na mnie znacząco.

– A ja sądzę, że ta rozmowa będzie dla mnie przyjemniejsza, jeśli się najpierw napijesz – powiedział ojciec, nalewając burbon.

– Na osobności, Phillipie. Musimy porozmawiać na osobności. – Bladoniebieskie spojrzenie McAvoya znowu spoczęło na mnie, jak gdyby mój ojciec nie zrozumiał aluzji za pierwszym razem.

Nie można powiedzieć, żeby McAvoy grzeszył sympatycznością, ale zazwyczaj nie był szorstki dla nikogo z rodziny. Mój ojciec był jego najlepszym przyjacielem i zarazem szefem, a on większość świąt spędzał w naszym domu. Moja matka lubiła bawić się w swatkę i zapraszała do nas najświeższą rozwódkę ze swojego grona znajomych w nadziei, że William (jak byłam mała, strofował mnie za nazywanie go „Willem”) znajdzie sobie wreszcie miłą kobietę i się ustatkuje. Ale McAvoy nie umiał zjednywać sobie ludzi i wszelkie próby wyswatania go kończyły się druzgocącą klęską.

– Już to przerabialiśmy, Lark jest następczynią tronu – odpowiedział ojciec, podając McAvoyowi szklaneczkę burbona.

– Tak, rozumiem. – William zasznurował usta. – Po prostu uważam, że jeszcze nie musi być wprowadzana we wszystkie tajniki, Phillipie.

Obaj panowie spojrzeli sobie w oczy, zdeterminowani, by wygrać ten pojedynek woli.

– Mogę sobie pójść – odezwałam się, nie chcąc być powodem scysji między ojcem a jego najstarszym przyjacielem.

– Nonsens, kochanie. – Z tonu ojca zniknęły wszelkie ślady uprzejmości. Nie nawykł do tego, by mu się sprzeciwiać, zwłaszcza we własnym gabinecie i na oczach córki. Gdyby na miejscu McAvoya był każdy inny pracownik, już opróżniałby swoje biurko.

– Naprawdę, Phillipie? Chodzi o poważną sprawę. To nie pora na jedną z twoich lekcji zarządzania – warknął McAvoy. Ale chyba zrozumiał, że przeholował, bo jego kolejne słowa były skierowane do mnie. – Przepraszam, Lark. To było nie na miejscu. Nie żebym uważał, że nie jesteś jeszcze gotowa…

– W porządku. – Posłałam mu wymuszony uśmiech i wcisnęłam przycisk „stop” na bieżni. Pas zwolnił, a ja sięgnęłam po ręcznik i wodę.

Tym razem, gdy ojciec podał McAvoyowi drinka, dyrektor przyjął go z grzecznym skinieniem. Napięcie w gabinecie wyparowało równie szybko, jak się pojawiło. McAvoy nerwowo zakręcił trunkiem; w jego chłodnym spojrzeniu widać było wewnętrzną walkę. Ale to, o czym chciał porozmawiać, musiało być naprawdę bardzo poważne, bo gdy znowu się odezwał, postanowił raz jeszcze wystawić cierpliwość ojca na próbę, choć tym razem wybrał inną taktykę.

– Pewnego dnia Lark stanie na czele firmy, ale ma jeszcze dużo czasu, żeby psuć sobie nerwy wszystkimi wewnętrznymi operacjami.

– Serio, mogę sobie pójść, i tak mam pracę domową do odrobienia – wtrąciłam, ale ojciec mnie zignorował.

Milczał z uniesioną brwią, czekając na dalsze wyjaśnienia swojego człowieka numer dwa.

McAvoy ponownie zakręcił drinkiem i ciszę w gabinecie przerwał jedynie odgłos kostek lodu uderzających o szkło. Ze wzrokiem wbitym w bursztynowy trunek wyglądał, jakby intensywnie myślał nad odpowiedzią.

– Właśnie dzwonił Lincoln Baxter. Wygląda na to, że w jednej z naszych kanadyjskich kopalń jest problem z ochroną, i chciał się dowiedzieć, jak ma postępować.

Pas bieżni się zatrzymał, a ja stałam przy nim skrępowana, czekając, aż ojciec coś postanowi.

Choć widziałam go tylko z profilu, jasne było, że słowa McAvoya wywołały błyskawiczną reakcję. Wyprostował się, postawił drinka na barku i wyjął z lodówki butelkę wody. Przeczesując palcami włosy, wrócił za biurko i usiadł. Gdy ponownie na mnie spojrzał, miał kamienną twarz.

– Ochrona kopalni, przykra strona obracania diamentami, którą strasznie nie lubię się zajmować – odezwał się sztucznie lekkim tonem. – Więc póki mogę, to ci tego oszczędzę. Lark, kochanie, czy mogłabyś zostawić nas samych?

Kątem oka zauważyłam, jak McAvoy oddycha z ulgą, która udzieliła się i mnie. Powietrze w gabinecie było gęste od testosteronu, chciałam już stamtąd uciec.

– Tak, tak, oczywiście. – Uśmiechnęłam się do ojca i McAvoya, ale tylko dyrektor operacji odwzajemnił mój uśmiech.

Ewidentna zmiana stanowiska mojego taty była niepokojąca. Chwilę temu upierał się, żebym została – dlaczego wzmianka o kanadyjskiej kopalni (a może o tym Lincolnie Baxterze) sprawiła, że zmienił zdanie?

Zatrzymałam się jeszcze w progu i odwróciłam do niego.

– Coś się stało, tatusiu? – zapytałam.

Na twarzy ojca pojawiło się coś, czego nigdy u niego nie widziałam: strach, jak sobie uzmysłowiłam. Mój tata się bał. Ale już sekundę później tę emocję zastąpił sztuczny uśmiech, który cała nasza rodzina tak świetnie przywdziewała.

– Nie, Lark, oczywiście, że nie – zaprzeczył. – Nic, czego nie dałoby się naprawić – dodał szybko, jakby się zorientował, że to zbyt oczywiste kłamstwo. – Kiedy zasiądziesz w tym fotelu, zobaczysz, że codziennie trzeba gasić mnóstwo pożarów.

– Okej, to w takim razie do zobaczenia później. William, miło było cię widzieć – odparłam.

– Ciebie też, Lark – powiedział McAvoy.

Obaj odprowadzili mnie wzrokiem, a ja, wyszedłszy, pociągnęłam za sobą drzwi, ale upewniłam się, że zamek nie szczęknął.

– Co powiedział Baxter? – usłyszałam przez szparę pytanie ojca.

McAvoy westchnął ciężko.

– Mają uciekiniera, Phillipie.

– Kiedy to się stało?

– Niecałe dwanaście godzin temu. Wysłano już cztery zespoły – odpowiedział McAvoy.

– Dobrze. Informuj mnie na bieżąco.

– Jak chcesz to załatwić?

Nastąpiła długa cisza. Przycupnęłam przy drzwiach, nasłuchując wszystkich zagadkowych słów ojca i jego współpracownika.

– Pytasz, czy zamierzam go sprowadzić z powrotem do Kingstown? – zapytał w końcu ojciec.

McAvoy musiał udzielić jakiejś niewerbalnej odpowiedzi albo jej nie dosłyszałam, bo ojciec powiedział:

– Chyba musimy to zrobić.

– Kingstown działa tylko dzięki systemowi, który tam wprowadziliśmy, Phillipie. W końcu sprawa Jonasa była dobra jako opowieść ku przestrodze przez prawie dekadę. Może przez następne dziesięć lat uda nam się uniknąć kolejnego incydentu.

Rozdział 2

– Może trochę przystopujesz? – podsunął Asher, gdy wychylałam shota Grey Goose.

Trzeciego w ciągu dziesięciu minut.

Alkohol palił mnie w przełyku. Okropne uczucie, ale potrzebowałam mocnego przypomnienia, że to nie sen. To – czymkolwiek było – działo się naprawdę. Wytarłam usta grzbietem dłoni i znowu sięgnęłam po butelkę, ale Asher był szybszy. Sprzątnął mi ją sprzed nosa i uniósł wysoko, żebym nie mogła dosięgnąć.

Wbiłam w nią wściekłe spojrzenie.

– Raven, spójrz na mnie – nakazał Asher, przybierając ton starszego brata przemawiającego cierpliwie do młodszej siostrzyczki.

To mnie ubodło.

Dłonie mi zdrętwiały, więc potarłam nimi o szorty, żeby je rozgrzać. Kiedy znowu podniosłam spojrzenie, zobaczyłam dwóch Asherów siedzących obok mnie na sofie w salonie Lark. Zmrużyłam oczy, skupiając wzrok, dopóki czworo zmartwionych brązowych oczu nie zlało się w dwoje.

– Upijanie się niczego nie zmieni – powiedział Asher, stawiając butelkę na podłodze przy swoich stopach.

– Nie? To czemu poleciałeś po wódkę? – wybełkotałam.

Ignorując go, podniosłam kubek, którego używałam jako kieliszka. Wyglądał na pusty, ale i tak przyłożyłam go do ust, pozwalając kilku ostatnim kroplom alkoholu spłynąć mi do gardła.

– Myślałem, że chcesz jej pomóc – powiedział cicho Asher. – To… – Pokazał na kubek w mojej ręce. – …wcale jej nie pomaga.

Wzruszywszy ramionami, opadłam z powrotem na miękkie poduszki. Kubek wyślizgnął mi się ze zdrętwiałych palców i uderzył głucho o dywan.

– Pomaga mnie – odparłam nadąsana.

Powieki zaczęły mi ciążyć, więc pozwoliłam im opaść. W moim umyśle niczym bomby eksplodowały obrazy, których nigdy więcej nie chciałam widzieć.

Sejf w sypialni Lark.

Paszport. Moje imię i nazwisko. Moje zdjęcie. Moja data urodzenia.

Karta debetowa. Na moje nazwisko.

Karta kredytowa. Platynowa! Na moje nazwisko.

To wszystko wydawało się takie surrealistyczne. Porzucenie rodzinnego gniazda w Pensylwanii i przeprowadzka do Waszyngtonu były dla mnie krokiem milowym – największym, jaki zrobiłam w ciągu swojego osiemnastoletniego życia – i spodziewałam się pewnych trudności. W drodze do stolicy martwiłam się milionem rzeczy: wynajęciem mieszkania, znalezieniem pracy i przyjaciół, zaaklimatyzowaniem się w wielkim mieście po całym życiu spędzonym na amerykańskiej prowincji.

Ale zwykła zmiana kodu pocztowego skończyła się skokiem do innej galaktyki. W ciągu niemal czterdziestu ośmiu godzin od przyjazdu udało mi się wmieszać w zagmatwaną sprawę zaginięcia, o której trąbiły wszystkie media, z dziedziczką „arystokratycznego” amerykańskiego rodu pokroju rodziny Kennedych w roli głównej.

W miarę jak coraz bardziej zagłębiałam się w życie Lark – w jej prawdziwe życie, nie w tę fasadę, którą pokazywała telewizja – zrodziła się między nami więź. Gdzieś w środku czułam, że ją znam, i pragnęłam odkryć, co się z nią stało.

Ale świadomość, że Lark Kingsley chciała, żebym to ja – ja! – znalazła jej dziennik, podążyła za enigmatycznymi wskazówkami i odkopała trupy z jej wielkiej szafy, sprawiała, że pożałowałam, iż kiedykolwiek usłyszałam o Lark Kingsley. To stanowczo za duża odpowiedzialność jak na moje wątłe barki.

„Dlaczego ja?”

Te słowa w kółko powtarzały się w moim umyśle jak zdarta płyta. Dlaczego Lark Kingsley wybrała właśnie mnie?

Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i bałam się, że zwymiotuję. Ta obawa przerodziła się w pewność, kiedy przewróciło mi się w żołądku, a do gardła podeszła gorąca gula. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam korytarzem z Asherem drepczącym mi po piętach. To on podniósł deskę klozetową, gdy padłam na kolana przed ceramicznym tronem. Chciałam mu powiedzieć, żeby sobie poszedł, ale kiedy otworzyłam usta, nadtrawiona pizza trysnęła z nich niczym woda ze strażackiego węża.

Asher gładził mnie po plecach i przemawiał do mnie kojąco, podczas gdy ja wymiotowałam dalej, dopóki nie zostało we mnie nic oprócz zdławionego łkania. Umierając ze wstydu, oparłam rozpalone czoło o deskę i sięgnęłam do spłuczki. Asher znowu był szybszy. Na krótką chwilę zapomniałam o tym, co znalazłam w sejfie, i skoncentrowałam się na odgłosie spuszczanej wody i znikających w ściekach wymiocinach, z którymi odpływała resztka mojej dumy.

– Wstajemy – powiedział Asher, delikatnie stawiając mnie na nogi.

Oplótł mnie ręką w barkach i przycisnął do swojego ciała, biorąc na siebie większość mojej wagi. Oparłam głowę na jego piersi i nawet w tak marnym stanie poczułam, że ładnie pachnie.

W którymś momencie musiał wyjść z łazienki, a ja tego nie zauważyłam, bo na blacie przy umywalce stała teraz szklanka wody z lodem w towarzystwie dwóch aspiryn. Zabrał je ze sobą i wyprowadził mnie na korytarz. Zamiast wrócić do salonu, ruszył prosto w kierunku sypialni.

– Nie jej – poprosiłam ochrypłym, choć stanowczym głosem. – Pokój gościnny.

Musiałam zdystansować się fizycznie od Lark i jej życia. Gdybym właśnie nie zwróciła kolacji, nalegałabym na powrót do naszej kamienicy przy Gibson Street. Wydawała mi się jednak odległa o miliony lat świetlnych, a ja byłam śmiertelnie zmęczona.

– Masz, połknij. – Asher zacisnął mi palce na szklance wody, a w drugiej dłoni umieścił tabletki.

Chwiejąc się lekko, patrzyłam, jak zdejmuje narzutę z rozkładanej sofy w pokoju gościnnym.

– Weź je, Raven. Rano mi podziękujesz – rzucił przez ramię, zastanawiając się, gdzie położyć wszystkie dodatkowe poduszki.

Zadowolona, że kto inny wziął na siebie ciężar podejmowania decyzji, posłusznie wykonałam polecenie. Popiłam tabletki dużym łykiem wody, pozwalając, by ukoiła moje podrażnione gardło.

– Dobrze. A teraz się połóż. – Skinął głową w stronę łóżka.

Ponownie bez szemrania wykonałam jego polecenie. Położyłam się na boku twarzą do ściany, żeby nie widzieć zmartwienia w jego łagodnych brązowych oczach. Przysiadł na skraju łóżka i opatulił mnie kołdrą.

– Prześpię się na sofie – powiedział cicho. – Krzycz, jeśli będziesz czegoś potrzebować.

– Nie musisz ze mną zostawać. Powinieneś wracać do domu – wymamrotałam, ale puścił mimo uszu moje słabe protesty.

Gdy wstał, materac podniósł się o milimetr. Część mnie chciała go poprosić, by ze mną został, wziął mnie w ciepłe ramiona i już nigdy z nich nie wypuścił. Ale inna część rozpaczliwie pragnęła zostać sama.

– Odkryjemy prawdę, Raven – powiedział po minucie, jego głos był cichy i odległy. – Od początku miałaś rację. To ty zostałaś wybrana, żeby jej pomóc, żeby ją odnaleźć. I zrobisz to. Razem zrobimy. Naprawdę w to wierzę.

Jeszcze przez chwilę czułam jego obecność.

Miałam na końcu języka „zostań”, ale coś lub ktoś – Kim? – powstrzymało mnie od powiedzenia tego na głos. A potem było już za późno. Usłyszałam jego ciche kroki, gdy oddalał się w stronę salonu.

W samotności z powrotem odpłynęłam myślami do przedmiotów znalezionych w sejfie. Do niewytłumaczalnych przedmiotów. Wzięłam głęboki oddech, próbując logicznie się nad tym zastanowić.

Dorastałam w erze cyfrowej, więc nasłuchałam się wystarczająco dużo o kradzieży tożsamości, by wiedzieć, że zdarza się raz po raz. To nie było zbyt trudne. Mając tylko czyjeś imię i nazwisko, można założyć konta w internecie i sfabrykować resztę informacji. Tak więc kwestia tego, jak to zrobiła, nie była jakąś wielką niewiadomą. Ale oczywiście dręczyło mnie pytanie, które ostatnio zdawało się definiować moje życie: dlaczego?

Dlaczego, na Boga, ktoś taki jak Lark Kingsley, kto miał do dyspozycji nieograniczone środki, miałby kraść moją tożsamość? I dlaczego ta dziewczyna zostawiła mi ciąg wskazówek, bym do tego doszła? Chciała mi ją oddać? Czy to jakaś pokręcona gra? Gdyby zniknięcie Lark nie było na pierwszych stronach gazet, mogłabym to wziąć pod uwagę.

No i oczywiście była jeszcze ta trzecia rzecz, bardziej niepokojąca od kart płatniczych, bo niełatwo było ją zdobyć: mój paszport.

Jakim cudem Lark Kingsley miała paszport z moim imieniem, nazwiskiem i zdjęciem? Nigdy nie opuściłam granic kraju i go sobie nie wyrabiałam. Tak więc nie mogła mi go ukraść ani poprosić o duplikat. Ponadto jak i skąd wzięła wszystkie moje dane osobowe? Nawet ja nie znałam swojego numeru ubezpieczenia.

Słowo „zaniepokojenie” nawet w połowie nie oddawało moich obaw z powodu całej tej sytuacji, a zagadka była znacznie więcej niż „zawiła”.

A może wybrała mnie na chybił trafił? Rzuciła strzałką w mapę Stanów i trafiła prosto w moją rodzinną Dziurę Zabitą Dechami w Pensylwanii? A potem przetrząsnęła publiczne licea w poszukiwaniu dziewczyny w swoim wieku? Choć nawet gdyby, to co takiego we mnie zobaczyła, by stwierdzić, że mogłabym jej pomóc? Nie byłam nikim specjalnym. Nie miałam żadnych wyjątkowych zdolności, którymi wyróżniałabym się na tle rówieśników. Moje stopnie były przeciętne, tak samo jak wygląd. Byłam członkinią szkolnego klubu dyskusyjnego, ale nie jego gwiazdą. Kółka zainteresowań nie były moją bajką, nie grałam w żadnym zespole muzycznym ani nie śpiewałam w chórze. Krótko mówiąc, lista moich zajęć pozaszkolnych nie prezentowała się zbyt imponująco.

„No to… dlaczego ja?”

Jeśli chodzi o media społecznościowe, to nigdy nie dałam się wciągnąć w to szaleństwo. Szczerze mówiąc, miałam tylko garstkę przyjaciół ze szkoły i żadne z nas nie było specjalnie zakręcone na punkcie tworzenia swojego internetowego wizerunku. Dorastając tam, gdzie dorastaliśmy, tak naprawdę nie mieliśmy wiele do powiedzenia wielkiemu światu.

Ziewając jak smok, pogodziłam się z tym, że dziś już nic nie wskóram. Przy tej ilości alkoholu w krwiobiegu mój mózg i tak nie był w stanie sformułować zbyt wielu trzeźwych myśli, więc postanowiłam ulec senności. Ale jeszcze zanim mnie zmogła, poprzysięgłam sobie odnaleźć Lark Kingsley żywą, bo tylko ona potrafiła odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: „Dlaczego ja?”.

Rozdział 3

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Platinum Prey

(The Blind Barriers Trilogy #2)

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Dmitry_Tsvetkov (Shutterstock.com)

Copyright © 2014. Platinum Prey by Sophie Davis

Copyright © 2020 for the Polish edition

by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66611-09-2

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek