Opowiem ci bajkę - Małgorzata Rogala - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Opowiem ci bajkę ebook i audiobook

Małgorzata Rogala

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W wyniku reformy szkolnictwa, pierwszy rocznik szóstoklasistów idzie do siódmej klasy. Dyrektor Biedrzycki, który nie lubi zatrudniać ludzi „z ulicy", dzwoni do Weroniki Nowackiej i prosi ją o powrót do szkoły. Kontaktuje się również z Zuzanną Słowik, emerytowaną nauczycielką. Chce, żeby przyjęła etat polonistki.

Edyta Jesionowska zatrudnia Antka. Student ma się opiekować ośmioletnią Patrycją, odbierać ją ze szkoły i pomagać jej w odrabianiu lekcji. Chłopak wpada w oko starszej córce Edyty. Wkrótce dziewczyna wyjawia matce dramatyczną tajemnicę, a Antek zostaje zamordowany w zagadkowych okolicznościach.

Jak sekrety wpłyną na dalsze życie rodziny i szkolną rzeczywistość? Do jakich wniosków doprowadzi śledztwo prowadzone przez Pawelca i Szubę?

Małgorzata Rogala kolejny raz zabiera nas do środowiska nastolatków oraz ich zawiłych relacji z rówieśnikami, nauczycielami i rodziną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 25 min

Oceny
4,5 (909 ocen)
567
248
79
13
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Matosia

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki Pani Rogali. Ta książka owinna być przesłaniem dla nastolatków i ich rodziców. Nie zawsze internet i wszelkie z nim połączenia są dobre. Nie zawsze my jako rodzice widzimy co nasze dzieci robią w sieci , przestroga a jednocześnie kryminał i to dobry. Bardzo polecam
20
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny szkolny kryminał poruszający współczesne problemy polskiej szkoły i nastoletnich uczniów. Napisany ze znajomośćią rzeczy, z wartką akcją i zaskakującym zakończeniem.Gorąco polecam !
10
annakostro

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna smutna i trochę przygnębiająca powieść z wątkiem kryminalnym. Warto po nią sięgnąć.
00
Tope100

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała, wciągająca książka
00
Karleta

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze się czytało, wciągająca historia, czasami były błędy, które przyciągały uwagę, ale nie zawsze da się wyłapać wszystko, aby było idealnie.
00

Popularność




Re­dak­cjaMo­ni­ka Orłow­ska
Ko­rek­taBo­że­na Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki, skład i ła­ma­nieAgniesz­ka Kie­lak
Zdjęcia wy­ko­rzy­sta­ne na okład­ce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skar­pa War­szaw­ska, War­sza­wa 2022 © Co­py­ri­ght by Ma­łgo­rza­ta Ro­ga­la, War­sza­wa 2022
Ze­zwa­la­my na udo­stęp­nia­nie okład­ki ksi­ążki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67343-50-3
Wy­daw­ca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mo­wa Skar­pa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skie­go 2 lok. 24 03-475 War­sza­wa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
.

Ewen­tu­al­ne po­do­bie­ństwo do ist­nie­jących osób

lub rze­czy­wi­stych zda­rzeń jest dzie­łem przy­pad­ku.

ROZ­DZIAŁ 1

Po­ło­wa sierp­nia 2017

Od rana żar lał się z nie­ba, gęste po­wie­trze utrud­nia­ło za­czerp­ni­ęcie tchu. Ule­wa była nie­unik­nio­na i Je­sio­now­ska przy­wi­ta­ła ją z wdzi­ęcz­no­ścią. Idąc od stro­ny par­kin­gu w kie­run­ku sa­lo­nu fry­zjer­skie­go Mod­ne Loki, świa­do­mie zwol­ni­ła, żeby po­zwo­lić cia­łu na­sy­cić się na­głym chło­dem i wil­go­cią. Przez mo­ment po­czu­ła chęć, żeby zdjąć san­da­ły i pó­jść da­lej boso, za­nu­rza­jąc sto­py w ka­łu­żach, jak kie­dyś, gdy mia­ła o wie­le mniej lat i z przy­jem­no­ścią rzu­ca­ła wy­zwa­nie świa­tu nie­kon­wen­cjo­nal­nym za­cho­wa­niem. Wal­cząc z po­ku­są, Edy­ta osta­tecz­nie uzna­ła, że sze­fo­wej jed­ne­go z dzia­łów po­pu­lar­ne­go mie­si­ęcz­ni­ka dla ko­biet, ma­jące­go mi­lion czy­tel­ni­czek, nie wy­pa­da ta­plać się w desz­czów­ce. Z ża­lem omi­nęła wy­pe­łnio­ne wodą za­głębie­nia w chod­ni­ku i po kil­ku mi­nu­tach sta­nęła pod żó­łtą mar­ki­zą. Strząsnęła z pa­ra­sol­ki kro­ple desz­czu, wy­gła­dzi­ła mo­krą, przy­wie­ra­jącą do cia­ła su­kien­kę i we­szła do środ­ka.

– Dzień do­bry. – Usia­dła na jed­nym z krze­seł i uśmiech­nęła się do Da­nie­la, któ­ry po­rząd­ko­wał swo­je sta­no­wi­sko pra­cy. Na­stęp­nie ro­zej­rza­ła się w po­szu­ki­wa­niu pani Jo­an­ny, fry­zjer­ki, z któ­rej usług ko­rzy­sta­ła od dzie­si­ęciu lat.

– Jest na za­ple­czu – od­po­wie­dział Wój­cik na nie­zwer­ba­li­zo­wa­ne py­ta­nie, po czym spraw­dził za­war­to­ść kie­sze­ni. – Aśka! – Po­czo­chrał swo­je zie­lo­no-rude wło­sy i spry­skał je la­kie­rem. Po­tem od­wró­cił się na dźwi­ęk za­wie­szo­ne­go nad drzwia­mi dzwon­ka.

Edy­ta podąży­ła za jego wzro­kiem. Przy we­jściu sta­ła ko­bie­ta ubra­na w ry­bacz­ki i bluz­kę bez ręka­wów, na jej ra­mio­nach oraz de­kol­cie lśni­ły kro­ple desz­czu, a wy­raz twa­rzy su­ge­ro­wał, że przy­by­ła ma ocho­tę zro­bić w tył zwrot i znik­nąć.

– Kogo ja wi­dzę? Pani Róża. – Wspól­nik Jo­an­ny Gra­bo­wicz z bły­skiem w oku si­ęgnął po pe­le­ry­nę. – Za­pra­szam.

Klient­ka, z po­nu­rą miną, skie­ro­wa­ła kro­ki w stro­nę Da­nie­la. Usia­dła na pod­su­ni­ętym przez nie­go fo­te­lu i spo­gląda­jąc w lu­strza­ne od­bi­cie twa­rzy fry­zje­ra, oświad­czy­ła:

– Pa­nie Da­nie­lu, ma pan ostat­nią szan­sę, żeby zre­ha­bi­li­to­wać się po ostat­nim wy­czy­nie. Ja, pro­szę pana, nie ży­czę so­bie żad­nych awan­gar­do­wych fry­zur i dzi­kich ko­lo­rów, chcę, żeby pan zro­bił do­kład­nie to, o co pro­szę. Ja­sne? – Za­ci­snęła usta w kre­skę. – Do­syć eks­pe­ry­men­tów.

– Eks­pe­ry­men­tów?! – Wój­cik unió­sł brwi, za­sko­czo­ny. – Wresz­cie wy­gląda­ła pani jak ko­bie­ta! Wy­gląda­ła, bo to już czas prze­szły. – Skrzy­wił się, jak­by ugry­zł cy­try­nę.

– Da­niel! – Z za­ple­cza wy­szła Jo­an­na i spio­ru­no­wa­ła mężczy­znę wzro­kiem, ale on, nie­zra­żo­ny, kon­ty­nu­ował wy­wód:

– To jest czas prze­szły, bo znów wi­dzę czu­pi­ra­dło. – Wzi­ął w dwa pal­ce pa­smo wło­sów ko­bie­ty i je pod­nió­sł. – Pro­szę mi nie mó­wić, co mam ro­bić! Je­że­li pani chce sama o czy­mś de­cy­do­wać, dro­ga wol­na, jest tylu in­nych fry­zje­rów! Tak, fry­zje­rów, bo ja nie je­stem zwy­kłym rze­mie­śl­ni­kiem, tyl­ko ar­ty­stą!

Je­sio­now­ska, chcąc nie chcąc, śle­dzi­ła prze­bieg po­tycz­ki słow­nej, cie­ka­wa kie­run­ku, w ja­kim się po­to­czy, i roz­wa­ża­ła w my­ślach mo­żli­we za­ko­ńcze­nia. Tym­cza­sem obu­rzo­na klient­ka wsta­ła z fo­te­la.

– Nie będę spo­koj­nie słu­chać, gdy ktoś mnie ob­ra­ża – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła oschłym to­nem, zry­wa­jąc osła­nia­jącą ją tka­ni­nę. – Pani Asiu – od­wró­ci­ła się do Gra­bo­wicz – moja noga tu wi­ęcej nie po­sta­nie. Mod­ne Loki by­ły­by na­praw­dę mi­łym miej­scem, gdy­by nie to in­dy­wi­du­um! – Wy­ce­lo­wa­ła pal­cem wska­zu­jącym w Wój­ci­ka, po czym wzi­ęła to­reb­kę. – Że­gnam.

Jo­an­na, po­sław­szy wspól­ni­ko­wi roz­złosz­czo­ne spoj­rze­nie, po­bie­gła za zmie­rza­jącą do wy­jścia ko­bie­tą.

– Pani Różo, bar­dzo prze­pra­szam! Ca­łko­wi­cie zga­dzam się z pa­nią. Je­śli pani po­cze­ka... – Urwa­ła, zer­ka­jąc na Edy­tę.

– Nie, to jest wy­klu­czo­ne. – Klient­ka za­da­rła pod­bró­dek i za­trza­snęła za sobą drzwi.

– Co ty so­bie wy­obra­żasz, do cho­le­ry?! – Zde­ner­wo­wa­na Aśka pod­nio­sła głos. – Wła­śnie stra­ci­łam przez cie­bie ko­lej­ną oso­bę!

– I bar­dzo do­brze się sta­ło. – Mężczy­zna wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Bar­dzo do­brze? Nie­dłu­go nikt nie będzie ko­rzy­stać z na­szych usług.

– Bez prze­sa­dy, po pro­stu odej­dą czu­pi­ra­dła i będzie­my mieć tyl­ko eli­tar­ną klien­te­lę. Taką, któ­ra do­ce­ni po­ziom ofer­ty i ar­tyzm.

– Mam gdzieś ar­tyzm! Lu­dzie chcą być za­do­wo­le­ni, za to pła­cą.

– Ja też mu­szę być usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny. – Da­niel od­gry­zł skór­kę przy pa­znok­ciu. – Nie za­mie­rzam pod­pi­sy­wać się pod...

– Prze­cież nie zo­sta­wiasz na ich gło­wach wi­zy­tó­wek! – Gra­bo­wicz, co­raz bar­dziej po­iry­to­wa­na, we­szła mu w sło­wo.

– Jak to nie? Po­tem ko­le­żan­ki za­py­ta­ją jed­ną czy dru­gą, któ­ry fry­zjer zro­bił jej wło­sy, a ona po­wie, że ja. Nie będę fir­mo­wać swo­im na­zwi­skiem po­ro­nio­nych po­my­słów. – Wój­cik znów po­pra­wił swo­ją awan­gar­do­wą fry­zu­rę i znik­nął za ko­ta­rą. Nie­ba­wem do uszu Je­sio­now­skiej do­bie­gł szum eks­pre­su, a w po­wie­trzu dało się wy­czuć aro­mat kawy. Wte­dy Jo­an­na po­de­szła do sto­li­ka ze szkla­nym bla­tem. Przez chwi­lę ukła­da­ła le­żące w nie­ła­dzie cza­so­pi­sma, ca­łko­wi­cie skon­cen­tro­wa­na na tej czyn­no­ści, na­stęp­nie spoj­rza­ła na klient­kę.

– Za­pra­szam do my­cia.

Edy­ta za­jęła miej­sce przy umy­wal­ce i po­cze­ka­ła, aż Jo­an­na owi­nie ją pe­le­ry­ną. Pod­czas spie­nia­nia szam­po­nu, spłu­ki­wa­nia go i na­kła­da­nia odżyw­ki, obie mil­cza­ły, ka­żda za­głębio­na w swo­ich my­ślach. Pierw­sza ci­szę prze­rwa­ła Je­sio­now­ska. Usia­dłszy w fo­te­lu przed lu­strem, po­pro­si­ła:

– Pod­ci­na­my tak jak zwy­kle, pani Asiu. I ro­bi­my od­ro­sty. – W po­nie­dzia­łek Edy­ta wra­ca­ła po urlo­pie do pra­cy i chcia­ła ład­nie wy­glądać. Jej twarz po­kry­wa­ła zło­ta opa­le­ni­zna, cia­ło było lżej­sze o kil­ka ki­lo­gra­mów, skró­co­ne wło­sy mia­ły do­pe­łnić ca­ło­ści. – I niech się pani nie mar­twi, zna­my Da­nie­la nie od dziś.

– Już nie mam siły uże­rać się z tym pa­ja­cem. – Fry­zjer­ka wzi­ęła ze sto­li­ka grze­bień i no­życz­ki.

– Może war­to po­my­śleć o roz­sta­niu? – za­su­ge­ro­wa­ła Je­sio­now­ska.

– Bra­ku­je mi pie­ni­ędzy, żeby go spła­cić, a Wój­cik też nie ma ich wy­star­cza­jąco dużo, by spła­cić mnie. Zresz­tą... – Gra­bo­wicz opu­ści­ła ręce. – On ni­g­dzie się nie wy­bie­ra. Po­wie­dział, że mogę ode­jść, je­śli je­stem nie­za­do­wo­lo­na, ale i tak dłu­go kasy nie zo­ba­czę, po­nie­waż jest mu po­trzeb­na na co in­ne­go. Przy­cho­dzi do nie­go sta­ła klien­te­la oboj­ga płci, no i nie mo­żna zi­gno­ro­wać kwe­stii lo­ka­li­za­cji sa­lo­nu... Trud­no o lep­szą w tej oko­li­cy. To dla­te­go Da­niel nie chce ustąpić. La­ta­mi ci­ąga­ła­bym go po sądach, za­nim do­szli­by­śmy do po­ro­zu­mie­nia. Mó­wię pani, pa­to­wa sy­tu­acja. – Jo­an­na dmuch­nęła w grzyw­kę. – Włączę wia­trak, znów okrop­nie go­rąco.

Edy­ta zer­k­nęła w stro­nę okna. Rze­czy­wi­ście prze­sta­ło już pa­dać. Sło­ńca nie za­sła­nia­ła na­wet jed­na chmu­ra, na uli­cy po­ja­wi­li się prze­chod­nie. Ko­bie­ta na mo­ment wró­ci­ła do ob­ser­wa­cji szyb­kich ru­chów rąk fry­zjer­ki, po czym od­pły­nęła my­śla­mi do po­ran­nej kłót­ni ze star­szą cór­ką. Ka­mi­la szła po wa­ka­cjach do siód­mej kla­sy. Była pierw­szym rocz­ni­kiem, któ­ry ob­jęła ko­lej­na re­for­ma szkol­nic­twa. Na­uczy­cie­le, ro­dzi­ce oraz ucznio­wie, po po­przed­niej zmia­nie prze­pi­sów w oświa­cie, przez lata przy­zwy­cza­ja­li się do funk­cjo­no­wa­nia gim­na­zjów, za­nim zy­ska­li po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, prze­wi­dy­wal­no­ści i kon­tro­li. Te­raz znów wszyst­ko mia­ło być po­sta­wio­ne na gło­wie. Licz­ne wcze­śniej­sze pro­te­sty po­ka­za­ły, że prze­ciw­ni­cy no­wych po­my­słów na funk­cjo­no­wa­nie pol­skich pla­có­wek edu­ka­cyj­nych nie mają żad­ne­go wpły­wu na de­cy­zje władz, nikt nie bie­rze pod uwa­gę ich zda­nia. Lęk przed nie­zna­nym pod­sy­ca­ły me­dia oraz użyt­kow­ni­cy por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. W in­ter­ne­cie mno­ży­ły się wy­po­wie­dzi, opi­nie, pro­gno­zy tak igno­ran­tów, jak i znaw­ców te­ma­tu, lu­dzie dzie­li­li się po­gląda­mi, wspie­ra­li się lub ska­ka­li so­bie do oczu, oba­wy do­ro­słych udzie­la­ły się ich dzie­ciom.

W ro­dzi­nie Je­sio­now­skich do szko­ły uczęsz­cza­ła rów­nież dru­ga cór­ka, Pa­try­cja, i o nią wła­śnie wy­bu­chła pod­czas śnia­da­nia awan­tu­ra. Edy­ta i Ma­te­usz pra­co­wa­li od rana do pó­źne­go po­po­łud­nia, nie­kie­dy zo­sta­wa­li też w biu­rze po go­dzi­nach, więc to Ka­mi­la od­bie­ra­ła młod­szą sio­strę po lek­cjach, żeby mała nie sie­dzia­ła zbyt dłu­go w świe­tli­cy. Po roku na­sto­lat­ka zbun­to­wa­ła się i oświad­czy­ła, że nie ma za­mia­ru dłu­żej nia­ńczyć Pa­try­cji.

– Będę mia­ła wi­ęcej lek­cji, poza tym chcę cza­sem iść gdzieś z ko­le­żan­ka­mi – do­da­ła, a mat­ka nie mo­gła od­mó­wić jej ra­cji. Sama z nie­po­ko­jem cze­ka­ła na plan za­jęć dziew­czy­ny, któ­ry, bio­rąc pod uwa­gę prze­ła­do­wa­ny pro­gram, nie za­po­wia­dał się opty­mi­stycz­nie, a prze­cież trze­ba było jesz­cze za­pi­sać star­szą cór­kę na do­dat­ko­wy an­giel­ski, za­jęcia ta­necz­ne i ko­re­pe­ty­cje z ma­te­ma­ty­ki. Prze­ry­wa­jąc la­ment na­sto­lat­ki, Je­sio­now­ska zde­cy­do­wa­ła, że po­win­ni za­trud­nić nia­nię, lecz nie mia­ła po­jęcia, gdzie zna­le­źć god­ną za­ufa­nia oso­bę, któ­rej będzie mo­żna po­wie­rzyć opie­kę nad ośmio­lat­ką i klu­cze do miesz­ka­nia.

– Ka­żdy ma ja­kieś pro­ble­my, pani Asiu – wes­tchnęła te­raz, pa­trząc w od­bi­cie oczu fry­zjer­ki, któ­ra pew­ny­mi ru­cha­mi no­ży­czek skra­ca­ła roz­ja­śnio­ne sło­ńcem wło­sy. – Za­raz ko­niec wa­ka­cji, po­trze­bu­ję szyb­ko za­trud­nić ko­goś do po­mo­cy przy młod­szej cór­ce, nie chcę, żeby sie­dzia­ła w świe­tli­cy do za­mkni­ęcia. Nor­mal­nie ro­dzi­ce tam nie wcho­dzą, tyl­ko ko­rzy­sta­ją z wi­de­ofo­nu w szat­ni, ale kie­dyś mu­sia­łam o coś spy­tać na­uczy­ciel­kę. Zaj­rza­łam do pierw­szej sali i po chwi­li mia­łam wra­że­nie, że się roz­pad­nę na części. Dzie­cia­ki tak wrzesz­cza­ły, że za­po­mnia­łam, po co tam przy­szłam. Wspó­łczu­ję wy­cho­waw­czy­niom, któ­re sie­dzą go­dzi­na­mi w ta­kim po­twor­nym ha­ła­sie. – Edy­ta po­ta­rła czu­bek nosa. – Mó­wię pani, nikt na dłu­ższą metę tego nie wy­trzy­ma i albo zwa­riu­je, albo rzu­ci w dia­bły tę ro­bo­tę. – Ści­ągnęła brwi. – A co z oso­ba­mi, któ­re mają nad­wra­żli­wo­ść na gło­śne dźwi­ęki? – spy­ta­ła re­to­rycz­nie. – Na je­sie­ni, gdy Pati za­cznie cho­dzić do dru­giej kla­sy, znów będzie ska­za­na na ta­kie wa­run­ki. Dla­te­go... – Je­sio­now­ska urwa­ła i za­wie­si­ła wzrok na wi­do­ku swo­jej twa­rzy w ra­mie si­ęga­jących pod­bród­ka pasm. – Świet­nie, pani Asiu, dzi­ęku­ję. – Uśmiech­nęła się za­do­wo­lo­na.

Gra­bo­wicz wło­ży­ła no­życz­ki do po­jem­ni­ka i si­ęgnęła po su­szar­kę. Skie­ro­wa­ła po­dmuch cie­płe­go po­wie­trza na gło­wę klient­ki.

– To praw­da – przy­zna­ła, pod­no­sząc głos, żeby prze­bić się przez szum ma­szy­ny. – Ba­cho­ry te­raz ta­kie nie­grzecz­ne, że strach. Wy­cho­wy­wać dziec­ko w dzi­siej­szych cza­sach to na­praw­dę wy­zwa­nie. Te smart­fo­ny, fejs­bu­ki, in­sta­gra­my... Szko­da ga­dać. Do­brze, że mój An­tek już na stu­diach.

– To on taki do­ro­sły? – Edy­ta otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy, zdu­mio­na. – Pa­mi­ętam, jak go pani przy­pro­wa­dza­ła do sa­lo­nu. Sie­dział przy sto­le i od­ra­biał lek­cje.

– Ano by­wa­ło, jak sta­ry miał dru­gą zmia­nę i nie mógł z nim zo­stać. – Gra­bo­wicz na­wi­nęła wil­got­ne wło­sy na szczot­kę. – A te­raz stu­dent dru­gie­go roku pe­da­go­gi­ki.

– Pe­da­go­gi­ki? – Przez gło­wę Je­sio­now­skiej prze­mknęła myśl, że może wła­śnie tra­fi­ła na to, cze­go szu­ka. Zna­ła fry­zjer­kę od lat, pa­trzy­ła, jak do­ra­sta jej syn, wie­dzia­ła, że uczci­wi z nich lu­dzie. Ale może po­win­na wcze­śniej na­ra­dzić się z Ma­te­uszem? Wa­ha­ła się przez kil­ka­na­ście se­kund, a pó­źniej zde­cy­do­wa­ła, że trze­ba kuć że­la­zo, póki go­rące. Z mężem zdąży po­ga­dać, naj­pierw trze­ba usta­lić, czy chło­pak jest za­in­te­re­so­wa­ny pra­cą. – Pani Jo­asiu, An­tek nie chcia­łby tro­chę za­ro­bić? – spy­ta­ła. – Pew­nie jak ka­żdy mło­dy ma wy­dat­ki, a to kino, a to pub... Jak ma dziew­czy­nę, to już w ogó­le. Wia­do­mo.

– Co pani ma na my­śli, pani Edyt­ko? – Gra­bo­wicz sko­ńczy­ła mo­de­lo­wa­nie. – Pod­ta­pi­ro­wać tro­chę?

– Tak. Może pani syn chcia­łby od wrze­śnia za­jąć się moją Pa­try­cją? Ode­brać po lek­cjach, po­móc przy pra­cy do­mo­wej, tro­chę się z nią po­ba­wić albo jej po­czy­tać. Parę go­dzin dzien­nie, do uzgod­nie­nia, żeby nie ko­li­do­wa­ło mu z wy­kła­da­mi na uczel­ni.

– A to mnie pani za­sko­czy­ła. – Fry­zjer­ka wzi­ęła grze­bień ze szpi­kul­cem. – Pew­nie, że pie­ni­ądze by mu się przy­da­ły, w domu się nie prze­le­wa. W ze­szłym roku też pra­co­wał do­ryw­czo.

– Może pani spy­tać Ant­ka? Zo­sta­wię swój nu­mer. Je­śli będzie za­in­te­re­so­wa­ny, niech za­dzwo­ni, chęt­nie spo­tkam się z nim i po­roz­ma­wiam.

– Spy­tam – obie­ca­ła Jo­an­na, oce­nia­jąc w lu­strze ko­ńco­wy efekt swo­jej pra­cy. – Go­to­we. – Uśmiech­nęła się do klient­ki.

ROZ­DZIAŁ 2

We­ro­ni­ka usia­dła wy­god­niej na le­ża­ku i po­pra­wi­ła zsu­wa­jący się z ko­lan lap­top. Ob­jęła spoj­rze­niem wy­świe­tlo­ny na ekra­nie ob­raz: suk­nię po­pla­mio­ną krwią i le­żący na niej otwar­ty me­da­lion ze zdjęciem w ko­lo­rze se­pii, przed­sta­wia­jącym twarz mężczy­zny. Od pew­ne­go cza­su pra­co­wa­ła nad trze­cią okład­ką cy­klu po­wie­ści kry­mi­nal­nych ze sztu­ką w tle i wresz­cie tego dnia po­czu­ła, że pa­trzy do­kład­nie na to, co so­bie wy­obra­zi­ła po za­po­zna­niu się ze stresz­cze­niem fa­bu­ły. Uwiel­bia­ła two­rzyć mi­nia­tu­ro­we ob­ra­zy, któ­re mia­ły za za­da­nie wpra­wić w ruch wy­obra­źnię czy­tel­ni­ka i wy­wo­łać w nim chęć po­zna­nia tre­ści ksi­ążki. Na po­cząt­ku wspó­łpra­co­wa­ła tyl­ko z jed­nym wy­daw­cą, ale gdy zre­zy­gno­wa­ła z eta­tu pe­da­go­ga szkol­ne­go w pod­sta­wów­ce, za­częła ro­bić pro­jek­ty rów­nież dla dwóch in­nych. Przyj­mo­wa­ła też wi­ęcej zle­ceń od Zie­lo­no mi, wie­lo­let­nie­go klien­ta, dla któ­re­go przy­go­to­wy­wa­ła wi­zu­ali­za­cje z za­kre­su ar­chi­tek­tu­ry kra­jo­bra­zu.

– Pi­ęk­nie. – Szy­mon po­chy­lił się nad Niką i zaj­rzał jej przez ra­mię.

No­wac­ka wy­bra­ła z menu ko­men­dę „za­pisz pro­jekt”, po czym, przy­trzy­mu­jąc sprzęt jed­ną ręką, dru­gą wy­ci­ągnęła do mężczy­zny. Ob­jęła Pa­wel­ca za szy­ję i przy­ci­ągnęła jego twarz do swo­je­go po­licz­ka. Kil­ka dni temu wy­rwa­li się ze sto­li­cy i za­szy­li w le­sie koło Olsz­tyn­ka. Wy­na­jęli je­den z do­mów let­ni­sko­wych nad je­zio­rem, po­ło­żo­nych na tyle da­le­ko od sie­bie, żeby za­pew­nić ich lo­ka­to­rom pry­wat­no­ść, i na tyle bli­sko, żeby stwo­rzyć im po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa. Cho­dzi­li po le­sie, obej­rze­li wschód sło­ńca, je­dli przy­go­to­wa­ne przez Szy­mo­na da­nia, pili wino i ko­cha­li się w upal­ne noce. Le­że­li na tra­wie, ob­ser­wu­jąc chmu­ry, albo sie­dzie­li za­głębie­ni w lek­tu­rze, prze­ry­wa­jąc ją od cza­su do cza­su, żeby prze­czy­tać so­bie na­wza­jem cie­ka­wy lub za­baw­ny frag­ment. To wszyst­ko po­wo­do­wa­ło, że We­ro­ni­ka od­po­czy­wa­ła, mimo że trzy do czte­rech go­dzin dzien­nie po­świ­ęca­ła pra­cy.

– Głod­na? – spy­tał mężczy­zna, mu­ska­jąc war­ga­mi jej wło­sy.

– Tak.

– To do­brze, bo zro­bi­łem zupę ryb­ną. – Po­dał jej dłoń. – Cho­dźmy.

Go­to­wa­nie było pa­sją Pa­wel­ca, spra­wia­ło mu przy­jem­no­ść, re­du­ko­wa­ło stres, sta­no­wi­ło an­ti­do­tum na brud, z któ­rym się sty­kał, wy­ko­nu­jąc za­wód po­li­cjan­ta.

No­wac­ka wsta­ła i przy­tu­li­ła się do nie­go ca­łym cia­łem.

– Je­steś do­sko­na­ły. Wy­cza­ro­wa­łeś ryby.

– Ku­pi­łem w go­spo­dar­stwie nie­da­le­ko stąd.

– Kie­dy?

– Po śnia­da­niu. By­łaś tak sku­pio­na na pro­jek­cie, że nie za­uwa­ży­łaś mo­jej nie­obec­no­ści. – Szy­mon po­ca­ło­wał ją w czu­bek nosa. – Zjedz­my na ta­ra­sie.

Zupa była wy­bor­na. We­ro­ni­ka po­chła­nia­ła z ape­ty­tem gęstą ciecz pe­łną aro­ma­tów i sma­ków. Czu­ła je na języ­ku i pró­bo­wa­ła zi­den­ty­fi­ko­wać, do­py­tu­jąc part­ne­ra o do­da­ne przy­pra­wy.

– Jest ich spo­ro. – Si­ęgnął do garn­ka po do­lew­kę. – Słod­ka i ostra pa­pry­ka, kur­ku­ma, li­ście lau­ro­we, kil­ka kro­pli soku z cy­try­ny. Zie­le an­giel­skie, pieprz, sól. Ore­ga­no i ma­je­ra­nek.

– Może kon­ku­ro­wać z krup­ni­kiem pani Zuzy – po­chwa­li­ła No­wac­ka i rów­nież po­pro­si­ła o re­pe­tę. – Jak będziesz miał dość ści­ga­nia ban­dzio­rów, po­win­ni­ście ra­zem otwo­rzyć re­stau­ra­cję – stwier­dzi­ła, na­bie­ra­jąc ły­żką ko­lej­ną por­cję. – Lu­dzie pcha­li­by się do was drzwia­mi i okna­mi. Po­my­śl o tym, mó­wię se­rio.

– Po­my­ślę – obie­cał Szy­mon. – To wca­le nie jest ta­kie od rze­czy, pani Sło­wik pie­cze fan­ta­stycz­ny ser­nik.

– Ła­such.

– Mówi ta, któ­ra ni­g­dy nie od­mó­wi­ła sło­ika z go­rącą zupą.

W głębi po­miesz­cze­nia za­brzmiał dźwi­ęk dzwo­ni­ące­go te­le­fo­nu:

– Wa­żne są tyl­ko te dni, któ­rych jesz­cze nie zna­my / Wa­żnych jest kil­ka tych chwil, tych, na któ­re cze­ka­my[1].

– Mój – po­wie­dzia­ła Nika. – Pew­nie tata. Od­dzwo­nię do nie­go pó­źniej.

Prze­ko­ma­rza­jąc się, pla­nu­jąc po­po­łud­nie i pa­trząc na roz­ci­ąga­jące się przed ich ocza­mi je­zio­ro oraz przy­le­ga­jący do brze­gu las, zje­dli całą za­war­to­ść garn­ka. Na­stęp­nie sprząt­nęli po po­si­łku i za­pa­rzy­li kawę. Do­pie­ro wte­dy We­ro­ni­ka wzi­ęła swo­ją ko­mór­kę, żeby spraw­dzić szcze­gó­ły nie­ode­bra­ne­go po­łącze­nia. Ku swo­je­mu za­sko­cze­niu zo­ba­czy­ła nu­mer by­łe­go pra­co­daw­cy. Mi­nęły dwa lata od mo­men­tu, gdy No­wac­ka zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy w szko­le, więc pró­ba kon­tak­tu ze stro­ny ko­goś z pla­ców­ki mo­gła ozna­czać tyl­ko jed­no: bra­ki ka­dro­we w ob­li­czu zbli­ża­jące­go się wiel­ki­mi kro­ka­mi po­cząt­ku roku szkol­ne­go oraz nie­chęć dy­rek­to­ra do za­trud­nia­nia „lu­dzi z uli­cy”, jak na­zy­wał kan­dy­da­tów, o któ­rych nic nie wie­dział i któ­rych kom­pe­ten­cji nie mógł zwe­ry­fi­ko­wać u za­ufa­nych osób. Jej puls przy­spie­szył, ser­ce zwi­ęk­szy­ło licz­bę ude­rzeń.

– Je­śli na­praw­dę cho­dzi mu o po­wrót, po pro­stu od­mó­wisz – stwier­dził Szy­mon, gdy Nika po­dzie­li­ła się z nim swo­imi przy­pusz­cze­nia­mi.

– Tro­chę się zde­ner­wo­wa­łam.

– Nie ma po­wo­du, siłą do ni­cze­go cię nie zmu­si. Prze­cież on wie, dla­cze­go ode­szłaś. Mia­łaś pra­wo mieć dość. – Pa­we­lec ob­jął ją i przy­tu­lił. – Po­ga­daj z Bie­drzyc­kim od razu, nie prze­ci­ągaj tego, bo ina­czej będziesz się za­sta­na­wiać, cze­go od cie­bie chce. Le­piej mieć to z gło­wy. Po co zwle­kać?

– Masz ra­cję. Nie wiem, dla­cze­go tak się prze­jęłam jego te­le­fo­nem.

– Ja też nie wiem.

We­ro­ni­ka wy­su­nęła się z ra­mion Szy­mo­na i ode­szła kil­ka­na­ście kro­ków da­lej. Wy­bra­ła opcję „od­dzwoń” i wsłu­cha­ła się w ko­mu­ni­kat, któ­ry za­czął się od­twa­rzać po dwóch sy­gna­łach. Za­nim na­gra­nie do­bie­gło ko­ńca, w gło­śni­ku za­brzmiał zna­jo­my głos.

– Słu­cham, szko­ła.

– Dzień do­bry, pani Ba­siu, mówi We­ro­ni­ka No­wac­ka, ktoś do mnie...

– Pani We­ro­ni­ko ko­cha­na, jak do­brze pa­nią sły­szeć, dy­rek­tor ka­zał pa­nią ła­pać aż do skut­ku, bar­dzo się ucie­szy, już łączę – wy­re­cy­to­wa­ła se­kre­tar­ka na jed­nym od­de­chu.

– Se­kun­dę – za­sto­po­wa­ła ją No­wac­ka. – Wie pani, o co cho­dzi?

– Aaa, to już nie moja spra­wa. Łączę – po­wtó­rzy­ła ko­bie­ta i za­nim Nika za­re­ago­wa­ła, za­ko­ńczy­ła roz­mo­wę. W gło­śni­ku za­brzmia­ła me­lo­dia, po niej zaś stu­kot, chrząk­ni­ęcie i wresz­cie ba­ry­ton by­łe­go sze­fa.

– Dzień do­bry, pani We­ro­ni­ko, dzi­ęku­ję, że tak szyb­ko pani od­dzwo­ni­ła.

– Dzień do­bry, pa­nie dy­rek­to­rze.

– Jest pani te­raz w War­sza­wie? – Bie­drzyc­ki od razu prze­sze­dł do rze­czy. – Mo­gli­by­śmy się spo­tkać?

– Wy­je­cha­łam na Ma­zu­ry.

– Kie­dy będzie pani w domu?

– Za ty­dzień – skła­ma­ła.

– Hmm... Czas mnie goni, pani We­ro­ni­ko, więc od razu spy­tam, czy nie wró­ci­ła­by pani do nas na tro­chę?

A więc mia­łam ra­cję, po­my­śla­ła Nika. Dy­rek­tor był prze­wi­dy­wal­ny do bólu. Pew­nie nie spraw­dzi­ła mu się pe­da­gog, któ­rą za­trud­nił na jej miej­sce, i nie zna­la­zł już ni­ko­go in­ne­go, kto by spe­łniał jego ocze­ki­wa­nia. Nie­ste­ty, wraz z upły­wem lat, gdy oświa­ta za­częła od­gry­wać rolę chłop­ca do bi­cia, a au­to­ry­tet za­wo­du na­uczy­cie­la si­ęgnął bru­ku, co­raz trud­niej było zna­le­źć pro­fe­sjo­na­li­stów chęt­nych do pra­cy w szko­le. Bel­frzy mie­li dość ci­ągłe­go stre­su, lek­ce­wa­że­nia ze stro­ny uczniów i ich ro­dzi­ców, in­ter­ne­to­we­go hej­tu oraz roz­gry­wek po­li­ty­ków.

– Przy­kro mi, pa­nie dy­rek­to­rze – od­pa­rła, prze­łk­nąw­szy śli­nę przez za­ci­śni­ęte gar­dło. – Bar­dzo dzi­ęku­ję za pro­po­zy­cję, ale...

– Pro­szę wy­słu­chać mnie do ko­ńca – wtrącił Bie­drzyc­ki. W tle pstryk­nęła za­pal­nicz­ka, znak, że były zwierzch­nik sta­nął przy oknie w swo­im ga­bi­ne­cie, żeby za­pa­lić pa­pie­ro­sa. Nika, któ­ra wie­lo­krot­nie była świad­kiem po­dob­nej sce­ny, mo­gła ją so­bie z ła­two­ścią wy­obra­zić. – Cho­dzi o je­den rok, na za­stęp­stwo – pod­jął te­mat. – Pe­da­gog, któ­ra ob­jęła po pani etat, za­szła w ci­ążę. Coś tam się po­kom­pli­ko­wa­ło i le­karz wy­słał ją na zwol­nie­nie do cza­su po­ro­du. Za­raz po­czątek roku szkol­ne­go, da­łem ogło­sze­nie, ale nikt sen­sow­ny się nie zgło­sił. Poza tym nie chcę za­trud­niać ko­go­kol­wiek. Za­nim nowa oso­ba ogar­nie rze­czy­wi­sto­ść, pro­ce­du­ry i tak da­lej... – Umil­kł, za­ci­ągnął się dy­mem, wy­dmu­chał. – A pani wszyst­ko wie, zna szko­łę, dzie­cia­ki. No i jesz­cze jed­na rzecz, któ­ra prze­ra­ża chy­ba wszyst­kich. Od tego roku, po la­tach, znów mamy siód­me kla­sy. W bu­dyn­ku zro­bi się cia­śniej, na­wet nie chcę my­śleć, co będzie, jak doj­dą ósme. Pew­nie cze­ka nas na­uka na dwie tury. Tak więc pani ro­zu­mie, We­ro­ni­ko. Po­trze­bu­ję ko­goś zo­rien­to­wa­ne­go, przy­tom­ne­go i z gło­wą. Chcę mieć przy so­bie jak naj­wi­ęcej osób, któ­re znam i da­rzę za­ufa­niem.

Nika wci­ągnęła po­wie­trze do płuc.

– Pa­nie dy­rek­to­rze, nie mogę przy­jąć tej ofer­ty. Nie chcę wra­cać. To na­praw­dę nie jest ro­bo­ta dla mnie, za bar­dzo się stre­su­ję. Prze­cież pan wie. Po wy­da­rze­niach w szó­stej b... Ta hi­sto­ria z Ju­lią, Fran­kiem i Be­atą...[2] – We­ro­ni­ka po­czu­ła, że jej gar­dło ści­ska­ją nie­wi­dzial­ne klesz­cze. – Cza­sem mam wra­że­nie, że do dziś się po tym nie otrząsnęłam.

– To nie była pani wina.

– Wiem, ale ni­g­dy wi­ęcej nie chcia­ła­bym uczest­ni­czyć w po­dob­nym kosz­ma­rze, a że znów coś zaj­dzie, jest tyl­ko kwe­stią cza­su.

– Wdro­ży­li­śmy pro­gra­my pro­fi­lak­tycz­ne.

– Do­brze pan wie, że są nie­wie­le war­te. Mamy ogra­ni­czo­ną mo­żli­wo­ść wpły­wa­nia na dzie­ci. Je­śli dom nie wy­cho­wa, nie wpoi od ko­ły­ski za­sad i war­to­ści, nie na­uczy em­pa­tii, nie po­ka­że wła­ści­wych za­cho­wań... Prze­pra­szam. Nie wró­cę do szko­ły. Do wi­dze­nia.

Po za­ko­ńcze­niu roz­mo­wy Nika usia­dła na tra­wie i scho­wa­ła gło­wę w ra­mio­na. Pod jej po­wie­ka­mi prze­su­nęły się ka­dry zda­rzeń z nie­daw­nej prze­szło­ści: za­bój­stwo szó­sto­kla­sist­ki, ujaw­nio­ne w toku śledz­twa fak­ty z ży­cia dziew­czy­ny oraz jej ró­wie­śni­ków, a po­tem na­stęp­ne nie­szczęście. We­ron­ka nie chcia­ła znów fun­do­wać so­bie bez­sen­nych nocy, ży­cia w ci­ągłym na­pi­ęciu, ści­śni­ęte­go z ner­wów żo­łąd­ka. I wy­rzu­tów su­mie­nia.

Do szko­ły No­wac­ka tra­fi­ła pięć lat temu, gdy na wła­sną rękę szu­ka­ła spraw­cy gwa­łtu i za­bój­stwa przy­ja­ció­łki. Po­le­co­na Bie­drzyc­kie­mu przez Zu­zan­nę Sło­wik, sąsiad­kę i eme­ry­to­wa­ną po­lo­nist­kę, do­sta­ła etat pe­da­go­ga, zaj­mu­jąc miej­sce nie­ży­jącej Olgi Ci­choń. Po­dej­mu­jąc pra­cę w śro­do­wi­sku jej by­łych wspó­łpra­cow­ni­ków, Nika li­czy­ła na to, że znaj­dzie trop, któ­ry do­pro­wa­dzi ją do roz­wi­ąza­nia za­gad­ki. Gdy mor­der­ca tra­fił do aresz­tu, chcia­ła ode­jść ze sta­no­wi­ska, ale za­trzy­my­wa­na przez dy­rek­to­ra prze­pra­co­wa­ła w mo­ko­tow­skiej pod­sta­wów­ce jesz­cze kil­ka lat, do tra­ge­dii z udzia­łem uczniów kla­sy szó­stej b.

Nie ża­ło­wa­ła re­zy­gna­cji. Wró­ci­ła do daw­ne­go sty­lu ży­cia, przyj­mo­wa­ła znacz­nie wi­ęcej zle­ceń gra­ficz­nych i znów była pa­nią swo­je­go cza­su. Przede wszyst­kim jed­nak wresz­cie zrzu­ci­ła brze­mię od­po­wie­dzial­no­ści, któ­re­go nie była w sta­nie dłu­żej nie­ść.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

PRZY­PI­SY

[1]Dni, któ­rych nie zna­my (1971), sł. Ma­rek Gre­chu­ta, muz. Jan Kan­ty Paw­lu­śkie­wicz, oryg. wyk. Ma­rek Gre­chu­ta.
[2] O wcze­śniej­szych zda­rze­niach z ży­cia We­ro­ni­ki mo­żna prze­czy­tać w ksi­ążkach: Kie­dyś cię od­naj­dę (2019) oraz Nic o to­bie nie wiem (2021) tej sa­mej au­tor­ki, wy­da­nych na­kła­dem wy­daw­nic­twa Skar­pa War­szaw­ska.
.