34,99 zł
Nikt nie zna się na marmoladzie tak jak Paddington. Nic więc dziwnego w tym, że miś miał zostać gościem specjalnym w fabryce tego przysmaku. Niedźwiadek spodziewał się uroczystego powitania na czerwonym dywanie, a tymczasem… kazano mu szorować klejące się od brudu beczki. Gdyby nie to, że Paddington wpadł wcześniej do rynsztoka, ten wieczór potoczyłby się zupełnie inaczej.
Paddington to niezwykły przyjaciel twojego dziecka. Mały niedźwiadek o wielkim sercu. Wielbiciel marmolady, dobrych manier i przygód! Opowieści o nim to klasyka brytyjskiej literatury dziecięcej w najlepszym wydaniu. Seria przetłumaczona na ponad 30 języków, która już od przeszło 60 lat rozgrzewa serca maluchów i pokazuje, że gafy zdarzają się nawet najlepszym. I misiom, i dzieciom.
Dla wszystkich, którzy mają misia w sercu.
A szczególnie dla dzieci w wieku 4+.
W serii ukazały się:
„Miś zwany Paddington”
„Jeszcze o Paddingtonie”
„Paddington daje sobie radę”
„Paddington za granicą”
„Nowe przygody Paddingtona”
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 107
Data ważności licencji: 7/20/2027
Paddington i „gwałtowny atak zimy”
Paddington stał na progu domu pod numerem 32 przy ulicy Windsor Gardens i wdychał poranne powietrze. Patrzył na świat przez szparę między kapturem płaszcza a kolorowym szalikiem owiniętym ciasno wokół szyi.
Na skrawku pyszczka widocznym za zdumiewająco białymi wąsami malował się wyraz zaskoczenia i podekscytowania widokiem, jaki rozpościerał się przed oczami niedźwiadka.
W ciągu nocy pogoda zmieniła się drastycznie. Poprzedni dzień był ciepły, nieomal wiosenny jak na początek stycznia, a teraz wszystko pokrywała gruba kołderka śniegu, sięgająca mu prawie do cholewek kaloszy.
Żaden dźwięk nie zakłócał ciszy tego poranka. Oprócz brzęku naczyń dochodzącego z kuchni, gdzie pani Brown i pani Bird zmywały po śniadaniu, jedynymi oznakami świadczącymi o tym, że niedźwiadek nie jest jedyną istotą na świecie, były rządek kapsli na butelkach mleka wystających spod śniegu na schodach oraz ciągnące się daleko ślady listonosza, który przechodził tamtędy rano.
Paddington lubił śnieg, ale gdy przyglądał się ulicy, skłonny był przyznać rację pani Bird, gosposi państwa Brown, że nawet miłych rzeczy można mieć dość, jeśli jest ich za dużo. Odkąd zamieszkał z rodziną państwa Brown, było już kilka – jak mawiała pani Bird – gwałtownych ataków zimy, ale nie pamiętał, by kiedykolwiek spadło aż tyle śniegu naraz.
Niemniej jednak Paddington nie należał do tych niedźwiadków, które zmarnowałyby dobrą okazję, więc już po chwili zamknął za sobą drzwi i pobiegł na tyły domu tak szybko, jak potrafił, by dokładnie zbadać sprawę. Oprócz chęci na zabawę śnieżkami miał wielką ochotę wypróbować nowe kalosze, które stały w jego pokoju i czekały na ten moment, odkąd dostał je na Gwiazdkę od pani Brown.
Kiedy Paddington doszedł do grządki z kapustą pana Brown, zajął się zgarnianiem śniegu łapami i lepieniem z niego twardych kulek, którymi rzucał w słupek ze sznurkami do suszenia bielizny. Ale kiedy kilka większych kulek nieco zboczyło z trasy i trafiło w drzwiczki pobliskiej szklarni, niedźwiadek pospiesznie skierował uwagę na ważniejsze zadanie, jakim było ulepienie bałwana. Dzięki temu na chwilę przy ulicy Windsor Gardens zapanował znów spokój.
Jakiś czas później, gdy dokańczał bałwanowi głowę za pomocą starych kapsli od butelek po lemoniadzie, ciszę zakłócił nagle odgłos otwieranego okna.
– Niedźwiedziu! – rozległ się donośny głos. – Czy to ty, niedźwiedziu?
Paddington podskoczył ze strachu. Podniósł kaptur i zobaczył sąsiada państwa Brown, który wychylał się przez okno sypialni. Pan Curry miał na sobie piżamę i szlafrok, a połowę twarzy zakrywała mu duża biała chustka do nosa.
– Już przestałem rzucać śnieżkami, panie Curry – wyjaśnił pospiesznie Paddington. – Lepię teraz bałwana.
Ku jego zaskoczeniu pan Curry wyglądał niezwykle sympatycznie, gdy zdjął sobie z twarzy chusteczkę.
– W porządku, niedźwiedziu – zawołał łagodnym tonem. – Nie mam do ciebie o nic pretensji. Chciałem cię spytać, czy miałbyś ochotę wyświadczyć mi małą przysługę i zarobić dziesięć pensów na bułeczkę? Jezdem ogrobnie zagadarzony – mówił dalej, gdy Paddington wdrapał się na skrzynkę i z zaciekawieniem patrzył zza płotu.
– Zagada żony? – powtórzył zdumiony Paddington. Jeszcze nigdy nie widział, żeby pan Curry zagadywał czyjeś żony, wpatrywał się więc z zaciekawieniem w okno sąsiada.
Pan Curry wziął głęboki oddech.
– Nie „zagada żony” – powiedział, z trudem przełykając ślinę. – Za-ka-ta-rzo-ny. A jakby tego było mało, zamarzły mi kolanka.
Paddington tak się przejął tą ostatnią informacją pana Curry’eg0, że nieomal spadł ze skrzynki.
– Kolanka panu zamarzły?! – wykrzyknął. – Poproszę panią Bird, by sprowadziła doktora MacAndrew.
– Nie potrzebuję żadnego lekarza, niedźwiedziu – powiedział poirytowanym tonem pan Curry. – Potrzebuję hydraulika. Nie zamarzły mi moje kolana, tylko rury doprowadzające wodę. W zbiorniku nie zostało już nawet tyle, bym mógł napełnić termofor i ogrzać sobie łóżko.
Paddington sprawiał wrażenie nieco rozczarowanego. Nagle jakiś ciężki przedmiot owinięty w papier wylądował u jego stóp.
– To są klucze do moich drzwi – wyjaśnił pan Curry. – Chcę, żebyś je zaniósł panu Jamesowi, to „złota rączka”. Powiedz, żeby natychmiast do mnie przyszedł. Będę w łóżku, ale może sam sobie otworzyć drzwi. I powiedz, żeby nie hałasował zanadto, bo może będę spał. Idź prosto do niego i nie zbaczaj w stronę cukierni, bo nie dostaniesz swoich dziesięciu pensów.
Powiedziawszy to, pan Curry głośno wysiąkał kilka razy nos i zatrzasnął okno.
Pan Curry słynął w całej okolicy ze skąpstwa. Miał zwyczaj obiecywać ludziom wynagrodzenie za różne przysługi, ale zwykle kiedy przychodził czas zapłaty, nie można go było znaleźć. Paddington miał jakieś dziwne przeczucie, że i tym razem będzie podobnie. Postał jeszcze kilka chwil, wpatrując się w puste okno, po czym odwrócił się i powoli ruszył w kierunku domu pana Jamesa.
– Curry! – wykrzyknął pan James, stojąc w drzwiach i patrząc z góry na Paddingtona. – Czy powiedziałeś: Curry?
– Tak, panie James – powiedział Paddington, uprzejmie uchylając kaptura swojej kurtki. – Zamarzły mu kolanka i nie ma nawet wody do termofora.
– A to pech – powiedział pan James tonem zupełnie pozbawionym współczucia. – Mam dziś od rana po uszy kłopotów z własnymi rurami. Poza tym znam ja świetnie pana Curry’ego i jego wyczyny. Do tej pory nie zapłacił mi za ostatnią robotę, a to było z pół roku temu. Powiedz mu, że chcę najpierw zobaczyć jego pieniądze, zanim cokolwiek znów dla niego zrobię, a i tak wpierw dobrze się zastanowię.
Paddington, słuchając pana Jamesa, miał coraz bardziej rozczarowaną minę. O ile dobrze pamiętał, pieniądze pana Curry’ego były zwykle bardzo brudne, jakby od bardzo dawna trzymał je gdzieś pod kluczem. Był pewien, że gdyby pan James je zobaczył, już całkiem straciłby ochotę na dorywcze prace u pana Curry’ego.
– Coś ci powiem – powiedział „złota rączka”, łagodniejąc nieco na widok miny Paddingtona. – Poczekaj no chwilkę. Przeszedłeś kawał drogi w tym śniegu. Może coś da się zrobić.
Pan James zniknął w głębi domu, a po chwili wrócił, niosąc dużą paczkę owiniętą brązowym papierem.
– Pożyczę panu Curry’emu palnik – wyjaśnił. – Dorzucam jeszcze książkę o hydraulice. Znajdzie tam kilka wskazówek, jeśli coś mu się nie uda.
– Palnik! – wykrzyknął Paddington, który miał coraz bardziej okrągłe oczy. – Nie sądzę, żeby był tym zachwycony.
– Zrób, jak chcesz – powiedział pan James. – Mnie tam wszystko jedno. Ja na twoim miejscu, niedźwiedziu, wziąłbym ten palnik. W najbliższym czasie pogoda ma się jeszcze pogorszyć.
To powiedziawszy, pan James po raz ostatni pozdrowił Paddingtona i starannie zamknął drzwi. Paddington stał na schodach z zakłopotaną miną, wpatrując się w paczkę, którą trzymał w łapach.
Pan Curry, nawet gdy czuł się świetnie, zwykle nie był w najlepszym humorze. Tak więc Paddington zadrżał z przerażenia na samą myśl o tym, że miałby go obudzić, żeby wręczyć mu palnik albo nawet książkę o hydraulice, kiedy tamten jest przeziębiony.
Im więcej się nad tym zastanawiał, tym bardziej rzedła mu mina, ale zanim ruszył z powrotem w stronę ulicy Windsor Gardens, śnieg tak dokładnie zasypał mu wąsy, że tylko ktoś, kto minąłby go z bardzo bliska, mógłby zauważyć, iż coś jest nie w porządku.
Pani Brown przerwała na chwilę prace domowe, gdy zauważyła jakąś niedużą postać przebiegającą za kuchennym oknem.
– Podejrzewam – westchnęła – że przez dobrych parę dni będziemy mieli ślady łap w całym domu.
– Jeśli taka pogoda się utrzyma, nasz niedźwiadek będzie musiał zwracać uwagę nie tylko na swoje łapy – dodała pani Bird – ale i w ogóle na swoje zachowanie.
Gosposia państwa Brown miała bardzo surowe poglądy na temat brudnych podłóg, szczególnie gdy było to efektem chodzenia po śniegu przez niedźwiedzie. Odprowadziła więc Paddingtona, zmierzającego do garażu pana Browna, wzrokiem pełnym dezaprobaty.
– Zapewne pomaga komuś po sąsiedzku – powiedziała pani Brown, gdy Paddington znów pojawił się w polu widzenia, niosąc coś pod kurtką. – Wygląda na to, że pan Curry ma kłopoty z rurami.
– Mam nadzieję, że tylko takie ma kłopoty – powiedziała pani Bird. – Od samego rana o wiele za dużo tutaj zamieszania jak na mój gust.
Pani Bird nieszczególnie lubiła, gdy Paddington pomagał sąsiadom. Tego dnia już kilkakrotnie widziała, jak przechodzi pod kuchennym oknem i niesie pod kurtką coś podejrzanego, co wyglądało jak stare rury.
Zanim skończyła zdanie, z łazienki pana Curry’ego dobiegły odgłosy uderzeń młotkiem i odbiły się echem między dwoma domami. Najpierw rozległo się kilka pojedynczych uderzeń, a potem cała seria, coraz to głośniejsza, aż wreszcie rozległ się głośny trzask i na chwilę zapadła cisza, mącona jedynie świstem palnika.
– Jeśli tutaj było tak głośno – powiedziała pani Brown – to Bóg jeden wie, jak głośno było u sąsiada.
– Mnie niepokoi nie to, co słychać – odpowiedziała pani Bird ponuro. – Niepokoi mnie to, co widać.
Gosposia państwa Brown odeszła od okna i zajęła się piecem. Pani Bird mocno wierzyła, że nie należy się wtrącać do cudzej pracy, a to, czym zajmuje się hydraulik pana Curry’ego, nie powinno jej interesować. Niemniej, gdyby poczekała chwilę dłużej, mogłaby zmienić zdanie w tej kwestii, bo właśnie po chwili w łazience pana Curry’ego otwarło się okno i pojawił się w nim znajomy kapelusz, a za nim para znajomych wąsików.
Z miny Paddingtona, gdy pochylał się nad parapetem i wpatrywał w dół, wynikało, że chętnie zgodziłby się z uwagami pani Bird.
Paddington był optymistycznie nastawionym do świata niedźwiadkiem, ale gdy zlazł z okna i przyjrzał się łazience pana Curry’eg0, musiał przyznać, że sprawy nie przedstawiały się wesoło. Szczerze mówiąc, ogląd sytuacji skłonił go nawet do wniosku, że lepiej byłoby w ogóle nie podejmować się tej pracy.
Pomijając palnik pana Jamesa i sporą ilość narzędzi przyniesionych z garażu pana Browna, podłoga zawalona była rurami różnej długości, kawałkami cyny lutowniczej i kilkoma garnkami, nie wspominając o wężu do podlewania klombów, który niedźwiadek przyniósł z ogrodu na wypadek nagłego niebezpieczeństwa.
Jednak to nie ogólny bałagan wywołał ponury wyraz na pyszczku Paddingtona, ale ilość porozlewanej wszędzie wody. Prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiał, skąd mogła się wziąć, skoro rury były całkiem zamarznięte. Jedyne w miarę suche miejsce w całej łazience znajdowało się w kącie pod umywalką, gdzie podstawił swój kalosz pod kapiącą rurę. Miał nadzieję, że nazbiera tyle wody, by napełnić termofor pana Curry’ego.
Paddingtonowi szczególnie zależało na tym, by napełnić termofor, zanim panu Curry’emu wpadnie do głowy, by wstać z łóżka. Z sypialni dochodziły już niestety pewne sygnały krzątaniny i dwukrotnie donośny głos domagał się wyjaśnień, co się dzieje. Za każdym razem Paddington, najlepiej jak umiał, wydał z siebie pomruk, jaki zwykle wydają z siebie hydraulicy przy pracy. W głosie pan Curry’ego słychać jednak było coraz większą podejrzliwość.
Paddington zaczął pospiesznie zbierać łapą wodę z podłogi, żeby nieco pchnąć sprawy do przodu, ale woda zaczęła mu wówczas wsiąkać w futro i spływać po ramieniu. Wycisnął więc z futra na łokciu kilka kropel do kalosza, westchnął głęboko i skierował uwagę na książkę, którą pożyczył mu pan James.
Książka nosiła tytuł Poradnik hydraulika. Autor nazywał się Bert Stilson. Paddington był pewien, że może się ona przydać każdemu, kto chce w domu instalować rury, ale nie było w niej szczególnie dużo informacji, co robić, kiedy są już zainstalowane i przy okazji całkowicie zamarznięte. Pan Stilson najwyraźniej miał niezwykłe szczęście do pogody przy swoich pracach: na prawie wszystkich fotografiach widać było, jak przez otwarte okno świeci słońce.
Tylko jeden rozdział poświęcono zamarzniętym rurom. Umieszczona obok fotografia przedstawiała pana Stilsona obwiązującego je ręcznikami namoczonymi we wrzątku. Paddington nie miał wody do zagotowania, postanowił więc potrzymać jedyny ręcznik pana Curry’ego przy palniku, by go ogrzać, ale po tym, jak pojawiły się na nim nagle dość paskudne brązowe plamy, prędko z tego zrezygnował.
Na kolejnej fotografii pan Stilson w szczególnie trudnym przypadku podgrzewa rury płomieniem palnika. Paddington uznał, że to o wiele bardziej skuteczna metoda. Problem wówczas polegał na tym, że gdy lód wewnątrz rury zaczął topnieć, obok jednego ze złącz pojawił się przeciek.
Paddington próbował zatkać dziurę łapą i doczytać rozdział do końca, ale w kwestii cieknących rur pan Stilson okazał się jeszcze mniej pomocny niż w kwestii zamarzniętych. Wspomniał tylko, że rury ołowiane należy ostukać młotkiem, by zaklepać otwór, ale za każdym razem, gdy Paddington stukał w otwór w rurze pana Curry’ego, pojawiał się co najmniej jeden nowy w innym miejscu. W końcu zrobiło się pięć nowych przecieków, nie licząc pierwszego, i niedźwiadkowi zabrakło łap.
Przez pewien czas ciszę w łazience mącił jedynie syk palnika i miarowe kapanie wody. Paddington siedział zatopiony w myślach.
Nagle, gdy dotarł niemal do końca książki, rozpromienił się. Pod sam koniec ostatniego rozdziału pan Stilson umieścił składany wykres i opatrzył go nagłówkiem: „Gdzie mogą pojawić się kłopoty?”. Paddington pośpiesznie rozłożył stronę z wykresem na taborecie i zaczął studiować ją z zapałem.
Według pana Stilsona większość elementów hydraulicznych wcześniej czy później sprawiała kłopoty, ale jedno miejsce sprawiało ich więcej niż wszystkie inne miejsca razem wzięte: kolanka rur. Pod wykresem pan Stilson wyjaśniał, że w kolankach wygiętych w kształt litery U zawsze gromadzi się woda, więc zamarzają one, jak tylko nadchodzi mróz.
Paddington rozejrzał się po łazience pana Curry’ego i ze zdumieniem stwierdził, że mnóstwo jest w niej kolanek wygiętych w kształt litery U. Właściwie wszędzie, gdzie spojrzał, widział jakieś kolanko.
Wziął do jednej łapy książkę pana Stilsona, a do drugiej palnik i usadowił się pod umywalką, gdzie jedna z rur układała się w kształt szczególnie dużego U, a potem biegła do kurka z zimną wodą.
Kiedy Paddington podgrzał rurę palnikiem – odchyliwszy się odpowiednio, żeby nie osmalić sobie wąsów – ze środka dobiegło kilka trzasków. Przyjął to z zadowoleniem. A już po chwili trzaski ustąpiły miejsca hukom i mniemanie Paddingtona o panu Stilsonie znacznie się poprawiło, bo zaraz potem usłyszał bulgotanie wody spływającej do umywalki.
Dla całkowitej pewności Paddington wstał i po raz ostatni zamaszyście przeciągnął płomieniem palnika wzdłuż rury. I w tym właśnie momencie stało się coś, co zmroziło Paddingtona tak jak niedawny mróz wodę w rurach pana Curry’ego.
Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. W jednej chwili niedźwiadek stał pod umywalką z palnikiem w łapie, a już w następnej coś zasyczało, pyknęło i na jego zdumionych oczach kolanko rury w kształcie litery U rozpłynęło się w powietrzu. Gdy Paddington zauważył na podłodze plamę roztopionego ołowiu, strumień lodowatej wody uderzył go w brodę i nieomal przewrócił.
Działając z wielką przytomnością umysłu, niedźwiadek usunął gorące pozostałości rury i wrzucił je do wanny pana Curry’ego. Woda syczała i bulgotała, gdy on ponownie zaglądał do książki pana Stilsona. Gdzieś pod koniec zamieszczono tam porady, co robić w przypadku awarii, które go teraz szczególnie interesowały.
Kilka sekund później zszedł na dół tak szybko, jak tylko potrafił, zatrzaskując za sobą w pośpiechu frontowe drzwi. Nieomal w tej samej chwili, gdy zamykały się z trzaskiem, gdzieś w górze rozległ się dźwięk otwieranego okna oraz głos pana Curry’ego.
– Niedźwiedziu! – zaryczał. – Co się dzieje, niedźwiedziu?
![Paddington się krząta [wznowienie 2022] - Michael Bond - ebook](https://files.legimi.com/images/8dcbb1fb3c7764ee55376efd470009eb/w200_u90.jpg)