Oczy wilka - Alicja Sinicka - ebook + audiobook + książka

Oczy wilka ebook i audiobook

Alicja Sinicka,

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Pierwszy tom bestsellerowej serii Oczy wilka, która zawładnęła sercami polskich czytelniczek!

Spójrz mu w oczy. Wkrocz do świata namiętności, tajemnic i zaskakujących fascynacji.

Lena Kajzer przeprowadza się z Katowic do małej miejscowości Głębia. Zaczyna nowy rozdział w swoim życiu. Jednak stłuczki z terenowym BMW nie było w planach. Podobnie jak jego właściciela.

Artur Mangano to człowiek owiany aurą tajemnicy. Jego jasnobłękitne tęczówki przypominają oczy drapieżnego wilka. Wywołują uczucie lęku, respektu, ale i pożądania.

Dała mu się porwać. Zawładnął nią. Jednak kim naprawdę jest ten człowiek o zniewalającym spojrzeniu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 45 min

Lektor: Czyta: Aneta Todorczuk

Oceny
4,4 (2262 oceny)
1393
529
221
88
31
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mroze

Nie polecam

Romansidło dla nastolatek, nieudolna kopia Lipińskiej ( chyba tak się nazywa ). Akcja beznadziejna, po 3 rozdziałach się poddaję, szkoda czasu na takie coś.
42
Marzenka1982

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogłam się oderwać, świetna książka
20
Katryna

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna powieść ,bardzo przyjemnie się ją czyta.
10
Paulina22051991

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Mikusia1994

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. szkoda jednak ze na Legimi nie ma drugiej części.
00

Popularność




Drogi Czytelniku!

Oczy wilka to mój debiut literacki, książka, do której mam słabość. Nie wiem, czy bardziej do jej bohaterów, do klimatu, czy do dziewczyny, którą byłam parę lat temu, tworząc tę historię. Towarzyszyło mi poczucie zagubienia. Pisząc, szukałam siebie. Codziennie siadałam w fotelu z laptopem na kolanach i pisałam, potem skreślałam, pisałam od nowa. Gdybym nie wyrzucała scen, które według mnie były słabe, Oczy wilka miałyby około tysiąca stron. Z tak wielu rzeczy zrezygnowałam dla dobra tej historii. Pamiętam, że zależało mi przede wszystkim na tym, żeby stworzyć płynną opowieść, a więc taką, którą będzie się czytało z przyjemnością. Chciałam wyeksponować pewne sceny, poruszyć nimi serca. W Oczach wilka zostawiłam kawał duszy. Jest w nich też zapisana prawda o mnie. Pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Popatrzeć odważniej w kierunku marzenia o byciu pisarką.

Dziś mam już na koncie sześć powieści. Ostatnio, kiedy jechałam na spotkanie autorskie, naszła mnie refleksja. Czy to już? Czy już spełniają się moje marzenia? Nie umiałam sobie odpowiedzieć. Pojawiły się nowe marzenia, cele. Wciąż patrzę do przodu. Jedno jest pewne. Tamtej dziewczynie sprzed kilku lat udało się stworzyć coś, co zapoczątkowało falę zmian w moim życiu. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. A teraz pozostawiam Cię sam na sam z Oczami wilka, wierząc, że ta historia dotrze również do Ciebie.

Alicja Sinicka

Płynęłam przez ocean życia, nie bacząc na rekiny, które ocierały się o moje ciało. Wiedziałam, że odnajdę wyspę

Rozdział I

Kiedy wyszłam z klatki schodowej, poczułam na policzkach chłód jesiennego poranka. Po chwili zimny wiatr uderzył w moje ciało, zmiatając z niego resztki ciepłego snu. Miałam rozpiętą kurtkę, a w rękach niosłam ciężkie pudło, więc nie mogłam się nawet zapiąć. Z trudem podeszłam do starego jeepa i po otwarciu drzwi włożyłam paczkę na tylne siedzenie.

Wróciłam do mieszkania i spojrzałam na rząd stojących w przedpokoju, wypchanych po brzegi kartonów i walizek.

– A Wojtek mówił, że może mi pomóc. I jak zawsze zostałam z tym sama – powiedziałam do siebie, po czym, nie chcąc tracić czasu, zabrałam się do kolejnych tobołków.

Po trzydziestu minutach wypełniłam nimi mojego starego jeepa tak, że wykorzystałam każdą wolną przestrzeń, jaką dostrzegłam, zostawiając jedynie trochę miejsca przy tylnej szybie i skrzyni biegów. Na siedzeniu pasażera postawiłam karton z książkami autorstwa mojej cioci, wybitnej Melanii Kajzer…

O dziewiątej przyjechał właściciel mieszkania, któremu zostawiłam klucze. Dziwnie mi się przyglądał, więc gdy tylko wsiadłam do auta, od razu zerknęłam w środkowe lusterko.

– Matko – szepnęłam do siebie.

Przednie pasma miodowych włosów przykleiły się do mojej twarzy. Przez kości policzkowe przebiegały szare smugi kurzu, a zielone oczy były spuchnięte i podrażnione. Sięgnęłam do schowka i wyciągnęłam z niego mokre chusteczki. Przyłożyłam jedną do twarzy i natychmiast poczułam ulgę. Wilgotny materiał ukoił podrażnioną skórę, pozostawiając na niej aloesowy zapach. Włosy udało mi się wygładzić dłonią.

W końcu, pełna obaw, ruszyłam w drogę do Głębi, niewielkiego miasta na Dolnym Śląsku, oddalonego od Katowic o ponad dwieście kilometrów. Pochodziła stamtąd Jolka, moja przyjaciółka ze studiów. Ona skończyła naukę już trzy miesiące temu, więc szybciej wróciła do domu i udało się jej dostać pracę, w której jakimś cudem znalazło się też miejsce i dla mnie. Miałam zostać stażystką w dużej firmie produkującej, nomen omen, kartony. Mimo że kontrakt rozpoczynał się za tydzień, chciałam zamieszkać tam wcześniej, aby móc zaaklimatyzować się w nowym miejscu.

Podróż była przyjemna, choć w radiu nie puszczano niczego ciekawego oprócz komunikatów o ucieczce jakiegoś mordercy z więzienia. Wciąż myślałam o rodzinnych Katowicach i Lejdi – dużym sklepie z odzieżą używaną, w którym do wczoraj pracowałam na pół etatu. Należał do mojego przyjaciela, Wojtka. Spędziłam tam trzy wspaniałe lata wypełnione imprezami, żartami i rozmowami o niczym podczas metkowania ubrań. Wojtek zaproponował mi pracę w momencie, gdy rozpoczęłam studia, i już po kilku tygodniach zakochałam się w tym miejscu. Wiedziałam, że nadejdzie czas, kiedy będę musiała zacząć szukać czegoś poważnego, pozbawionego barw, które zewsząd mnie otaczały, przedzierając się w rytm największych hitów lat osiemdziesiątych przez tabuny używanych sukienek, spodni czy kożuchów, jednak zawsze wydawało mi się to odległą przyszłością. Ta jednak w końcu zapukała do moich drzwi i kazała pożegnać się z dotychczasowym życiem.

– Nieźle – szepnęłam, zaciskając ręce na kierownicy.

Potrząsnęłam lekko głową i trzeźwo spojrzałam na rozpościerającą się przede mną dwupasmową drogę. Dotarło do mnie, że zaczynam nowy rozdział. Z reguły w takich momentach czułam niepewność i przyjemne dreszcze wirujące w klatce piersiowej. Tym razem jednak w mojej głowie kłębiła się pustka, którą chciałam jak najszybciej wypełnić.

Gdy minęłam tabliczkę z napisem „Głębia”, ogarnęła mnie senność. Czułam się tak, jakbym wjechała do mglistej otchłani, w której wszystko przebiegało w zwolnionym tempie. Miałam wrażenie, że ludzie zachowują się ociężale, a auta jeżdżą z prędkością czołgów, choć ruch był spory jak na sobotę. Moją uwagę przyciągnęła bujna roślinność. Dorodne krzewy rosły wzdłuż niemalże każdej drogi, przypominając bladozielone mury. Zaczęłam słyszeć echo ciągnące się za wskazówkami męskiego głosu z nawigacji. Pomyślałam, że zmęczenie podróżą daje mi się we znaki. Po chwili jednak dotarło do mnie, że aplikacja naprawdę przestała działać. Nie przerywając podróży, zadzwoniłam do Jolki. Jedną dłonią trzymałam kierownicę, drugą zaś miałam przysuniętą do ucha – w taki sposób słuchałam nieprecyzyjnych wskazówek przyjaciółki:

– Lenka, widzisz taką dużą kwiaciarnię po prawej?

Rzuciłam okiem.

– Nie, tylko sklep ogrodniczy – odparłam niepewnie.

– No, jak zwał, tak zwał. – Zniecierpliwiła się. – To za nim mocno w prawo.

– Mocno w prawo? – zdziwiłam się.

– Jola, tu nie ma zakrę... – Nie zdążyłam dokończyć, gdyż w tym samym momencie przedni zderzak mojego jeepa uderzył w tył czarnego auta zaparkowanego przy krawężniku jezdni. Po chwili usłyszałam dochodzący z uszkodzonego pojazdu dźwięk alarmu, który skutecznie przyspieszył moją spowolnioną percepcję.

– Pięknie – powiedziałam do siebie. – Czy to auto może tu w ogóle stać?

W słuchawce rzuconej na siedzenie obok usłyszałam jeszcze głos Jolki:

– Lena, mów do mnie, co się stało?!

Podniosłam telefon.

– Zaraz oddzwonię.

Rozłączyłam się. Zerknęłam badawczo do góry, ale nie dostrzegłam nigdzie znaku zakazu. Zjechałam na bok i wysiadłam. Teraz dopiero zauważyłam, że w tym miejscu zaczynał się parking sklepu ogrodniczego, a uderzone przeze mnie auto zostało zaparkowane prawidłowo. Przyjrzałam się uszkodzonemu samochodowi. Terenowe bmw wyglądało na drogie. Ludzie przejeżdżali obok, nie spuszczając ze mnie wzroku, wielu z nich kiwało głowami z dezaprobatą.

Nie miałam wyjścia, musiałam poczekać na właściciela. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o mały murek. Rzuciłam okiem na przedni zderzak jeepa. Na szczęście nie było tak źle, niewielkie wgniecenie i spora rysa, która i tak dość dobrze komponowała się z grubą warstwą brudu. Spojrzałam na tył bmw. Tu wyglądało to dużo gorzej, nie tylko dlatego, że auto lśniło ze wszystkich stron i każde zadrapanie było bardzo widoczne. Czarny zderzak wielkiej terenówki przypominał koleinę z grubym białym pasem zdartego lakieru pośrodku.

Po chwili podszedł do mnie starszy pan i drapiąc się po brodzie, stwierdził:

– Napytałaś sobie biedy, dziecinko.

– Spokojnie – odrzekłam. – Jestem ubezpieczona.

– Wątpię, żebyś była ubezpieczona od tego – podkreślił ostatnie słowo, po czym odszedł.

Bez przesady – pomyślałam. Nikogo przecież nie zabiłam. Alarm wył nieustannie, torturując moje uszy. Zachodziłam w głowę, gdzie podziewa się właściciel. Wolałam mieć już to za sobą. Niestety, wciąż nikt nie przychodził. Rozległ się za to dźwięk mojego telefonu. Jolka. Odrzuciłam połączenie. Wiedziałam, że gdybym jej powiedziała, co się stało, zaraz by przybiegła. Nie chciałam od początku stwarzać dodatkowych problemów. Poza tym było mi najzwyczajniej w świecie głupio. Czekałam jeszcze dziesięć minut, ale nikt się nie zjawił. W końcu postanowiłam zostawić poszkodowanemu karteczkę ze swoimi danymi.

Jedyne, co znalazłam w torebce, to stary paragon. Musi wystarczyć – pomyślałam, po czym na jego odwrocie napisałam: „PRZEPRASZAM ZA SZKODĘ Z TYŁU, LENA 544 211 009”.

Podeszłam do czarnego auta, nachyliłam się, żeby włożyć kartkę za wycieraczkę, i nagle usłyszałam za sobą donośne:

– O kurwa!

Na chwilę mnie sparaliżowało. Gdy już odzyskałam zdolność poruszania się, powoli odwróciłam głowę. Ujrzałam młodego mężczyznę w ciemnej skórzanej kurtce. Miał brązowe, gładko zaczesane do tyłu włosy. Trzymał się jedną dłonią za głowę, drugą miętosił papierek po batoniku. Patrzył na bmw. Po chwili dołączył do niego niski, krępy blondyn i powiedział, ciężko wzdychając:

– Niech to tylko Artur zobaczy.

– Przepraszam. Rozumiem, że to panów auto? – zapytałam drżącym głosem.

Mężczyzna w skórzanej kurtce rzucił mi zdziwione spojrzenie, po czym odpowiedział:

– Nie, szefa. Ty to zrobiłaś?

– Zdaje się, że tak – odrzekłam, nie wiedząc, co zrobić z oczami.

– Zajebiście – stwierdził z ironią. – Nie umiesz jeździć?

– Waldi, nie przeginaj. – Blondyn skarcił go wzrokiem.

– Jak nie przeginaj? Co teraz będzie? – odparł, wskazując na mnie ręką.

Westchnęłam ciężko.

– Przepraszam, pierwszy raz tu jestem… szukałam drogi do domu przyjaciółki i tak jakoś wyszło…

Gdy tłumaczyłam się dwóm zdenerwowanym facetom, wolnym krokiem podszedł do nas wysoki, dobrze zbudowany brunet. Miał krótkie włosy pozostawione w nieładzie, śniadą cerę i czarne okulary przeciwsłoneczne. W ręce trzymał pilota od samochodu, którym wyłączył alarm.

– Artur, doprawdy nie wiem, co… – zaczął blondyn, jednak mężczyzna powoli uniósł dłoń, jakby go uciszając.

– Rozumiem, że to pańskie auto – zwróciłam się do bruneta. – Zostawiłam kartkę z danymi, a jeżeli teraz nie macie czasu, chętnie podam wszystkie niezbędne informacje dotyczące ubezpieczenia przez telefon.

Twarz mężczyzny pozostawała niewzruszona. Liczyłam na to, że coś odpowie, lecz on milczał jak zaklęty.

Ja tymczasem podeszłam do samochodu i wyciągnęłam zza wycieraczki biały papierek.

– Proszę – powiedziałam, podając mu go.

W tym samym momencie poczułam ucisk z tyłu głowy. Zamknęłam oczy. Gdy je znowu otworzyłam, wszystko wirowało. Wzięłam głęboki wdech i z trudem usiadłam na krawężniku.

Widziałam, jak brunet czyta uważnie to, co napisałam. Po chwili podszedł do mnie i kucnął. Powoli ściągnął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał mi prosto w oczy spod długich, piekielnie czarnych rzęs. Na jego twarzy nieoczekiwanie pojawił się cień uśmiechu, a ja, pomimo zawrotów głowy i ogromnej chęci położenia się na chodniku, zastygłam w bezruchu.

Jego lazurowe oczy… przeszywały mnie tak intensywnie, że poczułam delikatny chłód przemykający w postaci dreszczy po moim ciele, od głowy aż po czubki stóp. Te jasnobłękitne tęczówki przypominały barwą oczy wilka.

Brunet zmrużył powieki, badawczo mi się przyglądając.

– Dobrze się czujesz? – Miał niski, ciepły głos. Skinęłam głową. – Na pewno?

Lepiej niech tak nie robi, bo zaraz tu naprawdę zemdleję – pomyślałam.

– Leno? – ponaglił. – Słyszysz mnie?

– Tak – odpowiedziałam.

– Tak, słyszę czy tak, dobrze się czuję? – zapytał, delikatnie unosząc palcem moją brodę.

– Tak, już chyba i to, i to – odparłam, czując, że faktycznie wszystko powoli wraca do normy.

Tak czy inaczej, to nie moje samopoczucie było najważniejsze, ale fakt, że on, z tego, co zrozumiałam – Artur, w tak swobodny sposób wymówił moje imię. Próżność nie zna granic…

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, następnie podał mi rękę i pomógł wstać. Poczułam odurzający zapach męskich perfum. Woń cytrusów tańczyła w nim z pieprzem.

– Musisz bardziej uważać – stwierdził protekcjonalnym tonem.

– Wiem, wiem, jeszcze raz przepraszam, obiecuję wszystko zrekompensować – zapewniłam drżącym głosem.

Słysząc to, Artur uśmiechnął się jakby do siebie, następnie skierował wzrok na swoich towarzyszy, mówiąc ostro:

– Do wozu.

Mężczyźni bez słowa poszli do samochodu.

On tymczasem znowu przeszył mnie błękitnym spojrzeniem. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. W końcu delikatnie chrząknął i powiedział:

– Do zobaczenia. – W jego tonie było coś, co kojarzyło mi się bardziej z obietnicą niż z pożegnaniem.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam automatycznie.

Uśmiechnął się jeszcze raz. Spojrzał na mnie pewnie, jednak czaiła się w tym też nuta zakłopotania. W końcu odszedł, a ja, nie mogąc się powstrzymać, odprowadziłam go wzrokiem do samochodu.

Po chwili odjechali, zostawiając mnie samą na parkingu. Serce waliło mi jak oszalałe, nie wiedziałam, czy bardziej z nerwów po stłuczce, czy z powodu tajemniczego nieznajomego. Moja reakcja była reakcją małej dziewczynki, która pierwszy raz w życiu zwróciła uwagę na przystojnego chłopaka. Uspokój się, Lenka – powtarzałam w duchu. Zamiast panikować z powodu stłuczki i uszkodzenia cudzego samochodu, myślałam, zaliczając szczyty próżności, o spojrzeniu właściciela poszkodowanego pojazdu.

Po raz kolejny rozległ się dzwonek mojego telefonu. Jolka. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– Halo?

– Lenka! Co ty wyprawiasz! Zamartwiam się tu na śmierć, co się stało?

– Nic, nic – odpowiedziałam. – Miałam niewielką stłuczkę, ale już wszystko w porządku.

– Boże, jak się czujesz?

– Dobrze, nic mi nie jest, auto też sprawne – odpowiedziałam, uprzedzając kolejne pytanie przyjaciółki.

– Jejku, to wszystko moja wina. Powinnam po ciebie wyjść…

– Daj spokój, Jola, powiedz mi lepiej, gdzie skręcić za tym ogrodniczym.

Mówiąc to, byłam już jedną nogą w aucie. Przyjaciółka znowu przekazała mi wątpliwe instrukcje. Musiałam się mocno skoncentrować, żeby zrozumieć, jak w istocie mam jechać. Błękitne spojrzenie nieznajomego skutecznie wytrącało mnie z równowagi. Na szczęście tym razem, po dziesięciu minutach, trafiłam na małe, przytulne osiedle z wiekowymi blokami mieszkalnymi, gdzie znajdowało się jej mieszkanie.

Jolka wyszła przywitać mnie w brązowych dresach z pluszu, których kolor dobrze komponował się z barwą jej oczu. Rzuciła mi się na szyję.

– Na pewno nic ci nie jest?

– Nic a nic.

Odchyliła głowę, obejmując wzrokiem moją twarz.

– Dobrze – stwierdziła z wahaniem w głosie. – Potem mi opowiesz, jak to było. Teraz bierzemy się do twoich tobołków.

Zrobiłyśmy parę kursów, wnosząc wszystkie pakunki na czwarte piętro. Niestety, windy nie było i jedyną drogę do trzypokojowego mieszkania należącego do chłopaka Joli stanowiły strome schody.

Gdy przekroczyłam próg, odniosłam wrażenie, że lokal jest dużo większy, niż go sobie wyobrażałam. Ściany w przedpokoju były perłowe, a te w dużym pokoju – pokryte tapetą w brązowo-szare paski. Umeblowanie stanowiło zlepek różnych stylów i kolorów. Stara drewniana komoda była jednocześnie stolikiem dla pokaźnego ceramicznego flakonu z jasnobłękitnymi różami. Ach tak, jasnobłękitnymi… ich kolor jednoznacznie skojarzył mi się z oczami właściciela czarnej terenówki. Zawiesiłam na nich wzrok. Co się ze mną stało – pomyślałam. To nie czas i miejsce na takie spostrzeżenia.

– Podobają ci się? – zapytała Jolka, wskazując na kwiaty.

– Tak, bardzo, są takie zimne i tajemnicze – odparłam jednym tchem.

Przyjaciółka w odpowiedzi zmarszczyła tylko brwi, a ja wróciłam do oglądania pokoju. Naprzeciwko komody stały dwa nowoczesne fotele w kolorze cytrynowym.

– Chodź, pokażę ci twój pokój. Na razie nie ma drzwi, ale już są zamówione i za parę dni zostaną wstawione – tłumaczyła się.

– Rozumiem – odpowiedziałam, nie chcąc okazywać niezadowolenia.

Wiedziałam, że z Krzyśkiem ledwo wiążą koniec z końcem. Dlatego też zresztą bardzo zależało im na tym, żebym wynajmowała od nich pokój. Będę musiała przetrwać tych kilka dni – pomyślałam.

Sam pokój nie był duży. Od razu spodobało mi się stare łóżko, którego ramę zdobiły różnej wielkości spirale wykonane z czarnych, cienkich prętów. Kremowa tapeta w czerwone tulipany na ścianach wyglądała tak, jakby dawno nikt jej nie odnawiał. Podejrzewałam, że kładł ją jeszcze świętej pamięci dziadek Krzyśka. Ślady zniszczenia w postaci sporadycznych przebarwień dodawały jej jednak tylko uroku.

– I jak? – zapytała Jolka, bacznie mi się przyglądając.

– Wygląda super – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Cieszę się. – Odetchnęła z ulgą, po czym dodała: – Naprawdę nie myśl, że ściągnęłam cię tu tylko dlatego, żebyś… wiesz, wynajmowała ten pokój. Nie mogłam znieść myśli, że jesteś tam sama.

– Nie byłam sama, Jola. Miałam pracę, Wojtusia, poza tym uczyłam się do obrony.

– Wiem, i jeszcze raz gratuluję, licencjatko. – Jolka uśmiechnęła się. – Głodna? – zapytała z troską w głosie.

– W sumie tak – odparłam, siadając na łóżku.

– Nie zdążyłam nic przygotować, ale może to i dobrze. Pójdziemy na obiad do niezłej knajpy w centrum. Pokażę ci trochę miasta – zaproponowała.

Trzy godziny za kółkiem sprawiły, że moje kolana zdawały się nie być do końca stabilne, nawet po kilkakrotnej wspinaczce na czwarte piętro. Warto by było je rozruszać.

– Świetnie – odpowiedziałam. – Mały spacer dobrze mi zrobi.

Przed wyjściem wyciągnęłam jeszcze z największej torby zielony polar. Pomimo że świeciło słońce, nie było zbyt ciepło. Chwilę później opuściłyśmy mieszkanie.

Udałyśmy się w kierunku centrum. Jolka trajkotała tak szybko, że z trudem za nią nadążałam, nie wspominając o przerywaniu ekspresyjnego monologu. Mówiła, że mieszka tu około pięćdziesięciu tysięcy ludzi, a mieszkańcy nie zapuszczają się zbyt często poza granice miasta, bo do większych metropolii jest daleko.

Starałam się koncentrować na rozmowie, jednak, chcąc nie chcąc, wciąż wracałam myślami do stłuczki i tajemniczego Artura. Za każdym razem, gdy przejeżdżało obok nas większe czarne auto, zerkałam czujnie w jego kierunku. Sama przed sobą wstydziłam się tych odruchów, ale były naprawdę bezwarunkowe.

– Poczekaj, aż dojdziemy do rynku, jest piękny. – Przyjaciółka objęła mnie ramieniem. Co chwilę pozdrawiała kogoś lub uśmiechała się do ludzi, którzy nas mijali. Po około dwudziestu minutach wędrówki doszłyśmy na rynek. – I jak? – zapytała z dumą Jolka.

Jedyne, co mogłam z siebie wykrztusić, to „wow”. Dawno nie widziałam tak urokliwego miejsca. Rynek nie był duży, ale to zdecydowanie działało na jego korzyść. Otoczony bogato zdobionymi kamienicami, pomalowanymi w różnych odcieniach żółci i czerwieni. Po dwóch przeciwległych stronach placu tryskały wodą fontanny. Jedna była w kształcie wilka szykującego się do ataku, a druga w kształcie przerażonej sarny. Odruchowo podeszłam do wilka, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.

Promienie zachodzącego słońca przeszywały wylatujące z niego strugi wody, tak że wytworzyła się pod nimi mała tęcza.

– Niezły efekt, prawda? – stwierdziła Jola.

– O tak – odpowiedziałam zachwycona.

– Kiedy byłam mała, zawsze przychodziłam tu z kolegami popatrzeć na tęczę. Widzisz? – Jolka szturchnęła mnie, wskazując ręką na grupkę chłopców stojących po drugiej stronie fontanny. – Teraz dzieci też tu przychodzą. Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie, że czas stanął w miejscu.

Pokiwałam potakująco głową.

– Masz drobne? – zapytała.

– Mam – odrzekłam, odruchowo sięgając do portfela.

– Pomyśl życzenie i wrzuć monetę do wody.

– Poważnie? – Spojrzałam na nią z ukosa.

– Mówię ci. Ta fontanna przynosi ludziom szczęście.

Uśmiechnęłam się. Chcę cię jeszcze raz zobaczyć – pomyślałam i pocałowałam złotówkę.

Następnie wrzuciłam ją do fontanny.

– A teraz chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu – zarządziła Jola.

Zjadłyśmy pyszną pizzę w małej restauracji, która wypełniała parter jednej z zabytkowych kamienic. Jola bez wytchnienia opowiadała o Głębi. Po obiedzie namówiła mnie, żeby wrócić do mieszkania inną drogą, nieco dłuższą, nad brzegiem jeziora Głębskiego. Zauważyłam je już wcześniej, gdy szukałam osiedla Joli, ale nie zdołałam wtedy lepiej mu się przyjrzeć. Miało dość regularny kształt, chociaż zakręcało w lewo tak, że linia brzegowa była częściowo niewidoczna. Moją uwagę jednak od razu przykuł duży, jasny dom, a raczej rezydencja po przeciwnej stronie jeziora. Otoczona była mniejszymi willami osadzonymi wśród różnej wielkości krzewów.

– Jola, co tam jest? – Wskazałam ręką na wprost. – Czy to też jest Głębia?

Zawahała się:

– I tak, i nie.

– Jak to? – zapytałam, nie kryjąc zdziwienia.

– Wiesz, te tereny co prawda oficjalnie leżą w granicach miasta, ale wszyscy wiedzą, że to trochę takie miasto w mieście.

– Chyba nie bardzo rozumiem… Więc kto tam mieszka?

Przyjaciółka wzięła głęboki wdech.

– Rodzina Mangano.

– A co to za rodzina?

– Tak właściwie to będą nasi nowi pracodawcy. Pochodzą z Włoch, to znaczy pan Alfred Mangano stamtąd pochodzi. Jego żona Krystyna jest Polką i… – zawiesiła głos – mają bardzo przystojnego syna Artura. – W jej głosie wyczułam drżenie, jakby się czegoś bała.

– Jak on wygląda?

– Czemu pytasz? – Jolka spojrzała na mnie badawczo.

– Po prostu mi powiedz – odrzekłam, próbując zachować spokój.

– No, ciemna karnacja, czarne włosy i takie niesamowite, jasnoniebieskie oczy… – Przyjaciółka uniosła wzrok. – Chodziłam z nim chwilę do ogólniaka, jest dwa lata starszy od nas.

– Czy ten Artur jeździ czarnym terenowym bmw? – zapytałam, czując, że serce podchodzi mi do gardła, choć wcześniejsza uwaga o oczach sprawiła, że byłam prawie pewna odpowiedzi.

– Tak, już parę lat – odpowiedziała, bacznie mi się przyglądając. – A co?

– Kurczę, to chyba właśnie w jego samochód dzisiaj wjechałam pod ogrodniczym.

– Nie gadaj! – Jolka aż podskoczyła z wrażenia.

– Poważnie. Mówili do niego Artur i właśnie miał takie jasne oczy.

– Lenka, to był na pewno on. – Jolka pokręciła głową. – Ledwo przyjechałaś i już poznałaś Artura Mangano…

– Nie do końca, w sumie zbyt rozmowny to on nie był. Powiedział parę słów i wziął ode mnie kartkę z numerem telefonu.

– Mam nadzieję, że nie powiedział ci nic przykrego? To by było w jego stylu… – Przyjaciółka zamyśliła się.

– Nie, wręcz przeciwnie, był bardzo miły – odpowiedziałam.

– Wziął od ciebie kartkę z numerem, tak? Mówił, że zadzwoni? – dopytywała się.

– Nie, nie mówił, schował ją do kieszeni.

– To jest bardzo dziwne.

– Dlaczego? Spieszył się i pewnie pomyślał, że później weźmie ode mnie numer polisy.

– Skarbie, on ma tyle pieniędzy, że nie sądzę, aby chciało mu się bawić z twoją polisą – odrzekła, po czym głośno przełknęła ślinę.

Miałam irracjonalne wrażenie, że w oczach przyjaciółki zagościł niepokój. Mimo wszystko ciągnęłam temat.

– Byłaś tam, Jola, po drugiej stronie jeziora?

– Nie, nigdy, cała tamtejsza ziemia należy do rodziny Mangano i to oni rozdysponowują ją pomiędzy swoich zaufanych pracowników i przyjaciół. Tam jest ich fabryka, w której pracują wszyscy mieszkańcy tej dzielnicy.

– My przecież też będziemy tam pracować.

– Nie, nie. – Potrząsnęła głową. – Oni mają dwie firmy. My będziemy pracować w fabryce opakowań Packing Systems, na przedmieściach. W Mangano Solutions – skinęła głową przed siebie – produkowane są ekskluzywne kosmetyki.

– Rozumiem – odrzekłam cicho.

– W ogóle to wydaje mi się, że mieszkańcy tamtej dzielnicy uważają się za lepszych od nas.

– W jakim sensie? – zapytałam.

– Mają świetne samochody. Gdy się ich gdzieś spotyka, to zawsze bije od nich dziwna pewność siebie. Tak jakby byli ważniejsi od wszystkich pozostałych mieszkańców Głębi. No nie wiem, trudno to wytłumaczyć. Na przykład ten cały Artur. Rzadko widuję go samego. Z reguły towarzyszą mu podejrzani faceci. Mówimy na nich „ludzie Artura”. Dziś pewnie też jacyś z nim byli, co? – zapytała.

– Tak, byli – odparłam, przypominając sobie skrajnie różniących się od siebie typków.

– Jola, mam jeszcze jedno pytanie.

– Tak?

– Czy Artur kogoś ma? – Popatrzyłam niewinnie na przyjaciółkę.

Ta rzuciła mi chłodne spojrzenie.

– Nie mam pojęcia. Różne się kręcą… A czemu pytasz?

– Z ciekawości. – Uśmiechnęłam się znacząco.

– Lenka. – Przyjaciółka popatrzyła na mnie z ukosa. – Obiecaj mi, że jeśli ten cały Artur do ciebie zadzwoni, to go spławisz.

– Ale, Jola, jak już zadzwoni, to pewnie tylko po tę polisę. Sama mówiłaś, że oni za bardzo się nie bratają ze zwykłymi ludźmi.

– Ja nic nie mówię. Po prostu jeśli coś ci zaproponuje, masz odmówić dla własnego dobra, zrozumiano?

Kiwnęłam potakująco głową, chociaż gdzieś tam w najdalszych zakamarkach duszy poczułam, że bardzo, ale to bardzo chciałabym jeszcze raz spojrzeć w te wilcze oczy lub przynajmniej usłyszeć niski, ciepły tembr jego głosu. Skarciłam się w myślach za to pragnienie. Przecież kompletnie go nie znałam.

– Świetnie – podsumowała Jolka. – To co, wracamy? – Objęła mnie ramieniem.

Nagle w jej kieszeni rozległ się dzwonek telefonu, przypominający wycie syreny. Odebrała.

– Tak, kochanie, już… no wiem… już wracamy, zaraz będziemy – tłumaczyła się.

Po chwili skończyła rozmowę i powiedziała zdenerwowanym głosem:

– Chodź, Lenka, Krzysiek się niecierpliwi.

– Jasne, idziemy.

Po powrocie do mieszkania zamieniłam z Krzyśkiem kilka zdań odnośnie do podróży. Zauważyłam, że mocno schudł, a przez jego gęste rude włosy zaczęły przebijać siwe pasma. Około siódmej poszłam do siebie. Rzuciłam okiem na pokój. To będzie od teraz mój nowy dom – pomyślałam i zabrałam się do rozpakowywania sterty przywiezionych pakunków. Później dołączyła do mnie Jolka i do dziesiątej upychałyśmy wszystko w szafach, w komodzie i na półkach wiszących obok okna. Część rzeczy wyniosłyśmy do kuchni i przedpokoju.

W końcu, po szybkim prysznicu, padłam na łóżko, marząc tylko o głębokim śnie. Niestety, od paru lat nie przychodził tak szybko. Myślałam, że w nowym miejscu, a przynajmniej dziś, po wszystkich tych wrażeniach, uda mi się gładko odciąć od rzeczywistości, jednak tłumione w ciągu dnia myśli teraz powróciły, dobijając się z impetem do bram mojej świadomości. Nie chciałam ich wpuszczać, ale one wcale o to nie pytały. Wchodziły bez ostrzeżenia, zalewając mój umysł falą retrospekcji; jej oczy, długie włosy o barwie identycznej jak moje, niski, zachrypnięty głos, powolne kroki. Usiadłam na łóżku, przecierając powieki. Popatrzyłam w stronę wejścia do pokoju. Zobaczyłam przez nie zamknięte drzwi sypialni Joli i Krzyśka. W małej prostokątnej szybie odbijało się światło włączonego telewizora. Miałam irracjonalną ochotę podejść tam z poduszką i zapytać, czy mogę tej nocy spać z nimi, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Krzysiek pomyślałby, że jestem nienormalna, a Jolka zaczęłaby się znowu zamartwiać i drążyć niewygodne tematy. Weszłam głębiej pod cienką kołdrę. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie widok jasnego domu nad jeziorem. Wyobraziłam sobie, że wchodzę do wody i płynę w jego kierunku. Wszystkie zbędne myśli zostały na lądzie, a ja, nie oglądając się za siebie, uciekłam w zbawienną otchłań snu.

Rozdział II

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Monika Rossiter

Redakcja: Grażyna Dobromilska, Aleksandra Zok-Smoła

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Kiselev Andrey Valerevich / Shutterstock.com

Copyright © 2020 by Alicja Sinicka

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66611-83-2

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek