Ocaleni - Jane Harper - ebook + książka

Ocaleni ebook

Jane Harper

3,9
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Zatopiony statek, zaginiona dziewczyna, pytania pozostawione bez odpowiedzi...

Kieran Elliott w młodości popełnia błąd, który na zawsze zmienił jego życie. Po latach wraz z żoną i córeczką odwiedza niewielką nadmorską miejscowość, w której niegdyś mieszkał. Pomimo upływu lat wciąż prześladuje go ogromne poczucie winy. W tym samym czasie na plaży zostaje odkryte ciało młodej dziewczyny, a na jaw wychodzą dawne tajemnice.

Jane Harper w imponujący sposób opisuje nadmorskie krajobrazy, pokazując, że atmosfera miejsca w nieunikniony sposób kształtuje ludzkie życie.– „Sydney Morning Herald”

Jane Harper – Przez trzynaście lat pracowała jako dziennikarka w Australii i Wielkiej Brytanii. Mieszka z rodziną w Melbourne. Jej debiutancka powieść, Susza (wyd. pol. 2016), stała się bestsellerem, a na jej podstawie nakręcono głośny film. Kolejne książki Jane Harper, Siła natury (wyd. pol. 2019), Stracony (wyd. pol. 2020), również okazały się bestsellerami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 396

Oceny
3,9 (61 ocen)
22
19
13
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agatkazne

Dobrze spędzony czas

Bardzo lubię powieści Jane Harper. Jest w nich jakaś niesamowita energia między ludźmi a naturą. Ta powieść tez jest w tym klimacie, a wciągnęła mnie tak, ze przeczytałam na raz.
10
elakoza

Nie oderwiesz się od lektury

A mnie się bardzo spodobała. Sposób narracji autorki, powoli odkrywający tajemnice przeszłość, nie jest chaotyczny. Powoli i bez gwałtownego przeskakiwania w czasie. Fabuła też ciekawa. Zachęciło mnie to to przeczytania innych książek tej autorki.
10
48605883867

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, wiele przeżyć podczas czytania
00
sniff

Dobrze spędzony czas

Dobra historia kryminalna, nie jest łatwo dojść w jaki sposób wszystkie wątki są ze sobą powiązane.
00
Annku90

Dobrze spędzony czas

"Dzie­ci dora­stają, ale nic się nie zmie­nia. Odda­li­by­śmy życie za kogoś, kto nawet nie raczy do nas poma­chać przy bra­mie szko­ły. A potem nagle tra­cimy kogoś naj­bliż­szego…" Czy u Was to już ten czas? Antoś jeszcze macha na pożegnanie, a jak ma czas to buziak i przytulas wpadną, ale zaczynają się pojawiać pytania, kiedy będzie mógł do szkoły jechać sam. Zdaje sobie sprawę z tego, że przyjdzie czas, że mama odprowadzająca do szkoły to będzie wstyd, ale narazie korzystamy. "Ocaleni"... Atmosfera małego miasteczka w którym wszyscy się znają, zatopiony statek, morskie jaskinie i zaginiona przed laty dziewczyna. Tak w skrócie można opisać tę książkę. Do tego dodajmy morze, które wyrzuciło na brzeg zwłoki młodej dziewczyny, barmanki - Evelyn Bay, co przypomina o wydarzeniach, które miały miejsce dużo wcześniej i mamy książkę, która swoim finałem mnie zaskoczyła. Kieran Elliott doskonale wie, w jakim stopniu śmierć dziewczyny przywróci wspomnienia jemu i jego rodzinie. Z p...
00

Popularność




Tytuł ory­gi­nału: THE SURVI­VORS

Copy­ri­ght © Jane Har­per 2020 Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Tomasz Wyżyń­ski, 2023 Copy­ri­ght © for the Polish edi­tion by Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2023

Redak­cja: Jacek Ring Korekta: Kamila Recław, Beata Wój­cik Pro­jekt okładki: Sean Gar­rehy – LBBG Adap­ta­cja okładki: Mag­da­lena Zawadzka Zdję­cie na okładce: © Shut­ter­stock Redak­tor pro­wa­dzący: Kata­rzyna Monika Słup­ska

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer.

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Niniej­szy plik jest objęty ochroną prawa autor­skiego i zabez­pie­czony zna­kiem wod­nym (water­mark). Uzy­skany dostęp upo­waż­nia wyłącz­nie do pry­wat­nego użytku. Roz­po­wszech­nia­nie cało­ści lub frag­mentu niniej­szej publi­ka­cji w jakiej­kol­wiek postaci bez zgody wła­ści­ciela praw jest zabro­nione.

Wyda­nie I

ISBN: 978-83-8252-112-2

Dla Char­lotte i Teda

Prolog

Wyglą­dała jak jeden z posą­gów na ska­łach – pra­wie.

Stała w pół­mroku, odwró­cona ple­cami, wokół jej stóp plu­skała woda. Póź­niej się poru­szyła. Lekko prze­stą­piła z nogi na nogę i ode­tchnęła, ale to wystar­czyło, by złu­dze­nie pry­sło.

W dal­szym ciągu spo­glą­dała obok, na coś, czego nie dostrze­gał w ciem­no­ści. Nagle nad­pły­nęła fala – czy­sta, chłodna woda oto­czyła jej nogi i zawi­ro­wała wokół nagich łydek. Patrzył, jak opusz­cza wolną rękę i unosi spód­nicę nad kolana. Powie­trze miało zapach soli. Wil­gotna koszulka z krót­kimi ręka­wami przy­kle­iła się jej do ple­ców i brzu­cha.

Znowu nad­pły­nęła fala i tym razem silny prąd zmu­sił go do zro­bie­nia kroku w jej stronę. Nie zauwa­żyła tego. Pochy­liła głowę i przy­glą­dała się cze­muś leżą­cemu w wodzie. Na jej oboj­czyku lśnił srebrny łań­cu­szek. Kolejna fala. Puściła sukienkę, unio­sła dłoń i odrzu­ciła kucyk, który opadł jej na twarz. Był ciężki, prze­siąk­nięty wodą. Dotknęła pal­cami warg, by odcze­pić luźny kosmyk wło­sów, który do nich przy­warł. Poczuł ści­ska­nie w piersi, napiął mię­śnie ramion.

„Jeśli chcesz to zro­bić…”

Myśl była ledwo sły­szalna, zagłu­szał ją szum fal. Znowu pocią­gnął go prąd. Krótko z nim wal­czył, po czym zro­bił następny krok.

Usły­szała go teraz, a przy­naj­mniej wyczuła. Zauwa­żyła zmianę w natu­ral­nym ryt­mie opły­wa­ją­cych ją fal.

„Jeśli chcesz to zro­bić…”

Unio­sła oczy. Wcią­gnął do płuc słone powie­trze.

„Zrób to teraz”.

Rozdział 1

Kieran miał nadzieję, że wkrótce prze­sta­nie czuć lodo­waty chłód wody. Zwy­kle po jakimś cza­sie zaczy­nał się do niego przy­zwy­cza­jać, ale mijały minuty i cią­gle dygo­tał z zimna. Przy­go­to­wał się na ude­rze­nie następ­nej fali.

Powie­dział sobie, że woda wcale nie jest taka chłodna. Był koniec lata i nagrze­wała się nieco w pro­mie­niach popo­łu­dnio­wego słońca. Wywo­ły­wała gęsią skórkę, nie hipo­ter­mię. Pamię­tał, że znacz­nie zim­niej­sza woda wyda­wała mu się miła – tak ją przy­naj­mniej opi­sy­wał. Jed­nak tu, na Tasma­nii, szczę­kał zębami po wej­ściu do morza.

„Syd­ney spra­wiło, że sta­łeś się miękki”. Głos roz­le­ga­jący się w gło­wie Kie­rana podej­rza­nie przy­po­mi­nał głos brata.

Może. Praw­dziwy pro­blem pole­gał na tym, że nie pły­nął po wzbu­rzo­nym morzu odda­lony o setki kilo­me­trów od naj­bliż­szego lądu, lecz stał po pas w wodzie zale­d­wie trzy metry od brzegu.

Córeczka Kie­rana leżała opita mle­kiem na jego nagiej piersi, owi­nięta suchym ręcz­ni­kiem, w maleń­kim kape­lu­siku chro­nią­cym przed słoń­cem. Drze­mała. Audrey miała już trzy mie­siące i sta­wała się coraz cięż­sza. Prze­su­nął ją lekko, igno­ru­jąc lekki ból ramion i chłód odczu­wany w nogach. Popa­trzył na hory­zont i pozwo­lił jej spać.

Ważna była nie tylko Audrey. Widział na plaży swoją dziew­czynę. Leżała na ple­cach, ubrana; zasła­niała dło­nią oczy i miała roz­chy­lone usta. Głowa Mii spo­czy­wała na zwi­nię­tym ręcz­niku, jej dłu­gie włosy roz­po­ście­rały się na pia­sku niczym wachlarz. W tej chwili mogła spać wszę­dzie, podob­nie jak on.

Wokół było nie­wielu ludzi. Wcze­śniej obok prze­szła para nie­zna­jo­mych nasto­lat­ków; kro­czyli boso, trzy­ma­jąc się za ręce. Nieco dalej młoda kobieta zbie­rała na brzegu muszelki. W środku lata liczba tury­stów dwu­krot­nie prze­kra­czała dzie­wię­ciu­set miesz­kań­ców Eve­lyn Bay, ale w tej chwili więk­szość gości opu­ściła Tasma­nię: wró­cili do Austra­lii albo do innych kra­jów.

– Hej!

Kie­ran obró­cił głowę na dźwięk zna­jo­mego głosu. Zoba­czył mło­dego męż­czy­znę idą­cego jedną z wąskich ście­żek łączą­cych plażę z rzę­dem pod­nisz­czo­nych domów sto­ją­cych wzdłuż plaży. Młody czło­wiek się uśmiech­nął i popra­wił sfa­ty­go­wany ple­cak. Obok biegł duży pies nie­okre­ślo­nej rasy; jego roz­miar i kudłata zło­ci­sto­brą­zowa sierść spra­wiały, że wyda­wał się nie­po­ko­jąco podobny do wła­ści­ciela.

Kie­ran wyszedł z wody i przy­wi­tał się z Ashem McDo­nal­dem. Przy­ja­ciel zoba­czył Audrey na piersi Kie­rana.

– Cho­lera jasna… – Odsu­nął zro­go­wa­cia­łym pal­cem róg ręcz­nika i pochy­lił nie­ogo­loną twarz, by przyj­rzeć się dziew­czynce.

– Cóż, tro­chę za ładna jak na twoją córkę, ale i tak gra­tu­luję. – Wypro­sto­wał się i mru­gnął do Mii, która wstała, otrze­pała pia­sek z sukienki i pode­szła do nich. – Nie, żar­tuję. Jest piękna.

– Dzięki. – Ash poca­ło­wał Mię w poli­czek, ona zaś stłu­miła ziew­nię­cie i pogła­skała psa. – Cześć, Spry­cia­rzu!

Ash ski­nął głową w stronę mokrych szor­tów Kie­rana.

– Jak woda?

– Dość przy­jemna.

– Przy­po­mi­nasz sobie dawne czasy?

Kie­ran się uśmiech­nął.

– Posta­no­wi­łem tro­chę popły­wać.

Nie potra­fił sobie przy­po­mnieć, ile czasu stał z Ashem w morzu jako nasto­la­tek. Wcho­dzili po pas do wody, by odzy­skać formę po meczach pił­kar­skich roze­gra­nych poprzed­niego dnia. Zimna woda cudow­nie dzia­łała na mię­śnie. Z pew­no­ścią spę­dzili razem mnó­stwo godzin.

Ash przez wiele lat przy­jeż­dżał do Eve­lyn Bay w sezo­nie tury­stycz­nym, ale jego matka wró­ciła po roz­wo­dzie do rodzin­nego mia­sta i zamiesz­kał w nim na stałe.

W owych cza­sach Kie­ran wie­dział tylko, że Ash pocho­dzi z gór­ni­czego mia­sta w zachod­niej czę­ści stanu. Jego miesz­kańcy byli tak twar­dzi, że lokalna dru­żyna pił­kar­ska grała na żwi­rze, nie na tra­wie. Wobec takiego stanu rze­czy nie był zasko­czony, że nowy kolega oka­zał się świet­nym zawod­ni­kiem. Po raz pierw­szy w życiu prze­stał auto­ma­tycz­nie wygry­wać testy spraw­no­ściowe, miał poważ­nego kon­ku­renta do tytułu naj­lep­szego strzelca, a zagrywki na boisku, które od lat wycho­dziły mu bez­błęd­nie, spo­ty­kały się teraz z agre­syw­nym prze­ciw­dzia­ła­niem. Przez kilka tygo­dni bez­sil­nie się zło­ścił, po czym zwięk­szył inten­syw­ność tre­nin­gów na siłowni i boisku. Póź­niej znowu był wście­kły, gdy oka­zało się, że Ash robi dokład­nie to samo.

W poło­wie sezonu Kie­ran przy­szedł póź­nym popo­łu­dniem na plażę, wszedł do wody i przy­pad­kiem sta­nął obok Asha. Nie poru­szał się, splótł ręce na piersi i wpa­try­wał się w morze. Stali obok sie­bie w mil­cze­niu przez całą sesję. Za hory­zon­tem, na pół­nocy, leżała Austra­lia, a na połu­dniu Antark­tyda. Przed ich oczami roz­cią­gał się tylko nie­zmie­rzony ocean.

– W tym mie­siącu pobi­łem wię­cej rekor­dów życio­wych niż przez cały rok w daw­nym klu­bie.

Głos Asha zasko­czył Kie­rana. Zer­k­nął na kolegę, który cza­sem był o uła­mek sekundy szyb­szy lub miał lep­szy refleks, ale nie­kiedy oka­zy­wał się gor­szy. Ash ode­zwał się znowu, nie odry­wa­jąc wzroku od wody:

– Jeste­śmy nie­źli.

Do licha, z iry­ta­cją i podzi­wem zdał sobie sprawę, że Ash ma rację. Byli dobrzy. Kie­ran ni­gdy nie był lep­szym gra­czem niż w okre­sie rywa­li­za­cji z tym dup­kiem. Tre­ner ogło­sił koniec sesji i Kie­ran patrzył, jak Ash rusza w stronę plaży. Otwo­rzył usta.

– Hej, zacze­kaj!

W tej chwili obaj rzadko grali w piłkę, ale po bli­sko pięt­na­stu latach Kie­ran był w takiej for­mie jak kie­dyś. Pra­co­wał jako fizjo­te­ra­peuta spor­towy, co zna­czyło, że w tej chwili to on zachę­cał innych ludzi do sta­nia w lodo­wa­tej sło­nej wodzie. Kie­ran pomy­ślał, że Ash rów­nież jest w dobrej kon­dy­cji. Zaj­mo­wał się pro­jek­to­wa­niem ogro­dów i wyglą­dał jak okaz zdro­wia, czło­wiek przy­zwy­cza­jony do dźwi­ga­nia wor­ków z zie­mią i prze­su­wa­nia ścię­tych drzew.

– Kiedy przy­je­cha­łeś? – Ash posta­wił ple­cak na pia­sku i Kie­ran usły­szał przy­tłu­miony brzęk narzę­dzi ogrod­ni­czych.

– Dwie godziny temu.

Kie­ran i Mia spę­dzili w domu rodzi­ców tylko tyle czasu, ile naka­zy­wały zasady grzecz­no­ści, po czym oświad­czyli, że chcie­liby ode­tchnąć świe­żym powie­trzem. Kie­ran w dal­szym ciągu widział werandę na tyłach domu rodzi­ców, oddzie­lo­nego od plaży bia­łym ogro­dze­niem. Pomy­ślał, że będzie musiał znowu wejść do środka, i poczuł przy­pływ klau­stro­fo­bii.

– Jak się miewa twój ojciec? – spy­tał Ash. – Nie widzia­łem go od dwóch tygo­dni.

– Nie­zbyt dobrze. – Zasta­na­wiał się, czy będzie musiał tłu­ma­czyć, o co cho­dzi, ale nie, Ash oczy­wi­ście kiwał już głową. W miej­sco­wo­ści takiej jak Eve­lyn Bay ludzie wszystko o sobie wie­dzą. Praw­do­po­dob­nie znają stan Briana lepiej niż Kie­ran. Nie widział ojca prze­szło pół­tora roku, gdy ten mógł jesz­cze pole­cieć do Syd­ney. Nawet wtedy wyda­wał się zdez­o­rien­to­wany. Verity, matka Kie­rana, cały czas cier­pli­wie tłu­ma­czyła mu różne rze­czy. Kiedy przed trzema mie­sią­cami uro­dziła się Audrey, Verity przy­je­chała sama, by poznać wnuczkę.

Mimo tych sygna­łów ostrze­gaw­czych Kie­ran był wstrzą­śnięty, gdy po przy­by­ciu zoba­czył otchłań pustki, która była wcze­śniej Bria­nem Elliot­tem. Nie wie­dział, czy stan ojca nagle się pogor­szył, czy on sam wcze­śniej nego­wał rze­czy­wi­stość. Tak czy ina­czej, w wieku zale­d­wie sześć­dzie­się­ciu sze­ściu lat Brian cier­piał na demen­cję, która bły­ska­wicz­nie postę­po­wała Nawet leka­rze uwa­żali, że miał pecha.

– Kiedy prze­pro­wadzka? – Ash zer­k­nął na dom rodzi­ców Kie­rana.

– Za kilka tygo­dni. – Miej­sce zare­zer­wo­wane w domu opieki w Hobart cze­kało. – Uzna­li­śmy, że mamie przyda się pomoc w pako­wa­niu.

– Co zamie­rza zro­bić? Ona też nie­zbyt dobrze się czuje, prawda?

– Nie. – Kie­ran wyobra­ził sobie Verity, która w wieku sześć­dzie­się­ciu czte­rech lat wyglą­dała dzie­sięć lat mło­dziej, cią­gle upra­wiała jog­ging i jeź­dziła na rowe­rze. – Zna­la­zła kawa­lerkę w pobliżu domu opieki.

– Jasne. To na pewno będzie… – Ash prze­su­nął języ­kiem po zębach, szu­ka­jąc wła­ści­wego słowa – …wygodne.

– Ow­szem. – Miał taką nadzieję, choć podej­rze­wał, że matka będzie nie­za­do­wo­lona.

Ash zasta­na­wiał się przez chwilę.

– Posłu­chaj, powiedz Verity, żeby się ze mną skon­tak­to­wała przed wysta­wie­niem domu na sprze­daż. Upo­rząd­kuję ogród. Oczy­wi­ście za darmo.

– Naprawdę? Dzięki, stary.

– Trzeba sobie poma­gać. To nie­miła histo­ria.

Rze­czy­wi­ście, nie­miła, zda­wał sobie z tego sprawę. Powi­nien wcze­śniej wró­cić do Eve­lyn Bay.

– Kiedy tu ostat­nio byłeś? – spy­tał Ash, czy­ta­jąc mu w myślach.

– Chyba dwa lata temu.

– Moim zda­niem jesz­cze daw­niej – odrzekł Ash.

– Pra­wie przed trzema laty – wtrą­ciła Mia, krę­cąc głową. Odwró­ciła się w stronę Asha. – Jak się miewa Oli­via? Wysła­łam jej mejla, że zosta­niemy na tydzień.

– Jest w świet­nej for­mie, koniecz­nie chce się z wami spo­tkać. – Ash się­gnął po tele­fon. – Spraw­dzę, czy jest w oko­licy, Mieszka tam, w Cha­cie Rybaka. – Ski­nął głową w stronę rzędu domów sto­ją­cych na skraju piasz­czy­stej plaży.

– Naprawdę? – Kie­ran wyobra­ził sobie niski drew­niany bun­ga­low sto­jący w odle­gło­ści kil­ku­set metrów od domu rodzi­ców. Oczy­wi­ście Oli­via nie miesz­kała w cha­cie. Podob­nie jak pra­wie wszyst­kie domy w Eve­lyn Bay – nawet wiele now­szych – był to typowy budy­nek w stylu lat sześć­dzie­sią­tych. – Od dawna ją wynaj­muje?

– Od pół­tora roku. Od chwili powrotu.

Kiedy Ash dzwo­nił do swo­jej dziew­czyny, Kie­ran usi­ło­wał sobie wyobra­zić, jak Oli­via Birch wygląda w wieku trzy­dzie­stu lat. Nie widział jej od bar­dzo dawna i zapa­mię­tał jako osiem­na­sto­latkę. Była wysoka, smu­kła i zgrabna; doj­rzali męż­czyźni nazy­wają takie kobiety posą­go­wymi, a mło­dzi ludzie „gorą­cymi”. Regu­lar­nie przy­cho­dziła na plażę i miała kasz­ta­nowe, kędzie­rzawe włosy zwią­zane w kucyk, który nie­cier­pli­wie odrzu­cała na plecy, zapi­na­jąc kom­bi­ne­zon do nur­ko­wa­nia. „Teraz też jest wysoka i chyba rów­nie piękna” – pomy­ślał Kie­ran. Kobiety podobne do Oli­vii długo zacho­wują urodę.

Ash przy­ci­snął komórkę do ucha, po czym prze­rwał połą­cze­nie i spoj­rzał na ekran, marsz­cząc brwi. Uniósł głowę i ku zdzi­wie­niu Kie­rana krzyk­nął:

– Hej! Bronte!

Młoda kobieta, która wcze­śniej szu­kała musze­lek, sie­działa teraz na skraju wody, foto­gra­fu­jąc coś leżą­cego w pia­sku. Usły­szała okrzyk Asha i wstała. Jej sukienka trze­po­tała na wie­trze.

– To współ­lo­ka­torka Liv – powie­dział do Kie­rana i Mii, po czym wska­zał dom i znowu krzyk­nął: – Oli­via jest w domu?

Dziew­czyna – Kie­ran rozu­miał, że nazywa się Bronte – pokrę­ciła głową, prze­sad­nie akcen­tu­jąc gest z powodu odle­gło­ści. „Nie”. Słowo to raczej zoba­czyli, niż usły­szeli, bo porwał je wiatr.

Ash przy­ło­żył dło­nie do ust.

– Gdzie jest?!

Wzru­sze­nie ramion. „Nie wiem”.

– W porządku, no cóż… – Ash znowu spoj­rzał na komórkę, coraz moc­niej marsz­cząc brwi. – Ja też nie wiem, co się dzieje. Oli­via będzie dziś wie­czo­rem w restau­ra­cji, więc wpad­nijmy razem na drinka. Przy­wita się z wami, poga­damy.

– Liv cią­gle pra­cuje w Falach Przy­boju? – Mia bez powo­dze­nia usi­ło­wała ukryć zasko­cze­nie.

– Tak – odparł Ash. – Przy­naj­mniej na razie. Więc o któ­rej się spo­tkamy wie­czo­rem? Koło ósmej?

– Nie jestem pewien, stary. – Wska­zał Audrey leżącą na ręcz­niku w kape­lu­siku chro­nią­cym przed słoń­cem. Dziew­czynka się obu­dziła. – Musimy się opie­ko­wać małą, a więc…

– Wła­śnie po to są bab­cie, prawda? – Ash już wysy­łał ese­mesa. – Dam Liv znać, że przyj­dziemy. Przy­pro­wadź­cie Seana.

Kie­ran i Mia wymie­nili spoj­rze­nia. Wyda­wało się, że pro­wa­dzą długą, niemą roz­mowę, po czym leciutko ski­nęli gło­wami. Pójdą oboje.

– Okej. – Ash wysłał ese­mesa, pod­niósł ple­cak i zarzu­cił go sobie na ramię. – Lepiej wezmę się z powro­tem do pracy. Zoba­czymy się póź­niej. – Pochy­lił się w stronę Audrey. – A ty, maleńka, spę­dzisz miły wie­czór z bab­cią.

Audrey obró­ciła główkę, by popa­trzeć na Asha, i wiatr zerwał jej z głowy kape­lu­sik. Kie­ran i Ash chcieli go zła­pać, ale nim zdą­żyli się poru­szyć, był już daleko. Ash znowu przy­ło­żył ręce do ust.

– Bronte!

Dziew­czyna stała po kolana w wodzie, oglą­da­jąc długi pęk wodo­ro­stów trzy­many w dło­niach. Płó­cienna torba leżała bez­piecz­nie na pia­sku. Unio­sła głowę, sły­sząc okrzyk; jej ruch wyra­żał zarówno znie­cier­pli­wie­nie, jak i sym­pa­tię.

„O co tym razem cho­dzi?”

Zauwa­żyła kape­lu­sik Audrey toczący się wzdłuż brzegu i wyrzu­ciła wodo­rost. Pobie­gła za nim w wodzie, przy­trzy­mu­jąc spód­nicę nad kola­nami. Wokół jej nóg wiro­wała biała piana. Pra­wie zła­pała kape­lu­sik, gdy nagle uniósł go wiatr i cisnął w morze, za daleko, by go odzy­skać.

Kie­ran patrzył, jak Bronte się zatrzy­muje, zda­jąc sobie sprawę z porażki. Puściła spód­nicę, któ­rej skraj zatrzy­mał się tuż nad powierzch­nią wody. Z roz­tar­gnie­niem dotknęła dło­nią szyi, uno­sząc gęste, zmierz­wione jasne włosy. Patrzyła na odpły­wa­jący kape­lu­sik.

– Na co cze­kasz? – Ash sze­roko się uśmie­chał. – Płyń!

Bronte się roze­śmiała i krzyk­nęła coś, co brzmiało jak: „Sam płyń!”.

– Nie bądź taką cho­lerną ego­istką, Bronte. Jesteś już w wodzie.

Znowu roz­pu­ściła włosy i pogro­ziła mu pal­cem.

Ash zaśmiał się i odwró­cił. W jego dłoni zadźwię­czał tele­fon. Zer­k­nął na niego, ale nie ode­brał połą­cze­nia.

Kie­ran popa­trzył na kape­lusz koły­szący się na falach. Nie­po­ko­jąco koja­rzył się z ludzką głową.

– Och, cóż… – Mia wzięła Audrey na ręce. – Chyba jest stra­cony, kocha­nie. Przy­kro mi.

Dziew­czynka nie wyda­wała się zmar­twiona. W mil­cze­niu unio­sła pulchną rączkę, chwy­ciła naszyj­nik matki i zaci­snęła w dłoni srebrny łań­cu­szek. Stali na plaży i patrzyli na kape­lu­sik, który zako­ły­sał się dwa razy, po czym pochło­nęło go morze.

Rozdział 2

Restau­ra­cja Fale Przy­boju wyglą­dała dokład­nie tak samo jak trzy lata wcze­śniej. A nawet dzie­sięć lat wcze­śniej. Jedną ze ścian drew­nia­nego budynku w dal­szym ciągu ozda­biał wize­ru­nek ogrom­nego kraba wyko­nany z muszli spło­wia­łych od słońca. Nad drzwiami znaj­do­wał się napis: SMA­ŻONE RYBY PRO­STO Z MORZA!, a krzywa strzałka wska­zy­wała ocean leżący kil­ka­dzie­siąt metrów od tarasu, na któ­rym można było zjeść posi­łek.

Kie­ran i Mia prze­szli Beach Road, nie roz­glą­da­jąc się na boki. Byli ubrani w zapięte pod szyję kurtki wyjęte z szafy w domu w Syd­ney. Eve­lyn Bay koja­rzyło się Kie­ranowi z mia­stem wid­mem, jak zawsze pod koniec lata. Miej­sca par­kin­gowe, tak cenne w sezo­nie let­nim, że kie­rowcy toczyli o nie awan­tury, były teraz puste i nikt się nimi nie inte­re­so­wał. Wszyst­kie sklepy, w tym nie­wielki mar­ket, zamknięto na noc, a zary­glo­wane okna suge­ro­wały, że wiele z nich zawie­siło dzia­łal­ność na zimę.

Chyba nie zawsze tak było. Eve­lyn Bay leżało mię­dzy dzie­wi­czymi lasami a oce­anem. Kiedy rodzice Kie­rana byli mło­dzi, miesz­kańcy mia­sta zaj­mo­wali się głów­nie poło­wem ryb i leśnic­twem. Następne poko­le­nie orga­ni­zo­wało w lecie rejsy dla tury­stów pra­gną­cych podzi­wiać del­finy, a w zimie zaj­mo­wało się doryw­czymi pra­cami. Część miesz­kań­ców wyje­chała.

W Falach Przy­boju pano­wał spory ruch, co o tej porze roku ozna­czało, że w lokalu sie­dzi kilka osób przy sze­ściu sto­li­kach. Kiedy weszli, nikt nie zwró­cił uwagi na Kie­rana. Nie spo­dzie­wał się zain­te­re­so­wa­nia – dwa­na­ście lat to szmat czasu, i już spo­ty­kał nie­wielu ludzi, któ­rych pra­gnął zoba­czyć. Mimo to poczuł lekką ulgę.

Na tara­sie piło piwo kilku mło­dych męż­czyzn, któ­rych nie koja­rzył. Zapadł już zmrok. Uda­wali, że nie jest im zimno w koszul­kach z krót­kimi ręka­wami. Ucie­szył się, gdy zoba­czył Asha sie­dzą­cego przy sto­liku w tyl­nej czę­ści restau­ra­cji. Przy­ja­ciel trzy­mał w jed­nej ręce szklankę piwa, a w dru­giej komórkę. Kiedy zoba­czył ich wcho­dzą­cych do restau­ra­cji, odło­żył ją na odra­pany blat.

– Verity zgo­dziła się zaopie­ko­wać małą? To miło z jej strony.

Kie­ran kiw­nął głową. Matka speł­niła prośbę bez słowa skargi. W mil­cze­niu odsu­nęła kilka czę­ściowo wypeł­nio­nych pudeł przy­go­to­wa­nych do prze­pro­wadzki, po czym usia­dła na kana­pie z mężem i wnuczką. Mieli przed sobą miły wie­czór w restau­ra­cji, a ona musiała się opie­ko­wać Audrey i Bria­nem. Kie­ran i Mia popa­trzyli na sie­bie w holu, czu­jąc wyrzuty sumie­nia. Nie­śpiesz­nie wło­żyli buty i odszu­kali komórki. Po chwili Verity wstała z kanapy i otwo­rzyła drzwi fron­towe. Prze­wró­ciła oczami, gdy wresz­cie wyszli na zewnątrz i poczuli chłodny powiew wie­czor­nego powie­trza.

Na stole zabrzę­czała komórka Asha, który zer­k­nął na ekran.

– Sean już idzie. Musiał coś napra­wić na łodzi.

– Coś poważ­nego?

– Praw­do­po­dob­nie nie, chyba jest po pro­stu zmę­czony. – Ash wypił łyk piwa. – Nawet Liv mówiła…

– Co mówi­łam? – Przy sto­liku poja­wiła się kel­nerka z note­sem i dłu­go­pi­sem w ręku. Była ubrana w cha­rak­te­ry­styczną poma­rań­czową koszulkę i spód­nicę, strój per­so­nelu Fal Przy­boju. Nie zwró­ciła uwagi na odpo­wiedź Asha i obe­szła sto­lik. – O mój Boże, Mia, cześć!

Oli­via Birch wycią­gnęła ręce w stronę Mii, która wstała, by się z nią przy­wi­tać. Dwie kobiety się uści­snęły, po czym nieco odsu­nęły, by sobie przyj­rzeć.

Kie­ra­nowi zawsze impo­no­wała uroda Oli­vii. Nawet dzie­sięć lat po ukoń­cze­niu szkoły śred­niej, w jaskra­wo­po­ma­rań­czo­wym stroju, z buj­nymi kędzie­rza­wymi wło­sami potar­ga­nymi w poło­wie zmiany, była naj­pięk­niej­szą kobietą w lokalu.

– Cześć, Kie­ran! – powie­działa nad ramie­niem Mii.

– Miło cię widzieć, Liv.

Wyda­wało się, że Oli­via zamie­rza coś dodać, ale cof­nęła się i otwo­rzyła notes.

– Drinki?

– Liv, dzięki za śpioszki, które przy­sła­łaś Audrey – rze­kła Mia, gdy Oli­via wró­ciła z tacą. – Mam jej zdję­cie…

Wyjęła komórkę. Oli­via posta­wiła tacę na stole i zer­k­nęła na wyświe­tloną foto­gra­fię.

– Boże, śliczne maleń­stwo! Gdzie teraz jest? Z Verity?

– Tak – odparła Mia. – Przy­je­cha­li­śmy na tydzień. Przyj­dziemy z nią do Fal Przy­boju.

– Świet­nie. Może­cie też w każ­dej chwili wpaść do mnie. Miesz­kam tuż obok was.

– Zga­dza się – powie­dział Ash. – Spo­tka­li­śmy wcze­śniej twoją współ­lo­ka­torkę.

– Bronte?

Oli­via zer­k­nęła na prze­ciwną stronę sali i Kie­ran po raz pierw­szy zauwa­żył dziew­czynę z plaży, teraz rów­nież ubraną w poma­rań­czową koszulkę i spód­nicę. Była młod­sza, niż począt­kowo myślał, miała zale­d­wie dwa­dzie­ścia jeden lat, może dwa­dzie­ścia dwa. Niska, z ładną krą­głą buzią i sze­roko roz­sta­wio­nymi oczami, co spra­wiało, że dziw­nie przy­po­mi­nała lalkę. Miała włosy zwią­zane w kucyk i Kie­ran zauwa­żył, że cho­ciaż na plaży wyda­wały się ciem­no­blond, tak naprawdę skła­dały się z fine­zyj­nych jasnych pase­mek czę­sto widy­wa­nych na uli­cach Syd­ney, lecz wyglą­da­ją­cych nieco egzo­tycz­nie w Eve­lyn Bay.

Bronte nio­sła kie­li­szek wina do sto­lika w rogu sali. Sie­dział przy nim samotny męż­czy­zna wpa­trzony w ekran lap­topa. Sta­wia­jąc kie­li­szek na kar­to­no­wej pod­stawce, powie­działa coś nie­moż­li­wego do usły­sze­nia, a męż­czy­zna mimo woli się uśmiech­nął. Wypro­sto­wał się, prze­cią­gnął i wypił duży łyk wina. Zro­bił teatral­nie sfru­stro­waną minę, udał, że wylewa resztę na kla­wia­turę, i oboje się roze­śmieli. Odwró­ciła się, po czym męż­czy­zna ostroż­nie posta­wił kie­li­szek na stole i popa­trzył nad lap­to­pem na Bronte idącą mię­dzy sto­likami.

– Nie pocho­dzi z Eve­lyn Bay, prawda? – spy­tał Kie­ran.

– Nie. – Oli­via pokrę­ciła głową. – Przy­jeż­dża na lato.

Bronte mogła coś usły­szeć. Zer­k­nęła na Oli­vię, a następ­nie na Kie­rana i Mię. Uśmiech­nęła się, pozna­jąc ich, po czym dała znak, żeby zacze­kali. Znik­nęła za waha­dło­wymi drzwiami z tabliczką „Tylko dla per­so­nelu” i po kilku sekun­dach wyszła, nio­sąc odra­pane tek­tu­rowe pudełko z napi­sem „Rze­czy zna­le­zione” naba­zgra­nym na boku.

– Nie będzie iden­tyczny, wiem – powie­działa, pod­cho­dząc do sto­lika. – Ale oszczę­dzi to wam kupo­wa­nia następ­nego.

Podała pudełko Mii. Kie­ran zoba­czył w środku dzie­siątki kape­lu­szy prze­ciw­sło­necz­nych róż­nych roz­mia­rów i kolo­rów. Cześć była zupeł­nie nowa.

– Przy­no­szono do nas pięć zapo­dzia­nych kape­lu­szy dzien­nie, więc jeśli znaj­dzie­cie odpo­wied­nie nakry­cie głowy dla córeczki, może­cie je wziąć. – Wyjęła mały żółty kape­lu­sik w kwiatki mający jesz­cze metkę ze sklepu. – Nikt teraz nie szuka zgub.

– Bar­dzo dzię­kuję – powie­działa Mia. Przed­sta­wiła Bronte Kie­rana i zaczęła prze­glą­dać zawar­tość pudełka. – To bar­dzo miło z two­jej strony.

– Wyrzuty sumie­nia. – Ash uśmiech­nął się sze­roko i wypił łyk piwa. – Prawda, Bronte? Pró­bu­jesz się zre­ha­bi­li­to­wać po tym, jak nas zawio­dłaś?

– Spa­daj! Woda była lodo­wata. – Chłodne spoj­rze­nie Oli­vii spra­wiło, że Bronte prze­stała się śmiać. Pokrótce stre­ściła całą histo­rię. Cho­dziła po plaży, w pobliżu byli Mia i Kie­ran, póź­niej przy­szedł Ash i zoba­czyła kape­lu­sik w kwiatki nie­siony przez wiatr. Opis incy­dentu zabrzmiał tro­chę dziw­nie.

– Ach… – wes­tchnęła Oli­via, gdy Bronte skoń­czyła. Dziew­czyna zaczerp­nęła tchu i popa­trzyła na Kie­rana.

– Verity to twoja matka? Jest bar­dzo miła. Przed kil­koma tygo­dniami porząd­ko­wała szopę i dała mi tro­chę mie­dzia­nego drutu, z któ­rego robię nie­wiel­kie rzeźby. Poma­ga­łam jej i pozwo­liła mi wziąć kilka uży­tecz­nych dro­bia­zgów.

– Jesteś rzeź­biarką? – spy­tał.

– Tro­chę. No cóż… – Bronte umil­kła, widząc ruch Oli­vii opar­tej o krze­sło Asha. – Stu­diuję sztuki piękne na uni­wer­sy­te­cie w Can­be­rze.

– Super. Czym się zaj­mu­jesz?

– Róż­nie. Jesz­cze nie wybra­łam spe­cja­li­za­cji. W tym seme­strze posta­no­wi­łam wyko­nać serię pro­jek­tów zwią­za­nych z wybrze­żem i szu­kam inspi­ra­cji w Eve­lyn Bay. – Wyko­nała zama­szy­sty gest.

Nawet Kie­ran zauwa­żył błysk w oczach Oli­vii. Bronte zamru­gała, nagle zawsty­dzona. Ura­to­wał ją okrzyk dobie­ga­jący z okienka do wyda­wa­nia potraw i czym prę­dzej ode­szła, nie kry­jąc ulgi.

Oli­via zer­k­nęła ostro na Asha, reagu­jąc na coś, czego Kie­ran nie zauwa­żył.

– No co? – rzu­ciła.

Ash uniósł wzrok.

– Nic.

– Nie odzy­wa­łam się do niej.

– Wcale tego nie powie­dzia­łem, Liv.

Oli­via mil­czała. Ash wycią­gnął rękę i objął ją.

– Daj spo­kój. Czy to naprawdę ważne? – Szcze­rzył zęby, aż w końcu odwza­jem­niła jego uśmiech. – Nie nakrę­caj się.

– Tak, wiem. – Wzru­szyła ramio­nami, nieco zmie­szana. Odwró­ciła się w stronę Kie­rana i Mii. – Bronte to tylko stu­dentka, tak samo jak ja. Może mówić, co chce. Jest taką samą artystką jak ja urba­nistką. Oczy­wi­ście nie stu­diuję już archi­tek­tury. Moim zda­niem nie należy opo­wia­dać rze­czy nie­zgod­nych z prawdą. Uwa­żam to za nie­uczciwe.

Mia ski­nęła głową ze współ­czu­ciem. Poło­żyła na stole dwa dzie­cięce kape­lu­siki i odsu­nęła pudło.

– Nie ma tu pracy lepiej pasu­ją­cej do two­ich kwa­li­fi­ka­cji, Liv?

– Nie za bar­dzo. W fir­mie w Mel­bo­urne spe­cja­li­zo­wa­łam się w regu­la­cjach praw­nych i pozwo­le­niach na budowę zwią­za­nych z budyn­kami powy­żej dwu­na­stu kon­dy­gna­cji. W tej oko­licy zapo­trze­bo­wa­nie na takich spe­cja­li­stów jest prak­tycz­nie zerowe…

Kie­ran pomy­ślał, że Oli­via ma rację. Naj­wyż­szym budyn­kiem w Eve­lyn Bay była dawna rezy­den­cja kapi­tana portu w kolo­nial­nej czę­ści mia­sta. Dwu­kon­dy­gna­cyjny gmach z pia­skowca, wpi­sany do reje­stru zabyt­ków, obec­nie sie­dziba pen­sjo­natu.

– Wie­dzia­łam, że tak to się skoń­czy – cią­gnęła Oli­via. – Kiedy zda­łam sobie sprawę, że będę musiała wró­cić do Eve­lyn Bay, zapi­sa­łam się na stu­dia magi­ster­skie pro­wa­dzone w inter­ne­cie. To przy­naj­mniej coś. Sta­ra­łam się nie tra­cić kon­taktu z branżą, nie­za­leż­nie od tego, co z tego wynika.

Nie mówiła opty­mi­stycz­nym tonem.

– Jak się miewa twoja mama? – spy­tała Mia.

Oli­via wzru­szyła ramio­nami.

– Dobrze. Nic jej nie jest. Cie­szy się z mojego powrotu. Wola­łaby, żebym z nią zamiesz­kała, ale to wyklu­czone. Zwa­rio­wa­ła­bym po pię­ciu minu­tach. Cho­ciaż… – Widzieli Bronte wycie­ra­jącą sto­liki na tara­sie. Jej włosy roz­wie­wał wiatr. Oli­via uśmiech­nęła się i pró­bo­wała zażar­to­wać. – Wpa­dła­bym z desz­czu pod rynnę.

Mia się roze­śmiała.

– Bronte naprawdę jest taka kosz­marna?

– Nie, muszę jej to przy­znać. Jest po pro­stu… – Oli­via patrzyła na dwóch mło­dych męż­czyzn, któ­rzy dygo­tali z zimna w koszul­kach z krót­kimi ręka­wami i usi­ło­wali pro­wa­dzić towa­rzy­ską roz­mowę. Bronte uśmiech­nęła się, wzru­szyła ramio­nami i dalej wycie­rała sto­liki. – Po pro­stu nie­doj­rzała. Nie miała poję­cia, że trzeba zama­wiać odbiór dużych ilo­ści śmieci. Wyrzu­cała obok pojem­ni­ków odpady zwią­zane ze swo­imi pro­jek­tami arty­stycz­nymi i wie­rzyła, że po pro­stu znikną. Wygląda na to, że…

Urwała, gdy Ash dotknął dło­nią jej talii.

– Wkrótce i tak wyje­dzie, prawda? – rzekł. – Kiedy to nastąpi? Za trzy tygo­dnie?

– Za dwa tygo­dnie i pięć dni.

– Widzisz? Pamię­taj o tym pięk­nym dniu. – Uśmiech­nął się sze­roko. – Nim się zorien­tu­jesz, znowu zaczniesz cho­dzić nago po domu. Będziesz to uwiel­biać.

– Mam już ser­decz­nie dość zmu­sza­nia jej do pła­ce­nia rachun­ków. Och… – Oli­via spoj­rzała w stronę czę­ści jadal­nej. – Muszę się zająć gośćmi.

Chłopcy w koszul­kach z krót­kimi ręka­wami mieli zsi­niałe ramiona. Ska­pi­tu­lo­wali i weszli do restau­ra­cji, by zapła­cić rachu­nek. Kie­ran patrzył z zain­te­re­so­wa­niem, jak Ash obser­wuje Oli­vię idącą w stronę kasy. Nie wie­dział, że Ash i Oli­via są parą. Ni­gdy nie wyobra­żał ich sobie razem. Ash z pew­no­ścią tak. Byłby zdzi­wiony, gdyby więk­szość mło­dych męż­czyzn z Eve­lyn Bay nie marzyła kie­dyś o roman­sie z Liv Birch.

Kie­ran się­gnął po piwo i nagle poczuł, że ktoś go obser­wuje. Rozej­rzał się ukrad­kiem po sali, nie poru­sza­jąc głową. Dopiero po chwili zro­zu­miał, kto na niego patrzy. Poczuł ucisk w dołku.

Chło­pak – w tej chwili już męż­czy­zna – stał w kuchni przy okienku do wyda­wa­nia potraw. Był bar­czy­sty, ubrany w popla­miony tłusz­czem far­tuch; kiedy Kie­ran zoba­czył jego minę, poczuł, że wolałby być gdzie indziej.

Wie­dział, że chło­pak ma dzie­więt­na­ście lat, choć wyglą­dał na dwa­dzie­ścia pięć. Nosił pla­kietkę z nazwi­skiem, nie­czy­tel­nym z tej odle­gło­ści, lecz Kie­ran dosko­nale go znał. Liam Gil­roy.

Ode­tchnął kilka razy, po czym zmu­sił się, by spoj­rzeć mu w oczy. Liam natych­miast udał, że go nie widzi, i odwró­cił się z powro­tem w stronę grilla. Kie­ran cze­kał na przy­pływ ulgi, ale jej nie poczuł. Zda­wał sobie sprawę, że nie doj­dzie do awan­tury, ni­gdy nie docho­dziło, lecz sala nagle stała się duszna. Spraw­dził, czy Mia zauwa­żyła wymianę spoj­rzeń, lecz sta­rała się wyrwać luźną nitkę z jed­nego z kape­lu­si­ków, nie pru­jąc szwu. Wstał tro­chę za szybko i nogi krze­sła zapisz­czały na pod­ło­dze.

– Za chwilę wrócę.

Ash i Mia natych­miast spoj­rzeli na Kie­rana i w ich oczach poja­wiła się prośba, by nie zosta­wiał ich samych. Wie­dział, że tole­rują się w więk­szym towa­rzy­stwie, ale z tru­dem pro­wa­dzą banalne roz­mowy sam na sam. Nie miał jed­nak wyboru.

Pozo­sta­wił ich uśmie­cha­ją­cych się z napię­ciem i poszedł pro­sto do toa­lety. Zatrzy­mał się w cichym, pustym pomiesz­cze­niu. Lustra nad umy­wal­kami miały zacieki i w ostrym świe­tle wyglą­dał na tro­chę star­szego niż trzy­dzie­ści lat. Ostat­nio był nie­ustan­nie zmę­czony. Po naro­dzi­nach Audrey stale nie dosy­piał – był to bru­talny wstrząs. Powoli umył ręce, zasta­na­wia­jąc się, czy może wyjść z Mią przed przy­by­ciem Seana. Praw­do­po­dob­nie. Dobrze znał Seana i wie­dział, że się nie obrazi. To jed­nak nie było w stylu Kie­rana.

Mia tak naprawdę tego nie rozu­miała.

– Męskie przy­jaź­nie są bar­dzo dziwne, pra­wie nie utrzy­mu­je­cie ze sobą kon­tak­tów – powie­działa, gdy pako­wali się przed przy­jaz­dem do Eve­lyn Bay.

– Ow­szem, kon­tak­tu­jemy się. Spo­ty­kam się z kum­plami w cza­sie każ­dej wizyty.

– Ale poza tym nie macie żad­nego kon­taktu. Pra­wie ze sobą nie roz­ma­wia­cie.

Była to prawda. Kie­ran dowie­dział się, że Ash i Oli­via są razem, za pośred­nic­twem Mii, która uzy­skała tę infor­ma­cję od Oli­vii w jed­nym z mejli wymie­nia­nych trzy razy do roku.

– Chyba tak – odparł. – Mimo to jakoś to działa.

I rze­czy­wi­ście, wszystko jakoś dzia­łało. Kie­ran ni­gdy się tym nie przej­mo­wał. Czę­ściowo dla­tego, że kiedy spo­ty­kali się we troje, zacho­wy­wali się tak samo jak zawsze. Ale przede wszyst­kim dla­tego, że gdyby mieli się pokłó­cić, zro­bi­liby to przed dwu­na­stu laty. Zakrę­cił kurek i prze­stał patrzeć na swoje odbi­cie. Skoro zdo­łali prze­rwać mroczny okres poczu­cia winy i roz­li­czeń, z pew­no­ścią wytrzy­mają kilka lat kon­tak­tów za pomocą spo­ra­dycz­nych ese­me­sów.

Wytarł dło­nie i zer­k­nął na komórkę. Nie mógł prze­dłu­żać w nie­skoń­czo­ność pobytu w łazience, więc w końcu otwo­rzył drzwi. Kiedy wszedł do cia­snego przed­sionka oddzie­la­ją­cego toa­letę od sali jadal­nej, usły­szał zna­jomy głos dobie­ga­jący z kuchni.

Zagłu­szał go war­kot wyciągu, ale słowa były na tyle wyraźne, że Kie­ran się zatrzy­mał. Stał w kom­plet­nym bez­ru­chu, czu­jąc dzięki instynk­towi dosko­na­lo­nemu w ciągu wielu lat, że to o nim mowa.

– Gdyby to ode mnie zale­żało, zabro­nił­bym go tu wpusz­czać. – Liam wyda­wał się wście­kły.

Grzeczny dziew­częcy śmiech.

– Cóż, mam wra­że­nie, że nie my o tym decy­du­jemy. – Poznał głos Bronte. – Ale wydaje się miły.

– Skąd możesz wie­dzieć?

Kel­nerka wyda­wała się zdzi­wiona.

– Nie wiem, po pro­stu…

– W ogóle go nie znasz.

– Nie. Ja tylko…

– Co takiego?

– Nie rozu­miem, dla­czego się nad nim znę­casz, to wszystko.

– Nie rozu­miesz?

Kie­ran zdał sobie sprawę, że odru­chowo wstrzy­muje oddech. Wypu­ścił powie­trze. Następne słowa nie będą nie­spo­dzianką.

– Mor­derca zasłu­guje na karę – rzekł twardo Liam.

Rozdział 3

Na szczę­ście – a może nieszczę­ście – Sean sie­dział przy sto­liku, gdy Kie­ran wró­cił do jasno oświe­tlo­nej sali. W prze­ciw­nym wypadku chwy­ciłby Mię za rękę, poże­gnał się szybko z Ashem i wyszedł. W dal­szym ciągu się zasta­na­wiał, czy tego nie zro­bić, ale Sean wstał i powi­tał go z sze­ro­kim, leni­wym uśmie­chem.

– Miło cię widzieć, stary. Prze­pra­szam za spóź­nie­nie, wiesz, jak to jest po sezo­nie. – Wysu­nął krze­sło i Kie­ran po chwili waha­nia usiadł. – Cie­szę się, że przy­szli­ście. Myśla­łem, że o tej porze mło­dzi rodzice sie­dzą w domach.

– Tak. – Czuł, że Mia uważ­nie go obser­wuje, i odchrząk­nął. Usi­ło­wał mówić nor­mal­nym gło­sem, lecz nie mógł sobie przy­po­mnieć jego brzmie­nia. – Cóż, zwy­kle wra­camy do sie­bie, ale…

– Niech zgadnę. Zmu­sił was do przyj­ścia Ash. – Sean poro­zu­mie­waw­czo ski­nął głową i uniósł dłoń. – Nie musisz mówić nic wię­cej.

Tym razem uśmiech Kie­rana był szczery.

– Chcie­li­śmy się z tobą zoba­czyć, stary.

Mówił poważ­nie. Przy­jaź­nili się od wie­ków. Znał Seana od uro­dze­nia. Ist­niały foto­gra­fie przed­sta­wia­jące ich jako małych chłop­ców na przy­ję­ciach uro­dzi­no­wych; naj­wcze­śniej­szym wspo­mnie­niem Kie­rana była wspólna zabawa na plaży: rodzice gawę­dzili, a oni kopali dołki w pia­sku i oble­wali się wodą.

Sean, w dzie­ciń­stwie cichy, chudy chło­piec mający w sobie coś z hipisa, wyrósł na poważ­nego, smu­kłego mło­dego czło­wieka, który trosz­czył się o śro­do­wi­sko i naj­le­piej czuł się na morzu, gdy obser­wo­wał hory­zont z łagod­nie koły­szą­cego się jachtu. Miał kró­ciut­kie włosy, które bły­ska­wicz­nie wysy­chały; zawsze wyglą­dał, jakby przed chwilą wyszedł z wody i narzu­cił pierw­sze lep­sze ubra­nie.

Nie był takim samym czło­wie­kiem jak przed sztor­mem, ale od tam­tego czasu wszy­scy się zmie­nili: Mia, Ash, Oli­via, matka Oli­vii, rodzice Kie­rana, Liam. I oczy­wi­ście on sam. Żadne z nich nie prze­żyło sztormu bez szwanku.

Zer­k­nął na okno, gdzie wyda­wano zamó­wie­nia. Przy­naj­mniej nie widział już Liama. Usiadł wygod­niej na krze­śle i pró­bo­wał się odprę­żyć.

– Hej, nikogo do niczego nie zmu­sza­łem – powie­dział Ash. – Czuję się ura­żony w imie­niu Kie­rana. On i Mia przy­szli z wła­snej woli.

Kiedy Ash skoń­czył mówić, spoj­rzał na Bronte sto­jącą w pobliżu baru i dał jej znak, by przy­nio­sła następną kolejkę drin­ków. Unio­sła kciuk i mru­gnęła. Zer­k­nęła na Kie­rana, który usi­ło­wał oce­nić jej reak­cję na roz­mowę z Lia­mem w kuchni. Co czuje? Cie­ka­wość? Pogardę? Odwró­ciła wzrok, nim zdą­żył się zorien­to­wać.

– Posłu­chaj, wcale nie twier­dzę, że ich zmu­si­łeś. – Sean w dal­szym ciągu się uśmie­chał, patrząc na Asha. – Po pro­stu wola róż­nych ludzi dziw­nie czę­sto pokrywa się z two­imi pra­gnie­niami, stary. – Uśmiech­nął się sze­roko do Kie­rana, który sta­rał się sku­pić. – U mnie w domu jest to samo.

Kie­ran nie miał poję­cia, co odpo­wie­dzieć, i poczuł ulgę, gdy do roz­mowy włą­czyła się Mia.

– Gdzie miesz­ka­cie w tej chwili? – spy­tała. – Cią­gle koło przy­stani?

Ash ski­nął głową.

– Tak, w tym samym miej­scu. Trzeba było wyko­nać nie­wielki remont, ale mamy bli­sko do pracy.

Kie­ran wyobra­ził sobie obszerny dom na plaży, który Ash i Sean dzie­lili co naj­mniej od sze­ściu lat. Zawsze był tro­chę pod­nisz­czony, ale wyglą­dał znacz­nie lepiej niż mały, rów­nież zruj­no­wany budy­nek, w któ­rym miesz­kali wcze­śniej.

Mia popa­trzyła na Seana.

– Jak idą inte­resy? Widzie­li­śmy was wcze­śniej. A przy­naj­mniej łódź.

Kiedy tego popo­łu­dnia Ash zosta­wił ich na plaży, Kie­ran i Mia popa­trzyli na sie­bie, a póź­niej na dom rodzi­ców, w któ­rym cze­kały stosy pudeł.

– Chyba powin­ni­śmy wra­cać – powie­działa Mia.

Kie­ran zer­k­nął na Audrey.

– Albo poka­zać małej Eve­lyn Bay. Jest tu pierw­szy raz.

– Co masz na myśli?

– Plat­formę wido­kową.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Ty decy­duj. Będziesz musiał wnieść ją ścieżką na klif.

– Nie ma pro­blemu. – Wło­żył koszulkę z krót­kimi ręka­wami, otrze­pał z pia­sku nosi­dełko i umie­ścił je na piersi. – Dam sobie radę.

Wspi­naczka wydep­taną, krętą ścieżką oka­zała się bar­dzo trudna z dodat­ko­wym cię­ża­rem. W poło­wie drogi minęli tylną bramę miej­skiego cmen­ta­rza. Póź­niej ścieżka stała się węż­sza i bar­dziej stroma. Kie­ran ucie­szył się, kiedy dotarli do szczytu. Pamię­tał, że przed dwu­na­stu laty w daw­nym punk­cie obser­wa­cyj­nym wie­lo­ryb­ni­ków stała tablica ostrze­ga­jąca przed cho­dze­niem po kli­fach, ale wszy­scy ją igno­ro­wali.

Teraz znaj­do­wała się tam plat­forma wido­kowa z desek, oto­czona dru­cianą siatką oraz grubą drew­nianą porę­czą się­ga­jącą pasa. Ilu­stro­wane tablice z lami­natu zawie­rały infor­ma­cje o tra­sach migra­cji wie­lo­ry­bów oraz miej­scach gniaz­do­wa­nia rybitw zło­to­dzio­bych; duża tablica ostrze­gała, że cho­dze­nie po kli­fach grozi grzywną w wyso­ko­ści pię­ciu­set dola­rów austra­lij­skich na pod­sta­wie prze­pi­sów wyda­nych przez radę miej­ską Eve­lyn Bay (sek­cja D, poprawka 16.1).

Plat­forma była pusta. Kie­ran i Mia usie­dli na ławce, która rów­nież poja­wiła się w ostat­nich latach. Spo­glą­dali na ocean, ich włosy roz­wie­wał wiatr. Woda, w sło­neczne dni lśniąca tysią­cem kolo­rów, była tego popo­łu­dnia sza­ro­zie­lona i miała matowy odcień. Za ska­łami łagod­nie koły­sał się zako­twi­czony kata­ma­ran Seana, Błę­kitny Nauti­lus.

– Nur­kuje? – spy­tała Mia, patrząc na pokład.

– Na to wygląda. – Widział biało-nie­bie­ską flagę trze­po­czącą na wie­trze. Ozna­czała, że ktoś prze­bywa pod wodą.

Kie­ran roz­glą­dał się, szu­ka­jąc oczami ciem­nego kom­bi­ne­zonu płe­two­nurka, głowy uno­szą­cej się wśród fal, ale powierzch­nia morza była gładka. Nie spo­dzie­wał się zoba­czyć Seana. Wrak zato­pio­nej Mary Mine­rvy spo­czy­wał na głę­bo­ko­ści trzy­dzie­stu pię­ciu metrów. Jego pene­tra­cja mogła tro­chę potrwać.

Na jed­nej ze skał stał pomnik ku czci pięć­dzie­się­ciu czte­rech pasa­że­rów i człon­ków załogi statku, któ­rzy stra­cili życie prze­szło sto lat wcze­śniej. Usta­wiono go naprze­ciwko miej­sca kata­strofy.

Pomnik powi­nien być widoczny z lądu i morza przy każ­dej pogo­dzie, ale kiedy Kie­ran na niego patrzył, zawsze myślał z gory­czą, że to nie­prawda. Nie dało się go zoba­czyć przy każ­dej pogo­dzie. Mimo to ludzie zda­wali się go lubić. Więk­szo­ści kata­strof mor­skich nie hono­ro­wano w ten spo­sób. Morze ota­cza­jące Tasma­nię pochło­nęło ponad tysiąc stat­ków, ich rdze­wie­jące kadłuby spo­czy­wały na dnie, czy­niąc oko­lice wyspy pod­wod­nym cmen­ta­rzy­skiem.

– Inte­resy idą nie­źle, dzię­kuję – mówił Sean, pod­no­sząc głos w gwa­rze panu­ją­cym w Falach Przy­boju. – Mie­li­śmy w lecie najazd tury­stów, co zawsze pomaga. Mimo to się cie­szę, że sezon już się skoń­czył.

– Pora na płe­two­nur­ków? – spy­tał Kie­ran.

– Tak. – Sean się uśmiech­nął. – Pierw­sza rezer­wa­cja jest za dwa tygo­dnie. Przy­la­tuje grupa z Nor­we­gii.

– Jesteś gotowy?

– Pra­wie.

Kie­ran wie­dział, że począ­tek jesieni to dla Seana pra­co­wita pora roku. W lecie, żeby zaro­bić tro­chę pie­nię­dzy, zabie­rał tury­stów na wyprawy węd­kar­skie, orga­ni­zo­wał szkółki pły­wa­nia z rurką odde­chową albo kursy nur­ko­wa­nia płyt­ko­wod­nego. Po zakoń­cze­niu lata, gdy zni­kały wodo­ro­sty utrud­nia­jące widocz­ność, z całego świata przy­la­ty­wali pro­fe­sjo­nalni miło­śnicy nur­ko­wa­nia, by wyko­rzy­stać kilka krót­kich mie­sięcy naj­lep­szych warun­ków. W tym okre­sie Sean robił to, co lubił naj­bar­dziej – zaj­mo­wał się nur­ko­wa­niem głę­bo­ko­wod­nym.

Mary Mine­rva była jed­nym w nie­licz­nych dostęp­nych wra­ków w wodach ota­cza­ją­cych Tasma­nię, ale mogli ją pene­tro­wać tylko wyszko­leni płe­two­nur­ko­wie. Nie chcieli scho­dzić pod wodę w kiep­skich warun­kach, więc mieli do dys­po­zy­cji krótki czas. W lipcu, w zimie panu­ją­cej na pół­kuli połu­dnio­wej, warunki sta­wały się tak nie­bez­pieczne, że dotar­cie do wraku sta­wało się nie­moż­liwe i Mary Mine­rva spo­czy­wała w spo­koju i samot­no­ści przez następny rok.

– Pla­nuję wejść tej jesieni tro­chę głę­biej, zacho­wu­jąc ści­słe pro­ce­dury bez­pie­czeń­stwa – mówił Sean. – Nor­we­go­wie chcą się dostać do maszy­nowni, ale nie wiem, czy się uda. Nie podoba mi się gródź od strony pół­noc­nej. Muszę dokład­nie jej się przyj­rzeć, a wygląda na to, że dobra latarka wypa­dła za burtę.

– Poży­czy­łem ją dziew­czy­nom. – Ash nie ode­rwał oczu od komórki.

– Żółtą latarkę? Wodosz­czelną?

– Tak. Prze­pra­szam, myśla­łem, że o tym wspo­mi­na­łem.

Sean zamru­gał.

– Szu­kam jej od tygo­dni, stary! Zamie­rza­łem kupić nową.

Ash roze­śmiał się na widok miny Seana.

– Daj spo­kój, przy­po­mnij sobie! Na pewno o tym mówi­łem. Potrze­bo­wały dobrej latarki, miały tylko jakieś maleń­stwo zupeł­nie do niczego.

– Ta latarka sporo kosz­to­wała. – Sean w dal­szym ciągu wyda­wał się ziry­to­wany. – I nie należy jej uży­wać na lądzie, bo żarówka może się prze­grzać. Hej, Liv, potrze­bu­je­cie jesz­cze mojej żół­tej latarki? – zwró­cił się do Oli­vii, która przy­nio­sła tacę z drin­kami.

– Och, chyba tak. – Posta­wiła drinki na stole i wsu­nęła tacę pod pachę. – To nie ja o nią pro­si­łam, tylko Bronte.

Sean zmarsz­czył brwi.

– Po co?

Oli­via się zawa­hała. Bronte usta­wiała kie­liszki przy barze, poza zasię­giem słu­chu.

– Wyda­wało jej się, że przez dwie noce sły­szała coś z tyłu domu.

– Naprawdę? – Mia unio­sła brwi. – Na ścieżce na plażę?

– Tak – odparła Oli­via. – Jeśli współ­lo­ka­torka mówi coś takiego, trzeba to trak­to­wać poważ­nie, ale… – Oparła się o sto­lik, z roz­tar­gnie­niem doty­ka­jąc kciu­kiem łań­cuszka wiszą­cego na szyi. – Oczy­wi­ście nie twier­dzę, że cze­goś nie sły­szała. Miesz­kam tu od dwóch lat i nic się ni­gdy nie wyda­rzyło. Nawet w lecie, gdy na plaży roi się od tury­stów. – Popa­trzyła na Asha. – Ty też niczego nie sły­sza­łeś, kiedy noco­wa­łeś w domu?

Ash pokrę­cił głową.

– Rozej­rza­łem się na wszelki wypa­dek. Może to jakiś tury­sta, ale nie zauwa­ży­łem niczego podej­rza­nego. Szopa jest zawsze otwarta, nic nie zgi­nęło. To pew­nie pies albo inne zwie­rzę.

Mia zmarsz­czyła brwi.

– Mimo to dostaję gęsiej skórki.

– Wiem – odparła Oli­via. – Przez jakiś czas ja też byłam zanie­po­ko­jona, ale okno pokoju Bronte wycho­dzi na morze i cza­sem trzesz­czy od wia­tru. Jeśli ktoś się nie wycho­wał w Eve­lyn Bay, może się dener­wo­wać.

Wszy­scy ski­nęli gło­wami. Oli­wia wzru­szyła ramio­nami i popa­trzyła na Seana.

– Tak czy ina­czej, przez ostat­nie dwa tygo­dnie nie skar­żyła się na hałasy, więc myślę… – Urwała i spoj­rzała na prze­cho­dzącą Bronte. – Potrze­bu­jesz jesz­cze żół­tej latarki Seana?

– Och… – Bronte przy­sta­nęła, tro­chę zaże­no­wana, że wszy­scy na nią patrzą. – Tak, potrze­buję.

– Na pewno dobrze działa? – spy­tał Sean. – Jeśli cię nie­po­koją hałasy na plaży, mógł­bym ci dać inną latarkę.

– Nie, wszystko w porządku, dzięki. Jest sprawna.

– Wiesz już, co to były za hałasy? – spy­tała ze zdzi­wie­niem Oli­via.

– Ja… – Bronte zer­k­nęła na Kie­rana i ich spoj­rze­nia się spo­tkały na tyle długo, że zauwa­żył wyraz jej oczu. Nie­wąt­pli­wie była tro­chę zmie­szana. Może cień współ­czu­cia? Nie byłoby w tym nic dziw­nego. Z kuchni dobiegł brzęk upusz­czo­nego ron­dla i Bronte zamru­gała. Popa­trzyła na Oli­vię.

– Och, jestem pewna, że nie było się czym przej­mo­wać. Nie­po­trzeb­nie się prze­stra­szy­łam.

Odwró­ciła się i ruszyła z powro­tem w stronę kuchni. Zauwa­żył, że Liam wychyla się z okienka do wyda­wa­nia potraw. Mruk­nął coś, gdy się zbli­żyła, i oboje zer­k­nęli na niego.

Kie­ran przy­po­mniał sobie słowa Liama nie­wy­raź­nie dobie­ga­jące z kuchni.

„Mor­derca zasłu­guje na karę”.

Zapa­dło mil­cze­nie, sły­chać było tylko gniewny war­kot kli­ma­ty­za­tora. Kie­ran chciał odejść. „Wróć do stołu – pomy­ślał. – Wróć do Mii i Asha. Nie musisz tego słu­chać”. Mimo to został. Liam i Bronte go nie widzieli.

– Prze­pra­szam, ojciec tej dziew­czynki kogoś zabił? – spy­tała w końcu Bronte.

„W jej gło­sie zabrzmiało powąt­pie­wa­nie – pomy­ślał. – Myli się, ale dobre i to”.

– Tak. – Liam wyda­wał się ziry­to­wany. – Dwóch ludzi. Jeden z nich był moim ojcem.

– O cho­lera! Naprawdę?! – Wstrzą­śnięta Bronte mil­czała przez chwilę. – O mój Boże… Co się stało? Nie, prze­pra­szam, nie musisz…

– Wszystko w porządku. To zna­czy wcale nie w porządku. To się zda­rzyło przed dwu­na­stu laty.

– Bar­dzo mi przy­kro, Liam. – Wyda­wało się, że Bronte mówi szcze­rze. – Po pro­stu się zdzi­wi­łam. Wydaje się taki… nor­malny. Czy jego part­nerka wie?

– Oczy­wi­ście. Kiedy to się stało, cho­dziła do szkoły w Eve­lyn Bay. Zda­rzyło się to w cza­sie sztormu.

Kie­ran wyczuł, że Bronte jest zdez­o­rien­to­wana. Mil­czała.

– Posłu­chaj, to bez zna­cze­nia – cią­gnął Liam. – To był wielki sztorm, naj­gor­szy od osiem­dzie­się­ciu lat. Pamięta go każdy, kto tu miesz­kał, i wszy­scy wie­dzą, co zro­bił Kie­ran. Wszy­scy mogą ci powie­dzieć.

– A twój stryj?

– Sean? – spy­tał Liam. – Co masz na myśli?

– Myśla­łem, że Oli­via i Sean przy­szli wypić z nimi drinka, więc…

– O tak! – Liam twardo się roze­śmiał. – To przy­ja­ciele.

– Ale… – Bronte cią­gle była oszo­ło­miona – …czy Sean i twój ojciec byli braćmi, czy tylko kuzy­nami?

– Mój ojciec był star­szym bra­tem Seana. – Kie­ran wyobra­żał sobie, jak Liam kręci głową. – Zdaje się, że Sean wyba­czył Kie­ranowi.

– Wow.

– Tak.

– Więc wszy­scy wie­dzą? – spy­tała Bronte.

– Więk­szość.

– Ale… – dłu­gie mil­cze­nie – …dla­czego zacho­wują się, jakby nic się nie stało?

– Domy­ślam się, że z tego samego powodu co Sean. Współ­czują mu, choć nie powinni. – Liam mówił ponu­rym tonem. – A jed­nak współ­czują. Bo ten dureń zabił wła­snego brata.

Rozdział 4

W ciągu dnia Eve­lyn Bay wyda­wało się spo­kojne, ale teraz, póź­nym wie­czo­rem, gdy Kie­ran, Mia i Sean wyszli z restau­ra­cji, było kom­plet­nie puste. Sie­dzieli w Falach Przy­boju do zamknię­cia; Bronte sys­te­ma­tycz­nie wycie­rała sto­liki, kiedy pozo­stali klienci jeden po dru­gim opusz­czali lokal.

Punk­tu­al­nie o jede­na­stej kie­row­nik wytarł ręce w far­tuch, zapa­lił jaskrawe świa­tła na sufi­cie i wyłą­czył muzykę. Wyszedł z kuchni, pstryk­nął dłu­gimi pal­cami, wska­zu­jąc maga­zyn, po czym zawo­łał kogoś przez okienko do wyda­wa­nia potraw. Po chwili poja­wił się Liam, z nie­za­do­wo­loną miną nio­sąc mop i wia­dro. Opu­ścił głowę, zgar­bił się i wylał wodę na pod­łogę.

Kie­ran cze­kał przy kasie, by zapła­cić, i po chwili zdał sobie sprawę, że Liam celowo skie­ro­wał potok brud­nej wody w stronę jego nóg. Był to tak bez­radny gest, że zdzi­wiony Kie­ran zaczął mu współ­czuć. Nie pró­bo­wał nawet się prze­su­nąć, pozwo­lił wodzie z mydli­nami popły­nąć po kafel­kach i zebrać się wokół wła­snych butów. Chry­ste, jeśli Liam naprawdę pra­gnie spra­wić mu przy­krość, może na to pozwo­lić.

Sean obser­wo­wał cały incy­dent, patrząc sza­rymi oczami to na Liama, to na przy­ja­ciela. Po chwili wstał. Pod­szedł do bra­tanka, poło­żył mu dłoń na ramie­niu i powie­dział coś cichym, spo­koj­nym tonem. Liam w dal­szym ciągu zmy­wał pod­łogę, aż jego stryj wycią­gnął rękę i po pro­stu przy­trzy­mał mop. Sean był niż­szy i chud­szy od bar­czy­stego bra­tanka, lecz w tej chwili mło­dzie­niec wyda­wał się przy nim małym chłop­cem. Sean znowu się pochy­lił i spo­koj­nie coś powie­dział. W końcu bra­ta­nek kiw­nął głową. Sean się wypro­sto­wał i lekko pokle­pał Liama po ramie­niu.

– Dobrze.

Puścił kij i po chwili Liam znowu zaczął myć pod­łogę. Kie­ran widział kątem oka, że Bronte obser­wuje całą scenę, trzy­ma­jąc w ręku ście­reczkę.

Mia zatrzy­mała się przy drzwiach i uści­snęła Oli­vię na poże­gna­nie.

– Chcesz, żeby­śmy zacze­kali i odpro­wa­dzili cię do domu? – spy­tała. – To po dro­dze.

– Dzię­kuję, ale teraz w soboty nocuję u matki – odpo­wie­działa Oli­via. – W nie­dzielę rano ćwi­czymy razem jogę. Czuje się samotna w week­endy. – Odrzu­ciła z czoła nie­sforny kosmyk. – Wszystko w porządku. Ash zosta­nie do zamknię­cia, odwie­zie mnie do mamy. Ale spo­tkajmy się innego wie­czoru, kiedy będę miała wolne.

– Oczy­wi­ście – odparła Mia i poma­chała w stronę Bronte parą dzie­cię­cych kape­lu­si­ków. Kel­nerka wpa­try­wała się w kasę, marsz­cząc brwi. – Do widze­nia! Dzię­kuję za pre­zent!

– Och… – Bronte unio­sła wzrok, wyrwana z zamy­śle­nia. – Cie­szę się, że się przy­da­dzą. Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. – Jej uśmiech przy­bladł, po czym znowu spoj­rzała na kasę, jesz­cze bar­dziej marsz­cząc brwi.

Droga wyda­wała się ciemna w porów­na­niu z bla­skiem we wnę­trzu Fal Przy­boju. Kie­ran, Sean i Mia szli przez śpiące mia­steczko przy świe­tle nie­licz­nych latarni. Sły­szał szum fal i po kilku minu­tach znowu zoba­czyli morze; skle­pów i zakła­dów usłu­go­wych widziało się coraz mniej. Minęli sta­cję ben­zy­nową i nie­wielki komi­sa­riat poli­cji z czer­wo­nej cegły. Z przodu pło­nęły reflek­tory oświe­tla­jące przy­stań jach­tową.

– Liam się cie­bie cze­piał? – spy­tał Sean. – Jego zemsta ogra­ni­czyła się do wia­dra wody?

Kie­ran pokrę­cił głową.

– Nie zamie­ni­li­śmy ani słowa. – Była to prawda. Poczuł, jak Mia bie­rze go za rękę w ciem­no­ści.

– Zamie­rza­łem go uprze­dzić, że przyj­dziesz, ale mia­łem robotę zwią­zaną z wra­kiem. Cho­lera, może cie­bie też powi­nie­nem uprze­dzić?

– Nie­ważne. I tak prę­dzej czy póź­niej bym go spo­tkał. – Przy­stań była już bli­sko, białe łodzie lśniły w świe­tle reflek­to­rów. – Liam pra­cuje w Falach Przy­boju na pełny etat?

– Nie, doryw­czo w lecie. Przede wszyst­kim pomaga mi na łodzi.

– Rozu­miem.

– Nie wie­dział, co ze sobą zro­bić po ukoń­cze­niu szkoły. Tak czy ina­czej… – Sean zatrzy­mał się przed domem pla­żo­wym z jasno­brą­zo­wych desek.

Wszyst­kie okna były ciemne, ale kiedy otwo­rzył furtkę, zapa­lił się reflek­tor, który oświe­tlił lekko zapad­niętą werandę i nie­ska­zi­tel­nie utrzy­many ogród od frontu. Tablica przy­mo­co­wana do ogro­dze­nia rekla­mo­wała firmę Asha zaj­mu­jącą się pro­jek­to­wa­niem ogro­dów i poda­wała adres jej strony inter­ne­to­wej.

– Posłu­chaj, przy­kro mi z powodu Liama. – Sean zatrzy­mał się z dło­nią na furtce. – Poroz­ma­wiam z nim.

– Nie zawra­caj sobie głowy, stary. Sły­sza­łem, jak roz­ma­wiał z kel­nerką. Nawet się do mnie nie ode­zwał. Wszystko będzie dobrze.

Sean mil­czał. Prze­su­nął dło­nią po nie­ogo­lo­nym policzku w spo­sób, który suge­ro­wał, że zna bra­tanka lepiej niż Kie­ran. Wyda­wało się, że zamie­rza coś powie­dzieć, ale po chwili zmie­nił zda­nie. Wyjął komórkę.

– Pra­wie cały następny tydzień spę­dzę we wraku. – Spraw­dził pro­gnozę pogody. – Daj mi znać, jeśli zechcesz zejść na dno. Jutro warunki będą pra­wie ide­alne. Nie tak dobre jak w ponie­dzia­łek albo wto­rek, ale i tak świetne. Tak czy ina­czej, miło było was widzieć. – Uniósł dłoń w geście poże­gna­nia. – Jak powie­działa Liv, spo­tkamy się, gdy będzie miała wolne, dobrze?

Kie­ran i Mia patrzyli, jak wcho­dzi po drew­nia­nych scho­dach, otwiera drzwi i znika w domu, pobrzę­ku­jąc klu­czami. Kie­ran spoj­rzał na Mię. Był zmę­czony; nagle nie mógł sobie przy­po­mnieć, kiedy ostatni raz zostali sami. Praw­do­po­dob­nie przed trzema mie­sią­cami, ale odno­sił wra­że­nie, że minęło znacz­nie wię­cej czasu.

– Krótki spa­cer po plaży? – spy­tał.

Mia się uśmiech­nęła.

– Jasne.

Poszli, trzy­ma­jąc się za ręce, w stronę szu­mią­cego oce­anu i skrę­cili obok przy­stani. Na plaży pano­wał mrok. Kiedy dotarli do pia­sku, zdjęli buty i weszli do wody. Hory­zont był czarną linią, na nie­bie świe­ciły gwiazdy i księ­życ.

– Liam naprawdę nic wcze­śniej nie mówił? – spy­tała Mia.

– Nie. Roz­ma­wiał z Bronte. Sły­sza­łem ich w kuchni.

– Co powie­dział?

– A czego się spo­dzie­wasz?

Umil­kli, nie musieli mówić nic wię­cej. Poczuł ulgę. Zawsze uwiel­biał tę cechę Mii, od czasu gdy się spo­tkali – ści­śle bio­rąc: znowu – w hała­śli­wym barze stu­denc­kim w cen­trum Syd­ney.

Pił piwo i czuł się zmę­czony, jak zawsze w ciągu pierw­szych dwóch lat stu­diów. Zmę­czony nauką i przy­ja­ciółmi, któ­rzy w grun­cie rze­czy byli tylko zna­jo­mymi. Ran­kiem otwie­rał oczy, a wie­czo­rem je zamy­kał, ale zawsze towa­rzy­szyło temu znu­że­nie. Był zmę­czony życiem. W ciągu dnia poru­szał się jak śle­piec; miał wra­że­nie, że błą­dzi w gęstej mgle.

– Cóż, to typowe objawy – powie­dział rze­czowo lekarz z przy­chodni uni­wer­sy­tec­kiej, gdy Kie­ran musiał go odwie­dzić po kil­ka­krot­nym zaśnię­ciu na wykła­dach. – Mózg w końcu odma­wia posłu­szeń­stwa. Dość pospo­lite zja­wi­sko po trau­mie. Sen to jedyny spo­sób, by uciec przed sobą, prawda? – Kilka razy szczęk­nął zębami i zaczął się zasta­na­wiać. – Może warto znowu poroz­ma­wiać z psy­cho­te­ra­peutą? Świeże spoj­rze­nie ni­gdy nie zaszko­dzi.

Kie­ran wyszedł z kli­niki z dwoma nume­rami tele­fo­nów i z ocią­ga­niem skie­ro­wał się do baru, gdzie kilka dziew­czyn dało mu swoje numery. Tak naprawdę chciał iść do aka­de­mika i się prze­spać, ale były czy­jeś uro­dziny – nie pamię­tał czyje – a kole­dzy z roku mieli pre­ten­sje, że zawsze odrzuca zapro­sze­nia. Zamó­wił drinka i pił go bar­dzo powoli, uda­jąc, że to trzeci albo czwarty.

Po jakimś cza­sie zamie­rzał posta­wić pustą butelkę na ladzie i ulot­nić się bez poże­gna­nia. Nagle ktoś odłą­czył się od tłumu piąt­ko­wych gości i sta­nął przed nim.

– Kie­ran?

Zamru­gał, patrząc na dziew­czynę, która do niego pode­szła.

– Tak?

– Cześć! – Dotknęła swo­jego oboj­czyka. – Mia Sum.

Miała pro­stą, równą grzywkę i nosiła oku­lary, co nada­wało jej wygląd inte­lek­tu­alistki. Była ubrana w krótką czarną sukienkę. Póź­niej się dowie­dział, że uwa­żała ją za swój tali­zman. Myślał, że Mia trzyma wodę z lodem, lecz oka­zało się, że to zaska­ku­jąco smaczny kok­tajl z wódką jej pomy­słu, który po latach cią­gle nazy­wała Sza­leń­stwem Mii.

– Kie­dyś miesz­ka­łam w Eve­lyn Bay – dodała, gdy cią­gle jej nie pozna­wał w cha­osie panu­ją­cym w barze. Byłam… – zawa­hała się – …przy­ja­ciółką Gabby.

Wymó­wiła to imię wyraź­nie, co wydało mu się cie­kawe. Więk­szość ludzi ści­szała głos, wypo­wia­da­jąc imię bied­nej, nie­ży­ją­cej Gabby Birch.

Nie miała ochoty roz­wi­jać tematu, ale nie musiała. Kie­ran już ją sobie przy­po­mniał. Z tru­dem uświa­do­mił sobie, że sto­jąca przed nim kobieta to nie­śmiała smar­kula, którą ledwo pamięta z daw­nych cza­sów.

Wie­dział, że to na pewno ona, bo w Eve­lyn Bay nie było wtedy żad­nych innych dziew­czyn o chiń­skich korze­niach, któ­rych ojco­wie pocho­dzili z Sin­ga­puru. Przy­po­mi­nał sobie, że Mia Sum, cztery lata młod­sza od niego, czę­sto mijała jego dom, idąc na lek­cje gry na pia­ni­nie. Ledwo ją koja­rzył, ale, jak wspo­mniała, była przy­ja­ciółką Gabby, a po sztor­mie wszy­scy znacz­nie lepiej pamię­tali fakty zwią­zane z Gabrielle Birch.

Wie­dział, że rodzice Mii prze­pro­wa­dzili się wraz z rodziną do Syd­ney, gdy uzy­skali zgodę poli­cji. Uwa­żał, że postą­pili słusz­nie.

W dal­szym ciągu na niego patrzyła. Na jej czole poja­wiła się nie­wielka zmarszczka.

– Nic ci nie jest, Kie­ran?

– Wszystko w porządku – odpo­wie­dział machi­nal­nie.

Potrą­cił ją ktoś usi­łu­jący dotrzeć do baru, ale się nie odsu­nęła.

– Chcesz stąd wyjść?

– Dokąd?

– Nie wiem. Po pro­stu w inne miej­sce.

Miał już dość baru i pro­po­zy­cja nagle wydała się kusząca.

– Dobrze – odpo­wie­dział.

Wyszli na dwór. W mie­ście było cie­pło. Szli przez jakiś czas, aż wresz­cie Mia wska­zała ławkę. Sie­dzieli na niej, oto­czeni śmie­ciami i zaschniętą trawą, słu­cha­jąc odgło­sów Syd­ney po zmroku. Uni­kali roz­mów o daw­nych cza­sach i zamiast tego mówili o innych rze­czach: życiu w wiel­kim mie­ście, stażu Kie­rana w kli­nice fizjo­te­ra­pii, w któ­rej praw­do­po­dob­nie dosta­nie pracę, jeśli uzy­ska dyplom, o dyplo­mie Mii z bio­lo­gii i nieco rasi­stow­skim kole­dze z labo­ra­to­rium, z któ­rym musi pra­co­wać do końca roku. W końcu prze­cią­gnęła się i zer­k­nęła na komórkę.

– Już późno – powie­działa. – Powin­nam wra­cać.

– Już? – Zer­k­nął na zega­rek i ze zdzi­wie­niem zauwa­żył godzinę.

– Tak. A poza tym… – Mia spoj­rzała na niego spod grzywki. – Przy­pusz­czal­nie jutro rano wcze­śnie wsta­jesz, prawda?

– Co masz na myśli?

– Nic. – Uśmiech­nęła się. – Wyglą­dasz na faceta, który w sobotę rano ciężko haruje na siłowni.

– Nie na siłowni – odparł, nim zdo­łał się powstrzy­mać. – Pły­wam w morzu.

Zamru­gała.

– Naprawdę? – Ton flirtu natych­miast znikł i na jej twa­rzy poja­wił się wyraz smut­nego zasko­cze­nia. Wypro­sto­wała się na ławce i poło­żyła cie­płą dłoń na jego ple­cach. – Ach, Kie­ran…

Sie­dział w tej chwili na plaży. Kilka lat póź­niej w Eve­lyn Bay wycią­gnął rękę nad pia­skiem i ujął jej dłoń. Zre­zy­gno­wała z grzywki i zaczęła nosić soczewki kon­tak­towe. Nie wie­dział, co się stało z czarną sukienką. W dal­szym ciągu lubiła cza­sem pić Sza­leń­stwo Mii, ale teraz przy­rzą­dzali kok­tajl w maleń­kiej kuchni i ser­wo­wali w szkla­necz­kach wyję­tych z szafki. Życie toczyło się w spo­koj­niej­szym ryt­mie i Kie­ran tro­chę się dzi­wił, jak bar­dzo to lubi. Spę­dzali wie­czory w domu i nie przej­mo­wali się tym, że jedno z nich ziewa, zamiast się uśmie­chać.

– Prze­pra­szam. – Mia szybko zasło­niła usta. Wiatr uniósł jej włosy, które opa­dły na twarz. – Chcesz już wra­cać? Jestem taka… – Znowu ziew­nęła.

– Wiem, też jestem zmę­czony.

Wstali i otrze­pali się z pia­sku. Roz­cią­gała się przed nimi ciemna plaża. Gdyby poszli wzdłuż brzegu, dom rodzi­ców Kie­rana znaj­do­wał się w odle­gło­ści zale­d­wie dzie­się­ciu minut drogi, ale zauwa­żył, że Mia spo­gląda z waha­niem w mrok.

– Wró­cimy szosą? – spy­tał. Ski­nęła głową.

Zatrzy­mali się pod latar­nią uliczną w miej­scu, gdzie piasz­czy­sta ścieżka docie­rała do asfal­to­wej Beach Road, po czym oparli się o ogro­dze­nie i wło­żyli buty. Szosa nie miała chod­nika, ale nie jeź­dziły nią samo­chody. Szli pobo­czem wzdłuż domów sto­ją­cych przy plaży. Więk­szość budyn­ków była pogrą­żona w ciem­no­ści, ich wła­ści­ciele spali; gdzie­nie­gdzie paliły się świa­tła w oknach od frontu. Domy zasła­niały morze, lecz sły­szał plusk fal ude­rza­ją­cych w brzeg.

– Uwa­żasz, że Liv i Ash to dobra para? – spy­tała nagle Mia.

Zasta­na­wiał się przez chwilę, wyobra­ża­jąc ich sobie w Falach Przy­boju. Zwią­zek Asha i Oli­vii miał w sobie coś, co trudno mu było zin­ter­pre­to­wać. Wie­dział, że mogą to być wspólne doświad­cze­nia. Minęło dużo czasu. Wyda­wało się, że toczą ze sobą cichą walkę; nie­które pary cza­sem lubią takie napięte rela­cje. Uwa­żał to za męczące, nawet gdy pozo­sta­wał tylko widzem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki