O rozkoszy - Zbigniew Lew-Starowicz - ebook

O rozkoszy ebook

Zbigniew Lew-Starowicz

4,3

Opis

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale wstydzicie się zapytać… Nie pytajcie, przeczytajcie! Profesor Zbigniew Lew-Starowicz fascynująco mówi o sztuce kochania. Daje mnóstwo rad, jak sprawić, żeby obudzić w sobie i u partnera seksualny talent. Kontynuacja bestsellerowej serii O kobiecie, O mężczyźnie, O miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (214 oceny)
106
74
26
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylweczkaZ

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa pozycja
00
Jaskoleczka18

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Konkretna, rzeczowa i rzetelna. Wzbudza chęć do dalszego odkrywania i zgłębiania wiedzy
00
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Kolejna książka profesora. Polecam. Potrafi opowiadać i doradzić.
00

Popularność




Copyright © Zbigniew Lew-Starowicz, Krystyna Romanowska, Czerwone i Czarne

Projekt graficzny FRYCZ I WICHA

Redaktor prowadzący Katarzyna Litwińczuk

Korekta Katarzyna Kaźmierska, Elżbieta Steglińska

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwone i Czarne sp. z o.o. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa

Druk i oprawa Drukarnia Colonel ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 16 30-532 Kraków

Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki

ISBN 978-83-7700-118-9

Rozdział I.

Panie profesorze, podobno niedawne badania zrewolucjonizowały waszą dotychczasową wiedzę na temat kobiecej seksualności.

Tak. Kobieta jest inna, niż się nam zdawało.

Jaka?

Dziksza, nieprzewidywalna, niedająca się wbić w oczywiste ramy. Okazało się, że kobieca seksualność jest bardziej skomplikowana, niż przypuszczali naukowcy. Powstało Międzynarodowe Towarzystwo Badań nad Zdrowiem Seksualnym Kobiet i pojawiły się pierwsze empiryczne wyniki badań, jak funkcjonuje seksualność kobiet, co się dzieje w ich mózgu, jak przebiega orgazm i jakie są reakcje seksualne. I to jest przełom w myśleniu o kobiecej zmysłowości. Wiemy, że w seksualności kobiet decydujące są doznania i przeżycia subiektywne, które mogą być niezależne oraz odmienne od danych obiektywnych uzyskiwanych w warunkach laboratoryjnych.

Co to znaczy?

Sporo dotychczasowych teorii okazało się nie do końca prawdziwych, ale na trzy najważniejsze nowe wyniki badań chciałbym zwrócić uwagę. Pierwsza to właśnie nieprzewidywalność kobiecych reakcji seksualnych. Do tej pory myśleliśmy, że przebiegają linearnie – jedna reakcja prowadzi do drugiej, druga do trzeciej. Czyli: pożądanie, podniecenie, które narasta, później jest orgazm i koniec. Okazuje się, że ten model dotyczy tylko mężczyzn. U kobiet sprawa jest bardziej skomplikowana. Ich seksualność jest wyznaczana przez koło. Wszystko jest możliwe ciągle i w każdym czasie. Nie ma regularności jak u mężczyzn. W przypadku kobiet każdy element tego koła może zainicjować dalszy ciąg reakcji seksualnej. Reasumując – reakcje seksualne kobiety są nieprzewidywalne.

Wśród seksuologów nie ma jednak zgodności co do interpretacji tych badań. Są naukowcy, którzy twierdzą, że pożądanie i podniecenie kobiet to jedno, a drudzy to rozdzielają. Dalej są tacy, którzy twierdzą, że pożądanie u kobiet ma charakter spontaniczny i wywołany tym, że kobieta sama w sobie czuje potrzebę seksu, a drudzy twierdzą, że zawsze musi być to sprowokowane. Czyli muszą zadziałać wyobraźnia, osoba partnera i wtedy dopiero rozwija się pożądanie. Ja jestem w tej grupie, która uważa, że pożądanie u części kobiet jest spontaniczne. Polega na tym, że ona po prostu chce seksu. Z kim będzie realizowany, to już sprawa drugorzędna. Czy z partnerem, czy z kolegą z pracy – w to nie wnikam. W każdym razie seksualność kobiet jest bardzo zagadkowa i zespoły ekspertów są dopiero na etapie uzgadniania stanowisk. Nastąpi to w ciągu najbliższych dwóch lat.

Kolejny ważny przełom jest taki...

...że dla kobiet najważniejsza jest satysfakcja, a nie orgazm. Czuje zadowolenie z tego, że miała udane spotkanie intymne, że było jej dobrze z partnerem. Jest zadowolona, przy czym orgazm nie jest niezbędny: może być, ale nie musi. I to jest przełom, bo do tej pory obserwowaliśmy czasami histeryczną pogoń za orgazmem.

Nawet dla mężczyzny to było kryterium udanego seksu. Troskliwie pytał: „Było ci dobrze, kochanie, miałaś orgazm?”. Jeżeli kobieta miała, to – jego zdaniem – było jej dobrze...

Właśnie niekoniecznie. Mogła mieć orgazm, ale wcale nie było jej dobrze, bo nie osiągnęła satysfakcji. Orgazm może być wywołany mechanicznie przez umiejętne pieszczoty, ale wcale nie jest to równoznaczne z tym, że zbliżenie ją w pełni zadowoliło. Panowie, już nie musicie pytać swojej partnerki o orgazm. On nie jest gwarancją satysfakcji. Tym bardziej że kobiety irytuje to wieczne męskie pytanie.

Jak zdefiniowałby pan kobiecą satysfakcję?

Składa się z kilku elementów. Tego, że partnerowi było dobrze – ten typ satysfakcji ma większe znaczenie np. w Azji, gdzie kobiety są bardziej ukierunkowane na mężczyznę. Ale uniwersalne dla wszystkich kobiet na pewno jest poczucie satysfakcji z tego, że ona tak działa na niego, że on chce tylko jej, reaguje właśnie na nią. Następny element to zadowolenie z bycia razem, bo seks to przede wszystkim miłe spotkanie. Ostatnim elementem jest właśnie orgazm, ale on ma w stosunku do tamtych niższą rangę.

A jeśli satysfakcji nie ma?

Jest poczucie niedosytu. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której kobieta przeżywa wymuszony orgazm. Jest tym faktem sama zaskoczona, ale czegoś jej brakuje. Satysfakcji właśnie. Nie do końca będzie zatem zadowolona z takiego spotkania intymnego.

A słynny punkt G?

Istnieje. W tym roku to potwierdzono.

Co to oznacza dla mężczyzn? Mają go szukać?

Tak, ale od razu uprzedzam, że punkt G nie istnieje u wszystkich kobiet. Zakładam jednak, że w normalnym związku, gdzie partnerzy poznają się wzajemnie w sensie psychicznym, tak samo powinni poznać swoje ciało. Jest to niezbędne do sztuki miłosnej. I oboje powinni szukać punktu G. Ona powinna mu w tym pomóc, powiedzieć, czy coś czuje, czy nie, dotykana w tym albo innym miejscu. Bo jeżeli punkt G istnieje, ma to ogromne znaczenie praktyczne w ars amandi. Wtedy należy tak prowadzić sztukę miłosną, żeby ten obszar był pobudzany. Po to kobieta go ma, żeby sprzyjał reakcjom seksualnym. Uważam w ogóle, że mężczyzna powinien znać każdy centymetr pochwy swojej partnerki, jeśli chodzi o wrażliwość. To ułatwia dobór pozycji czy technik seksualnych.

Jeżeli kobieta nie ma punktu G, ma prawo czuć się gorsza?

Nie ma powodu do nieszczęścia. Reaktywność kobiety w seksie jest bardzo zróżnicowana, ma ona bardzo wiele stref erogennych. Większość kobiet osiąga orgazmy poprzez pobudzanie łechtaczki, ale też sporo przez pieszczoty piersi, całowanie ust, karku, strumienia wody, wyłącznie fantazji itd. W porównaniu z mężczyznami jest to zakres bardzo szeroki i w zasadzie bez granic.

Nie obawia się pan, że mężczyźni mogą uważać, iż kobiety bez punktu G są mniej wartościowe?

Nie wykluczam, że może się zrobić taka moda: masz punkt G – dostajesz pięć gwiazdek w roli kochanki. Nie masz punktu G – dostajesz trzy gwiazdki. Tylko po co? Czy kobiety, które osiągają orgazm poprzez pieszczenie piersi, są lepsze od innych? Taka jest już ich natura. Najważniejsze, żeby miały satysfakcję. A na jakiej drodze ją osiągną, to sprawa drugorzędna. Ale powtarzam – na pewno warto znać swoje ciało, żeby seks nie był przaśny i bez wyobraźni.

A co ze słynną różową tabletką na to, żeby kobiecie „chciało się chcieć”?

Nie mam dobrych wiadomości. A raczej mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobrą – są leki działające pobudzająco seksualnie, eliminujące zaburzenia hormonalne. Złą – nie ma jak dotąd tabletki wywołującej podniecenie czy orgazm. Okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana i na razie różowej tabletki nie należy oczekiwać. Niebieska tabletka dla panów, czyli viagra, działa skutecznie, bo seksualnością mężczyzn w dużym stopniu rządzą struktury podkorowe, przez biologię są zaprogramowani do prawie automatycznego funkcjonowania seksualnego. Dlatego mężczyźni nie mają problemu z orgazmem jako takim, nie muszą się go uczyć, jest wrodzony, mają imperatyw seksualnego działania na widok bodźca. Ich podnieca atrakcyjna kobieta, fantazja, pornografia. Już są gotowi. A u kobiet to bardziej skomplikowane, bo takie samo znaczenie, jak czynniki i uwarunkowania biologiczne, mają czynniki i uwarunkowania psychiczne oraz kulturowe. Czyli ich osobowość, nastawienie do seksu, lęk, relacje z partnerem, jak były wychowane, jaki system wartości im wpojono. To wszystko wpływa na seks. Na przykład aparatura pomiarowa oraz poziom różnych hormonów i neuroprzekaźników ujawniają jednoznacznie stan podniecenia seksualnego danej kobiety, ale ona sama subiektywnie może wcale nie odczuwać podniecenia. Obrazowanie mózgu sugeruje, że kobieta przeżywa orgazm, a ona subiektywnie tego nie odczuwa. To skomplikowane i dlatego tabletka tego nie rozwiąże. Tabletka może tylko ułatwić podniecenie. Jak jest za słabe, to może je zwiększyć. Najpierw więc trzeba odkryć przyczynę osłabienia libido, a następnie wybrać optymalną metodę leczenia.

U większości kobiet z takim problemem konieczne jest stosowanie zróżnicowanych metod leczenia (leki, metody treningowe, psychoterapia). Ponieważ nieprzewidywalność kobiety jest tak duża, nie wiadomo kiedy, w jakich okolicznościach taką tabletkę należałoby podać. Czynniki subiektywne są u kobiet decydujące. Banalny przykład: kobieta jest podniecona, a mówi mężczyźnie, że nie chce seksu. Bo subiektywnie nie jest podniecona, chociaż ciało jest podniecone. Jak już mówiliśmy, u kobiet mamy do czynienia z nieprzewidywalnością, dużą zmiennością: dziś jest tak, jutro inaczej, a koło reakcji seksualnych może się uruchomić w każdym miejscu i o każdej porze. Ale faktycznie problem ze spadkiem czy zanikiem pożądania ma w Polsce ok. 42–46 proc. kobiet.

Co przeciętny człowiek ma z tego, że wy, naukowcy, dowiedzieliście się o złożonej naturze seksualności kobiecej?

Wiedzę przekazujemy natychmiast dalej. Przekuwamy na relacje terapeutyczne, na przykład uświadamiamy mężczyznę, żeby nie zamęczał partnerki pytaniami, czy miała orgazm. Niepokoi go na przykład, że ona rzadko osiąga rozkosz. Dla niego to oznacza, że jest źle w związku, że nastąpił kryzys. A tu się okazuje, że żaden kryzys nie musi mieć miejsca. Orgazmu nie było, ale satysfakcja tak. I to, jak już wiadomo, jest najważniejsze dla kobiety.

Rozdział II. Rewolucje i ewolucje

Panie profesorze, czytał pan „Pięćdziesiąt twarzy Greya”?

Czytałem, ale nie skończyłem. Znudziła mnie ta książka.

A kobietom się podoba. Jest pan zdegustowany ich czytelniczymi wyborami?

Nie, ale zastanawiam się, skąd ten entuzjazm? Nie jest to lepsze od wielu innych książek już napisanych o seksie. Można to wytłumaczyć cichą seksualną rewolucją u – nazwijmy to – „porządnej” kobiety. Takiej, która zachowuje normy, zasady, jest wierna swojemu partnerowi, szanuje jego i siebie. W tej uporządkowanej istocie tkwi jednak potrzeba obcowania intymnego z kimś innym, olbrzymia ciekawość tego, „jak to jest”? Oczywiście, nigdy się na taki krok nie zdobędzie, skutecznie zahamują ją skrupuły wynikające z obyczajowości, religijnego wychowania. Wówczas taka lektura pełni funkcję zastępczego romansu. I stąd ta fascynacja.

To znaczy, że tysiące polskich mężczyzn jest zdradzanych w procesie czytania? Przynajmniej mentalnie?

Nie częściej i nie rzadziej niż w przypadku czytelniczek harlequinów. Dużo jest takich kobiet, które są głodne miłości w ładnej oprawie, mężczyzny rycerza, cudownych plenerów. Sporo kobiet o tym marzy, a tego nie doświadczyło. To jest zastępcze zaspokajanie potrzeb.

A nie jest tak, że kobiety tęsknią za ostrym seksem, perwersją i sado-maso we własnych łóżkach, tylko boją się o tym powiedzieć?

Myślę, że bardziej od sado-maso pociąga je bohater książki. Bo gdyby bohaterem był kierowca TIR-a o sadomasochistycznych skłonnościach, mniej byłoby chętnych do czytania. A że jest nim czarujący milioner, sprawa wydaje się bardziej interesująca. Sadomasochizm tu jest tylko w tle, nie sądzę, żeby to akurat było clou seksualności Polek. Kluczem jest dbanie o kobietę.

Czyli męski świat realny jest oceniany przez kobiety jako mało dbający o damskie potrzeby?

Ja bym tego w ogóle nie przenosił na świat męski. To są rozmaite fantazje kobiet. Czasem wynikają tylko z ciekawości, czasem z chęci doświadczenia przygody, marzenia o niezrealizowanym romansie. To nie ma nic wspólnego z realnymi mężczyznami. Wyobraźmy sobie sytuację, że partnerzy naszych czytelniczek rozentuzjazmowanych książką zaopatrzyli się w sex shopach w różne akcesoria: kajdanki, pejcze, lateksy. Czy myśli pani, że czytelniczkom Greya faktycznie odpowiadałoby takie urozmaicenie życia intymnego? Przypuszczam, że większość byłaby przerażona, niektóre co najwyżej rozbawione, zaledwie część kobiet by się cieszyła, wszak pod jednym warunkiem: że książka stała się pretekstem do ujawnienia autentycznych potrzeb. Podam inny przykład: z męskiego punktu widzenia. Kobieta natychmiast wyczuje różnicę naturalnego erotyzmu, który tkwi w jej partnerze, i takiego, który pod wpływem książki został przyswojony i wyuczony.

Tego typu książki nie mogłyby zdobywać tak masowego zainteresowania, gdyby nie rewolucja seksualna w latach 60. i 70. Mam wrażenie, że traktujemy ją jako taką „woodstockową cepelię”, taplanie się w błocie i ogólnodostępny seks, nie pamiętając o tym, że zaszło wtedy coś o wiele bardziej doniosłego.

Zgadzam się, rewolucja seksualna to niedoceniany fenomen. Koniec lat 60. postrzega się w takiej skrzywionej perspektywie: eksperymentowanie z narkotykami, mieszkanie w komunach, dzieci kwiaty biorące LSD, wędrówki do Indii w poszukiwaniu wartości duchowych. A nie dostrzega się najważniejszej rzeczy, którą ze sobą przyniosła: przewartościowania seksu. Seks do czasów rewolucji seksualnej był traktowany jako coś złego, niebezpiecznego, grzesznego, czego się trzeba bać. Uprawiano go tylko w celach prokreacyjnych. W innej sytuacji wywoływał poczucie winy jako coś niewłaściwego, nieczystego. W seksie panował patriarchalizm, ponieważ podczas aktu mężczyzna zajmował się głównie sobą. Po rewolucji seksualnej nastąpił olbrzymi przełom, ludzie stanęli przed zupełnie nową rzeczywistością. Zaczęto dbać o kobiety, seks traktowano jako dobro, wartość, coś, o co warto zabiegać. Upowszechniał się model partnerski w relacjach. Zaczęto traktować seks jako „działanie prozdrowotne” służące długowieczności (kiedyś twierdzono, że skraca życie i radzono starszym ludziom, żeby unikali seksu, bo to dla nich miał być za duży „wydatek energetyczny”) i absolutnie pozaprokreacyjne, jako przyjemność.

Rewolucja tabletki antykoncepcyjnej…

Owszem, pokolenie młodych czytelników nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak przed epoką antykoncepcji wyglądało życie kobiety. Każdy kontakt seksualny oznaczał dla niej perspektywę zajścia w ciążę. Kobieta żyła od miesiączki do miesiączki, w strachu: „Udało się czy nie udało”. I większość ludzi przychodziła na świat w sposób nieplanowany. Przełom polegał też na tym, że zaczęto na temat seksu mówić, pojawiła się nowoczesna edukacja seksualna. Zakończono trwającą od ponad dwóch setek lat wojnę z masturbacją; wcześniej dochodziło do niewyobrażalnych absurdów – żeby ją ograniczyć lub wyeliminować, uciekano się do zabiegów operacyjnych. Niegdyś lekarz szedł pod rękę z duchownym, głosząc te same purytańskie poglądy, że masturbacja jest patologią. To w mniejszym stopniu był problem kobiet, które w okresie dojrzewania w swojej populacyjnej większości aż tak specjalnie nie są rozbudzone. Ale proszę sobie wyobrazić miliony mężczyzn w okresie dojrzewania, którzy odczuwają presję hormonalną, są rozbudzeni seksualnie, a masturbacja to grzech. Wywoływało to przeróżne obsesje, mężczyźni prowadzili wojnę z własnym ciałem, żeby nie ulec wrogowi. Trzeba widzieć los tych ludzi przez lata, to musiało pozostawić konsekwencje. U kobiet z kolei gigantycznym problemem była pozamałżeńska ciąża. Los takiej kobiety, społeczna pozycja, były nie do pozazdroszczenia. A jaka była jej pozycja społeczna? Był czas, że kobieta, i to w krajach europejskich, mogła być skazana na więzienie za cudzołóstwo. A homoseksualiści, czy to geje, czy lesbijki? Byli uważani za chorych, dewiantów, zboczeńców, ludzi, których trzeba leczyć. Policja ich namierzała, goniła, byli na specjalnych listach, skazywano ich. Przed rewolucją kobieta i mężczyzna, para, która czerpała satysfakcję z bycia razem w łóżku, funkcjonowała w klimacie poczucia winy. Myśleli sobie: „To nie powinno mieć miejsca, żeby tak ulegać namiętności”. Trudno było także pogodzić religijność z czerpaniem przyjemności z nieczystych praktyk seksualnych. Dlatego osoby religijne nie mogły mieć satysfakcji z seksu, bo to była grzeszna przyjemność. Jeśli porównamy tamtą przeszłość z czasami po rewolucji seksualnej, to widzimy, jak wielki przełom nastąpił. Teraz szukamy radości z seksu, robią to także osoby wierzące. Wystarczy przykład Ksawerego Knotza, księdza kapucyna z Krakowa, który wydaje książki określane mianem katolickiej Kamasutry. Gdyby napisał taką książkę przed rewolucją seksualną, natychmiast zostałby wyrzucony ze stanu duchowieństwa i pozbawiony czci. A teraz pisze, jak małżonkowie mogą się pieścić, cieszyć z intymnych zbliżeń. Gorliwi katolicy nie muszą już kajać się za udany seks.

Pan był świadkiem rewolucji seksualnej. Jak ona wyglądała w życiu przeciętnego człowieka?

To nie było ani proste, ani powszechnie od razu akceptowane. Wyobraźmy sobie ludzi z pierwszej połowy XX wieku. Masturbacja – grzech, seks przedmałżeński – grzech, pozycje w łóżku – jedna, „po bożemu”, seks oralny – dewiacja, seks analny – jeszcze gorzej. To są rodzice dwudziestolatków, którzy wkraczają właśnie w czas rewolucji seksualnej. Dla jednych była ona kompletnie nie do zaakceptowania, nie mogli pogodzić jej z tym, co wynieśli z domu. Mówili wraz z rodzicami: „To dopust boży”, „Świat schodzi na psy”. Dla innych to, co się wydarzyło, było ulgą: że seks może być piękny, radosny, wspaniały. To trochę jak z naszym wejściem do Unii Europejskiej. Niektórzy się przestraszyli zgnilizny europejskiej, drudzy zareagowali entuzjazmem, że jesteśmy w końcu obywatelami Europy. Na rewolucję seksualną tak samo jedni reagowali strachem, drudzy radością. A dla innych ta zmiana przyszła niestety za późno.

Czy w tamtym okresie pan czuł, że się dzieje coś ważnego?

Tak. Czas rewolucji seksualnej przypadł na okres, kiedy już kończyłem studia, w 1966 roku. Mój dom był co prawda wyjątkowy, nie był purytański, ale byłem kiedyś ministrantem, chodziłem na lekcje religii. Pamiętam, jak to się wszystko zmieniało, jak się na moich oczach zmieniał Kościół, obyczajowość seksualna, pojawiła się antykoncepcja. W tym czasie byłem na pierwszej linii frontu, bo pracowałem w Towarzystwie Rozwoju Rodziny. Miałem cały czas do czynienia ze wszystkimi oporami, problemami, jakie się wiązały z upowszechnieniem antykoncepcji.

Kobiety stawały się bardziej wyzwolone?

Część dziewcząt szybko uwalniała się z poczucia winy. Pojawiły się kobiety bardziej dostępne, chętne, bezpruderyjne. Ale dla innych dziewcząt to były czasy apokalipsy, reagowały wręcz kontrrewolucją. Niektóre kobiety sobie ceniły, że są inne, niedostępne, ale spora część była w ogóle zagubiona, nie mogła się odnaleźć w zmieniającej się rzeczywistości. Zupełnie jak w czasach prawdziwej rewolucji! A rodzice? Ci kompletnie się we wszystkim gubili. Był ogromny głód wiedzy. I nic dziwnego, pod koniec lat 60. i na początku 70. prawie nie było publikacji poświęconych edukacji seksualnej. Niewiele osób wie, że w 1963 roku książka Mikołaja Kozakiewicza „O miłości prawie wszystko” została uznana za pornograficzną i wycofano ją ze sprzedaży! Tematyka seksualna była publikowana w niewielu pismach i nie zaspokajała nawet podstawowych potrzeb poznawczych. Kiedy miałem wykład, studenci tłoczyli się na schodach.

O co pytali?

W czasie trwania rewolucji seksualnej najczęstsze były pytania wiążące się z ocenianiem pornografii jako czegoś patologicznego, pytano także o przyczyny zaburzeń i trudności w życiu seksualnym, o seks przedmałżeński, kontakty oralne i analne w kontekście zboczenia. W tej chwili tego typu pytania odeszły do lamusa, należą do rzadko zadawanych. Teraz większość pytań dotyczy związku masturbacji z uzależnieniem od seksu, przemocy seksualnej, związków pozapartnerskich, celibatu, feminizmu i jego wpływu na seks, cyberseksu, homofobii i zmian w rolach płciowych.

Co się działo po rewolucji seksualnej?

Drugim przełomem było wprowadzenie viagry. Mówi się nawet o erze viagry. Dlaczego to jest takie ważne? Starzejący się mężczyzna jest zainteresowany seksem. Ma do czynienia z partnerką, która często się bardzo dobrze czuje i też chętnie uprawia seks. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, kiedy taka kobieta ma partnera, który jest niesprawny. Ale to jeszcze nie wszystko – sama świadomość: „Jestem niesprawny” u wielu mężczyzn wywoływała bardzo poważne skutki psychiczne. Stawał się agresywny, zgorzkniały, ponosił wiele innych negatywnych konsekwencji. Dzięki viagrze mężczyzna przestał się lękać starzenia, tego, że „kiedyś nie będzie mógł”. Teraz jest optymistycznie nastawiony, że niezależnie od wieku, będzie mógł mieć kontakt intymny. To jest olbrzymi przełom, nie do przecenienia. Sukces viagry uświadomił, że zaburzenia seksualne u mężczyzn można leczyć skutecznie. To wielka sprawa.

Nie ma pan wrażenia, że żyjemy w epoce przeseksualizowania? Seks wszechobecny, seks sells, seks w książkach, filmach, tabloidach, seks z każdej możliwej okazji, a czasami nawet bez.

Owszem, jeśli ma się seks na wyciągnięcie ręki, jeżeli już dzieciaki w szkole podstawowej oglądają pornografię, to może zaistnieć takie zjawisko jak przesyt seksem, a w związku z tym – mniejsze zainteresowanie. Posłużę się takim przykładem. Jeśli mały chłopiec ma stale do czynienia z nagością, rodzice chodzą nago, jeżdżą razem na plaże nudystów, to w dorosłym wieku nie będzie szalał na widok kolana czy uda kobiety. Wszechobecność nagości, pornografii od najmłodszych lat może w późniejszym wieku skutkować mniejszym pożądaniem. Jesteśmy już tego świadkami. Słyszę teraz coś takiego, czego nie słyszałem od kobiet w przeszłości: „Seks jest przereklamowany!”.

O to właśnie chciałam pana zapytać: dlaczego kobiety uważają seks za przereklamowany?

Zastanawiam się nad tym od jakiegoś czasu. Możliwe, że kobiety mają poczucie przereklamowania seksu, bo spodziewają się po nim za dużo. Przykładowo jeżeli jakaś młoda kobieta jeszcze go nie doświadczyła, to czytając poradniki, a jest ich mnóstwo, każde pismo kobiece poświęca w każdym numerze kilka tekstów na temat seksu, wyobraża sobie Bóg wie co, ma wyolbrzymione oczekiwania i rzeczywistość ją rozczarowuje. Możliwe jest także takie wytłumaczenie: seks stał się taką codziennością, że stracił barwę, smak, koloryt, przestał być atrakcyjny, spowszedniał. Kobieta mówi: „Seks jest przereklamowany” także w sytuacji rozczarowania w relacji z partnerem. Spodziewała się, że mężczyzna, który tak o sobie dużo mówi, odgrywa rolę znającego potrzeby kobiet, spowoduje, że w łóżku będzie nie do opisania szałowo. A tymczasem nie jest, co więcej – jest słabo, nudno i nieciekawie. W takich sytuacjach znajdują się kobiety mające doświadczenia z dwoma, trzema partnerami – spodziewały się, że tym razem będzie coś ekstra, a nie jest.

A czy z ust mężczyzn też pan słyszy, że seks jest przereklamowany?

Nie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek słyszał taką opinię od mężczyzny. Może to wynikać z tego, że panowie mają trochę mniejsze wymagania i oczekiwania co do seksu. Dla nich kontakt z ciałem kobiety, penetracja, seks oralny i wytrysk to już jest ogromnie dużo. A kobiety mają większe wymagania: uczucia, pieszczoty, urozmaicenie – nie każdy mężczyzna temu podoła.

Przereklamowaniu seksu winne jest także to, że żyjemy w epoce internet-love.

To prawda. Wyobraźmy sobie początek rewolucji seksualnej. Partnerzy poznawali się na uczelniach, przyjęciach towarzyskich, fajfach, podczas przerw w teatrze. A teraz wystarczy kliknięcie i już. Na początku rewolucji seksualnej po książkę na tematy intymne ustawiały się kolejki, sprzedanie 200 tys. egzemplarzy było pestką. Dzisiaj dostęp do informacji na temat seksu w każdym zakresie – od obyczajowości po biologię, jest najprostszy z możliwych.

Czy ta rewolucja technologiczno-seksualna się przekłada na to, że lepiej nam w łóżku?

Zdecydowanie tak. Wiedza się przekłada na jakość życia seksualnego. Kiedyś niewiedza była głęboka, a jej następstwa – dramatyczne. Wierzono np., że w pozycji na jeźdźca kobieta nie zachodzi w ciążę, bo siła grawitacji powoduje, że plemniki nie docierają do celu. Takich bzdur było mnóstwo. Ludzie mieli ogromne problemy z powodu niewiedzy. Dotyczyło to zarówno dysfunkcji seksualnych, jak i relacji między partnerami. Królował mit, że wielkość członka jest ważna dla kobiety i decyduje o tym, czy kobieta będzie miała satysfakcję. Kompleks małego członka był powszechny i wiązał się z określonymi następstwami. Teraz obserwuję o wiele mniej tego typu pacjentów, chociaż wciąż się zdarzają, bo wielkość – jest w cenie. W czasach przed rewolucją seksualną większość kobiet nie miała orgazmu. A teraz tylko osiem procent kobiet przyznaje, że nie ma! Są na to konkretne badania i można powiedzieć, że to jest wskaźnik tego, jak wiedza o seksie wpłynęła na jakość życia seksualnego.

Ale każda rewolucja ma swoje marginesy...

Tak. Rewolucja, która zmienia jakość życia seksualnego ludzi, ma dwa bieguny. Na jednym z nich są ci, którzy z różnych przyczyn stoją w opozycji, nie identyfikują się, np. ruch dziewic konsystorskich, osoby składające ślubowanie czystości aż do ślubu itd. Z drugiej strony mamy wynaturzenia: cyberseks, uzależnienie od pornografii, lolitki – kreowanie dziewczynek na wampy, wybory miss nastolatek, erotyzacja dziewczynek przez lalki Barbie. Erotyczne zabawy nastolatków w gimnazjach, ekshibicjonizm, czyli filmowanie własnego seksu i wpuszczanie takiego filmiku do sieci. Także w literaturze, w której pisarz czy pisarka opisują z detalami życie seksualne ze swoim partnerem, partnerką. To idzie za daleko, napawa mnie niesmakiem. Podobnie jak to, że celebrytami stają się prostytutki. Premier Włoch robił „bunga bunga” z nieletnią dziewczyną i ona nagle staje się celebrytką: udziela wywiadów, pokazują ją dzienniki telewizyjne. Czy to jest wzorzec osobowy dla młodych dziewcząt? Nie mam nic przeciwko zawodowi prostytutki, ale kreowanie go na postawę życiową do naśladowania jest godne pożałowania.

Czeka nas kolejna rewolucja seksualna?

Czeka nas jeszcze seks wirtualny, wizualizacja, nasze fantazje przyjmą formę trójwymiarową. Kolejne ułatwienia kontaktów seksualnych za pośrednictwem przekaźników, czujników.

Czuły robot w każdym domu?

To też. Byłem w Japonii, tam sex shopy to są pięciopiętrowe budynki pełne elektroniki.

Co pana najbardziej ujęło?

Cała narządownia, gdzie można programować np. drgania urządzeń. Roboty – sztuczne kobiety, są coraz bardziej udoskonalane. Przybierają wygląd żywych, atrakcyjnych pań. A jak jeszcze te sztuczne kobiety zostaną zaprogramowane na pieszczoty, trudno nawet przecenić, jaki to będzie miało wpływ...

No właśnie, jaki?

Na pewno wzrośnie konsumpcja seksu. Popatrzmy na normalny związek, gdzie występuje różnica potrzeb. Jedno chce codziennie, a drugie raz w tygodniu. Ta osoba, która ma większe potrzeby, kupi sobie robota i już.

Wyobraża pan sobie trójkąt z robotem?

Też. Na pewno takie rzeczy powstaną. Albo na przykład single – będą mieli lepiej. Dzisiaj znajdują partnerów na noc czy na tydzień, pomieszkują ze sobą, ale zawsze się z tym wiąże ryzyko. A to chorób, a to, że się jedno z nich zakocha, chociaż to drugie nie chce, przeróżne komplikacje. No to singiel czy singielka kupuje sobie robota i może poświęcić się karierze zawodowej.

Przeraża pana taka wizja?

Niespecjalnie. Są plusy i minusy tego zjawiska. Może zniknąć populacja niezaspokojonych ludzi, którzy mają głód seksu, a nie mają partnera. Nie każdemu odpowiada chodzenie do agencji. Masturbacja to jednak nie jest to samo, nie jest to forma tak atrakcyjna. A partner zastępczy może zaspokoić ich oczekiwania. Dewianci seksualni także mogą stać się mniej niebezpieczni. Sadysta kupi sobie robota, będzie go okaleczał i nie będzie miał konfliktu z prawem. Albo pedofile. Pedofilia przecież nie zniknie, mimo całej nagonki, tak jak nie znikną zaburzenia dewiacyjne. Pedofil też nie będzie miał konfliktu z prawem, bo kupi sobie robota imitującego dziecko. Zmniejszy to przestępczość. Ale oczywiście też powstaną nowe formy patologii, jak uzależnienie od robotów.

Czy człowiek będący w związku z robotem może wrócić do normalnego człowieka?

Może być trudno, bo jeśli robot będzie zaprogramowany na zaspokajanie wszystkich zachcianek, to będzie specyficzna relacja. Powstaną zapewne centra odwykowe dla osób żyjących z robotami, w których będziemy uczyć ludzi z powrotem człowieczo-człowieczych relacji. Zanosi się więc na to, że seksuolodzy zawsze będą mieli co robić.

Czy zalegalizowanie poligamii to jest jakiś przełom na miarę rewolucji lub chociażby krok w ewolucji seksualnej?

W Brazylii niedawno sąd zalegalizował związek mężczyzny i dwóch kobiet. To jest spory przełom, który zresztą przewidywałem. Sądzę, że do wyboru będą różne typy związków. Osoba dorosła będzie mogła wybierać, w jakim związku chce żyć.

Obejmie to cały świat?

Tak. To jest tylko kwestia czasu. Model poligamiczny będzie jednym z wielu do wyboru. Co komu do tego, jeśli kobiety się zgadzają na bycie w takim związku. Państwo się nie powinno do tego wtrącać.

Słyszał pan niepokojące wieści z Danii, gdzie domagają się zalegalizowania związków kazirodczych?

To jest trochę inna sprawa. W przypadku związków kazirodczych rozumiem argument genetyczny, czyli że prawdopodobieństwo wad genetycznych dziecka zrodzonego z takiego związku jest większe niż w innych. Religia także tego zakazuje, podobnie jak obyczajowość. No, ale obyczajowość staje się coraz bardziej tolerancyjna, opiniotwórcza ranga Kościołów staje się mniejsza w tym zakresie, a genetycy twierdzą, że dziedziczenie wad wcale nie jest takie częste, jak się przypuszczało, to możliwe, że tabu kazirodztwa także zostanie obalone.

Co pan o tym myśli?

Myślę zawsze kategoriami „klinicznymi” i analizuję, czy uszczęśliwi to konkretne osoby. Nie wychodzę od analizy praw człowieka, w sensie: każdy ma prawo wyboru. Jeśli wiedziałbym, że para nie ponosi ryzyka genetycznego i związek powstał z dojrzałej miłości, a nie z mechanizmu obronnego – uciekania od świata i przedłużania sobie dzieciństwa – to jest ich sprawa. Nie wszystko da się załatwić regulacjami.

Jakie jeszcze tabu mogą paść z biegiem czasu?

Już niewiele ich zostało. Nie ma tabu wieku, rasy. Jeśli zniknie kazirodztwo, to co zostanie? Tylko pedofilia, ale wobec niej trudno o tolerancję, więc ona na pewno nie zniknie jako tabu.

Rozdział III. Kobieca seksualność

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział IV. Mężczyzna na trzy z plusem

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział V. Prawdziwa sztuka kochania

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział VI. Pozycje i propozycje

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział VII. Chemia pożądania

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział VIII. Kryzys w łóżku

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział IX. Mity i mody

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Rozdział X. Dzieci i seks

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.