Nowy Jork. Za kulisami stolicy świata - Aleksandra Rakowicz - ebook

Nowy Jork. Za kulisami stolicy świata ebook

Aleksandra Rakowicz

0,0
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowy Jork. Za kulisami stolicy świata

o Jak spełnić swój american dream?

o Dlaczego lepiej nie wchodzić do pustych wagonów metra?

o Ile kosztuje życie w Wielkim Jabłku?

o Czemu w nowojorskich mieszkaniach nie ma pralek?

o Czy Nowojorczycy są samotni?

 NEW YORK CITY - MIKROKOSMOS WSPÓŁCZESNEGO ŚWIATA

Aleksandra Rakowicz z pasją opowiada o swoim niezwykłym życiu w Nowym Jorku, o nieprawdopodobnych przygodach i najzwyklejszych zajęciach.

Zaprasza na spacer, podczas którego można natknąć się na instalację pop-art w SoHo, wziąć udział w spontanicznym występie tanecznym w Washington Square Park, spotkać artystów ulicznych, obejrzeć parady, stragany, plany filmowe, festiwale kulturalne, wstąpić do ukrytych pubów na dachach lub ze stand-up comedy.

W jej opowieści każda dzielnica, jak Chinatown, Chelsea czy Harlem, odznacza się unikalnym klimatem i tradycjami, które wspaniale łączą się z nowoczesnym stylem życia w XXI wieku. W Nowym Jorku za każdym rogiem czeka coś nieoczekiwanego.

 Kolejnym wyjątkowym miejscem, które mogłam poznać, był stary, zamknięty terminal na jednym z nowojorskich lotnisk - JFK. Kręciliśmy tam film Ocean's 8 z Sandrą Bullock, Cate Blanchett i Anne Hathaway w rolach głównych. Na co dzień nikt nie ma dostępu do tych hangarów!

Innym razem pojechaliśmy z ekipą filmową na pięć dni na północ stanu, by pracować nad serialem Od nowa z Nicole Kidman i Hugh Grantem. W ciągu dnia kręciliśmy sceny - na przykład z użyciem helikopterów i aut policyjnych, a wieczory spędzaliśmy w miłym gronie statystów, najczęściej popijając wino i wymieniając się opowieściami z planów.

Zakosztowanie tego świata było czymś niewiarygodnie wspaniałym. Jeździłam od jednego studia filmowego do kolejnego. W Brooklynie na przykład znajduje się Steiner Studios, w którym wielokrotnie pracowałam w specjalnie zbudowanych makietach pociągów, samolotów, domów, posterunków policji czy biur.

Aleksandra Rakowicz

 

Aleksandra Rakowicz - zamieszkała w Nowym Jorku w 2014 roku i rozpoczęła pracę na planach filmowych, poznając zaplecza tej metropolii. Obecnie zajmuje się turystyką, także w Miami. Prowadzi instabloga i kanał na YouTubie Polka w Ameryce, gdzie barwnie opowiada o amerykańskiej rzeczywistości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 321

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Autorka: Aleksandra Rakowicz

Redakcja: Aurelia Hołubowska słowa-litery-znaki

Korekta: Jolanta Bąk

Projekt makiety i skład: Izabela Kruźlak

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Mapa: Kartografika, Teresa Dzieniszewska Carto (aktualizacja)

Redaktor techniczna: Aneta Kaczmarek

Redaktor prowadząca: Ewelina Wolna-Olczak

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Zdjęcia na okładce: Unsplash: timovaknar (przód, górny lewy róg), Freepik: chaay_tee (tył)

Zdjęcia: Aleksandra Rakowicz

 

© Copyright by Aleksandra Rakowicz

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2025

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25, 43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828

[email protected], www.pascal.pl

 

Przewodniki dla firm i agencji reklamowych: [email protected]

 

ISBN: 978-83-8317-613-0

 

Nowy Jork to jedna z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych metropolii na kuli ziemskiej. Niezależnie od tego, skąd pochodzisz, twoje oczy widziały go już tysiące razy. Twoje uszy wielokrotnie delektowały się brzmieniem jego nazwy. Kojarzysz to miejsce. Potrafisz wychwycić je na zdjęciu. Znasz je. A ja chcę pomóc ci go doświadczyć.

Czas spędzony w Wielkim Jabłku – osiem i pół roku – nauczył mnie wiele dobrego i sporo złego o otaczającej nas rzeczywistości. To był najcenniejszy okres edukacji w moim dotychczasowym życiu. Nowy Jork potrafi nie tylko zachwycić i wzbogacić, ale i czasem dać w kość, boleśnie przygotowując do reszty egzystencji. Miasto to pozwala odkryć mechanizmy i prawa rządzące światem, a także doświadczyć różnorodności i wielokulturowości oraz, a może przede wszystkim, wyciągnąć cenne wnioski na temat nas samych.

 

Miasto samych superlatyw

Pisarka Marilyn Appleberg powiedziała kiedyś, że „Nowy Jork jest miastem samych superlatyw – gdzie »najlepszy«, »najmądrzejszy« i »największy« jest normą”. Faktycznie, są to niezmiernie trafne spostrzeżenia.

Pomyśl, jak kreatywna i bogata intelektualnie musi być metropolia, która, pomimo swojej krótkiej, bo ledwie 400-letniej historii, potrafiła wywrzeć tak duży wpływ na resztę świata. Jest ona wyraźnie widoczna i rozpoznawalna na arenie międzynarodowej i w popkulturze. Wielkie Jabłko wyznacza trendy, tworzy nowe gałęzie gospodarki, skupia know-how. Pochodzą stąd innowacje i wynalazki: to tutaj wynaleziono ksero, karton czy radio FM. Imigrant polskiego pochodzenia Leo Gerstenzang wymyślił patyczki do uszu w 1923 roku, gdy zobaczył swoją żonę czyszczącą uszy ich córeczki przy pomocy waty i wykałaczki. W Nowym Jorku po raz pierwszy w Ameryce Północnej rozszczepiono też jądro atomu uranu, co przyczyniło się do stworzenia bomby atomowej. Wymyślono tu też aparat Polaroid, klimatyzację, karty kredytowe i Nagrodę Pulitzera. Również w Nowym Jorku odkryto nowoczesną genetykę i zrobiono pierwszego hot doga i jajka po benedyktyńsku (eggs Benedict). Około 1870 roku przygotowano tu także po raz pierwszy drink alkoholowy Manhattan. Nowojorczycy byli, są i będą niezwykle kreatywnymi i sprytnymi ludźmi.

Tempo życia i pracy w Wielkim Jabłku jest tak niesłychanie szybkie, że wytrzymują je i godzą się na nie tylko najlepsi z najlepszych, najwytrwalsi z najwytrwalszych. Ambitni finansiści, zamożni deweloperzy, wyluzowani pacyfiści, romantyczni artyści… – to tylko niektóre z różnorodnych grup, które na co dzień doświadczają życia w tej wymagającej stolicy świata. Mieszkańcy Wielkiego Jabłka mają ze sobą wiele wspólnego, pomimo że pochodzą z każdego możliwego zakątka Ziemi. Mieszają się w tym kolosalnym tyglu języków (pod tym względem jest to najbardziej zróżnicowane miasto na świecie, używa się tutaj więcej niż 800 języków!), kultur, obyczajów, kolorów skóry, religii, sposobów życia. Ponad 8 milionów różnorodnych nowojorczyków egzystuje razem w najgęściej zaludnionym mieście w całych Stanach1.

Wielkie Jabłko jest jednym z najbardziej znaczących miast w USA – nie tylko kulturowo czy ekonomicznie, ale przede wszystkim historycznie. Znalazło się wśród głównych miejsc walk podczas wojny z Anglikami o niepodległość Stanów Zjednoczonych, a potem zostało pierwszą stolicą nowo powstałego państwa amerykańskiego – to tu zaprzysiężono George’a Washingtona na prezydenta. Tutaj również swoje początki miała Amerykańska Giełda Papierów Wartościowych. Ponadto, po zakończeniu wojny secesyjnej, Nowy Jork odegrał ważną rolę w ostatecznym zniesieniu niewolnictwa w kraju, stając się kluczowym ośrodkiem ruchu abolicjonistycznego. Między XIX a XX wiekiem NYC był także jednym z głównych punktów przyjmujących imigrantów z Europy, przybywających do Ameryki zwłaszcza przez Ellis Island (od 1892 roku znajdował się tam wielki port pasażerski, przez który przez około 60 lat można było dostać się do USA).

Wszyscy pamiętamy oczywiście jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii zarówno samego miasta, jak i całych Stanów. Mowa oczywiście o ataku terrorystycznym na World Trade Center 11 września 2001 roku. Spowodował on zawalenie się dwóch bliźniaczych wież. Zginęło prawie 3 tysiące osób. Zajście to miało ogromny wpływ na cały świat. Najbardziej widoczne było to w trendach, jakie dominowały później w polityce międzynarodowej oraz w zmianach w przepisach bezpieczeństwa obowiązujących podczas podróży lotniczej.

Historia Nowego Jorku, jego ewolucja, pomysłowość i liberalizm miały wpływ nie tylko na tę metropolię, ale i na resztę kraju, a nawet całego globu. Pęd tego miasta wpływa na niesłychaną energię i siłę sprawczą jego mieszkańców. NYC mobilizuje, inspiruje, napędza…. Można w nim żyć ze świadomością, że zachodzące tu zjawiska wywołują efekt fali i wpływają na wydarzenia po drugiej stronie kuli ziemskiej. To, co się dzieje w Nowym Jorku, nie zostaje tylko tutaj. Stany Zjednoczone wyznaczają światowe trendy, które często właśnie w Wielkim Jabłku mają swój początek.

NYC mobilizuje, inspiruje, napędza….

Przez dekady w NYC powstawały inwestycje „naj”, na przykład najdłuższe, największe, najwyższe, najdroższe na globie itp. To tutaj znajduje się najwyższy po tej stronie świata budynek – nowe One World Trade Center, którego wysokość wynosi 1776 stóp (541 metrów), nawiązując do roku uzyskania niepodległości przez Stany Zjednoczone. Zaraz obok tego kolosa znajduje się Oculus – najdroższa stacja kolejowa na świecie, której budowa (a właściwie odbudowa po zamachach z 11 września) kosztowała 4 miliardy dolarów. Przez wiele lat Empire State Building był najwyższym wieżowcem na świecie, amost Brookliński najdłuższym z mostów. Grand Central do dziś jest natomiast największą stacją kolejową na Ziemi, a Chrysler Buildingnajwyższym drapaczem chmur zbudowanym z cegły.

Jakie naprawdę jest Wielkie Jabłko? Nieprzewidywalne, to na pewno. Za każdym rogiem czeka cię coś nieoczekiwanego. Możesz natknąć się na instalację pop-art w SoHo lub wziąć udział w spontanicznym występie tanecznym w Washington Square Park. Podczas spaceru przez miasto spotkasz na swojej drodze artystów ulicznych, parady, stragany, plany filmowe czy festiwale kulturalne. Są tutaj ekscytujące lokale, takie jak ukryte puby, bary na dachach, kluby jazzowe czy te ze stand-up comedy.

Idąc jedną ulicą, możesz usłyszeć rozmowy w pięciu różnych językach i poczuć zapach jedzenia z każdego zakątka globu. Nowy Jork to tygiel kultur oszałamiający zmysły. Niezależnie od tego, o której porze roku przyjedziesz, czekają cię różnorodne wydarzenia sezonowe, takie jak zimowa jazda na łyżwach w Rockefeller Center lub Central Parku czy letnie wieczory filmowe w Bryant Parku. Całość sprawia, że metropolię tę odbiera się jako świeżą i witalną, i to przez cały rok. Każdy dzień spędzony w Wielkim Jabłku daje szansę przeżycia czegoś nowego, a to sprawia, że pobyt w nim jest ciągłą, ekscytującą przygodą.

Idąc jedną ulicą, możesz usłyszeć rozmowy w pięciu różnych językach i poczuć zapach jedzenia z każdego zakątka globu.

A tobie z czym kojarzy się Nowy Jork? Może z parą wodną, wydobywającą się na zewnątrz przez pomarańczowe kominy, porozstawiane na ulicach Manhattanu? Z żółtymi taksówkami, które można przywołać machnięciem ręki? Z zadzieraniem głowy, by ujrzeć ostatnie piętra drapaczy chmur? Z bujną sceną kulinarną i różnorodnymi kuchniami etnicznymi? Czy bardziej z prostym jedzeniem, takim jak bajgle i pizza? A może z genialną rozrywką – Broadwayem, najlepszymi koncertami, muzeami, galeriami sztuki, studiami filmowymi? Czy raczej ze szczurami, gangami, prostytutkami i walającymi się po chodnikach workami na śmieci? Niezależnie od tego, jaka odpowiedź pierwsza nasuwa ci się na myśl, jest coś, co wszyscy wiemy o tym miejscu i z czym każdy się zgadza. Otóż mówi się, że Nowy Jork nigdy nie śpi. Faktycznie, to, z czym to miasto od razu się kojarzy, to właśnie jego dynamika oraz kreatywność. Ma ono w sobie coś niezwykłego i bezprecedensowego. Mobilizuje do działania, zachęca do realizowania marzeń i stawiania sobie ambitnych celów. Nie ma tutaj miejsca na nudę – zawsze jest coś do zrobienia, zobaczenia, doświadczenia. To miasto jest też niesłychanie różnorodne: przyciąga ludzi z całego świata – od artystów po biznesmenów, od studentów po turystów. Na ulicach można spotkać przedstawicieli niemal każdej narodowości – przez co NYC jest również prawdziwym mikrokosmosem współczesnego świata.

NYC nocą

Każda dzielnica, jak Chinatown, Chelsea czy Harlem, posiada swój unikalny klimat i tradycje, które wspaniale łączą się z nowoczesnym stylem życia w XXI wieku. Spacerując po nowojorskich ulicach, można poczuć się tak, jakby podróżowało się przez różne zakątki planety, nie opuszczając jednocześnie miasta. Wielkie Jabłko zawsze imponowało mi tą swoją umiejętnością harmonijnego łączenia różnych kultur i ich dziedzictwa w sposób, który wzbogaca codzienne życie wszystkich mieszkańców.

Wielkie Jabłko inspiruje, zaskakuje i fascynuje. Jego różnorodność kulturowa, wyjątkowa architektura, bogata oferta artystyczna oraz niepowtarzalna energia sprawiają, że Nowy Jork pozostaje w sercach tych, którzy mieli okazję go odwiedzić, jako jedno z najbardziej wyjątkowych miast na świecie. To miejsce, które nigdy nie przestaje oszałamiać i przyciągać ludzi zewsząd, oferując im szansę na spełnienie marzeń i odkrycie nowych możliwości – wystarczy tylko chcieć i działać.

Spacerując po nowojorskich ulicach, można poczuć się tak, jakby podróżowało się przez różne zakątki planety.

Według amerykańskiej malarki Georgii O’Keeffe, „Nie można malować Nowego Jorku takim, jaki jest, ale raczej takim, jakim się go odczuwa”. Kocham wibracje Wielkiego Jabłka i nowojorczyków. Są nie do podrobienia. Nie czułam takich w żadnym innym mieście na globie. Celowo używam też tego słowa na opisanie energii tej metropolii, gdyż nie istnieje lepsze określenie niż właśnie vibes – wibracje, klimat. W dalszej perspektywie nie pamięta się, co się kiedyś widziało czy jaką rozmowę się przeprowadziło, ale wie się – co się wtedy czuło. Potrafimy przywołać to, jak dane miejsce czy osoba wpłynęły na nasze samopoczucie. Silne emocje zostają z nami najdłużej. Jestem pewna, że NYC zapewni ci ich całą masę. Odwiedza go aż 60 milionów osób rocznie. Są duże szanse, że sięgając po tę książkę, manifestujesz również swój przyjazd do tego miejsca.

Jeśli jesteś zatem gotów, drogi czytelniku, pozwól zabrać się w podróż po NYC. Ta książka nie tylko dostarczy ci fantastycznej dawki informacji, ale i pokaże ciekawe, subiektywne spojrzenie na to miejsce. Spojrzenie osoby, która mieszkała w NYC przez wiele lat, obserwowała otoczenie i przeżywała niezliczone przygody – także te negatywne.

Najważniejszą jednak rzeczą jest możliwość dowiedzenia się czegoś nowego o… sobie.

Opowiem ci, jak poznawałam to miasto, jego mieszkańców oraz samą siebie. Wielkie Jabłko ma do zaoferowania naprawdę wiele emocji, wrażeń i atrakcji. Najważniejszą jednak rzeczą, którą zapewnia ta stolica świata, jest właśnie możliwość dowiedzenia się czegoś nowego o… sobie.

1Nowy Jork, Wikipedia.org, https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowy_Jork (dostęp 8.05.2025).

 

Początki w Nowym Jorku

Od dziecka fascynowały mnie Stany Zjednoczone. Pokochałam amerykańskie kino bardzo wcześnie – do tego stopnia, że wolałam oglądać hollywoodzkie filmy pełnometrażowe niż bajki. Marzyło mi się poznanie tego magicznego miejsca za oceanem. Wiedziałam, że kiedyś tam wyląduję. Nie podejrzewałam jednak, jak będzie wyglądać moja przygoda z USA i z Nowym Jorkiem. Było to zaskoczeniem nie tylko dla mnie, ale i dla moich bliskich.

Pierwszy raz odwiedziłam Wielkie Jabłko w 2012 roku ze znajomymi z wymiany studenckiej. Każdy z nas był z innego kraju. Mieliśmy różne osobowości, byliśmy inaczej wychowywani, charakteryzowały nas odmienne wartości. Połączyła nas jednak ciekawość Nowego Jorku i tego świata, który od zawsze obserwowaliśmy na szklanym ekranie.

W tamtym momencie był to wyjazd mojego życia. Wtedy była to najdroższa podróż, na jaką kiedykolwiek sobie pozwoliłam (zbierałam pieniądze miesiącami!). Międzynarodowa ekipa, z którą doświadczyłam tego miasta, sprawiła, że była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Moją uwagę zwróciła przede wszystkich ilość wszechobecnych bodźców. Nie chodzi mi tylko o hałas, ale i o błyskające zewsząd światła oraz różnorodne zapachy, a w końcu – smaki. Miałam dwadzieścia parę lat i nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. To był inny świat. I szok dla przebodźcowanego organizmu. To wtedy połknęłam amerykańskiego bakcyla.

Mówi się, że Nowy Jork albo się pokocha, albo znienawidzi i że ciężko później zmienić tę opinię. Mnie ta metropolia powaliła na kolana. Wiedziałam, że do niej wrócę. Wierzyłam, że te 10 dni ze znajomymi to dopiero początek mojej przygody w wielkim mieście. Mówiłam wtedy, że mogłabym tu zamieszkać, ale że jedzenie byłoby dla mnie największym problemem. I faktycznie, do dziś ubolewam nad jakością amerykańskich produktów i do dziś, po ponad 10 latach tu spędzonych, cieszę się na każdy wyjazd i na możliwość spożycia naturalnych, normalnie smakujących owoców, warzyw, mięsa. Niestety, takie są realia życia w Stanach Zjednoczonych i dostrzegają to głównie osoby tutaj przybyłe, tak jak ja, oraz podróżujący Amerykanie. Reszta społeczeństwa żyje w nieświadomości.

Nowy Jork albo się pokocha, albo znienawidzi.

Wracając do mojego pobytu w Nowym Jorku w 2012 roku: zakochałam się. Przepadłam. Było tyle do zobaczenia, do przeżycia, do zrobienia. Najchętniej przyjechałoby się tu z workiem wypchanym dolarami i codziennie robiło coś ekscytującego, czego nie doświadczymy w ten sam sposób w innej metropolii.

Mijały dwa lata od tej podróży życia, kiedy mój mąż dostał od swojej korporacji propozycję przeprowadzki – z biura we Wrocławiu do wieżowca na Manhattanie. Zaakceptował ją bez mrugnięcia okiem. Przyjechaliśmy do USA razem. Jako że też nie był Amerykaninem, jego firma załatwiła nam obojgu wszelkie zezwolenia, wizy, papiery. Zasponsorowali nam nawet zielone karty. Kwestie biurokratyczne, jeśli chodzi o zamieszkanie w Stanach Zjednoczonych, należą do najcięższych i najbardziej nieprzyjemnych, stresujących, wręcz spędzających sen z powiek. Nie dość, że w sumie zaoszczędziłam jakieś 20 tysięcy dolarów na prawnikach, tłumaczach, lekarzach i przeróżnych aplikacjach potrzebnych na kilku etapach wyrabiania wizy, to jeszcze cały proces załatwiania tego wszystkiego nie był moim zmartwieniem, zajmowała się nim spółka męża. Miałam zatem olbrzymie szczęście. Nie każdy przyjezdny takie ma.

Po przeprowadzce do Nowego Jorku wróciłam do robienia czegoś, co lubiłam i w czym byłam dobra – zaczęłam swoją przygodę z amerykańskim rynkiem pracy jako modelka. Byłam freelancerką – sama sobie znajdowałam kontakty, fotografów do współpracy, płatne sesje zdjęciowe czy pokazy. Miałam 30 lat i w Polsce od dawna byłam na emeryturze modelingowej (od 16. do 25. roku życia miałam kontrakt z agencją modelek we Wrocławiu). Ku mojemu zdziwieniu w Nowym Jorku nie patrzono na mój wiek w tak negatywny sposób, jak miało to miejsce kilka lat wcześniej w Europie. Tutaj jest tak chłonny rynek pracy w każdej dziedzinie, że nawet trzydziestolatka da sobie radę w modzie!

Moja słowiańska uroda pozwalała mi sporo działać. Czasami były to dwie, trzy fuchy dziennie! Brałam udział zarówno w małych projektach, jak i w tych dużych, ba, nawet w tych największych na świecie! Chodziłam nawet po wybiegach New York Fashion Week. Zagrałam w paru teledyskach, zrobiłam kilka reklam. Jeździłam po całym mieście na przymiarki, sesje zdjęciowe, pokazy mody czy fryzur, próby makijażu. Pojawiłam się nawet w magazynie oraz na dużym plakacie w mieście. Pamiętam też, jak niezręcznie się czułam, gdy okazało się, że dziewczyna wychodząca na wybieg przede mną była ode mnie o 10 lat młodsza, a ta idąca zaraz po mnie – o 15! W tym zawodzie łatwo poczuć się staro. Nie przeszkadzało mi to jednak na tyle, by się wycofać. To było moje odrodzenie, niejako druga młodość, druga szansa, tym razem po przeciwnej stronie kuli ziemskiej, w całkowicie nowym, ekstrawaganckim i bogatym świecie.

Tutaj jest tak chłonny rynek pracy w każdej dziedzinie, że nawet trzydziestolatka da sobie radę w modzie!

Nie zarabiałam tyle, ile mogłabym zarobić w jednym z tysięcy nowojorskich biur. Nie dostawałam wystarczająco wielu dobrze płatnych zleceń. Jednakże poznawałam miasto szybciej niż mój mąż pracujący dla korporacji. Spotykałam też więcej różnych ludzi i praktycznie każdy mój dzień wyglądał inaczej. Uczyłam się poruszania po Nowym Jorku i interakcji z jego mieszkańcami, trafiałam do ciekawych zakątków, w których nie wylądowałabym w żadnej innej sytuacji.

Po paru miesiącach tej przygody postanowiłam spróbować swoich sił na amerykańskich planach filmowych. W końcu chciałam na nich pracować od małego, odkąd tylko zamarzyło mi się doświadczenie USA! Dlaczego więc nie spełnić tej dziecięcej fantazji?! Było to w końcu coś, co mnie zawsze fascynowało, a skoro znalazłam się w mieście kultury i sztuki, aż żal byłoby nie spróbować!

Zaczęłam się rozglądać, zawierać nowe znajomości, zadawać pytania, płacić za subskrypcje kolejnych stron internetowych z castingami (mogę polecić castingnetworks.com, actorsaccess.com oraz backstage.com), prosić znajomych fotografów o robienie mi tzw. headshotów, czyli zdjęć portretowych. Przygotowałam swoje aktorskie résumé, które wtedy zawierało kilka reklam i teledysków, jakie zrealizowałam wcześniej jako modelka, zarówno w USA, jak i w Europie. Rólki te nie były wybitne, wymagały natomiast odwagi przed kamerą i choćby minimalnych zdolności aktorskich. Aplikowałam wszędzie, gdzie się dało. Oprócz szukania zleceń na sesjach zdjęciowych wypatrywałam też nowych możliwości na planach filmowych. Udało się. Dostałam pierwszą fuchę. Nie mogłam w to uwierzyć, zwłaszcza ze względu na kaliber tego przedsięwzięcia i głębokość wody, do której sama właśnie wskoczyłam.

Co za debiut!

Pamiętam mój debiutancki plan filmowy bardziej szczegółowo niż pozostałe. Wrył mi się głęboko w pamięć. Był 2015 rok. Zostałam zatrudniona jako statystka w serialu Martina Scorsese pod tytułem Vinyl. Jego akcja toczyła się w latach 70. XX wieku wokół amerykańskiej sceny muzycznej.

Wcześnie rano pojawiłam się pod wskazanym przez produkcję adresem. Była to jakaś szkoła na Lower East Side (w Nowym Jorku to pomieszczenia w kościołach oraz placówkach edukacyjnych są jednymi z najczęściej wynajmowanych na tzw. holding – miejsce, gdzie statyści szykują się do pracy przed kamerą i gdzie najczęściej cała ekipa filmowa przychodzi na cateringowy obiad w przerwie między scenami). Przyszłam tam ja i mniej więcej setka innych statystów.

Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, było mnóstwo luster, siedzeń i świateł przy ścianach dużej sali sportowej. Były to stanowiska pracy makijażystów i stylistów fryzur, wołających do siebie kolejne osoby. Jako że akcja serialu rozgrywała się w latach 70. XX wieku, stosowano brushing – czyli wywijanie końcówek włosów na zewnątrz, tworzono gęste loki o objętości XXL, cieniowane grzywki, zwiewny styl hippie i drobne, luźne warkoczyki. Makijaż tego okresu charakteryzował się długimi, gęstymi rzęsami, podkreślano zarówno te u góry, jak i te u dołu. Brwi były bujne i miały pełne kształty, a usta zawsze błyszczały. Moim wizażystą okazał się przesympatyczny starszy Kolumbijczyk. Do dziś pamiętam jego flanelową koszulę i pomalowane na różowo paznokcie. Nałożył mi na powieki niebieskie cienie z brokatem. Fryzjerka natomiast po prostu rozpuściła moje włosy i podkręciła grzywkę oraz końcówki (co okazało się normą w późniejszych latach mojej pracy na planie). Pięć minut roboty.

W części za kurtyną czekały na nas garderobiane, ze swoimi długimi stojakami na wieszaki… pełnymi kolorowych, zwiewnych sukienek, kombinezonów w pasiaste wzory, dzwonów, szerokich kołnierzy, błyszczących koszul czy butów na platformach. Byłam w niebie, byłam w swoim żywiole! Od razu skojarzyło mi się to z setkami zapleczy wybiegów, po których chodziłam.

Chłonęłam ten dzień, jak tylko potrafiłam. Cieszyłam się każdą minutą spędzoną w towarzystwie tych utalentowanych jednostek, razem tworzących wizualny majstersztyk, po sztukę prezentowaną potem na ekranie.

Pierwszy plan filmowy

Wtedy też po raz pierwszy pracowałam z Bobbym Cannavalem. Nigdy nie byłam jego wielką fanką, ale tego dnia to się zmieniło. Po tym, jak zobaczyłam tę hollywoodzką gwiazdę na żywo, przebywałam z nim w tym samym pomieszczeniu przez wiele godzin i obserwowałam jego niewiarygodny talent aktorski i charyzmę poza scenami. To był pierwszy z setek planów filmowych, na których miałam zaszczyt przebywać.

Po pół roku pracy udało mi się dołączyć do aktorskich związków zawodowych SAG-AFTRA (Screen Actors Guild–American Federation of Television and Radio Artists), co pozytywnie wpłynęło zarówno na moje warunki pracy i gażę, jak i na poziom proponowanych mi projektów. Zazwyczaj zatrudniano mnie jako statystkę oraz dublerkę. Śmiesznie to zabrzmi, ale dublowałam Marię Sharapovą, światowej sławy tenisistkę! Na szczęście nie musiałam udawać, że doskonale umiem posługiwać się rakietą. Grałam też w scenie zamiast Taylor Swift! W momencie, kiedy pojawia się ona na ekranie od tyłu – tak naprawdę jestem to ja, ale w jej sukience. Jako Taylor również, dzięki Bogu, nie musiałam śpiewać.

Dublowałam Marię Sharapovą, światowej sławy tenisistkę!

Pracowałam też jako stand-in (osoba, „na której” ustawiane są kamery i światła, rozplanowywana jest scena) na przykład dla wspaniałej, utalentowanej Elle Fanning. Udało mi się też parę razy przebić i zdobyć kontrakt aktorski. Moja płaca była wtedy nawet 50 razy wyższa (!!!) niż ta, jaką dostałabym jako statystka, zwłaszcza doliczając olbrzymie tantiemy, jakie można dostać za taką pracę w Stanach Zjednoczonych.

Nietuzinkowe poznawanie miasta

Jest wiele niecodziennych miejsc, które zobaczyłam i których doświadczyłam dzięki mojej pracy. Pamiętam kilka planów filmowych w różnych apartamentach i penthouse’ach w całym mieście, także w wartych wiele milionów posiadłościach w tzw. Billionaires’ Row, czyli dzielnicy ultraluksusowych drapaczy chmur przy południowym krańcu Central Parku. Kilka z tych budynków należy do kategorii superwysokich – mają ponad 300 metrów. Tutaj znajdują się też najwyższe budynki mieszkalne na świecie2. Dostanie się do jednego z takich apartamentów wcale nie jest proste. Miałam to szczęście, że mi się udało i jeszcze mi za to zapłacono.

Analogicznie trafiłam do wielu luksusowych hoteli, kultowych barów (jako ciekawostkę zdradzę ci, że kręcimy sceny nocne za dnia – za oknami ustawiane są rusztowania i płachty, przysłaniające dostęp światła do lokalu), teatrów, modnych restauracji, dyskotek, a nawet klubów z tańcem egzotycznym dla dorosłych (odwiedziłam trzy). Jeździłam wszędzie. Chcąc nie chcąc, zwiedzałam i poznawałam Nowy Jork i jego okolice.

Do ciekawych doświadczeń zaliczyłabym pracę na Grand Central. Dla widza może nie jest to takie oczywiste, ale najczęściej sceny na dworcach są kręcone… w środku nocy. Panuje wtedy mniejszy ruch i łatwiej zamknąć parę peronów. Dookoła rozstawiane są światła pozorujące środek dnia. Jest też wtedy niewyobrażalnie zimno (widocznie przez grube, chłodne ściany).

Lubiłam tego typu zlecenia i chętnie się do nich zgłaszałam. Chociaż późne prace oznaczały wyższą gażę, wielokrotnie decydowałam się na te plany nie dla pieniędzy, a dla przeżyć. Jest niewiele takich tajemniczych, mistycznych i nieco magicznych momentów, gdy przebywa się w małej grupce osób w zamkniętej dla nas części kultowego miejsca, jakim jest chociażby właśnie Grand Central. Nawet Alfred Hitchcock był zakochany w tym dworcu i często korzystał z tej lokalizacji w swoich produkcjach. Na Grand Central występowały u niego takie gwiazdy jak Gregory Peck, Ingrid Bergman i Cary Grant. Ich sceny zapewne też były kręcone nocą. Ciekawe, czy również doceniali możliwość bliskiego i spokojnego obcowania z ważnym kawałkiem nowojorskiej historii.

Świetnie wspominam nocne zdjęcia w muzeach, zwłaszcza w jednym z moich ulubionych – Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej (American Museum of Natural History). Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło ono na mnie bez tłumu turystów wokół. Tutaj również symulowaliśmy środek dnia, używając olbrzymiej liczby świateł. Nasze „crafty” (czyli craft services – bufet, z którego korzystają pracownicy planu i z którego można brać jedzenie czy niezbędną przy nocnych zdjęciach kawę) były dość daleko od naszego holdingu. Każdorazowa eskapada po przekąskę oznaczała samotny spacer pustymi korytarzami muzeum. Oglądałam po drodze wystawy, podziwiałam eksponaty, chłonęłam to miejsce. Od czasu tamtej przygody mam do tego muzeum niezwykły sentyment.

Oświetlenie Grand Central

Kolejnym wyjątkowym miejscem, które mogłam poznać, był stary, zamknięty terminal na jednym z nowojorskich lotnisk – JFK. Kręciliśmy tam film Ocean’s 8 z Sandrą Bullock, Cate Blanchett i Anne Hathaway w rolach głównych. Na co dzień nikt nie ma dostępu do tych hangarów! A ja urzędowałam tam przez trzy dni, i to w doborowym towarzystwie.

Uwielbiałam też plany wyjazdowe z noclegami. Pracowałam na przykład z Joshuą Jacksonem na plażach w Hamptons – nadmorskim kurorcie, latem bardzo popularnym wśród zamożnych mieszkańców Nowego Jorku. Spaliśmy w uroczym, wiktoriańskim bed and breakfast, gdzie miałam swój własny pokój z widokiem na basen w ogrodzie.

Innym razem pojechaliśmy z ekipą filmową na pięć dni na północ stanu, by pracować nad serialem Od nowa (The Undoing) z Nicole Kidman i Hugh Grantem. W ciągu dnia kręciliśmy sceny – na przykład z użyciem helikopterów i aut policyjnych, a wieczory spędzaliśmy w miłym gronie statystów, najczęściej popijając wino i wymieniając się opowieściami z planów. Grałam reporterkę telewizyjną stacji FOX.

Dla mnie, jako wielkiej fanki kina, zakosztowanie tego świata było czymś niewiarygodnie wspaniałym. Jeździłam od jednego studia filmowego do kolejnego. Z wyjątkiem Staten Island, każda dzielnica Nowego Jorku miała swoje własne. Na przykład w Brooklynie znajduje się Steiner Studios – największe studio filmowe nie tylko w Wielkim Jabłku, ale i w całych Stanach Zjednoczonych (nie licząc tych w Hollywood). Zajmuje 20 hektarów w Brooklyn Navy Yard i ma 30 oddzielnych scen o łącznej powierzchni 72 tysięcy metrów kwadratowych3. Wielokrotnie pracowałam tam w specjalnie zbudowanych makietach pociągów, samolotów, domów, posterunków policji czy biur.

Pościgi, dym, sztuczna krew, poprzewracane samochody, miejsca zbrodni – doświadczyłam tego wszystkiego!

Miło wspominam również ekscytujące, dynamiczne sceny, w których uczestniczyłam. Od razu na myśl przychodzi mi scena bójki przy stole bilardowym z udziałem Jamesa Franco w serialu Kroniki Times Square (The Deuce). Cóż za przeżycie! Fantastyczne było także obserwowanie Keanu Reevesa (jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich miałam przyjemność w życiu zobaczyć na żywo), który jeździł konno po Brooklynie w kolejnej odsłonie wyśmienitej serii John Wick.

Pościgi, dym, sztuczna krew, poprzewracane samochody, miejsca zbrodni – doświadczyłam tego wszystkiego! Sceny akcji, które trwają po dwie minuty w końcowej wersji produkcji, są często kręcone całymi dniami, a nawet tygodniami. To przemyślane i szczegółowo zaplanowane choreografie wykonywane przez profesjonalnych kaskaderów. Przez tych kilka lat pracy w Nowym Jorku sama się przekonałam, jakim kolosalnym przedsięwzięciem jest amerykańska machina filmowa.

Pomogłam Zoolanderowi

Gdy byłam nastolatką i rozpoczynałam pracę jako modelka we Wrocławiu, do kin wszedł film Zoolander – o mało inteligentnym modelu, na którym spoczywa odpowiedzialność za uratowanie życia premierowi Malezji. Zakochałam się w tej parodii świata fashion. Scenariusz, dialogi i wyczucie komediowe Bena Stillera urzekły mnie i sprawiły, że stał się jednym z moich ulubionych aktorów.

Kilkanaście lat później, pracując jako statystka w Nowym Jorku, zobaczyłam, że rozpoczyna się casting do Zoolander 2. Od razu wysłałam zgłoszenie. Okazało się, że akcja filmu rozgrywa się głównie we Włoszech, i to tam nakręcono większość tej produkcji. Ekipa przyleciała do Stanów Zjednoczonych tylko na parę scen – miałam to szczęście, by znaleźć się na planie jednej z nich.

Była zima. Nasz holding znajdował się w kościele na Brooklynie, w którym było bardzo chłodno. Pamiętam takie szczegóły, gdyż wtedy nie byłam jeszcze związkowcem. Wszystko było nowe i fascynujące, chłonęłam informacje niczym gąbka, uczyłam się tej pracy i jej warunków.

Zatrudniono ponad sto osób. Zostaliśmy ubrani w modne stroje – skórzane marynarki, jedwabne gorsety, kolorowe kapelusze. Wyglądaliśmy dokładnie tak, jak powinniśmy jako widownia pokazu mody. Zaprowadzono nas do pobliskiego klubu, w którym zastaliśmy pokaźny wybieg i krzesła ustawione wokół niego – istny Fashion Week! Zajęłam swoje miejsce i czekałam na surrealne doświadczenie wystąpienia w sequelu fantastycznej komedii, którą uwielbiam. Na takie przygody mam czas i ochotę każdego dnia. To dla mnie czysta przyjemność.

Reżyserem był sam Ben Stiller. Mogłam go zatem obserwować nie tylko jako aktora wcielającego się w jedną z moich ulubionych postaci filmowych, ale i jako imponującego, opanowanego lidera. Doskonale komunikował się z innymi aktorami w scenie, wiedział, jakiej struktury potrzebuje. Dzień przebiegał bezproblemowo… do pewnego momentu.

Stwierdzono, że na prawdziwym pokazie mody publika używałaby telefonów do nagrywania wideo i robienia zdjęć z lampą błyskową. Rzadko kiedy pozwala się statystom używać własnych komórek, laptopów czy kamer. Jeśli natomiast jako związkowiec wystąpisz w scenie ze swoim sprzętem – dostajesz dodatkowe pieniądze. Aby dodać scenie realizmu, postanowiono dać nam komórki zakupione przez produkcję. W sali pojawili się pracownicy działu props, czyli osoby odpowiedzialne za rekwizyty. Statystom szybko rozdano około 50 smartfonów. Ja takowego początkowo nie dostałam.

Po chwili zauważyłam konsternację, poruszenie wśród pracowników planu. Widziałam, że w oddali zgromadziła się grupka osób próbujących coś wpisać do telefonu. W pewnym momencie podszedł do nich Ben Stiller, który również zwrócił uwagę na ewidentne zakłopotanie załogi, która usiłowała rozwiązać jakiś problem. Dobry reżyser jest jak właściciel firmy – też musi doglądać każdego działu, interesować się różnymi aspektami swojej produkcji i gasić pożary tam, gdzie jest to konieczne.

Zagwozdką okazał się fakt, że telefony będące rekwizytami zostały zakupione we Włoszech, podczas kręcenia głównej części filmu. Były one wcześniej używane przez tamtejszych statystów, zatem w komórkach został ustawiony język włoski. To był 2015 rok, sprzęty nie były jeszcze tak intuicyjne jak dzisiaj, więc wcale nie tak łatwo było znaleźć odpowiednie ustawienia w celu zmiany języka na angielski. Zmieszany Ben Stiller wszedł na środek wybiegu z mikrofonem i zapytał, czy ktoś na sali zna włoski. Cała ekipa filmowa, statyści – było nas tam spokojnie z dwieście osób! – wszyscy milczeli. Ujrzałam własną rękę sunącą do góry oraz usłyszałam swój głos: „Ja znam ten język, mogę wam pomóc”. Reżyser spojrzał na mnie i zapytał, skąd znam włoski, skoro nie jestem Włoszką. Powiedziałam mu, że mieszkałam w Rzymie przez dwa lata i że się wtedy nauczyłam. Uśmiechnął się, wręczył mi telefon i podziękował za pomoc. Pokazałam paru pracownikom props, w którym miejscu zmienić ustawienia językowe w telefonach. Szybko skonfigurowali pozostałe smartfony.

To nie była nadzwyczajna interakcja, lecz i tak wywarła na mnie duży wpływ. Cieszę się, że pomimo sporej liczby ludzi na planie, udało mi się nie tylko pomóc produkcji, ale i zamienić parę słów z kolejnym cenionym przeze mnie aktorem (a od tego momentu – również szanowanym reżyserem!). Możliwość bycia częścią procesu tworzenia drugiej części jednej z moich ulubionych komedii wypełniła mnie niesłychaną radością i dała poczucie, że takie rzeczy mogą się przydarzyć dziewczynie z Wrocławia jedynie w Nowym Jorku.

Z Benem Stillerem pracowałam jeszcze później przez dwa dni na planie innej produkcji. Spotkałam go również na protestach aktorów, w czasie strajków naszych związków zawodowych – SAG-AFTRA – w 2023 roku. Chodziliśmy w kółko pod Rockefeller Centerna środkowym Manhattanie z banerami i megafonami, protestując przeciwko przejęciu przemysłu filmowego przez sztuczną inteligencję (chwilowo udało się nam dogadać; jednak wypracowane rozwiązanie jest tymczasowe, krótkoterminowe i zapewne w przyszłości dojdzie do kolejnych demonstracji związkowców). Podczas protestu miałam okazję zamienić z Benem Stillerem dwa słowa i tym razem zrobiłam sobie z nim zdjęcie. W końcu nie byliśmy w pracy i nie łamałam żadnych zasad.

Z Benem Stillerem podczas protestów SAG-AFTRA

2Billionaires’ Row, https://en.wikipedia.org/wiki/Billionaires%27_Row (dostęp 8.05.2025).

3Steiner Studios, https://en.wikipedia.org/wiki/Steiner_Studios.