Nieskończone nici - Tahereh Mafi - ebook

Nieskończone nici ebook

Mafi Tahereh

4,4

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Zapierająca dech w piersiach kontynuacja Utkanego królestwa! Historia pełna wybuchowej magii, płomiennego romansu i rozdzierającej serce zdrady.

W ogniu pocałunku runęły mury pomiędzy Alizeh, dawno zaginioną spadkobierczynią starożytnego królestwa dżinnów, a Kamranem, księciem Ardunii. Podobnie jak ich życie obojga.
Kiedy Alizeh zostaje porwana przez Cyrusa, władcę sąsiedniego królestwa, który oferuje jej ryzykowny układ, dziewczyna musi zmierzyć się z decyzjami, które zaważą na losach wielu istnień.  Czy Alizeh jest w stanie odłożyć na bok swoje uczucia i zostać królową, jakiej potrzebuje jej lud?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (95 ocen)
52
31
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwusssiaaa

Nie oderwiesz się od lektury

Boże co za zakończenie 🫣 nie mogę się doczekać kolejnej części !! Złoto ❤️
20
Sandi98

Dobrze spędzony czas

W końcu seria gdzie druga część była 100 razy lepsza niż pierwsza książka! Oczywscie dalej uważam, że rozdziały Kamrana są nad wyraz męczące i na pewno ma mało iq żeby rządzić krajem, ale akcja toczyła się cały czas. Nie mogę się doczekać 3 tomu!!
00
xMagdaz

Nie oderwiesz się od lektury

Proszę dajcie im szczęśliwe zakończenie 🙏
00
kanfietka

Nie oderwiesz się od lektury

karman troche upo
00
Alicja0109

Nie oderwiesz się od lektury

Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją kolejnej, książki, która skradła moje serce. Oprócz genialnie napisanego wątku enemies to lovers absolutnie zauroczyły mnie przepiękne, baśniowe opisy, zwłaszcza te dotyczące królestwa 💘. Pomimo tego, że faktycznie w tej części trochę mniej się dzieje niż w „Utkanym królestwie” to i tak uważam, że książka jest bardzo wciągająca i zdecydowanie nie narzekałam na nudę podczas czytania. Styl pisania jakim posługuje się autorka to czysta magia, co w zasadzie pasuje do magicznej fabuły. Myślę, że jest to również zasługa świetnego tłumaczenia książki, bo to też może wiele zmienić. A tak zupełnie przy okazji, czy ta okładka nie jest cudowna? 😍 Serdecznie Wam polecam zapoznać się z tą serią, bo zdecydowanie warto, zwłaszcza jeżeli jesteście fanami romantasy, nie oderwiecie się od tej pozycji i tak jak ja będziecie z niecierpilowością wyczekiwać kolejnego tomu ❤️. [Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Weneedya]
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: These Infinite Threads

Copyright © 2023 by Tahereh Mafi

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Weksej, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Sandra Popławska, Małgorzata Tarnowska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67974-21-9

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czemuż to los obdarzył księcia zbytkami i wygodą,

by wydać go następnie w ręce okrutnych zabójców?

 

Mądrzy wiedzą, że nie ma sprawiedliwości na tym łez padole.

 

Abuklasem Ferdousi, Szahname (Księga Królewska)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Opowiedz mi o moim końcu.

Kiedy jest mi pisane opuścić ten świat?

Kto odziedziczy mój tron?

 

Abuklasem Ferdousi, Szahname (Księga Królewska)

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

– Nie – krzyknął Kamran. – Ogień…

Słowa zamarły mu w gardle.

Patrzył, jak Alizeh przebiega przez płomienie sięgające ud, i zdumiało go to tak bardzo, że osunął się na ziemię, a zimno kamiennej posadzki przeniknęło przez jego podarte jedwabne spodnie. Kamran był odziany przynajmniej w kilka warstw ciężkiej tkaniny i pasy wysadzane klejnotami, więc ogień nie zdołałby go prędko dosięgnąć. Ale Alizeh… Alizeh miała na sobie zaledwie szelest materiału – tak zwiewna była jej suknia.

„Ogień stopi jej ciało”.

Pomyślał tak w chwili, gdy ona, nie zważając na nic, przekroczyła płomienie, a jej przejrzystą suknię natychmiast pochłonął ognisty krąg, magiczne piekło powołane do życia przez młodego króla Tulanu. Cyrus, rzeczony monarcha, stał naprzeciwko Kamrana, z mieczem nadal wzniesionym do ostatecznego ciosu, a jego ręka zatrzymała się jedynie na widok Alizeh, która zmierzała teraz w jego stronę. Kamran, jakby spoza własnego ciała, patrzył, jak dziewczyna gołymi rękami dusi płomienie na sukni, gasząc je tak, jakby były tylko światłem. Spojrzał na resztki własnego zniszczonego odzienia, a następnie na krew sączącą się spomiędzy knykci. Powoli podniósł wzrok z powrotem na Alizeh, a jasności umysłu wystarczyło mu na tyle, by stwierdzić, że wyszła z ognistego piekła nietknięta, choć jej suknia na tym ucierpiała. Zamrugał wobec niemożliwości tego, co zaszło – to musiał być jakiś sen albo omamy. Nie potrafił pojąć tej dziewczyny.

Nie, on już nic nie potrafił pojąć.

Alizeh w pośpiechu o mało co nie przewróciła się na koronie, która spadła z głowy króla, i w biegu kopnęła ciężkie dziedzictwo, które zatoczyło się spiralą w stronę Kamrana. Wpatrzył się teraz w tę koronę i nagle zadrżał pod wpływem mrożącego krew w żyłach szoku, przypomniał sobie bowiem, że…

Jego dziadek nie żyje.

Król Zaal leżał bezwładnie na oczach całego świata, a krew zbierała się pod jego nieruchomym ciałem w nieregularny owal przypominający usta otwarte do krzyku. Dziadek zawarł pakt z diabłem, żeby wydłużyć sobie życie, ale na koniec śmierć pochłonęła go szybko i mało dostojnie, a król przepadł wraz z własnymi grzechami. Bezwładne, ścięgniste ciała bliźniaczych białych węży, nadal zespolone z bladymi ramionami ukochanego władcy, przedstawiały tak groteskowy widok, że Kamrana dopadły nagłe mdłości. Oparł się drżącymi dłońmi o lodowatą posadzkę i z rosnącym przerażeniem zaczął się zastanawiać, jak wiele ulicznych dzieci zostało poświęconych dla węży dziadka.

To była potworna myśl.

Poczuł tak wielkie rozczarowanie i tak silną potrzebę negacji, że zrobiło mu się słabo. Zmuszał się do zachowania spokoju, do uporządkowania własnych myśli, ale jakaś nieokreślona udręka wbiła szpony w jego umysł, powodując ból, który zdawał się promieniować z lewego ramienia. Zapragnął być kimś innym. Zapragnął cofnąć się w czasie. A nade wszystko, bez cienia przesady, zapragnął, by Cyrusowi pozwolono go zgładzić.

Tymczasem szepty jak dotąd milczącej publiczności zaczęły miarowo narastać, aż osiągnęły niepokojące crescendo i właśnie ta wrzawa zbudziła w Kamranie trenowaną od lat czujność. Jego umysł wyostrzył się pośród harmidru, poczucie obowiązku przebiło się przez mgłę żałoby i zastąpiło ją gniewem, a skupienie…

Nagle rozległ się brzęk.

Kamran podniósł wzrok w porę, by zobaczyć, jak Alizeh rzuca miecz Cyrusa na ziemię, a młody mężczyzna wzdryga się, gdy lśniąca stal uderza o marmur. Obcy król wpatrzył się w Alizeh z równym zdumieniem co Kamran, a strach sparaliżował mu rysy, gdy dziewczyna zaczęła na niego napierać.

– Jak śmiesz – powiedziała. – Ty okropny durniu. Ty bezużyteczny potworze. Jak mogłeś…

– Jak… jak ty… – Cyrus nieco się cofnął. – Jak to możliwe, że przeszłaś przez ogień? Dlaczego ty się… nie palisz?

– Ty podły, nikczemny człowieku! – wykrzyknęła. – Wiesz, kim jestem, ale nie wiesz, czym jestem?

– Nie.

Alizeh uderzyła Cyrusa w twarz z siłą maczugi, a cios był tak gwałtowny, że młody król się zatoczył i głośno uderzył głową w kolumnę.

Kamran odczuł to we własnych kościach.

Wiedział, że powinien cieszyć się tą chwilą – uradować się tym, jak Alizeh postąpiła z niegodziwym władcą – ale jego umysł nie potrafił poddać się uldze, gdyż scena, która się przed nim rozgrywała, przeczyła rozsądkowi.

Cyrus zdawał się całkowicie wytrącony z równowagi.

Ta trwoga w jego oczach, to zdumienie jej nadejściem, to cofanie się przed nią na oślep – to wszystko nie miało sensu. Nie dalej jak parę chwil temu Alizeh upierała się w rozmowie z Kamranem, że nie zna króla z południa, a jednak Cyrus, który przed momentem aż nazbyt wyraźnie dowiódł własnego okrucieństwa, wobec niej demonstrował wszelkie oznaki niepokoju. Jeśli rzeczywiście się nie znali, to dlaczego zląkł się teraz nieuzbrojonej dziewczyny, która szła w jego stronę? Rzuciła na ziemię jego miecz, raz za razem go obrażała, a na koniec jeszcze spoliczkowała, tymczasem młody król, który przed momentem zatopił ostrze w sercu Zaala, nawet nie podniósł ręki we własnej obronie. Tylko stał, patrzył na nią i niemal pozwalał, żeby go biła.

Prawie tak, jakby się jej bał.

Kamran nie śmiał oddychać, gdy w jego głowie zrodziło się przerażające podejrzenie, myśl, która przyprawiła go o tak ostry skurcz, że nie wiedział, czy pierś mu nie pęknie.

Od samego początku dziwił się przemianie Alizeh na balu. W ciągu paru godzin jej rany zostały cudownie uleczone, dziewczyna porzuciła snodę stanowiącą nieodłączny element jej stroju posługaczki, a zgrzebną sukienkę roboczą zastąpiła ekstrawagancką kreacją, na jaką nie mogłaby sobie pozwolić żadna służąca. Mimo to on nadal próbował zaprzeczać prawdzie – tak desperacko pragnął oczyścić ją z wszelkich zarzutów. Teraz wreszcie zrozumiał.

Został oszukany.

Ponownie zwrócił spojrzenie na upadłą postać dziadka.

Król Zaal próbował go ostrzec. Błagał Kamrana, by zauważył, że Alizeh jest nierozerwalnie związana z proroctwem, z kresem życia Zaala – i dopiero teraz, gdy dziadek leżał martwy, Kamran pojął rozmiary własnej głupoty. Każde bezmyślne słowo, które wypowiedział w jej obronie… każdy głupi, dziecinny czyn, którego dokonał, by ją chronić…

Niespodziewanie Cyrus się roześmiał.

Kamran podniósł wzrok. Król z południa wyglądał blado, jakby postradał zmysły. Z miejsca, w którym Kamran klęczał, nie dało się dostrzec twarzy Alizeh – widział tylko przerażenie w oczach przyglądającego jej się Cyrusa. Ten młody mężczyzna zabił własnego ojca, żeby zdobyć tron Tulanu, przed chwilą zamordował króla Zaala, władcę największego imperium na ziemi, i zgładziłby również Kamrana, gdyby dano mu jeszcze chwilę na wypełnienie tego zadania. Teraz miedzianowłosy tyran pomału dochodził do siebie, choć z warg sączyła mu się krew, która plamiła brodę. Wyglądało na to, że spośród wszystkich przeciwników, jakich mogli napotkać, obaj przelękli się biednej, łagodnej służącej z Willi Baz.

– Niechby diabeł spłonął w piekle – rzekł cicho król Tulanu. – Nie powiedział mi, że jesteś dżinnką.

– Kto? – zdziwiła się Alizeh.

– Nasz wspólny przyjaciel.

– Hazan?

Kamran aż się skulił. Nie był przygotowany na przyjęcie kolejnej zdrady, a to jedno słowo przeszyło jego ciało z okrucieństwem, przed którym nie potrafił się obronić. To, że dziewczyna sprzymierzyła się w jakiś sposób z Cyrusem, było już wystarczającą udręką – ale że spiskowała za jego plecami z Hazanem?

To było ponad jego siły.

Udawała strach i niewinność, zwodziła go na każdym kroku, a co jeszcze gorsze – co najgorsze – on dał się złapać, jak szaleniec, w pułapkę jej manipulacji. Odkąd tylko ją poznał, nie rozstawała się ze snodą, walczyła o ukrywanie własnej tożsamości nawet pośród rozszalałej ulewy, a teraz stała bez maski przed nieprzebranym tłumem arystokratów, wygrażając potężnemu władcy sąsiedniego kraju, i pokazywała całemu światu swoją twarz.

Przez cały ten czas Alizeh knuła plan.

Kamran już wcześniej musiał walczyć z rozpaczą i gniewem, już wcześniej trudno mu było przetrawić doniosłość ostatnich zdarzeń, pogodzić sprzeczne myśli na temat dziadka – ale teraz… Jak teraz miał to wszystko pojąć? On, który szczycił się niezawodnością własnych instynktów… on, który miał się za sprawnego żołnierza o dobrej intuicji…

– Hazan? – Cyrus ponownie się roześmiał, a jego dłoń zadrżała niemal niezauważalnie, gdy otarł krew z ust. – Hazan? Oczywiście, że nie Hazan. – Spojrzał w oczy Kamranowi i rzekł: – Teraz słuchaj, królu, bo zdaje się, że nawet przyjaciele cię zdradzają.

Alizeh obróciła się do niego raptownie, z paniką w szeroko otwartych oczach, a rumieniec oczywistego poczucia winy wystarczył mu za dowód. Jeszcze parę godzin temu byłby gotów przysiąc, że pragnienie, które względem niego odczuwała, było równie namacalne jak dotyk satynowych ubrań, które miał na sobie. Skosztował soli z jej skóry, poczuł w dłoniach jej cudne kształty. Teraz wiedział, że to wszystko było kłamstwem.

Piekło.

To było prawdziwe piekło.

Ale stwierdzenie, że to odkrycie złamało mu serce, mijałoby się z prawdą. Kamran nie poczuł się zdruzgotany, o nie – on zapałał wściekłością.

Zapragnął ją zabić.

Z jego serca uleciały wszelkie resztki naiwnej czułości. Został zwiedziony przez syrenę, a zarazem oszukany przez własnego przyjaciela – i mało brakowało, by napluł w twarz jedynej osobie, której naprawdę zależało na jego dobrostanie. Król Zaal zaprzedał się złu w pogoni za szczęściem wnuka, a spotkały go za to jedynie nielojalność i zdrada. Ta ciemna noc nastała wyłącznie z winy Kamrana – dopiero teraz to zrozumiał. Całe imperium Ardunii zostało narażone na niebezpieczeństwo z powodu słabości jego umysłu i ciała.

Nigdy więcej.

Nigdy więcej nie pozwoli kobiecie zapanować nad jego emocjami; nigdy więcej nie ulegnie tak prymitywnym pokusom. W tym momencie poprzysiągł sobie, że potwór zapowiedziany w proroctwie zginie z jego ręki – że sam zatopi miecz w jej sercu albo zginie, próbując tego dokonać.

Ale najpierw Hazan.

Kamran pochwycił wzrok kręcącego się w pobliżu strażnika, który czekał na rozkazy, i jednym spojrzeniem wydał swój pierwszy królewski dekret: Hazan ma zawisnąć.

Nie doznał poczucia zwycięstwa, gdy patrzył, jak jego były minister zostaje pochwycony i wywleczony z komnaty; nie czuł triumfu, gdy słyszał słabe protesty Hazana rozbrzmiewające pośród zdumionej ciszy, która zaległa na sali. Nie, odczuł jedynie przypływ przerażającej wściekłości, a potem zmusił się do powstania, odważył się podnieść na zranionym ramieniu i dopiero podczas tego rozdzierającego wysiłku odkrył, że również nogi ma dotkliwie poparzone. Jego skóra i ubrania były lepkie od krwi, głowa ciążyła mu jak ołów. Niechętnie przyznał przed sobą tę prawdę: nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma bez pomocy felczera. Albo jednego z Widzących.

Nie. Królewscy Widzący zginęli. Zostali zgładzeni przez Cyrusa.

Zacisnął powieki, gdy to sobie przypomniał.

– Iblis.

Raptownie otworzył oczy na dźwięk jej miękkiego, zdradzieckiego głosu. Jego serce znowu zaczęło bić z zaskakującą mocą. Nie potrafił stwierdzić, co bardziej wytrąca go z równowagi: to, że ona i Cyrus mają wspólnego przyjaciela w diable, czy odkrycie, że jego ciało nadal jej pragnie, nadal rozgrzewa się na sam dźwięk jej głosu…

I wtedy zniknęła.

Kamran zaczął jej szukać w panice, ale bez powodzenia. Zobaczył za to, że Cyrus nadal wpatruje się intensywnie w kogoś, kim mogła być tylko Alizeh, która przed chwilą przemówiła…

Naraz się zmaterializowała.

Stała dokładnie w tym samym miejscu, teraz jednak jej postać wydawała się zamglona – to się wyostrzała, to rozmazywała w rytmie przyprawiającym o zawrót głowy.

Czy sama była za to odpowiedzialna? Czy miała dostęp do jakiejś czarnej magii?

Tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała, widział teraz poruszającą się mleczną plamę, jej głos odkształcił się i rozmył, rozdzwonił się, jakby dobiegał ze środka szklanego naczynia.

– Przssste ten czassdziło ło ło diabłłłła…

Kamran przeciągnął zakrwawionymi dłońmi po twarzy. Nie dość, że każde kolejne odkrycie było dla niego bardziej druzgocące od poprzedniego, teraz na domiar złego zaczynał ślepnąć i głuchnąć?

– Przysssłałał leeeży munam namoim życiiiiiu?

Poranione nogi się pod nim ugięły, a umysł pękał na kawałki. Kamran cały się trząsł i chwytał rękami powietrze w poszukiwaniu oparcia, aż w końcu upadł gwałtownie na jedną z mocno poparzonych nóg. Niemal krzyknął z bólu.

Ale wtedy przyszło zmiłowanie…

Król Tulanu odezwał się jasno i wyraźnie:

– Czy to nie oczywiste? Chce, żebyś objęła tron.

Głowę Kamrana wypełnił przerażający huk. Nie było czasu cieszyć się z odzyskanego słuchu. Zgodnie z przepowiednią demoniczny potwór, w którego żyłach płynął lód, miał mieć potężnych sprzymierzeńców, i oto książę otrzymał kolejny dowód na mądrość Widzących, na słuszność ostrzeżeń dziadka…

Pomagał jej sam diabeł.

Tłum stawał się coraz bardziej hałaśliwy, tak że teraz Kamran słyszał również głosy otaczających go ludzi, których szepty przeszły w krzyki i histeryczne zawodzenie. Po raz kolejny przypomniał sobie, że w tym pomieszczeniu zgromadziła się cała arduńska arystokracja: najwyżsi rangą urzędnicy z całego imperium ściągnęli tu, by bawić się i świętować, a zamiast tego stali się świadkami upadku największego imperium na świecie.

Kamran nie wiedział, jak to przeżyje.

Ponownie usłyszał śmiech Cyrusa i jego wyraźny głos:

– Królowa dżinnów ma rządzić światem. Och, jakie to przewrotne. Doskonała zemsta.

Kamran znowu spróbował się podnieść. W jego głowie rozległo się mściwe dudnienie, nadal nie ufał własnemu wzrokowi. Cała sala, posadzka – sam Cyrus – wszystko było doskonale wyraźne, jednak Alizeh przypominała bardziej poświatę niż osobę, ciąg świetlistych kręgów ułożonych w kształt ciała. Ale może wystarczy, żeby wiedział, gdzie celować?

Słowa, które padły tego wieczoru, aż nazbyt dobitnie pokazały mu, że wszystkie ostrzeżenia dziadka co do dziewczyny były zasadne – a Kamran wolałby umrzeć, niż dwukrotnie go zawieść. Jego miecz leżał zaledwie parę kroków dalej i choć ten dystans zdawał się nie do pokonania, książę zmusił się, by go przebyć. Być może uda mu się już teraz zatopić miecz w jej sercu, już teraz ją zabić, zakończyć tę tragedię jeszcze tego wieczoru.

Ledwie zdołał zrobić jeden udręczony krok w stronę miecza, gdy mgła jej postaci odsunęła się od Cyrusa. Właśnie wtedy, w błysku przeznaczenia, Kamran ujrzał twarz Alizeh.

Wyglądała na przerażoną.

Dokładnie w chwili, gdy ten widok przeszył mu pierś, zaćma opuściła jego oczy – jej sylwetka nagle się wyostrzyła i och, było to doprawdy okrutne. Alizeh okazała się wrogiem o potędze, jaka nigdy mu się nie śniła. Nawet teraz jej lśniące oczy błyszczały uczuciem, które pustoszyło mu serce. W swojej podstępności była tak pełna wdzięku, tak naturalna. Rozglądała się po sali, jakby naprawdę panicznie się bała.

Kamran przeklął żałosny organ, który łomotał mu w piersi, a potem uderzył się zaciśniętą pięścią w mostek, jakby chciał go złamać. W odpowiedzi jego ciało rozdarł przeraźliwy ból, tak gwałtowny, że odjęło mu oddech. Czuł się tak, jakby spod jego stóp nagle wyrosło drzewo, którego pień przywarł mu do kręgosłupa i wypuścił potężne gałęzie prosto w żyły.

Zgiął się wpół, dysząc tak, że niemal przeoczył moment, w którym Alizeh spojrzała w jego stronę, a potem niespodziewanie zerwała się do ucieczki i po raz kolejny przebiegła przez ogień bez szwanku.

Czy widziała, jak Kamran sięga po miecz? Czy przejrzała jego zamiary?

Stanowiła oszałamiający widok, nawet gdy uciekała, a zwiewny materiał jej sukni po raz drugi stanął w płomieniach. Przemknęła przed jego oczami, ubrana zaledwie w strzępy przejrzystego jedwabiu; widział wszystkie krągłości jej sylwetki, smukłe kształty nóg, wypukłość piersi, i nienawidził samego siebie za to, że nawet teraz jej pragnie. Nienawidził siebie za głód, jaki odczuwał, gdy patrzył, jak ona umyka, nienawidził instynktów, które krzyczały mu w głowie – wbrew wszelkim logicznym przesłankom – że dziewczyna jest w niebezpieczeństwie… że powinien za nią biec, chronić ją…

– Czekaj… Dokąd idziesz? – krzyknął Cyrus. – Mieliśmy umowę… Pod żadnym pozorem nie wolno ci uciekać…

„Mieliśmy umowę”.

Te słowa rozdzwoniły mu się w głowie, a każda sylaba cięła jego umysł niczym kosa, toczyła krew. Na wszystkich aniołów, ile jeszcze ciosów spadnie dziś na jego ciało?

– Muszę – krzyknęła, a wzburzony tłum rozstąpił się, by zrobić jej przejście. – Przepraszam, przepraszam, ale muszę uciekać… Muszę się gdzieś ukryć, gdzieś, gdzie on mnie nie…

Naraz zgięła się wpół, jakby uderzona niewidoczną siłą, i natychmiast została poderwana w górę, w powietrze.

Krzyknęła przeraźliwie.

Kamran zareagował bez namysłu: przypływ adrenaliny postawił go do pionu, a resztki głupoty zmusiły, by wykrzyknął jej imię. Dopadł tak blisko ognistej klatki, jak tylko się odważył, a cierpienie rozbrzmiewające w jego głosie z pewnością zdradziło go przed światem czy wręcz przed samym sobą, ale teraz nie potrafił się nad tym zastanawiać. Alizeh unosiła się coraz wyżej i wyżej, miotając się i krzycząc, a Kamran sam siebie potępiał za udrękę, jaką odczuwał na widok jej nieszczęścia – nawet w tej chwili nie mógł pojąć walki toczącej się we własnym ciele.

– Zatrzymaj to – krzyknęła. – Odstaw mnie na ziemię!

Nagłe zrozumienie zmusiło Kamrana do spojrzenia Cyrusowi prosto w oczy.

– Ty – powiedział, ledwo rozpoznając swój chrapliwy głos. – Ty jej to robisz.

Twarz Cyrusa sposępniała.

– Sama to sobie zrobiła.

Odpowiedź Kamrana uprzedził kolejny przeraźliwy krzyk. Obrócił się w porę, by zobaczyć, jak Alizeh wznosi się, wirując, aż pod krokwie – musiała znaleźć się we władzy bardzo ciemnej magii – i szybko przegrał bitwę z rozsądkiem. Nie potrafił nadać temu chaosowi porządku, nie potrafił sobie odpowiedzieć na dziesiątki prześladujących go pytań.

Czuł się zagubiony, kiedy tak na nią patrzył.

Alizeh posiadała moc tak potężną, że sam diabeł był jej przyjacielem, a władca wrogiego kraju – sprzymierzeńcem. Posłużyła się czarną magią do stworzenia iluzji tak przekonującej, że Kamran naprawdę uwierzył, że doznała fizycznych obrażeń na rękach, szyi, twarzy. Zwiodła nawet króla Zaala, który uwierzył, że jest bezradną, niewykształconą służką. A mimo to teraz zanosiła się tak wiarygodnym szlochem, że nawet on…

– Ty ją widzisz.

To stwierdzenie go zaskoczyło. Kamran obrócił się znowu do Cyrusa i w ułamku sekundy obrzucił spojrzeniem miedziane włosy swojego wroga, jego lodowato niebieskie oczy. Ze wszystkiego, co Cyrus mógł powiedzieć, akurat te słowa wydawały się wyjątkowo dziwne, a Kamran był zbyt przenikliwy, by uznać je za pozbawione znaczenia. Cyrus najwyraźniej się zdziwił, że on ją widzi, a to prowadziło do prostego wniosku…

Być może inni jej nie widzieli.

Ta teoria nic nie wyjaśniała, a jednak wydawała się w jakiś sposób istotna. Kamran zaczął się zastanawiać nad źródłem swojej chwilowej ślepoty, a po plecach na nowo rozpełzł mu się strach.

– Co – wymówił powoli – ty jej zrobiłeś?

Cyrus nie odpowiedział.

Leniwie odepchnął się od kolumny, a następnie schylił, żeby podnieść miecz. Podszedł do Kamrana z udawaną obojętnością, ciągnąc za sobą klingę jak psa na smyczy, tak że upiorne tarcie stali o kamień zagłuszyło na moment krzyki Alizeh.

– Sądziłem, że przedarła się przez ogień, żeby ukarać mnie – powiedział Cyrus. – Dopiero teraz widzę, że zrobiła to, by chronić ciebie.

W niebieskich tęczówkach coś błysnęło i w tej sekundzie Cyrus się zdradził. Pod powłoką spokoju kryło się jakieś desperackie, niepohamowane uczucie, może nawet rozpacz. Kamran przyjął to jako coś w rodzaju miłosierdzia, ponieważ dopiero teraz uświadomił sobie, że ten młody człowiek w rzeczywistości jest słabszym królem, niż na to wyglądał.

– Znasz jej imię – rzekł cicho Cyrus.

Kamran poczuł dreszcz lęku, ale nie odpowiedział.

– Skąd – spytał król z południa – znasz jej imię?

Gdy Kamran się wreszcie odezwał, jego głos był ciężki i zimny.

– To samo pytanie mógłbym zadać tobie.

– Owszem, mógłbyś – odparł Cyrus, unosząc powoli miecz. – Ale widzisz, ja powinienem znać imię swojej przyszłej żony.

W piersi Kamrana eksplodował ostry ból i w tej samej chwili ogłuszający huk rozdarł komnatę. Książę zdusił krzyk, chwycił się za żebra i po raz kolejny upadł na kolana, dysząc od gwałtownego ciosu. Nie pojmował, co się z nim dzieje, ale nie miał też czasu, żeby się domyślać. Zdołał tylko zmusić powieki do otwarcia się w porę, by ujrzeć nie tylko zniszczenie własnego domu, lecz także przybycie ogromnego, mieniącego się kolorami smoka, na którego widok, zdawałoby się, cała krew odpłynęła z jego ciała.

Widzący nigdy nie dopuściliby do tego, żeby obca bestia wleciała w adruńskie niebo.

Ale Widzący nie żyli.

Kamran patrzył, jak smok chwyta Alizeh w chwili, gdy ta zaczęła nagle spadać z oszałamiającą prędkością – olbrzymie stworzenie pewnie usadziło dziewczynę na swoim grzbiecie, po czym wzbiło się ponownie w powietrze. Smok wydał z siebie potężny ryk, załopotał skórzastymi skrzydłami i w mgnieniu oka zniknął razem z tą, która go dosiadała, ulatując w ciemność przez przepastny otwór wybity przed chwilą w ścianie pałacu.

Pośród całego tego chaosu Kamran nie mógł już dłużej zaprzeczać spustoszeniu, które dokonało się w jego umyśle.

Ból po stracie dziadka dopiero zaczynał do niego docierać, a następujące po sobie zdrady pogrążały go niczym ciąg drobnych śmierci, z których każda jawiła się jako dotkliwa niesprawiedliwość i każda wymagała okresu żałoby.

Zaal okazał się fałszywy. Hazan okazał się fałszywy. Alizeh…

Alizeh go zniszczyła.

Jakimś cudem nadal słyszał zgiełk tłumu, czuł natarczywy żar ognistej klatki, nieustępliwy chłód marmurowej posadzki pod kolanami. Brakowało mu sił, żeby wstać – ból szarpał bezlitośnie jego ciałem w jednostajnym rytmie, który nie sprawiał wrażenia, jakby miał ustąpić. Kamran powoli uniósł głowę, spojrzał Cyrusowi w oczy. Czuł się tak poraniony, że gdy się odezwał, miał poczucie, że gardło mu krwawi.

– Czy to prawda? – spytał. – Ona naprawdę ma cię poślubić?

Cyrus postąpił krok naprzód z przygotowanym mieczem.

– Tak.

Kamran nie mógł się pozbierać.

Skrzywił się, gdy nowa fala bólu rozlała mu się po szyi i ramionach. Było to tak nieoczekiwane, że nawet Cyrus zmarszczył czoło.

– Fascynujące – powiedział, a następnie czubkiem miecza uniósł brodę Kamrana. Ten, choć ledwo mógł oddychać pośród tej męczarni, zdołał szarpnąć się w tył, co sprowadziło na niego kolejną falę cierpienia. – Wygląda na to, że umierasz.

– Nie – wydyszał Kamran i podparł się dłońmi o kamienną posadzkę.

Cyrus niemal się roześmiał.

– Zdaje mi się, że nie masz wyboru, chyba że zamierzasz pójść w ślady dziadka.

Skąd Kamran zaczerpnął sił, tego nie wiedział, ale podniósł się z podłogi z zawziętością, jaka rodzi się tylko w człowieku złamanym, niezważającym już na nic.

Czuł się pusty.

W ciągu godziny pozrywały się wszystkie nici, z których było utkane jego życie. Czuł się teraz szalony i rozgorączkowany, trochę jakby poruszał się w koszmarze sennym. Jakimś sposobem wszystkie te potworności tylko go wzmocniły. Miał poczucie, że nic mu nie zostało.

Nic do stracenia.

Sięgnął po miecz, tak jakby jego ramię już wcale nie krwawiło, jakby skóra na nogach nie została przed chwilą zwęglona. Cudem zdawało się samo to, że zdołał unieść broń, stawić czoło przeciwnikowi.

Usłyszał burzę kroków i chór przejętych głosów, gdy oddział strażników podbiegł do ognistego kręgu, ale powstrzymał ich uniesioną dłonią.

Musiał dokończyć tę bitwę sam.

Cyrus zerknął na uzbrojonych gapiów, a potem przyjrzał się księciu przez chwilę, która zdawała się niemiłosiernie długa.

– Doskonale – rzekł wreszcie. – Nigdy nie mów, że nie jestem litościwy. Zrobię to szybko. Nie będziesz cierpiał.

– A ja – odparł Kamran głosem, który zachrzęścił jak żwir – zadbam o to, żeby twoje cierpienia trwały w nieskończoność.

W przebłysku gniewu Cyrus ciął powietrze jednym oślepiającym uderzeniem miecza, które Kamran zablokował z zaskakującą mocą, choć jego poranione ciało aż zadrżało z wysiłku. Nogi mu się zatrzęsły, ramiona krzyknęły z bólu, ale on nie miał zamiaru ustąpić. Wolał zginąć, walcząc, niż się poddać – i właśnie ta myśl rozgrzała mu pierś, wzbudziła w nim drugie życie, przerażający przypływ adrenaliny.

Z radością zginie w walce.

Z gardłowym rykiem pchnął przeciwnika, tak że zdołał odrzucić Cyrusa w tył i wyzwolić swój miecz. Bezzwłocznie natarł i poruszając się teraz z zadziwiającą zwinnością, zadawał ciosy, które Cyrus odpierał. Przez jakiś czas słyszał tylko szczęk stali, nie widział nic poza błyskami metalu, smugami ostrzy, które zwierały się i rozbiegały.

Cyrus wykonał zwód, po czym skoczył naprzód z zaskakującą prędkością, a Kamran zbyt późno poczuł palącą ranę. Usłyszał paniczne okrzyki w tłumie, ale nie widział, jakie odniósł obrażenia – tak naprawdę nie potrafił nawet stwierdzić, która część jego ciała została zraniona.

Nie miał na to czasu.

Ruszył, by powstrzymać kolejny atak, i doznał chwilowego triumfu, gdy Cyrus runął w tył, mamrocząc przekleństwo. Król z południa natychmiast się pozbierał i zaczął odpierać jego ciosy w tak precyzyjnej choreografii uderzeń, że nawet Kamran nie mógł nie zauważyć jej piękna. Nie odczuć tej rzadko spotykanej przyjemności, jaka płynie z walki z godnym przeciwnikiem, z poddawania własnej siły niczym nieskrępowanej próbie. Jednak ten dowód na zręczność Cyrusa – oraz na błyskawiczność jego reakcji – tylko umocnił przekonanie Kamrana, że wcześniej król z południa pozwolił się pokonać Alizeh. Według księcia były tylko dwa możliwe wyjaśnienia tego zachowania: albo to ona była jego zwierzchniczką w tym układzie, albo on nie chciał jej skrzywdzić. A może jedno i drugie.

Może naprawdę byli zaręczeni.

Ta druzgocąca myśl przywróciła go do rzeczywistości z niepokojącą siłą, jakiej dotąd nie zaznał. Wiedział tylko, że jego instynkt wyostrzył się jak nigdy, i wkrótce dostrzegł na twarzy Cyrusa cień wysiłku, lśnienie potu na czole, będące bez wątpienia lustrzanym odbiciem jego twarzy. Obaj oddychali ciężko, ale choć z dłoni Kamrana kapała krew, a każdy krok plamił marmur pod jego stopami, on nie czuł zmęczenia.

Natarł ponownie…

Skrzyżowali miecze w tak gwałtownym zderzeniu, że Kamran poczuł drżenie przebiegające przez całe jego ciało. Zwarli się w nadludzkim bezruchu – przeciwnicy mierzący się wzrokiem zza lśniących ostrzy.

I wtedy, z jakiegoś niepojętego powodu, Cyrus osłabł.

Trwało to tylko ułamek sekundy – król Tulanu zmarszczył brwi, rozproszył się – ale Kamran nie przepuścił tej okazji. Pchnął z okrutną siłą i zmusił Cyrusa do przykucnięcia. Teraz to on miał przewagę – pozostało mu tylko ugodzić przeciwnika. Przebicie serca Cyrusa przyniesie mu ogromną satysfakcję; już teraz wiedział, że każe go później wypatroszyć. Wystawi jego zakrwawione narządy na placu miejskim, pod szklanym kloszem, pozwoli robakom je odnaleźć i ucztować na nich do woli.

– Chyba powinieneś wiedzieć – odezwał się Cyrus z trudem, a na jego twarzy odmalowało się wyczerpanie – że coś się z tobą dzieje. Z twoją skórą.

Kamran to zignorował.

Cyrus próbował wytrącić go z równowagi, ale on nie zamierzał na to pozwolić, nie teraz, gdy był już tak bliski zwycięstwa. Z nagłym krzykiem po raz ostatni pchnął przeciwnika. Cyrus upadł na podłogę z chrapliwym wydechem, a jego miecz zabrzęczał na marmurze.

Kamran nie tracił czasu, zbliżył się do upadłego rywala z dziką determinacją. Po raz ostatni uniósł miecz…

I zamarł.

Obezwładniający paraliż unieruchomił jego ciało i pozbawił tchu. Kamran patrzył, jakby spomiędzy ściskających go połaci szkła, jak Cyrus wstaje z trudem na nogi, chowa miecz do pochwy, podnosi swoją laskę i odnajduje kapelusz. Gdy tylko osadził dobrze na głowie to dziwne nakrycie, podszedł do znieruchomiałego Kamrana i się uśmiechnął.

– Pozostało we mnie niewiele honoru, mój melancholijny królu. Z pewnością nie dość, bym zginął wtedy, gdy na to zasługuję.

W oddali ktoś krzyknął.

Kamran zaczął się miotać w więzieniu własnego ciała, ale płuca słabły mu z każdą chwilą, a wnętrzności kurczyły się pod naporem z zewnątrz.

Uśmiech Cyrusa nawet nie drgnął.

– Tak się jednak nieszczęśliwie składa – ciągnął – że w moim ciele tli się wciąż iskra ludzkich uczuć. Pozostawię cię więc dzisiaj z bijącym sercem. Tak czy inaczej lepiej, żebyś przeżył, prawda? Lepiej, żebyś cierpiał przytomnie, opłakiwał swojego nikczemnego dziadka, żył każdego dnia ze świadomością, że zostałeś zdradzony nie tylko przez tych, których nienawidziłeś, lecz także przez tych, których kochałeś… i żebyś poniósł spektakularną porażkę, gdy będziesz usiłował rządzić tym żałosnym imperium.

Kamran poczuł, jak serce ściska mu się w piersi, a oczy pieką groźbą łez.

„Nie – miał ochotę krzyknąć. – Nie, nie…”

– Z niecierpliwością czekam na nasze kolejne starcie – rzekł cicho Cyrus i uchylił kapelusza. – Ale najpierw będziesz musiał mnie znaleźć.

I zniknął.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

 

Przez długi czas Alizeh nie śmiała się poruszyć.

Była sparaliżowana strachem i niedowierzaniem, a jej umysł zakotłował się od wątpliwości. Powoli zaczęła odzyskiwać czucie w rękach i nogach, aż po koniuszki palców. Wkrótce poczuła też wiatr na twarzy, ujrzała otulające ją nocne niebo, czarną płachtę usianą gwiazdami.

Stopniowo zaczęła się rozluźniać.

Bestia była ciężka i stabilna, poza tym zdawała się dobrze wiedzieć, dokąd zmierza. Alizeh wzięła kilka głębokich oddechów, by pozbyć się resztek paniki, przekonać samą siebie, że jest bezpieczna, przynajmniej dopóki będzie się trzymać tego dzikiego stworzenia. Nagle drgnęła, gdy poczuła miękką tkaninę muskającą jej skórę przez to, co zostało z cienkiej sukni, i zerknęła w dół, by się temu przyjrzeć. Nie zdawała sobie sprawy, że tak naprawdę siedzi na niewielkim dywaniku, który…

Omal nie krzyknęła ponownie.

Smok zniknął. Nadal tu był – czuła go pod sobą, wyczuwała skórzastą teksturę jego łusek – ale stał się niewidoczny na tle nieba, co stwarzało pozory, jakby dziewczyna unosiła się tylko na wzorzystym dywanie.

Było to wysoce dezorientujące.

W tym momencie zrozumiała jednak, dlaczego stwór zniknął: gdy jego cielsko przestało jej wszystko zasłaniać, zobaczyła cały świat rozpościerający się w dole, zobaczyła cały świat przed sobą.

Nie wiedziała, dokąd leci, ale na chwilę zmusiła się do powstrzymania paniki. Mimo wszystko w ciszy, która ją otaczała, był jakiś osobliwy spokój.

Gdy zdenerwowanie ustąpiło, myśli jej się wyostrzyły. Pospiesznie zerwała ze stóp buty i cisnęła je w mrok. Widok znikających w ciemności trzewików sprawił jej wielką satysfakcję.

Ulgę.

Raptem usłyszała głuche uderzenie, które zmieniło obciążenie dywanika, i wyprostowała się ze strachu. Obróciła się z sercem łomoczącym na nowo w piersi, a gdy zobaczyła twarz swojego niechcianego towarzysza, przyszło jej na myśl, żeby rzucić się w przepaść za butami.

– Nie – wyszeptała.

– To jest mój smok – oświadczył król Tulanu. – Nie wolno ci kraść mojego smoka.

– Wcale go nie ukradłam, on sam… Zaraz, jak się tu dostałeś? Potrafisz latać?

Roześmiał się na to.

– Czy potężne imperium Ardunii naprawdę posiada tak ubogi zasób magii, że te drobne sztuczki robią na tobie wrażenie?

– Tak – odparła, mrugając. A potem dodała: – Jak ci na imię?

– Ze wszystkiego, co mogło ci przyjść do głowy… Na co ci akurat moje imię?

– Żebym mogła cię znienawidzić mniej formalnie.

– Ach. Cóż, w takim razie możesz mi mówić Cyrus.

– Cyrus – rzekła. – Ty nieznośny potworze. Dokąd my, u diabła, lecimy?

Jej wyzwiska zdawały się nie robić na nim wrażenia, bo w dalszym ciągu się uśmiechał, gdy odpowiadał:

– Jeszcze się tego nie domyśliłaś?

– Jestem zbyt wzburzona na takie gierki. Proszę, po prostu mi powiedz, jaki koszmar mnie teraz czeka.

– Och, obawiam się, że najgorszy z możliwych. Znajdujemy się obecnie w drodze do Tulanu.

Nosta rozgrzała się tuż przy jej skórze, a Alizeh poczuła, jak sztywnieje ze strachu. Była oszołomiona, to prawda, i przerażona, to też, ale gdy usłyszała, że król wyraża się w tak niepochlebny sposób o własnym imperium…

– Czy Tulan rzeczywiście jest tak okropnym miejscem?

– Tulan? – Jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. – Ani trochę. Każdy pojedynczy skrawek Tulanu jest wspanialszy niż cała Ardunia razem wzięta, i jest to niezaprzeczalny fakt, a nie moja subiektywna opinia.

– W takim razie – zmarszczyła brwi – dlaczego powiedziałeś, że to będzie najgorszy z możliwych koszmarów?

– Ach. Tak. – Cyrus odwrócił wzrok i wpatrzył się w nocne niebo. – Cóż. Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że mam wobec naszego wspólnego przyjaciela wielki dług?

– Tak.

– I że udzielenie ci pomocy to jedyna forma zapłaty, na jaką się zgodził?

Przełknęła.

– Tak.

– A pamiętasz, jak ci powiedziałem, że on chce, żebyś zasiadła na tronie? Jako królowa dżinnów?

Alizeh przytaknęła.

– No cóż. Nie masz królestwa – powiedział. – Nie masz ziemi, którą mogłabyś władać. Nie masz imperium, któremu mogłabyś przewodzić.

– Nie – odparła cicho. – Nie mam.

– No właśnie. A więc lecisz do Tulanu – powiedział Cyrus i wziął szybki oddech. – Żeby zostać moją żoną.

Alizeh krzyknęła przeraźliwie i spadła ze smoka.

Spadając, usłyszała, jak Cyrus wyrzuca z siebie potok przekleństw, poczuła wiatr smagający jej stopy i ze zdumieniem odkryła, że choć zmierza prosto w objęcia śmierci, nie potrafi wzbudzić w sobie stosownej reakcji.

Nie krzyczała. Nie odczuwała też strachu.

Ta nietypowa odpowiedź na nagły upadek z nieba była po części spowodowana mieszanymi uczuciami co do kierunku, w jakim zaczęło zmierzać jej życie – ulatując na smoku, pomyślała, że może przynajmniej ucieknie przed machinacjami Iblisa. Nie zdawała sobie sprawy, że jej czyny – czy to umyślne, czy też nie – wciągnęły ją prosto w jego diaboliczne plany. Nie uznawała się za osobę szczególnie skłonną do dramatyzowania, ale w tym momencie naprawdę nie dbała o to, czy przeżyje.

Choć z drugiej strony być może ten niecodzienny spokój wynikał ze znacznie prostszego rozumowania.

Alizeh wiedziała, że zostanie uratowana.

Ledwie ta myśl zrodziła się w jej głowie, dziewczyna usłyszała odległy ryk niezadowolonego smoka, a łopot jego ciężkich skrzydeł posłał w jej stronę gwałtowne podmuchy. Po raz drugi w ciągu godziny spadała z ogromnej wysokości, a gdy jej ciałem szarpał mroźny wiatr, od którego pierzchła skóra, uświadomiła sobie z czymś w rodzaju obojętnego rozbawienia, że jej długie czarne loki wyswobodziły się całkiem ze szpilek. Pasma barwy nocy trzepotały w powietrzu niczym dziwne języki, a kilka niesfornych kosmyków owinęło jej się wokół oczu, ust, szyi i ramion. Alizeh spadała oślepiona przez własne ciało, targana wiatrem, kompletnie zdruzgotana i całkiem możliwe, że również przemarz­nięta na kość.

To prawda, że zawsze było jej zimno – lód, który naznaczył ją na dziedziczkę starożytnego królestwa, sprawiał, że rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek, mogła się cieszyć chwilami ciepła. Ale jeśli dołożyć do tego bezlitosną zimową noc, nieubłagany wiatr, który teraz ją smagał, oraz fakt, że zamiast sukni miała na sobie zaledwie strzępy materiału…

Dziwiła się, że nie jest jeszcze martwa.

Mimo to nie zareagowała w żaden sposób, gdy smok pod nią podleciał – dotarł do niej tylko stłumiony krzyk, a potem ciepłe dłonie Cyrusa ujęły ją w talii i wyłuskały z powietrza, jakby była zabłąkanym kwiatem. Przyciągnął ją mocno do siebie, na dywanik, na którym wylądowała z głuchym uderzeniem, aż szczęknęły jej zęby, po czym odsunął się od niej z mało pochlebnym pośpiechem. Wszystko to zauważała jak przez mgłę, bo nagle poczuła się niezdolna do przeżywania jakichkolwiek emocji. Czuła się jak szmaciana lalka, zupełnie pozbawiona życia.

Wszystko zdawało jej się nieodwracalnie stracone.

Hazan niedługo zawiśnie. Król Zaal nie żyje. Kamran…

Kamran jest w niebezpieczeństwie.

Królewscy Widzący zostali zamordowani, a pałac zaatakowany. Gdy uciekała, Kamran był ranny – jakim sposobem otrzyma szybką pomoc, jeśli w pobliżu nie ma już Widzących? Jak długo będzie pozostawiony na łasce losu, zanim uda się zebrać nową grupę kapłanów i kapłanek? Nawet Alizeh, która w ciągu ostatnich kilku godzin patrzyła, jak jej życie się rozpada, widziała wyraźnie, że on doświadczył podobnego szyderstwa losu.

Nie dość, że śmierć i hańba, które okryły jego dziadka, same w sobie były trudne do zniesienia, wciąż miała przed oczami jego wyraz twarzy, gdy dowiedział się o zdradzie Hazana, gdy przyszło mu do głowy, że również i ona okazała się nielojalna…

Nie… nie, nie potrafiła tego znieść.

Każdy promyk nadziei, który od niedawna skrycie tuliła do piersi… każdy wysiłek, który podejmowała w ciągu ostatnich siedmiu lat, by zbudować sobie ciche, bezpieczne życie… każdy morderczy trud, który podejmowała w nadziei, że zapewni sobie spokojną przyszłość…

Zatrzasnęła okiennice umysłu, by odgrodzić się od tych myśli.

Podświadomie zdawała się rozumieć, że gdyby uwolniła ból gnieżdżący się w piersi, mogłaby tego nie przeżyć. O wiele lepiej, jak sądziła, było trzymać go na uwięzi.

W każdym razie to diabeł jej to zrobił… to on zaplanował dla niej tę wymyślną udrękę… a tutaj… tutaj miała na to dowód.

Obok niej siedział jego uczeń.

– Nic mi nie powiesz? – spytał Cyrus dziwnie zgnębionym głosem.

Alizeh czuła się tak, jakby wargi jej zdrętwiały.

– Nie powiem.

– Nie porozmawiasz ze mną?

– Nie wyjdę za ciebie.

Cyrus westchnął.

Siedzieli oboje w straszliwym milczeniu, pochłaniani przez ciemność. W tym momencie jedyną pociechą był dla niej wspaniały nieboskłon, bo choć coraz rozpaczliwiej zaciskała zęby w lodowatym powietrzu, nie miała zamiaru pozostawać nieczuła na przestwór nocy, przez który zdawali się płynąć, ani na blask gwiazd, który wypalał dziury w niebiosach.

Był to zwyczaj, którego nabrała już dawno.

Zauważanie przebłysków piękna nawet pośród największej katastrofy częstokroć pozwalało jej zachować równowagę umysłu. W jej życiu zdarzały się bowiem dni tak mroczne, że uciekała się wręcz do liczenia własnych zębów, byle tylko udowodnić sobie, że nadal ma coś wartościowego.

Teraz siłą woli wsłuchała się w szept wiatru, zauważyła, że nigdy dotąd nie widziała księżyca z tak bliska, w jego pełnym, niczym nieprzysłoniętym majestacie. To pomyślawszy, wzięła głęboki oddech, poczuła na języku smak czystego zimna i uniosła w ciemność badawczą dłoń. Niebo przesuwało się pod opuszkami jej palców niczym kot domagający się pieszczot.

– Zapomnij o tym – odezwał się ostro Cyrus, rozdzierając milczenie. – Twoje wysiłki spełzną na niczym.

Alizeh nie podniosła wzroku.

– Zupełnie nie wiem, o czym mówisz.

– Możesz się rzucać w przepaść, ile razy chcesz. Nie ma dla ciebie ucieczki. Nie pozwolę ci zginąć.

– Czy do wszystkich młodych kobiet przemawiasz z tak płomiennym uczuciem? – spytała niewzruszenie, choć nawet kości trzęsły jej się z zimna. – Jeśli zemdleję z wrażenia i znowu spadnę ze smoka, będziesz mógł winić tylko siebie.

Cyrusowi wyrwał się jakiś dźwięk, coś, co prawie przypominało śmiech, ale szybko się ulotniło.

– Już tamta pierwsza próba kosztowała nas cenne minuty. Jeśli dalej będziesz uparcie zeskakiwać, tylko nas opóźnisz i rozdrażnisz moją smoczycę, na co ona wcale sobie nie zasłużyła. Już dawno minęła pora jej spoczynku, nie powinnaś jej dręczyć.

– Ryzykujesz – odparła Alizeh. – Jeszcze sobie pomyślę, że zależy ci na tym stworzeniu.

Cyrus westchnął i odwrócił wzrok.

– A ty najwyraźniej ryzykujesz, że zamarzniesz na śmierć.

– Wcale nie – skłamała.

Bez słowa zdjął z siebie ciężki, niezdobiony czarny płaszcz… ale gdy pochylił się, żeby okryć nim ramiona Alizeh, powstrzymała go uniesieniem dłoni.

– Jeśli ci się wydaje – wycedziła – że jeszcze kiedykolwiek przyjmę od ciebie jakikolwiek element garderoby, to powiem ci, panie, że się łudzisz.

Dostrzegła nieznaczne poruszenie w jego piersi, nagłe zaciśnięcie szczęki.

– Z tym okryciem nie wiąże się żadne niebezpieczeństwo. To miał być tylko szarmancki gest.

Poczuła rozbłysk ciepła w okolicy mostka i aż otworzyła oczy z zaskoczenia.

– Szarmancki? Często ci się wydaje, że taki jesteś?

– Masz zadziwiającą łatwość obrażania mnie – powiedział z kpiącym błyskiem w oku. – Gdybyś była kimkolwiek innym, kazałbym cię zgładzić.

– Wielkie nieba, toż to poezja. Czy te czułe słówka mają skłonić ku tobie moje serce?

Zwalczył uśmiech i przeczesał ręką włosy, spoglądając w gwiazdy.

– Powiedz mi: czy robię sobie zbyt wielkie nadzieje, jeśli liczę na to, że w przyszłości pozbędziesz się zwyczaju dawania mi w twarz?

– Tak.

– Rozumiem. Wobec tego życie małżeńskie będzie wyglądać dokładnie tak, jak się tego spodziewałem.

– Pozwól, że powiem wprost: nienawidzę cię. Prędzej zażyłabym truciznę, niż za ciebie wyszła, i zdumiewa mnie twoje przeświadczenie, że w ogóle rozważę poddanie się takiemu koszmarowi, skoro to jasne, że wszystkie twoje działania są podyktowane żądaniami samego diabła. Jesteś niereformowalnym niegodziwcem. Doprawdy nie pojmuję, jak możesz liczyć na to, że uznam cię za szarmanckiego.

Cyrus milczał odrobinę zbyt długo.

Nie spojrzał jej w oczy, gdy się odezwał, ani nawet wtedy, gdy uśmiechnął się wymuszenie.

– W takim razie porzućmy wszelkie konwenanse. Obiecuję, że już nigdy więcej nie będę próbował być wobec ciebie szarmancki.

– Powiedz mi, panie, jaki jest sens w wyznaczaniu sobie celu, który już osiągnąłeś?

Cyrus stężał na moment, po czym nagle obrócił się do niej, a jego oczy zalśniły w blasku księżyca uczuciem zbliżonym do furii. Nie powiedział ani słowa, za to pozwolił, by jego wzrok powędrował – stanowczo zbyt wolno – od jej oczu do warg i dalej po kolumnie szyi, zaokrągleniu piersi, zwężającym się łuku ledwo istniejącego gorsetu, a potem jeszcze niżej…

– Naprawdę jesteś parszywym draniem – wyszeptała, nie mogąc znieść tego, jak jej ciało rozgrzało się pod jego spojrzeniem.

Jak na ciemność, która zewsząd ich otaczała, padało na nich zaskakująco wiele światła. Alizeh całkiem dobrze widziała Cyrusa powleczonego blaskiem gwiazd i księżycową poświatą. Nie dało się zaprzeczyć: jego twarz była obiektywnie pociągająca, do tego stopnia, że dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy to uderzająca miedź włosów, czy raczej przeszywający błękit oczu stanowiły jego największą zaletę. Choć przecież nie musiała tego rozstrzygać, skoro jego uroda nie robiła na niej najmniejszego wrażenia. Co więcej, żywiła skrytą nadzieję, że gdyby nadarzyła się odpowiednia okazja, być może udałoby jej się go zabić.

– Ta suknia miała cię chronić – powiedział z goryczą. – Nie spodziewałem się, że ją podpalisz. Dwukrotnie.

Nosta rozgrzała się przy jej skórze, a Alizeh wciągnęła gwałtownie powietrze. Nigdy nie czuła większej wdzięczności za ten przedmiot – magiczną sferę wielkości kulki do gry, która pozwalała odróżnić prawdę od kłamstwa. Wsunęła ją sobie głęboko w gorset, jeszcze zanim Cyrus wkroczył niespodziewanie do sypialni panny Hudy, ale po ostatnim zawrotnym upadku z wysokości prawie zapomniała o jej istnieniu. To przypomnienie, że ją przy sobie ma, znacznie ją podbudowało, teraz bowiem miała już wystarczająco dużo informacji, by stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że Hazan i Cyrus nie pracowali razem na jej korzyść – a to z kolei oznaczało, że Cyrus nie musiał wiedzieć o magicznym przedmiocie znajdującym się w jej posiadaniu. Niezależnie od tego, jakie koszmary jej jeszcze zgotuje, zawsze będzie przynajmniej wiedziała, czy kłamie.

Na tę myśl poczuła ukłucie w sercu, bo nostę podarował jej właśnie Hazan, a ona miała silne przeświadczenie, że już nigdy więcej go nie zobaczy.

Bez wątpienia o świcie zostanie powieszony.

To Hazan przywrócił jej życiu nadzieję, to dzięki niemu pomyślała, że jej niedola może dobiec końca. Hazan stanowił dowód na to, że istnieją jeszcze dżinni, którzy wciąż jej szukają, wciąż w nią wierzą. Przedtem Alizeh nie znała jego prawdziwej tożsamości – nie wiedziała, że był ministrem korony i na co dzień pracował u boku księcia. Zaryzykował życie, by podjąć próbę zapewnienia jej bezpieczeństwa, a teraz miał za to zapłacić. Zdobył się na poświęcenie, o którym ona nigdy nie zapomni.

– Gdybym wiedział, że podpalisz suknię, nie marnowałbym tyle magii na jej wykonanie – ciągnął Cyrus, kręcąc głową. – Ostatecznie na wiele ci się nie zdała. Miała za zadanie ukryć cię przed każdym, kto życzy ci źle, ale ty ją zniszczyłaś i tym samym odsłoniłaś zarówno swoją tożsamość, jak i bieliznę przed całą arduńską arystokracją. Pewnie jesteś z siebie bardzo zadowolona.

– Słucham? – Alizeh spojrzała na niego z przerażeniem. – Moją bieliznę?

– Masz przecież oczy – powiedział, wpatrując się intensywnie w jej twarz. – Jesteś prawie naga.

– Jak śmiesz.

Jednym płynnym ruchem zarzucił swój płaszcz na jej ramiona, czym zaskoczył ją tak bardzo, że nie miała szans zaprotestować, zanim obezwładniło ją uczucie ulgi. Ciepło pozostałe w wełnianym okryciu mieszało się z odurzającym męskim zapachem właściciela, jednak Alizeh była w stanie go znieść. Ciężki płaszcz otulił każdy skrawek jej skulonego, skostniałego ciała, a jedwabna podszewka zaczęła gładzić i koić spierzchniętą od wiatru skórę. Usiłowała oprzeć się tej rozkoszy, ale pomimo milczącego napominania samej siebie nie potrafiła ożywić własnych ramion na tyle, by strząsnęły okrycie. Przyjemność, którą odczuła, była wręcz bolesna, tak że do oczu uderzyły jej zdradzieckie łzy, a ona musiała zagryźć wargę, by powstrzymać pomruk zadowolenia.

Gdy w końcu podniosła wzrok, odkryła, że Cyrus przygląda jej się z oszołomieniem.

– Ty naprawdę cierpiałaś – stwierdził. – Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, gdy wyznała cicho:

– Ja zawsze cierpię. Mróz towarzyszy mi bez przerwy, jak niechciana kończyna, nigdy nie słabnie. Rzadko poświęcam temu uwagę.

– Czyli ten mróz to prawdziwe, realne doświadczenie? – Cyrus wydawał się zaskoczony. – Słyszałem o tym, oczywiście, ale zakładałem, że to tylko figura poetycka.

Zdążyła zapomnieć, że przecież Cyrus niewiele wie o jej dziedzictwie.

Zacisnęła powieki i wypuściła powietrze, wdzięczna za to, że jej ciało pozbywa się najsilniejszych drgawek.

– Lód naznaczył mnie na dziedziczkę zaginionego imperium dżinnów. Okrutny chłód ma dowieść niezłomności mojego charakteru – wyjaśniła. – Ci, którzy nie są w stanie znieść spustoszenia, jakiego mróz dokonuje w ciele, nie byliby również zdolni znieść tego, które niesie ze sobą władza.

Cyrus odrzekł cicho:

– A więc istniejesz naprawdę. Nie tylko w opowieściach.

Alizeh otworzyła gwałtownie oczy.

– Co masz na myśli?

– Folklor dżinnów nie jest mi obcy – powiedział, odwracając się. – Na tym świecie jest wielu upadłych monarchów. Zakładałem, że będziesz jakąś rozpieszczoną, niekoronowaną królową zaginionego imperium, zbyt małego, by było godne zapamiętania. A tymczasem jesteś tą jedną, na którą oni wszyscy czekają, prawda? Tą jedną, na którą, zdawałoby się, czeka sam diabeł. To mogłoby wypełnić luki w licznych zagadkach, którymi mnie karmił. I tłumaczyłoby, dlaczego tak straszliwie mu na tobie zależy.

– Tak – szepnęła Alizeh, choć z każdą chwilą czuła się coraz większą oszustką. Ona miałaby zbawić swój lud? Ona, która przez kilka ostatnich lat szorowała podłogi i latryny? – Wygląda na to, że jestem właśnie tą osobą.

Gdy wreszcie odważyła się na niego spojrzeć, spostrzegła, że Cyrus wpatruje się w swój czarny kapelusz, wodząc palcami po rondzie.

Ten widok ją zastanowił.

– Wcześniej posłużyłeś się magią, żeby przenieść nas na bal – powiedziała. – Dlaczego nie zrobisz tego samego, by przetransportować nas do Tulanu? Ten smok wydaje się lekką przesadą.

Dłonie króla znieruchomiały. Powoli podniósł wzrok, a w jego oczach zalśnił blask firmamentu. W głosie nie było słychać osądu – jedynie zaskoczenie – gdy stwierdził:

– Ty naprawdę nic nie wiesz o magii, prawda?

Pokręciła głową.

– Bardzo niewiele.

– A tymczasem – zmarszczył brwi – poinformowano mnie, że jej potrzebujesz. Że jakimś sposobem znalazła się w tobie jej najistotniejsza cząstka. Czyżbyś naprawdę była nieświadoma własnego przeznaczenia?

Na te słowa Alizeh przeszył dreszcz strachu, poczuła znajome drżenie, gdy serce zaczęło jej łomotać w piersi. Dopiero teraz dotarło do niej, jak wiele szczegółów dotyczących jej życia diabeł mógł odsłonić przed tym całkowicie obcym człowiekiem. Stawiało ją to w bardzo niekorzystnej pozycji.

– Co jeszcze ci o mnie powiedział? – spytała.

– Kto? Iblis?

Oddech Alizeh coraz bardziej przyspieszał, lęk wzrastał. To było bezsensowne pytanie, więc nie zamierzała na nie odpowiadać, a Cyrus, ponieważ nie był głupi, wkrótce westchnął.

– Tak jak ci powiedziałem, napomknął tylko, że jesteś królową innego imperium. Władczynią, która straciła tron i szuka sobie innego państwa. Nie powiedział mi, że jesteś dżinnką. – Po krótkiej pauzie dodał: – A nawet jeśli to zrobił, to nie wprost.

Nosta się rozgrzała.

– Przez te przeklęte zagadki czasem za nic nie da się go zrozumieć – wymamrotał Cyrus, a na jego twarzy pojawił się grymas. – Chociaż mam wrażenie, że to działa na jego korzyść. Takie zagmatwane wiadomości wydają się całkiem skutecznym sposobem na omamienie ludzi podatnych na jego wpływy.

– Tak – przyznała Alizeh, zaskoczona tą zgodnością doświadczeń między nią a królem z południa. – Dobrze znam to uczucie. Diabeł prześladuje mnie, odkąd się urodziłam.

Cyrus spojrzał jej w oczy, przyjrzał jej się z pewną ostrożnością.

– Nie potrafię przenosić magicznie ani siebie, ani nikogo innego na większe odległości. Minerał ma za krótki okres półtrwania.

Alizeh nie zrozumiała tego wyjaśnienia, ale kiedy zastanawiała się, czy ujawnić swoją ignorancję, wiatr dmuchnął gwałtownie, tak jakby usiłował ją strącić. Chwyciła się rozpaczliwie pożyczonego okrycia, żeby otulić się ciaśniej jego połami… i natrafiła palcami na coś mokrego.

Natychmiast odsunęła rękę i w świetle księżyca przyjrzała się uważnie wilgoci, a następnie wbiła w Cyrusa przerażone spojrzenie.

– Na twoim płaszczu jest krew – rzekła niemal bezgłośnie.

W chłodnym spojrzeniu króla nie było nic, co zdradzałoby jego odczucia w tej kwestii. Powiedział tylko:

– Jestem przekonany, że możesz się poszczycić intelektem na tyle wysokim, by wyobrazić sobie, jak trudno jest zabić człowieka bez zabrudzenia sobie ubrań.

Odwróciła wzrok i przełknęła.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Cyrus i Kamran zostali przez pewien czas sami po jej bezceremonialnym odlocie, a tuż przed nim Cyrus przygotowywał się do zadania Kamranowi ostatecznego ciosu. Wiedziała, że nie powinna zdradzać swoich uczuć w tej sprawie, ale jak mogłaby jeszcze kiedykolwiek zaznać spokoju, gdyby nie zapytała? Musiała się dowiedzieć… musiała znaleźć jakiś sposób na przekonanie się, czy doprowadził swoją misję do końca…

– Jak to się stało, że książę koronny poznał twoje imię?

Alizeh drgnęła, tak zaskoczona, że prawie upuściła płaszcz.

– Co takiego? – spytała, obracając się powoli do Cyrusa.

W jego oczach rozbłysł gniew.

– Proszę cię, tak dobrze nam szło. Nie wracajmy do obrażania się nawzajem pokazami ignorancji. Udowodniłaś już, że jesteś o wiele bystrzejsza.

Alizeh poczuła, że serce ją zawodzi.

– Cyrus…

– Skąd on zna twoje imię? – domagał się odpowiedzi. – Sądziłem, że żyłaś w ukryciu i pracowałaś jako służąca. Z jakiego powodu dziedzic imperium miałby nawiązywać bliższą znajomość z posługaczką?

Dotknęła warg drżącymi palcami.

– Zabiłeś go, prawda?

– Widzę, że oboje chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś na temat wstępującego na tron władcy Ardunii.

– Zadziwiasz mnie – wyszeptała. – Najpierw chwytasz mnie w pułapkę zdradzieckiego planu, a potem domagasz się, bym wyjawiła ci swoje najskrytsze myśli, tak jakbyś miał jakiekolwiek prawo żądać ode mnie szczerości…

– Jako twój narzeczony mam prawo poznać twoją historię.

– Nie jesteś moim narzeczonym…

– A ty jesteś w błędzie – przerwał jej – jeśli wydaje ci się, że dotarłem na te upokarzające rozstaje własnego życia ze względu na honor i dobrą wolę. Związałem swoje losy z twoimi, jeszcze zanim poznałem twoje imię… zanim zyskałem jakiekolwiek pojęcie o tym, kim jesteś albo jak wyglądasz. Dlaczego czerpiesz tak wiele przyjemności z przypuszczenia, że do małżeństwa z tobą skłaniają mnie jakieś nędzne, osobiste powody, tego doprawdy nie potrafię zrozumieć. Powiedz mi – rzekł jadowicie – czy to bardzo ekscytujące wyobrażać sobie, że jesteś jedynym przedmiotem moich myśli i pragnień? Czy celowo odmawiasz mi podstawowej godności przez wymazywanie ze swojej pamięci tego istotnego faktu, że podobnie jak ty zostałem siłą postawiony w tej sytuacji… a wszystko po to, żebyś mogła użalić się nad sobą? – Pokręcił głową. – Ależ to musi być męczące, ten narcyzm.

Na to Alizeh wybuchnęła śmiechem bliskim histerii.

– Mnie oskarżasz o narcyzm, gdy tymczasem każdy twój czyn ma na celu jedynie chronienie samego siebie, bez zważania na życie kogokolwiek innego?

– A ty – odparł, przekrzywiając głowę – jesteś tak zajęta własnym nieszczęściem, że ani razu nie przyszło ci do głowy, by zapytać, dlaczego jestem związany jarzmem tak niegodziwego pana…

– Mam się nad tobą litować? – warknęła. – To ty, który niewątpliwie cierpisz za własne grzechy, zwabiłeś jagnię w ten nikczemny układ niczym najpodlejszy z