Nieskończone bicie serca - Alessio Puleo - ebook + książka

Nieskończone bicie serca ebook

Alessio Puleo

3,2
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Historia przyjaźni nastolatek o bujnej wyobraźni, ciekawskich, przepełnionych chęcią życia, pragnących doświadczać nowych przygód.

Ylenie i Aleks byli parą. Na drodze do ich szczęścia stanęła nieuleczalna choroba i niespodziewana śmierć. Kiedy chłopak zginął w wypadku samochodowym, dziewczynie przeszczepiono jego serce. Ylenie próbuje poukładać swój świat na nowo. Poprzez media społecznościowe poznaje tajemniczą Giorgia, która też stoczyła walkę o swoje zdrowie. Giorgia przeszła operację przeszczepu rogówek. Dziewczyny łączą wspólne, trudne doświadczenia… odkrywają wiele niejasności w sprawie śmierci chłopaka. Znalezione przez dziewczyny dowody doprowadzają je do brutalnej i przerażającej prawdy o podziemnym świecie handlu narządami. Od tej chwili grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 209

Data ważności licencji: 8/20/2026

Oceny
3,2 (26 ocen)
6
5
7
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Gli infiniti battiti del mio coure

Przekład z j. włoskiego: Ewa Ziembińska

Projekt okładki: Katarzyna Konior/Bluemango

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Na okładce wykorzystano zdjęcie

© Amy Faith/Arcangel Images

© Alessio Puleo, 2020

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-287-1674-2

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

1

Moje serduszko,

teraz już wiem, dla kogo niestrudzenie bijesz, dziękuję, że dzisiejszej nocy wyznajesz mi to w ciszy, dziękuję.

Zamknęłam oczy, przykryłam dłonią ranę, głęboko westchnęłam i poddałam się uczuciom.

W ciszy i ciemności słuchałam, jak bijesz, a potem nagle przed moimi zamkniętymi oczami pojawił się on. Chłopak pod pewnymi względami zabawny, a przy tym nieskończenie dobry. Ma rzadką umiejętność: potrafi jednocześnie obudzić moje marzenia, rozbawić mnie i sprawić, że czuję się bezpieczna.

Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czy kiedy go widzę i/lub o nim myślę, uśmiecham się z powodu jego zachowania czy dlatego, że czuję się przy nim bezgranicznie szczęśliwa. W każdym razie jego obraz, jasny, wyraźny, dokładny, wraz z twoim rytmem – zbyt szybkim, narastającym aż do wszechogarniającego crescendo – pokazał mi, że to on jest mężczyzną mojego życia. I nie boję się już o tym mówić ani myśleć, bo jeśli wciąż kocham i znów jestem szczęśliwa, nie znaczy, że o tobie zapomniałam: oznacza to, że dostajesz nowe życie, a twoje bezcenne poświęcenie odzyskuje wartość.

Dziękuję za życie, które mi podarowałeś, za to, że nauczyłeś mnie kochać i pozwoliłeś mi odejść.

Wkrótce tam wejdę, do salonu z gobelinami, w gwar eleganckich ludzi trzymających w dłoniach kieliszki z przejrzystym dom pérignon, i w mojej długiej sukni wyjdę mu naprzeciw, pewna siebie, uśmiechnięta, z podniesioną głową. Podejdę do niego pewnym krokiem, położę mu dłoń na ramieniu i pochylając głowę, poproszę, żeby poszedł ze mną na taras. Wśród pomarańczu i żółci cytrusów, w szumie fal uderzających o brzeg, przy wtórze twojego głośnego bicia w mojej piersi, w gardle, w szyi – pocałuję go. Słowa nie będą potrzebne, wystarczy, że spojrzę mu w oczy, usłyszy przyspieszone, donośne bicie i zrozumie. Wtedy już nikt nie zdoła nas rozdzielić, rozpocznie się nowa, płomienna, cudowna historia miłosna.

2

Biorę w palce małą stokrotkę, pożółkłą z upływem czasu, kładę ją na stronie pokrytej moim – teraz już pewnym – pismem i zaczynam przerzucać strony do tyłu, jak płatki kwiatów poruszane wiatrem.

Stokrotki… uwielbiam stokrotki i ty w głębi serca zawsze o tym wiedziałeś, jak wtedy, kiedy – strasznie spóźniony, jadąc na rowerze – przystanąłeś, żeby kupić mi kwiaty. Nie wiedziałeś, co wybrać. Pomyślałeś, że jeśli przyniesiesz mi bukiet róż, mogę to źle zrozumieć i się rozzłoszczę. Orchidee były za drogie. Fiołki? Za mało. Słoneczniki? Za wielkie i trudno je przewieźć na rowerze. W końcu kwiaciarz, człowiek wielkiej cierpliwości, pokazał ci drobne stokrotki. Od razu uznałeś, że dla mnie będą idealne. Odzwierciedlały moje naturalne piękno – tak mi powiedziałeś – czyste i nieskażone, a poza tym były dumne i urocze jak ja.

A dziś ta pożółkła stokrotka przywołuje najintensywniejsze wspomnienia mojego życia.

Zatrzymuję się na stronie zapisanej dawno temu, nad zdaniami, które stały się początkiem mojego nowego życia, nad trochę niezgrabnym pismem, które tak kochałam, nad czerwonym serduszkiem, które sama narysowałam kilka lat wcześniej, nad słowami, które odmieniły moje życie: „Moje serce należy do ciebie. Na zawsze!”.

Czasem zastanawiam się, czy nasze słowa przewidują przyszłość, czy też o niej decydują. Mam nadzieję, że ani jedno, ani drugie.

Oczy napełniają mi się łzami, powstrzymuję je, nie chcę, żeby popłynęły, wolę zachować je w sobie na zawsze, jakby ta rozdzierająca tęsknota była – i musiała pozostać – odczuwalnym znakiem niezwykłej i jedynej miłości, znakiem, który mimo wszystko nie przeszkadza mi w pełni przeżywać teraźniejszości.

Po okresie wewnętrznego zamętu, kiedy wikłałam się w związki pozbawione sensu i, nie wstydzę się przyznać, w seks bez miłości, biorąc wszelkie formy kontaktu fizycznego za uczucia, które w rzeczywistości nie zrodziły się ani we mnie, ani w drugiej osobie, chyba nareszcie odzyskałam równowagę, własną jasność serca.

Zamykam dziennik, ściskam go w dłoniach, głęboko wzdycham. Właśnie za jego pomocą uratowałeś mi życie. Gdybyś nie pozostawił naszych wspólnych śladów na tych stronicach, gdybyś na nich nie zapisał swoich ostatnich życzeń, umarłbyś na próżno. Umarłbyś i już, jak wszyscy inni zmarli na ziemi, nie pozostawiając śladu, lecz teraz nie tylko wciąż żyjesz we mnie – twój czyn nadał także sens życiu, które trwało za krótko, a dzięki temu twoje odejście boli trochę mniej.

Przesuwam palcem po konturach serduszka, nie mogę oderwać od niego wzroku i – jakby próbując odtworzyć sceny ze zbyt szybko nakręconego filmu – zaczynam czytać słowa, które sama zapisałam, żeby dalej, nieprzerwanie snuć opowieść o ludziach, których już nie rozpoznaję, za którymi tęsknię i których brakuje mi tak, jak przed operacją brakowało mi powietrza w płucach, i których chciałabym za wszelką cenę ożywić.

3

Drogi Aleksie,

nie wiem, czy powinnam zwracać się do ciebie na tych kartkach, ale w tej chwili to jedyny sposób, jaki znam.

Przez długi czas chciałam umrzeć. Ból w mostku bywał nie do zniesienia, czasem nie wystarczała nawet morfina, lecz i tak nie mógł się równać z bólem wywołanym twoim odejściem.

Spojrzenia rozmawiających z moim ojcem lekarzy były wymowne, nie zwiastowały nic dobrego. Operacja się udała, wszystko poszło zgodnie z planem, a terapia immuno­supresyjna okazała się właściwie zbędna, nie było żadnych oznak odrzucenia przeszczepu. Nowe serce od pierwszej chwili dostroiło się do mojego ciała, jakby znało je od zawsze, a moje ciało przyjęło je jak nieodłączną część siebie, i to nie tylko pod względem medycznym. W rzeczywisty, konkretny sposób wiedziałam, że do mnie należy, że wewnątrz mnie jest w domu, tyle że brakowało mi twojego ciała, twojej twarzy, tego charakterystycznego drżenia warg za każdym razem, kiedy chciałeś mnie pocałować. Chciałabym znów zatonąć w twoich przepastnych oczach, tęsknię za twoją skórą, za jej zapachem. Tęsknię za tobą, a twoja nieobecność jest przemożna i ogłuszająca.

Jutro mnie wypiszą. Mówią, że pierwsze cztery–sześć tygodni to najtrudniejszy etap, będę musiała odzyskać sprawność mięśni i powoli wracać do normalności… Jak ja mam wracać do normalności? Co to jest normalność?

Bez ciebie już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś.

Wpadłam na ciebie przypadkiem na szkolnym korytarzu. Zderzyliśmy się w kluczowym momencie, pędząc w przeciwnych kierunkach, i owo zderzenie okazało się brzemienne w skutki.

Gorące łzy kapią na papier, częściowo rozpuszczają atrament, ale te ślady wcale nie psują małego dziennika o żółtej okładce i białych kartkach. Miejscami wyblakłe słowa pozostaną nieodłączną częścią mojej historii, naszej historii, podobnie jak smugi błota i krwi zastygłe na okładce, której nigdy nie wyczyściłam.

Moje procesy fizjologiczne zwolniły, prawie zanikły, lekarze twierdzą, że to normalne, ale ja wiem, że nie chodzi tylko o operację. Nie chcę wracać do życia, Alex, nie bez ciebie.

To nie ma sensu, nigdy nic już nie będzie takie samo.

Mój ojciec powtarza, że brak reakcji równałby się zdradzie, że zmarnowałabym twoje poświęcenie. Matka wciąż płacze, myśli, że jej nie widzę i nie słyszę. Kłócą się, po tylu latach małżeństwa kłócą się i dzieli ich miłość do mnie oraz całkowicie odmienne sposoby jej okazywania.

Starają się, żebym ich nie usłyszała, rozmawiają scenicznym szeptem w korytarzu, nawet sobie nie wyobrażam, co się dzieje w czterech ścianach domu. Wydaje mi się, że mama wciąż mu nie wybaczyła, że nie powiedział jej od razu o moim stanie zdrowia. Może tak jak mama, ja też nigdy mu tego nie wybaczę.

W każdym razie robią, co mogą, żeby wszystko ukryć i nie przysparzać mi bólu, lecz atmosfera jest tak ciężka, że każdy by się domyślił. A ja czuję na sobie ten ponury nastrój, czuję go w swoim ciele, tym samym ciele, w którym wyczuwam odór leków, wymieszany ze zgniłym smrodem śmierci.

Nic już nie ma sensu.

Jestem zmęczona, zmęczona fizycznym bólem, leżeniem w łóżku, brzęczeniem wózków z lekami o szóstej rano, zmęczona dążeniem do mety, która już nie istnieje. Bo ty mnie nie odwiedzisz ani w porze obiadu, ani w porze kolacji, nie przyjdziesz ani dziś, ani nigdy.

Przyjeżdżałeś do Livorno dwa razy dziennie, żeby ze mną pobyć, żeby mnie pocieszyć, żeby się ze mną pośmiać, żeby wspólnie marzyć o przyszłości, którą nam odebrano, żeby zapisać ostatnie strony naszej opowieści i tworzyć nowe, zazdrośnie strzeżone wspomnienia – tęsknię za tym tak bardzo, że brakuje mi tchu.

Czekałam na ciebie codziennie w porze obiadu, a potem kolacji. Żyłam tylko dla tych chwil i dla przyszłości, którą mieliśmy budować, a ty przychodziłeś, punktualnie jak szwajcarski zegarek, i pomagałeś mi zapomnieć o bólu, lęku, niepokoju. Jesteś kochany, Alex, codziennie przynosiłeś mi inny prezent: bukiet kwiatów, pluszaka, płytę CD, zdjęcie. Codziennie wymyślałeś nowe zabawy, żeby mnie rozśmieszyć, codziennie pisałeś dla mnie wiersz, codziennie śpiewałeś mi piosenki, chociaż, jeśli mam być szczera, słoń ci nadepnął na ucho. Codziennie byliśmy razem, zawsze żegnaliśmy się, jakby to miał być ostatni raz, tuliliśmy się mocno i wymienialiśmy delikatne pocałunki w usta, kiedy lekarze nie widzieli.

Przy tobie byłam spokojna, bez lęku czekałam na Tego, który miał po mnie przyjść.

Nie bałam się, już nie, bo nauczyłeś mnie, jak być silną i odważną, nigdy nie pomyślałabym, że to ty umrzesz zamiast mnie. Ty, który swoją śmiercią podarowałeś mi życie.

Virginia, Ambra, Silvia, Claudio, Pietro i reszta kolegów i koleżanek z klasy, moi rodzice – wszyscy byli przy mnie, żebym nie czuła się samotna.

Chciałam wyzdrowieć, Alex, bardziej niż dla siebie chciałam wyzdrowieć dla ciebie, dla nas, żebyśmy mogli przeżywać nasz związek jak zwykły związek dwójki normalnych nastolatków, którym wolno kochać, biegać razem w deszczu, śmiać się i płakać z radości.

Teraz, kiedy ciebie zabrakło, nic już nie ma sensu.

Ani usiane gwiazdami niebo w letnie noce, ani jesienne burze i grzmoty, które rozpalały nasze zmysły, ani ta śmieszna, rozczochrana żyrafka w bokserskich rękawicach.

Po tobie została tylko pustka.

4

Jestem w domu, w mojej wspaniałej willi, która była kiedyś pałacem.

Dziś w tych przestronnych pomieszczeniach czuję się jeszcze bardziej samotna, choć wszyscy wokół poświęcają mi mnóstwo uwagi.

Oprócz rodziców – którzy wytrwale podtrzymują groteskową farsę swojego „idealnego” związku, obrażając tym samym nie tylko uczucia własnej córki, lecz także jej inteligencję – przez mój pokój przewijają się przyjaciele, którzy kiedyś byli NASZYMI przyjaciółmi: Silvia, Pietro, Claudio…

Virginia oczywiście częściej przebywa tutaj niż we własnym domu i tylko ona czasem zdoła zmusić mnie do uśmiechu swoją cierpliwością i promiennym usposobieniem. Nierzadko bawi się słowami i emanuje niemal przerażającym entuzjazmem; w taki sposób subtelnie przełamuje ograniczenia, które sama sobie nakładam, i może do mnie dotrzeć, darowując mi wykradzione ciemności chwile uśmiechu.

Ale któregoś dnia nieoczekiwanie spochmurniała i powiedziała:

– Pamiętasz, kiedy się poznałyśmy? Niedawno przyjechałaś z Kolumbii i ten dupek, który mówił, że cię kocha, nie odbierał już od ciebie telefonów… Ja również miałam za sobą związek, który boleśnie mnie naznaczył, i gdy nagle zaczęłaś opuszczać lekcje, naiwnie uznałam, że pewnie tylko cierpisz z miłości… byłam głupia. Głupia, nie mogę sobie wybaczyć, powinnam była usłyszeć i to, czego nie wyrażałaś słowami, ale tego nie zrobiłam. Chyba już zawsze będę się za to winić. Ylenia, błagam, wybacz mi, jeśli możesz.

– Nie powinnaś sobie niczego wyrzucać, Virginio – szepcę powoli, ponieważ wciąż brakuje mi energii. – Gdyby nie ty, w tamto popołudnie nie zaprosiłabym Aleksa do domu, żeby mi pomógł nadrobić szkolne zaległości… Stokrotki, przyniósł mi stokrotki, moje ulubione kwiaty. Właśnie tamtego dnia narysowałam czerwone serduszko w jego notesie. Czasem mam wrażenie, że to było coś w rodzaju przepowiedni. Jak myślisz, Virginio? Przepowiednie przewidują, co się stanie, czy decydują o tym?

– Cóż, i to, i to. Na przykład moja przepowiednia przewiduje, że szybko wrócisz do zdrowia, i decyduje, że jeśli tak się nie stanie, skopię ci tyłek.

I proszę, jak zawsze zdołała wycisnąć ze mnie słaby uśmiech, słaby nie tylko dlatego, że kiedy się śmieję, wciąż czuję straszny ból w piersi, lecz także dlatego, że jestem całkowicie pozbawiona sił, kompletnie wyczerpana.

Romulus i Remus zostali moimi osobistymi ochroniarzami. Wielkie i potężne psiska nie odstępują mnie ani na chwilę. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w kierunku nowego życia, psy czuwały u mego boku, gotowe mnie podtrzymać, gdybym się zachwiała. Kochają mnie, czuję to.

Pamiętasz, kiedy przyszedłeś tu po raz pierwszy?

Wspiąłeś się na furtkę i ze strachu zamknąłeś się w ich zagrodzie, podczas gdy moje psy zębami i pazurami zapamiętale rwały na kawałki opony i siodełko twojego skutera.

Alex, Alex… tyle chwil… tyle życia…

Cały czas mam przy sobie w łóżku twojego pluszaka – żyrafę w bokserskich rękawicach, rozczochraną i z podbitymi oczami.

Ojciec przestał narzekać, kiedy widzi mnie przed komputerem, wręcz przeciwnie, zachęca mnie, żebym go używała, żebym logowała się do mediów społecznościowych, rozmawiała z ludźmi na czacie. Przeraża go myśl, że mogłabym odciąć się od świata i że w samotności może zakiełkować we mnie widmo depresji. Depresja – jak twierdzą lekarze – po takiej operacji jak ta, którą przeszłam, jest niemal fizjologiczna, lecz w moim przypadku, po stracie ciebie, jest pierwszym krokiem w stronę rezygnacji z życia.

Twoja strona wciąż jest na Facebooku, nikt nie wpadł na to, by ją usunąć, a może nie chcieli, żebyś zniknął w eterze, jakbyś w tym wirtualnym świecie mógł wciąż się uśmiechać, robić zabawne miny na selfie z przyjaciółmi, patrzeć na mnie nieśmiałym, zachwyconym wzrokiem.

Wczoraj wpadł do mnie Claudio, twój towarzysz przygód i sąsiad ze szkolnej ławki. Często tu przychodzi, prawie codziennie. To swoisty rytuał, chyba bardziej potrzebny jemu niż mnie.

Niemal zawsze zjawia się o tej samej porze. Z torbą na ramieniu, niezdarny i chaotyczny jak zwykle, zagląda do mojego pokoju i przez kilka chwil stoi, opierając się ramieniem o framugę. Wciąż ma smutne oczy, jakby i jemu amputowano najważniejszą część ciała, a może raczej duszy.

– Cześć.

– Cześć, Claudio. – Zmuszam się do uśmiechu, nie mogę znieść tego przygnębiającego nastroju.

Wtedy on podchodzi i siada przy mnie. Opowiada o planach na przyszłość, o maturze, do której będziemy musieli podejść za rok, o kolegach ze szkoły i drogach, które wybrali… W gruncie rzeczy ja to wszystko wiem, czytam o tym na Facebooku, codziennie albo prawie codziennie.

Z wahaniem wyznał mi, że choć nie zdał, rodzice pozwolili mu wyjechać na wakacje za granicę.

Myślę, że podobnie jak moi rodzice obawiają się o nasze zdrowie psychiczne.

Chcą nam zapewnić rozrywkę, odciągnąć jak najdalej od wszystkiego, co nam przypomina o tobie. Co jest nie tylko niemożliwe, uważam, że jest także głęboko krzywdzące – odsuwanie od rzeczywistości sprawi jedynie, że za­mkniemy się w sobie.

Jesteśmy tutaj, ty nie żyjesz i musimy jakoś się z tym pogodzić, a jeśli odpowiedzią na to wszystko jest depresja, w porządku, niech będzie i depresja.

W każdym razie Claudio chyba naprawdę chce się wybrać w tę podróż.

– Dobrze będzie trochę się oderwać. Zmienić klimat, spróbować zacząć od nowa. Tylko przykro mi, że cię tu zostawiam. Ale będziemy w stałym kontakcie, przez internet.

I tak wraz z wyjazdem Claudia zniknie, choć nie na zawsze, ostatni namacalny fragment mojego poprzedniego życia. Przez jakiś czas będę musiała znosić dojmujące uczucie, że po wybudzeniu z narkozy znalazłam się w nowym świecie, zupełnie nieznanym, podobnie jak ludzie, jak ja sama. Claudio był ważną częścią dawnego świata, mogłabym właściwie powiedzieć, że stanowił swoiste ogniwo, łączące „przed” i „po”, to jemu zawdzięczam ten dziennik, i nie tylko.

Jest przystojny… Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam, może dlatego, że moje oczy zawsze, nieustannie szukały twoich, a wszystko inne tworzyło tylko olbrzymie, nieostre tło.

Był twoim najlepszym przyjacielem, ale nigdy o tobie nie wspomina, ja również nie pytam o to, czego od początku chciałam się dowiedzieć… o twoje ostatnie chwile, ostatnie słowa, czy cierpiałeś, czy mnie wołałeś.

Claudio i ja rozumiemy się świetnie, dwoje tchórzy, którzy nie mają odwagi stawić czoła własnym demonom w obawie, że zdradzą swoje uczucia; a może boją się, że nie poradzą sobie z nawrotem bólu, który zamiast łagodnieć z upływem czasu, staje się coraz trudniejszy do zniesienia, aż w końcu spowija wszystko, każdą myśl, każdy podmuch wiatru, każdy oddech.

5

Siedzę przy biurku, planując podróż.

Ojciec wręczył mi kopertę z dwoma tysiącami euro i bilet.

Kochana Córeczko, jestem z Ciebie dumny, z Twojej odwagi, Twojej siły, Twojej urody, Twojej inteligencji. Widziałem, jak starasz się wyrwać ze swojego piekła, pokonać swoje demony, jak przykładasz się do nauki, cierpliwie i sumiennie. Już wystarczy, zasłużyłaś na wakacje. Powinnaś się bawić i o niczym nie myśleć, po prostu żyć. Masz tu dwa tysiące euro, zdecyduj, dokąd chcesz pojechać, i zrób z nich dobry użytek. Baw się, Córeczko.

PS Mamą ja się zajmę, odwrócę jej uwagę, żeby się nie denerwowała, Ty po prostu żyj.

Tata

Wygląda na to, że moi rodzice i rodzice Claudia myślą podobnie i mają takie samo podejście do problemów. Może to kwestia wieku? Ich pokolenia?

Raczej nie konsultowali się z lekarzem…

Tak czy owak, też chciałabym na jakiś czas zmienić klimat, więc koniec gadania i niepotrzebnych dyskusji.

Czasem wydaje się, że ojciec czyta mi w myślach.

Bóg jeden wie, jak bardzo pragnę na trochę wyjechać, po długich miesiącach spędzonych w łóżku jest mi to potrzebne.

Wyrwać się stąd i naprawdę rozpocząć nowe życie.

Tylko teraz muszę zdecydować, dokąd jechać.

Mogłabym pojechać do Nicei, tam wybrał się Claudio. Opowiadał mi o kasynach, o restauracjach na świeżym powietrzu, o dyskotekach, klubach tematycznych i fantastycznym morzu… i że zostało mu tylko fantastyczne morze, bo jest całkiem spłukany. Ach, ach, ach. Claudio… nigdy się nie zmieni. Spotykamy się jako dobrzy przyjaciele, chociaż czasami…

Po powrocie z wakacji powiedział mi, że Nicea byłaby dla mnie idealnym miastem, że tamtejszy klimat jest łagodny nawet zimą. Czasem wydaje mi się, że wolałby wybrać się w tę podróż razem ze mną, bo w taki czy inny sposób odcisnęłam się piętnem na ważnej i niezapomnianej części jego życia.

Ja natomiast wolałabym w podróży pozostać sama ze sobą, żeby się odnaleźć i może, optymistycznie rzecz biorąc, odzyskać trochę pogody ducha.

Albo mogłabym wrócić do Kolumbii, do Bogoty, miasta, które jest mi tak bliskie, gdzie byłam szczęśliwym i beztros­kim dzieckiem. Tam odnalazłabym dawne przyjaźnie, pierwsze zauroczenie, niegdysiejsze przyzwyczajenia. Magię tego kraju od razu czuje się przez skórę, tę magię, którą powolutku zaczynam znowu odczuwać: wibruje we mnie, choć wciąż pozostaje uśpiona.

Czasem myślę, że już nie wróci albo nie będzie tak silna jak kiedyś, kiedy ty i ja byliśmy razem.

A może… może pojechałabym na Sycylię. Co ty na to, Alex? Marzyliśmy, że wybierzemy się tam po skończeniu szkoły, tyle razy mi powtarzałeś: „Po maturze zabieram cię na Sycylię i zobaczysz, jak piękna jest moja kraina. Aromat cytrusów, ostry zapach morskiej wody, słońce parzące skórę”.

Nie wiedziałam, że nigdy tam nie byłeś, że odkąd twój ojciec przeprowadził się do Toskanii w latach gospodarczego boomu, nie wrócił już tam, skąd pochodził, choć wszystko: jego rysy, każde jego spojrzenie, jego wyraz twarzy i sposób wyrażania się, przywodziło na myśl Sycylię.

Niełatwo wybrać… może mogłabym pojechać w kilka miejsc. Tak… mam dwa tysiące euro. Dookoła świata w dwa tysiące euro i sto osiemdziesiąt dni.

Uśmiecham się do swoich myśli, gubię się w gąszczu wspomnień… Mimo wszystko życie jest piękne.

Mogłabym wybrać miejsce, o którym nigdy nie myślałam, które nie wiąże mnie z niczym i nikim, mogłabym…

I kiedy myślami wciąż jestem w podróży, sygnał czatu przywraca mnie do rzeczywistości.

„Cześć, Ylenia, jestem Giorgia, nie znamy się, ale tak naprawdę sporo o tobie wiem. Przeczytałam wszystkie artykuły w gazetach z tamtego czasu… o wypadku Aleksa, o twojej operacji. Dziennikarze bywają hienami, ale bez nich nigdy nie poznałabym twojej historii. Myślę, że ty i ja mamy ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Również przeszłam trudną operację. Nie taką jak twoja, absolutnie, nie ma nawet porównania z operacją na otwartym sercu, ale zawsze to operacja. Przeszczepiono mi rogówki w oczach. Cierpiałam na ich owrzodzenie bakteryjne. Pewnie zastanawiasz się – i słusznie – dlaczego się z tobą kontaktuję… Myślę, że mam oczy Aleksa, Ylenia, myślę, że noszę w sobie jego część. Chciałabym się z tobą spotkać. Muszę opowiedzieć ci o paru delikatnych, osobistych sprawach. Jeśli chcesz do mnie przyjechać, mieszkam w miasteczku niedaleko twojego. W Bibbonie. Tu masz mój numer komórki. Dzwoń, kiedy chcesz. Giorgia”.

Brak mi słów. Nie odpowiadam, zamykam okienko rozmowy. Czuję się w jakiś sposób zbrukana, urażona. Moja historia była publicznie znana, nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Leżałam wtedy w szpitalu i na pewno nie czytałam gazet, rodzice nie pozwoliliby mi ich czytać, doświadczałam wystarczająco dużo udręki, nie było sensu przysparzać mi bólu.

Teraz uświadamiam sobie, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej, że nic nie wiem o tamtych dniach, dostałam tylko garść niezbędnych informacji, które miały wyjaśnić pustkę przy mnie i wyczuwalną obecność w moim ciele.

Obecnie żałuję, że nie miałam odwagi zapytać Claudia o te ostatnie chwile. Nie mogę znieść, że ktoś obcy wie więcej ode mnie, ta jakaś Giorgia… i jeszcze opowiada, że niby ma twoje oczy… nie cierpię jej.

Może powinnam się cieszyć, że ją spotkałam, w jej oczach mogłabym naprawdę odnaleźć twoje spojrzenie, ale ja w to nie wierzę, te oczy nie będą miały kształtu twoich ani ich barwy, a przede wszystkim nie spojrzą na mnie tak, jak patrzyłeś ty.

Otwieram czat i nagle odpowiadam.

– Masz gazety z tamtego okresu?

– Tak, mam wszystkie, wyszukałam w bibliotece i zrobiłam kopie.

– Mogłabyś mi je wysłać?

– Nie, nic nie będę wysyłać, jeśli chcesz, dam ci ksero, tylko musisz do mnie przyjechać. Mówiłam już, muszę z tobą pogadać.

Jestem oburzona, naprawdę oburzona. Za kogo ona się uważa? Co za arogancja… Poza tym to mocno przypomina szantaż, do cholery.

Wklepuję imię Claudia i na monitorze otwiera się nowe okienko.

„Cześć, Claudio, nigdy nie miałam odwagi cię zapytać, może nawet teraz nie mam, dlatego piszę na czacie, zamiast zapytać twarzą w twarz, ale już czas, żebym się dowiedziała. Mógłbyś mi opowiedzieć o dniu wypadku? Proszę, muszę się dowiedzieć, co się tego dnia działo, minuta po minucie… i co się stało później, tuż po”.

Mija kilka minut, które ciągną się bez końca.

Oczekiwanie trwa zbyt długo jak dla mnie, a klepanie w klawiaturę komputera to odpowiednik wdychania papierosowego dymu: pomaga rozładować stres.

„Pewnie nie ma cię przy komputerze, nie odpowiadasz, nic z tego. Nie mogę się dodzwonić na twoją komórkę. Szkoda. Skontaktuj się ze mną, kiedy tylko będziesz mógł. Ściskam, Ylenia”.

Sprawdzam w internecie, jak dojechać do Bibbony, miasteczka, w którym mieszka Giorgia. Jest autobus o 15.30, który dociera tam około 15.50, jedzie mniej więcej siedem­naście minut, a ostatni powrotny odjeżdża około 19.45. Wracam do czatu.

– Jutro o szesnastej jestem u ciebie, nie zapomnij ksero, tu masz mój numer. Zobaczymy się na pierwszym przystanku autobusu. Powinien się zatrzymać koło skweru. Nie spóźnij się, bo sobie pójdę, nie zamierzam czekać na próżno ani minuty.

Odpowiedź pojawia się natychmiast.

– Będę, nie spóźnię się, przyniosę ci ksero gazet, ale najpierw mnie wysłuchasz. Zobaczysz, nie pożałujesz, proszę cię tylko o trochę zaufania i odrobinę czasu, moim zdaniem to, co chcę ci powiedzieć, bardzo cię zainteresuje, ale nawet jeśli nie, z pewnością nie będziesz mogła mi odmówić i mimo wszystko pomożesz.

Jestem zdecydowana dowiedzieć się, o co tu chodzi, i to nie tylko dlatego, że chcę dostać od niej gazety.

Wysyłam esemesa do Virginii: informuję ją, że jutro nie możemy się spotkać. Zanim ona pierwsza mnie spyta, dlaczego jej unikam. Nie umiem kłamać i nie jest mi łatwo tak po prostu znaleźć dobrą wymówkę.

W miarę upływu minut myśli o jutrzejszym dniu stają się coraz bardziej natrętne.

Giorgia… Giorgia może być kimkolwiek, nawet wariatką. W sumie jest dziwna, więc ostrożność nie zawadzi. Mogłabym poprosić Ivana, ale na razie nie chcę, żeby Virginia się dowiedziała, sama nie wiem dlaczego. Nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział. To moja sprawa, bańka mydlana, która niedługo pryśnie i zniknie bez śladu – gdybym zaczęła o niej rozmawiać, tylko wyolbrzymiłabym wszystko i bardziej bym się zdenerwowała.

Ale potem strach wygrywa, a potrzeba odzyskania spokoju przyćmiewa wszystko inne. Dzwonię do Ivana na komórkę, przecież jest karabinierem, będzie mógł mi coś powiedzieć, choćby to, czy imię i nazwisko z profilu na Facebooku, z którego się ze mną skontaktowała, są prawdziwe: czy to prawdziwa dziewczyna, a nie ktoś, kto się ukrywa za fałszywą tożsamością.

Opowiadam Ivanowi, że Giorgia skontaktowała się ze mną przez czat i że chciałaby mnie poznać. Pomijam szczegóły, zwłaszcza wszystko, co dotyczy ciebie i tamtych dni.

Usprawiedliwiam się, tłumacząc, że po operacji i twojej śmierci wszystkiego się boję, w tym nawiązywania znajomości.

Ivan jest jak zwykle szybki i dokładny. Wkrótce oddzwania i mówi, że Giorgia nie ma kartoteki, pochodzi z dobrej rodziny i że nie powinno być żadnych problemów.

– Śmiało, Ylenia, żyj tak jak wszystkie twoje rówieśniczki – mówi. – Te lata, te chwile już nie wrócą. Musisz żyć teraz, bo życie to cenny dar i trzeba się rozkoszować każdą chwilą.

Ivan jest mądry, jest niczym starszy brat, którego nigdy nie miałam, ale zarazem jest chłopakiem, którego chciałabym bliżej poznać.

Nie wiem, co robić, a właściwie wiem, jutro pojadę spotkać się z Giorgią. Jestem bardzo ciekawa i już postanowiłam, że zobaczę się z nią bez względu na wszystko.

6

O 16.00 mój autobus dojedża do pętli. Jestem niespokojna, dawno się tak nie denerwowałam. Między moimi szalejącymi synapsami błyskają tysiące pytań.

„Ciekawe, czy już tu jest?” – zastanawiam się, wysiadając z autobusu.

Niebo jest nieruchome, powietrze ciepłe. Wyczuwa się w nim zapach kwiatów, napływający ze skweru i zza płotu.

Rozglądam się, wokół kręci się niewielu ludzi.

Dostrzegam dziewczynę o blond włosach, idzie w stronę parku, wpatruję się w nią uporczywie, już mam zawołać, ale widzę, że unosi do ucha telefon. Z tego, co mówi, wynika, że to nie ona. Nie mam pojęcia, jak może wyglądać ta Giorgia, na Facebooku nie ma ani jednego jej zdjęcia, ale sama stwierdziła, że dobrze mnie zna: przyjrzała mi się dokładnie na zdjęciach w gazetach i na moim profilu i, kochany Aleksie, przypuszczam, że równie uważnie przyjrzała się tobie, co trochę mnie drażni i budzi we mnie zazdrość. Dziwne, myślałam, że zazdrość jest domeną żywych, ale nadal jestem o ciebie piekielnie zazdrosna. Wciąż pogrążona w myślach o tobie widzę, że zbliża się do mnie dziwny typ, ma głupią minę, dziwacznie się porusza, niezbornie, rozgląda się.

Przez chwilę się boję: a jeśli za profilem kryje się jakiś szaleniec, potwór, który właśnie w ten sposób mnie zwabił?

Z gazet wynika, że takich zdarzeń nie brakuje, że oni uważnie obserwują swoje ofiary, dowiadują się wszystkiego, w tym pozornie nieistotnych szczegółów.

Odpędzam tę myśl.

„Przestań, Ylenia – mówię do siebie. – Oglądasz za dużo telewizji i wszystkim się przejmujesz. Wyrzuć z głowy te absurdalne myśli, rozejrzyj się i poszukaj Giorgii”.

Ale chyba mam strach wypisany na twarzy, co nieuchronnie przyciąga uwagę dziwnego osobnika.

Idzie w moim kierunku, jestem tego pewna, rozglądam się, szukam pomocy, drogi ucieczki… nic z tego.

Idzie, tym osobliwym krokiem, wbijając we mnie obłąkane spojrzenie. Moje serce łomocze jak szalone, chciałabym krzyknąć, ale jak w najgorszych koszmarach nie mogę wydobyć z siebie głosu, chciałabym uciec, ale nogi nie chcą się poruszyć. Jest o krok ode mnie, wyciąga rękę i łapie mnie za ramię… Brakuje mi tchu.

Spoglądam na niego, wygląda okropnie, od razu widać, że ten człowiek nie jest normalny. Żegnam się z życiem. Ja, która walczyłam ze śmiercią i wygrałam, mogę teraz zginąć z ręki przestępcy, wariata, szaleńca.

– Puść mnie! – krzyczę.

Ale on ściska jeszcze mocniej i nachyla się do mnie, aż jego oczy niemal dotykają moich. Patrzy na mnie z góry, czuję jego cuchnący oddech.

Moje oczy napełniają się łzami.

W tej samej chwili słyszę kobiecy głos:

– Mario!

Mężczyzna odwraca się, ale nie puszcza mojego ramienia, ściska tak mocno, że niemal sprawia mi ból swoją kościstą, drżącą ręką.