Nieostatnie pożegnanie 3 - Na zawsze razem. - Melka Kowal - ebook

Nieostatnie pożegnanie 3 - Na zawsze razem. ebook

Kowal Melka

0,0

Opis

Trzeci i ostatni tom powieści "Nieostatnie Pożegnanie - Na zawsze razem".

Wdech, wydech, wdech, wydech...

Choć burza już minęła, na Oliwię i jej bliskich jak grom z jasnego nieba spadła jeszcze jedna wiadomość. I to tak zaskakująca, że trudno opracować jakikolwiek plan. Oliwia jednak jest już doskonale zahartowana i wie, że nikt nie zadba o nią tak, jak zrobi to ona sama. Całe szczęście, że ma obok siebie Marlenę...

...która urodziła się chyba pod nieszczęśliwą gwiazdą, bo nadal nie może zaznać spokoju. Demony ostatnich miesięcy wciąż ją nawiedzają i nawet jej prywatny Ghost Rider o imieniu Borys nie ma wystarczająco sił do walki z nimi. Do tego jeszcze kłopoty w firmie... Ileż może znieść jedna krucha istota, która przecież nie tak dawno temu była jeszcze po drugiej stronie?

Co robić, kiedy okazuje się, że najbardziej krzywdzą nasi najbliżsi? Komu można jeszcze zaufać? Kogo chwycić za dłoń, żeby pójść z nim w stronę zachodzącego słońca? Pamiętajmy jednak, że to historia o przyjaźni silniejszej niż wszystko inne. Silniejszej nawet niż śmierć.

Dane szczegółowe:
  • Tytuł: Nieostatnie pożegnanie - Na zawsze razem
  • Autor: Soymel - Melka Kowal
  • Gatunek: literatura obyczajowa
  • Język wydania: polski
  • Język oryginału: polski
  • Data premiery : 12.12.2023
  • Format: Książka papierowa
  • Liczba stron: 528
  • ISBN: 978-83-965515-2-8

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 505

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Melka Kowal-Głuc

Tekst: Melka Kowal-GłucRedakcja strukturalna: Dominika KardaśRedakcja merytoryczna: Magdalena Wołoszyn-Cępa | @obledniebezblednieKorekta techniczna: Sylwia Chojecka | odslowado.plSkład: Tomasz Chojecki | odslowado.plProjekt okładki: Karolina Pawłowska | @cup.of.laynaGrafiki: © pingebat, © K Ching Ching – adobe.stock.com

ISBN: 978-83-965515-2-8

Dystrybucja: https://soymel.pl/

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, fonograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Instagram: https://www.instagram.com/s0ymel/TikTok: https://www.tiktok.com/@s0ymel

Moim kochanym czytelniczkom –

to zaszczyt tworzyć dla Was

Niektóre rozdziały książki poruszają tematy powszechnie uznawane za trudne. Pamiętaj o tym, droga czytelniczko.

Prolog

Naglący dźwięk telefonu skutecznie zakłócił jej tę krótką chwilę, którą chciała mieć tylko dla siebie.

– Nożeż kurwa! Ani sekundy spokoju – dało się słyszeć spośród gęstych kłębów pary, a po chwili wyłoniła się z nich jasnowłosa postać.

Anka szczerze nienawidziła, gdy ktoś wyciągał ją spod prysznica. Ale gdy przyjmowała tę posadę, wiedziała, na co się pisze. Zdawała sobie sprawę z tego, że terminarz będzie mieć napięty do granic możliwości. W końcu co chwila gdzieś ktoś potrzebował, żeby przeprowadzić go na drugą stronę. No i mimo wszystko kochała tę robotę, nawet jeśli konsekwencje wyboru takiej, a nie innej profesji po raz kolejny boleśnie gryzły ją w dupę niczym nasza szkapa.

– Idę! Już idę, do jasnej cholery – sarkała pod nosem, jakby łudziła się, że rozmówca ją usłyszy i cierpliwie zaczeka, aż Anka dotrze do telefonu.

Zawinięta jedynie w wysłużony, poszarzały ręcznik, przemierzała mieszkanie, kierując się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Jej bose i wciąż mokre stopy zostawiały za sobą kałuże niemal niewidoczne na jasnych kafelkach.

– Tu Śmierć, w czym mogę pomóc? – zapytała spokojnym, profesjonalnym tonem, zupełnie jakby jeszcze przed sekundą nie wyklinała tego kogoś, kto zakłócił jej chwilę relaksu pod prysznicem.

Gdy w odpowiedzi usłyszała niski, dobrze znany głos, natychmiast zamarła. Instynktownie cała się wyprężyła, jakby miała zasalutować. W popłochu rozejrzała się po skromnym wnętrzu.

Na jej lokum w gmachu głównym składał się jedynie pokój z małą łazienką. Pracownicy, a już zwłaszcza tacy jak ona, nie potrzebowali własnych mieszkań z prawdziwego zdarzenia. Wystarczyło im miejsce, w którym mogli dokonać ekspresowej regeneracji, by zaraz powrócić do swoich obowiązków. Toteż szefostwo nie przejmowało się zbytnio kwaterami, które oddało do użytku swym najwierniejszym i najciężej pracującym ludziom. Tym bardziej zaskoczył ją fakt, że owo szefostwo nie tylko wiedziało o jej istnieniu, ale w dodatku kontaktowało się z nią bezpośrednio…

– Tak jest, Szefie – odpowiedziała i nerwowo przełknęła ślinę. Ze stresu nie wiedziała, jak się zachować. Właśnie otrzymała tajną misję, a uszy aż piekły ją od informacji, które usłyszała. Jej pierwsza tajna misja… Bilet do awansu!

– Nikt nie może o tym wiedzieć. Jesteś całkowicie odpowiedzialna za powodzenie tej sprawy – wytłumaczył spokojnie głos w słuchawce.

– Oczywiście, rozumiem. Szefie, zapewniam, że służenie tobie zawsze było, jest i będzie moim priorytetem. Będę czekać na dalsze wytyczne – dodała służalczo, ale odpowiedział jej tylko jednostajny dźwięk zakończonego połączenia.

Anka przez chwilę nadal stała w miejscu i ciężko oddychała. Była sztywna jak struna, jakby czekała na polecenie „spocznij”. A gdy ono nie nadeszło, bezbrzeżnie zdumiona, zaczęła krążyć tam i z powrotem. Przeczesywała palcami mokre blond włosy, które szeleściły od znajdującej się w nich piany. Jej ruchy były nerwowe, a ręce lekko drżały.

Gdy w końcu trochę ochłonęła, dotarło do niej, że chyba powinna wrócić do łazienki i się ogarnąć. Przecież nie mog­ła wybiec z mieszkania pokryta pianą i w samym ręczniku. To była ważna i trudna misja, zlecona przez samego Szefa. Tu trzeba było więcej finezji, sprytu i rozsądku. Spojrzała w lustro i napotkała swoje rozszerzone ze zdumienia niebieskie oczy. Wyglądała jak królik na autostradzie, skulony i zbyt przerażony, by w porę umknąć. Zerknęła na poplątane włosy – z nimi też powinna zrobić porządek, bo sięgały już sporo poniżej piersi, ale czas jak zwykle nie dopisywał.

Oderwała wzrok od swego niezbyt zachęcającego odbicia i skierowała go na dłonie zaciśnięte na brzegu umywalki. W prostej łazience wyłożonej zwykłymi białymi płytkami nie było żadnych zbędnych udogodnień ani dekoracji. Obok jedynego okna wychodzącego na wschód zainstalowano prysznic, najtańszy model, jaki można było dostać w Skytoramie. W dodatku od miesięcy prosił się o wymianę. Wąż był dziurawy jak durszlak i woda tryskała z niego na wszystkie strony, więc Anka próbowała wyobrażać sobie, że jest w aquaparku i w jej ciało uderzają bicze wodne. W dodatku gruba uszczelka przy podłodze średnio radziła sobie z zatrzymywaniem większej ilości wody, więc mikrołazienka często bywała zalana. Tuż obok prysznica, poniżej lustra, znajdowała się wspomniana mikroskopijna biała umywalka.

Gdyby nie to, że Anka miała wyjątkowo pogodne usposo­bienie i była oddana swojej misji, musiałaby sama przed sobą przyznać, że życie Śmierci po śmierci po prostu ssie. A tego zdecydowanie nie chciała robić. Lubiła szacunek, którym ją obdarzano. Lubiła ten dreszcz niepokoju, gdy w towarzystwie ktoś wspominał o jej profesji. I mimo że nie przyznawała się do tego głośno, lubiła wzbudzać strach u co poniektórych. Jeśli miała cieszyć się takim szacunkiem za cenę tej klitki – trudno. Dla tego wszystkiego była w stanie znieść nawet fakt, że gdyby się uparła, mogłaby jednocześnie korzystać z kibla i golić nogi pod prysznicem.

Pokój nie wyglądał o wiele lepiej, choć jego zaletą było ogromne okno, przez które każdego wieczora i ranka mog­ła obserwować miasto zasypiające i budzące się do życia. Oczywiście wtedy, gdy miała na to czas. Pojedyncze drewniane łóżko ustawiła pod ścianą naprzeciwko okna. Codziennie przysięgała sobie, że jeszcze jedno skrzypnięcie, a felerny mebel wyleci na rajskie ulice prosto w pegazie łajno, gdzie jego miejsce. Oprócz łóżka na wyposażeniu miała jeszcze tylko stolik nocny oraz pękającą w szwach białą szafę ze Skykei. Jeśli Anka kochała jeszcze coś poza swoim psem, zdecydowanie były to ubrania. Ubrania, w których, jak zauważyła przez uchylone drzwi, ten przebrzydły sierściuch ucinał sobie właśnie drzemkę. Śmierć westchnęła tylko z lekką irytacją, bo sama była sobie winna – w pośpiechu wywaliła je z szafy na podłogę, i łudziła się, że później to posprząta.

Gdy na powrót weszła pod strumień – dla odmiany zimnej – wody, nadal miała mieszane uczucia co do zadania, które jej powierzono. Jednak pod koniec prysznica poza dreszczami pojawiło się też lekkie ukłucie ekscytacji… To… To miało wszystko zmienić.

– Doris! – zawołała do śpiącego czworonoga i wypadła z łazienki jak poparzona. – Mamy tajne zadanie od samego Szefa! Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czeka nas wcześniejsza emerytura! – Klasnęła w dłonie z podekscytowaniem, które zaspany zwierzak zdawał się mieć w głębokim poważaniu.

I tylko jeden malutki szczegół rzucał cień na tę wspaniałą perspektywę: musiała wmieszać się w sprawy, w których bardzo nie chciała brać udziału… Ale tego dnia Anka postanowiła zwyczajnie się tym nie przejmować. Wolała rozmyślać o dniu, w którym zrobi wszystko to, na co teraz brakowało jej doby. Od najdroższego fryzjera po najdroższy apartament w Słodkiej Ostateczności.

I

Oliwia

Promienie słońca przyjemnie ogrzewały moje nieco już zziębnięte ciało. Czarny prochowiec okazał się zbyt lekki jak na panującą tego dnia temperaturę. Wyjątkowo dałam się zwieść słońcu i pod spód założyłam tylko cienką bluzę, a do tego dopasowane legginsy i wysokie białe skarpetki. Poza tym zadawałam szyku w najbardziej styranych i zarazem najwygodniejszych sportowych butach, jakie miałam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mogę wyglądać groteskowo, ale stawiałam na komfort, nie powabną prezencję, której zdecydowanie nie potrzebowałam w obecnej sytuacji. Zresztą ostatnimi czasy najchętniej nie wychodziłabym spod koca i wcale nie było to winą pogody, która jak na początek listopada i tak okazała się wyjątkowo łaskawa. Oj nie, chodziło o coś zupełnie innego… Ciągle bezskutecznie próbowałam uciec od decyzji, które musiałam podjąć. Co rusz wymyślałam coś, co pozwoliłoby mi choć przez chwilę zająć myśli.

Moim pierwszym projektem rozpraszającym miały być poszukiwania mieszkania, ale jak na złość od razu znalaz­łam idealne. I to w budynku naprzeciwko tego, w którym mieszkał Sam. Miało to swoje plusy i minusy, ale przytulne lokum sprawiało, że moje serce biło szybciej od momentu, gdy ujrzałam zdjęcia na portalu z ogłoszeniami. Już godzinę po znalezieniu go i telefonie do agencji nieruchomości wbiegłam napalona jak szczerbaty na suchary wprost na czwarte piętro eleganckiego bloku. Przechadzałam się po opustoszałym i lekko zaniedbanym wnętrzu z myślą, że to właśnie może być mój dom. Jakże inne było to uczucie od tych, które towarzyszyły mi dotychczas…

Jeszcze tego samego dnia wpłaciłam pokaźną zaliczkę, a kilka dni później podpisałam dokumenty i stałam się dumną właścicielką mieszkania numer siedem przy Królewskiej piętnaście. Tym sposobem projekt rozpraszająco-poszukiwawczy poszedł się bujać, ale nawet mnie to nie zezłościło – wręcz przeciwnie, czułam spokój i słuszność co do swojej decyzji, a to zdecydowanie była nowość.

Druga próba rozproszenia uwagi – przeprowadzka – oczywiście według mojego planu musiała się odbyć na-ten-tychmiast. Sądziłam, że nikt nie odważy mi się sprzeciwić, biorąc pod uwagę moje słynne już huśtawki nastrojów, ale nieświęta trójca była nieprzejednana. Ach, taaak… zapomniałam wspomnieć, że moja zdradziecka przyjaciółka Marlena, Sam i, o zgrozo, Nataniel absolutnie zgadzali się co do jednej rzeczy: że nie mogę się ­przemęczać. ­Ograniczanie moich swobód obywatelskich stało się ich pasją. Co chwilę słyszałam rzeczy w stylu: „Oli, nie możesz mieszkać tu w trakcie malowania! Opary z farby mogą zaszkodzić tobie i dziecku!”.

No dobra… Możliwe, że w tym mieli trochę racji, ale naprawdę doprowadzali mnie do szału. Zabraniali mi ­tysiąca i jednej rzeczy w imię tego całego nieprzemęczania się. Jeszcze nawet nie zdecydowałam, czy chciałabym urodzić to dziecko – o czym nie omieszkałam im za każdym razem wspominać. Ale Zjednoczone Gnojki i na to miały odpowiedź. Nawet Sam! Nawet on trząsł się nade mną jak osika:

– A co, jeśli będziesz chciała utrzymać ciążę i stracisz ją przez nieostrożność? Daj sobie chwilę.

Plan rzucenia się w wir przeprowadzki został więc natychmiast ukrócony. Pewnego dnia posadzili mnie na mojej zdezelowanej kanapie, Marlena wetknęła mi w jedną dłoń kebaba z dużą ilością sosu czosnkowego, w drugą Nataniel uczynnie wsunął mi puszkę sprite’a, a Samael ­rozłożył mi serwetkę na kolanach… Tyle i aż tyle wystarczyło, by w końcu mnie złamali. Czułam, że coś się święci, ale gdy siedziałam z ustami pełnymi mięsa, sosu i białej kapusty, moja wola walki osłabła. Chwyt poniżej pasa. Skubańce wiedziały, gdzie uderzyć.

Skoro nie mogłam zająć się przeprowadzką, zaczęłam uciekać do parku. Ale o ile spacery były przyjemne, o tyle mijanie co krok mam z wózkami nijak mi nie pomagało. Zwłaszcza że bywałam tam tak często, że powoli zaczynałam poznawać rozkład dnia poszczególnych mamusiek. Wiedziałam, jak mają na imię pociechy drepczące wokół nich, które dzieci lubią się ze sobą bawić, a które są małymi łobuzami i zabierają innym zabawki, no i które mamy są sympatyczne, a które lekko nawiedzone.

Za każdym razem, gdy wybierałam się na spacer, obiecywałam sobie, że będę trzymać się z daleka od placu zabaw, by oczyścić umysł. I za każdym razem lądowałam na mojej ulubionej ławce, by z lekkim uśmiechem przyglądać się zabawom małych odkrywców. Zupełnie nic nie mogłam poradzić na to, że zamiast pozbyć się myśli o dziecku, kończyłam z myślą, czy te maluszki, które były moimi ulubieńcami, moje własne dziecko też by polubiło.

Nie inaczej było teraz, gdy w chłodne listopadowe przedpołudnie lekko drżałam z zimna, łapiąc skąpe promienie słońca. Nazajutrz czekała mnie wizyta u lekarza, na której mieliśmy sprawdzić, czy serce dziecka bije. To stanowiło pierwszy schodek mojego być albo nie być w roli mamy. Przecież mogłam się dowiedzieć, że sprawa rozwiązała się sama… albo nadal pozostać z wyborem, który ­ciążył mi na barkach. Najgorsze chyba było to, że nigdy się nie zasta­nawiałam, czy w ogóle chciałabym mieć dzieci. Macierzyństwo zdecydowanie nie pojawiało się w moich planach nawet w perspektywie najbliższych dziesięciu lat. ­Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić z faktem, że ten czas drastycznie skrócił się do ledwie siedmiu, ośmiu miesięcy, które mi pozostały, jeśli zdecyduję się urodzić. Czy naprawdę byłabym gotowa stać się jedną z nich? Jedną z mam, która z troską ociera łzy po bolesnym upadku dziecka i przytula je tak, jakby było najcenniejszym, co posiada? Nie miałam pojęcia.

Siedziałam na ławce na skraju placu zabaw i wwiercałam się wzrokiem w karuzelę w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Cóż… Ostatecznie okazało się to niezbyt dobrym pomysłem, bo pęd karuzeli sprawił, że fala mdłości uderzyła mnie z siłą młota pneumatycznego. Słodki posmak wypełnił moje usta, więc szybko zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów, by powstrzymać się przed zwróceniem skąpego śniadania, które zjadłam tuż przed wyjściem.

– Moja piękna, chyba się nie pochorujesz? Lekko zzieleniałaś…

Wzdrygnęłam się, przestraszona, co tylko pogorszyło sytuację, i już wiedziałam, że za chwilę może być za późno. Bez słowa wstałam i chwiejnym krokiem udałam się w drogę powrotną. Ale natrętny głos ruszył za mną. Jakżeby inaczej.

– Przynieść ci coś? Może wody?

Ponownie nie odważyłam się odpowiedzieć. Najszybciej, jak mogłam w tej sytuacji, próbowałam zniknąć z zasięgu wzroku innych spacerowiczów. Niestety każdy krok po usianej liśćmi ścieżce wywoływał nieprzyjemne wstrząsy żołądka. Już wiedziałam, że nie dam rady. Spojrzałam błagalnie w jasnoniebieskie oczy, a duża, ciepła dłoń spoczęła na moim ramieniu i delikatnym naciskiem poprowadziła za szeroki pień wiekowego dębu.

Sam usłużnie stanął tyłem i osłonił mnie przed widokiem ewentualnych spacerowiczów. Sekundę później zaczęły mną wstrząsać torsje. Nadchodziły jedna za drugą, a kiedy już myślałam, że to wreszcie koniec, pojawiła się kolejna, tak dla pewności, że dzisiaj już będę zupełnie do niczego. Kręciło mi się w głowie, ale uczucie mdłości zniknęło; zastąpiły je wyczerpanie, zawstydzenie i okropny posmak w ustach wyschniętych na wiór. Niestety z przykrego doświadczenia wiedziałam, że to tylko chwilowa przerwa, a mdłości powrócą za jakiś czas.

– Cóż… to było zupełnie obrzydliwe – mruknął Sam, ale zreflektował się, gdy zobaczył moje niewesołe spojrzenie. – Mam nadzieję, że już ci lepiej.

– Tak, po tym zawsze jest lepiej, aż do następnego razu, i tak w kółko. Powinieneś już to wiedzieć, skoro jakimś cudem notorycznie nachodzisz mnie w takich sytuacjach – westchnęłam zmęczona i wytarłam strużkę potu spływającą po skroni.

Sam wyciągnął w moją stronę miętówkę – uczynny jak zawsze. Zgodnie z naszą dziwną tradycją przyjęłam ją z wdzięcznością i wsunęłam do ust.

Już od jakiegoś czasu tak to między nami wyglądało. Mnie dopadały mdłości, a on jakimś cudem zjawiał się, by potrzymać mi włosy czy odprowadzić mnie do domu. Ciąg­le był w pobliżu, niewidoczny dla moich oczu, ale zawsze obecny. Było w tym coś ujmującego, choć wolałam ignorować fakt, że też lekko mnie niepokoiło.

– Co tu robisz, Sam? – zapytałam, jak wiele razy wcześniej.

– Sprawdzam, czy wszystko w porządku. – Wzruszył szczupłymi, umięśnionymi ramionami.

Ten ruch sprawił, że przez krótką chwilę wpatrywałam się w kontury jego sylwetki, kusząco zarysowane pod cienkim kremowym płaszczem. Bezsprzecznie apetyczne jak diabli – i to celowy dobór słów.

– Po co znów mnie szpiegujesz? – zapytałam lekko ochrypłym głosem. Brzmiałam, jakbym tylko tego poranka wypaliła ramę fajek i postarzała się o dziesięć lat. – Czy już naprawdę nie mogę nigdzie iść bez nadzoru? – dodałam zgryźliwie, mimo że w środku byłam mu wdzięczna za ratunek.

– Moja droga, to nie jest nadzór, tylko troska. – Pokręcił głową z poważną miną. – Prawie nic nie jesz, a to, co zjesz, zwracasz. Wychudłaś, wiecznie masz podkrążone oczy i wyglądasz jak cień człowieka…

– Dziękuję ci bardzo za te wspaniałe komplementy, już ty wiesz, jak dogodzić kobiecie – odburknęłam urażona.

– Oliwio… Ironia nie obroni cię przed odwodnieniem i niedożywieniem. Skoro sama o siebie nie dbasz, to ja o ciebie zadbam, czy ci się to podoba, czy nie.

Zmierzył mnie pochmurnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, jakby chciał wymóc na mnie poddanie się jego woli. Część mnie chciała z nim walczyć, chciała podjąć wyzwanie i mu się przeciwstawić, ale ta druga, rozsądniejsza część wiedziała, że Sam ma rację. Natłok myśli sprawiał, że nie miałam ochoty jeść i nie jadłam do momentu, aż zaczynałam widzieć czarne plamki. Po posiłku zazwyczaj miałam godzinę spokoju, zanim wszystko, co zjadłam, powracało w towarzystwie niezbyt apetycznych wydzielin i skurczy żołądka. Nie sypiałam też zbyt dobrze.

Mimo okropnego zmęczenia bardzo często nie byłam w stanie zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i liczyłam na to, że sen w końcu nadejdzie. Jeśli już mnie nawiedził, był pełen koszmarów i przemocy. Budziłam się wtedy zlana potem, serce mi kołatało, jakby chciało wyskoczyć z piersi, i o dalszym spaniu nie było już mowy. Nie pomagał też fakt, że po przebudzeniu widziałam wciąż to samo mieszkanie, w którym nawiedzała mnie przyjaciółka, najpierw jako duch, potem jako skorupa opętana przez demona.

Byłam wykończona i przerażona, w dodatku to drugie próbowałam ukryć przed innymi. Obawiałam się, że jeśli się dowiedzą, to wtedy nawet w nocy ktoś mnie będzie pilnował… Powoli jednak zaczynałam się też zastanawiać, czy naprawdę tak bardzo by mi przeszkadzało, gdyby ktoś o mnie dbał… Dlatego gdy odezwałam się ponownie, nie byłam już bojowo nastawiona.

– Masz rację, Sam. Nie jest ze mną za dobrze, ale jak tylko będę wiedziała, co robić, to na pewno będzie lepiej. Zobaczysz!

W moim głosie pobrzmiewały błagalne nuty. Rozpaczliwie pragnęłam, żeby mi uwierzył. Potrzebowałam tego, bo sama chciałam wierzyć, że jutro wszystko się rozwiąże, że magicznie dowiem się, co chcę zrobić, i że nie będę żałować tej decyzji do końca życia… Jakakolwiek by ona była.

– Oli… Ja po prostu chcę, żebyś zaczęła na siebie uważać. Wszyscy tego chcemy. Dopóki nie zdecydujesz inaczej, to w twoim brzuchu nadal może znajdować się moje dziecko. Martwię się, o was oboje.

– Nie pomagasz mi. – Wycelowałam palec prosto w jego przystojną twarz. – Ani ty, ani Marlena, ani Nataniel. Czuję, że czekacie na jakikolwiek znak, że coś postanowiłam. Widzę, jak obserwujecie każdy mój ruch, a jednocześnie totalnie się nade mną rozczulacie. Czasem mam wrażenie, że zaraz się uduszę.

– Nie dziw się nam! Praktycznie z nami nie rozmawiasz, dryfujesz gdzieś myślami i nie wpuszczasz nas do swojej głowy. Nie dzielisz się swoimi przemyśleniami. Nataniel powiedział, że ostatnim razem, gdy widział cię w zbliżonym stanie, byłaś bliska samobójstwa – odpowiedział, sfrustrowany, i wyrzucił ręce w górę.

W jego głosie słychać było ból, a jasne oczy wypełniła uraza. Czyżby miał mi za złe, że przeze mnie czuje niepewność?

– Sam, spróbuj choć na chwilę postawić się w mojej sytuacji. Od pół roku z jednego koszmaru przechodzę w drugi, a w momencie kiedy naiwnie pozwoliłam sobie myśleć, że zacznie się układać, okazało się, że jestem w ciąży. W ciąży z jednym z dwóch partnerów, którzy ku mojemu zaskoczeniu okazali się braćmi. W dodatku w ciąży, w której w ogóle nie powinnam być, bo obaj użyliście zabezpieczenia i tego jednego jestem pewna – wyszeptałam, przeczesując z roztargnieniem włosy. – To trochę dużo jak na jedną osobę, nie sądzisz?

– Zdaję sobie sprawę, że nie miałaś lekko, ale przecież zabezpieczenia czasem zawodzą – odparł bez przekonania.

– Och, proszę cię, wiem, że w to nie wierzysz – sapnęłam z przekąsem.

Mimo wszystko wsunęłam rękę pod ramię Sama i powoli udaliśmy się w stronę wyjścia z parku. Sam nie odpowiadał, marszczył tylko czoło w zamyśleniu.

To mógłby być całkiem romantyczny spacer. Drzewa przepięknie się przyzłociły i cieszyły oczy. Powietrze pachniało ciepłem promieni słonecznych i wilgocią roślin, a sielska sceneria zupełnie nie pasowała do dyskusji, którą toczyliśmy. Zresztą nie pierwszy raz poruszaliśmy ten temat.

Tym razem jednak ku mojemu zaskoczeniu Sam nie sypał świetnymi argumentami jak z rękawa. Przez chwilę maszerowaliśmy więc w ciszy, aż w końcu westchnął głęboko i podjął przerwany wątek.

– Masz rację – przyznał.

Zbita z tropu, odwróciłam gwałtownie głowę. 

– Nie wierzę, że był to całkowity przypadek, ale… czy to znowu aż tak źle? Jeśli zatrzymasz dziecko, możesz na mnie liczyć bez względu na to, czy jestem ojcem, czy nie. Nie musisz przez to przechodzić sama.

Słyszałam to już wcześniej, w zasadzie za każdym razem, gdy maglowaliśmy ten temat. Sam nie ukrywał, że chciałby, abym urodziła to dziecko. Teoretycznie nie nacis­kał – a przynajmniej starał się tego nie robić. Zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa mnie o nic prosić. W praktyce zaś zawsze był blisko, gotowy, by mi pomóc; nieustannie szeptał mi do ucha wszystko to, co każda ciężarna kobieta zapewne marzyła słyszeć.

Każda oprócz mnie. Ja w idealnym świecie w ogóle nie znalazłabym się w takiej sytuacji. Cała sprawa skończyłaby się na kilku świetnych numerkach, bombowych orgazmach i moooże na polubownym zamknięciu relacji, gdyby zaczęło się robić zbyt poważnie.

Tymczasem właśnie zrobiło się cholernie poważnie, i to na tak wysokim poziomie powagi, jakiego zupełnie się nie spodziewałam. A to wszystko wydarzyło się, jeszcze zanim udało się nam nacieszyć tym etapem relacji, na którym wszystko było tak cudownie niezobowiązujące. Los z szaleńczym rechotem po raz kolejny podciął mi nogi, a ja leżałam na ziemi i nie wiedziałam, w którą stronę udam się po tym, jak już jakimś cudem wstanę.

Ponownie zanurzyłam się w oceanie nieciekawych rozmyślań i dryfowałam w nim do momentu, aż Sam odchrząknął ze zniecierpliwieniem i przywrócił mnie do rzeczywistości.

– A co, jeśli uznam, że chcę przerwać ciążę…? – zapytałam zwodniczo nieporuszonym głosem.

Po jego twarzy przebiegł cień smutku, ale oczy pozostały skupione i spokojne.

– Nic – wyszeptał. – Zapakuję cię do mojego samochodu i całą drogę będę cię trzymał za rękę. Zaczekam w poczekalni, jeśli będziesz tego chciała, a potem będę się tobą opiekował. Jeśli mówię, że możesz na mnie liczyć, to mam na myśli każdą z opcji, którą wybierzesz.

Gardło ścisnęła mi cała gama emocji. Od strachu przed tym, co przyniesie przyszłość, po wdzięczność za okazane wsparcie, nawet jeśli mogło być nie do końca szczere. W końcu z Samem nic nie było tak oczywiste, jak mogło się początkowo wydawać. Czasem zastanawiałam się, ile z tego, co mówił i pokazywał, było grą obliczoną na potrzeby Szef wie czego. Bo to, że momentami pogrywał, było dla mnie oczywiste. Bywałam naiwna, ale na litość szefowską – przecież miałam do czynienia z szatanem we własnej osobie.

Wtuliłam głowę w jego ramię i z przyjemnością wdychałam odurzającą piżmową nutę jego perfum. Nigdy bym mu o tym nie powiedziała, ale zapach, którego używał, pomagał mi łagodzić mdłości. Miałam kurwa sprytny plan, by zakraść się do jego łazienki przy jakiejś okazji i ukraść fiolkę tych perfum. Przecież nie poszłabym za to do piekła, prawda?

Szczerze ciekawa jego odpowiedzi, w końcu zadałam nurtujące mnie pytanie, by przerwać ciszę, która między nami zapadła.

– Dlaczego chcesz tego dziecka?

– A dlaczego nie? – odbił piłeczkę bez zająknięcia. – Nie masz czasem dość samotności i takiego… nie wiem, jak to nazwać… płaskiego życia? Świadomej stagnacji, bez żadnego celu i powinności, której nie możesz zmienić w chwili, w której ci się znudzi?

Westchnął tak głęboko, że jego klatka piersiowa lekko zadrżała. Odwrócił mnie do siebie i wbił wzrok w moją wymizerowaną twarz.

– Wbrew temu, jakie mogę sprawiać wrażenie, chciałbym mieć rodzinę. Chciałbym tego słynnego życia śmiertelnika, który po pracy wraca do przytulnego domu, gdzie czeka roześmiany berbeć i stęskniona partnerka. ­Rodzicielstwo i niespodzianki z nim związane kusiły mnie, jeszcze zanim cię poznałem – wyznał.

– Nawet nie wiesz, czy to dziecko jest twoje, Samaelu – zgasiłam jego entuzjazm cichym głosem.

W głowie już widziałam, jak jego deklaracje rozsypują się jak domek z kart w momencie, w którym okazuje się, że ojcem dziecka jest Nataniel. Moje zaufanie do ludzi było obecnie na takim poziomie, że rozglądałam się w obie strony, gdy przechodziłam przez drogę jednokierunkową. A on chyba nawet nie był człowiekiem! W tym przypadku słodkie słówka tym bardziej nie mogłyby tak łatwo wygrać z moją nieufnością.

– Oli, wystarczy, że wiem, że jest twoje.

Posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń, od których krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach, a kolana podejrzanie drżały, i pogładził mój policzek ciepłą dłonią. Nie miałam serca mu powiedzieć, że ja również do niego nie należę. Nie należałam do nikogo, ale powoli zaczynałam kwestionować to, czy chcę, żeby tak pozostało. Staliśmy naprzeciw siebie, zatopieni w swoich oczach, a ja z rozmysłem starałam się zignorować wizję roześmianego szkraba w objęciach tego tajemniczego mężczyzny. Krążenie wokół takich myśli było wielkim zagrożeniem dla suwerenności mojej decyzji.

O dziwo Sam spośród całej trójki okazał się najbardziej zrównoważony w całym tym chaosie. Marlena od początku mi matkowała, Nataniel zaś był non stop wkurzony, cholera wie o co. To spowodowało, że zbliżyliśmy się do siebie z Samem, mimo że nadal czułam coś do obu braci. To czyniło sprawę jeszcze bardziej zagmatwaną, ale nie byłam w stanie się na tym teraz skupić, zwłaszcza że gra na dwa fronty średnio mi się ostatnim razem opłaciła. Dlatego też wszystko to trwało w niezdrowym zawieszeniu. Bracia prowadzili ze sobą jakąś dziwną rywalizację: niespotykane opanowanie Sama zderzało się z gniewem Nataniela, za to ja mimo woli siedziałam na widowni i musiałam się temu przyglądać. Na pewno też nie poprawiałam sytuacji, gdy spacerowałam sobie pod rękę z Samem i wtulałam się w niego jak zakochana idiotka, którą nie byłam.

Chyba…

Cisza między nami przedłużała się, gdy próbowałam pozbierać myśli. Sam w końcu postanowił ją przerwać.

– Mówię poważnie. Wystarczy, że wiem, że to dziecko jest twoje – wyznał.

Westchnęłam z zakłopotaniem.

– Samaelu, nie możesz mówić mi takich rzeczy – wymamrotałam, zawstydzona jego słowami. – Dobry z ciebie przyjaciel, ale to wszystko…

Skrzywił się nieznacznie przy słowie „przyjaciel”, ale szybko ukrył to za szerokim, niezbyt szczerym uśmiechem.

– Do usług. – Mrugnął porozumiewawczo i zrobił krok w tył, by pogłębić dystans między nami. – Dla ciebie mogę nawet utknąć w tym friendzonie okrytym złą sławą.

Jego deklaracja podsunęła mi pewien niezbyt rozsądny pomysł.

– A czy w ramach tych usług mógłbyś mnie dziś przenocować? – Stuknęłam delikatnie w podbródek palcem wskazującym w geście wyrażającym zamyślenie.

Nawet jeśli zaskoczyłam go swoim pytaniem, nie dał tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie, zachowywał się tak, jakby się tego spodziewał lub jakby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Ot, nocowanko u faceta, z którym się spało, ale którego brata także nieświadomie się dmuchnęło – i z którymś z nich zaszło w ciążę. Taka tam normalka. Wszyscy tak przecież robią, prawda?! Dlatego omal się nie roześmiałam, gdy Sam z miejsca się zgodził.

– Oczywiście, że tak. To będzie dla mnie zaszczyt! – Jego entuzjazm był zdecydowanie za duży, bym nie zaczęła nabierać podejrzeń.

– Nie chcę ci robić kłopotu, ale nie wytrzymam w tym przeklętym mieszkaniu ani sekundy dłużej. A na nowym kwadracie łóżko będzie dopiero jutro – tłumaczyłam się, nagle zakłopotana. – Poza tym rano mam wizytę u lekarza i… nie chcę jechać tam sama…

– To żaden kłopot – przerwał mi w pół zdania. – Dopiero po południu mam spotkania w związku z wystawą, więc przynajmniej do trzynastej jestem wolny. – Uśmiechnął się z zadowoleniem.

Na bank coś knuł.

– Doskonale. Chciałabym pojechać od razu, jeśli nie masz nic przeciwko. Wezmę tylko parę drobiazgów od siebie i jestem gotowa na nocowankę.

Sam zerknął na mnie z uniesionymi brwiami. Czyżby chciał się wycofać?

– Oli, ale wiesz, że jest dopiero dwunasta?

– Tak, ale rozpaczliwie potrzebuję zmiany otoczenia. – Czułam, że lekko się wpraszam, ale na samą myśl o powrocie do tej klitki znów zaczynał mnie boleć żołądek. – Przepraszam, jeśli ci się narzucam. Po prostu wydajesz mi się w tym momencie najbezpieczniejszą opcją, bo w moim nowym mieszkaniu grasuje Marlena, a w starym złe wspomnienia.

– Nie narzucasz się. Co więcej, akurat chciałem dzisiaj obejrzeć jeden film, miło będzie oglądać go w towarzystwie przyjaciółki. – Położył wyjątkowo silny nacisk na słowo „przyjaciółka” i uśmiechnął się do mnie lekko złośliwie i uroczo zarazem.

Poprowadził mnie w stronę parkingu. Nie miałam pojęcia, w co gra, ale od dnia, gdy dowiedział się o ciąży, dynamika naszej relacji zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Ze złośliwego żartownisia Sam przeobraził się w troskliwego opiekuna, który okazywał mi wsparcie i sympatię. Z konfrontacji z Lilith wyszłam cało tylko dzięki niemu, ale bałam się mu bezgranicznie zaufać. Nie chciało mi się wierzyć, że sam król piekieł mógłby zmienić się diametralnie pod wpływem jednej informacji.

Rozejrzałam się po parkingu, ale nigdzie nie widać było jego absurdalnie małego samochodu, zwanego przez niego żartobliwie Bożenką. Tymczasem Sam, nie zważając na to, że zostałam z tyłu, dziarskim krokiem podszedł do wielkiego srebrnego SUV-a i z triumfalnym, choć krzywym uśmieszkiem odwrócił się, by zobaczyć moją reakcję.

– Niespodzianka! – wykrzyknął uradowany.

– Sam… – Nawiedziła mnie dziwna myśl. – Skąd ta zmiana? Zwłaszcza tak… wielka? – zapytałam z podejrzliwością w głosie.

– Jak to skąd?! Przecież fotelik dziecięcy w życiu nie zmieściłby się w Bożence! Poza tym tobie też będzie wygodniej, jest więcej miejsca na nogi, a fotel pasażera ma funkcję masażu…

Wyliczał zalety tego czołgu na kółkach, podekscytowany jak mały chłopiec. Wyglądał słodko z tym łobuzerskim uśmiechem i błyskiem w jasnych oczach. Dotychczas znałam go tylko od tej mroczniejszej i uszczypliwej strony. Fascynujące było oglądanie go tak rozentuzjazmowanego.

– Nie chcę gasić twojego zapału, bo samochód jest naprawdę śliczny, ale jeśli zrobiłeś to dla mnie, to może się to okazać niepotrzebne, zarówno teraz, jak i później.

Uśmiech zniknął z jego twarzy. Przeczesał nerwowym ruchem zafarbowane na platynowy blond włosy. Przez ostatnie tygodnie pozwolił im odrobinę odrosnąć. Nadal brakowało kilku centymetrów, by dały się ułożyć w bardziej wyszukany sposób, ale i tak wyglądał dobrze. Rękawy płaszcza podsunęły się odrobinę i ukazały jego wytatuowane przedramię.

– Przepraszam. Nie chciałem wywierać na ciebie presji. Po prostu w każdym scenariuszu zakładam, że nadal pozostaniesz w moim życiu. Nawet jeśli wybierzesz Nataniela. – Niewinnie spuścił wzrok na swoje stopy.

Wydawał się zawstydzony, a we mnie zaczynały się budzić wyrzuty sumienia, że wypaliłam z tym w takim momencie. Mimo to nadal czułam się w jakiś sposób zmanipulowana. Sam niby nie chciał na mnie naciskać, ale pośrednio robił to właśnie takimi gestami. No i ten samochód. Po co by go kupował, gdyby nie zakładał scenariusza, że wszystko pójdzie po jego myśli? Jeszcze niedawno wydawał się bardzo związany ze swoim małym idiotycznym autkiem. W tym, co robił, musiał widzieć jakąś możliwość zysku.

Nie wiedziałam, jak odkryć jego prawdziwe intencje, więc postanowiłam tylko zachować ostrożność i na razie rozegrać karty, które mi rozdał. Dlatego gdy zauważyłam, że po błysku w jego oczach nie pozostał nawet ślad, wzięłam głęboki oddech i postarałam się wykrzesać z siebie chociaż złudzenie radosnego tonu.

– No dobra, w takim razie mów, co to cacko potrafi, i pokaż mi te wszystkie bajery!

Wsiedliśmy do auta i Sam ruszył. Nawet jeśli się domyślał, że udaję, nie powstrzymało go to przed opowiedzeniem mi absolutnie wszystkiego o swoim nowym nabytku. Z boku musieliśmy wyglądać na parę pogrążoną w wesołej rozmowie. Ciekawe, jakie miny mieliby ludzie, gdyby wiedzieli, że patrzą na samego Lucyfera i kobietę, która jest w ciąży albo z nim, albo z jego bratem. Nadal nie docierała do mnie zawiłość sytuacji, w którą się wpakowałam.

Gdy dojechaliśmy do mieszkania Sama, było już grubo po czternastej. Mimo że całkiem sprawnie uwinęłam się z pakowaniem tych kilku rzeczy na nocowankę oraz jutrzejszą wizytę u lekarza, krakowskie korki postanowiły dać o sobie znać i spędziliśmy ponad trzydzieści minut tylko na staniu w miejscu.

Dowiedziałam się o Samie kolejnej rzeczy, o której nie miałam pojęcia – bywał naprawdę spokojny, opanowany i niewzruszony. Co prawda pierwszą wspólną podróż samochodem odbyliśmy z prędkością, na którą prawo raczej nie pozwalało, ale tym razem było zupełnie inaczej. Samael prowadził wspaniale i chociaż spodziewałabym się po nim choćby wyklinania innych uczestników ruchu drogowego, on sprawnie manewrował między pojazdami. Nawet mu brew nie drgnęła w sytuacjach na granicy kolizji, gdy inni kierowcy wpychali się przed nas, byle szybciej przejechać przez światła. Podczas gdy ja wystawiałam środkowy palec z nieprzyzwoitą częstotliwością, Sam po prostu się ze mnie nabijał, zrelaksowany, jakby właśnie wyszedł ze spa. Niezrozumiałe dla mnie rozbawienie towarzyszyło mu aż do momentu, gdy weszliśmy do jego mieszkania.

– Na litość boską, co cię tak bawi? – zapytałam w końcu, już poirytowana.

– Nie mów, że nie zauważyłaś… – Zachichotał beztrosko. – Zrobiłaś się strasznie jadowita. Wystarczyło najmniejsze przewinienie na drodze, żebyś się rzucała na tych przerażonych ludzi. – Zaśmiał się w głos, a ja wsłuchałam się w głębokie „ha, ha” wydobywające się z jego klatki piersiowej. Miły dźwięk, aksamitny jak miód.

Początkowo czułam się urażona, ale rozbawienie w końcu udzieliło się i mnie.

– To nie moja wina, że ludzie nie umieją jeździć! – rzuciłam na swoją obronę i roześmiałam się wraz z nim.

– Teoretycznie nie, ale w praktyce czułem się, jakbym wiózł na przednim siedzeniu wściekłą chihuahuę. Gdybym otworzył drzwi, to temu typowi z czarnej bety rzuci­łabyś się do gardła. – Znów się zaśmiał. – Siadaj, zabijako, zrobię ci meliskę na uspokojenie. – Puścił do mnie oczko, jakby uważał się za najzabawniejszego człowieka na ziemi.

Posłusznie poczłapałam w stronę kanapy. W końcu dopadło mnie zmęczenie po kolejnej bezsennej nocy, a do tego miałam pusty żołądek. Burczało mi w brzuchu tak głośno, że nawet Sam to usłyszał i bez słowa otworzył lodówkę. Ja tymczasem postanowiłam zagrzebać się w grubym kocu, który pachniał lawendowym płynem do płukania. Kochałam zapach lawendy, kojarzył mi się z poczuciem bezpieczeństwa. I to wystarczyło, by oczy zaczęły mi się kleić. Pomyśleć tylko, że jeszcze kilka tygodni wcześniej na tej samej kanapie dawaliśmy upust swemu podnieceniu…

– Proszę, zrobiłem ci kanapkę. Jesteś blada jak trup. – Głos Sama przebijał się przez senną mgłę.

Podniosłam się do pozycji półsiedzącej powoli jak żółw, a na widok kanapki z sałatą, bekonem, jajkiem i majonezem aż mi się rozszerzyły źrenice. Nie czekałam ani chwili, wgryzłam się w nią z jękiem rozkoszy. Jeśli mój organizm postanowi ją odrzucić, naprawdę się wkurwię. Nikt nie ma prawa odrzucać daru z bekonem i kieleckim. NIKT.

– Tak właśnie myślałem, że bekon będzie dla ciebie kuszący. – Sam obserwował mnie z mieszaniną rozbawienia i czegoś jeszcze, czego nie umiałam nazwać.

Nie wiedziałam, co się ze mną stało, ale ta kanapka dosłownie zaserwowała moim kubkom smakowym orgazm. Już miałam zacząć dziękować za ten ósmy cud świata, gdy telefon Sama wściekle się rozdzwonił. Mój towarzysz zerknął szybko na ekran, a na jego twarzy pojawiło się niezadowolenie.

– To z galerii – mruknął, zirytowany. – Przepraszam, ale muszę odebrać. Zaraz wracam.

Ledwo zamknął się w sypialni, a w przedpokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi wejściowych. Przez chwilę poważnie rozważałam zignorowanie intruza, ale pukanie się powtórzyło, tylko nieco głośniej i szybciej. Być może Sam czekał na jakąś ważną przesyłkę? Uznałam, że lepiej będzie, jeśli otworzę.

Owinęłam się ciaśniej kocem i z kanapką w dłoni przekręciłam zamek i nacisnęłam klamkę.

– No nareszcie, ile można czekać, do chol… – Na mój widok Nataniel urwał w pół słowa. – Oliwia? Co ty tu robisz?

– Jem kanapkę – wymamrotałam z pełnymi ustami. – Natknęłam się na Sama na spacerze. Poczułam się gorzej, więc przywiózł mnie tutaj – wyjaśniłam, a Nataniel zasępił się jeszcze bardziej.

Co prawda nie do końca tak było, ale intuicja podpowiadała mi, że małe kłamstewko w tym przypadku nie zaszkodzi. Otworzyłam drzwi szerzej, mimo że po takim „ciepłym” przywitaniu miałam ochotę zatrzasnąć mu je przed nosem.

– Wejdź, proszę – odparłam zamiast tego. – Sam rozmawia przez telefon, zaraz przyjdzie.

– Sporo wiesz o jego sprawach.

I znów ten uszczypliwy ton.

– A to co niby miało znaczyć? – odparłam, nieco wkurzona. Jego dziwny przytyk jeszcze bardziej podkręcił drzemiącą we mnie irytację.

– Przecież odebrał telefon przy mnie, więc to chyba logiczne, że wiem, że w tej chwili rozmawia.

Już nawet nie starałam się zachowywać uprzejmie. Dostosowałam swój ton do jego i nie bez satysfakcji zauważyłam, że mu się to nie spodobało – tak jak mnie jego odzywki na powitanie.

– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Na moich oczach bawicie się w szczęśliwą rodzinkę, kiedy równie dobrze dziecko może być moje.

W kilka sekund stał się naprawdę rozwścieczony. Dyszał ciężko i zerkał na mnie spode łba. Zrobiłam kilka kroków w tył, bo się wystraszyłam. To nie był ten sam Nataniel, który sprawiał, że skóra aż bolała w oczekiwaniu na jego dotyk.

Nie… Ten, którego miałam przed sobą, powodował szybsze bicie serca nie z podniecenia, ale ze strachu. Wszystkie włoski stanęły mi dęba, jakby moje własne ciało chciało przestrzec mnie przed zagrożeniem. Nie chciałam mu pokazać, jak bardzo się boję, dlatego bez wahania odbiłam piłeczkę z nadzieją, że Sam skończy rozmawiać przez telefon, zanim sprawy przybiorą zły obrót.

– Równie dobrze ciąża może zostać przerwana! – wykrzyknęłam. – Tu… – wskazałam na swój bardzo delikatnie zaokrąglony brzuch – nie ma jeszcze dziecka, a już tym bardziej nie ma wokół tego szczęśliwej rodzinki. – Wycelowałam w niego palec i boleśnie wbiłam go w twardy mięsień jego klatki piersiowej. – Nawet nie próbowałeś ze mną porozmawiać, odkąd się dowiedziałeś! Żyjesz sobie w tych swoich urojeniach i nie próbujesz nawet weryfikować, czy to, co ci się wydaje, ma jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości! Wściekasz się na wszystko i wszystkich tylko na podstawie rzeczy, które sobie wkręcasz! – wyliczałam, raz po raz dźgając go zaokrąglonym paznokciem. – Wydaje ci się, że masz prawo tak się zachowywać, bo coś tam nie poszło po twojej myśli?! Rozejrzyj się, pieprzony egoisto, bo nic z tego, co tu się dzieje, nie jest wymierzone w ciebie! – odpaliłam się na całego.

Miałam ochotę go rozczłonkować. Po wcześniejszym strachu nie było śladu. Co lepsze, miałam też wrażenie, że jeśli Sam nie skończy rozmawiać na czas, to Nataniel będzie potrzebował pomocy.

– Prawda jest taka, że gówno ci dolega, za to ja codziennie czuję się fizycznie i psychicznie wypatroszona. To ja codziennie próbuję wybrać tak, by nie popełnić błędu. To od mojej decyzji zależy nie jedno, a dwa życia! – kontynuowałam wściekłą tyradę. – Za to ty krążysz dookoła, naburmuszony z powodu każdej najmniejszej niedogodności w twoim słodkim perfekto życiu. Zatem serdecznie witam, kurwa, w moim świecie!!! – wrzeszczałam na całe gardło. – Tu nic nie idzie według planu! – Odwróciłam się na pięcie, żeby nie patrzeć już mojej ofierze w twarz, poczerwieniałą z wściekłości i wstydu.

Nataniel nawet się nie poruszył, gdy wracałam do mojego gniazdka na kanapie. W nerwach lekko zgniotłam kanapkę, którą przez ostatnie kilka minut gwałtownie wyma­chiwałam, przez co moje palce były teraz całe ubabrane majonezem i resztkami jajka.

Sam, zaalarmowany moim krzykiem, w końcu raczył wyłonić się z pokoju obok tylko po to, by rzucić nonszalancko:

– Wrzaski niezadowolenia, czyli wiadomo, że pojawił się mój ukochany braciszek.

Nie miałam wątpliwości, że podsłuchiwał całą rozmowę i celowo wyszedł dopiero wtedy, gdy skończyłam objeżdżać Nataniela.

– I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą ta urocza dama pojękiwała z zadowolenia. A potem pojawiłeś się ty…

Oczywiście Samael nie mógł się powstrzymać, by jeszcze bardziej nie dokręcić śruby wkurzonemu Natanielowi. Mimo że przed momentem sama nie wahałam się mu dołożyć, słowa Sama wydały mi się już znęcaniem.

Jak zwykle gdy gniew opadał, zaczęły ogarniać mnie wyrzuty sumienia, że byłam zbyt ostra. Naskoczyłam więc dla odmiany na Samaela.

– Sam, zamknij się, do jasnej cholery. Jadłam tylko bekon. Po co dolewasz oliwy do ognia?! – fuknęłam. Lubiłam go w uszczypliwej wersji, ale miałam serdecznie dość tych dziecinnych przepychanek.

Nataniel wyglądał, jakby chciał rozszarpać Samaela na strzępy. Za to Sam, jak to Sam, spoglądał na niego z leniwym uśmieszkiem, jakby chciał pokazać, że zupełnie nie rusza go gniew brata. Oczywiście na Nataniela podziałało to jak płachta na byka, bo zaczął wściekle sapać, a pięści zacisnął tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.

Przewróciłam oczami i wepchnęłam sobie do ust resztę kanapki; wolałam ją dokończyć, zanim będę musiała rozdzielać tych dwóch idiotów tarzających się po podłodze, bo przecież ta konwersacja zmierzała wprost do rękoczynów. Nie mogłabym ponownie narazić bekonu na taką akcję.

– Mów zatem, z czym do nas przychodzisz, Natanielu. – Sam celowo położył nacisk na słowo „nas”, na co Nataniel aż zaczął się trząść z powstrzymywanej złości.

Tego już było za wiele.

– Sam, mówiąc „nas”, masz na myśli siebie i swojego wymyślonego przyjaciela? – Rozejrzałam się teatralnie po pomieszczeniu, udając, że kogoś szukam. – Przecież wiesz, że tu nie ma żadnych nas, ani w konfiguracji ty i ja, ani w konfiguracji ja i Nataniel. Przestań się zgrywać.

Mogłam nadal się wściekać na mistrza fochów, ale zrobiło mi się go żal. Ewidentnie przez coś przechodził, ale był tak zamknięty w sobie, że nie sposób się było dowiedzieć, co jest grane. Prawda jest też taka, że od starcia z Lilith nie mieliśmy okazji porozmawiać w cztery oczy. Zawsze była przy mnie Marlena, która nie przepadała za żadnym z nich, albo Sam, który akurat wtedy ratował mnie z mdłościowych opresji. Ale… Nataniel sam z własnej woli nigdy nie zapytał, czy możemy pogadać, nie poprosił o czas tylko dla niego.

Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jakby on już spisał tę relację na straty. A przecież wściekał się, jak gdyby był zazdrosny… Nie rozumiałam tylko, dlaczego zamiast konfrontacji wybrał tę idiotyczną taktykę dziecka tupiącego nóżką. Przecież nawet chwilę wcześniej mógł się odezwać, odeprzeć moje ataki, wykrzyczeć to, co go bolało, i w ten sposób oczyścić atmosferę – ale zamiast tego wolał stać z wściekle nieszczęśliwą miną, milczeć i słuchać, jak przelewam na niego cały mój gniew.

Czułam, że mnie z tym wszystkim porzucił, a jednak wiedziałam, że nie mam prawa zakładać żadnemu z nich przysłowiowej smyczy, skoro niczego nie zadeklarowałam. Zwłaszcza że Nataniel już wyznał mi miłość. ­Wiedziałam, że mnie kocha, ale nie widziałam żadnych dowodów rzekomej miłości. Wręcz przeciwnie. A to nie dość, że czyniło sprawę bardziej skomplikowaną, to jeszcze sprawiało, że poza poczuciem odrzucenia narastało we mnie także poczucie bycia oszukaną.

Wybiłam się z ponurych myśli dopiero, gdy usłyszałam, że obaj mężczyźni cicho śmieją się z moich wcześniejszych uszczypliwości w kierunku Sama. Na szczęście oczyściło to atmosferę na tyle, że rumieńce gniewu na twarzy Nataniela zbladły, jego ciało się rozluźniło, a on wreszcie mógł powiedzieć, z czym przyszedł. W końcu zdecydowanie wygodniej mówi się bez zaciśniętej szczęki, czyż nie?

– Odkryłem coś, co musisz sprawdzić. – Nataniel zwrócił się do Sama aksamitnym głosem pozbawionym emocji.

Nie mogłam się przyzwyczaić do tych jego ekspresowych zmian nastroju. Raz ział ogniem, a za chwilę był obojętny, niemal znudzony.

Nataniel wyciągnął z kieszeni małe błękitne pudełeczko i cisnął je na blat.

– Braciszku, na prezerwatywy już trochę za późno… – zadrwił Sam.

– Och, skończ z tymi idiotyzmami i przyjrzyj się temu, co jest w środku – przerwał mu Nataniel.

Sam wymamrotał coś pod nosem o niedocenianiu jego żartów i sięgnął po kartonik. Otworzył go nieśpiesznie i zerknął do wnętrza. Oczy naraz zrobiły mu się wielkie jak spodki. Zerwał się z krzesła, które niemal przewrócił, i natychmiast udał się w kierunku sypialni. Po chwili zdającej się ciągnąć nieznośnie długo wrócił z podobnym pudełeczkiem, tyle że czarnym. Otworzył je, by zerknąć do środka.

– A to suka – syknął jadowicie. – U mnie jest to samo. – Podał pudełeczko Natanielowi, a ten dokonał dokładnych oględzin. Wykonywał przy tym ruchy tak podobne do ruchów Sama, że zaczęłam się zastanawiać, jak kiedyś mog­łam nie wydedukować, że są spokrewnieni. Na pierwszy rzut oka się różnili, ale ich mimika, gesty czy nawet chód momentami były uderzająco podobne. Oczywiście nigdy bym im tego nie powiedziała – ceniłam sobie fakt, że żyję.

– Czy ktoś w końcu powie mi, o co chodzi? – zapytałam ostro. Wkurzyło mnie, że zostałam pominięta.

Bracia wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i Nataniel przesunął w moją stronę oba pudełeczka. W środku każdego z nich widniał napis. Był maleńki, wykonany drobnym, pochyłym, ale eleganckim pismem i w każdym z pudełeczek brzmiał…

Powodzenia. L ♡

Nie od razu zrozumiałam, na co patrzę. Czy to oznaczało, że…? Gdy prawda uderzyła we mnie całą swoją mocą, przed moimi oczami zaczęły wirować gwiazdy. Nagła, nieprzyjemna suchość w ustach sprawiła, że język ­stanął mi kołkiem. W uszach zaczęło mi dzwonić tak głośno, że dźwięki ze świata zewnętrznego docierały do mnie jak zza grubej zasłony. Wstałam od stołu z nadzieją, że uda mi się podejść do okna, by się przewietrzyć. I zaraz potem nastała ciemność, przez którą zarejestrowałam tylko zmianę położenia, ale wszystko to jakby działo się poza mną. Niczego nie czułam. Dryfowałam tylko w morzu paniki. Trwałam w zawieszeniu.

Gdy w końcu otworzyłam oczy, dostrzegłam dookoła siebie zmartwione twarze. To znaczy prawie, bo twarz Nataniela jak zwykle była lekko naburmuszona. Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę z tego, że z tym zmarszczonym czołem i ustami zaciśniętymi z oburzenia najbardziej przypominał starszego brata, którym tak gardził.

Odkąd dowiedział się, że jestem w ciąży, traktował mnie, jakby każdy mój oddech był dla niego obrazą. Jakbym robiła wszystko tylko po to, by mu dopiec, podczas gdy ja próbowałam po prostu jakoś z tym żyć. Zapanować nad tym całym bajzlem, w którym się wraz z nimi znalazłam.

Za to Sam, mimo troski o mnie i pozostawania jedynym bastionem pozornego spokoju, ewidentnie cieszył się z tego, jaki Nataniel był niepocieszony. Mimo skomplikowanej sytuacji nie mógł po prostu odpuścić, musiał toczyć swoją gierkę bez względu na wszystko. Ostatecznie i tak to ­zawsze ja byłam tą, z którą ktoś nieustannie igrał, więc co za różnica. Wszystko odbywało się moim kosztem, nie jego.

Przesunęłam głowę w prawo i w polu mojego widzenia pojawiła się wisienka na torcie, której zupełnie się nie spodziewałam…

Wezwali Marlę. Zdrajcy!

Wzrok Marleny skanował mnie uważnie w poszukiwaniu chociaż najmniejszej oznaki tego, że coś mi dolega. Nie było wątpliwości, że zawinęłaby mnie na SOR, gdybym chociaż minimalnie się skrzywiła. Martwiła się, ale widać było, że jest też zła. Zmarszczyła ten swój kształtny nosek, a niebieskie oczy zmrużyła tak bardzo, że przypominały niewielkie szparki.

– Oliwio Roztocka – zaczęła poważnym tonem zwiastującym kłopoty. – Zacznij w końcu odbierać telefon, do jasnej cholery. Cały ranek nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Już byłam niemal siwa ze zmartwienia. Wyobrażasz sobie, jak się bałam, kiedy Sam zadzwonił, przerażony, bo padłaś bez życia, tak jak stałaś? Miałaś szczęście, że któryś z tych klaunów zdążył cię złapać, zanim zaryłaś głową o kant stołu! Czy ty w ogóle o siebie dbasz? – piekliła się, ale wiedziałam, że musiałam ją nieźle nastraszyć, skoro tak ostro zareagowała. – Czy ty w ogóle myślisz o swoim bezpieczeństwie, narwany głuptasie? – zapytała już łagodniejszym tonem. Przepchnęła się między mężczyznami i usiadła obok mnie.

– Chciałam się tylko przewietrzyć i zakręciło mi się w głowie. Pewnie mam niski poziom żelaza. – Usiłowałam zbagatelizować sprawę, ale mój głos brzmiał dużo słabiej, niżbym sobie tego życzyła.

Rozejrzałam się wokół. Któryś z panów najwyraźniej przeniósł mnie na kanapę; sądząc po „rozanielonej” minie Nataniela, obstawiałam, że to Sam się mną zajął. Podniosłam się powoli do pozycji półsiedzącej, musiałam jednak zwalczyć mdłości, które akurat teraz powróciły. W mojej dłoni jak na zawołanie wylądowała szklanka chłodnej wody przyniesiona przez gospodarza. W momencie ją opróżniłam. Marlena położyła sobie na kolanach moje stopy owinięte w koc.

– Oli, nie możesz się tak narażać. Ewidentnie nie czujesz się dobrze, po co te samotne spacery? Żebyśmy wszyscy oszaleli ze zmartwienia? Jadłaś dzisiaj cokolwiek?

Obrzuciła mnie tym swoim sarnim spojrzeniem, pełnym strachu i dezaprobaty. Czułam się jak karcona nastolatka. Ostatnio miałam wrażenie, że moja najlepsza przyjaciółka patrzy na mnie tylko w ten sposób – jak na zbuntowaną smarkulę, która nie wie, co robi. Zaczynała we mnie buzować złość. Miałam dość złotej klatki, do której dałam się wepchnąć, bo wieść o ciąży sprawiła, że stałam się bierna, zagubiona i słaba. Koniec z tym.

Wiedziałam, że muszę postawić granicę, a mimo to mój głos drżał, gdy zaczęłam mówić. W duchu jednak pozostałam pewna swoich racji. W końcu to nadal byłam ja i moje życie.

– Spaceruję sama, by od was uciec. Nie dajecie mi spokoju, odkąd zaczęłam mieć objawy ciąży – wyznałam i spojrzałam po kolei na każde z nich. – Jesteście absolutnie wszędzie, nie mam żadnej przestrzeni, by w spokoju pomyśleć. Słucham tylko waszych opinii i porad, o które nie prosiłam. Nawet własnego mieszkania nie mogę urządzać, bo dostajecie spazmów, jak podniosę coś cięższego niż książka. Doprowadzacie mnie do szału – dodałam z mocą.

Ciało Marleny przygniecione moimi nogami nieznacznie się napięło. Ku mojemu zdziwieniu to Nataniel przerwał przedłużającą się ciszę po moim wybuchu.

– Widziałaś się ostatnio w lustrze? – Wskazał smukłym palcem moją twarz. – Zwróciłaś w ogóle uwagę na to, jak mizerniejesz w oczach? – Jego głos nieznacznie zadrżał od tłumionych emocji. – Wyglądasz jak nie ty. Ciąża być może daje ci się we znaki fizycznie, ale to, co zżera cię od środka… co dręczy cię psychicznie, sprawia, że dosłownie nam znikasz. I żadne z nas nie wie, jak ci pomóc. – Potarł twarz gestem tak zmęczonym, jakby dźwigał na barkach troski całego świata. Z ciężkim westchnieniem przeczesał czarne jak atrament włosy i pozostawił je w nieładzie. – Najczęściej albo nie odzywasz się wcale, albo odpowiadasz zdawkowo, a my tylko obserwujemy z boku, jak czymś się zadręczasz.

Nikt się nie odezwał, ale po wyrazie twarzy Marleny, która wyglądała jak zbity pies, wywnioskowałam, że od dawna omawiali to za moimi plecami. Zresztą Nataniel niemal słowo w słowo powtórzył to, co powiedział mi rano Sam. Poczucie zdrady boleśnie ukłuło mnie w żołądek. Próbowałam tłumaczyć sobie, że sama jestem sobie winna, ale to wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Marlena, jako moja najlepsza przyjaciółka, powinna była mi powiedzieć o wszystkim, zanim doszło do tego, że siedziałam między nimi jak na tureckim kazaniu. Ich troje przeciwko mnie. Mało sprawiedliwe.

Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu na odpowiedzi, których nie znałam.

– Co mam wam powiedzieć, skoro sama jeszcze niczego nie wiem? Czuję, że chcecie ode mnie wyjaśnień, że czekacie na decyzje, których nie podjęłam. Są dni, kiedy naprawdę chciałabym utrzymać ciążę, zobaczyć, jak to jest, gdy rozwija się we mnie życie. Sprawdzić, co się dzieje, gdy w końcu przechodzą te pieprzone mdłości. Jakie to uczucie, gdy można poczuć pierwsze kopniaki małych stópek. – Nie byłam w stanie powstrzymać łez, które powstrzymywałam pod powiekami w dniu, gdy lekarz przekazał mi wieści. – Wyobrażam sobie, że mogłabym przez to wszystko przejść i nawet czuć z tego powodu szczęście. Ale… – Przełknęłam nerwowo gulę, która chciała na dobre rozgościć się w moim gardle i nie dać mi szansy na dokończenie. – Ale nie mogę ignorować dni, w których mam nadzieję, że to samo się skończy. Że stracę ciążę bez konieczności podejmowania decyzji o jej przerwaniu, bo nie macie pojęcia o wyrzutach sumienia, jakie ogarniają mnie na samą myśl. W końcu ten zarodek to część mnie. Wcale nie tak łatwo jest mi debatować nad tym, czy powinnam tę cząstkę pozbawić szans na szczęśliwe życie.

– Ale Oli…

Marlena próbowała wejść mi w słowo, czułam jednak, że jeśli teraz nie powiem tego wszystkiego, to nigdy tego nie zrobię. Nie mogłam pozwolić na to, by ta przepaść między nami jeszcze się pogłębiła.

– Proszę, nie przerywaj mi, muszę to z siebie wyrzucić.

Moja przyjaciółka pokiwała posłusznie głową, a ja kontynuowałam.

– Możecie tego nie rozumieć, ale właśnie przechodzę przez pewnego rodzaju żałobę. Bez względu na to, w którym kierunku udam się na tym rozdrożu, nigdy już nie będę taka sama. Jeśli usunę ciążę, to już zawsze będę mieć z tyłu głowy świadomość tego, co zrobiłam. Każda styczność z dziećmi w wieku podobnym do tego, w którym byłoby moje, będzie wywoływała myśli pod tytułem „co by było, gdyby”. Nie wiem, czy byłabym w stanie z tym żyć. A będę musiała, jeśli się na to zdecyduję.

Wzięłam dwa głębokie wdechy, by móc mówić dalej; emocje chciały zacisnąć mi gardło tak jak wiele razy wcześniej, ale tego dnia nie pozwoliłam im na to. Sam, Nataniel i Marlena wpatrywali się tylko we mnie i cierpliwie czekali.

– Jeśli zaś zatrzymam ciążę, to „po prostu Oliwia” zmieni się w „mamę Oliwię”. Nie potrafiłam dobrze zająć się Zdzichem, który był psem… Niebiańskim psem, który sam nieźle umiał się ogarnąć. Co więc mogę zaoferować dziec­ku? – zapytałam retorycznie, by zaraz wykrzyknąć pełną frustracji odpowiedź: – Nic! Nigdy nie miałam prawdziwej rodziny, nie wiem, jak być czyjąś opiekunką, a co dopiero mamą, odpowiedzialną za noworodka dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na rzecz tego dziecka musiałabym poświęcić nie tylko swoją młodość, ale też moje ciało i wszelkie plany, których dotychczas nie udało mi się zrealizować. Z dzieckiem nic już nie będzie takie samo. Pewne możliwości zamkną się dla mnie na zawsze. To taki rodzaj ostateczności, o jakim nie sądziłam, że będę musiała myśleć w wieku niespełna dwudziestu pięciu lat. Oliwia, którą ja sama ledwo zdążyłam poznać, zniknie bezpowrotnie, cokolwiek wybiorę. Dlatego tak trudno mi podjąć decyzję.

Ukryłam twarz w dłoniach. Mój żołądek raz po raz skręcał się z nerwów. To był pierwszy raz, gdy te myśli ujrzały światło dzienne, i nie było to dla mnie łatwe przeżycie. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę świadomość, że za tym wszystkim stała była dziewczyna facetów, „z którymi byłam w ciąży”. Lilith na pożegnanie wystawiła mi jeszcze raz środkowy palec i gdziekolwiek ta przeklęta gnida się teraz znajduje, zapewne ma ubaw po pachy z tego, jak mnie urządziła.

Tama puściła i wszystkie uczucia tłumione od miesięcy wyrwały się na wolność w akompaniamencie głośnego szlochu. Marlena od razu chwyciła mnie za dłoń i ją ścisnęła. W pomieszczeniu poza odgłosami mojego ­rozdzierającego płaczu nie rozlegał się żaden dźwięk. Każdy z nieświętej trójcy w końcu dał mi przestrzeń na odczuwanie tego wszystkiego, co notorycznie było przez nich zadeptywane dobrymi chęciami. A przecież wszyscy wiedzieliśmy, że prawdziwy dom Samaela był nimi wybrukowany.

Nataniel i Sam nieśpiesznie zbliżyli się do kanapy, ale nie odzywali się, nawet gdy ostatnia łza w końcu wsiąknęła w materiał mojej różowej bluzy. Wydałam z siebie głośne westchnienie, przepełnione ulgą. Mimo że nadal nie wiedziałam, co robić, to podzielenie się tym z nimi zdjęło z mojej piersi wielki głaz.

– Przepraszam was za moje zachowanie – powiedziałam ugodowo wciąż lekko drżącym od płaczu, stłumionym głosem. – Miotam się jak lew w klatce, bo wiem, że to wszystko spoczywa tylko na mnie. To wyłącznie moja decyzja, której konsekwencje właśnie ja będę ponosić przez lata. Każdy z was ma jakieś oczekiwania. Ty… – Wskazałam dłonią na Sama, który wywołany do tablicy, podniósł głowę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Obdarzył mnie przy tym elektryzującym spojrzeniem lodowato niebieskich oczu. – Ty, Samaelu, nawet nie kryjesz się z tym, że chcesz, by to dziecko przyszło na świat. Marla, ty za to z mojej przyjaciółki zmieniłaś się w moją niańkę. A ja nie chcę być ratowana, chcę tylko twojego wsparcia i świadomości, że po prostu jesteś. Chcę ploteczek, wspólnych wypadów na zakupy, żartów i oglądania seriali, tak jak dawniej. A nie tego, że oceniasz każdy mój krok i każesz mi odpoczywać co sekundę. Za to ty, Natanielu, jesteś ciągle wściekły.

Nataniel nie śmiał na mnie spojrzeć; uparcie wpatrywał się w podłogę, wyraźnie zawstydzony.

– Jak mam z tobą rozmawiać, jeśli nieustannie odnoszę wrażenie, że jesteś mną rozczarowany? I jasne, rozumiem, dlaczego masz do mnie żal, ale nie jestem w stanie cofnąć czasu. Przebywanie w waszym towarzystwie przez ostatnie dni wysysało ze mnie energię. Jak mam poczuć się choć odrobinę normalnie, jeśli to właśnie wy traktujecie mnie jak wybryk natury? Siłą rzeczy jesteśmy w tym razem, więc albo nauczycie się zachowywać zwyczajnie, albo będziemy musieli ograniczyć nasze kontakty, bo ja tego dłużej nie wytrzymam.

Odpowiedziała mi cisza. Żadne z nich nie zdecydowało się jej przerwać, a ja nie miałam nic więcej do dodania. To, co im zaserwowałam, było dla nich jak uderzenie obuchem w głowę. I dobrze. Poczułam, że mdłości ustąpiły, więc z wysoko podniesioną głową wygramoliłam się spod nóg Marleny i wstałam z miękkiej kanapy z zamiarem opuszczenia towarzystwa.

– Jestem wykończona. Jeśli żadne z was nie ma ochoty podjąć dzisiaj dyskusji, pozwólcie, że już się położę – oznajmiłam.

Odpowiedziały mi pomruki zgody, a kiedy wychodziłam, odprowadzały mnie spojrzenia trzech par oczu, z których każda wyrażała coś innego.

Z ulgą przestąpiłam próg sypialni Samaela. Zamknęłam za sobą drzwi z cichym kliknięciem zamka i utonęłam w czerni. Niewielka lampka nocna rzucała na ten czarny pokój żółtawe światło. Znajdowałam w tym pomieszczeniu jakieś ukojenie. Poza okrutnym zmęczeniem czułam też spokój. I mimo iż tliła się pod nim wściekłość, ostentacyjnie ją zignorowałam.

Na ten dzień wystarczyło już wrażeń i nie zamierzałam pozwolić, by zmora Lilith kolejną noc z rzędu zrujnowała mi szanse na sen. Może i jej dziecinna zagrywka z wiadomością do braci była przyczyną całej tej pokręconej sytuacji, w której się znalazłam, ale nie miałam siły o tym teraz myśleć.

Zakopałam się w czarnej śliskiej pościeli, która przyjemnie chłodziła moje nazbyt rozgrzane ciało i była przesiąknięta zapachem Sama. Wzięłam głęboki oddech, by otulił mnie kokon utkany z woni sosny, dymu i złudnego poczucia bezpieczeństwa. To wystarczyło, by mój żołądek na dobre się uspokoił. Oczy kleiły mi się tak bardzo, że jak przez mgłę zarejestrowałam ożywioną rozmowę toczącą się za ścianą, ale po paru chwilach zasnęłam i po raz pierwszy od tygodni przespałam spokojnie całą noc.

Mogłam się jednak domyślać, że skoro dzisiejsza konfrontacja poszła w miarę gładko, to podstępny los szykuje dla mnie coś innego. Ale wtedy, gdy osuwałam się w błogi sen, nie miałam o tym pojęcia.

***

Budzik bezlitośnie wyrwał Sama ze snu. Początkowo nie był pewien, gdzie się znajduje, w końcu nie codziennie musiał nocować na kanapie w swoim własnym mieszkaniu. Czuł, że potwornie boli go kark, i już wiedział, że konsekwencje jego dobroci będą dawać o sobie znać cały dzień. Jednak dyskomfort, który czuł, był niczym w porównaniu z wściekłością Nataniela.

Wbrew pozorom złość brata bawiła Samaela o wiele mniej, niż starał się to pokazać. Jasne, dobrze mu się obserwowało, jak złoty chłopiec nie dostaje tego, czego chciał. A co dopiero jak zwykła ludzka dziewczyna pokazuje mu, gdzie jego miejsce. Ale… Samael aż za dobrze pamiętał, jaki mógł stać się Nataniel, jeśli taki stan rzeczy potrwałby zbyt długo. Dlatego pod płaszczykiem drwiącego uśmiechu i lekceważącej postawy zachowywał czujność. Jeśli sprawy przybrałyby zły obrót, oczywiste było, że pierwszy oberwałby on – Sam. Czasem miał wrażenie, że Nataniel wciąż jest po prostu dzieciakiem, który na jakimś etapie życia obrósł mięśniami i dzięki nim mógł udawać dorosłego. Nie chciał nawet myśleć, co by się stało, jeśli Oliwia wybrałaby młodszego brata zamiast niego. Jeśli dziecko, które nosiła dziewczyna, okazałoby się synem lub córką Nataniela… Cóż… Ten idiota nigdy nie pozwoliłby Samowi zapomnieć o takiej przegranej. Nie oszukujmy się, jakikolwiek kit próbowaliby wcisnąć światu – Oliwia była i jest częścią ich chorej rywalizacji. To było silniejsze od nich obu.

Złorzecząc pod nosem na cholernie niewygodną kanapę, Sam udał się do sypialni pod pretekstem zabrania ubrań na zmianę. W rzeczywistości chciał sprawdzić, jak ma się obiekt jego pragnień. Nie było sensu już temu zaprzeczać – rozczochrana postać śpiąca w jego pościeli absolutnie zawładnęła jego myślami. Teraz najwyraźniej także sypialnią, chociaż nie w takim sensie, w jakim by tego chciał.

Dziewczyna oddychała głęboko, miarowo i spokojnie. W końcu spała snem sprawiedliwego, tak jak powinna osoba w jej stanie. Sam nie mógł oderwać od niej wzroku. Wypoczęła, a jej policzki odzyskały lekko różowy kolor, przez co wyglądała zdecydowanie zdrowiej. Czarne włosy praktycznie stapiały się z jedwabną poszewką w tym samym kolorze. Odrosły już do ramion, przez co Oliwia i Marlena były do siebie jeszcze bardziej podobne. Zresztą gdy Sam je obserwował, mimo różnic dostrzegalnych gołym okiem czasem wydawało mu się, że patrzy na tę samą osobę, tyle że napisaną inną czcionką. Oliwii była nieregularna, miejscami toporna, ale pełna uroku w tym całym chaosie. Za to ta Marleny przypominała pisane piórem romantyczne listy. Subtelna, pełna ozdobnych zawijasów, spokojna i w tym samym „rytmie”. Sympatyczna, ale absolutnie przewidywalna. Dopiero połączenie obu pozwalało stworzyć opowieść – całość intrygującą czytelnika.

Sam nie bez zaskoczenia przyjął fakt, że szczerze ucieszyła go obecność obu pań w jego życiu. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mu elementu zaskoczenia. A z tymi dwiema nigdy nie doświadczał nudy; czasem rzeczywiście bywało niebezpiecznie, ale na pewno nie nudno.

Jeszcze raz zerknął na spokojne oblicze Oliwii. Z tą swoją urodą klasycznej piękności, ciemną oprawą niebieskich oczu i włosami czarnymi jak noc byłaby doskonałą królową piekieł. Oczywiście gdyby Samael zdecydował się pozostać na tronie. Nikomu o tym nie mówił, ale jego żywot jako Lucyfera był pusty. Co z tego, że miał moc, i to taką, od której świat mógł zadrżeć w posadach. Co z tego, że miał pod swoją wodzą setki tysięcy oddanych żołnierzy. Co z tego, że najbardziej przerażające stwory, jakie widziały wszystkie trzy światy, truchlały ze strachu na dźwięk jego imienia…

To wszystko było niczym.

Niczym, jeśli nie miał tego z kim dzielić.

Wiedział, że Oliwia prędzej sczeźnie, niż zechce poświęcić dla niego swoje ziemskie życie. Pod skórą czuł, że nigdy nie odnalazłaby się w świecie, w którym rządzi brutalna siła.

Wbrew pozorom Sam nie był dumny z tego, czym pod jego rządami stało się Piekło. Ostateczny wynik tak bardzo rozmijał się z jego młodzieńczymi wizjami, że dostawał mdłości ze wstydu na samą myśl o tym, jaki był naiwny. Czuł, że musi coś zmienić.

Kiedy on i jego poplecznicy zaczęli się buntować przeciwko wszechwładzy Szefa, wydawało mu się, że będzie umiał wyważyć proporcje dobra i zła na tyle, żeby Piekło nie stało się tylko krainą bólu i cierpienia. Godził się z tym, że będzie bardziej brutalnie niż na górze czy nawet na Ziemi, ale zbyt łatwo uwierzył, że nie będzie aż tak źle. Tymczasem by zapanować nad tymi wszystkimi popaprańcami, on, Lucyfer Samael, musiał zacząć uciekać się do jeszcze większych okropieństw niż te, które chciał powstrzymać. Jego poziom okrucieństwa zawsze musiał być najwyższy, by nikt nie odważył się zakwestionować jego woli.

Spalał się. Przez eony codziennie powoli się spalał, w ogniu, który sam rozniecił. Nie chciał, by ten sam ogień strawił pierwszą od lat osobę, na której zaczęło mu zależeć. A niechybnie tak właśnie by się stało, gdyby Oliwia zgodziła się zstąpić do Piekła i zasiąść u jego boku jako królowa małżonka.

Wszystko w jego królestwie przesączone było złem, od powietrza wypełnionego siarką zaczynając, na żywności kończąc. Nawet woda miała ten dziwny zapach i metaliczny posmak. Samael dokładnie pamiętał, jak podczas pierwszej wizyty na Ziemi uderzyła go oszałamiająca woń lasu. Jakby to było wczoraj, pamiętał swoje odczucia, gdy po raz pierwszy spróbował lodowatej wody z górskiego strumyka. Pamiętał też, co myślał, gdy wokół siebie zamiast jęków i toksycznych oparów zauważył tylko spokojnie spacerujących ludzi i piękną zieleń trawy. Wtedy też po raz pierwszy pozwolił sobie na łzy. Łzy wstydu, bo bardzo dobitnie dotarło do niego, że pycha absolutnie go zgubiła.

Zrozumiał, że popełnił błąd. Zrozumiał, że nie chce być tym Lucyferem. Od tego dnia chciał być Samem. Miał na siebie inny plan. Pieczołowicie przygotowywał się na dalsze życie na Ziemi. Przez kilka lat w każdej chwili wolnej od panowania gromadził bogactwa, szukał też zajęcia, które pozwoliłoby mu jakoś się zorganizować. Mógł na pstryknięcie palcem zdobyć wszystko, czego tylko zapragnął – wyczarować to sobie i kiedyś wygodnie żyć… Tyle że w jego oczach nie byłoby to prawdziwe. Chciał też zapracować na wszystko własnymi rękami i nawet nieźle mu to wychodziło…

Do momentu, gdy zorientował się, że zatracił poczucie, kim kiedyś był, kim jest i kim chciał się stać. Zrozumiał, że nagle nie wymaże całego tego zła, które wyrządził każdemu z wymiarów. Mógł się farbować na blond i przebierać do woli za edgy malarza, wymachiwać pędzlem przed napalonymi modelkami i udawać, że to właśnie jest jego życie, ale tak nie było. Jeszcze – a bardzo nie chciał wracać do piekieł z podkulonym ogonem.

Wszystko się zmieniło, gdy spotkał Oliwię. Wystarczyło, że spojrzał w jej oczy, i już zrozumiał, że nic nie pójdzie zgodnie z planem. Wprost nie mógł się tego doczekać. Był gotowy na to, by wywróciła jego świat do góry nogami. Wiedział, że Oliwia jest początkiem czegoś wielkiego. Czuł to w każdej, nawet najmniejszej kosteczce. Coś się zbliżało, a on zamierzał się upewnić, że wynik owego czegoś będzie dla niego korzystny.

Gdy tak leżała w jego łóżku, mając pod sercem dziec­ko, które mogło być jego, naszła go niewesoła refleksja: to on z Natanielem namieszali w jej życiu do tego stopnia, że nie mogła się odnaleźć. Wiedział od początku, że Oliwia jest auxiliumi jej postać może wzbudzać zainteresowanie co gorszych mętów z innych wymiarów, ale to nadal oni dwaj najbardziej tu nabruździli. A wszystko to pod pelerynką pomocy, choć tak naprawdę pomagali tylko sobie.

W końcu odwrócił zatroskany wzrok od śpiącej piękności. Miał ogromną ochotę pogładzić jej ciepły policzek, ale nie chciał ryzykować, że ją zbudzi. Wskoczył więc pod prysznic i szorował się tak mocno, jakby miało to zetrzeć piekielny nalot, który chyba na stałe do niego przylgnął. Postanowił, że gdy wyjdzie z łazienki, zorganizuje jakieś smakowite śniadanie i obudzi Oliwię. Gdyby to od niego zależało, mogłaby tak spać do południa, ale czekała ich wizyta u lekarza. Oliwia chciała, by był wtedy przy niej, a on nie mógł uwierzyć, że zobaczy pierwszego od stuleci potomka ich rodu. Nieważne, który z nich był ojcem, dziecko tak czy inaczej w jakiejś części było krwią z jego krwi. Radość na myśl o tym wszystkim sprawiła, że na chwilę zapomniał o poczuciu winy ciążącym mu na barkach i nawet zaczął wesoło pogwizdywać pod siekącymi go strumieniami gorącej wody.

Nie usłyszał pukania i cały czas był odwrócony tyłem do drzwi, dlatego omal nie wyskoczył ze skóry, gdy wyszedł spod prysznica i zastał w progu Oliwię. W normalnych warunkach rzuciłby dwuznaczny żart i obserwowałby, jak dziewczyna się rumieni, walcząc z podnieceniem, ale Oliwia miała oczy czerwone od płaczu. Uśmiech spełzł z jego twarzy, jakby nigdy go tam nie było. Gdy zauważył, że na dłoni, którą Oliwia wyciągnęła w jego stronę, mieni się ciemnoczerwona krew, jego serce aż zgubiło rytm z przerażenia.

– Dziecko… – zdołała wyszeptać drżącym głosem.

To jedno słowo wystarczyło, by wybić go z szoku. Napędzany strachem, narzucił na siebie czarną bluzę z długim rękawem i pierwsze spodnie, jakie miał pod ręką. Padło na te, w których dwa dni wcześniej malował, więc na ciemnym materiale jeansów widać było jasne plamy po zaschniętej farbie. Zignorował to; nie było czasu, by się przebierać, poza tym w obliczu zagrożenia zdrowia Oliwii i życia dziec­ka mógłby biec nawet goły. Oliwia nadal stała w drzwiach łazienki, jakby ze strachu zmieniła się w kamień. Musieli działać. Obydwoje.

Podszedł do niej, chwycił jej twarz w dłonie i zmusił ją, by na niego spojrzała.

– Oli, wszystko będzie dobrze.

Jedyną reakcją na to, że go usłyszała, było niemrawe kiwnięcie głową. To jednak wystarczyło.

Z trudem odsunął się od niej, choć chciał być jak najbliżej, jak gdyby to miało jakoś jej pomóc. Wiedział, że nie może użyć swoich piekielnych mocy, by ratować potomka. Potęga Lucyfera była potęgą niszczycielską, nie stwórczą – miała zabierać życie, a nie je dawać czy ratować od zguby. Pierwszy raz od dawna wielki Lucyfer Samael, były władca piekieł, nie miał pojęcia, co robić. Dał Oliwii gruby pakiet gazy wyciągniętej z szafki pod umywalką, by zatamowała krwawienie, i rzucił się do przedpokoju po buty i kluczyki. Nie wiedział, czy powinien ją nieść, czy podać jej ramię, by mogła się na nim wesprzeć. Tak bardzo chciał pomóc dziecku, którego życie tego dnia prawdopodobnie wisiało na włosku o wiele cieńszym niż dotychczas… Nie mógł ich stracić.

Pojedyncza łza, gorąca jak rozżarzony węgiel, spłynęła po jego policzku.