6,06 zł
Nowy tomik Skargi zawiera wiersze bardzo różnorodne. Znajdziemy tu wiele nawiązań do kultury. Wiersze czyta się z przyjemnością, choć są wymagające. Z racji dużej ilości trudnych słów, środków stylistycznych czy treści należy poświęcić im czas, a nawet je kontemplować. (…) Nie zniechęcajcie się, jeśli nie od razu zrozumiecie ich przesłanie. (…) Sięgnijcie tak daleko, jak możecie. Ostatecznie chodzi przecież o to, co my sami wyniesiemy z czytanych utworów, jaką strunę w nas poruszą. Monika Matura
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 41
RedaktorMarkiewicz Joanna
KorektorKułakowska Joanna
© Alek Skarga, 2023
Nowy tomik Skargi zawiera wiersze bardzo różnorodne. Znajdziemy tu wiele nawiązań do kultury. Wiersze czyta się z przyjemnością, choć są wymagające. Z racji dużej ilości trudnych słów, środków stylistycznych czy treści należy poświęcić im czas, a nawet je kontemplować. (…) Nie zniechęcajcie się, jeśli nie od razu zrozumiecie ich przesłanie. (…) Sięgnijcie tak daleko, jak możecie. Ostatecznie chodzi przecież o to, co my sami wyniesiemy z czytanych utworów, jaką strunę w nas poruszą. Monika Matura
ISBN 978-83-8351-550-2
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Idę, tęskniąc, tęskniąc, idę,
słucham metalowych pełzających mgieł,
które wsuwają się w mózgu fałdy,
jak igła w winylową płytę,
serce, tęskniąc, drga melodią słońc,
spływających blasków w bruzdy warg,
namiętnych rozbłysków w ustach nie przełknę sam,
zanim zajdzie za cel tej wędrówki dzień,
a droga zamieni się w czekanie na śmierć
wewnątrz ciszy muzycznych pauz,
światów wyczutych, przegniłych z prochu w proch,
smutków dziurawych dzieciństwa,
wierzb zapłakanych w kolebce silikonowych mgieł
twoich natchnień, co pieśniami się zwą,
echem słońca będzie mój cień.
Znużony po unicestwieniach wizji
prorok zasnął w swoim eremie z kart,
prorok był wróżbitą w przeszłości,
utrzymują znów, że takim pozostał,
błędne ognie w jego chacie zwiodły
niejednolitego króla,
który jeńcom tam uczty wyprawić chciał,
skonsolidowany opór jego jutra usiłowań
w dociekaniu publicznym wziął
króla poddanych wiernych góry,
góry władz upadły na próg jego chaty,
nazywanej tylko przez uczniów eremem,
gwiazda zaświeciła nad jego karierą,
przekonał się do króla i poszedł na wojnę
z pokojem,
z samym sobą dobrym,
z królestwem niepokoju roju,
w ustach wciąż trzymając oszczep prawdy ameby,
stanął w pierwszym szeregu
hoplitów, najmitów stanów wojennych — etycznych,
przepowiedział, że
historia sądzić będzie,
on nie
— prorok znużony jest…
Maszyny słów polskich srebrnopióre
startują w Opiniogórze,
zerwały się jak z jezior gęsi stada,
to będzie jak szarża Bezpryma — nieobliczalna
obliczalnego Chrobrego syna,
moje myśli łabędzie gonią historię kluczem wiolinowym,
napędzane jak drony mini silnikami
nokturnów, mazurków, polonezów muzyk,
z baterii czerpiąc ust energię, religię,
maszyny — srebrnołuskie ryby — startują w Ostródzie,
zerwały się jak konie przy saniach w czwórki sprzężone,
jakby na widok watahy polityków swobody
łypiących, czkających, warczących na Mieszka kościoły,
moje myśli, takie święte, wyrwały się, by biec im naprzeciw,
trzaskając jednorożców kopytami,
salwując się wzlotów rybitwami, podskoków batalionami,
zastygającym w kamień polującym żurawiem śmierci
— cny zamęt w zawieruchę dziejów ptasich się zmienił,
ze zwierząt pozostały wacht watah ślady,
a ja, poturbowany,
stoję na drogach plag wczesnych jak pomnik
kamienny, grobowy,
dzisiejszy pierwszej drukarskiej pamięci maszyny.
Na norymberskiej ławie oskarżonych
poeta nie zasiadł żaden,
nie było ich też wśród pilnujących zbrodniarzy,
choć wszyscy wyglądali pięknie,
lub raczej przerażająco schludnie,
poetyckość umknęła z natchnionych niegdyś twarzy
i nostalgii przy tym nie było zbyt wiele — ale była w ogóle
— weny ani muz, tylko złowieszczy wyrok na przedstawicieli,
a poeci w pasiakach, w ciałach dziewczynek z Podlasia,
pobitych, zgładzonych, z abstrakcji odartych,
wyprawili się na sąd, nie norymberski, a ostateczny,
w poprzek narodów na skróty,
poeci zasłużyli na litość stagirycką chociażby,
a naziści na sprawiedliwość logiki,
ale sędziowie półśrodka zawiedli,
ze łzami w oczach zaciętych kamiennie jak wargi sfinksów
poeci umierali w rozgrzeszenia wszystkich fenolu,
żołnierze wolności niknęli w cierpieniu, czyści jak łza,
pilnowali w posągach symbolicznego wieszania nazistów,
a śmierci forma stanęła pomiędzy nimi równie piękna.
Piękna jak?
Piękna tak,
jak Malczewskiego kosa,
jak Malczewskiego
kosa tylko dla jednego,
ponoć oślepionego.
Kałuża nektaru kwiatowego
na płatkach korony złotej kielicha tegoż,
oto zasupłany niebieskości system łąk a priori
w przydomowych klombach rozwija rozpaczliwie
swoje integralne w senności elementy obrony
przed skazą uwikłanych w wojny odpowiedzi robotów nocy
nektar rozlany z pucharu szczęścia owada
po wielokroć dobrego jak onaż matka natura sama
zemsta robotów już opłakujących ziemię
wynajętych przez bożyszcza dni systemu kosmicznych mąk
aligatorów inżynierów, w elementach cieplarnianych
gazów destabilizacji ostatecznej rozwinięta
się ziszcza
oto ginie ostatni motyl popołudnia logicznej ludzkości,
oto czołgi wieczoru wjeżdżają na podjazd plagiatów
kataklizm onirycznie sensoryczny/sensualistyczny
letniego rozwijania dywanów pierwotnego strachu
na trawnikach i liściach smołą nieustannie zlewanych galopuje
jak ludzik z gry (wymyślonej w delcie myśli oderwanej)
tak właśnie galopując, marmurowiejący
tylko dla zabicia zielonego czasu
Zadośćuczynienie malwy w słoiku dziegciu
zebranego z konkretności brzóz światów wielu
przetworzonego w pożądliwości odwiecznym maglu
bezosobowego grzechu-machiny
brutalnej skończoności przekazów sielskich które
nie okazały się do końca o zgrozo
nieskończoności symbolami malw na owocach sadów
jak stoickich kubistów na placach euforystów jak skansenowych florystów
malwy okiełznania smaków nie barw zaistniały w pamięci artystów robotów
gotowa reprymenda makat cesarzy upiornych
rozognionych imperiów kuchennych skurczonych ponownie
do naparstka na palec tych
haftujących ogródki przydomowe kwietnie pojęciowe
na osnowach nieżyciowych nieb po burzy przedprożnych
sfrustrowana haftująca męczy się w głębi osobowej tęczy
i tonie w depresji własnego snu