Nie oddalaj się #2 - A.P. Mist - ebook

Nie oddalaj się #2 ebook

Mist A.P.

4,6

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Druga część historii pełnej tajemnic i zagrożeń wynikających z ich rozwikłania.

Emilia mierzy się z cierpieniem i bólem, jakie przyniosła jej strata najważniejszego człowieka. W niedoli towarzyszą jej osoby, które poznała w niemal najgorszym momencie swojego życia. Po czasie jednak zaczyna wątpić w szczerość ich intencji.

Kiedy odkrywa prawdziwe oblicze na pozór najbliższych jej ludzi, postanawia uciec i ułożyć sobie życie na nowo. Z daleka od tych, którzy okłamywali ją i wykorzystywali.

Jakie jeszcze sekrety przyjdzie jej poznać? Kto będzie tym, dla którego postanowi porzucić wygodne życie w złotej klatce? Jakie decyzje będzie musiała podjąć, żeby ochronić się przed zniszczeniem?

Czy będzie potrafiła otworzyć się na nowe relacje i obdarzyć uczuciem innego mężczyznę? A może pustkę w jej sercu zapełni ktoś, kto zjawi się zupełnie nieoczekiwanie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (191 ocen)
150
24
10
2
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Truskaffka3809

Nie polecam

nuda
74
KatarzynaK1982

Nie oderwiesz się od lektury

jak można przerwać w takim momencie?? kiedy 3 część???
Viola2908

Nie oderwiesz się od lektury

To trzeba przeczytać z niecierpliwością czekam na kolejny tom 😉
64
Aniolek1010

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna historia!!! Z utęsknieniem wyczekiwałam kolejnego tomu i warto było. Książkę pochlonelam na raz. Autorko chcę więcej.
53
EwaGula

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytałam jednym tchem, ale miałam nadzieję na inne zakończenie, chyba, że to jeszcze nie koniec?!
31

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PĘTLA TAJEMNIC

Nie zbliżaj się

Nie oddalaj się

Nie poddawaj się (w przygotowaniu)

POZOSTAŁE POZYCJE

Jej wszyscy mężczyźni

Serce pierwszego kontaktu

Zaginiona

W PRZYGOTOWANIU

Zamknij oczy

Córka dziekana

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by A.P. Mist, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autoraoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Just dance/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-386-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Epilog

Rozdział 1

– Nieeeeeee!

Obudził ją własny krzyk. Próbowała zerwać się z łóżka, ale coś ją powstrzymywało. Otworzyła z przerażeniem oczy, obawiając się, że to, co zobaczyła, nie było tylko sennym koszmarem.

W jednej ręce miała wenflon, do którego przytwierdzony był przezroczysty wężyk, drugą miała unieruchomioną przez gips. Przeszywający ból w żebrach promieniował na praktycznie całe ciało, uniemożliwiając jej gwałtowne ruchy. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu. Jej oddech przyspieszył, a jakiś przyrząd po jej lewej stronie zaczął wydawać piszczący dźwięk, który rozwiercał jej spękaną od bólu głowę. Ciemność wzbudzała w niej panikę, której nie potrafiła opanować. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, co wywnioskowała po zarysie postaci zbliżającej się do jej szpitalnego łóżka. Przełknęła ślinę w obawie, że to kolejny oprawca.

– Cieszę się, że wróciłaś. – Usłyszała głos.

Słowa uwięzły jej w gardle, ale przemogła się i wyszeptała:

– Gdzie jest Wiktor?

Mężczyzna bezlitośnie włączył światło, oślepiając ją tym. Kiedy już się przyzwyczaiła, zobaczyła, że człowiekiem, który do niej mówił, był młody lekarz. Zajrzał w kartę i podszedł do niej.

– Jak się czujesz?

– Jak po zderzeniu z ciężarówką.

Do sali weszły dwie pielęgniarki i zaczęły kręcić się wokół niej jak mrówki. Jedna zmieniła kroplówkę, druga zaczęła mierzyć ciśnienie. Każdy z obecnych przyglądał jej się z politowaniem, ale również z dystansem. Jakby bali się odezwać, żeby nie ponieść jakichś konsekwencji.

– Masz złamane cztery żebra, rękę, skręcone kostki oraz mnóstwo obrażeń wewnętrznych i zewnętrznych. Rzeczywiście musiałaś zderzyć się z czymś wielkim. – Zerknął na nią pytająco. – Jesteś bardzo silna.

– Gdzie. Jest. Kurwa. Wiktor? – cedziła słowa.

Pielęgniarki popatrzyły najpierw na lekarza, a później na siebie, jakby porozumiewały się bez słów. Jakby coś ukrywały.

– Nie przywieźli z tobą żadnego Wiktora, kochanie – powiedziała w końcu starsza z nich.

– Telefon! Dajcie mi telefon! – wykrzykiwała.

Pielęgniarka kolejny raz spojrzała na nią z troską.

– Nie będziesz korzystała z telefonu – oznajmiła matka, która właśnie stanęła w drzwiach, a tuż za nią ojciec i Jan.

Cały personel spiął się jeszcze bardziej i niemal stanęli na baczność, widząc wchodzących Ostrowskich.

– Co wy? Gdzie? Ja… Co się, u diabła, dzieje?!

– Walter został zatrzymany. – Matka spojrzała na lekarza i pielęgniarki, jakby samym morderczym wzrokiem mówiła, że mają się wynosić. – Jego syn nie żyje.

– Ale co z Wiktorem?! – wykrzyczała.

– Mówię, że syn Waltera nie żyje – powtórzyła z naciskiem.

– C-co? – Jej broda zaczęła drżeć, a z oczu pociekły łzy. – Kłamiesz! On nie mógł umrzeć! Uratował mnie!

– Nie, dziecko. Uratował cię agent Filipiuk – powiedział ojciec.

– Jaki, kurwa, agent?!

– Ja. – Jan wychylił się zza pleców jej rodziców i uśmiechnął niepewnie.

Zimny pot zalał jej plecy, a chmura niedomówień uderzyła w nią jak rozszalała fala. Nie rozumiała, co oni właściwie do niej mówili. Przecież wyraźnie pamiętała, że Wiktor wyniósł ją z budynku, a później straciła przytomność.

– Chcę wyjść – wyszeptała.

– Nie ma takiej możliwości. Twój stan na to nie pozwala – powiedziała stanowczo Ostrowska.

– W dupie mam swój stan! Chcę zobaczyć Wiktora! – wpadła w szał.

Wyrwała z wierzchu dłoni wenflon i zrzuciła z siebie białą kołdrę, wstała gwałtownie, ale nie zdążyła zrobić kroku, ponieważ runęła na ziemię.

Jak znalazła się ponownie w łóżku, już nie pamiętała.

Obudziła się po kolejnych dwóch godzinach. Ból, jaki odczuwała wcześniej, odrobinę zelżał. Najprawdopodobniej dzięki środkom przeciwbólowym wtłaczanym w jej żyły. Na krześle obok jej łóżka siedział Jan. Agent Filipiuk. To był chyba jakiś nieśmieszny żart. Przyglądał się jej nienachalnie, jakby nie chciał wzbudzić w niej kolejnego ataku histerii.

– Powiedz, że Wiktor nie umarł – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Czuła, że za moment znów wybuchnie płaczem.

– Lilith…

– Powiedz, że żyje! Nie ty mnie wyniosłeś! Tam był Wiktor!

– On… – zaczął powoli. – Zastrzelili go – dokończył zimnym tonem, niemal z obrzydzeniem.

– Czy ty sobie jaja ze mnie robisz? Nie jesteśmy w amerykańskim serialu kryminalnym, do cholery! – Głos zaczynał jej się łamać.

– Nie masz pojęcia, gdzie tak naprawdę jesteśmy…

– To mi uświadom!

– Twoi rodzice… i ja pracujemy w DEA.

Emilia parsknęła, po czym zaczęła się głośno śmiać. Natychmiast tego pożałowała, kiedy połamane żebra dały o sobie znać. W oczach znów pojawiły się łzy.

Jan pozostał niewzruszony, nie uśmiechnął się, nie powiedział, że to był tylko kawał. On mówił poważnie.

Nie zastanawiając się długo, nacisnęła przycisk, który najprawdopodobniej miał przywołać kogoś z personelu szpitala. Po krótkiej chwili do pomieszczenia weszła pielęgniarka.

– Czegoś ci potrzeba? – zapytała dobrotliwym głosem.

Emilii w ogóle nie pasowało zachowanie tamtejszych pracowników służby zdrowia. Byli zbyt przyjaźni i zadowoleni.

– Ten pan mnie niepokoi. Chciałabym, żeby wyszedł – powiedziała słodkim głosem i spoglądała kątem oka na Jana. – I chcę wypisać się na własne żądanie.

Jan zerwał się na równe nogi.

– Oszalałaś?!

– Proszę, żeby opuścił pan salę, w przeciwnym wypadku wezwę ochronę.

Nie słuchała go. Chciała jak najszybciej się go pozbyć. Usiadła na brzegu łóżka i czekała. W końcu opuścił salę pod naciskiem pielęgniarki.

– Poproszę lekarza, żeby do pani przyszedł. To z nim należy rozmawiać w sprawie wypisu.

Najwolniej, jak potrafiła, wstała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Niestety, wszystkie szafki, które udało jej się zlokalizować, były puste. Tylko w niewielkiej szufladzie mieściły się jej dokumenty, co ją odrobinę zdziwiło. Wytłumaczyła to sobie tym, że były potrzebne do wszelkiej papierologii.

Po kilkunastu minutach oczekiwania pojawił się lekarz.

– Proszę przygotować dla mnie wypis – syknęła obolała.

Krótkotrwały wysiłek sprawił, że czuła się jeszcze gorzej, ale za wszelką cenę nie chciała dać po sobie tego poznać. Przecież Wiktor dał radę, nie skarżył się, choć dopiero teraz miała świadomość, jak bardzo cierpiał.

– Pani rodzice… – zaczął ostrożnie, bo widział, że kobieta jest na skraju – kategorycznie zażądali, żeby została pani w szpitalu.

– Jestem dorosłą dziewczynką i nie zostałam ubezwłasnowolniona, więc z łaski swojej niech mi pan nie mówi, czego chcą moi starzy. – Spojrzała spod byka. – Wychodzę.

Musiała włożyć ogromny wysiłek w to, żeby nie jęknąć z bólu. Kolejny raz pojawiła się pielęgniarka i Emilia postanowiła zrobić z nią interes, kiedy tylko pozbędzie się faceta w białym kitlu.

– Ma się panią kto zająć? – drążył lekarz.

– Sama się sobą zajmę – burknęła. – Wyjdę stąd bez względu na to, czy dacie mi papier, czy nie – dodała.

Lekarz skapitulował. Gdyby nie to, że wyniki tomografii były w porządku, najpewniej kazałby przypiąć ją pasami i zatrzymałby ją siłą. W tej sytuacji jedynym, co mogłoby ją zatrzymać, był ból. A z nim radziła sobie nad wyraz dobrze. Postanowił ulec. Uniósł dłonie w geście poddania i wyszedł. Chyba jednak wolał, żeby ta uparta baba się wypisała.

– Jest w pobliżu jakiś sklep odzieżowy? – zapytała stojącej z boku pielęgniarki.

– Ulicę dalej jest mały butik.

– Zapłacę pani – powiedziała zdecydowanym tonem.

– Chyba nie rozumiem. – Kobieta zamrugała energicznie. Była bardzo młoda, może nawet młodsza od Emilii.

– Potrzebuję ubrania. Kompletnego.

Stanęła przed dziewczyną i wskazała szpitalną koszulę oraz różowe skarpetki, które miała na stopach. Kiedy poruszała ręką, czuła kłujący ból w nadgarstku. Dopiero w tej chwili sama się sobie przyjrzała. Rzeczywiście nie była w dobrym stanie. Stopy i kostki miała nienaturalnie spuchnięte, a całe ciało pokryte było siniakami i zadrapaniami. Ból, jaki towarzyszył jej obrażeniom, nie mógł jednak równać się z tym, który czuła wewnątrz.

Jej oczy zalśniły, a gardło się ścisnęło przez powstrzymywany szloch. Młoda kobieta podeszła do niej i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu.

– Mam tu swoje ubrania. Dam je pani – wyszeptała. – Przyjechałam samochodem, więc nie zmarznę.

– Naprawdę? – pisnęła.

– Tak. Zaraz przyniosę. – Zerknęła nerwowo na drzwi. – Proszę się nie poddawać. Ja… ja myślę, że jest pani oszukiwana – rzuciła i od razu się ulotniła.

***

Nie było łatwo znaleźć transport, nie mając przy sobie żadnych pieniędzy. Dopiero kobieta kierująca jedną z taksówek, widząc, w jak opłakanym stanie jest Emilia, zgodziła się zawieźć ją pod małą knajpkę nieopodal portu. Do pierwszej osoby, która przyszła jej do głowy, kiedy w myślach poszukiwała schronienia. Tak, Zosia kojarzyła się z ciepłem, domem i bezpieczeństwem.

Nie miała planu, nie wiedziała, co ma dalej zrobić. Punktem pierwszym było dojście do zdrowia.

Knajpa była zamknięta, a wewnątrz panował mrok. Nie było nikogo, kto mógłby wpuścić ją do środka. Kolejny raz usiadła na progu i czekała. No bo gdzie miałaby się udać? W domu nie mogła się zjawić, bo rodzice byliby skłonni siłą odtransportować ją z powrotem do szpitala.

Bolało ją całe ciało, a panujący na zewnątrz chłód jeszcze to potęgował. Miała na sobie kremowe trapery, o dwa rozmiary za duże i białą kurtkę puchową, również za dużą. Mimo wszystko czuła wdzięczność, że młoda pielęgniarka zaoferowała swoją pomoc.

Okryła się szczelniej, zapięła suwak pod samą brodę, a na głowę narzuciła kaptur zakończony sztucznym futrem. Musiała czekać.

Kiedy traciła już nadzieję, że pani Zofia się zjawi, ta stanęła nad nią. Nie miała już przyjaznego i radosnego wyrazu twarzy.

Zastąpiły go ból i troska.

Dotąd śmiejące się oczy teraz wypełnione były łzami.

Bez słowa wyciągnęła swoje pulchne ramiona, a Emilia się przytuliła i obie zaczęły rzewnie płakać.

– Jak ty wyglądasz, dziecko? – Odsunęła od siebie dziewczynę i spojrzała na nią zmartwiona. – Chodź. – Pociągnęła ją w kierunku drzwi.

Wyciągnęła z małej torebki klucze i wpuściła dziewczynę do środka. Wnętrze nie było już tak radosne, jak jeszcze niedawno. Jakby straciło duszę.

– Mogę u pani zostać? – zapytała niepewnie Emilia.

Zofia zdjęła czarny płaszcz, przerzuciła go przez ladę i usiadła na jednym z pikowanych krzeseł.

– Tak długo, jak będziesz chciała. Jesteś ostatnią bliską mi osobą.

– C-co?

– Dziś był pogrzeb – westchnęła, a w jej oczach znów zalśniły łzy. – Pochowali go przy matce.

– Przy matce… – powtórzyła bezwolnie, a jej umysł znów odpłynął w nieznane rejony.

Czuła na przemian smutek i wściekłość. Dlaczego nie było im pisane szczęście? Dlaczego nie było im dane życie? Wolałaby umrzeć, niż żyć bez niego. Z drugiej strony, przecież on jej nie chciał w swoim. Rodzice nie kłamali. Nie on ją uratował. Marzyła o tym, żeby to był on, śniła o nim i zaklinała. Przyszedł, ale tylko jako jej urojenie. Jako duch, jej wyobrażenie o nim.

– Chodźmy. Nie mam nic do roboty, knajpa będzie zamknięta przez kilka dni.

Z zamyślenia wyrwały ją słowa Zofii.

Przeprowadziła ją przez niewielką kuchnię, a stamtąd schodami do mieszkania. Urządzone było schludnie i skromnie. Emilia przyzwyczajała się do braku luksusów i nawet jej to odpowiadało. Wolała żyć wśród ludzi, którzy kierowali się innymi wartościami niż pieniądze i bogactwo.

Zastanawiała się, jak szybko rodzice ją znajdą. O ile w ogóle będą jej szukać.

Z czystym sumieniem przyznała, że są jej obojętni. Okłamywali ją przez całe dotychczasowe życie. Agenci? Kiepski żart. A Jan? Kolejny zakłamany drań. Pomyśleć, że mu zaufała i nawet go lubiła.

– Na pewno to nie kłopot?

– Kurczaczku, tam będzie twój pokój. Pościel jest świeża. Połóż się, odpocznij i niczym się nie martw. – Wskazała wąskie drzwi, dając Emilii do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowy ani na przekonywanie jej, że nie jest problemem.

Emilia poszła do małego pokoju i ułożyła się wygodnie na rozkładanej kanapie. Chciałaby zwinąć się w kłębek, lecz obrażenia, jakie odniosła, skutecznie jej to uniemożliwiły. Płakała bezgłośnie, a jej cierpienie kumulowało się w piersi, rozrywając serce na strzępy. Wkrótce przyszedł sen. Niespokojny i równie bolesny, co życie.

Życie? Zawsze będzie boleć, kurczaczku.

Obudziła się, kiedy na zewnątrz było już całkiem ciemno, a wielkie krople deszczu uderzały o blaszany parapet. Przetarła spuchnięte powieki i powoli wstała. Chciała poszukać łazienki, żeby się nieco odświeżyć. Już miała nacisnąć klamkę, kiedy usłyszała stłumiony głos pani Zofii.

– Jest u mnie, ale trzymaj się z daleka. Daj jej dojść do siebie.

Z kim mogła rozmawiać i dlaczego? Emilia się spięła. Zaczęła się obawiać, że i Zofia knuje za jej plecami. Może ją wyda? Zaczynała czuć się jak zbieg, jak zaszczute zwierzę, na które poluje myśliwy. Z tą różnicą, że tu rolę kłusowników odgrywali jej rodzice. To przed nimi uciekała, to z nimi nie chciała mieć nic wspólnego. A może nawet nie byli jej rodzicami? Skoro przez tyle lat potrafili żyć w kłamstwie, nie dając jej niczego poza chłodem, to wcale nie byłaby zaskoczona.

Wycofała się do łóżka, usiadła na jego brzegu i spoglądała przez okno. Po śniegu nie było śladu, a zastąpiło go błoto. Depresyjna pogoda.

Rozdział 2

Tak, jak podejrzewała, rodzice znaleźli ją niemal natychmiast. Najpierw wysłali Jana, później Mikołaja – jak się okazało, on również z nimi pracował. Cały czas była szpiegowana i nie miała zamiaru pozwolić, żeby działo się tak nadal. Myślała, że pofatygują się i przyjadą osobiście, na szczęście tak się nie stało. Wydawało się, że dali spokój. Jan nawet przywiózł jej rzeczy i próbował zaprosić na kawę.

– Nie chcesz dać mu szansy? – zapytała pewnego dnia Zofia.

– Nie.

– Wciąż go kochasz?

– Nigdy nie przestanę.

– Minął miesiąc – naciskała Zofia.

Przez ten czas ich więź stała się bardzo silna. Rozmawiały o wszystkim, traktowały się jak członków najbliższej rodziny. Emilia, kiedy zdjęto jej gips z ręki, a żebra nie paliły już jak rozżarzone węgle, zaczęła pomagać w knajpie, nie odważyła się jednak wyjść na ulicę. Zwłaszcza że porwano ją niedaleko.

– Miesiąc jest niczym w porównaniu do wieczności.

– Wiktor mówił, że jesteś zadziorna i pyskata, a okazuje się, że jesteś sentymentalną romantyczką. – Kobieta się uśmiechnęła.

– Kiedy to pani powiedział? – Emilia uniosła brew.

– Och, już nie pamiętam. Kiedyś – zbyła ją.

– Chciałabym… Chcę pojechać na cmentarz – wypaliła.

Czuła, że jest już gotowa. Tak przynajmniej jej się wydawało. Kochała Wiktora i nie mogła w nieskończoność odwlekać momentu pożegnania, pomimo tego, że on pożegnał ją i wyrzucił ze swojego świata, kiedy jeszcze żył. Kiedy ona jeszcze żyła…

Zofia się spięła. Nie spodziewała się, że Emilia tak prędko będzie chciała odwiedzić grób. Że kiedykolwiek będzie chciała.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Wezmę taksówkę, wiem, gdzie to jest.

Odłożyła fartuch, który wkładała podczas gotowania, i poszła na górę. Zawsze działała pod wpływem impulsu, nie traciła czasu na zastanawianie się. Wpędziło ją to w wiele problemów, w ogólnym rozrachunku jednak niczego nie żałowała. Nie żałowała, że przez swoją bezmyślność poznała Wiktora.

Ubrała się ciepło, chwyciła torebkę i już była gotowa, żeby wyruszyć, kiedy w drzwiach stanęła Zofia.

– Pojadę z tobą. Lepiej, żebyś nie była sama.

Emilia doskonale pamiętała drogę wśród mogił, wiedziała, gdzie ma iść, pomimo tego, że była tam tylko raz.

Stanęły przed wielkim kopcem, nakrytym białymi wiązankami. W glinianą ziemię był wbity drewniany krzyż bez żadnej tabliczki.

Emilia rzuciła się na kolana, położyła głowę na jednym z wieńców, a z jej oczu pociekły łzy. Rozrywający szloch wydostał się z jej piersi.

– Jak mogłeś mi to zrobić?! Ty cholerny draniu!

Emocje, które tłumiła, odkąd dotarło do niej, że Wiktora już nie ma, i które kumulowały się w niej od tygodni, znalazły swoje ujście. Nie chciała już dłużej udawać, że nie cierpi. Nie miała siły na przybieranie masek. Cmentarz wypełnił się bólem, który z niej wypływał. Niestety, żadne łzy ani krzyk nie były w stanie ukoić jej cierpienia.

Zofia stała obok i przyglądała się w milczeniu. Z trudem powstrzymywała się przed dołączeniem do niej. Tylko czy opłakiwałyby tego samego człowieka? Czy Emilia nie kochała wyobrażenia o Wiktorze? Kogoś, kim nigdy nie był… Mężczyzny, który tak naprawdę nie istniał. Kogoś, kogo chciała w nim widzieć.

– Emilko…

– Nie!

– Chodźmy, za chwilę się rozchorujesz – powiedziała Zosia i wyciągnęła do niej pulchną dłoń. – Tak mu nie pomożesz.

Uniosła spuchnięte oczy, przepełnione rozpaczą. Dopiero śmierć była w stanie uświadomić jej, że to, co przeszła do tej pory, było niczym w porównaniu do tego, z czym mierzyła się teraz. Dopiero śmierć przyniosła jednocześnie ukojenie i cierpienie.

– Chcę umrzeć – wyszeptała. – Chcę tu leżeć przy nim.

– To nie jest dobry pomysł.

Dobiegł ją głos Jana. Czyli jednak ją śledził. Co za skretyniały idiota!

Podniosła się gwałtownie, a smutek zastąpił gniew.

– Czego tu szukasz?! Wynoś się! Jesteś psem moich starych, to waruj przy nich! – Rzuciła się w jego stronę, zaczęła popychać i okładać pięściami.

– Uspokój się, Lilith. – Złapał ją w żelaznym uścisku i przytulił do piersi. Wiedział, że nie jest aż tak przepełniona nienawiścią. Rozumiał ją. Miał świadomość, że po prostu cierpi. – Cii… Będzie wszystko dobrze. – Zaczął nią kołysać i gładzić po głowie, a ona kolejny raz zaczęła płakać.

Zofia się nie wtrącała i choć nie przepadała za ludźmi jej rodziców, musiała przyznać chłopakowi rację – wszystko będzie dobrze. Potrzeba było tylko trochę czasu. Jeszcze tylko trochę.

Jan odwiózł je do knajpy i postanowił wejść, żeby coś zjeść. Emilia nie była zachwycona tym pomysłem, lecz Zofia, jak to ona, nie odmówiła gościowi obiadu.

Emilia usiadła z nim przy stoliku, ale zaprowadziła go do innego niż ten, przy którym siedziała z Wiktorem. Tamten należał do nich.

– Jak się trzymasz? – zagadnął.

Debil! Przecież było widać na pierwszy rzut oka, że w ogóle się nie trzyma.

– Kpisz? – Spojrzała na niego z odrazą.

– Nie. Martwię się o ciebie. – Spojrzał na jej drżącą dłoń, spoczywającą na stoliku. Nakrył ją swoją. Ku jego zadowoleniu, nie cofnęła jej.

– To przestań – szepnęła. – Już nic gorszego mnie nie spotka.

– Walter ma dobrych prawników. Może się wymigać.

Poczuła strach, ale wzdrygnęła ramionami, żeby nie dać nic po sobie poznać. Żałowała, że jej wtedy nie zabili.

– Obawiamy się, że będzie szukał zemsty – kontynuował Jan.

– I co w związku z tym? Zabije mnie? – Przewróciła oczami. – Wyświadczy mi przysługę.

Ścisnął jej rękę i spojrzał natarczywie w spuchnięte oczy.

– Nie bądź niemądra. Potrzebujesz ochrony.

– Nie potrzebuję.

– Nie masz wyboru – powiedział zdecydowanym, srogim tonem. – Wracasz ze mną do domu.

Emilia roześmiała się drwiąco. Naprawdę myślał, że będzie tak głupia i wróci do ludzi, którzy ją w to wszystko wpakowali? Do osób, które nie zasługują nawet na miano rodziców?

– Zmusisz mnie?

Nie odpowiedział.

Uśmiechnął się tylko i wstał od stolika. Bezczelnie wszedł na zaplecze do Zofii. Emilia się nie poruszyła. Słyszała tylko ich stłumione głosy. Spiskowali? Zaczynała wpadać w jakiś obłęd i każdego podejrzewała o knucie za jej plecami. Tajemnice, które powoli zaczynały wypływać na powierzchnię, sprawiły, że ufała tylko sobie. Pomimo tego, że Zofia była dla niej dobra i przyjęła ją pod swój dach, nie oczekując niczego w zamian, jej niestety też nie ufała. Bała się, że coś ukrywa.

Po chwili stanęli obok stolika, przy którym Jan ją zostawił.

Mężczyzna trzymał w rękach jej kurtkę.

– Co robisz? – Emilia spojrzała na niego podejrzliwie.

– Proponuje, żebyś włożyła. Na zewnątrz jest zimno.

– Nigdzie nie wychodzę – burknęła i odwróciła od nich wzrok.

– Emilko… – wtrąciła Zofia. – Myślę, że powinnaś wrócić do domu.

Jan zacisnął szczękę, a mięśnie na jego twarzy zaczęły pracować, jakby wkładał spory wysiłek w to, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo.

– Wyrzuca mnie pani?

– Dobra, dość tego – powiedział Jan.

Przeprosił Zofię, żeby go przepuściła, narzucił Emilii kurtkę na ramiona i złapał ją w pasie.

– Wracasz do Sopotu.

Zaczęła się szarpać i wyrywać, ale wiedziała, że nie ma z nim szans. Był prawie tak silny, jak Wiktor, więc nie sprawiło mu trudności przerzucenie jej sobie przez ramię jak worek ziemniaków i wyniesienie na zewnątrz. Czuła się upokorzona i pokonana.

– Puść mnie, ty idioto! – wrzeszczała, kiedy niósł ją w kierunku auta.

– Nie wyrywaj się i nie krzycz. Robię to dla twojego dobra.

– Dla mojego dobra?! – pisnęła żałośnie.

– Będziesz bezpieczniejsza, kiedy będę miał cię na oku – mówił spokojnie.

Otworzył drzwi od strony pasażera, posadził ją jak dwulatkę w foteliku i zapiął jej pas.

– Wy jesteście, kurwa, wszyscy nienormalni! – wykrzyknęła, kiedy zatrzaskiwał drzwi.

Obszedł pojazd i z usatysfakcjonowaną miną usiadł obok niej. Spojrzał na nią z troską.

– To dla twojego dobra, rozumiesz? – powtórzył kolejny raz.

Zakryła się kurtką po samą szyję, spojrzała na niego z pogardą i wycedziła:

– Nienawidzę cię.

– Dobrze. – Uśmiechnął się. – Wolę, żebyś mnie nienawidziła, niż żebym był ci obojętny.

Nawet nie próbowała wydostać się z auta, bo wiedziała, że drzwi są zablokowane. Była w potrzasku. Nie chciała wracać do domu, nie chciała widzieć rodziców. Jedynym pozytywem była Marta, która swoją drogą, nie odezwała się ani razu. Emilia poczuła, jak ogarnia ją chłód. Pobladła i zaczęła szybciej oddychać. Jan zerkał na nią co jakiś czas i widział, że coś się dzieje, nie zareagował jednak. Wielokrotnie miał do czynienia z uciekinierami i uznał to za sztuczkę, która miała pozwolić jej na umknięcie.

Odpięła pas, pochyliła się i schowała głowę pomiędzy nogi, serce łomotało jej w piersi, a oddech się nie uspokajał, stał się jeszcze częstszy i płytszy. Wiedziała, czuła, że zaczyna tracić świadomość.

– Nie nabierzesz mnie – mruknął.

Zdążyła jeszcze posłać mu mordercze spojrzenie i odpłynęła.

***

Wprowadził ją do domu.

Z ledwością trzymała się na nogach. Miała pierwszy w życiu atak paniki. Posadził ją na kanapie i poszedł po wodę. Z niepokojem stwierdziła, że nie ma nikogo poza nimi.

– Gdzie jest Marta? – wydusiła.

– Pojechała do rodziny. Pogrzeb czy coś – rzucił.

– A…?

– Wyjechali służbowo – odpowiedział na pytanie, którego nie zadała.

– Jasne.

Położyła się i zwinęła w kłębek. Czuła, jakby trafiła do więzienia.

Nie rozumiała, dlaczego nagle rodzice postanowili zapewnić jej ochronę w postaci Jana. Nigdy ich nie interesowała, a teraz ograniczali jej wolność. Ten dom nie był dla niej miejscem, w którym czuła się bezpieczna. Nie było takiego miejsca. Już nie.

Jan się nie odzywał. Poszedł do jednego z małych pokoi na parterze i przyniósł koc. Nakrył ją i usiadł obok.

– Nie bądź zła. Chcę mieć cię blisko. Tak będzie mi łatwiej – powiedział w końcu.

– Tobie łatwiej… Jak zwykle, nikt nie myśli o tym, czy mnie jest łatwo – odpowiedziała z żalem.

– Lilith…

– Daj mi spokój. Wszyscy jesteście tacy sami. – Wstała, wzięła koc i poszła na górę do swojej sypialni.

Na szczęście Jan jej nie zatrzymywał. Zaczęła się zastanawiać, czy będzie spał w jej domu. Sam fakt przebywania jakiegoś mężczyzny pod tym samym dachem napawał ją strachem.

Nie rozebrawszy się, położyła się do łóżka i miała nadzieję, że zaśnie. Marzyła, żeby obudził ją Wiktor, całujący jej skroń. Na tę myśl z oczu znów wydostały się łzy. On już nigdy jej nie obudzi, nigdy nie pocałuje. Nie powie, czy ją kocha. A może nigdy nie darzył jej żadnym uczuciem? Może mówił prawdę, że to był tylko seks? Z tymi wątpliwościami zasnęła.

Obudziły ją przekleństwa dochodzące z dołu. Zerwała się na równe nogi i pobiegła. Na parterze zastała Janka, ubranego tylko w spodnie od dresu, burczącego pod nosem i próbującego walczyć z buchającym w jego kierunku ekspresem do kawy. Emilia uśmiechnęła się do siebie.

Dobrze ci tak.

Stał się jej nową nianią, a nikt mu nie powiedział, jak obsługiwać najważniejsze urządzenie w całym domu?

Stanęła przy ladzie i przyglądała się z zaciekawieniem. Najpierw jego tatuażom, które pokrywały całe jego plecy i klatkę piersiową, a później z kpiną obserwowała jego nierówną walkę z wrzeszczącym ekspresem. Nie zauważył jej, bo wydobywająca się ze świstem para skutecznie tłumiła dźwięki i zasłaniała widok. Z powodzeniem mogłaby wyjść z domu i nawet by się nie spostrzegł.

– Będziesz tak stać i się nabijać, czy mi pomożesz?

– Radź sobie, panie doskonały.

– W hotelu nie byłaś taka wredna. – Odłączył ekspres z kontaktu.

– Za to ty byłeś zakłamany.

– Przepraszam cię. – Podszedł do niej i westchnął żałośnie. – Musiałem. Tego wymagała ode mnie praca.

– Nie obchodzi mnie to. Teraz czego od ciebie wymaga? Że będziesz mnie więził we własnym domu? Aż tak się upodlisz, wielki panie agencie? To chyba wykracza poza twoje obowiązki.

– Zawiesili mnie… – Spuścił głowę.

– C-co?

– Twoi rodzice mnie zawiesili – powtórzył.

– A kim oni, do cholery, są?

– Moimi zwierzchnikami. To oni mnie zatrudniają i oni mogą w każdej chwili się mnie pozbyć. – Przez jego twarz przemknął jakiś mroczny cień. Jakby słowo „pozbyć” miało zupełnie inne znaczenie, niż przypuszczała.

– Żałosne. – Przewróciła oczami. – Więc co tu robisz?

– Pozwolili mi cię pilnować.

Emilia wybuchnęła śmiechem. Z jednej strony było jej go żal, z drugiej zaś odczuwała satysfakcję, że został w ten sposób poniżony. Należało mu się za to, jak ją okłamał. Postanowiła uprzykrzyć mu życie na tyle, żeby sam zrezygnował z pilnowania jej.

– Wychodzę – rzuciła i poszła na górę, by się przygotować.

Miała plan.

Włożyła obcisłe dżinsy oraz oversize’owy, kremowy sweter i zeszła po schodach.

Jan już czekał, ubrany w czarne spodnie i koszulę. Przez ramię przewiesił płaszcz. Zmełł pod nosem przekleństwo, kiedy dostrzegł, że sweter Emilii prześwituje i widać pod nim koronkowy, czerwony stanik. Wiedział, że robi mu na złość, a on musiał zachować profesjonalizm.

– Jadę do centrum, nianiu – prychnęła i poszła do garażu, nie czekając na jego odpowiedź.

Wsiadła do swojej alfy, którą ktoś najwyraźniej odtransportował do domu, kiedy została porwana, i ruszyła, nie zwracając uwagi na to, czy za nią nadąża. Ku jej niezadowoleniu, już po kilku minutach jechał za nią swoim czarnym bmw.

Zatrzymali się na sąsiednich miejscach parkingowych. Dogonienie jej było nie lada wyczynem, ponieważ ta mała jędza była bardzo dobrym kierowcą i próbowała różnych sztuczek, żeby go zgubić. W każdej chwili uzmysławiała mu, że to nie będzie łatwe zadanie.

– Nie musisz mnie lubić – powiedział w końcu, idąc za nią krok w krok przez wielki hol centrum handlowego.

Ze względu na wczesną godzinę większość butików dopiero otwierano, a wnętrza były puste.

– Nie lubię.

– Ale chociaż współpracuj. – Chwycił ją za ramię i pociągnął do tyłu.

Stanęła z nim oko w oko, a jej spojrzenie nie wyrażało niczego poza żalem. Było w nim widać wyłącznie ból.

– Nie mam z tobą żadnej umowy. Nie muszę współpracować – wysyczała. – I nie waż się mnie dotykać. – Wyrwała rękę i poszła przed siebie.

Weszła do sklepu odzieżowego i powoli zaczęła przeglądać zawartość wieszaków. Nienawidziła zakupów, ale wiedziała, że mężczyźni jeszcze bardziej nie znoszą babskich wypadów. Miała nadzieję, że to na tyle znudzi i zniechęci Jana, że będzie mogła mu umknąć.

Kiedy miała już koszyk pełen czarnych ubrań, poszła do kasy. Niestety, Jan nie odstępował jej na krok. Stał nawet tuż przy kabinie, kiedy przymierzała wybrane przez siebie rzeczy. Niezrażony jej zachowaniem, uśmiechał się i nawet prawił komplementy.

Okropieństwo.