NIE MUSISZ. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń - Mikołaj Marcela - ebook + książka

NIE MUSISZ. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń ebook

Mikołaj Marcela

0,0
38,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wszyscy mamy dziś ten sam problem: jesteśmy zmęczeni.

Zawodowi sportowcy zaczynają jako trzylatki, o kompetencje akademickie martwimy się w przedszkolu. Nad sukcesem trzeba zacząć pracować jak najwcześniej, jak najdłużej, jak najmocniej. I zawsze można zrobić coś więcej.

Efekt? Wypalenie w szkole, pracy, związku i rodzicielstwie.

Żyjemy pod dyktaturą „kultury zapierdolu”. Dziś człowiek to kapitał, inwestycja na przyszłość mierzona liczbą sukcesów. Bez przeanalizowania, jak do tego doszło, możemy być pewni jednego; będzie tylko gorzej.

Doktor Mikołaj Marcela, literaturoznawca, autor bestsellerowych książek, podejmuje próbę ustalenia, jak społeczeństwo osiągnieć stało się wypaloną generacją. Dlaczego ściganie się z samym sobą nie prowadzi do efektywnego rozwoju, ale do samozniszczenia. Marcela podpowiada, czego milenialsi, najmocniej doświadczający wypalenia, mogą uczyć się od zetek, które „kulturze zapierdolu” mówią stanowcze NIE!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 357

Data ważności licencji: 8/28/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor nabywający

Adam Gutkowski

Redaktorka prowadząca

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Opieka redakcyjna

Paulina Gwóźdź

Recenzja naukowa

dr hab. Marcin Jaworski

Adiustacja

Bogusława Wójcikowska

Korekta

Aleksandra Kiełczykowska

Marta Tyczyńska-Lewicka

Copyright © by Mikołaj Marcela

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-8367-173-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Wstęp

Społeczeństwo wypalenia?

Zmęczenie życiem jest rzeczą

nie do zniesienia; łatwo wtedy o śmierć.

Wiktor Hugo, Nędznicy

Wszyscy mamy dziś ten sam problem: jesteśmy zmęczeni. I ­jeśli w tym świecie odmienności i różnorodności coś nas łączy, to właśnie narastające poczucie wyczerpania. Oczywiście odbieramy je w różnym natężeniu. Dla jednych to pilna potrzeba odpoczynku, dla innych powracające raz za razem wrażenie nagłej utraty sił, dla jeszcze innych to coś, co można byłoby określić mianem wypalenia.

To nie zbieg okoliczności, że w ostatnich dekadach właśnie termin „wypalenie” zaczął być odmieniany przez wszystkie przypadki i zrobił światową karierę. Początkowo pojawiał się niemal wyłącznie w kontekście pracy zawodowej, dziś jednak równie często mówimy o wypaleniu w związku, wypaleniu rodzicielskim czy – co chyba najbardziej szokujące – wypaleniu uczniowskim. Temu ostatniemu towarzyszą nie mniej szokujące doniesienia o kilkulatkach ze zdiagnozowaną depresją. Od jakiegoś czasu wydaje się wręcz, że stopień zmęczenia – a może raczej wyczerpania – poszczególnych osób jest odwrotnie proporcjonalny do ich wieku. Na pierwszy rzut oka to wbrew logice: w końcu zmęczenie to coś, co się w nas nawarstwia wraz z wiekiem, to powolna utrata sił, która dopiero z czasem daje o sobie znać. Jak więc to możliwe, że przedstawiciele młodego pokolenia – dzieci, nastolatki i młodzi do­rośli, a zatem ludzie, którzy na dobrą sprawę dopiero zaczynają swoje życie – mówią o wypaleniu czy wyczerpaniu? W odpowiedzi często usłyszeć można, że mamy do czynienia z „pokoleniem płatków śniegu”, delikatnymi i wrażliwymi istotami, które nie są przyzwyczajone do ciężkiej pracy… Ale czy na pewno tak właśnie jest?

Takie postawienie sprawy to popularny sposób konfrontacji z problemami nie tylko w odniesieniu do przedstawicieli młodego pokolenia. W dobie coachingu, biohackingu i literatury poradniczej dość łatwo dojść do przekonania, że problemem jesteśmy my sami – że to w nas leży źródło naszego zmęczenia, ponieważ w niewłaściwy sposób podchodzimy do życia lub po prostu nie jesteśmy dość silni. Dlatego gdy pojawia się temat wypalenia uczniowskiego, pada argument o fizycznej słabości dzisiejszych dzieci i nastolatków. Gdy zaczynamy mówić o wypaleniu w związku, w odpowiedzi usłyszymy, że to wina współczesnego narcyzmu i zbyt wygórowanych oczekiwań względem partnera. Gdy ktoś podnosi temat wypalenia rodzicielskiego, usłyszy, że to wina nadopiekuńczości i nieustannego wtrącania się rodziców w sprawy szkolne. A kiedy wraca zagadnienie wypalenia zawodowego, powraca też równie stara narracja o roszczeniowości, nielojalności i braku wdzięczności dla pracodawcy cechujących współczesnych pracowników.

Inaczej rzecz ujmując: w tej perspektywie problemem są przede wszystkim nasze nierealistyczne oczekiwania lub nasza słabość, nie zaś rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Tym bardziej że, mówiąc za niemieckim filozofem Gottfriedem Leibnizem, wydajemy się żyć w najlepszym z możliwych światów, a na pewno w najlepszych czasach w historii ludzkości – nie ma więc na co narzekać! W tym duchu tytuły bestsellerowych poradników czy najpopularniejszych tiktoków sugerują, że problemem współczesnego świata nie jest kształt systemu ekonomicznego, wyzyskujące nas międzynarodowe korporacje czy niedziałające instytucje państwowe – ale to my nim jesteśmy. Sugeruje się nam również, że rozwiązaniem jest po prostu jeszcze więcej pracy (nad sobą). Nie mówi się nam przy tym najczęściej najważniejszego: że nawet najcięższa praca, jaką jesteśmy w stanie wykonać, nie naprawi zepsutego systemu1.

No właśnie, bo jest jeszcze inna możliwość. Zwraca na to uwagę Anne Helen Petersen. W podtytule swojej książki Can’t Even zadaje ona znamienne pytanie w kontekście towarzyszącego nam dziś uczucia zmęczenia. Moglibyśmy przełożyć je na polski w następujący sposób: „Jak milenialsi stali się wypalonym pokoleniem?”. We wstępie Can’t Even, nawiązując do tej kwestii, autorka zauważa: „[wypalenie] to nie jest problem osobisty, to problem społeczny”2. Utrata sił, zmęczenie czy w końcu coraz częściej odczuwane przez nas wypalenie mają swoje źródło przede wszystkim w kształcie społeczeństwa, w którym przyszło nam funkcjonować. Nasze problemy są więc w dużej mierze wynikiem przeobrażeń, jakim w ostatnich dekadach poddane zostały system edukacji, rynek pracy oraz formy spędzania wolnego czasu. Te przeobrażenia są z kolei wynikiem zmian społecznych, politycznych, ekonomicznych i kulturowych, do których przyczyniły się następujące po sobie rewolucje technologiczne. To one kształtowały kolejne pokolenia, które zmieniały świat, nadając mu obecną postać.

Bez próby wydobycia tych wszystkich procesów na światło dzienne i zrozumienia tego, jak przyczyniają się one do narastającego w nas zmęczenia, nie będziemy mogli odzyskać sił i się zregenerować – zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym. A skoro tak, od czego powinniśmy zacząć?

Wypalenie, czyli co?

Biorąc pod uwagę to, jak dużo i często mówi się w ostatnich latach o wypaleniu, można odnieść wrażenie, że jest ono czymś, co było obecne w naszej kulturze od samego początku – zupełnie jakby stanowiło jej nieodłączny element. I wydawać by się mogło, że jeżeli od zawsze pracowaliśmy w ten czy inny sposób, doświadczaliśmy też tego stanu jako ludzie.

A jednak wypalenie to stosunkowo nowe zjawisko. Na gruncie psychologii po raz pierwszy zdiagnozowane zostało dopiero w 1974 roku. Herbert Freudenberger nazwał tak pojawiające się wówczas przypadki załamań fizycznych i psychicznych, które były rezultatem przepracowania3. Psycholog ten sugerował wprawdzie, że i wcześniej mieliśmy do czynienia w naszej kulturze z czymś podobnym (melancholijne zmęczenie światem zdiagnozowane przez Hipokratesa, renesansowe oszołomienie „nieustanną zmianą” lub neurastenia z końca XIX wieku, charakteryzująca się ciągłym uczuciem zmęczenia4), jednak wypalenie cechowało coś wyjątkowego. Kluczową sprawą okazały się przypadki „załamań”, które odróżniają wyczerpanie od wypalenia. Osoba wyczerpana nie ma siły do pracy – dociera do pewnego miejsca i już w nim pozostaje, nie mogąc zrobić nic więcej. Czym innym jest wypalenie: ono oznacza, że gdy dochodzimy do miejsca, w którym nie mamy już na nic siły, ignorujemy to i zmuszamy się, by jednak robić coś dalej. Nierzadko trwamy w tym położeniu przez dni, tygodnie, a czasami nawet lata5.

Wypalenie jest więc stanem, który przychodzi po ogromnym wysiłku, pracy nad czymś dla nas ważnym, gdy z jednej strony czujemy przemożną potrzebę, by uznać, że nasza praca jest skończona, z drugiej jednak – towarzyszy temu przekonanie, iż można, a nawet powinno się zrobić coś jeszcze. „Czujesz wypalenie, gdy wiesz, że wyczerpałeś wszystkie wewnętrzne zasoby, a mimo to nie możesz uwolnić się od przymusu, by nadal pracować”6 – pisze Josh Cohen, psycholog specjalizujący się w tej problematyce. Doświadczenie stanu wypalenia odczuwane jest jako zoptymalizowanie siebie na tyle, że przypominamy maszynę – robota realizującego nigdy niekończącą się listę zadań, mimo odczuwanego w trakcie snu, a nawet wakacji tępego uczucia wyczerpania.

Jak wyjaśnić pojawienie się diagnozy tego zjawiska w latach siedemdziesiątych? Można je łączyć z uwidocznieniem się szeregu zdarzeń, które mniej lub bardziej powiązane są z tym, co nazywa się późnymkapitalizmem. Socjolog Andrzej Szahaj zauważa, że

[…] po okresie dominacji pracy fizycznej (nowoczesność), pracy intelektualnej (późna nowoczesność) nastąpił moment, gdy pojawiło się oczekiwanie, aby w procesie pracy zaangażować całego siebie, nie pozostawiając dla siebie już nic (ponowoczesność). Dalej pójść w tym procesie eksploatacji ludzkiej pracy już nie można, nic już bowiem nie zostało do eksploatowania7.

To oczekiwanie nie pojawiło się jednak znikąd. Źródła obecnej sytuacji najlepiej rozpoznać mogą młode pokolenia – w tym w szczególności milenialsi, a więc osoby urodzone w kolejnej dekadzie po zdiagnozowaniu po raz pierwszy wypalenia – które wzrastały w kulcie (osobistego) sukcesu. By go osiągnąć, trzeba było zaangażować całego siebie i to od najmłodszych lat – dlatego zawodowi sportowcy muszą zaczynać już jako trzylatki, a o kompetencje akademickie martwimy się od przedszkola. Nad osiągnięciem sukcesu trzeba zacząć pracować jak najwcześniej i robić to jak najdłużej, jak najintensywniej i jak najmocniej, parafrazując tytuł hitu Daft Punk.

I właśnie związany z wypaleniem przymus nieustannej pracy, któremu nie potrafimy się przeciwstawić, wynika przede wszystkim z wyuczonego od najmłodszych lat nastawienia na końcowy sukces (życiowy). „Pracuj ciężko (w szkole), by dostać się na studia, pracuj ciężko na studiach, pracuj ciężko w pracy, a odniesiesz sukces”8 – głosi opowieść, której słuchają kolejne pokolenia od kilku dekad. Zgodnie z nią jeśli tylko pracujemy dość ciężko, wygramy (cokolwiek by to miało znaczyć) lub przynajmniej będziemy żyć w dostatku i szczęściu. Z czasem jednak okazuje się, że w tym systemie, w którym przyszło nam żyć, nie da się „wygrać”, ponieważ sam system jest zepsuty i zamiast końcowego sukcesu oferuje poczucie wypalenia9.

Społeczeństwo osiągnięć i… zmęczenia

Byung-Chul Han, niemiecki filozof urodzony w Korei Południowej, w jednym ze swoich esejów zauważa, że współczesne zachodnie społeczeństwa – a więc także społeczeństwo polskie – można określić mianem „społeczeństw zmęczenia”. Tak przynajmniej sugeruje polskie tłumaczenie, choć oryginalny termin ukuty przez Byung-Chul Hana w języku niemieckim byłby bliższy „społeczeństwu wypalenia”. Czym by się ono charakteryzowało? Tu z pomocą niemieckiemu filozofowi przychodzi mit o Prometeuszu. Według Hana wszyscy dziś przypominamy greckiego tytana przykutego do skały, któremu orzeł wyjada wciąż odrastającą wątrobę. Sęk w tym, że nie jesteśmy jedynie Prometeuszem – jesteśmy zarazem wspomnianym orłem, który nie tyle pożera, ile wysysa z nas siły. Dominujące we współczesnym społeczeństwie uczucie zmęczenia jest więc wynikiem czegoś, co można byłoby nazwać wspomnianym przez Andrzeja Szahaja samowyzyskiem – Prometeusz wyzyskuje sam siebie, dlatego jest nieskończenie zmęczony10.

Ten dość abstrakcyjny dla nas obraz można oczywiście bardzo łatwo przełożyć na bliższe nam doświadczenia, gdyż rewersem społeczeństwa zmęczenia jest społeczeństwo osiągnięć (choć w oryginale pojawia się termin Leistung, który oznacza zarówno wydajność, wysiłek, pracę i efekt tej pracy, jak i sukces lub osiągnięcie). Według Hana to nie przypadek, że najważniejszymi miejscami na mapach miast i ich obrzeży stały się kluby fitness, biurowce, banki, lotniska, centra hand­lowe czy laboratoria genetyczne. Żyjemy w świecie, w którymi wartość życia – od narodzin aż do śmierci – mierzy się kolejnymi osiągnięciami i sukcesami.

Pracujemy więc po to, by osiągnąć sukcesy, zarówno zawodowe, jak i osobiste. Jednak gdy już je osiągniemy, okazuje się, że musimy pracować jeszcze więcej i ciężej, by potwierdzić dotychczasowe sukcesy i realizować nowe cele. To samo dotyczy czasu wolnego – po podróży do Ameryki Południowej trzeba zdobyć jeden z ośmiotysięczników, a na koniec wybrać się na Antarktydę. I tak bez końca. Dlatego inwestujemy w siebie i w lokaty, podróżujemy, ćwiczymy, tworzymy nasz wizerunek i pracujemy nad tym, by stać się najlepszą wersją samych siebie. Ucieka nam przy tym fakt, że w ten sposób – niczym wspominany orzeł wyjadający odrastającą wątrobę Prometeusza – nieustannie siebie wyzyskujemy i pozbawiamy sił.

Co ciekawe, w przywołanych miejscach kluczowych dla społeczeństwa osiągnięć, które wymienia w swoich książkach niemiecki filozof – celowo bądź nie – pomija co najmniej jeden typ instytucji, które są w dzisiejszym świecie nierozerwalnie związane z tym, czy ktoś odnosi życiowy sukces, czy nie. Chodzi mi o instytucje edukacyjne: przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe. To prawda, że społeczeństwo osiągnięć można zdefiniować sloganem Yes, we can!, który wykorzystany został przez Baracka Obamę podczas jego kampanii prezydenckiej. Ten slogan jednak od dziesięcioleci funduje nasze współczesne wyobrażenie o edukacji.

Jeśli zastanawiamy się, gdzie dziś początek bierze społeczeństwo osiągnięć i zmęczenia, dochodzimy do wniosku, że właśnie w instytucjach szkolnych, w których – jak chcemy wierzyć – sukces jest miarą tego, czy naprawdę chcemy go osiągnąć. Zgodnie z filozofią przyświecającą systemowi edukacji każde dziecko powinno zakrzyknąć: Yes, I can!, by odpowiednio zmotywować się do nauki i osiągnąć najpierw jak najwyższe oceny i średnią na koniec roku, a następnie jak najlepsze wyniki na egzaminach końcowych. To jest dziś bowiem pierwszym prawdziwym sukcesem życiowym każdego człowieka. Od tego zaczynają się obecnie zarówno indywidualne osiągnięcia każdego z nas, jak i narastające poczucie zmęczenia.

To właśnie w szkole – tej współczesnej, która stała się smutną codziennością młodych ludzi – początek bierze wiara w to, że powinniśmy bez przerwy pracować. Petersen w książce poświęconej wypaleniu milenialsów zauważa:

Gdzie nauczyłam się pracować non stop? W szkole. Dlaczego pracowałam bez przerwy? Ponieważ byłam przerażona wizją tego, że nie dostanę pracy. Dlaczego pracowałam bez przerwy, gdy już ją dostałam? Ponieważ bałam się, że ją stracę, i ponieważ moja wartość jako pracownika i moja wartość jako osoby stały się ze sobą nierozerwalnie złączone11.

Wszystko zgodnie z przeświadczeniem, które towarzyszy nam na przełomie XX i XXI wieku od najmłodszych lat, że ­jeśli tylko będziemy pracować dostatecznie ciężko, wszystko się ułoży. Efekty takiego postępowania są jednak zupełnie inne.

Według Hana to właśnie społeczeństwo osiągnięć odpowiedzialne jest za produkcję „chorych na depresję i nieudaczników”12. Gdy żyjemy pod presją sukcesu, kwestia naszych osiągnięć sprowadzona zostaje do osobistej inicjatywy, natomiast poczucie naszej nieadekwatności do otaczającego nas świata, a także wszelkie życiowe porażki odbieramy jako bycie nie dość dobrym lub wystarczającym. Tak właśnie według niemieckiego filozofa można postrzegać depresję: jako wynik wyczerpania procesem stawania się najlepszą wersją samego siebie – patologicznym i typowym dla człowieka późnej nowoczesności objawem niepowodzenia w tym zakresie13. Podstawowym lękiem staje się to, by nie zostać życiowym nieudacznikiem. Nie powinno nas zatem dziwić, że coraz więcej uczniów i uczennic szkół podstawowych cierpi na depresję – to tam często słyszą, że są nieudacznikami, i zaczynają w to wierzyć…

„Jeśli możesz coś zrobić, musisz to zrobić”

Można więc spojrzeć na towarzyszące nam na co dzień poczucie zmęczenia przechodzące w stan wyczerpania jako na efekt charakterystycznej dla współczesnego społeczeństwa przemocy systemowej w postaci presji sukcesu. A ta presja zaczyna się w szkole. W systemie edukacji chodzi przecież nie tyle o uczenie się, ile o odnoszenie wspomnianych sukcesów: otrzymywanie dobrych ocen, znakomite wypadanie na standaryzowanych testach i egzaminach lub uprawianie amatorsko (ale ze znaczącymi osiągnięciami) sportu. Równie istotne jest zachowywanie się „odpowiednio” i z należytym szacunkiem wobec nauczycieli, a także posiadanie „normalnych” relacji ze znajomymi14. Gdy odhaczymy wszystkie te wymagania, istnieje prawdopodobieństwo, że poczujemy się adekwatni – przynajmniej na etapie edukacji szkolnej. Potem jednak nic się nie zmienia: pojawiają się nowe wymagania i jeszcze większa presja na osiągnięcie sukcesu – tym razem na rynku pracy – a my, zgodnie z wyuczonym schematem, czujemy przymus odnoszenia dalszych zwycięstw.

I właśnie tak jawi się syndrom wypalenia: jako wewnętrzne wyczerpanie spowodowane nieustannym działaniem pod wpływem przeświadczenia, że nic nie jest niemożliwe. To wiara, którą charakteryzuje przywołane już przekonanie, że jeśli tylko trochę bardziej się postaramy, osiągniemy to, co w końcu da nam poczucie spełnienia i adekwatności. Dlatego w społeczeństwie osiągnięć, które ufundowane jest w głównej mierze na gospodarce późnokapitalistycznej, dochodzi do osobliwej zmiany: jeśli możemy coś zrobić, po prostu powinniśmy (a wręcz musimy) to zrobić (dla naszego dobra). Możliwość zmienia się w obowiązek, a podaż w popyt15.

Jeśli możemy poprawić swój wygląd – na przykład dzięki chirurgii plastycznej – powinniśmy to zrobić. Jeśli możemy podjąć lepiej płatną pracę lub mamy możliwość rozwijania swojej kariery, choć może wpłynąć to na inne dziedziny naszego życia, na przykład rodzinę – powinniśmy to zrobić. Jeśli możemy posłać dziecko do lepszej, choć płatnej szkoły – powinniśmy to zrobić. Jeśli możemy być na Tinderze i poznać jak najwięcej partnerów lub partnerek na przelotny seks – powinniśmy to zrobić. Jeśli możemy przebiec maraton lub przejść na specjalną dietę, dzięki czemu będziemy lepiej wyglądać – powinniśmy to zrobić. Lista nigdy się nie kończy.

Brak inicjatywy i działań – zarówno w zakresie naszego życia (zawodowego, rodzinnego czy osobistego), jak i wyglądu – są dziś odbierane nierzadko jako coś nagannego, pozbawiają nas wartości i szacunku w oczach innych osób. „A świadomość takiego stanu rzeczy zadaje śmiertelny cios – poniżający i bolesny – poczuciu własnej wartości danej jednostki”16 – zauważa Zygmunt Bauman.

Paradoksalnie więc czujemy, że jesteśmyzmuszeni zrobić to, co teoretycznie jedynie możemy zrobić. Jeśli jednak tego nie zrobimy, poczujemy się źle – ponieważ będzie to oznaczało, że zawodzimy, bo nie daliśmy z siebie wszystkiego (bo przecież stać nas na więcej i możemy osiągnąć tak dużo, jeśli tylko się do tego przyłożymy). Tym bardziej że ludzie wokoło mówią nam: „Jesteś silny/silna, dasz radę!”. A my rzadko kiedy dostrzegamy w tym formę manipulacji – szczególnie gdy takie słowa padają najpierw ze strony nauczyciela/nauczycielki, a potem przełożonego/przełożonej lub partnera/partnerki. Słyszymy w tych słowach dowód docenienia naszej ciężkiej pracy, nie zaś kolejną próbę jej wyzyskania – zmuszenia nas do pracy mimo braku sił, energii, zasobów, a nierzadko mimo chronicznej deprywacji snu. Kontynuujemy zatem naszą pracę i działania (bo możemy, przecież damy radę!), doskonale zdając sobie przy tym sprawę, że nasze zasoby nie są nieskończone. I wtedy nadciąga wypalenie.

Delikatni jak płatki śniegu?

A może jednak tak naprawdę nic się nie zmieniło? Może od zawsze tak było – a teraz po prostu staliśmy się słabsi jako ludzie (z każdym kolejnym pokoleniem)? To dość popularny pogląd, który lansowany jest na przykład przez wpływową psycholożkę Jean Twenge.

Jak to możliwe, że seniorzy od zawsze narzekają na młodsze pokolenia, twierdząc, że są „za miękkie” na współczesne czasy? Starsi ludzie mówili tak pięćdziesiąt lat temu, mówią tak i dziś, a zatem… to musi być prawda – stwierdza Twenge.

Ponieważ technika czyni życie kolejnych pokoleń coraz mniej wymagającym fizycznie, każda następna generacja rzeczywiście jest bardziej delikatna niż poprzednia17.

O pokoleniu pracowników wchodzących na rynek pracy po 2010 roku mówi się wręcz jako o „pokoleniu płatków śniegu”, podkreślając ich delikatność, ale i przekonanie o własnej wyjątkowości, do czego jeszcze powrócę. Określenie to jest kalką językową nawiązującą do książki Podziemny krąg Chucka Palahniuka, wydanej w 1996 roku, w której pada stwierdzenie: „Nie jesteś wyjątkowy. Nie jesteś pięknym i unikalnym płatkiem śniegu”. Oczywiście na paradoks zakrawa to, że w powieści przywołane sformułowanie pada pod adresem przedstawiciela poprzedniego pokolenia – generacji X.

Czy jednak rzeczywiście każde kolejne pokolenie ma coraz mniej wymagające fizycznie życie? Mamy tendencję do liniowego postrzegania naszej przeszłości – wydaje nam się, że to nieustanna progresja – od prymitywnych społeczeństw zbierac­ko-łowieckich, przez społeczeństwo rolnicze, do dzisiejszych postindustrialnych, konsumpcyjnych, masowych, informacyjnych społeczeństw; od państw plemiennych, przez monarchie, do demokracji, i tak dalej. A jednak dzieje ludzkości nie były wyłącznie progresją i nieuchronnym przechodzeniem od mniejszej do większej organizacji społecznej oraz od gorszych do lepszych rozwiązań, które czyniły życie mniej nieznośnym. Ludzka historia nie jest linearnym porządkiem, w którym każdy kolejny etap cechuje coraz większy postęp. Jest natomiast serią kolejnych eksperymentów i nierzadko ślepych uliczek18.

Świetnym tego przykładem jest fakt drastycznego wydłużenia czasu pracy w XIX wieku. O ile jeszcze w 1760 roku w Londynie wystarczyło przepracować około 2,3 tysięcy godzin rocznie, by zarobić na życie, w 1800 roku było to już 3,3 tysiąca godzin – a zatem to „młodsze pokolenia” na początku XIX wieku pracowały znacznie ciężej fizycznie niż starsze generacje (pytanie, czy i wtedy starsi ludzie narzekali na młodych, że są „zbyt delikatni” na czasy, w których przyszło im żyć). Warto dodać, że około 1920 roku zarobienie na życie w Wielkiej Brytanii wymagało 2,4 tysiąca godzin, a w 2000 roku 1,7 tysiąca godzin19.

I choć te ostatnie dane – czyli wyraźny spadek w ostatnim stuleciu czasu pracy zapewniającej utrzymanie – sugerowałyby, że dzisiejsze młode pokolenia rzeczywiście żyją w mniej wymagającym świecie pod względem pracy, to w tym kontekście od razu trzeba zaznaczyć, że wcale tak nie jest. Francuski ekonomista Thomas Piketty we wpływowym studium Kapitał i ideologia zauważa, że w ciągu ostatnich czterech dekad nastąpiła na całym świecie stagnacja dochodów ludzi na dole drabiny społecznej (a więc tych najmniej zarabiających), a realny dochód rozporządzalny gospodarstw domowych praktycznie nie wzrósł, i to pomimo gwałtownego wzrostu wydajności pracy20. Oznacza to, że choć praca jest dziś dużo bardziej wydajna niż kiedykolwiek w historii, my, zamiast pracować mniej (jak wieszczył niecałe sto lat temu John Maynard Keynes21), realnie musimy pracować coraz więcej. Oczywiście nie jest to zawsze praca fizyczna, a coraz częściej praca intelektualna, która jednak wymaga z jednej strony wysiłku, a z drugiej odporności – fizycznej i psychicznej.

Technika to nie wszystko

To prawda, technika zmienia nasze życie. Według niektórych to ona jest przyczyną różnic międzypokoleniowych ze względu na swój nieustanny rozwój i wywieranie silnego wpływu na nasze życie codzienne. W ten sposób zmienia ona nie tylko to, jak żyjemy, ale również jak myślimy, jak się zachowujemy i kształtujemy nasze relacje z innymi ludźmi. Współczesne pojęcie techniki (jako praktyczne zastosowanie nauki lub wiedzy do rozwiązywania problemów albo tworzenia użytecznych narzędzi) obejmuje nie tylko smartfony i tablety, lecz wszystko to, co umożliwia nam funkcjonowanie na co dzień – od transportu publicznego i opieki medycznej, przez kuchenki elektryczne i lodówki, do wielokondygnacyjnych biurowców i centrów handlowych22.

Rozwój techniki wpływa więc na zmiany kulturowe: pojawienie się lodówki i pralki zupełnie odmieniło życie kobiet w domach w porównaniu z tym, jak wyglądało ono przed wynalezieniem tych urządzeń. Do tej pory musiały one poświęcać znacznie więcej czasu na obowiązki, które teraz (częściowo) wykonywały za nie maszyny. Uwolnione od tych zadań mogły zacząć myśleć o innej pracy – także tej poza domem, zawodowej. Oczywiście pralki, lodówki i pozostałe urządzenia AGD nie były wyłącznym źródłem tych zmian, ale niewątpliwie miały w nich spory udział. Podobnie opisuje się wpływ rozwoju rolnictwa na zmiany trybu życia ludzkości: stabilne domostwa i gospodarstwa sprawiły, że ludzkie przekonania i osobisty dobytek stały się dużo ważniejsze niż wcześniej. Dzięki temu powstawały większe ludzkie społeczności, a to w dużej mierze doprowadziło do narodzin mentalności zbiorowej, wzrosło też znaczenie przestrzegania reguł23.

Jednak nawet w przywołanej definicji techniki pojawia się sformułowanie, że jest ona zastosowaniem nauki lub wiedzy. Amerykański psycholog Barry Schwartz zwraca uwagę, że gdy myślimy o nauce i technologii, do głowy przychodzą nam w pierwszej kolejności rozmaite przedmioty: od laptopów, przez rezonans magnetyczny, do dopalaczy. Według niego to zaledwie jedna strona nauki: coś, co nazywa „technologią rzeczy”.

Nauka jednak tworzy też coś poza przedmiotami – idee, dzięki którym jesteśmy w stanie rozumieć otaczający nas świat oraz miejsce, które w nim zajmujemy. I to właśnie idee, równie mocno jak technika, wpływają na to, jak myślimy, zachowujemy się i układamy sobie relacje z innymi ludźmi.

Jeśli wady urodzeniowe są dla nas przejawem woli boskiej, uciekamy się do modlitwy. Jeśli widzimy je jako działanie przypadku, zaciskamy zęby i rzucamy kostką. Jeśli uważamy je za przejaw niewystarczającej opieki prenatalnej, staramy się lepiej zajmować kobietami w ciąży24.

Idee – podobnie jak technika – niewątpliwie warunkują to, jak funkcjonujemy w świecie. Są jednak znacznie bardziej problematyczne niż technologia rzeczy. Dlaczego? Ponieważ, w przeciwieństwie do przedmiotów, są niewidoczne. Często nawet nie wiemy, że na nas wpływają. Patrząc na osoby w kryzysie bezdomności, wielu z nas być może automatycznie pomyśli, że są one same sobie winne, ponieważ nie chce im się pracować lub nie dość się starają, a już na pewno nie tak jak my – ludzie, którzy mogą się cieszyć dachem nad głową. Czy wyjaśnienie kryzysu bezdomności rzeczywiście jest tak proste i oczywiste, czy może patrzymy na nie przez pryzmat określonych idei, które podpowiadają nam, że bezdomność to wynik niechęci do pracy? Nie zapominajmy również o tym, że idee – mając często niewyobrażalny wpływ na ludzi – mogą być przecież fałszywe.

Dzisiaj wielu z nas przeraża wpływ, jaki może mieć na nas technika – najlepszym tego przykładem są chociażby smartfony, szczególnie gdy mówimy o „uzależnionych” od nich dzieciach i młodzieży. Obecnie w wielu krajach (także w Polsce) rozważa się wprowadzenie zakazu lub znaczącego ograniczenia ich używania w szkołach, by młodzi ludzie mogli się „skupić na nauce”. Jednocześnie nie dostrzegamy całej ideologii, zgodnie z którą czymś oczywistym i normalnym jest posyłanie dzieci do szkoły, w której siedzą przez kilka godzin na czterdziestopięciominutowych lekcjach w ławce bez możliwości ruchu lub swobodnego zabrania głosu, ucząc się w taki sposób, w jaki uczyli się ich przodkowie jeszcze w XIX wieku. Przepisują papierowe podręczniki do papierowych zeszytów, próbują zapamiętać natłok informacji, których już nie muszą pamiętać jak w XIX wieku, kiedy kształtował się ten model szkoły, bo mają do nich szeroki dostęp dzięki technice (m.in. smartfonom i internetowi), uczą się tych samych przedmiotów, których uczono się kilkadziesiąt lat temu, a w dodatku w taki sam sposób – na ogół biernie słuchając wykładu nauczyciela lub nauczycielki.

Ignorujemy więc to, że tradycyjny model szkoły jest ufundowany na dziewiętnastowiecznym stanie wiedzy i od dwustu lat lekceważy ustalenia naukowe z zakresu psychologii, pedagogiki, socjologii, nauk humanistycznych oraz tak zwanych neuronauk. Ma to oczywiście rozmaite konsekwencje. Na przykład w dużej mierze wpływa na dobrostan uczniów i uczennic, którzy funkcjonują w nieustannym dysonansie poznawczym (poza szkołą żyjąc w realiach XXI wieku, a w szkole powracając do rzeczywistości i rozwiązań rodem z XIX wieku), przyczyniając się także do wzrostu depresji wśród młodych ludzi25. Mimo to większym problemem jest dla nas fakt, że dzieci używają smartfonów w szkole, a nie to, że taka szkoła jest dziś bez sensu.

A to, że szkoła nie musi i nawet nie powinna tak wyglądać, od ponad stu lat pokazują takie miejsca, jak szkoła Summerhill, liczne na całym świecie placówki Montessori i waldorfskie oraz szkoły demokratyczne, leśne, socjokratyczne i wiele innych. Miejsca, które są budowane z wykorzystaniem wiedzy uzyskanej w XX i XXI wieku, wspierające się najnowszymi odkryciami i badaniami z rozmaitych dziedzin, stosujące przy tym także nowe narzędzia i metody pracy. A jednak właśnie ten stan rzeczy pokazuje, jak przemożny wpływ mają na nas głęboko zakorzenione w naszej rzeczywistości ideologie – na przykład ideologia związana ze szkołą.

Witamy w kulturze narcyzmu…

Jedną z tego typu niebezpiecznych idei jest ta, zgodnie z którą dzisiejsze młode pokolenia to generacje „narcyzów”. Niecałe dwie dekady temu Jean Twenge przypięła milenialsom etykietę „narcyzów”, co potem bezkrytycznie powielali właściwie wszyscy badacze zajmujący się kwestiami pokoleniowymi. Amerykańska psycholożka pisała wręcz o „pokoleniu Ja” (Generation Me)26, by oddać zafiksowanie młodych ludzi z tej generacji na własnym punkcie. Chciałoby się w tym kontekście zapytać, czy w takim razie wypalenie nie jest symptomem naszej wiary we własną wyjątkowość – to, że jesteśmy na tyle nadzwyczajni, że możemy osiągnąć w życiu wszystko, co tylko sobie wymarzymy. Według Twenge tak właśnie jest i na poparcie swoich tez przywołuje ona w swojej ostatniej książce zatytułowanej Pokolenia śpiewaną w amerykańskich przedszkolach piosenkę: „Jestem wyjątkowy, jestem wyjątkowy, spójrz na mnie”27. Posiłkuje się także ryciną przedstawiającą radykalny wzrost występowania narcystycznych fraz w amerykańskich książkach w latach 1950–2019 (opartą na bazie danych Google Books), zgodnie z którą mniej więcej od 1995 roku lawinowo rośnie użycie sformułowań „jesteś wyjątkowy”/ „jesteś wyjątkowa” oraz „kocham siebie”.

Amerykańska psycholożka zaznacza, że narcystyczne cechy osobowości mają swoje dobre i złe strony, choć koncentruje się przede wszystkim na tych złych, łącząc je z dynamicznym rozwojem techniki i kultury cyfrowej. Nic dziwnego, że czymś emblematycznym dla tego pokolenia jest dla niej selfie – zrobione samemu sobie zdjęcie twarzy, które naśladuje mityczny gest Narcyza niemogącego oderwać wzroku od swojego odbicia w lustrze wody.

Jednak nie ona jedna widzi tendencje narcystyczne we współczesnym społeczeństwie. Na długo przed nią – bo już w 1979 roku – amerykański historyk Christopher Lasch nazywał amerykańską kulturę „kulturą narcyzmu”. Nowy narcyz był dla niego człowiekiem, którego dręczy poczucie winy i lęk, a to z racji tego, że musi dopiero odnaleźć sens swojego życia. Nie może liczyć na poczucie bezpieczeństwa i lojalność grupy, z której się wywodzi, dlatego traktuje każdego jak rywala, bojąc się o utratę przywilejów przyznanych mu przez państwo. Pożąda aprobaty i domaga się natychmiastowego spełnienia, żyjąc w stanie wiecznie niezaspokojonych pragnień. Żyje chwilą, bo żyje tylko dla siebie, a nie dla przodków bądź potomków28.

Wspominam o tym nieprzypadkowo: jak zobaczymy w dalszej części tej książki, w dużej mierze właśnie w ten sposób badacze na początku XXI wieku charakteryzowali pokolenie milenialsów – a więc osób urodzonych po 1980 roku. Opisywali je przy tym jako generację całkowicie odmienną od poprzednich pod wieloma względami, a za czynnik tej odmienności uznawali kulturę cyfrową (przede wszystkim internet). Christopher Lasch napisał jednak swoją Kulturę narcyzmu rok przed narodzinami pierwszych przedstawicieli tego pokolenia. To z kolei sugerowałoby, po pierwsze, że tendencje narcystyczne w ostatnich kilkudziesięciu latach mają znacznie dłuższą tradycję, niż chcielibyśmy przyznać; po drugie, że ich źródłem niekoniecznie jest kultura cyfrowa.

Pamiętajmy, że ostatnie kilkadziesiąt lat było okresem dynamicznych zmian w zakresie obyczajowości seksualnej, przeobrażaniem relacji międzyludzkich i nierzadko ich rozkładem, eksperymentowaniem z różnymi tożsamościami i definicjami samych siebie, poszukiwaniem nowych prawd, na których można byłoby oprzeć życie codzienne. Z jednej strony życie stało się aktywnym i twórczym procesem ciągłego kształtowania siebie, z drugiej okazało się nieustannym podejmowaniem wyborów i rosnącą świadomością tego, jak głęboki wpływ na nasze myślenie o sferze prywatnej mają inni ludzie29. Wszyscy więc żyjemy w dynamicznie zmieniającym się i coraz bardziej niepewnym świecie, doświadczając nagromadzenia coraz to nowych i najczęściej niedających się kontrolować czynników ryzyka (wliczając w to coraz większy brak stabilności na rynku pracy, zmniejszające się zabezpieczenia społeczne, postępującą prywatyzację wszystkich sfer życia, z medycyną i edukacją na czele, a także widmo wojen, katastrof klimatycznych i kolejnych pandemii). Nagromadzenie to natomiast – wraz z opisanym przez Christophera Lascha syndromem narcyzmu – rodzi w nas towarzyszący nam współcześnie lęk. Lęk, który jest skutkiem „całościowego przerzucenia na ludzi odpowiedzialności za ich porażki życiowe”30.

Skupiamy się na sobie, bo naprawdę zaczęliśmy wierzyć, że wszystko zależy od nas – to my jesteśmy źródłem albo życiowego sukcesu, albo życiowej porażki. Zaczynamy wierzyć, że to my – i tylko my – jesteśmy odpowiedzialni za kształt naszego życia. Pracujemy więc ciężko i bez wytchnienia, by osiągnąć to, co ciągle wydaje się wprawdzie poza naszym zasięgiem, ale jednak na wyciągnięcie ręki. Skupiamy się na sobie tak bardzo, że nie zauważamy, że tak naprawdę od nas zależy niewiele.

To nie my tworzymy świat, w którym wzrastamy

W popularnym programie Saturday Night Live jeden ze skeczy, zatytułowany Grumpy Old Man (Zrzędliwy starzec), zaczyna się od słów: „Jestem stary i nie jestem szczęśliwy. Wszystko jest dzisiaj lepsze i wcale mi się to nie podoba!”31. Po pierwsze, bez wątpienia nie wszystko jest dziś lepsze, niż było kiedyś. Po drugie, kształt tego świata, zarówno jeśli chodzi o to, co w nim dobre, jak i o to, co w nim złe – to w dużej mierze zasługa tych, którzy na niego narzekają.

I właśnie popularne – a zarazem typowe dla ludzkiej kultury – utyskiwanie przez starsze osoby na młode pokolenie jest problematyczne, ponieważ młode pokolenia wzrastają w świecie, który stworzyły przecież starsze osoby.

Jeśli przedstawiciele pokolenia milenialsów różnią się w ten czy inny sposób od poprzednich generacji, nie oznacza to, że są oni bardziej (lub mniej) rozwinięci niż ich rodzice czy dziadkowie; różnimy się od nich, ponieważ nasi rodzice i dziadkowie zmienili świat w taki sposób, że wyprodukował ludzi takich jak my32.

A ten świat to rzeczywistość późnego kapitalizmu, bezprecedensowej szybkości zmian technologicznych oraz podążających za nimi przeobrażeń społecznych, politycznych, ekonomicznych i kulturowych. Rzeczywistość, w której wszystko i wszyscy muszą rosnąć – wzrost (przede wszystkim wartości przedsiębiorstw, osób, działań) jest bowiem jedyną realną wartością.

Nic więc dziwnego, że zaczęliśmy odmieniać kapitał przez wszystkie przypadki, dostrzegając go we wszystkim i we wszystkich. Inwestujemy już nie tylko w zasoby, lecz także w czas czy uwagę, z nadzieją na jak największe zyski – zarówno w perspektywie krótko-, jak i długoterminowej (choć tempo zmian sprawia, że o tę drugą znacznie trudniej). A skoro świat zmienia się tak radykalnie, zmieniać muszą się też ludzie, którzy w nim wzrastają, stając się z jednej strony inwestycjami swoich rodziców i opiekunów, z drugiej „ludzkim kapitałem” o określonej wartości. „Wzrost wzrostu wymaga innego typu osób, ludzi, których umiejętności, zdolności, emocje i nawet harmonogram snu są zsynchronizowane z ich rolą w ekonomii”33. To osoby, które są w stanie pracować szybko i efektywnie, najlepiej nad kilkoma projektami jednocześnie, do tego nie popełniają błędów i nieustannie nabywają nowe kompetencje, by być na bieżąco z galopującym rozwojem techniki.

Oczywiście protoplastami tego nowego typu osób są najczęściej rodzice i dziadkowie przedstawicieli pokolenia milenialsów. Zresztą gdy Jean Twenge pisze o narcyzmie charakterystycznym dla młodego pokolenia, powołując się przy tym na wzrost popularności sformułowań „jestem wyjątkowy” i „kocham siebie” w literaturze, począwszy od 1995 roku, ich autorami w książkach nie byli przecież milenialsi – najstarsi z nich mieli wtedy bowiem piętnaście lat, a najmłodsi przedstawiciele tej generacji jeszcze się nie narodzili. Podobnie przytoczone przez Twenge słowa piosenki śpiewanej w przedszkolach w latach dziewięćdziesiątych nie zostały przecież wymyślone przez dzieci, a ich opiekunki i opiekunów – osoby z pokolenia tzw. baby boomers. To także przedstawiciele tej generacji przekształcali społeczną, ekonomiczną i polityczną rzeczywistość w kierunku, który dziś nazywamy późnym kapitalizmem i w którym – z grubsza rzecz ujmując – od ponad pięćdziesięciu lat wzrastają kolejne młode pokolenia.

Można powiedzieć, że każde młode pokolenie ma szansę zmienić świat, ale najpierw samo pada ofiarą zmian dokonanych przez poprzedzające je generacje. Zmiany społeczne nie są niczym innym, jak próbą dostosowania formalnych i nieformalnych instytucji do wartości, wzorców postaw, oczekiwań i sposobu widzenia rzeczywistości przez pokolenie, którego przedstawiciele dominują na rynku pracy i w przeważającej mierze kształtują życie społeczne. Oznacza to, że każda kolejna generacja dorasta i starzeje się inaczej, bo zmieniają się społeczne struktury, w których żyją jej przedstawiciele. Zmieniają się też role, w jakie wchodzimy w różnym wieku34.

Dobrze widać to na przykład w zmianach naszych wyobrażeń na temat roli uczennicy i ucznia. Choć dzieci obowiązkowo chodzą do szkoły – w zależności od miejsca – od co najmniej stu lat, „bycie uczniem” miało inny wydźwięk w zależności od konkretnego pokolenia. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie oznaczało to wielogodzinnego odrabiania zadań domowych, dodatkowych korepetycji kilka razy w tygodniu, a także nauki w weekendy i święta. Odrabiano oczywiście zadania domowe, zdarzyły się korepetycje z tego czy innego przedmiotu, jednak charakterystyczne dla najmłodszych pokoleń natężenie tych zjawisk i znaczne wydłużenie czasu poświęcanego na naukę w domu wynika właśnie ze zmian struktur społecznych, o czym więcej będę pisał w dalszej części książki.

Narzekając na młode pokolenie, że nie wywiązuje się ono z określonych zadań, umyka nam coś ważnego. Młodzi ludzie muszą przecież wywiązywać się z wielu innych zadań, którymi poprzednie pokolenia nie musiały się zajmować. Dobrym tego przykładem są zmiany w systemie edukacji – wprowadzenie egzaminów centralnych radykalnie zmieniło to, co liczy się w szkolnym nauczaniu. Umyka nam też zmiana warunków: funkcjonowanie w odmiennych strukturach społecznych jednym osobom ułatwia wywiązanie się z obowiązków, a innym to utrudnia.

Nowa strategia życiowa

Nie da się zrozumieć zmian, z którymi mierzymy się dzisiaj w naszym społeczeństwie – również w kontekście różnych form wypalenia – bez dostrzeżenia tego, że w ostatnich dekadach zmieniła się przede wszystkim strategia życiowa wielu rodzin. Tę zmianę najlepiej widać w sposobie, w jaki podchodzimy do nadzoru nad dziećmi, czemu towarzyszy konsekwentne ograniczanie ich swobody i skracanie się ich czasu wolnego. Jeszcze nie tak dawno zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie czymś absolutnie normalnym było to, że dzieci w wieku siedmiu lub ośmiu lat całe popołudnie przebywały poza domem – dziś rzecz nie do pomyślenia…

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, moi rodzice najczęściej nie wiedzieli, gdzie dokładnie jestem. Wracałem z którymś z kolegów do domu – mojego lub jego – a potem spędzaliśmy ze sobą czas, grając w piłkę lub na komputerze. Moi rodzice pod tym względem nierzadko przypominali opiekunów głównego bohatera serialu Stranger Things (którego akcja rozgrywa się, co znamienne, w latach osiemdziesiątych): byli niczym mama Mike’a, która w otwierającej cały serial scenie z zaskoczeniem odkrywa, że jej syn wraz z kolegami o godzinie 20.00 w piwnicy ich domu od kilkunastu godzin gra w role playing games… Dziś wygląda to całkowicie na odwrót: większość rodziców nie wyobraża sobie, by nie nadzorować tego, co robią ich dzieci – śledzą ich każdy ruch dzięki aplikacjom mobilnym.

Zmiany te tłumaczy model zwany teorią historii życia. Zgodnie z nim przed rodzicami stoją zasadniczo dwa wybory: albo wybierają szybką strategię życiową i mają liczne potomstwo, licząc na to, że dzieci szybko dorosną; albo decydują się na wolną strategię życiową, w której mają mniej dzieci, bo spodziewają się, że ich pociechy będą dorastać wolniej35. Kiedy w społeczeństwie istnieje wysokie ryzyko śmierci dzieci, rodzice najczęściej decydują się na szybką strategię życiową – to zwiększa szansę, że któryś z potomków przeżyje. Decydują się też na dzieci znacznie wcześniej, by mieć pewność, że odchowają się i będą mogły same o siebie zadbać, gdy rodzice umrą.

W tym kontekście trzeba dodać, że XX wiek był tym stuleciem, w którym radykalnie zmniejszyła się umieralność niemowląt. O ile jeszcze w 1950 roku umierało ponad 100 niemowląt na 1000 urodzeń, o tyle w 2020 roku było to już poniżej 4 zgonów na 1000 urodzeń36. Jeśli do tego dodamy sytuację, w której od 1950 roku spada współczynnik dzietności, a w ostatnich trzydziestu latach znaczący wzrost płodności nastąpił w najstarszych grupach wieku („udział matek w wieku co najmniej 30 lat podwoił się i stanowią one 53% kobiet, które urodziły dziecko w 2020 r.”37), nie dziwi fakt, że coraz więcejrodzindecydujesię na wolną strategię życiową.

Dzieci rodzi się więc mniej, a towarzyszy temu zwiększenie inwestycji – zasobów i opieki. Zresztą same dzieci traktowane są dosłownie jak inwestycje, stąd od najmłodszych lat uczęszczają na zajęcia z języka obcego, sportowe, artystyczne, uczą się też grać na instrumentach, a potem chodzą na korepetycje w celu zdobycia jak najlepszego wyniku na egzaminach. Wszystko to skrupulatnie jest planowane przez rodziców, co ogranicza nie tylko swobodę i czas wolny młodych ludzi, ale także sprawia, że są coraz mniej samodzielne. Wielu rodziców z lęku o ukochane i „wychuchane” dziecko nie pozwala mu samemu iść do szkoły, nastolatki znacznie więcej czasu spędzają w domu pod nadzorem rodziców, poświęcając swoje życie na naukę, później zawiera się też małżeństwa (o ile w ogóle) i decyduje się na dzieci (o ile w ogóle) – „etapy życia dawniej uważane za wiek średni dzisiaj ciągle kojarzą się z młodością (»pięćdziesiątka to nowa czterdziestka«”38).

To z kolei wpływa na normy rozwojowe, które w perspektywie zmiany podstawowej strategii życiowej wymagają przemyślenia. W 2000 roku amerykański psycholog Jeffrey Arnett zaproponował wyodrębnienie nowego etapu życia w cyklu rozwojowym. Określił go mianem kształtującejsiędoros­łości, nazywając w ten sposób przedział wiekowy od 18 do 25 lat*. Według niego ludzie w tym wieku wykazują niezależność wobec ról społecznych i normatywnych oczekiwań, eksplorując różne życiowe kierunki w zakresie miłości, pracy i spojrzenia na świat.

Kształtująca się dorosłość to okres, w którym podejmuje się niewiele definitywnych decyzji na przyszłość i w którym większość ludzi sprawdza potencjalne życiowe możliwości w znacznie większym zakresie niż w jakimkolwiek innym okresie życia39.

Wszystko to sprawia, że przedstawiciele młodych pokoleń – zarówno milenialsów, jak i tak zwanych zetek (czyli osób urodzonych po roku 1995 lub 1997 – ta granica pokoleniowa jest nadal bardzo płynna) – jawią się starszym generacjom jako mniej zaradni życiowo, często wręcz niedorajdy nieprzygotowane do dorosłości i związanych z nią wyzwań. W rzeczywistości młodzi ludzie rozwijają się dziś inaczej niż ich rodzice czy dziadkowie, ponieważ zmienił się kontekst, w którym przyszło im dojrzewać – a kontekst ten wpłynął przede wszystkim na zmianę strategii życiowej, na jaką zdecydowali się ich rodzice. Gdy więc mówimy o współczesnym społeczeństwie i niepokojących zjawiskach, które się w nim pojawiają (jak towarzyszące coraz większej liczbie osób poczucie wypalenia), niezbędne jest przyjrzenie się różnicom międzypokoleniowym i procesom, jakie do tych różnic doprowadziły.

Kwestie pokoleniowe

Dla starszych osób czymś nie do pomyślenia byłaby sytuacja, gdyby jako trzydziestolatkowie nadal mieszkali z rodzicami – dla przedstawicieli młodszej generacji to bardzo często norma. Dla starszych osób czymś oczywistym wydaje się, że po narodzinach dziecka zajmuje się nim matka – dla młodszych pokoleń równie oczywistą sytuacją jest, gdy to ojciec przejmuje opiekę nad dzieckiem, biorąc urlop tacierzyński. Dla starszych osób normą była i jest praca w jednym, czasami dwóch miejscach przez całe życie – wśród młodego pokolenia normą jest zmiana zawodów pięć czy siedem razy w życiu.

By zrozumieć, skąd biorą się te różnice, w 1928 roku węgierski socjolog Karl Mannheim – zgodnie z tytułem jednego ze swoich esejów – wysunął tak zwaną teorię pokoleń. Według Mannheima pokolenie to zjawisko z jednej strony biologiczne, z drugiej – kulturowe. Byłoby ono grupą ludzi, która przychodzi na świat w konkretnym czasie i miejscu. Każda kolejna generacja jest kształtowana przede wszystkim przez coś, co określił mianem Zeitgeist – czyli konglomerat nastrojów społecznych wynikłych z kluczowych dla danego pokolenia wydarzeń40. Udział w tego typu wydarzeniach, które przypadają na krytyczne momenty rozwojowe w życiu przedstawicieli danej generacji, do pewnego stopnia determinuje ich myśli, uczucia, a nawet zachowania – szczególnie w kontekście wkraczania w dorosłość. Dla milenialsów w Polsce byłoby to doświadczenie transformacji ustrojowej i gospodarczej po 1989 roku.

Z tej perspektywy, wbrew temu, co lubimy powtarzać o młodych pokoleniach – że mają łatwiej niż starsze generacje – rzeczywistość, z którą mierzyli się i mierzą młodzi ludzie w ostatnich kilku dekadach w Polsce, jest naprawdę trudna:

Składa się na to wiele: transformacja – jakaś taka nieokiełznana wiara w siłę posiadania, nieoczekiwany nadmiar wszystkiego, presja w stosunku do młodych – dobra szkoła, dobre studia, dobra, wysoko płatna praca itd., no i oczywiście wielki rozwój technologiczny, który doprowadził do tego, że mówi się o młodych ludziach „pokolenie sieci”. Stopniowo została im odebrana intymność – wszystko jest w internecie. Zostali zarzuceni dobrobytem. Żyją często w domach zasobnych, ale mało poświęca się im czasu. Rodzice pracują na kredyty, nowe wyzwania… Świat pędzi i oni muszą sobie z tym poradzić41.

Do tego wyliczenia dokonanego przez polskiego socjologa Tomasza Sobierajskiego należy oczywiście dodać, że znacząca część tych, którzy pracują na kredyty i którzy muszą mierzyć się z nowymi wyzwaniami, szukając wysoko płatnych stanowisk, by sprostać radykalnie rosnącym kosztom energii, edukacji, opieki zdrowotnej czy w końcu galopującym cenom nieruchomości, to przedstawiciele młodych pokoleń – milenialsów i generacji Z. To oni też doświadczyli ze szczególną mocą presji na dostanie się do dobrej szkoły i na dobre studia, co z kolei wymagało od nich nierzadko olbrzymich nakładów pracy od najmłodszych lat.

To, jak doszło do takiej sytuacji i jak wpływa ona na nasze samopoczucie, coraz częściej rodząc w nas uczucie wypalenia, nie jest możliwe do zrozumienia bez przyjęcia perspektywy pokoleniowej i prześledzenia tego, jak poprzednie generacje wpłynęły na dzisiejszy kształt świata. Warto przy tym od razu dodać, że o ile w przypadku starszych pokoleń przyjmowanie nazw generacji spopularyzowanych głównie przez amerykański marketing może być pod wieloma względami obarczone ryzykiem – ponieważ rzeczywistość w Polsce i na Zachodzie przed 1989 rokiem znacznie się różniła – o tyle mówienie o polskich milenialsach i pokoleniu Z jest już bardziej usprawiedliwione. Świat po upadku Związku Radzieckiego był zdecydowanie bardziej zglobalizowany i zunifikowany, czasowo pokrywa się to właśnie z pojawieniem się pokolenia milenialsów.

Być może zatem najlepszym rozwiązaniem jest przyjęcie założenia, że do tak zwanych starszych pokoleń zalicza się osoby urodzone przed 1964 (a więc osoby zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie, które albo były sprawczyniami i sprawcami wyżu demograficznego po drugiej wojnie światowej, albo należały do tego wyżu). Z kolei do „młodych pokoleń” należeć będą osoby urodzone po 1980 roku (ich doświadczenia, dzięki pojawieniu się technologii cyfrowych i internetu, były podobne na całym świecie). Istnieje też tak zwane pokolenie pośrednie, czyli generacja X.

Świadomość różnic generacyjnych jest dziś tak ważna, ponieważ żyjemy w czasach konfliktu pokoleń na miarę tego z lat sześćdziesiątych. Kryzys szkoły (i dynamiczny rozrost alternatywnych form edukacji), nieporozumienia na rynku pracy (w tym sprzeciw wobec tak zwanej kultury zapierdolu), rozmaite zjawiska w obrębie kultury (takie jak kultura unieważniania, czyli cancel culture) – to przykłady symptomów znacznie głębszych procesów, z którymi mamy dziś do czynienia. Zmiany pokoleniowe doprowadziły do przemian w obrębie rodziny, miejsc pracy, zdrowia psychicznego, polityki, ekonomii, marketingu czy dyskursu publicznego42.

Dlaczego żyjemy w retrotopijnym świecie

Skupienie się na najmłodszych pokoleniach w celu zrozumienia zachodzących wokół nas zmian i ich wpływu na nasz dobrostan ma sens z jeszcze jednego powodu. Młodzi ludzie od kilku już dekad żyją w nowym typie kultury – która z perspektywy lat siedemdziesiątych jawiła się jeszcze jako coś, co ma w pełni zaistnieć w przyszłości. Mowa o kulturze prefiguratywnej, której zaistnienie przewidziała amerykańska antropolożka Margaret Mead.

Mead rozróżniła trzy typy kultur. Pierwszą z nich była kultura postfiguratywna, a zatem taka, w której dzieci uczą się głównie od swoich rodziców, co uznaje się za stan zgodny z naturalnym porządkiem świata i jedyny właściwy. Starszyzna posiada wiedzę i dzieli się nią z młodym pokoleniem.

Drugą była kultura kofiguratywna. W niej zarówno dzieci, jak i dorośli uczą się przede wszystkim od swoich rówieśników. Tu wiedza nie pochodzi już wyłącznie z przeszłości, a zdanie starszych przestaje być niepodważalne. W tej kulturze doświadczane są już szybkie zmiany społeczne i zarówno dziadkowie, jak i rodzice przestają być dla młodych ludzi autorytetami – stają się nimi rówieśnicy, którzy określają normy i wartości.

Trzecią kulturą, którą Mead w latach sobie współczesnych uznawała za zjawisko futurystyczne, jest kulturaprefiguratywna. Funkcjonuje ona już dziś w krajach rozwiniętych, w których cała uwaga skupia się na przyszłości, a nauczycielami dorosłych stają się dzieci43. W tym typie kultury dorośli nieuchronnie tracą pozycję nieomylnych.

Do rozwoju kultury prefiguratywnej niewątpliwie przyczyniły się kolejne rewolucje techniczne, na skutek których zmiany postępują tak szybko, że dorośli za nimi nie nadążają i – nie bez oporu – muszą uczyć się od swoich dzieci lub wnuków. To być może najważniejsze dziś źródło konfliktów międzypokoleniowych, ale także obserwowanych od kilku dekad przemian tego, jak myślimy o naszej przyszłości.

W 2017 roku Zygmunt Bauman nadał nazwę zjawisku, które w kulturze zachodniej można obserwować od dłuższego czasu. Myśląc o naprawie lub lepszym urządzeniu naszego świata, przestaliśmy zastanawiać się nad tym, co dopiero ma się narodzić, czyli nad przyszłością jeszcze niezaistniałą, a zamiast tego skupiamy się na wyobrażonej przeszłości, skradzionej lub porzuconej44. Do pewnego momentu naszej historii przyszłość kojarzyła nam się z nadejściem czegoś lepszego – z postępem, który znosi dotychczasowe ograniczenia, nierówności i problemy. A od pewnego czasu – niczym w serialu Netfliksa Czarne lustro – zaczęliśmy w niej widzieć raczej spełnienie naszych koszmarów. Dziś literatura i kino science fiction nie opowiadają już historii o podboju kosmosu i spotkaniach z innymi formami życia. Zamiast tego skupiają się na różnego rodzaju kataklizmach lub wizjach apokalipsy, po których i tak już ogromne nierówności między ludźmi jeszcze rosną, a już teraz nieprzyjazny pod wieloma względami świat staje się dla ludzkości jeszcze groźniejszy.

Tłumaczyć ten stan rzeczy można na wiele sposobów, jednak do tej pory nikt chyba nie zwrócił uwagi na zmianę pokoleniową i towarzyszące jej przejście do przewidzianej przez Margaret Mead kultury prefiguratywnej. „Nienaturalna” – przynajmniej z perspektywy naszej historii – sytuacja, w której to nie dorośli uczą dzieci, lecz coraz częściej to dzieci wchodzą w rolę nauczycieli, musi rodzić w starszych pokoleniach opór i lęk. Przyszłość przestaje się kojarzyć z budową lepszego świata „dla nas i dla naszych dzieci”, jawi się raczej jako coś, na co mamy coraz mniejszy wpływ na skutek kolejnych rewolucji technologicznych (dzięki którym to młode pokolenia uzyskują nowe narzędzia pozwalające im omijać w dostępie do informacji i wiedzy starsze generacje).

Nic więc dziwnego, że to właśnie technika (zamiast dotychczasowej bomby atomowej) w powieściach, filmach, serialach i grach, począwszy od końca lat siedemdziesiątych (gdy kultura prefiguratywna stała się rzeczywistością – przynajmniej na Zachodzie), na niespotykaną dotąd skalę sprowadza na ludzkość zagładę w ten czy inny sposób45. Tym być może trzeba też tłumaczyć zafiksowanie twórców urodzonych przed 1980 rokiem – w głównej mierze nadających kierunek kulturze ostatnich kilku dekad – na wizjach apokaliptycznych i postapokaliptycznych. Wizjach, w których, co znamienne, często przywrócony zostaje porządek społeczny z naszej przeszłości (najczęściej w postaci kultury postfiguratywnej), ze starszyzną lub po prostu grupą dorosłych posiadających wiedzę niedostępną dla dzieci i młodzieży, żyjących w ramach tego porządku. Tym też być może należałoby po części tłumaczyć histerię dorosłych na punkcie smartfonów i internetu – z jednej strony jest to na pewno wyraz troski o niepewny wpływ techniki na prawidłowy rozwój młodych ludzi, z drugiej – to próba odebrania młodym ludziom narzędzi, które w dużej mierze stoją u podstaw kultury prefiguratywnej.

Epoka nostalgii

Wspominam o tym wszystkim, ponieważ ma to realny wpływ na to, jak postrzegamy dziś otaczającą nas rzeczywistość i jak w niej funkcjonujemy. Młode pokolenia wzrastały (i wzrastają) w świecie, w którym nasilała się niewiara w przyszłość i tendencja retrotopijna, wraz z towarzyszącym temu wysypem narracji apokaliptycznych i postapokaliptycznych. Można powiedzieć, że to opisany przez Mannheima Zeitgeist młodych pokoleń (by przypomnieć chociażby filmy równie zapadające w pamięć i ikoniczne jak atak na World Trade Center – czyli Wodny świat i 12 małp z 1995 roku, Dzień niepodległości z 1997 roku czy w końcu wieńczące tę dekadę lęku przed przyszłością Matrix i eXistenZ z 1999 roku). Kontrastuje on bardzo mocno z błyskawicznymi zmianami technologicznymi, które pod wieloma względami ułatwiają życie i zapewniają młodym ludziom narzędzia do wywierania wpływu na rzeczywistość, o czym będę pisał w kolejnych rozdziałach46.

Efektem tego jest dysonans poznawczy, który towarzyszy wielu z nas właściwie od dzieciństwa: mamy ciężko harować, odnosić sukcesy w szkole, na studiach i w pierwszej pracy, by zapewnić sobie szczęśliwe i dostatnie życie w przyszłości, a jednocześnie nieustannie czytamy, oglądamy i słyszymy narracje o tym, że nic dobrego nas nie czeka w nadchodzących dekadach, bo wszystko, co naprawdę dobre, już się wydarzyło. Długotrwałe funkcjonowanie w takim dysonansie jest po prostu wyczerpujące i odbija się na naszym samopoczuciu.

„Wszystko, co dobre, już się wydarzyło” – to symptom nostalgii, która w dużej mierze stała się nieuleczalną kondycją końca XX i początku XXI wieku. Nostalgia jest bowiem poczuciem straty oraz odczuwana jest jako rodzaj przemieszczenia, utraty ciągłości. „XX wiek rozpoczął się utopią, a zakończył nostalgią”47 – zauważa w swojej książce The Future of Nostalgia Svetlana Boym, widząc w naszej współczesnej kondycji „mechanizm obronny w epoce przyspieszonego rytmu życia oraz wstrząsów historii”48, a także tęsknotę za wspólnotą, z jej zbiorową pamięcią i doświadczeniem ciągłości w pofragmentowanym świecie.

To uczucie nostalgii za pośrednictwem kultury projektowane jest na młode pokolenia – w różnych formach opowieści retro – przez starsze pokolenia, które w dużej mierze odpowiadają za radykalne przyspieszenie przemian technologicznych i towarzyszące im zmiany społeczne, polityczne i ekonomiczne. Jeśli nostalgia jest mechanizmem obronnym, to jest ona takim mechanizmem dla osób, które w swoim życiu doświadczały trudnego przejścia od kultury kofiguratywnej do prefiguratywnej. A zatem zderzyły się z sytuacją, w której jako dorośli ludzie nie mogą wejść w dotychczasową rolę nauczycieli czy rodziców dysponujących wiedzą przekazywaną dzieciom w uznanym przez siebie właściwym tempie. Co gorsza, znalazły się w pozycji, którą uważają za nie do zniesienia: muszą bowiem sami uczyć się od swoich dzieci i przeznaczać coraz więcej energii na to, by zrozumieć świat młodego pokolenia. Nic zatem dziwnego, że od kiedy doszło do zmiany tego paradygmatu, nasila się w naszej kulturze nostalgia, która staje się też powoli cechą charakteryzującą młode pokolenie. Jednym z licznych dowodów może być na przykład głośna nostalgiczna opowieść o latach osiemdziesiątych stworzona przez milenialsów (braci Dufferów urodzonych w 1984 roku), czyli serial Stranger Things,wyprodukowany przez serwis Netflix.

Co dalej?

Wobec niewiary w lepszą przyszłość rodzi się pytanie: co dalej? Czy każde kolejne pokolenie jest skazane na tęsknotę za przeszłością? Czy może jednak czeka nas – wieszczone przez różnych badaczy – największe starcie pokoleniowe od lat sześćdziesiątych, które doprowadzi do podobnych głębokich przemian niemal we wszystkich sferach naszego życia? W tej książce spróbuję odpowiedzieć na postawione pytania, jednocześnie analizując, co doprowadziło nas do tej trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.

Nie sposób przeprowadzić tej analizy bez przyjrzenia się temu, jak na różnych poziomach funkcjonują młode pokolenia – w tym przede wszystkim generacja milenialsów, która (zgodnie z rozpowszechnionym wśród badaczy poglądem) różni się na niespotykaną dotąd skalę od poprzednich pokoleń. Pojawienie się najpierw milenialsów, a potem zetek na rynku pracy odbierane było jako moment, w którym naruszone zostały niemal wszystkie dotychczasowe normy. Warto więc przyjrzeć się temu, jak przedstawiciele starszych generacji opisują wyzwania związane z milenialsami (i zetkami) oraz jak sami milenialsi (i zetki) widzą problemy, z którymi muszą się mierzyć we współczesnym świecie.

Tym bardziej że ich sytuacja – niemal na każdym etapie życia – wyglądała i wygląda wyraźnie inaczej niż w przypadku starszych pokoleń. Dotyczy to, po pierwsze, szkoły i edukacji; po drugie, rynku pracy; a po trzecie, wolnego (w teorii) czasu po pracy. To, jak zmieniły się te trzy wymiary w ostatnich dekadach, w dużej mierze tłumaczy także towarzyszące nam coraz częściej (szczególnie przedstawicielom młodego pokolenia) – centralne dla tej książki – uczucie wyczerpania i wypalenia. I dopiero zrozumienie, co tak naprawdę zaszło w naszej kulturze w tym czasie i czego doświadczyliśmy w trakcie tych przemian, pozwoli nakreślić ewentualne scenariusze na przyszłość.

Nakreślenie tych scenariuszy jest o tyle trudne, że wymaga ponownego nazwania bardzo wielu procesów i zjawisk. Paulo Freire, brazylijski pedagog i działacz społeczny, w 1970 roku pisał, że „istnieć – jako człowiek – oznaczanazywać świat, zmieniać go. Raz nazwany świat z czasem ponownie zaczyna jawić się tym, którzy go nazwali, jako problem wymagający ponownego nazwania”49. Według tego pedagoga jest to zasadnicze zadanie edukacji prowadzącej do wyzwolenia z narzuconych nam przez różne systemy wyobrażeń i przekonań na temat świata. Edukacja jest bowiem krytycznym namysłem nad tym, jak odnosimy się do otaczającej nas rzeczywistości, na jak wielu poziomach jesteśmy w stanie to zrobić i skąd biorą się nasze sposoby rozumienia tejże rzeczywistości50.

I właśnie takie zadanie stawiam przed sobą w tej książce: spróbuję w niej ponownie nazwać rzeczy, które stały się dla nas problemami do rozwiązania, a także zastanowić się, dlaczego stały się tymi problemami. Bo tylko przetworzenie, a więc niejako zbudowanie na nowo, naszej wiedzy o tym, z czym współcześnie przychodzi nam się mierzyć, może doprowadzić do zmieniania naszej rzeczywistości. A biorąc pod uwagę pogłębiające się zmęczenie i brak nadziei na lepsze jutro, już długo w tej dotychczasowej rzeczywistości nie wytrzymamy – i dotyczy to zarówno przedstawicieli młodszych, jak i starszych pokoleń. Jest to więc zadanie tym bardziej palące.

Dalsza część w wersji pełnej

* W Polsce dla osób w tym przedziale wiekowym używamy określenia stająca się lub wyłaniająca się dorosłość.

1 A.H. Petersen, Can’t Even. How Millennials Became the Burnout Generation, Vintage, Dublin 2021, s. 129.

2 Tamże, s. xxx.

3 H.J. Freudenberger, Staff Burn-Out, „Journal of Social Issues” 1974, no. 1, s. 159–165.

4 A.H. Petersen, Can’t Even…, s. xxi.

5 Tamże, s. xx.

6 J. Cohen, Is there more to burnout than working too hard?, „1843 Magazine”, https://www.economist.com/1843/2016/06/29/is-there-more-to-burnout-than-working-too-hard (dostęp: 1.03.2024).

7 A. Szahaj, Kapitalizm wyczerpania?, „Wszystko co Najważniejsze”, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-andrzej-szahaj-kapitalizm-wyczerpania/ (dostęp: 1.03.2024).

8 A.H. Petersen, Can’t Even…, s. xxiii.

9 Tamże.

10 B.C. Han, Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje, przeł. R. Pokrywka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022, s. 17.

11 A.H. Petersen, Can’t Even…, s. xviii.

12 B.C. Han, Społeczeństwo zmęczenia…, s. 29.

13 Tamże, s. 30.

14 A.H. Petersen, Can’t Even…, s. 53

15 Z. Bauman, T. Leoncini, Płynne pokolenie, przeł. Sz. Żuchowski, Czarna Owca, Warszawa 2018, s. 32.

16 Tamże.

17 J. Twenge, Pokolenia. Prawdziwe różnice między pokoleniami X, Y, Z, baby boomersami i cichym pokoleniem oraz co one oznaczają dla przyszłości zachodniego świata, przeł. A. Nowak-Młynikowska, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2024, s. 41.

18 D. Graeber, D. Wengrow, Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości, przeł. R. Filipowski, Zysk i S-ka, Poznań 2022.

19 J. Lucassen, Historia pracy. Nowe dzieje ludzkości, przeł. T.S. Markiewka, Znak Horyzont, Kraków 2023, s. 454–455.

20 T. Piketty, Kapitał i ideologia, przeł. E. Geppert, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022, s. 36–37, 308–309, 485–490, 567–568, 605–607.

21 J.M. Keynes, Economic Possibilities for our Grandchildren,(1930), w: Essays in Persuasion, Harcourt Brace, New York 1932.

22 J. Twenge, Pokolenia…, s. 14–15.

23 Tamże, s. 15.

24 B. Schwartz, Dlaczego pracujemy?, przeł. A. Rogozińska, Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2018, s. 91.

25 P. Gray, Wolne dzieci. Jak zabawa sprawia, że dzieci są szczęśliwsze, bardziej pewne siebie i lepiej się uczą, przeł. G. Chamielec, Wydawnictwo MiND, Podkowa Leśna 2015, s. 24–34; W. Eichelberger, 10 przyczyn depresji dzieci według W. Eichelbergera, https://wojciecheichelberger.pl/10-przyczyn-depresji-dzieci-i-mlodziezy-wedlug-w-eichelbergera (dostęp: 3.03.2024).

26 J. Twenge, Generation Me: Why Today’s Young Americans Are More Confident, Assertive, Entitled – And More Miserable Than Ever Before, Atria Books, New York 2014.

27 J. Twenge, Pokolenia…, s. 295.

28 Ch. Lasch, Kultura narcyzmu: amerykańskie życie w czasach malejących oczekiwań, przeł. G. Ptaszek, A. Skrzypek, Sedno Wydawnictwo Akademickie, Warszawa 2015, s. 24, 31.

29 A. Elliott, Koncepcje „ja”, przeł. S. Królak, Sic!, Warszawa 2007, s. 98.

30 Z. Bauman, Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość, przeł. K. Lebek, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018, s. 216.

31 Ch. Espinoza, M. Ukleja, Zarządzanie milenialsami, przeł. M. Guzowska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018, s. 116.

32 M. Harris, Kids These Days. The Making of Millennials, Little Brown, Boston 2018, s. 4.

33 Tamże, s. 5.

34 S. Austrian, Developmental theories through the life cycle, Columbia University Press, New York 2002, s. 123.

35 J. Twenge, Pokolenia…, s. 25.

36 Główny Urząd Statystyczny, Sytuacja demograficzna Polski do 2020 roku. Zgony i umieralność, s. 122, https://stat.gov.pl/files/gfx/portalinformacyjny/pl/defaultaktualnosci/5468/46/1/1/sytuacja_demograficzna_polski_do_2020_r._zgony_i_umieralnosc._publikacja_w_formacie_pdf.pdf (dostęp: 4.03.2024).

37 Tamże, s. 18.

38 J. Twenge, Pokolenia…, s. 27.

39J. Arnett, Emerging Adulthood: A Theory of Development from the Late Teens through the Twenties, „American Psychologist” 2000, no. 5, s. 473.

40 K. Mannheim, The Problem of Generations, w: Essays on the Sociology of Knowledge, ed. P. Kecskemeti, Routledge, London 1952, s. 292, 311, 319.

41 T. Sobierajski, M. Kuszewska, Pokolenia. Jak uczyć się od siebie nawzajem, Filia, Poznań 2023, s. 10–11.

42 J. Twenge, Pokolenia…, s. 11.

43 M. Mead, Kultura i tożsamość. Studium dystansu międzypokoleniowego, przeł. J. Hołówka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1978, s. 25.

44 Z. Bauman, Retrotopia…, s. 13.

45 Dobrze ilustruje to na przykład liczba filmów poruszających temat apokalipsy w poszczególnych dekadach, co zaobserwować można w wykazie tego typu tytułów w Wikipedii, https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_apocalyptic_films (dostęp: 8.03.2004). W latach pięćdziesiątych było to kilkanaście filmów, w latach sześćdziesiątych około dwudziestu, ale począwszy od lat siedemdziesiątych, zauważyć można zdecydowaną tendencję wzrostową, a po roku 2000 wręcz wysyp tego typu produkcji.

46 Hans Rosling w swoim bestsellerze Factfulness zwraca uwagę, że wbrew obiegowym opiniom ludzkość ma się lepiej, niż moglibyśmy się spodziewać, i żyje nam się pod wieloma względami lepiej niż w przeszłości. Zob. H. Rosling, Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą, przeł. M. Popławska, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2018.

47 S. Boym, The Future of Nostalgia, Basic Books, New York 2001, s. xiv.

48 Tamże.

49 P. Freire, Pedagogy of the Oppressed, transl. M. Bergman Ramos, Bloomsbury Academic, New York 2018, s. 88.

50 Tamże, s. 97.