Best Seler i tajemnica rodu Kokosów - Mikołaj Marcela - ebook + książka

Best Seler i tajemnica rodu Kokosów ebook

Mikołaj Marcela

4,6

Opis

Pamiętacie nieustraszonego szeryfa Jarzynowa? Mamy dla was dobre wieści Best Seler wraca do akcji!

Tym razem nasz warzywny detektyw będzie miał twardy orzech do zgryzienia… Los postawi przed nim trudne zadanie odnalezienia bratanicy opływającego w dostatki Henryka Kokosa, którego potężny ród trzęsie Owocowicami.

Kto jest zamieszany w zniknięcie Wiórki Kokos? Co mają do ukrycia Tolek Banan, Anton Antonówka i Yoko Kokos? Czy zaginięcie Wiórki ma coś wspólnego ze sprawą Delgado Awokado? I jak z nowymi detektywistycznymi wyzwaniami poradzą sobie siostry Brukselki?

Zastanawiacie się, o czym jest ten niezwykły vege kryminał? Niech wystarczą wam słowa babci Barbary, która odnalezioną w antykwariacie drugą część przygód Best Selera wręcza swoim wnuczkom…

O niesamowitym, owocowym mieście, przerażającym przetworze zagrażającym jego mieszkańcom, o tajemnicy wielkiego rodu i nieustraszonym detektywie, który do spółki ze swoimi pomocniczkami, jako jedyny może ją odkryć. Ale detektywa i jego pomocnice chyba już znacie. Zresztą, co ja wam będę opowiadała… Jeśli chcecie, przeczytajcie!

Fantastyczna lektura dla młodych czytelników z kryminalną, trzymającą w napięciu intrygą, naszpikowana – ku uciesze rodziców (!) – całą masą cytatów z kultury popularnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (31 ocen)
22
7
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Dobrze spędzony czas

Miło spędzony czas, ale schemat historii jest taki sam jak w pierwszej części.
00

Popularność




Opieka redakcyjna: KATARZYNA KRZYŻAN-PEREK
Redakcja: ANNA RUDNICKA
Korekta: ANNA DOBOSZ, ANETA TKACZYK, BARBARA TURNAU
Opracowanie graficzne: MAŁGORZATA FLIS
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Mikołaj Marcela © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2019 Illustrations © Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2019
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07103-8
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

– Kokosy to orzechy czy owoce, a może bakalie?

Takie oto podchwytliwe pytanie zadała pewnego dnia nasza najmłodsza siostra Renatka. Mogłoby się wydawać, że miało ono związek z jej zbliżającymi się wielkimi krokami urodzinami. A na nich oczywiście nie mogło zabraknąć obowiązkowego punktu programu, czyli słynnego tortu kokosowego babci Barbary. To nie on jednak rozbudził ciekawość Renatki. Wszystko zaczęło się od zakupów przed przyjęciem. W sklepie babcia najpierw ruszyła do półki z bakaliami, skąd wzięła wiórki kokosowe, bez których tort nie miałby sensu. Ale to na dziale z warzywami i owocami coś przykuło naszą uwagę. Coś, czego nigdy wcześniej nie widziałyśmy!

Brązowa, pomarszczona i twarda głowa, lekko owłosiona, do tego jakby z ciągłym wyrazem zdziwienia na twarzy. Nie, to nie był człowiek, tylko świeży kokos! Oczywiście wyjaśniła nam to znudzonym tonem Karolina, której coraz trudniej było tolerować naszą niewiedzę. I wtedy właśnie Renatka zadała swoje pytanie. Karolina szybko odparła, że to proste, bo kokosy są orzechami. Tyle tylko że razem z moją młodszą siostrą doskonale wiedziałyśmy, że wiórki kokosowe kupuje się tam gdzie bakalie.

– Poza tym, jeśli to orzech, to co on właściwie robi na dziale z warzywami i owocami? – podważyłam nieco hipotezę pewnej siebie Karoliny, która w takich sytuacjach na ogół stwierdzała, że to – cytuję – „sofizmaty” (czymkolwiek są) i szkoda jej czasu na roztrząsanie tego zagadnienia.

Naszej ożywionej dyskusji z tajemniczym uśmiechem przysłuchiwała się babcia Barbara. Gdy w końcu zapytałyśmy ją o zdanie, tylko wzruszyła ramionami.

– To twardy orzech do zgryzienia – przyznała, biorąc do ręki brązową, twardą głowę. – Kokos również dla mnie jest prawdziwą zagadką, ale myślę, że niebawem wspólnie ją rozwikłamy.

Ton głosu i uśmiech babci sugerowały, że szykuje jakąś niespodziankę. Ale mimo naszych usilnych próśb, by zdradziła coś więcej, nie pisnęła ani słówka. Na szczęście nie musiałyśmy długo czekać – wszystko wyjaśniło się w dniu urodzin Renatki.

Obudziłyśmy się wcześnie rano, oczekując na prezent dla naszej najmłodszej siostry. Renatka wiedziała, co dostanie od rodziców, bo dała im w tej kwestii konkretne wytyczne. Podarunek od dziadków był jednak tajemnicą dla każdej z nas. Kilka minut po ósmej do pokoju weszła babcia Barbara w towarzystwie dziadka Huberta, u których jak co roku spędzałyśmy całe lato. Przynieśli książkę. Nasze podniecenie nieco osłabło – książka, no tak, jakie to typowe! A już w następnej chwili zwróciłyśmy uwagę na drobny szczegół. Prezent nie był zapakowany i mogłyśmy odczytać dobrze znany, złoty napis.

– To kolejna część Best Selera! – wykrzyknęła radośnie moja młodsza siostra.

– Tak, Renatko – powiedziała babcia. – Wiem, jak bardzo podobała się wam pierwsza część, którą podarował wam dziadek. Przez cały rok szukaliśmy drugiego tomu w antykwariatach w całej Polsce i w końcu udało nam się go znaleźć!

Renatka słuchała babci, jednocześnie wertując książkę zatytułowaną Best Seler i tajemnica rodu Kokosów. Obie z Karoliną w mgnieniu oka znalazłyśmy się przy naszej siostrze, przyglądając się z bliska podarunkowi.

– Niesamowite, to powieść o kokosach – zauważyłam, przypominając sobie naszą małą scysję sprzed kilku dni.

– Otóż to – na ustach babci pojawił się ten sam tajemniczy uśmiech, jaki posłała nam podczas zakupów. – Nie wiem, czy rozwieje wszelkie wątpliwości w sprawie tego, czym są kokosy, ale na pewno będzie to niezwykła przygoda intelektualna.

– Chyba jestem już za stara na książki dla dzieci – jęknęła Karolina.

– Zdradzę ci, wnusiu, że już ją przeczytałam. I mimo swoich lat, a mam ich trochę więcej niż ty, świetnie się przy tym bawiłam.

– A o czym jest tym razem?! – zapytała rozemocjonowanym głosem Renatka.

– O niesamowitym owocowym mieście, przerażającym przetworze zagrażającym jego mieszkańcom, o tajemnicy wielkiego rodu i nieustraszonym detektywie, który jako jedyny może ją odkryć, oczywiście do spółki ze swymi pomocnicami. Ale detektywa i jego asystentki przecież już znacie. Zresztą, co ja wam będę opowiadała... Jeśli chcecie, przeczytajcie!

Co się stało z Wiórką Kokos? Henryk Kokos zadawał sobie to pytanie każdego dnia od jej zniknięcia. Nie była wprawdzie jego córką, ale kochał ją bardziej niż własny owoc. Przede wszystkim dlatego, że wciąż miała w sobie tę radość i niewinność, których od tak dawna brakowało członkom rodu Kokosów – najpotężniejszej i najbogatszej rodziny w Owocowicach. Choć mogłoby się wydawać, że życie owoców to istne dolce vita, wcale tak nie było. Odkąd przybyły Kokosy, miasto zaczęło się powoli rozrastać, zmieniając się w prawdziwą metropolię. Z jednej strony nie brakowało w nim luksusowych solarni, drapaczy chmur i fabryk wznoszonych między innymi przez koncern Koko$ & Company, z drugiej jednak policja musiała się zmagać z przestępczością, zwłaszcza jeśli chodzi o wyczyny grupy Tolka Banana i niesławnego gangu motocyklowego Wilcze Jagody. Wszystko to sprawiało, że Henryk żył w nieznośnej niepewności co do losu najbliższej mu Wiórki. To był twardy orzech do zgryzienia, nawet dla tak potężnej rodziny jak Kokosy. Czy jego bratanica uciekła i z jakiegoś powodu nie chciała lub nie mogła kontaktować się z rodziną i dlatego nie zadzwoniła do Henryka? Znacznie bardziej prawdopodobne było uprowadzenie, ale dlaczego w takim razie nikt nie zwrócił się do niego z żądaniem okupu? Istniała też trzecia możliwość: że spotkało ją najgorsze... Ale Henryk cały czas starał się nie dopuszczać tej myśli do brązowej, słabo już owłosionej głowy.

Nestor rodu Kokosów czuł, że musi szybko rozwiązać tę tajemnicę, bo czas płynął nieubłaganie, a jego skorupa niemal już wyschła. Obawiał się, że będzie musiał przekazać tę sprawę swojemu następcy i zarazem bratu Wiórki, Marcinowi. Szczęśliwym zrządzeniem losu pewnego upalnego dnia dotarła jednak do niego niezwykła wiadomość z Jarzynowa – małego miasteczka odciętego od reszty roślinnego świata – że tamtejszy szeryf, niejaki Best Seler, rozwiązał zagadkę znikających warzyw, sprowadzając do domu całe i zdrowe Anielkę Brukselkę, Dżesikę Paprykę i Czarkę Pieczarkę. Henryk nie zastanawiał się długo i natychmiast podjął niezbędne kroki...

W Jarzynowie natomiast niemal wszyscy mieszkańcy zjawili się właśnie na długo wyczekiwanej wielkiej gali Festiwalu Warzywnych Filmów Fabularnych, na której miały zostać wręczone Złote BuLwy – statuetki dla najlepszych filmów. W miasteczku na każdym kroku można się było natknąć na przyciągające wzrok, fantazyjne, kolorowe plakaty z tytułami nominowanych produkcji: Bobowie, Listki do M. czy Bulwa Zachodzącego Słońca. W kinie zebrali się wszyscy wielbiciele kinematografii, a należy od razu powiedzieć, że dobry film był jedną z ulubionych rozrywek zarówno dorosłych warzyw, jak i małych warzywek. Na gali nie mogło zatem zabraknąć ani Best Selera, ani Melki Brukselki oraz jej trzech sióstr – Rachelki, Kornelki i Anielki, a także nierozstającego się z Melką i siedzącego tuż obok niej Giorgia Ananasa.

W tym roku Brukselki po raz kolejny kibicowały swojemu wujowi, który ponownie znalazł się wśród faworytów do zdobycia nagrody. Jim Jarmuż był legendą festiwalu, tym razem jednak konkurował z godnym rywalem – Paprykiem Vege, który na festiwalu zaprezentował kolejną część bestsellerowego Cebula zatytułowaną Cebul: nowe grządki.

Ale główną atrakcją programu była prapremiera najbardziej przerażającego filmu, jaki kiedykolwiek powstał w Jarzynowie – mowa oczywiście o vege horrorze Inwazja porywaczy bulw w reżyserii Francisa Forda Rukoli. Twórca tego obrazu przedstawił – jak głosił napis na plakacie – mrożącą sok w bulwach wizję Jarzynowa opanowanego przez tajemnicze pozaroślinne formy życia. Obcy upodabniają się do warzyw, by przejąć nad nimi kontrolę, a widzi ich tylko dzielny detektyw – ewidentnie wzorowany na Best Selerze – który dzięki skonstruowanej przez Bartłomieja Brokuła (a jakżeby inaczej!) lupie jest w stanie odróżnić prawdziwe warzywa od ich potwornych porywaczy.

Trwał akurat pokaz owego filmu i w jego kulminacyjnym momencie w sali kinowej zapanowała grobowa cisza. Dzielny detektyw i jego pomocnik zdołali bowiem rozpracować plan uprowadzenia wszystkich bulw z Jarzynowa przez obcych i próbowali mu jakoś zaradzić. Przygotowywali się do starcia z ich podłym przywódcą, który w niczym nie przypominał warzywa. Był czarnym charakterem – dosłownie i w przenośni, ale trudno było go opisać. Przypominał potwora. Tyle mogła o nim powiedzieć najmłodsza z Brukselek, która i tak oglądała większą część Inwazji porywaczy bulw, zakrywając oczy palcami i nieustannie piszcząc z przerażenia. Teraz jednak odwróciła na chwilę wzrok od ekranu i zobaczyła coś znacznie straszniejszego!

Czarna skórka stojącej obok niej istoty była ledwo widoczna w ciemnej sali. Rachelka dojrzała jedynie jej oczy, które wpatrywały się w Brukselki oraz w siedzących obok nich Best Selera i jego żonę Czarkę Pieczarkę-Seler. Rachelka krzyknęła, ile tylko miała sił. Głos, który wydobyła z siebie, był tak przeraźliwy, że Adam Szparag, który zarządzał kinem w Jarzynowie, natychmiast przerwał projekcję i zapalił światło. Ale to tylko pogorszyło sprawę – mała Brukselka, widząc dziwaczny, obły kształt przybysza, nadal się wydzierała wniebogłosy, wywołując panikę wśród licznie zgromadzonych w sali kinowej warzyw.

– Porywacze bulw! Oni już tu są! Ratuj się, kto może!

Państwo Paprykowie odruchowo zasłonili sobą córkę Dżesikę Paprykę i rój małych Papryczek, to samo uczynili Ewka Marchewka i Roch Groch, którzy za swoimi plecami ukryli Dorotkę Karotkę. Z kolei Best Seler błyskawicznie sięgnął po kolta, z którym się nie rozstawał od pamiętnej walki z Don Vito Zucchero. Żadne z nich nie widziało wcześniej niczego podobnego!

– Nie! – krzyknęła obca istota, próbując przekrzyczeć gwar w sali kinowej. – Przestańcie! Nie jestem żadnym potwo...

– Zamilcz, bestio! – przerwał intruzowi Best Seler, mierząc do niego z broni.

Zapanował chaos i co bardziej przerażeni rzucili się do ucieczki. Spokój zachował tylko Giorgio Ananas. Nie umiał sobie przypomnieć, skąd kojarzył tę istotę, ale wiedział, że z jej strony nic warzywom nie grozi. Był jednak zbyt zestresowany całą sytuacją, by głośno o tym powiedzieć.

– Spokój! – rozległ się niespodziewanie tubalny głos Hilarego Czosnka. – Nic wam nie zagraża!

Wszystkie warzywa zatrzymały się w jednej chwili i zwróciły spojrzenia na pomarszczoną, białą twarz Hilarego. Zrobił to także Best, który opuścił rewolwer.

– Jeśli mnie pamięć nie myli, to Apolonia Aronia z Owocowic – powiedział Czosnek, a na sali rozległ się szmer niedowierzania.

– Słyszałeś, Giorgio? Owocowice, przecież to stamtąd pochodzisz – szepnęła podniecona Melka.

I wtedy Ananas przypomniał sobie, skąd kojarzył nieznajomą. Mimo upływu lat wyglądała tak samo. Pamiętał ją z serialu w Mango TV, który oglądał jeszcze jako malutki owocek, a Apolonia grała w nim samą siebie! Jak nazywał się ten program? Sędzia Anna Maria...? Nie zdążył sobie tego jednak przypomnieć, gdyż Apolonia poprawiła czarną garsonkę nerwowym gestem i odezwała się donośnym głosem:

– Stary, poczciwy Hilary. Zastanawiałam się, czy nadal bierzecie wszystkich obcych za potwory. Ale najwyraźniej nic się pod tym względem nie zmieniło. Teraz wiem, dlaczego nigdy nie ciągnęło mnie w te strony.

– Sarkazm i ironia. Jak na prawniczkę przystało – zaripostował Czosnek, bo rzeczywiście niektóre owoce zwykły mawiać, że Ironia to drugie imię Aronii.

– Prawniczkę? – zapytał zdezorientowany szeryf.

– Zakładam, że nadal reprezentujesz Henryka Kokosa. Nie mylę się? – dodał Hilary.

– Oboje dobrze wiemy, że żadna inna współpraca nie byłaby równie owocna. „Zbijać kokosy”, tak to nazywamy w Owocowicach. Ale przecież ty nie masz o tym zielonego pojęcia...

Otoczona tłumem wpatrzonych w nią warzyw poczuła się zupełnie jak na sali rozpraw sędzi Anny Marii Karamboli. Bycie prawnikiem przypomina bycie aktorem. Zawsze marzyła o grze w filmie albo telenoweli. Odpowiedni głos, dykcja, gestykulacja – miała to wszystko. W dodatku uwielbiała wczuwać się w rolę twardej prawniczki. A czy było lepsze miejsce na jej odegranie niż sala kinowa?

– Aronio, proszę, skończ z tym tanim dramatyzmem. Skoro już ustaliliśmy, czym się zajmujesz, może nam zdradzisz, jaki jest powód twojej wizyty. Bo chyba nie przybyłaś tu tylko po to, żeby mi dopiec.

– Hilary, twoja główka wciąż mnie zachwyca, ale nie przyjechałam do ciebie. Jestem tu – w tym momencie Aronia odwróciła się w stronę Best Selera – bo mam sprawę do rozwiązania dla waszego szeryfa.

– Dla mnie? – zapytał zaskoczony Seler.

– Tak – przytaknęła Apolonia i ponownie uśmiechnęła się cierpko. Widocznie taka była jej natura. – Ale o jej szczegółach wolałabym porozmawiać na osobności.

Best Seler i Apolonia Aronia udali się do biura szeryfa, a reszta mieszkańców zebranych w kinie śledziła finałowe sceny Inwazji porywaczy bulw, choć już nie z takim zainteresowaniem jak przedtem. W główkach wszystkich kiełkowały rozmaite domysły na temat faktycznej przyczyny, która sprowadziła do ich miasteczka niespodziewanego gościa.

– Przysyła mnie Henryk Kokos, do którego dotarła informacja o twoich niezwykłych wyczynach – zaczęła Aronia bez zbędnej zwłoki. – Rozwiązanie zagadki znikających warzyw zrobiło na nim spore wrażenie, dlatego chciałby cię zatrudnić do rozwikłania tajemnicy, która od wielu miesięcy nie daje mu spokoju.

– To wszystko bardzo mi schlebia... – zaczął Best, spoglądając na zdjęcie żony stojące na biurku – ale właśnie wziąłem ślub z ukochaną i jeśli mam być z tobą całkowicie szczery, nie widzę możliwości, bym mógł się teraz podjąć tego zadania.

Apolonia podeszła do szeryfa i położyła rękę na jego ramieniu.

– Oczywiście doskonale to rozumiemy i uszanujemy twoją decyzję. Wiemy jednak, że nie znajdziemy w całym Vegeros lepszego detektywa – kontynuowała. – Albo inaczej: my to wiemy, ale inne rośliny jeszcze nie są o tym tak do końca przekonane. A zgłębienie tej tajemnicy byłoby najlepszą okazją do tego, by udowodnić niedowiarkom, że rozwiązanie twojej ostatniej sprawy to nie tylko łut szczęścia...

– Szczęścia?! – obruszył się Best.

Któż lepiej niż prawnicy miałby wiedzieć, jak zmusić inną roślinę do gadania lub działania? A Aronia doskonale znała się na swojej robocie, dlatego Henryk Kokos tak ją cenił.

– Albo że tak naprawdę rozwiązał ją ktoś inny, na przykład trzy dzielne Brukselki. – Apolonia spodziewała się, że właśnie ten argument ostatecznie przekona szeryfa. I nie pomyliła się.

– Słucham?! A ktoś tak w ogóle uważa?!

– Wiesz, jakie są warzywa i co wygadują. Owoce pod tym względem wcale nie są lepsze – odparła prawniczka. – Oczywiście możesz się też tym zająć tylko po to, by odkryć, co się przytrafiło biednej Wiórce Kokos. Bo jeśli ty nie rozwikłasz tej zagadki, nikt inny zwyczajnie nie zdoła. Ale ostrzegam, ta sprawa to nie jest jakaś tam pestka.

– Wiórce Kokos? – zapytał zaintrygowany Best Seler.

– To ukochana bratanica Henryka, która niedawno zaginęła. Bardzo tajemnicza sprawa. Spotkanie rodzinne Kokosów na wyspie odciętej od świata na skutek nieszczęśliwego wypadku drogowego. Środek dnia i nagle Wiórka Kokos znika bez śladu. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu. Gruntowne poszukiwania i drobiazgowe śledztwo nic nie wykazały. Do dziś nie wiemy, co ją spotkało. A to mocno dręczy Henryka i na dobre odciągnęło jego uwagę od firmy. W dodatku nie zostało mu już wiele czasu. Dlatego albo dojdziemy do prawdy teraz, albo nigdy... – Aronia zawiesiła głos, robiąc dramatyczną pauzę. Niewątpliwie potrafiła przemawiać jak nikt inny. W końcu wzięła oddech i kontynuowała już znacznie ciszej: – Ale to zależy już tylko od ciebie.

Szeryf westchnął. Sięgnął po swój ulubiony kubek z wodą i mieszanką soli mineralnych, a następnie spojrzał na Apolonię, a potem ponownie na zdjęcie żony. I w tym momencie usłyszał podniesiony głos Czarki:

– Brukselki, ale tam nie wolno!

Zanim Best zdążył się odwrócić, do gabinetu wtargnęły Melka, Rachelka i Kornelka, a za ich plecami stanął zawstydzony Giorgio Ananas. Dopiero po chwili dołączyła do nich Czarka.

Melka nie zamierzała jednak czekać, aż ktoś udzieli jej głosu, i z miejsca wypaliła:

– Nie wiem, do czego namawia cię pani Apolonia Aronia, ale my chcemy wyruszyć z nią do Owocowic!

Szeryf otworzył szeroko oczy i najpierw zakrztusił się wodą, a potem gwałtownie parsknął.

– Co proszę? – wydusił z siebie Seler, gdy już przestał kaszleć.

– Giorgio Ananas jest naszym najlepszym przyjacielem i chciałybyśmy, aby tu został, ale skoro nadarzyła się okazja, by wrócił do domu, nie możemy go dłużej zatrzymywać – odparła Melka tyleż pewnym, co smutnym głosem. Pobrzmiewała w nim tęsknota. Choć Ananas nie wrócił jeszcze do Owocowic, Brukselka czuła się tak, jakby już tam był. I jakby ona została całkiem sama.

Rachelka i Kornelka – jak to siostry – od razu się domyśliły tego, co nie zostało powiedziane wprost, dlatego jak na komendę chwyciły Melkę za ręce, a Brukselka uśmiechnęła się delikatnie. No tak, nie zostanie tu sama – one zawsze będą przy niej.

– To wykluczone! – zadecydował Best. – Wasza matka ugotowałaby mnie, gdyby usłyszała o tym pomyśle. Mam rozwiązać trudną sprawę zniknięcia Wiórki Kokos i nie wiem, z kim przyjdzie mi się zmierzyć w Owocowicach. Może to kolejny seryjny porywacz, ale tym razem warzyw i owoców...

– Albo potwór... – pisnęła Rachelka, do której dopiero teraz dotarła groza sytuacji. Kochała swoją siostrę, ale nie na tyle, by raz jeszcze spotkać podobne monstrum jak ostatnio. A tym bardziej, by pojedynkować się z życiem pozaroślinnym pokazanym w filmie Jarmuża.

– A ty znowu swoje! – obruszyła się Kornelka. Mimo niedawnych doświadczeń nadal uważała, że świat jest logiczny i nie występują w nim żadne potwory. Tak naprawdę wyparła z pamięci wiele szczegółów wydarzeń, do których doszło rok temu, bo tak łatwiej było żyć. – Jestem pewna, że wszystko można jakoś wyjaśnić. – Nie miała wprawdzie żadnego interesu w tym, by jechać do Owocowic, ale wyraźnie wyartykułowane przekonanie Rachelki, że nie należało tego robić, było wystarczającym powodem, żeby się jej sprzeciwić.

Melka jednak ani myślała słuchać kłótni swoich sióstr, nie zamierzała też dać za wygraną, dlatego natychmiast zwróciła się do prawniczki Henryka Kokosa:

– Czy możemy się z panią zabrać, pani Apolonio?

Aronia do tej pory nie chciała się wtrącać w ożywioną dyskusję między Brukselkami i Best Selerem, ponieważ ta wydawała się przynosić pożądane owoce. Za to raz po raz kierowała wzrok na dojrzałego Giorgia Ananasa. Pamiętała go sprzed lat. Znała jego rodziców – Paola i Sofię Ananasów. Mieszkali w tej samej dzielnicy, często spotykała ich w lokalnej solarni. Kiedy ich syn zaginął (Sofia twierdziła, że przez nią), dla obojga to był straszny cios. Z kolei Paolo wciąż zapewniał, że lada dzień ich wspólny owoc niechybnie powróci do domu. Owocowice były wielkim miastem i w odróżnieniu od Jarzynowa ich mieszkańcy czasem znikali, a przyczyny tychże zniknięć były rozmaite. W głębi ducha Aronia cieszyła się na powrót Ananasa, bo to oznaczało, że wiara Paola w końcu miała zostać nagrodzona.

– Dziewczynki, myślę, że szeryf ma rację i taka podróż byłaby dla was bardzo niebezpieczna – zaczęła Aronia, zaskakując zarówno Besta, jak i Brukselki, a potem uśmiechnęła się do Ananasa. – Ale niezależnie od decyzji Selera mogę, a nawet powinnam wziąć ze sobą Giorgia. Jego biedni rodzice dość się naczekali na powrót syna do domu. Przynajmniej ta zagadka znalazła swoje szczęśliwe rozwiązanie.

Dopiero te słowa Apolonii sprawiły, że w Best Selerze coś pękło. W jego naturze leżało pomaganie zarówno warzywom, jak i owocom. Chciał i musiał to robić. Spojrzał w oczy Czarki, a ta już wiedziała, jaka będzie jego decyzja. Wyszła zdenerwowana z biura męża. Best nie chciał sprawić jej przykrości, ale przecież byli świeżo po ślubie, mieli jeszcze mnóstwo czasu, by się sobą nacieszyć. A czas Henryka Kokosa nieubłaganie dobiegał końca i teraz był ostatni moment, by mógł się dowiedzieć, co spotkało Wiórkę Kokos.

– Dobrze, wyruszę z tobą do Owocowic – powiedział w końcu Best.

– A my? – jęknęła Melka.

– No właśnie, a my? – pisnęła Rachelka, bo w jej główce już pojawił się obraz przerażającego potwora, który będzie chciał pożreć Brukselki w Owocowicach.

Best Seler spojrzał najpierw na Melkę, a potem na Ananasa, którzy raz po raz zerkali na siebie, trzymając się od pewnego czasu za ręce. Westchnął ponownie.

– Decyzja należy do Augusty Kapusty. Jeśli ona się zgodzi, możecie do nas dołączyć.

A mama – jak to mama – choć martwiła się o dzieci, przede wszystkim pragnęła ich szczęścia. Wiedziała przecież, że Melka o niczym tak nie marzyła, jak o bezpiecznym odprowadzeniu Giorgia do jego rodziny w Owocowicach. Mogła sobie zresztą wyobrazić, przez co od tylu lat przechodzili Sofia i Paolo Ananasowie. Gdy zniknęła Anielka, świat Augusty prawie się zawalił i była wdzięczna wszystkim tym, którzy przyczynili się do odszukania jej córeczki. W tym również i małym dzielnym Brukselkom. Dlatego nie mogła podjąć innej decyzji: pozwoliła im na najbardziej niezwykłą podróż ich życia.

Dwa dni później wszyscy byli już gotowi do drogi i po długich pożegnaniach Apolonia, Best, Giorgio i trzy Brukselki wyruszyli do Owocowic.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki