Patoposłuszeństwo. Jak szkoła, rodzina i państwo uczą nas bezradności i co z tym zrobić? - Mikołaj Marcela - ebook

Patoposłuszeństwo. Jak szkoła, rodzina i państwo uczą nas bezradności i co z tym zrobić? ebook

Mikołaj Marcela

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Epoka buntu zaczyna się właśnie teraz

Czy wiesz, że słowa „dom” i „dominacja” mają ten sam rdzeń, a łacińska familia (rodzina) pochodzi od słowa famulus oznaczającego niewolnika?

Czy wiesz, że praktyki wychowawcze wykorzystywane dziś w szkołach i przedszkolach mają swój początek w badaniach nad zachowaniami i tresurą zwierząt?

Czy wiesz, że na każdym etapie życia jesteśmy uczeni bezmyślnego patologicznego posłuszeństwa?

System, w którym tkwimy od narodzin, wmawia nam, że dla naszego dobra musimy się mu podporządkować. Ograniczyć pewnymi ramami swoją wyobraźnię, nie wychylać się, nie odzywać bez pytania. Im dłużej w nim tkwimy, tym bardziej przyzwyczajamy się do tego, że tak musi być. Zaczynamy wierzyć, że takie posłuszeństwo jest normalne i naturalne. A co, jeśli wcale tak nie jest? Co jeśli rządząca naszym światem ekonomia oparta jest na XIX-wiecznych spostrzeżeniach, które już dawno zostały podważone? Co jeśli szkoła ma za zadanie nauczyć nas między innymi akceptowania różnych form przemocy systemowej, jakie spotkamy w dorosłym życiu? Co jeśli katastrofy klimatyczne, kryzys gospodarczy, ogólnoświatowa pandemia i konflikty zbrojne to efekty bezrefleksyjnego powielania wzorców wymyślonych przeszło 200 lat temu i mających na celu stworzenie społeczeństwa całkowicie podległego sprawującym władzę?

Mikołaj Marcela pokazuje, że nie jesteśmy skazani na trwanie w tym systemie. Już dziś są dostępne alternatywne opcje. Musimy tylko znaleźć w sobie odwagę, by się na nie zdecydować.

Kiedyś zostaliśmy nauczeni, że świat musi wyglądać tak, jak wygląda. Teraz przyszedł czas, by się tego oduczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 385

Data ważności licencji: 8/10/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mojemu Tacie Leszkowi w podziękowaniu za tysiące godzin spędzonych na rozmowach

Problemem nie jest nieposłuszeństwo. Problemem jest posłuszeństwo.

Howard Zinn

Wstęp

Czy naprawdę tak musi być?

Przede wszystkim należy uświadomić sobie,

że miarą stopnia, w jakim ideologia zniewala

ludzkie umysły, jest zbiorowa niemożność

dojrzenia alternatywy.

Tony Judt

Nie|widoczna przemoc

Od wczesnego dzieciństwa, przez lata szkolne, do dorosłości w kontaktach z instytucjami państwa i wolnym rynkiem doświadczamy jednego: ciągłej utraty wolności, którą odbiera się nam przy pomocy różnych form przemocy. Coraz rzadziej jednak myślimy o naszym życiu w takich kategoriach. Przemoc, z którą mierzymy się na co dzień, coraz częściej pozostaje bowiem niewidoczna.

Bo czy dostrzegamy ją we wciąż obecnym milczącym przekonaniu, że w przypadku narodzin dziecka to kobieta powinna w pierwszej kolejności zrezygnować ze swojej kariery dla dobra rodziny? Czy widzimy ją w rankingach, którymi kierujemy się, wybierając szkołę dla dziecka? Czy nie uchodzi ona naszej uwadze w świecie, w którym lekarz stał się „usługodawcą”, a pacjent „usługobiorcą”? Czy mieści się ona w polu naszego widzenia, gdy słyszymy o katastrofie klimatycznej lub kolejnym kryzysie gospodarczym?

Żyjemy w świecie, w którym akty fizycznej przemocy powoli znikają z domów, szkół, instytucji i miejsc pracy. Właściwie nie widać ich także na ulicach miast. Jak jednak wielkie robią na nas wrażenie, najlepiej pokazała wojna w Ukrainie oraz fala ponurych wizji III wojny światowej i końca świata, ożywiona przez działania wojenne. Jednocześnie wydaje się, że bardzo często jesteśmy nieświadomi wiszącej nad nami na co dzień groźby użycia wobec nas siły. Oraz faktu, że każdego dnia stajemy się ofiarami wielu innych aktów przemocy. Aktów, które uczą nas przede wszystkim posłuszeństwa i bezradności.

W przypadku fizycznej przemocy, jak ta, która ma miejsce w Ukrainie, bez problemu możemy zidentyfikować sprawcę i ofiarę. Dzięki temu łatwo jest się też oburzyć na taki przejaw agresji i zareagować we właściwy sposób. Znacznie trudniej jest zrobić to wszystko w przypadku innych form przemocy. Na przykład kiedy język, którego używamy, narzuca nam okreś­lone spojrzenie na świat i sprawia, że traktujemy w konkretny sposób inne osoby w naszym domu, w szkole czy w pracy. Albo kiedy my sami lub bliscy nam ludzie stajemy się ofiarami systemu społecznego, ekonomicznego lub politycznego, w którym funkcjonujemy na co dzień: gdy nasze dziecko będzie potrzebowało pomocy psychologicznej lub psychiatrycznej, gdy stracimy pracę i w konsekwencji płynność finansową lub gdy odebrane zostanie nam na przykład prawo do decydowania o własnym zdrowiu.

Przemoc ostatecznie nie jest bowiem niczym innym jak narzuceniem swojej woli przez jednych ludzi drugim. Już samo słowo „przemoc” sugeruje, że jest ona odebraniem komuś mocy, a więc warunków do tego, by mógł działać w zgodzie ze sobą i z własnymi potrzebami. „Móc” coś zrobić to mieć warunki do działania wypływające z własnych sił, zdrowia, zdolności oraz korzystnych okoliczności zewnętrznych. W jeszcze szerszym znaczeniu pojęcie to wyraża pewne prawdopodobieństwo wykonywania czynności – stwierdzenie, że coś jest prawdopodobne lub możliwe. W takim rozumieniu przemoc oznacza, że jedna grupa osób może „przemóc” inną – wykorzystać swoją siłę i władzę, ustanowić przymus, a więc pozbawić innych ludzi alternatyw i możliwości.

Jakie jest największe zagrożenie, z którym mierzymy się w przypadku przemocy? Odebranie nam wiary w to, że nasze życie i świat, który zamieszkujemy, mogą wyglądać inaczej niż obecnie. Przekonanie nas, że nie ma innej drogi. Że nie ma alternatywy. Przemoc nie odbiera jedynie wolności. Zniewala też wyobraźnię – a to chyba jeszcze gorsze.

Tym bardziej, że alternatywy bez wątpienia istnieją. Niestety, nauczeni bezradności i posłuszeństwa wobec obowiązujących modeli społecznych, politycznych, gospodarczych, kultu­rowych i edukacyjnych, przestajemy je dostrzegać. Stają się one dla większości z nas niewidoczne, a przez to nieistniejące. Problem w tym, że znaleźliśmy się w takim momencie naszej historii, w którym już nie sposób ich ignorować. Najpierw globalny kryzys gospodarczy w 2008 roku, dwanaście lat później pandemia koronawirusa, a teraz rosyjska inwazja na Ukrainę zachwiały fundamentami świata, w którym żyjemy. Naukowcy zajmujący się zmianami klimatu, przedstawiciele organizacji pozarządowych i aktywiści, ekonomiści i przedsiębiorcy, w końcu eksperci z różnych dziedzin naszego życia – dziś właściwie wszyscy mówią o konieczności zmian. I to nie przypadek. Co w takim razie możemy zrobić?

W Matriksie

Zacznijmy jednak od tego, że dziś w jakimś sensie (niemal) wszyscy staliśmy się kynikami. To nie literówka. Kynizm jest postawą odróżnioną przez niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka od znacznie bardziej przez nas oswojonego cynizmu. Nazywa on w ten sposób ironiczny gest podważenia systemu1, za którym nie idzie jednak żadne radykalne działanie czy próba dokonania zmiany. To raczej brak wiary czy choćby prób stworzenia iluzji, że cokolwiek da się zrobić z obecnym stanem rzeczy. Ostatecznie więc i tak stajemy się cynikami. Oburzamy się na system i jego struktury, ale jednocześnie zakładamy, że nie ma innej drogi. Czymś normalnym stało się więc dla nas ironiczne czy sarkastyczne postrzeganie władzy i wyśmiewanie hipokryzji różnych instytucji. Zdajemy sobie sprawę z tego, że rządzący nami politycy kradną, szkoły nie pomagają dzieciom przygotować się do dorosłego życia, a reklamy wciskają nam coś, co bardziej szkodzi, niż pomaga – a mimo to godzimy się na taki stan rzeczy i wybieramy wciąż to samo.

Idealne przedstawienie tej rzeczywistości znajdziemy w kultowym filmie Matrix z 1999 roku. Dowiadujemy się z niego, że świat, w którym żyje ludzkość, to tak naprawdę fałszywa wirtualna rzeczywistość skonstruowana przez tytułowy matrix – system stworzony i podtrzymywany przez inteligentne maszyny w celu hodowli ludzi. Jest więc nie rok 1999, lecz 2199, a człowiek został zredukowany do żywej baterii, która zasila matrix. W jednej ze scen widzimy miliony ludzkich istot pogrążone w letargu w kokonach wypełnionych wodą, utrzymywane przy życiu tylko po to, by wytwarzać energię (elektryczną) dla systemu. Patrzymy na tę scenę oczami głównego bohatera Neo i innych „przebudzonych” z zanurzenia w wirtualnej rzeczywistości. „Przebudzeni” chcą wyzwolić ludzkość z ucisku maszyn, niszcząc matrix i przywracając wolność wszystkim ludziom. Pytanie tylko, czy uwięzieni w kokonach rzeczywiście tego chcą?

Jednej z możliwych odpowiedzi dostarcza filmowy zdrajca, czyli Cypher. Pomimo tego, że wraz z innymi przebudzonymi udało mu się uciec z wirtualnego zniewolenia, ostatecznie decyduje się zdradzić swoich kompanów. Wybiera możliwość powrotu do kokonu i „kynicznego” żywota w wirtualnej rzeczywistości. Dlaczego? „Niewiedza to rozkosz” – mówi sam Cypher. Ostatecznie przebudzenie nie było dla niego czymś doniosłym – było problematyczne, sprawiło dyskomfort. Zmusiło do konfrontacji z niewygodną wiedzą na temat tego, jak świat wygląda naprawdę, gdy przestanie się śnić sen o wygodnym życiu w dobrobycie. Boleśnie uświadomiło również zniewo­lenie przez technologię. Dlatego korzysta on z pierwszej dogodnej możliwości, by porzucić wiedzę na temat tego, czym stał się świat. Ważne jest to, by ponownie zacząć cynicznie korzystać z systemu zniewalającego ludzkość.

Wiemy, że ulegamy iluzji, a i tak to robimy

Można zaryzykować twierdzenie, że pod wieloma względami przypominamy Cyphera i jest to znacznie bliższa nam postać niż główny bohater – rewolucjonista Neo. Czytamy wprawdzie raporty o zmianach klimatu, widzimy i doświadczamy na różne sposoby tego, jak niszczycielski potrafi być obecny system ekonomiczny, śledzimy z niepokojem zmiany w prawie i rozrost państwowej biurokracji, a jednak koniec końców stwierdzamy, że nic się z tym nie da zrobić. Próbujemy więc czerpać z systemu na tyle, na ile to możliwe2. Staramy się przy tym „żyć świadomie”. Wspieramy na przykład zrównoważony rozwój, kupując kawę w Starbucksie, która – jak informuje globalna sieć – w 99% powstaje z etycznych upraw. Przenosimy dzieci z publicznej szkoły do placówki niepublicznej, gdzie nie są łamane ich prawa, a w wyborach parlamentarnych wybieramy „mniejsze zło”. Nie zmienia to jednak faktu, że im dłużej i więcej działamy w ramach obecnego systemu, tym bardziej jesteśmy wobec niego zadłużeni i uzależnieni od niego. I tym bardziej boimy się zmian.

Matrix to ważna opowieść z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, wbrew obietnicy składanej przez ten film nie ma co liczyć na jakiegoś zbawiciela, który doprowadzi do „globalnego przebudzenia”. Chcielibyśmy, aby ktoś taki się pojawił i uratował świat – to jednak największa pułapka, w którą wpadamy, wyczekując zmian. Jest niezwykle mało prawdopodobne, że ktokolwiek zmieni coś za nas. Po drugie, to my codziennymi działaniami i praktykami podtrzymujemy system, który na wiele sposobów stosuje wobec nas przemoc i nas zniewala. A robimy to, ponieważ dzięki niemu czerpiemy rozmaite korzyści. Korzyści, które i nam pozwalają nierzadko stosować różne formy niewidocznej przemocy, zmuszające innych ludzi do posłuszeństwa.

Opiszę to na swoim przykładzie. Jako nauczyciel akademicki mam takie formy do dyspozycji (na przykład oceny, kolokwia) i mógłbym ich użyć – a nawet powinienem z nich korzystać. Problem w tym, że przywiązując wagę do ocen, punktów, sprawdzania obecności czy organizowania kolok­wiów na zajęciach – wszystkiego tego, na czym wspiera się system – wprowadzałbym mechanizmy dyscypliny i nadzoru. Podważałbym także rolę zaufania we wzajemnych relacjach i wagę budowania autentycznej społeczności opartej na idea­łach wolności. Robiłbym więc wszystko to, co sam staram się piętnować na co dzień w życiu akademickim. Co w takim razie robię? Rozwijam kulturę dialogu i konsensualnego podejmowania decyzji, rezygnuję z ocen wyrażonych cyfrą (bo równoznaczne z tym jest wpisanie wszystkim studentkom i studentom piątki na koniec semestru), na bieżąco za to udzielam osobom, z którymi pracuję, opisowej informacji zwrotnej. Nie stosuję też obowiązku wykonania jakiegokolwiek z moich poleceń, które za każdym razem konsultuję ze studentkami i studentami. Nie jest więc tak, że jesteśmy skazani na obecne rozwiązania – to w dużej mierze kwestia naszej decyzji.

Problem tkwi więc we wspomnianym kynizmie. Niczym Cypher wielu z nas wie, że w tym, co robi, ulega iluzji, ale i tak to robi. Po prostu „oszukujemy samych siebie, wmawiamy sobie, że nie traktujemy nic na serio, podczas gdy nasze działania pokazują, że jest inaczej”3. Możemy więc być świadomi bardzo wielu rzeczy, ale ostatecznie o wszystkim decydują nasze czyny. Większość z nas jest nieświadomymi ofiarami różnych form niewidzialnej przemocy – problem w tym, że najczęściej podtrzymujemy ich działanie naszymi codziennymi wyborami. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmów wymuszania na nas patologicznego posłuszeństwa, które zdominowało wszystkie wymiary życia.

Utopia, w której żyjemy

Matrix jest niezwykle aktualnym filmem z jeszcze jednego powodu: na Zachodzie pod wieloma względami żyjemy w iluzorycznej rzeczywistości podobnej do tej, którą w obrazie z 1999 roku stworzyły maszyny. Oczywiście nie sugeruję, że nasz świat jest komputerową symulacją. Chodzi mi o coś znacznie bardziej zaskakującego: wyobrażenia, które legły u podstaw naszej kultury i kształtują naszą gospodarkę, politykę czy edukację, są tak naprawdę utopijne. Jak to rozumieć? Że – szczególnie w ciągu ostatnich dwóch stuleci – zbudowaliśmy nasz świat w oparciu o wyobrażenia człowieka i jego natury, które najczęściej nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Najlepszym tego przykładem jest oczywiście szkoła w modelu pruskim, która niemal pod każdym względem jest niekompatybilna z tym, jak działa ludzkie ciało, układ nerwowy i psychika. Utopia dosłownie oznacza „nie-miejsce”, a więc coś, co de facto nie może zaistnieć realnie4.

I tak część wydarzeń i odkryć – które są dziś fundamentalne dla naszego wyobrażenia o świecie – nigdy nie miała miejsca. Począwszy od tak prozaicznej kwestii jak rzekome podwyższanie poziomu cholesterolu przez regularne spożywanie jajek, a skończywszy na twierdzeniu, że to Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę, a szczury odpowiedzialne były za rozprzestrzenianie się epidemii dżumy w XIV wieku – nic z tych rzeczy nie jest prawdą. Podobnie jak wiele koncepcji, które każą nam żyć w określony sposób, jest nierealnych – czyli nie ma oparcia w rzeczywistości (z jednej strony taką koncepcją jest europejskie „państwo narodowe”, z drugiej – podział światowej polityki na tak zwaną „lewicę” i „prawicę”). To książka, w której regularnie będziemy się mierzyć z takimi „utopijnymi” przekonaniami o naszej rzeczywistości.

W filmie Matrix świat stworzony dla ludzkości nie istnieje naprawdę – jest wirtualną rzeczywistością uznawaną przez zniewolonych ludzi za realny świat. Podobnie jest z naszą rzeczywistością: założenia i modele, które ją ufundowały, zostały w większości wyobrażone przez ich twórców i nie mają pokrycia w tym, co nas otacza. „Chcemy uciec od wyobrażonych światów” – tak już w 2000 roku pisali studenci i studentki ekonomii w Paryżu w liście otwartym do swoich profesorów5. Co mieli na myśli? Na przykład koncepcję „człowieka ekonomicznego” (homo oeconomicus), a więc arbitralną definicję człowieka, którą od połowy XIX wieku rozwija ekonomia. Najkrócej rzecz ujmując, jest to koncepcja, zgodnie z którą zakładamy, że człowiek racjonalnie działający zawsze dąży do maksymalizacji osiąganych zysków, a w konsekwencji dokonuje wyborów przede wszystkim ze względu na związaną z nimi wartość ekonomiczną. Definicja ta wpływa na to, jak funkcjonują – na przykład – dzisiejsze gospodarki krajowe i rynek światowy.

Jeden z jej twórców, John Stuart Mill, świadom, że jego definicja jest pod wieloma względami karykaturalna, zastrzegał, że „żaden ekonomista nie będzie tak naiwny, aby zakładać, że świat rzeczywiście jest tak zorganizowany”6. Kilkadziesiąt lat później, w latach dwudziestych XX wieku, inny ekonomista, Frank Knight, poszedł dalej, przerysowując człowieka na potrzeby matematycznego modelowania w ekonomii jeszcze bardziej niż Mill. Jak sam przyznał, wyposażył swoje wyobrażenie człowieka w „ogromny zbiór” sztucznych abstrakcji. Jego człowiek ekonomiczny posiadał dwie „boskie” cechy: doskonałą wiedzę i doskonałą zdolność przewidywania cen towarów. Ludzie w tym modelu przypominali raczej automaty do gry, a nie żywe istoty. Dlaczego się na to zgodził? Według niego „nauka ekonomiczna potrzebowała właśnie takiego wyidealizowanego człowieka, który zamieszkałby w wyidealizowanym świecie gospodarki, aby uwolnić pełen potencjał modelowania matematycznego”7. Problem w tym, że od lat sześćdziesiątych XX wieku ten „człowiek ekonomiczny” zaczął wyznaczać granice tego, co racjonalne. Innymi słowy, zmusiliśmy ludzi do zachowania zgodnego z abstrakcyjnym modelem zachowania8. Czy to nie brzmi utopijnie?

Dziś w ramach ekonomii (a przez jej wpływowość także w innych naukach i sferach życia) nie traktuje się nas – ludzi z krwi i kości – jako skomplikowanych istot o określonych potrzebach, wyznających konkretne wartości i kierujących się w życiu zróżnicowanymi celami. Wręcz przeciwnie, przycina się nas do rozwijanego przez kilkaset lat modelu, który od samego początku nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Modelu, który zrobił z nas wyizolowane z życia istoty kalkulujące w celu maksymalizacji swoich zysków9.

Świat, który nigdy nie istniał

To oczywiście jedynie wierzchołek góry lodowej. Dobrze pokazuje to przypadek popularnej do dziś i niezwykle wpływowej „krzywej Kuznetsa”. Stworzona przez ekonomistę Simona Kuznetsa – laureata Nagrody Nobla, twórcę jednego z najważniejszych pojęć ekonomicznych, czyli PKB (produktu krajowego brutto) – krzywa pokazywała, że gdy kraje się bogacą, nierówności najpierw muszą się pogłębiać, by potem zacząć maleć. Dlatego tak wiele krajów godziło się i godzi na wzrost nierówności wraz ze wzrostem PKB – po prostu uznaje to za coś nieuniknionego. Problem w tym, że zgodnie ze słowami autora tej koncepcji przyjęte przez niego założenie było niebezpiecznie bliskie zgadywania. Wniosek ten, jak przyznał Kuznets, stanowi „w 5 procentach wiedzę empiryczną, a w 95 procentach spekulację, z której część może być skażona myśleniem życzeniowym”10.

Jednak ekonomia to nie jedyny utopijny wymiar naszej rzeczywistości. Podobne przykłady można znaleźć we współczesnej edukacji, szczególnie w modelu publicznym. Do dziś pod wieloma względami – często nieświadomie – opiera się ona na metodach behawioralnych i ustaleniach Burrhusa F. Skinnera11, według którego przyczyny ludzkiego zachowania nie wynikają z osobowości człowieka, lecz są w pełni warunkowane przez środowisko zewnętrzne. Wspomniane metody wywodzą się z behawioralnej tresury zwierząt. Liczne przekonania i praktyki obecne do dziś w przedszkolach i szkołach mają więc swoje źródło w badaniach nad zachowaniem zwierząt, które najczęściej przetrzymywane były w klatkach, co prowadziło przecież do nieuchronnych konsekwencji w interpretacji tegoż zachowania. Co więcej, wyniki tych badań były i nadal są wykorzystywane do wyjaśniania zachowań (wolnych) istot ludzkich.

Popularne w edukacji przekonanie o tym, że zmiany w zachowaniu ludzi są możliwe do zaplanowania, wywołania i utrwalenia dzięki konsekwentnemu oddziaływaniu na nich odpowiednio zaprojektowaną sekwencją wzmacniających bodźców, zaczerpnięte zostało z tamtych badań i leży u podstaw metod korzystających z kar i nagród12. Metody te (na przykład karanie „niepożądanych zachowań” przez wpisywanie uwag, ocen niedostatecznych czy minusów – czego celem w założeniu ma być „eliminacja” tychże zachowań) obecne są w edukacji i działaniach wychowawczych do dziś, choć wspomniane eksperymenty i ich wyniki zostały już dawno zakwestionowane w odniesieniu do człowieka. Przede wszystkim dlatego, że pod wieloma względami nie przekładają się one na złożony świat ludzkiej psychiki13.

Za ostatni przykład niech posłuży nasza historia. David Graeber i David Wengrow w wydanej w 2021 roku książce The Dawn of Everything. A New History of Humanity – zgodnie z tytułem – przekonują, że historia naszego gatunku wyglądała zupełnie inaczej, niż to zakładamy i niż uczymy się o niej w szkołach. Dzieje ludzkości to nie wyłącznie progresja i nieuchronne przechodzenie od mniejszej do większej organizacji społecznej. Nie mamy do czynienia z linearnym porządkiem, w którym każdy kolejny etap cechuje większy postęp. Co ważne, w to, że historia ma tak rozumiany charakter kumulacyjny, zaczęliśmy wierzyć dopiero w 1750 roku wraz ze słynnymi wykładami Jacques’a Turgota wygłoszonymi na Sorbonie14.

Ta nieopowiedziana jak dotąd historia ludzkości to opowieść o społeczno-politycznych eksperymentach, które towarzyszyły naszemu gatunkowi od prehistorii aż do współczesności. To nie wyłącznie losy wielkich imperiów, królestw i państw, jak uczy się w szkole – to historia komun, społeczności intencjonalnych i niekonwencjonalnych organizacji społecznych zmieniających się wraz z porami roku15. A zatem to, co w historii często nazywane jest etapem schyłku danego imperium czy państwa, pod wieloma względami było rozkwitem rozmaitych alternatyw społecznych, ekonomicznych czy politycznych.

Te utopijne – bo nieznajdujące miejsca w rzeczywistości – wyobrażenia, od ekonomii, przez edukację, do historii, są zarazem niewidocznymi formami przemocy. W dużym stopniu zmuszają nas bowiem do przyjęcia przekonań, które kształtują nasze życie w domu rodzinnym, szkole czy państwie. Wpływają w końcu na nas, wyznaczając reguły gry na rynku pracy i przekonania, które utwierdzają konieczność stosowania takich, a nie innych zasad oraz mechanizmów na tymże rynku. Co jeszcze w tym rysowanym przed naszymi oczami obrazie pozostaje dla nas niewidoczne?

Na granicy wzrostu

Żyjemy w utopii w jeszcze jednym sensie. Z perspektywy poprzednich pokoleń nasz świat pod pewnymi względami stał się rajem odzyskanym – jest miejscem, które nie miało prawa zaistnieć. Szacuje się, że na przełomie XIII i XIV wieku średni roczny dochód we Włoszech wynosił mniej więcej tysiąc sześćset dolarów. Sześć wieków później, w 1880 roku… był on taki sam. Ale już dziś jest on dziesięć razy wyższy, a przeciętny Włoch jest piętnaście razy bogatszy!16

Wszystko za sprawą rozwoju technologii, umaszynowienia produkcji oraz eksploatacji paliw kopalnych. By jeszcze lepiej zobrazować to, z czym mamy do czynienia, spójrzmy na te dane: „W 2013 roku na 7 miliardów mieszkańców naszej planety 6 miliardów posiadało telefon komórkowy, a tylko 4,5 miliarda miało dostęp do toalety. Pomiędzy rokiem 1994 a 2014 światowy wskaźnik osób z dostępem do internetu skoczył z 0,4 procent do 40,4 procent”17. Co więcej, nasza współczesna codzienność to świat spełnionych proroctw biblijnych, w którym ślepi odzyskują wzrok, niepełnosprawni zaczynają chodzić, a martwi wracają do życia.

Już w 1989 roku amerykański filozof Francis Fukuyama w znamiennie zatytułowanym artykule Koniec historii pisał, że żyjemy niemal w spełnionej utopii. Według niego to czasy, w których „wszystko... ustąpi miejsca kalkulacji ekonomicznej, nieustannemu rozwiązywaniu problemów technicznych, zainteresowaniu środowiskiem i zaspokajaniu wyszukanych potrzeb konsumpcyjnych”18. Nasz świat pod wieloma względami można byłoby porównać do średniowiecznej Kukanii, krainy obfitości, w której trwała wieczna zabawa19. U nas to wieczna konsumpcja.

I jakkolwiek nie sposób nie przyznać, że osiągnięcia ludzkości w ostatnich dwóch wiekach robią wrażenie, trzeba przy tym pamiętać o kosztach, jakie ponosimy my i nasza planeta. W Matriksie „wybudzeni” odkrywają, że poza wirtualną rzeczywistością czeka na nich wyjałowiony świat – całkowicie wyniszczona i wydrenowana przez maszyny planeta, która wydaje się niezdatna do życia. I w jakimś sensie ten obraz z 1999 roku był proroczy. Choć to nie on pierwszy przedstawiał podobną wersję wydarzeń. Równo pół wieku temu – w 1972 roku – ukazała się publikacja, która przestrzegała nas przed takim scenariuszem. Raport zatytułowany Granice wzrostu był efektem badania na temat „krytycznego położenia ludzkości” przeprowadzonego przez Zespół Dynamiki Systemów z Massachusetts Institute of Technology (MIT).

Mówiąc najkrócej, ustalenia były trzy. Po pierwsze, badacze przewidywali, że do stu lat od publikacji (a więc do około 2070 roku) ludzkość na naszej planecie osiągnie granice wzros­tu pod względem zaludnienia, uprzemysłowienia, zanieczyszczenia środowiska, produkcji żywności oraz wyczerpywania się zasobów naturalnych. Efektem tego będzie „nagły i niedający się opanować spadek liczby ludności oraz zdolności produkcyjnej przemysłu”20. Oczywiście nastąpi to jedynie wtedy, gdy nie ulegnie zmianie myślenie o nieskończonym wzroście gospodarczym, które napędzane jest naszymi utopijnymi wyobrażeniami o „człowieku ekonomicznym”, ideą postępu oraz przeświadczeniem o możliwości programowania ludzkiego zachowania.

Po drugie, Granice wzrostu zakładały, że istnieje możliwość ustanowienia pewnego stanu równowagi światowej, w którym „podstawowe potrzeby materialne każdego człowieka na ziemi były[by] zaspokojone i żeby każdy z nich miał jednakowe szanse wykorzystania swoich osobistych możliwości”21. Po trzecie, zgodnie z raportem, im szybciej zaczniemy myśleć nad sposobami wdrożenia tego typu rozwiązań w życie, tym większa szansa na odsunięcie w czasie dotarcia do granic wzrostu i związanych z nim negatywnych skutków dla ludzkości.

Podobnie do utopijnych modeli i narracji fundujących świat, w którym żyjemy współcześnie, podstawę Granic wzrostu stanowi określony model – model, który badał zależności między światową ekonomią, populacją i ekologią. W odróżnieniu jednak od tamtych wizji tu mamy do czynienia z wizją „dystopijną”. Dystopia to świat, w którym pozytywna wizja utopijna została urzeczywistniona i w którym ludzkość mierzy się z jej konsekwencjami.

Niestety ta dystopijna wizja znacznie chętniej w ostatnich dekadach podejmowana była przez pisarzy, filmowców, twórców seriali i gier komputerowych niż polityków czy ekonomistów. Stąd doświadczany przez nas wszystkich dysonans poznawczy: z jednej strony słyszymy czy czytamy w serwisach informacyjnych o rosnącej gospodarce i postępie naukowym, a z drugiej strony, idąc do kina czy sięgając po książkę, mamy znikomą szansę, by poznać historię o świetlanej przyszłości. Cała współczesna sztuka przypomina raczej „czarne lustro”, by nawiązać do serialowego hitu Netflixa – ilekroć przegląda się w nim nasza przyszłość, rysuje się ona w czarnych barwach. A wizja przyszłości malowana przez naukę nie jest lepsza.

Jest to o tyle ważne, że niedawne porównania danych wskazują, że na razie realizujemy scenariusz przedstawiony w Granicach wzrostu22. Co więcej, międzynarodowa grupa naukowców pod przewodnictwem Johana Rockströma i Willa Steffena, która zajmuje się systemami Ziemi, wyróżniła w 2009 roku dziewięć kluczowych procesów regulujących zdolność Ziemi do utrzymania warunków zapewniających możliwość życia ludzkości. Należą do nich: 1. zmiana klimatu, 2. zakwaszenie oceanów, 3. zanieczyszczenie chemiczne, 4. przeżyźnienie wód azotem i fosforem, 5. pobór wody słodkiej, 6. przekształcenie gruntów, 7. utrata bioróżnorodności, 8. zanieczyszczenie powietrza, 9. uszkodzenie warstwy ozonowej23. To jedynie pro­pozycja dziewięciu granic możliwości planety, ponieważ nie da się jednoznacznie wskazać, gdzie zaczyna się zagrożenie. Niemniej przekroczyliśmy już przynajmniej cztery z nich: próg zmiany klimatu – czyli globalne ocieplenie; próg przekształcenia gruntów – masowe przekształcanie naturalnych gruntów na użytek człowieka; próg utraty bioróżnorodności – spadek liczby i rozmaitości gatunków przyspieszający ich wymarcie i szkodzący integralności ekosystemów; próg przeżyźnienia wód azotem i fosforem na skutek stosowania sztucznych nawozów na skalę globalną. Ponadto setki milionów ludzi wciąż cierpią skrajną biedę, a nierówności się pogłębiają. Coś więc jest nie tak.

Wizja końca

Gdyby nie pandemia koronawirusa, która pod wieloma względami tymczasowo wstrzymała lub zaburzyła działanie globalnej gospodarki, z pewnością trudniej byłoby nam dziś dostrzegać to, co i tak dla większości z nas pozostało niewidoczne. Zaczynamy zauważać, że jesteśmy ofiarami przemocy zadawanej przez system opierający się na zasadzie nieograniczonego wzrostu gospodarczego. Odpowiada on za koncentrację zasobów finansowych świata w rękach garstki osób, rozrost monopolów zarządzających naszym życiem niemal w każdej jego sferze (od żywności do social mediów) i pogłębia globalną polaryzację. A to ma swoje konsekwencje.

Być może najbardziej wyrazistym obrazem tego wszystkiego była sytuacja, w której osoby o odpowiednio zasobnym portfelu na początku 2021 roku mogły zaszczepić się przeciw COVID-19 w ramach „szczepionkowej turystyki” – oczywiście poza kolejnością, w której na szarym końcu byli obywatele Globalnego Południa. Jesteśmy więc o krok od scenariusza rodem z głośnego filmu science fiction Elizjum południowoafrykańsko-kanadyjskiego reżysera Neilla Blomkampa, w którym wąska elita bogaczy żyje w (poza)ziemskim Elizjum, a wymierająca i wyzyskiwana „reszta” – niczym ludzkość w Matriksie – pozostaje na zniszczonej planecie. A jeśli wizja ta nie robi na nas wrażenia, jest to najlepszym dowodem naszej bezradności.

Gdyby ktoś zapytał, co w zamian, pewnie otrzymałby odpowiedź w postaci wzruszenia ramion. Bo jeśli nie wzrost gos­podarczy i polepszający się dobrobyt (oraz towarzyszące temu negatywne, choć – jak próbuje się nas przekonać – nieuchronne zjawiska), to co? Gdy pytam o to moich studentów na zajęciach, reagują właśnie tak: wzruszeniem ramion lub westchnięciem. I trudno się temu dziwić, bo jedną z często powtarzanych tez w ostatnich dekadach była ta głosząca, że łatwiej sobie wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu i obecnego systemu. Z drugiej strony, właściwie nikt już nas o to nie pyta i nie daje okazji do wyobrażenia sobie czegoś innego. Jak jednak zamierzam pokazać w tej książce, pomysłów na to mamy nawet teraz całkiem sporo.

Dziś coraz częściej słychać głosy w stylu: „Może to brzmieć utopijnie, ale prawdziwą utopią jest łudzenie się, że przetrwamy, jeśli wprowadzimy ledwie kosmetyczne zmiany”24. Bo czy można nadal bez większych problemów funkcjonować w rzeczywistości, w której podstawowym celem jest pomnażanie zysków? Czy krótkoterminowe profity naprawdę powinny odciągać uwagę od wizji szybkiego wyczerpania zasobów, które nie tylko mogłyby nam zapewnić długoterminowe zyski w przyszłości, ale w ogóle umożliwiają nasze trwanie jako ludzkości? Czy naprawdę wszystko musi podlegać nieustannej ocenie efektywności i czy w każdej dziedzinie życia powinniśmy dążyć do jej maksymalizacji?

Zadaję te pytania w momencie, w którym mierzę się z wiz­ją drugiej w ciągu dwóch lat oceny pracownika na uniwersytecie, biorącej pod uwagę głównie liczbę (niekoniecznie jakość) opublikowanych artykułów w „wysoko punktowanych czasopismach” (im więcej, tym lepiej) oraz złożone wnioski o granty naukowe. Z punktu widzenia globalnego systemu to oczywiście anegdota, pokazująca jednak wszechobecność tego sposobu myślenia – także w nauce.

Oczywiście tym, co najbardziej nam dziś doskwiera, jest brak alternatyw. A może raczej wyuczona bezradność i przekonanie o tym, że takie alternatywy nie istnieją. W narzuconych niewidoczną przemocą ramach, które przyswajamy w obrębie życia rodzinnego, w szkole oraz w kontaktach z instytucjami państwa i rynku, postrzegamy bieg wydarzeń oraz sposób organizacji naszej rzeczywistości jako coś koniecznego i naturalnego.

Jednak niszczycielski kryzys gospodarczy, który przedstawiany jest jako niekontrolowana quasi-naturalna siła, podobnie zresztą jak pandemia koronowariusa czy pogłębiająca się zapaść psychiczna młodego pokolenia (albo towarzysząca jej epidemia depresji także wśród dorosłych), nie wynika z „efektów ubocznych” systemu, w którym funkcjonujemy. Wszystko to jest konsekwencją określonych koncepcji i wynikających z nich wyborów, które uznajemy za niezmienne – za efekty postępu i rozwoju, od których nie ma odwrotu. Pamiętajmy jednak, że tak naprawdę zostaliśmy kiedyś nauczeni, że świat wygląda w ten sposób. Teraz przyszedł czas, by się tego oduczyć.

Wolność bez wyboru

Słyszymy dziś zewsząd o wolności wyboru. O ile jednak jest ona dostępna na rynku (dopóki mamy pieniądze, mamy też niemal nieograniczoną wolność wyboru), o tyle na co dzień odbierane jest nam jakiekolwiek pole manewru. I to zaczynając od szkoły, gdy obecna zagraża zdrowiu dziecka, przez realny wpływ na ustawodawstwo, gdy wybrana przez nas partia głosuje wbrew uprzednim zapowiedziom, a kończąc na systemie ekonomicznym, gdy z dnia na dzień zostajemy z galopującą ratą kredytu hipotecznego. Obecnie opór wobec systemu, w którym żyjemy, nie przyjmuje formy ani realistycznej alternatywy, ani nawet utopijnego projektu. Jeśli już, możemy albo pogodzić się z tym, co jest, albo, niczym coraz częściej protestujący na całym świecie ludzie, wyjść na ulice i odpowiedzieć przemocą na przemoc25.

I być może właśnie to jest najlepszym świadectwem tego, jak wielkiej przemocy doznaliśmy jako społeczeństwa w ostatnich dekadach i wiekach. David Graeber i David Wengrow w The Dawn of Everything dostarczają dowodów na to, że jako gatunek zwierząt cechuje nas jedna niezwykła zdolność: wchodzenia w rolę „samoświadomego politycznego aktora”26. Od czasów prehistorycznych – wbrew temu, co sugerują chociażby lekcje historii w szkole – byliśmy zdolni do wyboru sposobu życia społecznego, ekonomicznego i politycznego oraz eksperymentowania z różnymi jego formami. Jak zobaczymy w dalszych rozdziałach, w naszej historii nie brakowało społeczności, które z własnego wyboru i celowo budowały polityczną siłę kobiet; grup, które za wszelką cenę unikały wykształcania jakichkolwiek hierarchii społecznych oraz nierówności z nimi związanych; wspólnot, w których nie istniało coś takiego jak „własność prywatna” i w których nikt nikogo do niczego nie mógł zmusić – w tym również do pracy. Niestety dziś coraz częściej o tym zapominamy. Głównie na skutek narzuconego nam przez Jacques’a Turgota i jego następców wyobrażenia o linearności dziejów oraz towarzyszącego im postępu w każdym wymiarze życia27.

Tym, co zostało nam odebrane na skutek różnych procesów, o których będę pisać w kolejnych rozdziałach, jest nasza zdolność do kolektywnej samokreacji, postrzegania siebie jako istot inteligentnych, skorych do zabawy, posiadających wyobraźnię i korzystających z niej na co dzień. Takimi istotami byliśmy od zawsze, jednak w ostatnim czasie coraz bardziej w to wątpimy. Swoją rolę odgrywa w tym rodzina, szkoła i państwo oraz stojący u ich podstaw system społeczny, polityczny, gospodarczy i kulturowy. Pytanie, co zrobić, by to zmienić?

Lekcja na dziś

Większość z nas w pierwszej kolejności wskazałaby pewnie na edukację. I słusznie. Nie sposób nie zgodzić się z myślą, że jeśli jest dziś jakieś miejsce, które kiedyś przyniesie realne zyski dla społeczeństwa, jest nim sala lekcyjna28. Jednak – wbrew pozorom – sprawa nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Dzisiejsze pomysły dotyczące uzupełniania podstawy programowej o kolejne przedmioty i zakresy wiedzy mogą tylko przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. To prawda: edukacja klimatyczna, seksualna, prawna czy ekonomiczna są ważne. Podobnie jak lekcje filozofii i moralności czy wiedzy o społeczeństwie, które mogłyby prowadzić do większej solidarności ras, płci i grup społeczno-ekonomicznych.

Problem w tym, że naszym cichym założeniem jest znów pewien obowiązek czy przymus: to, że każdy powinien przejść taki kurs. A to kolejna dodatkowa praca, którą muszą wykonać młodzi ludzie, mimo że i tak spędzają już około 20% więcej czasu w szkole niż ich rodzice oraz poświęcają od nich trzy razy więcej czasu na naukę29. To rosnące obciążenie przekłada się na poczucie szczęścia uczniów, co obrazuje badanie dwóch psychologów: Mihálya Csíkszentmihályiego oraz Jeremy’ego Huntera. Wśród ośmiuset dzieci z trzydziestu trzech szkół w USA najniższe poczucie szczęścia odnotowane zostało w czasie przebywania w szkole, najwyższe zaś w trakcie swobodnej zabawy z przyjaciółmi30.

Ten nadmiar przekłada się paradoksalnie na doświadczenia nudy i lęku31, na których w dużym stopniu zbudowana jest współczesna szkoła. Dzieci nudzą się w szkole, a „jedną z naj­istotniejszych cech przemocy i sytuacji, jakie przemoc wytwarza, jest nuda”32. Często mówimy o tym, że zamknięcie człowieka w pustej celi w więzieniu, w której nie ma co robić, jest najstraszliwszą karą. Ale czy podobną karą nie jest zamykanie dzieci w szkolnej sali, w której zmuszane są w imię własnego dobra do doświadczania lekcji rodzących w nich uczucie nudy? Czy nie z tego tak naprawdę wynika szkolna przemoc? Czy, podobnie jak w więzieniach, nie zasadza się ona na odbieraniu uczniom możliwości komunikowania się między sobą i przesyłania jakichkolwiek komunikatów bez wywołania do głosu przez nauczyciela?

Gdybyśmy popatrzyli z ukosa na szkolną scenę odpowiedzi przy tablicy, czy nie przypomina ona innej sceny: pana batożącego niewolnika? Zdaję sobie sprawę z kontrowersyjności tego stwierdzenia, niemniej oba te obrazy z jednej strony komunikują przecież żądanie bezwzględnego posłuszeństwa, a z drugiej – kreują wywołujący trwogę mit arbitralnej władzy, której nic nie krępuje (wiele osób po latach śni w koszmarach właśnie scenę odpytywania przy tablicy, któremu nierzadko towarzyszy wyśmianie ucznia lub uczennicy).

Jednak jest coś jeszcze. „Bezwzględne” posłuszeństwo w obu tych scenach oznacza, że zarówno pan, jak i nauczyciel nie muszą wiedzieć, co podwładny z danej sytuacji rozumie, podwładnemu nie wolno także odezwać się słowem, „nawet gdy dostrzega fatalny w skutkach błąd w rozumowaniu”33. Zarówno bat, jak i lekcja nie służą tak naprawdę temu, by zmusić podwładnego do mówienia – chodzi o to, by podwładny przestał mówić. Oczywiście nie wszędzie tak to wygląda, nie każdy nauczyciel postrzega taką sytuację w ten sposób, niemniej system daje podobną możliwość i od samego początku swojego istnienia ustawia nauczyciela i ucznia w takiej relacji34.

Odebranie głosu to odebranie zdolności do buntu, wypowiedzenia posłuszeństwa, a w konsekwencji do samostanowienia. W ten sposób szkolna – i nie tylko – przemoc odbiera nam wyobraźnię. Oczywiście to znacznie szersze zjawisko charakterystyczne dla wszystkich biurokratycznych instytucji opiekuńczych, stosujących przemoc dla naszego dobra. Jak w 1971 roku zauważył Ivan Illich, instytucje te „roszczą sobie prawo do zawodowego, politycznego i finansowego mono­polu na wyobraźnię społeczną oraz decydują, co jest wartościowe i osiągalne”35.

Jeśli więc sala lekcyjna ma naprawdę przynieść kiedyś zyski dla społeczeństwa w postaci nowych pomysłów i wyobrażeń tego, jak organizować życie społeczne, polityczne, gospodarcze i kulturowe, trzeba na poważnie wziąć pod uwagę krytykę przymusowej edukacji przeprowadzoną w ostatnich dziesięcio­leciach36. Szkoła jest też jeśli nie pierwszą, to najważniejszą przestrzenią dla prób zrozumienia zjawiska patoposłuszeństwa i tego, jak bezwiednie uczymy się reprodukować sys­tem, który nas zniewala37, podobnie zresztą jak studia. Kate Raworth w swojej Ekonomii obwarzanka zauważa, że standardowy kurs wstępny na ekonomii, znany na całym świecie jako Econ 101, stał się podstawą ogólnego wykształcenia studentów i studentek na całym świecie38. Szkopuł w tym, że wskutek tego w trzeciej dekadzie XXI wieku uczy się nastawienia ekonomicznego, „które bierze się z książek pisanych w latach 50. XX wieku, zresztą na podstawie teorii z lat 50. XIX wieku”39.

To jeden problem. Drugim jest świadomość tego, jak nasza edukacja wpływa na nas i nasze wyobrażenia o świecie. Ekonomista Robert H. Frank na podstawie badań przeprowadzonych wśród studentów ekonomii stwierdził, że „nasze przekonania o ludzkiej naturze przyczyniają się do kształtowania ludzkiej natury”40. Nauka o „człowieku ekonomicznym” sprawiła, że studenci ekonomii chętniej i częściej niż inni dawali się przekupić i działali we własnym interesie. Z kolei badanie w Izraelu wykazało, że „studenci trzeciego roku ekonomii ocenili wartości altruistyczne – takie jak uczynność, uczciwość czy lojalność – jako znacznie mniej ważne w życiu, niż są zdaniem studentów pierwszego roku”41. Natomiast kurs ekonomicznej teorii gier na jednej z amerykańskich uczelni sprawił, że studenci zachowywali się bardziej samolubnie i oczekiwali tego samego od innych. Warto mieć więc na uwadze, że edukacja z narzędzia naszej emancypacji coraz częściej staje się narzędziem zniewolenia naszego myślenia i wyobraźni.

Technologia nas nie wyzwoli

Jedną z być może najbardziej ograniczających nasze myślenie form niewidocznej przemocy jest dominujące dziś przekonanie, że wszystkie problemy ludzkości można rozwiązać dzięki innowacjom technicznym. Nie jest to oczywiście przeświadczenie nowe, ponieważ przestrzegali przed nim między innymi już autorzy i autorki Granic wzrostu. Technologia może łagodzić symptomy problemów, a przy tym kompletnie nie wpływać na wywołujące te problemy przyczyny. To zresztą kluczowa sprawa: wierzymy, że każdej nowej trudności zaradzą kolejne zdobycze technologii, dzięki czemu utrzymamy nieograniczony i nieskończony wzrost gospodarczy i postęp, choć żyjemy przecież w ramach ograniczonego i skończonego systemu (kiedyś złoża się wyczerpią, zabraknie gruntów rolnych i tak dalej)42.

Skąd jednak wzięła się ta wiara? W latach pięćdziesiątych w słynnym modelu wzrostu gospodarczego Robert Solow, jego twórca, sugerował, że wzrost produktywności – zgodnie z tym, w co nadal wierzymy – wynika z coraz skuteczniejszego współdziałania pracy i kapitału. Problem w tym, że gdy ekonomista włączył do tego modelu dane z amerykańskiej gospodarki, z zaskoczeniem odkrył, że w ten sposób może wyjaśnić jedynie 13% wzrostu gospodarki USA w ciągu poprzednich czterdziestu lat. Pozostałe 87% przypisał „zmianie technicznej”43. I to także dlatego do dziś wierzymy w zbawienny wpływ technologii na naszą gospodarkę.

Niemniej przez kolejne dekady wspomniane 87% wzrostu gospodarczego USA pozostawało w pewnym sensie tajemnicą. Aż do 2009 roku, kiedy fizyk Robert Ayres wraz z ekonomistą ekologicznym Benjaminem Warrem skonstruowali swój model wzrostu gospodarczego. Do modelu Solowa dodali właściwie tylko jeden czynnik: energię, która może zostać wykorzystana do użytecznej pracy. Co się okazało? Dostępność tanich paliw kopalnych, z których korzystaliśmy przez cały wiek XX, tłumaczy, skąd wzięło się owo tajemnicze 87%44. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że niewidocznym czynnikiem, któremu zawdzięczamy nasz dobrobyt oraz bezprecedensowy wzrost gos­podarki światowej w ostatnich dekadach, są zasoby paliw kopalnych. A gdy te się wyczerpią, czeka nas globalny problem. Czego zresztą jesteśmy coraz częściej świadkami, chociażby w kontekście konfliktu w Ukrainie.

Dziś coraz częściej zdajemy sobie sprawę z faktu, że ani zmiany klimatu, ani rozmaite ekonomiczne i ekologiczne wyzwania związane z wyczerpywaniem się naszych dotychczasowych zasobów energii nie są kwestią nowego rozwiązania inżynieryjnego. By naprawdę się z nimi zmierzyć, konieczne jest dostrzeżenie problemów politycznych, sposobów, w jakie mówimy o tych problemach, oraz towarzyszącego temu wyczerpania naszej wyobraźni45. Innymi słowy, potrzebujemy innych pomysłów na zorganizowanie naszego świata pod względem społecznym, politycznym, ekonomicznym czy edukacyjnym – w taki sposób, by inaczej myśleć na przykład o zasobach energetycznych i ich konsumowaniu w codziennym życiu.

Algorytmy, które rządzą naszym życiem

Co ciekawe, w chwili, gdy badacze i badaczki przygotowywali swoją publikację na temat granic wzrostu, a więc w latach siedemdziesiątych XX wieku, nastąpiło „głębokie przeobrażenie polegające na porzuceniu inwestycji w technologie, które otwie­rały drogi do alternatywnych modeli przyszłości, na rzecz inwestycji w technologie, które wzmacniają dyscyplinę pracy i mechanizmy kontroli społecznej”46. Najlepiej demonstruje to fakt, że na kilka dekad przestaliśmy marzyć o podróżach międzygwiezdnych, a zamiast tego skupiliśmy się na ich odbywaniu w fotorealistycznych grach komputerowych lub w ramach symulacji w goglach do wirtualnej rzeczywistości. Rozwijamy programy bezzałogowych samolotów wojskowych, ale nie doczekaliśmy się zrobotyzowanych kopalń boksytu.

W Stanach Zjednoczonych nakłady sektora prywatnego na nowatorskie badania są niższe niż w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych47. Natomiast właściwie wszystkie nowo powstające technologie okazują się wprost stworzone do inwigilacji, nadzoru pracy i kontroli społecznej48, na co w ostatnim czasie zwróciła uwagę między innymi Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji. Choć komputery i nowe technologie otwierały i nadal otwierają przestrzenie wolności, ostatecznie doprowadziły one do „algorytmizacji” naszego życia.

Technologia więc nie tylko nas nie wyzwala, ale pod wieloma względami zniewala i to ona jest źródłem problemów, które obiecuje rozwiązać. Antropolog Marshall Sahlins spekulował w latach siedemdziesiątych XX wieku, że narracja o dziejach ludzkości jako nieustannym postępie tak naprawdę uwstecznia nasze rozumienie świata. Według niego rozwój technologii nie uwalnia ludzi od pracy. Wręcz przeciwnie, dostępne dane sugerują, że pracujemy coraz więcej49. Bardzo dobrze pokazuje to chociażby historia pakietu Office – zestawu programów, które miały w założeniu ułatwić prace biurowe i tym samym ograniczyć czas na nie przeznaczany. Nie da się jednak nie zauważyć, że im dłużej używamy Excela, Worda czy Powerpointa, tym więcej czasu spędzamy na tworzeniu i wypełnianiu tabelek, wykresów, prezentacji czy wniosków administracyjnych.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

1 P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, przeł. P. Dehnel, Wrocław 2008, s. 19–25.

2 S. Žižek, Hegel i mózg podłączony, przeł. M. Kropiwnicki, Warszawa 2021, s. 204.

3 T. Myers, Žižek. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2009, s. 98.

4 K.M. Maj, Eutopie i dystopie. Typologia narracji utopijnych z perspektywy filozoficznoliterackiej, „Ruch Literacki” 2014, Z. 2(323), s. 154.

5 K. Raworth, Ekonomia obwarzanka. Siedem sposobów myślenia o ekonomii XXI wieku, przeł. A. Paszkowska, Warszawa 2021, s. 10.

6 J.S. Mill, Esej V. O definicji ekonomii politycznej i właściwej dla niej metodzie badawczej, przeł. A.M. Mydlarska, T. Kątowski, „Pieniądze i Więź” 2008, R. 11, nr 3, s. 23.

7 K. Raworth, Ekonomia obwarzanka, s. 99.

8 M.S. Morgan, The World in the Model. How Economists Work and Think, Cambridge 2012, s. 147.

9 P. Wielgosz, Raport z ekonomicznej przyszłości, w: Ekonomie przyszłości, red. P. Wielgosz, Warszawa 2021, s. 17.

10 S. Kuznets, Economic Growth and Income Inequality, „The American Economic Review” 1955, t. 45, nr 1.

11 Burrhus F. Skinner jest zresztą autorem utopii Walden 2, swym tytułem nawiązującej do książki Walden Henry’ego Davida Thoreau. Walden 2 to wizja idealnego społeczeństwa, które zostało stworzone przy pomocy osiągnięć psychologii behawioralnej w celu sterowania zachowaniami i potrzebami ludzi. Co istotne, w wizji tej odrzucona zostaje idea wolnej woli oraz duszy transcendentnej względem przyrody...

12 D. Klus-Stańska, Dyskursy pedagogiki wczesnoszkolnej, w: Pedago­gika wczesnoszkolna. Dyskursy, problemy, rozwiązania, red. D. Klus-Stańska, M. Szczepska-Pustkowska, Warszawa 2009, s. 49.

13 J. Jagieła, Psychopedagogika uczenia się i zachowania, czyli o związkach behawioryzmu z edukacyjną analizą transakcyjną (cz. 2), „Edukacyjna Analiza Transakcyjna” 2017, nr 6, s. 285.

14 J. Rifkin, T. Howard, Entropia. Nowy światopogląd, przeł. B. Baczyńska, Katowice 2008, s. 27.

15 D. Graeber, D. Wengrow, The Dawn of Everything. A New History of Humanity, Nowy Jork 2021.

16 R. Bregman, Utopia dla realistów. Recepta na idealny świat, przeł. S. Paruszewski, Warszawa 2018, s. 8.

17 Tamże, s. 12.

18 F. Fukuyama, Koniec historii, przeł. T. Bieroń, M. Wichrowski, Poznań 1996, s. 34.

19 R. Bregman, Utopia dla realistów, s. 10.

20 D.H. Meadows i in., Granice wzrostu, przeł. W. Rączkowska, S. Rączkowski, Warszawa 1973, s. 43.

21 Tamże.

22 T. Jackson, R. Webster, Limits Revisited – A Review of the Limits to Growth Debate, https://limits2growth.org.uk/revisited/ (dostęp: 26.05.2022).

23 W. Steffen i in., Planetary Boundaries. Guiding Human Development on a Changing Planet, „Science” 2015, t. 347, nr 6223.

24 S. Žižek, Kłopoty w raju. Od końca historii do końca kapitalizmu, przeł. T.S. Markiewka, Warszawa 2021, s. 71.

25 S. Žižek, Przemoc. Sześć spojrzeń z ukosa, przeł. A. Górny, Warszawa 2010, s. 79.

26 D. Graeber, D. Wengrow, The Dawn of Everything, s. 93.

27 Doskonale pokazuje to porównanie, jakiego użył Yuval Noah Harari w swojej kultowej książce Sapiens. Od zwierząt do bogów. Izraelski historyk, pisząc o świecie społeczno-politycznym zbieraczy-łowców, przyrównuje tworzone przez nich struktury z jednej strony do hierarchicznych i agresywnych stad szympansów, z drugiej – do pokojowo nastawionych grup bonobo, odznaczających się niskim poziomem orga­nizacyjnym. Zupełnie jakby sam fakt, że nasi przodkowie żyli kilkadziesiąt tysięcy lat temu poza znanymi nam współcześnie strukturami organizacji społecznej, czynił z nich istoty bliższe zwierzętom niż ludziom obdarzonym wyobraźnią. Symptomatyczny wydaje się przy tym fakt, że w polskim tłumaczeniu Sapiens… Justyn Hunia we wspomnianym fragmencie pisze, że niektóre struktury „mogły być luźnymi tworami podobnymi do firm informatycznych typu start-up z Zachodniego Wybrzeża USA, napędzanych innowacyjnością, ale odznaczających się niskim poziomem organizacyjnym, inne zaś bywały zorganizowane hierarchicznie jak nowojorska kancelaria prawna – skuteczne, ale mało elastyczne” (Y.N. Harari, Sapiens. Od zwierząt do bogów, przeł. J. Hunia, Kraków 2018, s. 73). Pół żartem, pół serio można zapytać o to, czy start-upy to grupki bonobo, a nowojorskie kancelarie prawne to stada szympansów. Nie sposób jednak przeoczyć faktu, że struktury zbieraczy-łowców wpasowane zostały w typy organizacji firm na współczesnym rynku amerykańskim, choć mowa była – przypomnijmy – o świecie społeczno-politycznym. Z tego powodu znacznie bardziej adekwatne w tym kontekście wydaje się porównanie zaproponowane przez Graebera i Wengrowa, którzy z jednej strony piszą o organizacjach w stylu gangów motocyklowych, z drugiej o grupkach hipisowskich czy społecznościach intencjonalnych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (D. Graeber, D. Wengrow, The Dawn of Everything, s. 93).

28 R. Bregman, Utopia dla realistów, s. 171.

29 M. Harris, Kids These Days: Human Capital and the Making of Millennials, Boston 2017, s. 20.

30 P. Gray, Wolne dzieci. Jak zabawa sprawia, że dzieci są szczęśliwsze, bardziej pewne siebie i lepiej się uczą, przeł. G. Chamielec, Podkowa Leśna 2015, s. 32–33.

31 J. Kozielecki, Nadzieja – klucz do sztuki życia, „Nauka” 2009, nr 2; I. Kazimierczyk, Oblicza nudy szkolnej, Warszawa 2021.

32 D. Graeber, Utopia regulaminów. O technologii, tępocie i ukrytych rozkoszach biurokracji, przeł. M. Jedliński, Warszawa 2016, s. 131–132.

33 Tamże, s. 132.

34 P. Hartkamp, Zamiast edukacji przymusowej.Apel o przestrzeganie praw dziecka w edukacji, przeł. M. Mentel, Gliwice 2017, s. 24–25.

35 I. Illich, Odszkolnić społeczeństwo, przeł. Ł. Mojsak, Warszawa 2011, s. 38.

36 M.in. I. Illich, Odszkolnić społeczeństwo; P. Hartkamp, Zamiast edukacji przymusowej; J. Holt, Zamiast edukacji. Warunki do uczenia się przez działanie, przeł. D. Konowrocka, Kraków 2007; P. Freire, Pedagogy of the Oppressed, przeł. M.B. Ramos, Nowy Jork 2005; J.T. Gatto, Przeciwko szkole: jak oświata publiczna upośledza nasze dzieci i dlaczego?, „Kultura i Edukacja” 2005, nr 4.

37 Temu zagadnieniu poświęciłem całą moją książkę Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat.

38 K. Raworth, Ekonomia obwarzanka, s. 15.

39 Tamże, s. 16.

40 Tamże, s. 100.

41 Tamże.

42 D.H. Meadows i in., Granice wzrostu, s. 165.

43 K. Raworth, Ekonomia obwarzanka, s. 250.

44 Tamże, s. 251.

45 J. Wenzel, P. Yaeger, I. Szeman, Fueling Culture: 101 Words for Energy and Environment, Fordham 2017, s. 15–16.

46 D. Graeber, Utopia regulaminów, s. 152.

47 Tamże, s. 162.

48 Tamże, s. 163.

49 M. Sahlins, Stone Age Economics, Londyn 2017.

Rozdział 1

Patoposłuszeństwo, czyli jak się tu znaleźliśmy?

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 2

Jak zniewala nas język?

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 3

Jak uczy się nas bezradności?

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Jak odbiera się nam wolność?

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Co możemy zrobić?

Dostępne w wersji pełnej

Zakończenie

Cała władza w ręce wyobraźni?

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Projekt okładki Patrycja Pączek

Recenzent naukowy prof. UAM dr hab. Marcin Jaworski

Redaktor prowadzący Adam Gutkowski

Opieka redakcyjna Paulina Gwóźdź

Adiustacja Aleksandra Kiełczykowska

Korekta Marta Tyczyńska-Lewicka

Copyright © by Mikołaj Marcela © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2022

ISBN 978-83-240-6595-0

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska