Nasze Nigdy - Aleksandra Troszczyńska - ebook + audiobook + książka

Nasze Nigdy ebook i audiobook

Aleksandra Troszczyńska

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy stajesz się czyjąś obsesją, nie ma drogi ucieczki.

Bree jest zagubioną i pełną kompleksów nastolatką. Nie akceptuje siebie i swojego ciała, nie ma przyjaciół ani oparcia w rodzicach. Ucieczki szuka w tabletkach i samotności.
Harry jest pedantem i bardzo tajemniczym człowiekiem. Stroni od ludzi, oddając się pielęgnacji swoich róż. I ukrywanych przed światem obsesji.
Kiedy tych dwoje się spotka, odkryją, że nie chcą bez siebie żyć. Że nie mogą bez siebie żyć. Ich utajone lęki, pragnienia i mroczne popędy znajdą ujście, a ich uczuciem zawładną wewnętrzne demony. Bree i Harry – stając się dla siebie całym światem – mogą się jednocześnie okazać swoim największym zagrożeniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 181

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 43 min

Lektor: Joanna Derengowska

Oceny
3,9 (7 ocen)
3
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Była młoda i naiwna. Sądziła, że tylko wygląd ma znaczenie. Odmawiając sobie jedzenia, przyjmowała coraz więcej tabletek dających ulgę – z każdym miesiącem coraz mocniejszych.

Zagubiona, nieśmiała i niepewna siebie dziewczyna, dla której każdy dzień w szkole był prawdziwą katorgą. Nie miała przyjaciół, więc nie miała z kim porozmawiać. Brakowało jej nawet odwagi, by wykonać pierwszy krok i poznać kogoś nowego. Za każdym razem, gdy przenosiła się do kolejnego miasta, nadarzała się okazja. Szansa, której nigdy nie potrafiła wykorzystać.

Siedemnastoletnia blondynka o dużych niebieskich oczach przyciskała do piersi ulubioną książkę i wpatrywała się w nieznany budynek. Jej nowy dom. Kolejna przeprowadzka spowodowana przeniesieniem ojca. Nienawidziła jego pracy. Czasem chciała również przyznać przed sobą, że nienawidzi i rodziców. Ale nie mogła, nie potrafiła. I nie miała prawa. Przecież nawet ich nie znała. Interesowali się nią tylko wtedy, gdy trzeba było poinformować skołowaną dziewczynę o kolejnej zmianie, na którą ona nie była wcale gotowa.

Ostatnia ciężarówka nareszcie opuściła podjazd. Dziewczyna odetchnęła głęboko i bardzo powoli rozejrzała się po okolicy. To osiedle różniło się nieco od miejsc, które zamieszkiwała wcześniej. Było idealne. Każdy dom miał swój własny ogródek, niezwykle zadbany, perfekcyjny. Żadnych ogrodzeń, jedynie zielona trawa i podjazdy usypane z białych kamyków. Szeroka ulica, a po dwóch jej stronach równe rzędy takich samych domków.

Odwróciła się na pięcie, przyciskając do siebie egzemplarz „Małego Księcia”. Jej wzrok spoczął na młodym mężczyźnie po drugiej stronie ulicy. Wysokie różane krzewy zakrywały niemalże całą jego postać. Spoglądał w jej stronę, ale nie miała pewności, czy patrzy właśnie na nią. Ciemne, duże okulary przeciwsłoneczne świetnie ukrywały jego oczy. Przygryzła wargę i zakładając za ucho kosmyk włosów, uniosła nieśmiało dłoń. Pomachała delikatnie, przywołując na bladą twarz nikły uśmiech. Młody mężczyzna podniósł się powoli, zwilżając ledwo widocznie wargę. Założył leniwym ruchem okulary na włosy i zmrużył lekko oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Spoglądał w stronę blondynki, ale nie odwzajemnił jej gestu. Nawet się nie poruszył. Zacisnął jedynie palce na rączce sekatora.

Choć nigdy nie powinno się oceniać po pozorach, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. A w tym świecie liczy się przede wszystkim pierwsze wrażenie. A jej pierwsze wrażenie było tak podobne do zdania innych mieszkańców osiedla. Młody, wysoki mężczyzna w kolorowej koszuli i krótkich spodenkach wydał jej się dziwny. Najzwyczajniej w świecie dziwny. Nie dlatego, że nie odmachał. Nawet nie dlatego, że się nie uśmiechnął. Już wtedy, na podjeździe, kiedy trzymała kurczowo książkę i drżała z przerażenia przed nieznanym, młody sąsiad wywarł na niej specyficzne wrażenie. I już wtedy powinna zdecydować o trzymaniu się od niego jak najdalej.

– Bree, pośpiesz się! – Krzyk matki wyrwał dziewczynę z letargu, więc potrząsnęła głową i w pośpiechu skierowała się do nowego domu.

*

Lubiła wieczory i noce. Mogła wtedy zatopić się spokojnie w lekturze, którą przerabiała już miliony razy. Miała tysiące książek, jednak jej serce skradł właśnie „Mały Książę”. Uwielbiała powracać do niego w takie noce jak ta. Przy małej lampce, otoczona poduszkami i świeżą pościelą.

W za dużej czarno-żółtej bluzce podeszła do okna. Uniosła ręce, chcąc zaciągnąć zasłony. Coś jednak przykuło jej uwagę. W domu po drugiej stronie ulicy, na wysokości jej okna, paliło się światło. Tylko i wyłącznie w pokoju na piętrze. Zauważyła wysoką postać stojącą tuż przy oknie. Spoglądającą w jej stronę. Spoglądającą w jej stronę bez żadnego zakłopotania.

Jej ciało przeszły dreszcze. To nie było normalne, choć może tylko sobie to wmówiła. Przygryzła wargę ze zdenerwowania, spojrzała po raz ostatni w okno młodego mężczyzny i w pośpiechu zaciągnęła ciemne zasłony.

Ludzie znajdują zapomnienie we wszystkim. Niektórzy wybierają narkotyki, niektórzy alkohol. Jeszcze inni internet lub codzienne imprezy. Są również ci, którzy ukochali samotność, książki, sztukę. Ile ludzi na świecie, tyle sposobów. Ile na świecie zagubionych dusz, tyle obsesji. Niektórzy jednak, w całkowitej desperacji i niemocy poradzenia sobie z ciągłym odrzuceniem i własną słabością, chwytają się pierwszej osoby, która okaże im choć odrobinę uwagi. Trzymają się jej kurczowo i nie potrafią – a może raczej nie chcą – dopuścić do siebie myśli, że właśnie ten jeden, konkretny człowiek jest najgorszym wyborem ich życia. Nie widzą tego, otrzymując od niego to, czego przez całe życie poszukiwali – zainteresowanie i troskę. Ona była naiwna w swoim zagubieniu, a on był specyficzny w swej wyjątkowości i raczej nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany.

*

Pierwszy dzień szkoły dla większości młodych ludzi jest bardzo stresującym wydarzeniem. Ona już dawno powinna przyzwyczaić się do przeprowadzek, do nowych twarzy co miesiąc. Powinna znakomicie radzić sobie z zagubieniem i stresem. Nie znała nikogo, kto zaczynałby nową szkołę tyle razy co ona. Powinna tak wiele rzeczy, nauczona doświadczeniem. Ale nie potrafiła. Nie radziła sobie z nerwami i świadomością spędzenia kilku godzin z całkowicie obcymi osobami, w całkowicie nowym miejscu.

Tego ranka, podobnie jak każdego innego, wyrzuciła do kosza śniadanie, które w ostatniej chwili zrobiła jej rodzicielka. Zamiast tego wyjęła z torby pudełko białych tabletek. To od dłuższego czasu był jej prawdziwy posiłek: tabletki na uspokojenie, które zapisywali jej znalezieni przez rodziców terapeuci, solidnie opłacani za utrzymanie ich córki w dobrym stanie. Bree coraz częściej miała wrażenie, że ojciec i matka płacą obcym ludziom, by nie mieć wyrzutów. Myśleli, że pieniędzmi można załatwić wszystko. Mylili się. Tabletki na uspokojenie, tabletki odchudzające i mała szklanka soku pomarańczowego. Ostatnie spojrzenie w swoje odbicie, na którym zawsze tak bardzo się zawodziła, i w końcu mogła wyjść z domu. Wyjść w nieznane, naprzeciw nowym szansom, które i tak przecież zaprzepaści. Opuszczając swój podjazd, skierowała się na przystanek autobusowy, a przez cały ten czas miała dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Mimochodem zerknęła w stronę domu naprzeciwko. Zasłony w kuchni opadły w ekspresowym tempie, a ciemna postać zniknęła gdzieś w głębi pomieszczenia.

Ten dzień mogła zdecydowanie zaliczyć do tych nieudanych. Dziesiątki dziwnych spojrzeń i ani jednego miłego słowa od rówieśników – to wcale nie zdziwiło zdenerwowanej blondynki. I choć miała nadzieję na całkowitą zmianę, paradoksalnie wcale się nie zawiodła. To zaczynało wyglądać tak, jak gdyby wcale nie chciała nawiązywać znajomości. Jak gdyby nauczyła się żyć w samotności tak umiejętnie, że inni ludzie jedynie niszczyliby jej malutki świat, który sobie zbudowała.

*

Niebo przybierało odcienie pomarańczy, wiatr smagał policzki. Dziewczyna zaciskała dłonie na rączce torby. Wracała piechotą, wdychając przepełnione tajemnicami powietrze. Mrużyła oczy i rozglądała się po okolicy. To było zbyt spokojne osiedle ze zbyt małą liczbą ludzi. Wszystko zbyt idealne. Każdy mijany krzew rosnący przy perfekcyjnym i takim samym jak inne domu. To było przerażające, nienormalne. Zwilżyła wargi i przyśpieszyła kroku, by w krótkim czasie znaleźć się przy własnym domu, identycznym jak pozostałe. Zanim jeszcze przekroczyła próg, spojrzała za siebie. Młody, wysoki i świetnie zbudowany sąsiad stał przy jednym z wielu krzewów różanych. W dłoniach dzierżył sekator i pochylał się nad roślinami. Westchnęła, przyglądając się sporemu tatuażowi znajdującemu się na jego torsie. Przesunęła wzrokiem po mięśniach, które bardzo widocznie napinały się i rozluźniały, gdy pracował w ogrodzie. Wciąż pocierał wargę i marszczył czoło. Wydawało się, że w ogóle nie zauważa otaczającego go świata. Skupiony na pracy, idealnie obcinał suche już gałązki krzewu. Kosmyki kasztanowych włosów co chwilę opadały mu na czoło, a każde ich odgarnięcie niedbałym ruchem ręki skutkowało przedziwnymi ciarkami na całym ciele patrzącej dziewczyny.

Przygryzła wargę i postanowiła zaryzykować. Nie miała nic do stracenia. Poczuła w sobie odrobinę odwagi, więc zacisnęła palce na torbie i oddychając głęboko, skierowała się w stronę domu po drugiej stronie ulicy. Chciała się przywitać, odezwać. Po raz pierwszy tego dnia i po raz pierwszy z własnej woli. Gdy dotarła do ulicy, jej spojrzenie spotkało się ze wzrokiem młodego mężczyzny. Rozchyliła usta i zadrżała. I to wcale nie było przyjemne. Cała jej odwaga i chęci zniknęły w jednej chwili, gdzieś wyparowały. Jego wzrok onieśmielał, odbierał całą pewność siebie. Przeszywał na wskroś. Był przerażający w swej natarczywości i ciekawości. Bree zacisnęła palce na rączce torby i cofnęła się o krok. Mężczyzna stanął prosto, wciąż nie odrywając wzroku od zdezorientowanej blondynki. Choć znajdowali się po dwóch stronach ulicy, ona była zdolna poczuć ten przedziwny chłód, jakim emanował chłopak.

W jednej ręce mocno trzymał sekator. Drugą dłonią przeczesał włosy, a językiem zwilżył wargi. Wszystko robił niezwykle powoli, trochę zbyt leniwie, uważnie przyglądając się reakcjom dziewczyny. Bree nie wytrzymała, jego spojrzenie było zbyt przeszywające, zbyt chłodne. Cofnęła się dwa kroki, odwróciła gwałtownie i szybko skierowała w stronę domu.

 

Człowiek nie musi robić nic szczególnego, by reszta społeczności, w jakiej żyje, uznała go za dziwnego. Wystarczy, że ktoś nie odzywa się do nikogo lub robi to bardzo rzadko. Wystarczy, że ma swoje pasje, którym poświęca prawie cały swój czas. W ciągu kilku dni całe sąsiedztwo napiętnowało już młodego mężczyznę, który dbał, by jego róże zawsze wyglądały idealnie. Mężczyznę, który jeśli już wychodził, to robił to rzadko, zawsze z aparatem i miał wówczas tajemniczy wyraz twarzy. Był po prostu dziwny, przerażający, żył w swoim własnym świecie. Dlaczego to właśnie Bree przypadło poznanie bliżej tego wyjątkowego mężczyzny? Nikt się tego nie spodziewał. Nikt tego nie chciał. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie wszystkie przypadki są dobre. Nie wszystkie uśmiechy są szczere. Nie wszystkie słowa są prawdziwe. Nie wszystkie niewinne pozory takie są. I nie wszyscy ludzie są „normalni”.

Rozdział 2

Nadszedł w końcu upragniony weekend. Był przepiękny, sobotni poranek. Już od wschodu słońca wesołe ptaki wyśpiewywały trele, siedząc pomiędzy gałęziami idealnie przystrzyżonych drzew i krzewów. Takie dni powinno spędzać się z rodziną. Może w ogródku, przy rozmowie. Albo przed telewizorem w salonie. Ale nie w jej rodzinie. Bree nie pamiętała, kiedy ostatnio jej rodzice usiedli z nią przy herbacie czy obiedzie. Nie pamiętała. kiedy ostatnio spytali o cokolwiek dotyczącego jej osoby. Może nie miała życia towarzyskiego, ale to przecież nie jest ważne. Najważniejsza jest bliskość rodziny. Coś, czego ona nigdy nie doświadczyła.

Leniwie spuściła chude nogi z łóżka i obciągnęła za długą, czarną bluzkę. Ziewnęła i przeciągnęła się, stając tuż przy niezasłoniętym oknie. Gdy uniosła ręce, koszulka odsłoniła nieznacznie skrawek jej pasiastych majtek. Zerknęła kątem oka przez okno, chcąc spojrzeć na ulicę. Ale jej wzrok skierował się w stronę domu tuż naprzeciwko. Spuściła gwałtownie ręce i obciągnęła szybko koszulkę. Młody mężczyzna stał bez ruchu przy swym oknie i wpatrywał się w nią. Oblizując wargi, nie mrugając, nie krępując się. Jej serce zabiło, odskoczyła więc szybko z pola widzenia sąsiada i oparła się plecami o ścianę. Kilka głębokich wdechów i poczuła w końcu ulgę. To już kolejny raz, gdy nakryła chłopaka na wpatrywaniu się w nią i to w tak ostentacyjny sposób. A może to tylko moja paranoja? – pomyślała, krzywiąc się.

Niespiesznie zeszła na dół. W wielkim domu panowała cisza. Przerażająca cisza, do której Bree znakomicie się przyzwyczaiła. To wcale nie było trudne. I zaczynała kochać tę samotność, ten brak ludzkich głosów. Jedyną muzyką, jaka jej towarzyszyła, był odgłos niepewnie stawianych kroków.

Zmierzwiła niedbale włosy i odetchnęła, układając nagie stopy na zimnych płytkach kuchni. Idealny porządek w każdym kącie pomieszczenia. Pełna lodówka, którą otwierała tylko i wyłącznie po to, by wyjąć swój ulubiony sok pomarańczowy.

Zajrzała do szafki, w której trzymała swoje śniadanie. Pigułki dające jej ulgę, pomagające przeżyć kolejny monotonny dzień. Również te, które imitowały posiłek, wypełniając jej żołądek niczym. Ale nagle niepokój i zdenerwowanie ogarnęły jej serce. Te najważniejsze tabletki właśnie się skończyły. Wstrzymała powietrze i zadrżała. Bardzo powoli ogarniała ją panika. Przeszukała nerwowo wszystkie możliwe szafki, szuflady i schowki. Nigdzie nie było zapasowych pudełek. Opadła zrezygnowana na krzesło i odetchnęła głęboko. Nie potrafiła już zaczynać dnia bez swojego mało wyrafinowanego śniadania.

W pewnym momencie podniosła się i nie dbając nawet o porządny wygląd, chwyciła torebkę. Sprawdziła jedynie, czy na pewno ma portfel, złapała pęk kluczy i wybiegła z domu. Szybkim krokiem, prawie na ślepo, pokonywała ulicę. Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się najbliższa apteka, więc pytała o drogę każdą napotkaną osobę. Ludzie w jej sąsiedztwie byli niezwykle dziwni. Okropnie niemili. Za bardzo się gdzieś śpieszyli. Jedynie starsza pani o niezwykle bujnych, siwych włosach okazała nieco serca zdesperowanej już dziewczynie i wskazała jej właściwy kierunek.

Bawiąc się nerwowo palcami i co chwilę zakładając niesforne kosmyki włosów za ucho, Bree stanęła w długiej kolejce. Rozglądała się zamglonym wzrokiem, nie widząc nic. Była niczym zaślepiony głodem ćpun, któremu skończył się towar. Nareszcie nadeszła jej kolej. Podeszła na drżących nogach do okienka i zmusiła się do spojrzenia w oczy młodej, uśmiechniętej kobiecie.

– Dzień dobry – odezwała się drżącym głosem. I choć sama nie rozumiała, dlaczego, okropnie się denerwowała. Jak gdyby tabletki, które chciała kupić, były całkowicie nielegalne, dziwne, nieuznane przez resztę społeczeństwa.

– Dwadzieścia funtów. – Kobieta podała pudełko i uśmiechnęła się radośnie.

Bree skinęła głową i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu portfela. Gdy nareszcie udało jej się odnaleźć kolorową saszetkę, zatrzymała powietrze w płucach. Kilkakrotnie przerzucała stare paragony i inne niepotrzebne rzeczy zaśmiecające jej portmonetkę. Przerażona, spojrzała na kobietę, której uśmiech znikał z twarzy z każdą minutą. Po raz pierwszy w życiu dziewczynie zabrakło pieniędzy. Zbyt przejęta, nie sprawdziła przed wyjściem z domu swoich funduszy.

– Wszystko w porządku? – spytała zniecierpliwiona aptekarka.

Dziewczyna skinęła energicznie głową i wsunęła rękę do torebki z nadzieją, że może znajdzie tam jakieś drobne. Niestety bezskutecznie. Nie było jej stać na najważniejsze dla niej tabletki. Na jedyne, co brała do ust każdego dnia. Jej serce biło szybciej, zdenerwowanie rozlewało się po chudym ciele. Nie było szans, nie miała tylu pieniędzy.

– Ja zapłacę. – Usłyszała nagle zachrypnięty, dość niski męski głos. Odwróciła się powoli, a jej ciało wypełniły nieprzyjemne dreszcze. Jej sąsiad spoglądał na nią z góry. Z miną całkowicie bez wyrazu. Leniwym ruchem wyjął z tylnej kieszeni portfel.

– Nie – szepnęła, cofając się powoli. – Nie może pan. Przecież się nawet nie…

Nie dając dokończyć zdenerwowanej dziewczynie, wyminął ją zwinnie i układając banknot, chwycił pudełko tabletek. Odwrócił się w stronę zdezorientowanej Bree i wręczył jej zakup. Uniosła drżącą dłoń, spoglądając w jego oczy. Zielone, ciemniejące z każdą sekundą, emanujące chłodem i czymś tajemniczym. Zacisnęła palce na pudełeczku i wybiegła z apteki.

Bardzo powoli podążała w stronę domu, w dłoniach dzierżąc pudełko tabletek na odchudzanie. W głowie wciąż słyszała głos młodego mężczyzny. Nagle, jak gdyby wywołany myślami, znajomy głos dobiegł zza jej pleców. Odwróciła powoli głowę. Wysoki mężczyzna podążał w jej stronę pewnym, acz leniwym krokiem. Zatrzymała się. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, a dłonie zaczęły trząść się o wiele bardziej niż wcześniej. Mogła na niego nie czekać. Przecież nie miała takiego obowiązku. Ale ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem.

– Nie jesteś zbyt chuda na takie tabletki? – spytał bezceremonialnie, stając naprzeciwko coraz bardziej przerażonej dziewczyny.

Rozchyliła usta, ale nie potrafiła się odezwać. Bo nie mogła oderwać wzroku od jego oczu, które paraliżowały i przerażały, a jednocześnie hipnotyzowały.

– N-nie – szepnęła w końcu, spuszczając wzrok. Nareszcie uwolniła się od niebezpiecznej zieleni jego oczu.

– Odprowadzę cię – stwierdził, robiąc krok w przód.

– Nie, nie trzeba…

– Chodź – rzucił ostrzej, nie patrząc nawet na dziewczynę.

Skinęła lekko głową i ruszyła za młodym mężczyzną. Wcale nie musiała, nikt jej przecież nie kazał. Nikt nie związał i nie pociągnął jej za sobą. Ale jakaś dziwna siła, jakaś niewidoczna więź pomiędzy nią a młodym sąsiadem nakazała jej podążać śladami jego dużych stóp.

Wcale się nie śpieszył, nawet się nie odzywał. Jedynie zerkał kątem oka, czy blondynka jest gdzieś obok. Ona ledwo nadążała za jego długimi krokami, ściskając rączkę torebki i zerkając pod nogi. Nie odzywała się. Wciąż bowiem bała się dziwnego wzroku i przyprawiającego o dreszcze głosu mężczyzny. A miała tak wiele pytań. Chociażby to najbanalniejsze – jak się nazywa? Dlaczego jej pomógł? Kiedy ma oddać mu pieniądze?

Gdy dotarli na swoją ulicę, zielonooki po raz ostatni obdarował ją chłodnym spojrzeniem. Lustrując jej chude ciało od stóp do głów, zwilżył usta i niewidocznie napiął mięśnie. I już wiedział. I już chciał. I już pragnął.

– Do zobaczenia – odezwał się niezwykle niskim, sensualnym głosem. Nie czekając na odpowiedź, przebiegł na drugą stronę i zniknął za masywnymi drzwiami swego domu.

Zostawił ją otępiałą. Z gonitwą myśli w głowie, chłodem w sercu i gęsią skórką na całym ciele. Pokręciła powoli głową. Odwróciła się i skierowała w stronę domu. Tam – już mniej drżącymi rękoma – otworzyła pudełko i połknęła kilka tabletek na raz. Opadła na krzesło i odetchnęła z ulgą.

Nie każda anorektyczka jest pustą egoistką i nie każdy chłopiec o anielskiej twarzy jest zdrowy psychicznie. Nie każda tabletka pomaga i nie każdy piękny kwiat daje ukojenie zmysłów. Nie każdy jest odpowiednim obiektem do ulokowania swych pragnień i tęsknot. Jednak każda obsesja jest przerażająca. A on zaczynał mieć obsesję nie tylko na punkcie swego idealnego ogródka.

Rozdział 3

Ciemny pokój oświetlało jedynie mocne czerwone światło. Kilka sznurków wiszących pod sufitem. Mnóstwo pojemników i setki zdjęć. Nawet w powietrzu można było wyczuć nadzwyczaj wyjątkową atmosferę. Mięśnie Harry’ego napinały się z każdym ruchem i każdym spojrzeniem na postać znajdującą się na kolejnych zdjęciach. Na wszystkich fotografiach ta sama osoba. Co chwilę zwilżał językiem usta, jego źrenice rozszerzały się, a w głowie rodziła się setka niemożliwych do zrozumienia myśli.

Po opalonym i pokrytym czarnymi malunkami ciele chłopaka spływały pojedyncze krople potu. Był tak skupiony na swej pracy i tak nią podniecony, że nie zwracał nawet uwagi na duchotę panującą w pomieszczeniu. I nagle coś wyrwało młodego mężczyznę z jego świata. Uniósł leniwie głowę, słysząc dzwonek do drzwi, i przeczesał palcami włosy. Odłożył trzymane zdjęcie i opuścił ciemnię.

Gdy otworzył drzwi, jego mięśnie napięły się znacznie bardziej, a myśli zaczęły wariować. Językiem przesunął leniwie po czerwonych od przygryzania wargach. Na białych drewnianych schodkach jego ganku stała ona. Niska, chuda blondynka o zbyt dużych niebieskich oczach, których blask zgasł już dawno temu. Próbowała przywołać uśmiech, lecz nie wychodziło jej to. Była zbyt przerażona i on świetnie to widział.

– Dzień dobry – powiedział powoli, jak to miał w zwyczaju.

– Przyszłam, bo… Byłam panu winna pieniądze. Proszę – dodała ledwo słyszalnie, wyciągając chudą dłoń w jego stronę. Kurczowo ściskała dwudziestofuntowy banknot i nieustannie starała się uśmiechać. Wciąż z tym samym, marnym skutkiem.

Zlustrował jej bladą, drżącą dłoń, by zaraz potem przesunąć wzrokiem po jej smukłej szyi i zatrzymać się na pełnych wargach: tak pięknych, nieskalanych, kuszących. Mimowolnie zwilżył swoje i oparł się o framugę, wcześniej szczelnie zamykając za sobą drzwi wejściowe.

– Nie musisz mi ich oddawać – rzekł w końcu, a jego głos był bardziej zachrypnięty niż wcześniej.

– Muszę – pisnęła, chrząkając szybko. Jej klatka piersiowa unosiła się zbyt szybko. Denerwowała się. Z każdą minutą coraz bardziej. – I jeszcze raz panu dziękuję.

– Nie mów tak na mnie. Choć – chwycił w dłoń banknot, zupełnie niechcący muskając palcem jej skórę – to może wydać się całkiem nęcące – dodał po chwili, unosząc nieznacznie kącik ust. – Mów mi po imieniu, Bree.

– Skąd pan… – Jej oczy zabłysły, policzki wypełniły się powietrzem, a ciało ogarnęły nieprzyjemne dreszcze.

– Słyszałem – przerwał jej, odgarniając leniwie irytujący kosmyk włosów z oczu. – Jestem Harry. – Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.

Zlustrowała ją bardzo dokładnie. Długie, chude, opalone palce, męskie, poharatane przez kolce róż dłonie wyglądały całkiem zachęcająco. Już wtedy wiedziała, że ta część ciała młodego mężczyzny będzie należeć do jej ulubionych. Oplotła drżącą ręką jego dłoń. I w tamtym momencie jej myśli ogarnęła dziwna obawa. Jak gdyby cały jej organizm zaczął piszczeć alarmująco. Jak gdyby gdzieś w środku zapaliła się czerwona lampka. Lecz ona to wszystko całkowicie zignorowała.

A on w tamtej chwili wiedział lepiej. Chciał bardziej. Pragnął mocniej.

*

Tego wieczoru niebo wypełniły miliony jasnych punkcików. Przyjemnie ciepły wiatr smagał twarze nielicznych przechodniów. Wszystko wydawało się piękne, optymistyczne, urocze. Całkiem normalne. W pobliskich domach zapalały się powoli światła, a ich mieszkańcy zasiadali do kolacji, wspólnych seansów filmowych czy rozmów.

Dla Harry’ego był to kolejny samotny wieczór. Wszystko, co robił, wyglądało jak doskonale zaplanowany rytuał, perfekcyjnie rozłożony w czasie. Co do minuty. Zasiadał do samotnej kolacji o dwudziestej. Posiłek zajmował mu około dziesięciu minut. Zmywanie to kolejne pięć minut. Spacer z kuchni do salonu, zajęcie miejsca na jednym z dwóch foteli i włączenie telewizora – kolejne pięć. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się wypaść z ustalonych ram. Serial, który trwał dokładnie pół godziny. Prysznic, który nigdy nie zajmował mu więcej niż piętnaście minut. Ale tego wieczoru postanowił coś zmienić. Nakarmić swoją nową, nienasyconą, rosnącą obsesję.

Pod oknem w swej sypialni wcześniej ustawił statyw, a na nim aparat. Teraz odchylił lekko firankę i po raz ostatni sprawdził, czy dobrze skierował obiektyw. Czekał. Usiadł na brzegu dużego łóżka zaścielonego kolorowym kocem w przeróżne wzory. Prezent od babci, która była jedyną osobą rozumiejącą jego osobowość. Może nawet lepiej niż on sam.

To właśnie ona wychowała małego Harry’ego. Była przy nim w szczęściu i chorobie. Gdy po raz pierwszy dostał dobrą ocenę w szkole i kiedy chorował na zapalenie płuc. Była, gdy poznał pierwszą dziewczynę i napawał się każdą związaną z tym szczęśliwą chwilą. Była również wtedy, gdy pozostał ze złamanym sercem. Była taka jak on. Była samotnikiem kochającym kwiaty i swojego wnuczka. Była inna. Inna od reszty rodziny. Wszystko, co potrafił, zawdzięczał właśnie jej. Wszystko, co miał, zawdzięczał jej spadkowi. Pieniądzom, które ustawiły go do końca życia. Nikt nigdy nie wiedział, skąd babcia Sore miała aż tyle.

Harry chwycił w dłonie ramkę ze zdjęciem. Ona i on. Szczęśliwi. W swoim własnym, prywatnym, niezwykłym świecie.

Nagle światło w pokoju tuż naprzeciwko jego okna rozbłysło. Podniósł się powoli i podszedł do aparatu umieszczonego na statywie. Odchylił delikatnie firankę. Była tam. Krążyła po pokoju. Włączył kamerę, stanął tuż za nią i wpatrywał się w każdy ruch blondynki. Patrzył, jak odgarnia niesforne włosy, jak krzywi się, jak pociera policzki. Czekał na uśmiech, który jednak się nie pojawił. Nie domyślając się, co robi młody mężczyzna, stanęła tuż przy oknie. Mrużąc oczy, podnosiła powoli koszulkę. Każdy odsłonięty skrawek jej bladego, chudego ciała przyprawiał go o dreszcze. Potarł czoło i napiął mięśnie. Nie był tak banalnym i przewidywalnym mężczyzną, którego kręci jedynie fizyczność. Niewinna fizyczność jego młodej sąsiadki. Harry zdecydowanie uwielbiał przyglądać się jej postaci. O wiele bardziej złożonej, aniżeli mogłoby się wydawać. Rejestrował każdy jej ruch. Zapamiętywał jej nawyki. Stojąc tam i wpatrując się w Bree, karmił i jednocześnie podsycał swoją obsesję.