Nasza biedna wielmożna Pani! - M.C. Beaton - ebook + audiobook + książka

Nasza biedna wielmożna Pani! ebook i audiobook

Beaton M. C.

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lady Rose Summer to krnąbrna edwardiańska debiutantka. Jej zaręczyny z prywatnym detektywem, kapitanem Harrym Cathcartem, mają na celu powstrzymanie rodziców przed wysłaniem jej do Indii po męża. Ale krągła, uwodzicielska francuska Dolores Duval zatrudnia Harry'ego i jest wszędzie, gdzie on. Rose grozi Dolores, a następnego dnia znajdują ja klęczącą przy jej martwym ciele. Czy Harry Cathcar i Scotland Yard uwolnią Rose od zarzutu zabójstwa? Czarująca powieść ulubionej autorki Brytyjczyków (25 milionów sprzedanych na świecie książek, najczęściej wypożyczana w brytyjskich bibliotekach autorka) z wątkiem kryminalnym i edwardiańską Anglią w tle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 34 min

Oceny
4,2 (33 oceny)
14
13
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotagrochal

Nie oderwiesz się od lektury

lekka lektura na pochmurne dni
00
alakad

Całkiem niezła

Niezła, jednak Hamish jest zdecydowanie lepszy.
00
Chmuraanna

Całkiem niezła

Lektorka czyta jakby była pod wpływem....ton miał być zapewne w zamyśle lekko zblazowany, ale wyszło jak wyszło. Źle się tego słucha.
00
joanna_w_ogrodzie

Z braku laku…

O ile trzy poprzednie książki z serii czyta się naprawdę przyjemnie, o tyle ta rozczarowuje. Brak wdzięku, dawki humoru, za to sporo opisów strojów z powtarzającymi się w kółko "wstawkami" i "koronkami". Pierwszoplanowi bohaterowie tracą cały swój urok, zwłaszcza Daisy, która z mądrej, nieco zuchwałej, ale ogromnie sympatycznej dziewczyny staje się irytującą, roszczeniową, pustą kobietą. Drugoplanowi są płascy jak laleczki z papieru. Cały czas miałam wrażenie, że autorka pisze na siłę, bez pomysłu, jakby jedynie musiała wyrobić określoną liczbę znaków.
00
M_rezo

Dobrze spędzony czas

Chętnie poznam dalsze losy bohaterów.
00

Popularność



Kolekcje



Rozdział pierwszy

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

O cudowna i cna Dolo­res,

Nasza biedna wiel­można pani!

Alger­non Char­les Swin­burne

Aż do tego strasz­nego dnia w środku lutego lady Rose Sum­mer przy­się­głaby na cały stos Biblii, że nie należy do zazdro­snych kobiet.

Wraz ze swoją damą do towa­rzy­stwa Daisy Levine zostały odpo­wied­nio ubrane przez poko­jówkę do pracy: skromne twe­edowe spód­nice i żakiety, dłu­gie weł­niane płasz­cze oraz – nad czym Daisy ubo­le­wała – przy­gnę­bia­jąco pro­ste kape­lu­sze.

Fakt, że hra­bia i hra­bina Had­shire pozwo­lili córce iść do pracy, był wyni­kiem wielu dra­ma­tycz­nych scen. Rose była zarę­czona z pry­wat­nym detek­ty­wem, kapi­ta­nem Har­rym Cath­car­tem. Jego poprzed­nia sekre­tarka, zbyt­nio lubu­jąca się w ginie, prze­stała pić i wyje­chała do pracy misyj­nej na Bor­neo. Rose, która była bie­gła w ste­no­gra­fii i pisa­niu na maszy­nie, natych­miast zapro­po­no­wała, że ją zastąpi.

Rodzice lady Sum­mer nie wie­dzieli, że z Har­rym łączy ją dość oso­bliwy układ. Po nie­uda­nym sezo­nie zagro­zili, że wyślą ją do Indii, gdzie zwy­kło się odsy­łać debiu­tantki, które wciąż nie były po sło­wie. Prze­ra­żona Rose zwró­ciła się do Harry’ego o pomoc – wspól­nie usta­lili, że się jej oświad­czy.

Powo­dem, dla któ­rego rodzice Rose w końcu zaak­cep­to­wali decy­zję córki, było to, że młoda lady miała talent do pako­wa­nia się w kło­poty – pomimo mło­dego wieku prze­żyła już wiele nie­bez­piecz­nych sytu­acji. Harry pod­niósł argu­ment, że pod jego stałą ochroną będzie bez­piecz­niej­sza. Daisy bez waha­nia zapro­po­no­wała, że zosta­nie zastęp­czy­nią sekre­tarki, by strzec swej pani.

Dzień był zimny, wietrzny i ciemny. Lady Sum­mer i panna Levine weszły do agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej Harry’ego na Buc­kin­gham Palace Road.

Daisy zapa­liła lampy gazowe, zgar­nęła popiół z kominka, w któ­rym uło­żyła stos z papieru, pod­pałki oraz węgla. Ogień szybko zaczął wesoło trza­skać.

Za matową szybą wewnętrz­nych drzwi zauwa­żyły cień, co ozna­czało, że Harry był już na miej­scu. Powie­siły płasz­cze, zdjęły kape­lu­sze i usia­dły przy swo­ich biur­kach.

Harry wysta­wił głowę zza drzwi.

– Mam do podyk­to­wa­nia kilka listów, panno Sum­mer. Pro­szę wziąć ze sobą notes – uzgod­nili mię­dzy sobą, że w pracy nie będzie zwra­cał się do Rose zgod­nie z jej tytu­łem. – Panno Levine, na swoim biurku znaj­dzie pani różne rachunki, które wyma­gają wysła­nia.

Rose usia­dła sztywno naprze­ciwko Harry’ego, mając przy­go­to­wany zeszyt. Harry rzu­cił jej pełne iry­ta­cji spoj­rze­nie. Nawet pomimo pro­stoty stroju oraz fry­zury Rose roz­pra­szała go swym pięk­nem. Miała duże, nie­bie­skie oczy i nie­ska­zi­telną cerę. Czę­sto prze­kli­nał w myślach te prze­dziwne zarę­czyny i zasta­na­wiał się nad ich zerwa­niem, ale jed­no­cze­śnie nie mógł znieść choćby myśli o Rose z kim­kol­wiek innym.

Harry był wyso­kim męż­czy­zną o gęstych, czar­nych wło­sach, lekko siwie­ją­cych przy skro­niach. Miał przy­stojną twarz o ostrych rysach, a jego cięż­kie powieki skry­wały czarne oczy.

Rose wydała z sie­bie lek­kie chrząk­nię­cie. Zasta­na­wiała się, dla­czego nie zaczął dyk­to­wać. Harry otrzą­snął się z natręt­nych myśli i prze­szedł do swo­ich zawo­do­wych obo­wiąz­ków, pod­czas gdy Rose szybko pisała ołów­kiem w note­sie ste­no­gra­ficz­nym.

Harry już pra­wie skoń­czył dyk­to­wać, kiedy Rose usły­szała otwie­ra­jące się drzwi zewnętrzne. Po chwili weszła Daisy i oznaj­miła:

– Pewna dama pra­gnie się z panem widzieć. Panna Dolo­res Duval – wrę­czyła Harry’emu mały bilet wizy­towy.

– Na tym na razie skoń­czymy, panno Sum­mer – powie­dział Harry. – Pro­szę ją wpro­wa­dzić, panno Levine.

Naj­pierw do gabi­netu wle­ciała sub­telna woń, a zaraz za nią poja­wiła się Dolo­res. Rose aż zamru­gała na jej widok, gdy przy­była dama wkro­czyła do gabi­netu. Dolo­res miała syl­wetkę o ape­tycz­nie zaokrą­glo­nych kształ­tach. Odziana była w błę­kitną suk­nię z aksa­mitu. Poły jej płasz­cza z soboli były roz­pięte. Suk­nia miała głę­boki dekolt, tak by eks­po­no­wać wspa­niałe i oka­załe blade piersi. Na zło­ci­stych wło­sach spo­czy­wał zalotny trój­gra­nia­sty kape­lusz, któ­rego czu­bek do połowy opla­tało stru­sie pióro. Zawa­diacko.

Rose zosta­wiła Harry’ego sam na sam z Dolo­res i usia­dła za swoim biur­kiem.

– Nie wie­dzia­łam, że kapi­tan pra­cuje rów­nież dla demi-monde1 – syk­nęła Daisy. – Na taką mi wygląda.

– Może jest aktorką? – zasu­ge­ro­wała Rose.

– Taka z niej aktorka, jak ze mnie pie­ruń­ski kuń­ski zad.

– Daisy! Cóż to za język?! – Daisy czę­sto zapo­mi­nała się w towa­rzy­stwie, zdra­dza­jąc w ten spo­sób swoje cock­ney­ow­skie korze­nie.

Z gabi­netu kapi­tana dobiegł dźwięczny uwo­dzi­ciel­ski śmiech.

– Jest Fran­cuzką – mruk­nęła Daisy.

Wtedy Rose usły­szała śmiech Harry’ego.

– Ni­gdy dotąd nie sły­sza­łam, by tak się śmiał! – wykrzyk­nęła Rose.

Młoda lady Sum­mer pró­bo­wała pisać na maszy­nie, lecz jej palce, zwy­kle tak zwinne, wciąż tra­fiały w nie­wła­ściwe kla­wi­sze.

Dolo­res spę­dziła w gabi­ne­cie Harry’ego sporo czasu. W końcu oboje wyszli. Rose miała wra­że­nie, że odkąd zna kapi­tana, ni­gdy nie wyglą­dał na młod­szego i szczę­śliw­szego.

– Pro­szę dokoń­czyć swoją pracę – naka­zał Harry – i to na dziś wszystko. Resztę dnia mają panie wolne.

Wyszedł z agen­cji w towa­rzy­stwie Dolo­res. Rose i Daisy sły­szały, jak scho­dzą po scho­dach. Dobiegł je głos Dolo­res:

– Jakże ponuro wygląda ta para sekre­ta­rek. Tiens! Doprawdy, czyż one pana nie prze­ra­żają?

Nie były w sta­nie usły­szeć odpo­wie­dzi Harry’ego. Pode­szły do okna. Harry pomógł Dolo­res wsiąść do powozu, po czym do niej dołą­czył.

– Czy to ciem nie trapi? – zapy­tała Daisy.

– Cię – popra­wiła ją Rose. – Cze­muż by miało? Dosko­nale wiesz, że moje zarę­czyny z kapi­ta­nem nie są niczym ponad zwy­kły układ.

– To układ, który wkrótce zosta­nie zerwany – powie­działa Daisy – jeżeli nie będziesz ostrożna.

***

– Tak wcze­śnie w domu? – sko­men­to­wała lady Polly, gdy jej córka weszła do bawialni. – Czyż to ozna­cza, że porzu­ci­łaś te głu­piut­kie bzdury? Żywię nadzieję, że tak.

– Nic podob­nego, kapi­tan miał pewne sprawy do zała­twie­nia.

– Och, doprawdy? Cóż, twój uko­chany narze­czony wła­śnie zate­le­fo­no­wał, by oznaj­mić, że nie będzie mógł udać się z tobą dziś wie­czo­rem do Bran­do­nów z powodu pracy. Cóż za hańba! Popro­si­łam Jimmy’ego Emery’ego, by ci towa­rzy­szył.

Rose czuła się okrop­nie. Jimmy Emery był jed­nym z mło­dych salo­now­ców, pro­szo­nych o wzię­cie udziału w kola­cji jako gość lub eskorta dla kobiet, które w ostat­niej chwili zostały wysta­wione do wia­tru.

– Nie zosta­ły­śmy wspo­mniane w „Queen” – powie­działa hra­bina, wyma­chu­jąc rze­czo­nym cza­so­pi­smem. – Jest tam pełne spra­woz­da­nie z balu pań­stwo­wego wyda­nego przez króla, ale ani słówka o nas. Piszą: Hra­bina Dun­do­nald miała na sobie piękną saty­nową suk­nię obszytą dże­tami. Phi! Przy­po­mi­nała wronę. Hra­bina Powis wyglą­dała wyjąt­kowo pięk­nie w bla­do­nie­bie­skiej saty­no­wej sukni wyszy­wa­nej dia­men­tami. Nikt przy zdro­wych zmy­słach nie nazwałby jej piękną – pełna zazdro­ści lady Polly kon­ty­nu­owała czy­ta­nie: – Lady Ash­bur­ton była ubrana w jasno­nie­bie­ską suk­nię z szy­fonu i srebr­nego mate­riału wykoń­czoną pasami bry­lan­tów. Górna część jej dosko­nale skro­jo­nego stroju została pokryta dia­men­tami. Doprawdy, mia­łam na sobie wszyst­kie swoje dia­menty, a moja suk­nia była jedną z naj­lep­szych kre­acji pana Wor­tha. Dla­czego zosta­łam pomi­nięta? – spoj­rzała w górę, lecz jej córka zdą­żyła już po cichu wymknąć się z pokoju.

Ponie­waż była młodą nie­za­mężną damą, która nie osią­gnęła jesz­cze peł­no­let­no­ści, suk­nie Rose zawsze były białe lub paste­lowe. Tego wie­czoru zeszła po scho­dach, by dołą­czyć do Jimmy’ego Emery’ego – wyso­kiego, szczu­płego mło­dzieńca z wło­sami wysma­ro­wa­nymi niedź­wie­dzim sadłem i prze­dział­kiem na środku głowy.

Rose miała na sobie białą szy­fo­nową suk­nię ozdo­bioną z przodu dwiema dłu­gimi wstaw­kami z fran­cu­skiej koronki. Na nogach zaś białe jedwabne poń­czo­chy oraz buciki w tym samym kolo­rze. Jedy­nym odstęp­stwem od bieli w jej ubio­rze była nie­wielka złota tiara z topa­zami i sza­fi­rami.

Gdy zmie­rzali do powozu hra­biego, deli­katna mgła spo­wi­jała uliczne lampy. Ojciec Rose – niski i zrzę­dliwy męż­czy­zna, opa­tu­lony tego wie­czoru obszer­nym płasz­czem z foczej skóry – gło­śno wyra­ził nadzieję, że pogoda nie zepsuje się jesz­cze bar­dziej.

Spod cie­nia swo­jego kape­lu­sza hra­bia przy­glą­dał się córce, która sie­działa w powo­zie naprze­ciwko niego. Po jed­nej jej stro­nie sie­działa matka, a po dru­giej – Daisy. Twarz Rose była gładka i bez wyrazu. Wła­śnie to odstra­sza od niej męż­czyzn, pomy­ślał. Zimna jak lód. Nic dziw­nego, że zyskała przy­do­mek Kró­lo­wej Lodu.

***

Była to kolejna duszna i zatło­czona sala balowa, roz­brzmie­wa­jąca naj­now­szym slan­giem, który kul­ty­wo­wały wyż­sze klasy w celu pogłę­bie­nia wyklu­cze­nia warstw niż­szych. Mówiąc o członku rodziny kró­lew­skiej, uży­wano zwrotu man-man. Gdy chciano powie­dzieć po angiel­sku, że coś jest dro­gie, czyli expen­sive, uży­wano okre­śle­nia expie. Na suk­nię popo­łu­dniową mówiło się teagie zamiast teagown. Dla­tego koszula nocna była nazy­wana nigh­tie, a nie jak dotych­czas night­gown. Słowo „zachwy­ca­jący”, czyli deli­ght­ful, zaczęto skra­cać do deevie. Nato­miast jeśli któ­raś z dam zde­cy­do­wała się wyra­zić na głos apro­batę lub podziw dla kroju sukni kole­żanki, wołała: „Fit­tums!”. W miej­sce słowa „obrzy­dliwe” – dis­gu­sting – zaczęto mówić diskie, a jeśli któ­raś z mod­nych pań (było takich wiele) chciała poży­czyć pie­nią­dze, nie zamie­rza­jąc jed­nak ich zwra­cać, mówiła o lootin’. W zasa­dzie w wymo­wie wszę­dzie opusz­czano literę „G”, a słowa takie jak saw wyma­wiano sawr. Choć do sezonu było jesz­cze daleko, panny powra­ca­jące jako pierw­sze do Lon­dynu pra­gnęły pierw­szeństwa rów­nież na „rynku mał­żeń­skim”.

Rose nie czuła się w towa­rzy­stwie kom­for­towo, ponie­waż wciąż sły­szała za ple­cami szepty: „Znów bez narze­czo­nego!”.

Jej kar­net był zapeł­niony tylko w poło­wie. Cho­ciaż miała duży posag, poszu­ki­wa­cze przy­gód dali sobie spo­kój i prze­stali nawet pró­bo­wać, a odpo­wiedni kan­dy­daci, czyli mło­dzieńcy z dobrych rodzin, nie byli zain­te­re­so­wani z powodu zarę­czyn Rose. Tańce z nią w dużej mie­rze rezer­wo­wali więc przy­ja­ciele hra­biego oraz hra­biny Had­shire.

Jimmy był dobrym tan­ce­rzem, w prze­ci­wień­stwie do zna­jo­mych jej rodzi­ców, któ­rzy na par­kie­cie poru­szali się nie­zdar­nie i nudzili Rose. Nie­chęć do nie­obec­nego Harry’ego zaczęła w niej nara­stać i osią­gnęła punkt kry­tyczny, gdy sie­dząca razem z nią pod­czas jed­nego z tań­ców Daisy powie­działa:

– Dowie­dzia­łam się już wszyst­kiego o pan­nie Duval. To słynna pary­ska kur­ty­zana. Podobno jeden męż­czy­zna zgi­nął w poje­dynku o nią. Prze­jęła się tym tak bar­dzo, że wyje­chała do Anglii. Wszy­scy męż­czyźni za nią sza­leją.

– A któż jest jej obec­nym pro­tek­to­rem?

– Tego nie udało mi się dowie­dzieć – powie­działa Daisy. – Może Bec­ket będzie wie­dzieć.

Bec­ket był słu­żą­cym Harry’ego i Daisy miała nadzieję, że go poślubi.

– Czy kapi­tan wspo­mniał ci może coś wię­cej o pozwo­le­niu na mój ślub z Bec­ke­tem? – zapy­tała Daisy.

– Nie. Powin­naś go o to spy­tać.

– Tak też uczy­ni­łam, lecz on cią­gle odpo­wiada tylko: „Już nie­długo”. Myśla­łam, że teraz, kiedy pra­cu­jemy dla kapi­tana, będę widy­wać Bec­keta czę­ściej, lecz on tylko zawozi swo­jego pana do pracy i od razu odjeż­dża.

Po tych sło­wach obie zamil­kły. Rose pla­no­wała następ­nego dnia skon­fron­to­wać się z Har­rym odno­śnie fo Dolo­res, a Daisy zamie­rzała po raz kolejny poru­szyć z nim kwe­stię swo­ich mał­żeń­skich per­spek­tyw.

***

Usta­liły z Har­rym, że jeśli będą obecne na balu lub przy­ję­ciu, następ­nego dnia nie muszą przy­cho­dzić do pracy przed połu­dniem. Jed­nak tym razem obie bar­dzo chciały jak naj­szyb­ciej otrzy­mać odpo­wiedź na nur­tu­jące je pyta­nia. Dla­tego też o dzie­wią­tej rano były już przy swo­ich biur­kach – zmę­czone i zaspane.

Po Har­rym nato­miast nie było śladu.

Minuty wlo­kły się nie­mi­ło­sier­nie i powoli prze­cho­dziły w godziny. W mię­dzy­cza­sie zdą­żyły wyjść na szybki posi­łek i gdy wró­ciły o pierw­szej, Harry’ego na­dal nie było.

Daisy zadzwo­niła do Bec­keta, ale nie ode­brał. Poło­żyła głowę na biurku i zasnęła.

Harry doznał urazu nogi pod­czas wojny bur­skiej. Minęła trze­cia po połu­dniu, gdy Rose usły­szała na scho­dach jego cha­rak­te­ry­styczne kuś­ty­ka­nie. Szturch­nęła Daisy w ramach pobudki i gdy tylko wszedł, zerwała się na równe nogi.

– Byli jacyś klienci? – zapy­tał Harry.

– Do tej pory nie – powie­działa Rose. – Chcia­ła­bym zamie­nić z panem słowo.

Zapro­sił ją do gabi­netu. Rose sta­nęła naprze­ciwko niego.

– Czym zaj­muje się pan dla panny Duval?

– To deli­katna sprawa pouf­nej natury.

– Powie­dział pan, że w ramach swo­ich obo­wiąz­ków mogę poma­gać panu w nie­któ­rych pra­cach detek­ty­wi­stycz­nych.

– Nie tym razem. Zobo­wią­za­łem się do cał­ko­wi­tej dys­kre­cji.

– Wczo­raj wie­czo­rem po raz kolejny nie mogłam liczyć na pana towa­rzy­stwo i z tego powodu zosta­łam wysta­wiona na liczne komen­ta­rze.

– Następ­nym razem zro­bię wszystko, co w mojej mocy, by się poja­wić. Pro­szę iść do domu. Wygląda pani na zmę­czoną.

– Więc mogę ufać, że pań­skie spo­tka­nia z panną Duval nie mają cha­rak­teru oso­bi­stego?

– To są sprawy czy­sto służ­bowe, a gdyby nawet było ina­czej, to cóż pani do tego? Pra­gnę przy­po­mnieć, że całe te zarę­czyny były pani pomy­słem. Czy pra­gnie je pani zerwać?

Rose przy­gry­zła wargę. Jeśli zerwie zarę­czyny, nie mając w odwo­dzie żad­nego innego zalot­nika, jej rodzice speł­nią swoją groźbę i wyślą ją do Indii.

– Na razie nie – powie­działa sztywno.

– W takim razie pro­szę wró­cić do domu.

– Daisy chce z panem poroz­ma­wiać.

– Dobrze więc, w takim razie pro­szę ją tu przy­słać.

Daisy weszła do gabi­netu, a Harry – patrząc na nią – poczuł się nie­zręcz­nie. Wie­dział, że zamie­rza poru­szyć kwe­stię jej ewen­tu­al­nego mał­żeń­stwa z Bec­ke­tem, ale ten w zaufa­niu powie­dział mu, że nie czuje się gotowy do ożenku. Harry wyrwał z nędzy nie­ja­kiego Phila Mar­shalla i zatrud­nił go, podob­nie jak wcze­śniej Bec­keta. Cza­sem zasta­na­wiał się, czy w tym wszyst­kim nie cho­dziło o zazdrość. Być może Bec­ket nie chciał odejść i pozwo­lić, by Phil zajął jego miej­sce.

Harry przyj­rzał się Daisy, gdy weszła do gabi­netu. Miała na sobie dro­gie ubra­nia, ale w jej oczach wciąż można było dostrzec spe­cy­ficzną cock­ney­ow­ską mądrość, spryt i pewną świa­do­mość ulicy. Kie­dyś pra­co­wała jako chó­rzystka i choć teraz na co dzień sta­rała się baczyć na wyma­wiane samo­gło­ski, Harry zawsze czuł, że w środku wciąż skrywa śmiałą i łobu­zer­ską Daisy, stłam­szoną przez ety­kietę oraz duszące ramy gor­setu, któ­rym ści­snęło ją impe­rium.

– Czy poczy­nił pan już jakieś kroki w celu umoż­li­wie­nia Bec­ke­towi ożenku ze mną? – zapy­tała Daisy.

Harry stłu­mił wes­tchnie­nie. Doszedł do wnio­sku, że Bec­ket naj­zwy­czaj­niej w świe­cie będzie musiał sam pora­dzić sobie z tą sytu­acją. – Myślę, że powinna pani poroz­ma­wiać o tym z Bec­ketem – powie­dział.

Daisy otwo­rzyła sze­roko oczy ze zdu­mie­nia.

– Co się dzieje?

– Naprawdę jestem zda­nia, że Bec­ket powi­nien powie­dzieć to pani oso­bi­ście – Harry zadzwo­nił do swo­jego domu w Chel­sea i naka­zał Bec­ketowi natych­miast przy­być do agen­cji. Odło­żył tele­fon i powie­dział:

– Wkrótce tu będzie. Może­cie sko­rzy­stać z mojego gabi­netu. A teraz pora na mnie.

Gdy Rose usły­szała te wie­ści, powie­działa, że poczeka na Daisy. Patrzyła za Har­rym ze smut­kiem, a ten, wycho­dząc, ski­nął jej głową na poże­gna­nie. Wciąż pamię­tała chwilę, gdy ją poca­ło­wał, i spo­sób, w jaki to uczy­nił. Wszystko wyda­wało się wtedy takie wspa­niałe. Jed­nak od czasu tego poca­łunku wyco­fał się i ponow­nie scho­wał w zim­nej sko­ru­pie.

Bec­ket przy­je­chał i Daisy zabrała go do gabi­netu Harry’ego.

– Dla­czego wciąż nie poczy­niono żad­nych kro­ków, aby­śmy mogli się pobrać? – zapy­tała ostrym tonem.

Bec­ket był schlud­nym, skru­pu­lat­nym męż­czy­zną o bla­dej twa­rzy, regu­lar­nych rysach oraz sta­ran­nie przy­cię­tych i natłusz­czo­nych wło­sach.

– Sądzę, że kapi­tan nie jest jesz­cze gotowy na to, abym go opu­ścił – powie­dział.

Daisy mie­rzyła go wzro­kiem przez dłuż­szą chwilę.

– Więc dla­czego kapi­tan sam mi tego nie powie­dział? To do niego nie­po­dobne, by pozo­sta­wiać tobie tego typu roz­mowę do prze­pro­wa­dze­nia – słu­żący, nawet ci naj­wy­żej posta­wieni, byli przy­zwy­cza­jeni do tego, że pra­co­dawcy zacho­wują się wobec nich jak rodzice.

Bec­ket wbił wzrok w pod­łogę. Zapa­dła długa cisza.

Pło­mień lampy gazo­wej zasy­czał i wyglą­dał, jakby miał zaraz wysko­czyć z klo­sza. W kominku jeden węgie­lek zsu­nął się na dół stosu, a pra­co­wite tyka­nie zegara z żółtą tar­czą było sły­chać nader gło­śno i wyraź­nie.

– Tak naprawdę cho­dzi o to – powie­dział w końcu Bec­ket – że nie czuję się jesz­cze do końca gotowy na mał­żeń­stwo.

Twarz Daisy zro­biła się cała czer­wona od gniewu.

– W takim razie, jeśli o mnie cho­dzi, możesz gło­śno upaść z kre­te­sem niczym bramka roz­bi­jana pod­czas bowl-offu w kry­kie­cie. Niech cię pie­kło pochło­nie, ty głupi, kłam­liwy dra­niu!

Wybie­gła z impe­tem z gabi­netu.

– Chodźmy – powie­działa do Rose. – Wyno­śmy się stąd.

Rose zało­żyła płaszcz oraz kape­lusz.

– Chodźmy na drugą stronę ulicy na her­batę. Tam będziesz mogła mi o tym wszyst­kim opo­wie­dzieć.

Bec­ket prze­szedł obok nich ze spusz­czoną głową.

Zamknęły drzwi agen­cji i wyszły na zewnątrz. Kiedy tylko roz­sia­dły się w kawiarni po dru­giej stro­nie ulicy, Daisy wyrzu­ciła z sie­bie, że Bec­ket już nie chce się z nią żenić. Zaraz potem wybuch­nęła pła­czem. Rose pokle­pała Daisy po ple­cach i sta­rała się ją uspo­koić, mówiąc: „Ciii…”. W końcu panna Levine wydmu­chała nos, a potem wytarła oczy czy­stą chustką, którą podała jej Rose.

Wtedy zauwa­żyła, że Rose wpa­truje się w coś po dru­giej stro­nie drogi. Sta­nął tam powóz. Rose roz­po­znała ten pojazd.

– Zacze­kaj tu na mnie! – pole­ciła swo­jej damie do towa­rzy­stwa.

Wyszła na zewnątrz i prze­szła przez ulicę. Roz­wa­żała ukry­cie się za drzwiami kawiarni, dopóki nie zdała sobie sprawy, że para wycho­dząca z powozu na ulicę w ogóle nie zwró­ciła na nią uwagi.

Harry pomógł Dolo­res przy wysia­da­niu. Uśmiech­nęła się do niego spod ronda kape­lu­sza obszy­tego różo­wymi jedwab­nymi różami. Harry odwza­jem­nił uśmiech. Potem wziął ją pod rękę i popro­wa­dził w kie­runku agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej.

Rose skrę­cała się z zazdro­ści, choć ina­czej inter­pre­to­wała swoje emo­cje. Uwa­żała, że prze­peł­nia ją słuszny gniew. Poja­wia­jąc się publicz­nie w towa­rzy­stwie kur­ty­zany, Harry nisz­czył w ten spo­sób nie tylko swoją repu­ta­cję, ale też pośred­nio Rose.

Po raz pierw­szy Daisy, doszczęt­nie pochło­nięta wła­snym nie­szczę­ściem, była głu­cha na żale swej pani.

***

Dla socjety poza sezo­nem Lon­dyn nie tęt­nił zbyt­nio życiem. Jed­nak były pewne spo­tka­nia towa­rzy­skie i nie­wiel­kie, lecz uro­czy­ste kola­cje, na któ­rych nale­żało bywać. Przy każ­dej z tych oka­zji inne damy raczyły Rose kąśli­wymi uwa­gami o tym, jak to nie­zwy­kle czę­sto jej narze­czony widy­wany jest z Dolo­res.

Jed­nak moment kry­tyczny nad­szedł dla Rose dopiero, gdy wraz z rodzi­cami i Daisy udała się do opery. Hra­bia i hra­bina Had­shire cho­dzili na opery tylko dla­tego, że tak wypa­dało, i oboje byli skłonni zasnąć, gdy tylko wybrzmiała pierw­sza nuta uwer­tury.

Roz­glą­da­jąc się po innych lożach, Rose nagle zesztyw­niała z szoku. Harry wraz z Dolo­res wła­śnie usie­dli naprze­ciwko niej. Panna Duval miała na sobie złotą jedwabną suk­nię oraz ciężki naszyj­nik z dia­men­tami i rubi­nami, a na jej blond wło­sach pobły­ski­wała dia­men­towa tiara. Rose przez chwilę zasta­na­wiała się z gory­czą, które pary­skie damy zauwa­żyły zagi­nię­cie swo­ich klej­no­tów po tym, jak ich zaśle­pieni mężo­wie poda­ro­wali je Dolo­res.

Młoda lady jesz­cze dotkli­wiej poczuła serce w gar­dle, gdy jej ojciec nagle krzyk­nął:

– W loży naprze­ciwko sie­dzi Cath­cart z tą fran­cu­ską córą Koryntu!

Hra­bina zna­la­zła po omacku lor­netkę ope­rową, przy­ło­żyła ją do oczu i wysy­czała:

– Cóż za hańba. Rose, kapi­tan zosta­nie wezwany do naszego domu, byś zerwała swoje paradne, nie­do­rzeczne zarę­czyny. Peggy Stru­thers jedzie ze swoją córką do Indii. Popro­szę ją, by na ten czas była twoją przy­zwo­itką.

– Nie chcę jechać do Indii!

– Zro­bisz, co ci każemy.

Rose nie mogła sku­pić się na ope­rze. Dolo­res w spo­sób zuchwały kokie­to­wała Harry’ego, a ten zda­wał się napa­wać każdą chwilą tych zalo­tów.

W prze­rwie, kiedy wszy­scy zgro­ma­dzili się w zatło­czo­nej kawia­rence w foyer, lord Had­shire pod­szedł do Harry’ego, odcią­gnął go na bok i mruk­nął:

– Jutro o jede­na­stej w naszej rezy­den­cji i ani słowa.

Dolo­res prze­pro­siła Harry’ego i poszła poroz­ma­wiać z jakimś męż­czy­zną. Lady Sum­mer podą­żyła za nią i gdy panna Duval zawró­ciła, by ponow­nie dołą­czyć do Cath­carta, Rose powie­działa gło­śno i wyraź­nie:

– Zostaw mego narze­czo­nego w spo­koju, ty ladacz­nico, albo cię zabiję!

Nagle zapa­dła cisza. Wszy­scy byli zszo­ko­wani.

– Dość tego! – powie­działa z wście­kło­ścią lady Polly, pod­cho­dząc do córki. – Wra­camy do domu.

***

Rose pra­wie nie spała tej nocy. Wier­ciła się w łóżku, przez cały czas zasta­na­wia­jąc się, jak może powstrzy­mać rodzi­ców przed wysła­niem jej do Indii. Rodzice debiu­tan­tek, dla któ­rych sezon oka­zał się bez­owocny, zawsze mieli nadzieję, że ich dotych­czas nie­na­da­jące się do zamąż­pój­ścia córki nagle – gdy wyjadą do Indii – staną się świetną par­tią. Wszystko dzięki temu, że będą oto­czone samot­nymi męż­czy­znami prze­by­wa­ją­cymi z dala od domu.

W końcu Rose zde­cy­do­wała, że jedy­nym roz­wią­za­niem jest śmia­łość, a wręcz zuchwa­łość. Jedyną infor­ma­cją o Dolo­res, jaką udało jej się zna­leźć w agen­cji Harry’ego, był adres w Crom­well Gar­dens w Ken­sing­ton.

Posta­no­wiła, że uda się tam rano w celu kon­fron­ta­cji z Dolo­res. Pra­gnęła wie­dzieć, co się dzieje.

Daisy była zanie­po­ko­jona, gdy następ­nego ranka usły­szała plan Rose.

– Pójdę sama – powie­działa Rose. – Idź do biura i, jeśli kapi­tan zapyta, powiedz, że źle się czuję.

***

Gdyby Rose wzięła jeden z powo­zów ojca, nara­zi­łaby się na zbędne komen­ta­rze, dla­tego wezwała dorożkę i popro­siła kie­rowcę, by zawiózł ją do Ken­sing­ton.

W Crom­well Gar­dens zapła­ciła za prze­jazd i przy­sta­nęła na chwilę, by przyj­rzeć się domowi. Czy Dolo­res naprawdę stać na cały przy­by­tek? Jed­nak gdy pode­szła do drzwi, wszystko stało się jasne. Posia­dłość została podzie­lona na cztery miesz­ka­nia. Nazwi­sko Dolo­res wid­niało na tabliczce infor­mu­ją­cej, że zaj­muje część prze­strzeni znaj­du­ją­cej się na par­te­rze i pierw­szym pię­trze.

Rose pocią­gnęła za białą gałkę dzwonka. Cze­kała i cze­kała. Potem naci­snęła na klamkę drzwi wej­ścio­wych. Nie były zamknięte na klucz. Weszła do dużego, kwa­dra­to­wego holu. Sprzą­taczka szo­ro­wała pod­łogę na kola­nach.

– Które miesz­ka­nie należy do panny Duval? – zapy­tała Rose.

– Drzwi po pani lewej – powie­działa przez ramię kobieta.

Drzwi były lekko uchy­lone. Rose zapu­kała, a następ­nie zawo­łała. Nie otrzy­mała żad­nej odpo­wie­dzi. Wkro­czyła więc do środka miesz­ka­nia. Zamie­rzała zosta­wić bilet wizy­towy na tacy, którą dostrze­gła na małym sto­liku. Wyjęła wizy­tow­nik, jed­nak szybko scho­wała go z powro­tem. Dolo­res jedy­nie roz­ba­wiłby fakt, że posta­no­wiła ją odwie­dzić. Wtedy Rose zoba­czyła, że drzwi do pokoju przy­jęć są otwarte. Pode­szła do nich. Być może znajdę tam wska­zówki. Cokol­wiek, co nakie­ruje mnie na powód zatrud­nie­nia Harry’ego przez Dolo­res.

Pierw­sze, co zoba­czyła, to wysta­jąca zza sofy przy oknie ludzka stopa w domo­wym pan­to­flu. Serce Rose zaczęło walić jak mło­tem. Obe­szła sofę i wydała z sie­bie prze­ni­kliwy krzyk prze­ra­że­nia. Dolo­res leżała mar­twa na pod­ło­dze. Była ubrana jedy­nie w białą jedwabno-koron­kową koszulę nocną i mister­nie hafto­waną podomkę. Na piersi Dolo­res wid­niała czer­wona plama krwi, a obok, na pod­ło­dze, leżał rewol­wer. Rose była w tak ogrom­nym szoku, że bez zasta­no­wie­nia pod­nio­sła broń.

Zza jej ple­ców roz­legł się gło­śny krzyk. Lady Sum­mer obró­ciła się. Jej źre­nice były roz­sze­rzone ze stra­chu. W ręku wciąż trzy­mała rewol­wer. Przed sobą zoba­czyła sprzą­taczkę.

– Mor­der­stwo! – krzyk­nęła piskli­wym gło­sem, po czym wybie­gła na ulicę, krzy­cząc już gło­śniej. – Mor­der­stwo! Odra­ża­jąca zbrod­nia! Mor­der­stwo!

Do miesz­ka­nia Dolo­res zaczęli tłum­nie przy­by­wać ludzie. Rose wpa­try­wała się w nich, a oni w nią, dopóki pewien męż­czy­zna nie pod­szedł do niej i nie zabrał jej rewol­weru.

– Co tu się dzieje? – poli­cjan­towi udało się prze­pchnąć przez tłum. Pod­niósł się chór gło­sów, nie­któ­rzy krzy­czeli:

– Ona ją zamor­do­wała! Miała broń w ręku!

– Ja nie… zna­la­złam ją – wyszep­tała Rose przez sine usta.

– Nazwi­sko?

– Lady Rose Sum­mer.

Poli­cjant odwró­cił się i wypro­sił wszyst­kich z miesz­ka­nia. Zoba­czył tele­fon na sto­liku przy kominku i wybrał numer Sco­tland Yardu.

***

– Nie mogę powie­dzieć, dla­czego prze­by­wa­łem w towa­rzy­stwie panny Duval. To poufne – powie­dział Harry do roz­wście­czo­nego hra­biego.

– Para­do­wa­łeś z tą ulicz­nicą w ope­rze, na oczach wszyst­kich. Twoje zarę­czyny z moją córką niniej­szym zostały zerwane. O co cho­dzi, Jarvis?

Sekre­tarz hra­biego krę­cił się ner­wowo w drzwiach.

– Pro­szę o wyba­cze­nie, mój panie, lecz otrzy­ma­łem pilny tele­fon ze Sco­tland Yardu. Lady Rose została aresz­to­wana w spra­wie o mor­der­stwo.

Rozdział drugi

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Choć odro­bina szcze­ro­ści sta­nowi rzecz nie­bez­pieczną, nato­miast w nader hoj­nej dawce jest bez­względ­nie zabój­cza.

Oscar Wilde

Nad­in­spek­tor Ker­ridge znał Rose. Była zaan­ga­żo­wana w kilka jego poprzed­nich spraw. Kazał przy­pro­wa­dzić lady do swo­jego gabi­netu i podać jej gorącą, słodką her­batę. Chciał jak naj­szyb­ciej prze­słu­chać Rose, ponie­waż był pewien, że hra­bia zaraz zjawi się u niego z bata­lio­nem praw­ni­ków.

Ker­ridge był sza­rym czło­wie­kiem, dosłow­nie: miał siwe włosy, siwe krza­cza­ste brwi, szarą twarz, a wszystko to zesta­wiał z sza­rym gar­ni­tu­rem. Miał rów­nież sła­bość do lady Rose, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że widział w niej odmieńca podob­nego do sie­bie. W głębi serca Ker­ridge’a pło­nął ogień. Był marzy­cie­lem, który napa­wałby się wido­kiem przed­sta­wi­cieli ary­sto­kra­cji powie­szo­nych na słu­pach latarni. Jed­nak zacho­wy­wał swe poglądy dla sie­bie. Miał żonę i dzieci, o które winien się trosz­czyć.

– A teraz, wiel­można pani – zaczął – pro­szę powie­dzieć mi moż­li­wie naj­do­kład­niej, cóż się stało i cze­muż się pani tam zja­wiła.

– Widzia­łam Harry’ego… to zna­czy kapi­tana Cath­carta… w ope­rze z panną Duval. Powie­dział mi, że zaj­muje się dla niej pewną deli­katną sprawą, jed­nak w moich oczach pośred­nio okrył mnie hańbą. Nie miał prawa publicz­nie jej eskor­to­wać. Pra­gnę­łam roz­mó­wić się z panną Duval. Z tegoż powodu uda­łam się do jej miesz­ka­nia. Drzwi były otwarte. Kiedy weszłam do środka, ujrza­łam stopę wysta­jącą zza sofy. Obe­szłam mebel. Panna Duval była mar­twa. Została zastrze­lona. Krzyk­nę­łam. Obok niej leżał rewol­wer. Byłam w szoku. Cał­ko­wi­cie zamro­czona. Pod­nio­słam rewol­wer i wtedy do miesz­ka­nia wpa­dła sprzą­taczka. Zaczęła krzy­czeć: „Mor­der­stwo!”.

Za drzwiami roz­le­gły się odgłosy gło­śnej kłótni. Ker­ridge prze­klął w myślach auto­mo­bile. Tak szybko prze­wo­ziły ludzi z punktu A do B.

W drzwiach sta­nął poli­cjant.

– Sir, przy­był lord Had­shire… – zaczął, lecz pra­wie od razu został bru­tal­nie ode­pchnięty na bok. Hra­bia wpadł do gabi­netu, a za nim jego żona, lady Polly, kapi­tan Harry i sir Cri­spin Briggs, radca kró­lew­ski.

– Ani słowa wię­cej! – wark­nął hra­bia do córki.

– Czy posta­wiono jej zarzuty? – zapy­tał Briggs.

– Jesz­cze nie – odpo­wie­dział szorstko Ker­ridge. – Wła­śnie roz­po­czą­łem prze­słu­cha­nie.

– Cóż, w takim razie, jeśli pra­gnie pan zadać jej jesz­cze jakieś pyta­nia, może pan to uczy­nić w naszym domu, w obec­no­ści sir Brig­gsa.

Ker­ridge wes­tchnął.

– Skoro tak, złożę waszej lor­dow­skiej mości wizytę dziś po połu­dniu. Mam świad­ków do prze­słu­cha­nia. Kapi­ta­nie Cath­cart, chciał­bym zamie­nić z panem słowo na osob­no­ści.

Pocze­kał, aż Rose zosta­nie wypro­wa­dzona przez rodzi­ców oraz radcę kró­lew­skiego. Harry usiadł i spoj­rzał ponuro na Ker­ridge’a.

– Co, u licha, knuła Rose?

– Wygląda na to, że zapro­sze­nie przez pana panny Duval do opery prze­peł­niło czarę gory­czy. Lady Rose poszła roz­mó­wić się z panną Duval. Twier­dzi, że zna­la­zła ją mar­twą i pod wpły­wem szoku pod­nio­sła rewol­wer. Wtedy ujrzeli ją sprzą­taczka i kilku innych świad­ków. Doprawdy źle to wygląda.

– Odci­ski pal­ców?

– Zostały już wysłane do biura. Jakąż to sprawą zaj­mo­wał się pan dla panny Duval?

– Panna Duval otrzy­my­wała roz­liczne listy z pogróż­kami. Chciała, bym usta­lił, kto je napi­sał, oraz zapew­niał jej ochronę aż do czasu wykry­cia przeze mnie autora wino­wajcy.

– Cze­muż nie udała się w tej spra­wie na poli­cję?

– Bła­gała mnie, bym nie anga­żo­wał do tego poli­cji. Panna Duval miała kło­poty w Paryżu. Pewna ary­sto­kratka twier­dziła, że Dolo­res ukra­dła jej naszyj­nik z pereł. Według panny Duval rze­czona ozdoba została jej poda­ro­wana przez mał­żonka owej damy. Z całej sprawy wynik­nął wielki skan­dal. Panna Duval twier­dziła, że została nie­wła­ści­wie potrak­to­wana przez poli­cję i gazety.

– Czy jest pan w posia­da­niu tych listów?

– Panna Duval prze­cho­wy­wała je w swoim miesz­ka­niu.

– Jakież to były groźby?

– Dla przy­kładu: Zabiję cię. Dziew­kom twego sortu nie należy się życie. Napi­sane na tanim papie­rze.

Ker­ridge wstał.

– Lepiej jedźmy jak naj­szyb­ciej do Ken­sing­ton. Muszę przej­rzeć te listy.

– Bec­ket nas zawie­zie. Czeka na dole.

***

Bec­ket pod­czas jazdy był mil­czący i przy­gnę­biony. Skoro lady Rose wpa­dła w tara­paty, ozna­czało to, że rów­nież Daisy nara­żona jest na nie­bez­pie­czeń­stwo. Żało­wał, że nie powie­dział Daisy całej prawdy o swo­ich oba­wach zwią­za­nych ze ślu­bem. Mał­żeń­stwo ozna­czałoby koniecz­ność porzu­ce­nia pracy u kapi­tana, gdzie miał bar­dzo sta­bilną sytu­ację finan­sową. Wkro­czyłby w świat han­dlu, bowiem Cath­cart obie­cał, że pomoże mu z otwar­ciem wła­snego inte­resu. Kapi­tan ura­to­wał Bec­keta, gdy ten był nędza­rzem. Sługa drżał na myśl o nie­po­wo­dze­niu w inte­re­sach i powro­cie do życia w ubó­stwie. Phil Mar­shall, rów­nież oca­lony przez kapi­tana i pra­cu­jący dla niego, już cie­szył się na moż­li­wość prze­ję­cia sta­no­wi­ska Bec­keta. Teraz był wyraź­nie smutny oraz roz­cza­ro­wany. Nic nie wska­zy­wało na to, by Bec­ket miał w naj­bliż­szym cza­sie odejść z pracy. Daisy począt­kowo zasu­ge­ro­wała, by otwo­rzyli salon sukien. Kre­acje mia­łyby być pro­jek­to­wane przez pannę Frien­dly, kraw­cową lady Polly. Bec­ket miał inny pomysł. Był zda­nia, że pro­wa­dze­nie salonu jest w pewien spo­sób nie­mę­skie. Wolał zało­żyć pub, lecz z kolei Daisy nie w smak była per­spek­tywa napeł­nia­nia kufli.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Harry. – Uwa­żaj, Bec­ket. Doprawdy, nie­wiele bra­ko­wało, a prze­je­chał­byś tego czło­wieka.

***

W Crom­well Gar­dens Ker­ridge ski­nął na poli­cjan­tów, któ­rzy wciąż zbie­rali zezna­nia od sprzą­taczki oraz sąsia­dów, i wszedł do miesz­ka­nia. Klę­czący przy ciele pato­log wstał na ich przy­by­cie.

– Czy­sty strzał, pro­sto w serce – oznaj­mił. – Nie widać śla­dów walki.

Wszedł detek­tyw inspek­tor Judd.

– Wygląda na to, że nie doszło do wła­ma­nia lub mani­pu­lo­wa­nia przy zam­kach. Uczy­nił to ktoś, kogo znała.

– Szu­kamy listów z pogróż­kami, które według obec­nego tu kapi­tana zostały wysłane do panny Duval. Do roboty.

Wszy­scy szu­kali z nale­żytą dokład­no­ścią, ale po listach nie było śladu. Już mieli się pod­dać, gdy ktoś dono­śnym tonem zawo­łał:

– Cóż się tu wypra­wia?! Co też pań­stwo tutaj robią?!

Wszy­scy zwró­cili swe obli­cza w stronę, z któ­rej dobie­gał głos. W drzwiach do pokoju przy­jęć stała wysoka, surowo wyglą­da­jąca kobieta. Harry ją roz­po­znał.

– To poko­jówka – powie­dział szybko do Ker­ridge’a. – Panno Thom­son, oba­wiam się, że mam dla pani złe wie­ści. Wiel­można pani Duval została zamor­do­wana.

Panna Thom­son osu­nęła się na naj­bliż­szy fotel, trzy­ma­jąc rękę na gar­dle.

– Te prze­klęte listy! Mówi­łam mojej pani, by udała się na poli­cję – powie­działa z cha­rak­te­ry­stycz­nym szkoc­kim akcen­tem.

– Dla­czego nie było pani w domu? – zapy­tał Ker­ridge. – I gdzie reszta służby?

– Panna Duval nale­gała, żeby­śmy wszy­scy wzięli dzień wolny.

– Kto oprócz pani tu pra­cuje?

– Są poko­jówka Ral­ston, kucharka i gospo­sia, pani Jack­son, pod­ku­chenna Betty oraz pani Ander­son, która przy­cho­dzi trzy razy w tygo­dniu, by wyko­ny­wać naj­cięż­sze prace. Ta ostat­nia jest tu teraz. Powie­działa mi, że musiała po coś wró­cić. Reszta przy­bę­dzie wcze­snym wie­czo­rem. W jaki spo­sób zamor­do­wano moją panią?

– Panna Duval została zastrze­lona. Czy wspo­mi­nała cokol­wiek o tym, że spo­dziewa się gości?

– Nie powie­działa tego wprost, jed­nak przy­pusz­cza­łam, że zamie­rza kogoś przy­jąć i nie chce, żeby­śmy widzieli tę osobę.

– Czy domy­śla się pani, któż to miał być?

– Podej­rze­wam, że może to być czło­nek rodziny kró­lew­skiej.

– Pro­szę zacho­wać to dla sie­bie – powie­dział ostrym tonem Ker­ridge.

Dobry Boże! Czy będę zmu­szony prze­słu­chi­wać króla?

– Jak długo pra­cuje pani u panny Duval?

– Odkąd wiel­można pani przy­była do Lon­dynu. Pozbyła się fran­cu­skiego per­so­nelu. Wszyst­kich. Nie ufała im. Podej­rze­wała, że któ­reś z nich prze­ka­zy­wało pra­sie strzępy infor­ma­cji o niej.

– Kiedy w takim razie przy­była do Lon­dynu?

– Rap­tem mie­siąc temu – odpo­wie­dział Harry.

– A w jaki spo­sób zatrud­niła służbę?

– Wszyst­kich oprócz mnie wiel­można pani zna­la­zła za pośred­nic­twem agen­cji. Przed wyjaz­dem z Paryża zamie­ściła anons w „The Times”. Szu­kała poko­jówki damy. Zgło­si­łam się.

– Kim była pani poprzed­nia pra­co­daw­czyni?

– Wiel­można pani lady Bur­ridge.

– A cze­muż prze­stała pani dla niej pra­co­wać?

– Ponie­waż zmarła.

– Szu­kamy listów z pogróż­kami wysła­nych do panny Duval. Czy wie pani, gdzie też je prze­cho­wy­wała?

– Oczy­wi­ście. Trzy­mała je w małym sekre­ta­rzyku w budu­arze na górze.

– Pro­szę nas tam zapro­wa­dzić.

Harry i Ker­ridge podą­żyli po scho­dach za wypro­sto­waną syl­wetką poko­jówki.

– Cze­muż zde­cy­do­wała się pani na pracę dla przed­sta­wi­cielki demi-monde? – zapy­tał Ker­ridge.

Na pół­pię­trze odwró­ciła się do niego.

– Panna Duval pła­ciła sowi­cie i była życz­liwą osobą. Będzie mi jej bra­ko­wało.

Zapro­wa­dziła ich do ład­nego budu­aru i od razu pode­szła do sekre­ta­rzyka.

– Ach, o ten cho­dzi – powie­dział Ker­ridge ponuro. – Ten mebel już został prze­szu­kany.

– Nie nosił śla­dów gorącz­ko­wych poszu­ki­wań – powie­dział Harry. – Żad­nych wyję­tych lub otwar­tych szu­flad. Nie sfor­so­wano także drzwi zewnętrz­nych. Wygląda na to, że panna Duval znała osobę skła­da­jącą jej wizytę, być może nawet zwie­rzyła się jej i poka­zała listy. A co z jej klej­no­tami? I dla­czego była ubrana tylko w koszulę nocną i podomkę? Wygląda na to, że spo­dzie­wała się kochanka.

– Madame fru­stro­wała się uci­skiem gor­se­tów. O poranku cho­dziła głów­nie w negliżu. Nie­raz pró­bo­wa­łam ją namó­wić, by przy­odziała coś bar­dziej sto­sow­nego, lecz wtedy tylko śmiała się ze mnie i nazy­wała nudziarą.

Panna Thom­son usia­dła, jakby nagle nogi się pod nią ugięły. Wycią­gnęła chustkę i otarła oczy.

– Klej­noty! – powie­dział Harry ostro. – Czy któ­re­kol­wiek zostały zabrane?

Panna Thom­son pode­szła do dużej szka­tułki na biżu­te­rię.

– Klu­czyk jest w zamku – powie­działa. – Oso­bliwe. Szka­tułka zawsze była zamy­kana. Jeden klu­czyk nale­żał do wiel­moż­nej pani, drugi znaj­do­wał się w moim posia­da­niu.

Pod­nio­sła do góry wieko. W środku znaj­do­wała się szu­fladka z mnó­stwem prze­gró­dek wypeł­nio­nych pier­ścion­kami i kol­czy­kami. Panna Thom­son wycią­gnęła ją, by dostać się do dol­nej czę­ści szka­tułki, w któ­rej leżał stos naszyj­ni­ków.

– Wiel­można pani trzy­mała swoje dia­menty w banku – powie­działa Thom­son. – Jed­nak bra­kuje trzech naszyj­ni­ków: z sza­fi­rów, rubi­nów i tego z czar­nych pereł.

– Jest pani tego pewna? – zapy­tał Ker­ridge.

– Codzien­nie wie­czo­rem spraw­dzam biżu­te­rię oraz stan zapa­sów koro­nek.

Koronki były w modzie – sta­no­wiły kosz­towny doda­tek, nie­kiedy wręcz bez­cenny. Uży­wano ich czę­sto do ozdoby oraz wykoń­cze­nia.

– Dla­czego wszystko jest pokryte kurzem? – zapy­tała panna Thom­son.

– Ludzie z Biura Odbi­tek Linii Papi­lar­nych pokryli wszystko prosz­kiem, by pobrać odbitki, zanim roz­pocz­niemy poszu­ki­wa­nia listów.

Ker­ridge wzbra­niał się przed zada­niem następ­nego pyta­nia. Jed­nak osta­tecz­nie się prze­mógł, wie­dział, że to jego obo­wią­zek.

– Dla­czego przy­pusz­czała pani, że gość panny Duval może być człon­kiem rodziny kró­lew­skiej?

– Cho­dziło o coś, co powie­działa moja wiel­można pani. Robi­ły­śmy zakupy w Fort­num’s. Sprze­dają tam pewien gatu­nek her­baty, który moja wiel­można pani szcze­gól­nie sobie upodo­bała. Wciąż tam były­śmy, gdy Jego Wyso­kość odwie­dził sklep. Wyda­wał się pod nie lada wra­że­niem mojej pani. Odcią­gnął ją na bok i szep­nął jej coś na ucho. Na to moja wiel­można pani zaru­mie­niła się i roze­śmiała. Przez resztę tam­tego dnia wprost try­skała rado­ścią.

– Lecz nie powie­działa na ten temat nic kon­kret­nego?

Panna Thom­son potrzą­snęła głową.

– Czy miała przy­ja­ciółkę? Damę, któ­rej mogła się zwie­rzyć?

– Nic mi o tym nie wia­domo.

– A może miała przy­ja­ciół wśród dżen­tel­me­nów?

– Tylko kapi­tana Cath­carta.

– Cóż, dzię­kuję, panno Thom­son, to wszystko. Może pani powró­cić do swo­ich zajęć. Pocze­kamy na przy­by­cie reszty służby.

Kiedy wyszła z pokoju, Ker­ridge spoj­rzał na Harry’ego podejrz­li­wie.

– Czy pań­ska rela­cja z panną Duval była czy­sto zawo­do­wej natury?

– Tak. Zapew­nia­łem jej ochronę i czy­ni­łem sta­ra­nia, by dowie­dzieć się, kto wysłał te listy.

– Jed­na­ko­woż przy­zna pan, że to oso­bliwe – powie­dział ostrym tonem Ker­ridge. – Oto słynna fran­cu­ska nie­rząd­nica, w któ­rej inte­re­sie leży zna­le­zie­nie boga­tego pro­tek­tora, widy­wana jest wyłącz­nie w pana towa­rzy­stwie.

– Panna Duval powie­działa mi, że nie chce… ekhem… wra­cać do swego dotych­cza­so­wego zaję­cia, dopóki autor listów nie zosta­nie wykryty.

– Jaka ona była?

– Powie­dział­bym, że była jedną z naj­zna­mie­nit­szych w swoim fachu. Widzi pan, nie cho­dzi jedy­nie o to, co potra­fią czy­nić w łożu, lecz także o to, jak wpraw­nie, jakże umie­jęt­nie są w sta­nie ocza­ro­wać i zaba­wiać poza nim. Była ser­deczna, bły­sko­tliwa i dow­cipna. I zabawna. Nie­zmier­nie ją lubi­łem.

– Lubi­łem? Nic ponad to?

– Nic.

Ker­ridge wycią­gnął duży zega­rek kie­szon­kowy i spoj­rzał na niego.

– Czas naj­wyż­szy, byśmy prze­słu­chali lady Rose.

Pod­czas podróży auto­mo­bi­lem do rezy­den­cji hra­biego Harry czuł się podle. Nie był do końca szczery z Ker­ridge’em. Dolo­res go ocza­ro­wała i zafa­scy­no­wała. Była nie tylko uro­cza i nie­zwy­kle pocią­ga­jąca sek­su­al­nie. Ema­no­wała nie­mal mat­czy­nym cie­płem. Na myśl o Rose Harry’ego prze­peł­niało poczu­cie winy. Tak, poca­ło­wał ją namięt­nie, a ona odpo­wie­działa tym samym, jed­nak gdy spo­tkał ją ponow­nie, wydała mu się zimna i nie­przy­stępna. Harry’emu nawet przez chwilę nie zaświ­tała w gło­wie myśl, że na co dzień odważna w wielu kwe­stiach Rose jest zwy­czaj­nie nie­śmiała. Jutro gazety zmie­szają ją z bło­tem. Kapi­tan był pewien, że sąsie­dzi, któ­rzy zna­leźli ją z rewol­we­rem w ręku, już podzie­lili się tą rewe­la­cją z prasą. O sprzą­taczce nawet nie wspo­mi­na­jąc.

Nikomu nie przy­szło do głowy, by powia­do­mić Daisy o wyda­rze­niach tego dnia. Prze­pro­wa­dziła więc wywiad roz­po­znaw­czy z dżen­tel­me­nem, który chciał udo­wod­nić żonie cudzo­łó­stwo, oraz z dwiema damami, które były wielce prze­jęte zagi­nię­ciem swo­ich zwie­rzą­tek domo­wych.

Czu­jąc, że ma w tej chwili pełną kon­trolę i odpo­wie­dzial­ność, Daisy posta­no­wiła sama zająć się spra­wami. Wyszła w poszu­ki­wa­niu zagi­nio­nych pupili i doszła do wnio­sku, że następ­nego dnia roz­pocz­nie obser­wa­cję żony dżen­tel­mena.

* * *

Rose jesz­cze raz opo­wie­działa ze szcze­gó­łami, co wyda­rzyło się tego ranka, jed­nak tym razem w obec­no­ści Brig­gsa, radcy kró­lew­skiego. Była blada i roz­trzę­siona. Harry pra­gnął ją pocie­szyć, lecz ani razu na niego nie spoj­rzała. Zamiast tego powie­dział więc do hra­biego:

– Ktoś wysy­łał pan­nie Duval listy z pogróż­kami. Wszyst­kie znik­nęły. Jestem świę­cie prze­ko­nany, że to wła­śnie autor owych listów stoi za tym mor­dem.

– Och, Rose, cze­muż nie powstrzy­ma­łaś się w ope­rze? Gro­zi­łaś tej kobie­cie śmier­cią.

– Co pro­szę?! – zapy­tał hra­biego ostrym tonem Ker­ridge.

– Nie musi pani odpo­wia­dać na żadne dal­sze pyta­nia – powie­dział szybko Briggs.

– Wolę odpo­wie­dzieć – powie­działa smutno Rose. – Nad­in­spek­tor i tak by się o tym dowie­dział. Osta­tecz­nie było tak wielu świad­ków. Mój narze­czony eskor­to­wał pannę Duval do opery. Byłam tym fak­tem wzbu­rzona. Czu­łam, że nisz­czy nasz zwią­zek, zada­jąc się publicz­nie z nie­rząd­nicą. Pode­szłam do niej pod­czas prze­rwy, gdy obie prze­by­wa­ły­śmy w kawia­rence w foyer, i rze­kłam: „Zostaw mego narze­czo­nego w spo­koju, ty ladacz­nico, albo cię zabiję!”.

– Och, na Boga, cze­muż to pani powie­działa? – lamen­to­wał Harry.

Po raz pierw­szy na niego spoj­rzała.

– Nie powin­nam była tego rzec. Ani pan, ani panna Duval nie byli­ście tego warci.

– Myślę, że czas już naj­wyż­szy zakoń­czyć to prze­słu­cha­nie – powie­dział Briggs.

– W rze­czy samej, idź do swo­jego pokoju – powie­działa lady Polly.

Harry patrzył, jak odcho­dzi. Nawet nie marzył, że byłby w sta­nie w jaki­kol­wiek spo­sób spra­wić, by Rose sza­lała z zazdro­ści. Być może mimo wszystko go kochała. Jed­nak z pew­no­ścią ni­gdy nie wyba­czy mu, że zabrał Dolo­res do opery. Nie powi­nien był dać się jej na to namó­wić.

* * *

– Ta sprawa wygląda bar­dzo źle dla lady Rose – powie­dział Ker­ridge, gdy Bec­ket wiózł ich do Sco­tland Yardu. – Hra­bia, nie zezwa­la­jąc na prze­szu­ka­nie jej pokoju, postą­pił niczym ostatni głu­piec. Gdyby oka­zało się, że nie jest w posia­da­niu bra­ku­ją­cej biżu­te­rii, byłby to pierw­szy krok w kie­runku oczysz­cze­nia jej z zarzu­tów.

– Może pan uzy­skać nakaz prze­szu­ka­nia.

– Miej­skiej rezy­den­cji hra­biego? Moje sta­ra­nia będą blo­ko­wane na każ­dym kroku.

– Muszę prze­ko­nać hra­biego i hra­binę Had­shire, by ode­słali gdzieś lady Rose. Gdy jutro ukażą się gazety, zosta­nie potę­piona jako mor­der­czyni. Tylko cze­kać, aż tłusz­cza pojawi się u jej drzwi.

– Z pew­no­ścią prasa poświęci jej wiele uwagi, jed­nak nie sądzę, by w tym przy­padku była napięt­no­wana.

– A cze­muż to?

– Gdyby lady Rose zabiła sza­no­waną damę, to co innego. Jed­nak jej narze­czo­nego widy­wano w towa­rzy­stwie fran­cu­skiej nie­rząd­nicy. Zosta­nie to uznane za zbrod­nię w afek­cie. Pro­szę się nie zdzi­wić, jeśli osta­tecz­nie to pan zosta­nie okrzyk­nięty łotrem, a nie lady Rose.

* * *

Daisy wró­ciła do domu. Wyczuła, że coś jest nie tak, gdy tylko Brum, kamer­dy­ner, otwo­rzył jej drzwi. Daisy miała klucz do drzwi wej­ścio­wych, jed­nak nie ocze­ki­wano, że będzie go uży­wać, chyba że w nagłych wypad­kach. Kie­dyś została nawet skar­cona przez lady Polly za samo­dzielne otwo­rze­nie drzwi. Hra­bina powie­działa jej wtedy: „Po cóż otwie­rać drzwi, skoro pła­cimy za to odpo­wied­niej służ­bie?”.

– Dzień dobry, Brum – powie­działa Daisy. – Coś taki ponury?

Potrzą­snął głową i oznaj­mił zło­wiesz­czo:

– Złe czasy nastały.

Daisy rzu­ciła mu pełne nie­po­koju spoj­rze­nie i pomknęła po scho­dach do pry­wat­nego salo­niku Rose. Młoda lady sie­działa w fotelu przed komin­kiem, w któ­rym tlił się ogień. Na jej kola­nach leżała otwarta książka. Daisy od razu zauwa­żyła, że Rose pła­kała. Uklę­kła obok niej.

– Cóż takiego się stało? Pro­szę, powiedz mi. Powiedz swo­jej Daisy.

Zmę­czo­nym, bez­na­mięt­nym gło­sem Rose opo­wie­działa jej o mor­der­stwie i swoim udziale w zna­le­zie­niu ciała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Daw­niej tym ter­mi­nem okre­ślano kobiety z pół­światka, pro­sty­tutki, które manie­rami i sty­lem życia naśla­do­wały damy. [wróć]