Następca tronu. Royalteen. Tom 1 - Anne Gunn Halvorsen, Randi Fuglehaug - ebook

Następca tronu. Royalteen. Tom 1 ebook

Anne Gunn Halvorsen, Randi Fuglehaug

3,4

Opis

Zakochać się w księciu to nie bajka, jeśli ukrywasz sekret, o którym nikt nie może się dowiedzieć.

Następca tronu to współczesna historia o miłości, o ponoszeniu konsekwencji za popełnione błędy, o przezwyciężaniu strachu – oraz o tym, jak to jest rządzić w mediach społecznościowych. 
Siedemnastoletnia Lena przeprowadza się z rodzicami do Oslo, by zacząć wszystko od nowa. Nauka  w liceum Elisenberg okazuje się sporym wyzwaniem. Na najsłynniejszym w całym kraju szkolnym dziedzińcu rządzą bliźnięta z rodziny królewskiej, Kalle i jego siostra Magrethe. Lena nawiązuje nowe przyjaźnie w kręgu ich znajomych, ale musi też mierzyć się z niechęcią ze strony Margrethe. No i oczywiście zakochuje się w księciu po uszy – z wzajemnością – ale boi się, że jej przeszłość może wszystko zniweczyć.
Lena skrywa bowiem pewne tajemnice i nie chce, by dowiedzieli się o nich jej nowi znajomi. Jednak, pod wpływem przełomowego wydarzenia, jakim jest zawał serca jej mamy, zdobywa się na odwagę i wyznaje światu prawdę…

Kopciuszek spotyka księcia, a pełen blichtru świat Plotkary zderza się z nastoletnim światem SKAM!

Jeszcze w tym roku ekranizacja Netflix!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (38 ocen)
11
7
11
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SpalonySloncem

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne.
00
Agataa47

Całkiem niezła

Kolorowa okładka może być trochę myląca. Gdybym miała do czegoś tę książkę porównać to klimatem i sposobem narracji kojarzy mi się odrobinę ze starymi polskimi młodzieżówkami, bo porusza poważne tematy, nie jest to słodka powieść dla nastolatków rodem z USA :) - zdecydowanie nie są to "Pamiętniki księżniczki", chociaż je też bardzo lubię. Główna bohaterka popełnia masę błędów, jest bardzo ludzka, pogubiona, zmaga się z tym komu może powierzyć swoją tajemnicę i jak ona będzie odbierana przez rówieśników. Zupełnie inna wersja historii miłosnej "normalna dziewczyna + książę", warto sięgnąć.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Halve kongeriget. Arvingen

© Randi Fuglehaug and Anne Gunn Halvorsen

First published by H. Aschehoug & Co. (W. Nygaard) AS, 2020.

Published in agreement with Oslo Literary Agency and Book/Lab Literary Agency.

Projekt okładki: © MARLENE DIEMAR / IMPERIET

Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Renata Kuk

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-171-2

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Teksty piosenek:

s. 72 Camilia Cabello Havana (2017)

s. 90 i 206 Sir Mix-a-Lot Baby Got Back (1992)

s. 280 Håkan Hellström Kom igjen Lena! (2002)

1NOWY POCZĄTEK

– Ej, no weź, Lena!

Głos, świeży jak poranek, ale wyraźnie zniecierpliwiony, napłynął z kuchni wraz z zapachem kawy.

– Już wstałam, mamo!

Lena zapatrzyła się na pulchne policzki chłopca. Ten widok nigdy jej się nie nudził. Niedawno na buźce Theodora pojawiły się nawet dołeczki, małe wgłębienia po obu stronach ust. Pokazywały się tylko wtedy, kiedy śmiał się z czyjejś miny albo kiedy łaskotała go po brzuszku. Zresztą śmiał się niemal przez cały czas, a wtedy ona też się śmiała, nawet teraz, mimo tak wczesnej pory i śmiertelnego zmęczenia. Stał w łóżeczku i kiwał na boki małą pupką, pogrubioną pieluchą. Lena pochyliła się, przycisnęła nos do policzka Theodora i wciągnęła w nozdrza jego zapach. Śmierdział mlekiem i bąkami.

Dobiegł ją odgłos szurania kapci. Po chwili w drzwiach stanęła mama z rękami splecionymi na piersi.

– Mocna przesada. Owszem, fizycznie wstałaś z łóżka, ale nic poza tym. Ubieraj się!

Sama miała na sobie ten niemożliwie paskudny różowy szlafrok, który nosiła chyba od stu lat. Wzięła Theodora na ręce, a on radośnie zamachał krótkimi nóżkami.

– Wiesz, że o ósmej masz być w szkole? Pierwszego dnia raczej nie należy się spóźniać. Chyba wszyscy uczniowie muszą być na miejscu, zanim zjawi się… tych dwoje?

Lena ruszyła w kierunku łazienki, powłócząc nogami.

– Ze wszystkich klas we wszystkich szkołach musiałam trafić akurat do tej. Theo, wiesz, że wolałabym zostać tu z tobą, prawda?

Mama pokręciła głową.

– Nasz młody szef na pewno zgadza się z moją opinią, że jesteś prawdziwą szczęściarą. Wiesz, ile osób marzy, by znaleźć się w tej klasie? Włóż coś ładnego, córeczko. I uczesz się!

Lena puściła oko do Theodora, zamknęła drzwi do łazienki i weszła pod prysznic. Stała pod strumieniem ciepłej wody, z zaciśniętymi powiekami, trochę za długo niż mogła sobie na to pozwolić.

W końcu wyszła z zaparowanej łazienki, w jednym ręczniku okręconym wokół ciała, a drugim na głowie. Otworzyła szafę, ściągnęła z wieszaka białą bluzę, wyłowiła dżinsy z wysokim stanem. Wszystko na autopilocie, nie zastanawiała się, czy strój jest odpowiedni na tę okazję ani jaki sygnał wyśle, jak to kiedyś miała w zwyczaju. W innym pokoju, innym mieście, Liv pewnie właśnie stała przed szafą i przymierzała połowę jej zawartości, nie mogąc podjąć decyzji. A może przygotowała ubranie poprzedniego wieczoru? Sławna dwójka zaś na pewno planowała takie rzeczy z kilkudniowym wyprzedzeniem.

Teraz ten temat wydawał się nieistotny.

Kiedy weszła do kuchni, mama siedziała z Theodorem przy stole i karmiła go kaszką. Lena wyjęła chleb i dżem. Zjadła przy blacie, jednocześnie robiąc kanapkę do szkoły, po raz pierwszy od ponad roku. Popiła ostatni kęs mlekiem i ruszyła do łazienki. Odprowadził ją sztucznie radosny głos mamy:

– Powiem mleku, żeby pomogło dżemowi wrócić do lodówki!

Zwykle Lena by odparła: „Dżem sam da sobie radę” czy coś w tym stylu. Dzisiaj jednak nic nie odpowiedziała. Szorując zęby powolnymi ruchami, czuła w środku ohydną mieszaninę napięcia i obojętności.

Nie była gotowa na rozpoczęcie tego dnia.

Nie była gotowa na rozpoczęcie tego roku szkolnego.

2ELISENBERG

Liceum Elisenberg nie przypominało żadnej ze szkół, do których Lena wcześniej chodziła.

Stanęła przed bramą i zapatrzyła się na ogromny, pomalowany na żółto murowany budynek. Przypominał pałac. Wielkie okna, niektóre prostokątne, inne łukowate. Szerokie, białe parapety. Stary, ale wyglądał na odnowiony i świeży, jakby nałożył makijaż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Nie było to dziełem przypadku, w takim miejscu nie toleruje się odłażącej farby i rozklekotanych klamek.

W przeciwieństwie na przykład do szkoły w Horten. Gimnazjum Orerønningen – popularnie zwane Kurworønningen – również odnowiono kilka lat temu, ale budynek nadal wyglądał jak szary tandetny barak. W ogóle jej dawne rewiry w porównaniu z tą częścią Oslo przypominały – tak, właśnie, przechodzoną kurwę. Na Frogner wszystko było takie… wymuskane. Stare, dobrze utrzymane budowle pyszniły się swoją urodą z niezmąconą pewnością siebie. Jakby stały tam od zarania dziejów. I w sumie tak właśnie było. Ta szkoła powstała ponad sto lat temu, jak wyczytała Lena w Wikipedii. Teraz dziedziniec powoli się zapełniał. Dziewczyny o długich prostych włosach i chłopcy w cienkich bomberkach przechadzali się dumnie jak wystrojone konie cyrkowe, z wysoko uniesionymi głowami. Niedostępni. Ale nie zamierzała się tym przejmować.

Nie przyszła tu po to, żeby zdobyć nowych przyjaciół.

Rodzice nieustannie powtarzali, że „mają nadzieję, że przeprowadzka do stolicy będzie dla niej szansą na odzyskanie życia towarzyskiego”. Sądzili, że wszystko się ułoży, jeśli tylko Lena zacznie, jak to określali, „od czystej karty”. Ona jednak marzyła tylko o tym, żeby mieć te trzy lata jak najszybciej z głowy, odebrać świadectwo i ruszyć dalej. Rodzice niczego nie rozumieli. Jej młodość się skończyła.

Równie dobrze mogli zostać w Horten. Tam też dawała sobie radę całkiem sama, odkąd wszyscy się od niej odwrócili. Dokładnie wiedziała, jak ma się zachowywać oraz kiedy i dokąd chodzić, żeby nie wyjść na osamotnioną ani nie wpaść na znajomych. Jakoś to wszystko działało. Ale kiedy tata dostał propozycję pracy w Oslo, rodzice uznali, że świetnie się składa, skoro Lena ma wrócić do szkoły, i nagle się okazało, że przeprowadzka do stolicy całą rodziną to doskonały pomysł. Podejrzewała, że myśleli głównie o sobie. Na pewno też mieli ochotę zacząć wszystko od nowa.

Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek wzywający na lekcje. Drgnęła, na chwilę zamarła, ale w końcu przenikliwy dźwięk ucichł, znów słyszała własne myśli. Zrobiła głęboki wdech, napełniła płuca powietrzem i wypuściła je powoli przez nos. „No to ruszamy”, powiedziała cicho do siebie i weszła do budynku.

3LENA Z „A” NA KOŃCU

Usiadła w wolnej podwójnej ławce na samym końcu, pod oknem.

Na razie wszystko przebiegało bez zakłóceń. Łysy nauczyciel o imieniu Ove przywitał się radośnie. Najwyraźniej nie napinał się w związku z tym, że to ich pierwszy dzień w liceum. Lena omiotła wzrokiem pozostałych uczniów. Część siedziała pojedynczo, nie odzywając się do nikogo, tak jak ona. Niektórzy jednak chyba dobrze się znali. Może wcześniej chodzili do tego samego gimnazjum? Jedno było pewne, w tej dopiero co powstałej klasie już istniała klika: kilka bardzo ładnych i bardzo szczupłych dziewczyn w, na oko, bardzo drogich ciuchach. I chłopak z lekką nadwagą, zaraźliwym śmiechem i pewnością siebie świadczącą o tym, że nie brakuje mu pieniędzy i znajomych.

Na szczęście nikt nie próbował do niej zagadywać. Chciała pozostać obserwatorką. Na razie udało jej się zauważyć, że mama miała rację. Tych dwoje zamierzało pojawić się na samym końcu.

Otworzyła torbę i wyciągnęła zeszyt, nieużywany od ponad roku. Ogarnęło ją dziwne uczucie na widok własnego pisma na okładce. Justin Bieber w serduszku. Jezu, co za dziecinada. A obok: Lena+Liv 4-ever. To wszystko należało do jakiegoś innego życia. Jej dawna najlepsza przyjaciółka właśnie zaczynała naukę w drugiej klasie liceum w Horten. Ciekawe, czy dalej była na profilu sportowym. Lena wyobraziła sobie Liv jako pewną siebie, wdrożoną w szkolną rutynę drugoklasistkę. Może udzielała się jako przewodniczka pierwszaków? Lena zaczęła zamalowywać napis w serduszku. Nagle poczuła bolesne ukłucie tęsknoty.

Z zamyślenia wyrwał ją głośny warkot silnika. Spojrzała za okno i zobaczyła, jak tuż przed wejściem zatrzymuje się czarny lśniący samochód. Przyciemniane szyby nie pozwalały zajrzeć do środka. Z przodu wysiadł mężczyzna w zwyczajnym ubraniu, ale ze słuchawką w uchu. Rozejrzał się uważnie, po czym dał znak pasażerom. Tylne drzwi otworzyły się niemal jednocześnie z obu stron i z wnętrza auta wynurzyli się następca tronu Karl Johan i księżniczka Margrethe. On miał na sobie niebieską bluzę z kapturem, dżinsy i białe sportowe buty. Ona – białe spodnie, czerwoną koszulkę i sandały. Oboje byli opaleni, a włosy mieli jaśniejsze niż zapamiętała. Przede wszystkim uderzyło ją to, jacy są… zwyczajni. No, ale oczywiście! To ona była zwykłą wsiurą i nie mogła przestać się na nich gapić. To było po prostu niesamowite na własne oczy ujrzeć królewskie bliźnięta, które tyle razy oglądała w telewizji, gazetach i na plotkarskich blogach, zobaczyć, jak wysiadają z samochodu niczym normalni ludzie z krwi i kości. Karl Johan i Margrethe rozmawiali uśmiechnięci w drodze do wejścia, jakby kontynuowali pogawędkę rozpoczętą w samochodzie.

Kilka sekund później stanęli w drzwiach do sali.

– Chwała ojczyźnie! – wykrzyknął radośnie książę, na co wszyscy się zaśmiali.

– Przepraszamy za spóźnienie – powiedziała do nauczyciela księżniczka Margrethe. – Wina Kallego, za dużo czasu poświęca fryzurze.

– Nic się nie stało – odparł z uśmiechem Ove. – Siadajcie. Możemy zaczynać. Witam wszystkich w liceum Elisenberg!

Margrethe zajęła miejsce w pierwszym rzędzie i uściskała obie sąsiadki. Wyglądało na to, że sporo osób zna ją i brata, pozostali gapili się na nich oczami wielkimi jak spodki. Lena starała się nie patrzeć, nie było to jednak takie proste. To naprawdę oni! Karl Johan zdawał się nic sobie nie robić ze spojrzeń, uśmiechał się szeroko do wszystkich i nikogo konkretnie zarazem, pewnym krokiem zmierzając w stronę tylnych ławek.

O rany, chyba nie zamierza tu usiąść? Lena wbiła wzrok w blat. Żałowała, że zajęła miejsce w podwójnej ławce. O nie. Kątem oka dostrzegła, jak książę siada na wolnym krześle. Czuła, że na nią patrzy. Na szczęście w tej samej chwili nauczyciel głośno odchrząknął, przesunął palcem po iPadzie, zmrużył oczy i powiódł wzrokiem po klasie.

– Witajcie w pierwszej A. Co tu jeszcze dodać? Wyglądacie na fajną ekipę. Aha, parę osób dołączy dopiero za kilka dni.

Zawahał się, znów spojrzał na ekran. Lena zastanawiała się, czy Ove się denerwuje. A niby dorosły człowiek.

– Ale zacznijmy od tych, którzy już są na miejscu – dodał i zaczął odczytywać listę obecności: – Karl Johan?

– Kalle – z uśmiechem poprawił go książę.

Kiedy rozbrzmiał dzwonek, wszyscy wstali, zbierając się do wyjścia, ale następca norweskiego tronu nie ruszał się ze swojego miejsca. I nagle wyciągnął rękę. Lena odwróciła się w jego stronę i uścisnęła ją, starając się uśmiechać przy tym tak niewymuszenie i naturalnie, jak tylko potrafiła.

– Lena.

– Miło cię poznać, Lene.

– Lena – poprawiła go mechanicznie.

– Hm?

– Mam na imię Lena. Z „a” na końcu. Jak w tej piosence, Ej no weź, Lena.

– Hm?

– No, jak w piosence. Håkan Hellström?

Wyciągnęła ramiona i wykonała kilka tanecznych ruchów.

– No wiesz… „Duduidudi, ej no weź, Leena”.

Wzrok Kallego zdradzał niepomierne zdumienie. Mówiła coraz szybciej i szybciej, brnęła dalej.

– Jak w tej starej piosence. Moja mama po prostu uwielbia Håkana Hellströma i dała mi imię na cześć tego utworu. A więc Lena. Cześć.

Kalle z rozbawieniem wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ale niech będzie. Hej, Lena – powiedział, mrużąc oczy.

Do tej pory nie zwróciła uwagi na to, jakie są niebieskie.

– Jak już mówiłem, miło cię poznać.

Zarzucił torbę na ramię i poszedł. Lena przycisnęła dłonie do rozgrzanych zaczerwienionych policzków. Idiotka. Książę jej się przedstawia, a ona bredzi coś o mamusi i Håkanie Hellströmie, a do tego jeszcze śpiewa? I tańczy!

4JAK RYBA NA LĄDZIE

To na pewno była jedna z tych szkół, gdzie wszyscy z drugich i trzecich klas mają stałe miejscówki w stołówce, a wszystkie pierwszaki chcą takie zdobyć. Lena wolała nawet nie myśleć, że mogłaby przypadkiem zająć czyjeś miejsce i w upokorzeniu musieć się z niego ewakuować albo jeszcze gorzej: trafić do stolika z fajnymi ludźmi. Dlatego usiadła na ławce na dziedzińcu, chociaż niebo zakrywały ciemne chmury i w każdej chwili mogło się rozpadać. Lubiła zapach powietrza tuż przed deszczem.

Nadal czuła zażenowanie z powodu rozmowy z księciem. Od tamtej chwili więcej się do niego nie odezwała, ledwo miała odwagę na niego spojrzeć. Teraz pewnie siedział na swoim stałym miejscu i opowiadał znajomym o tej dziwaczce z klasy. Może przedrzeźniał jej taniec.

Masakra.

Rozwinęła kanapkę. Z aluminiowej folii napłynęła woń makreli w pomidorach. Wgryzła się w kromkę i w tej samej chwili uświadomiła sobie, że popełniła błąd typowy dla nowicjuszy. Zła ławka. Za bardzo na widoku. Lena żuła gorączkowo, spieszyła się, żeby czym prędzej móc się schować. Już nie przeszkadzała jej samotność, kłopotliwie robiło się, gdy ludzie zaczynali się gapić i – wzdrygnęła się na samą myśl – próbowali coś zadziałać.

Przełykała tak szybko, że rozbolało ją gardło, jednocześnie wodząc wzrokiem dokoła, jakby wypatrywała kogoś konkretnego, jakby miała plan. Zauważyła kilka takich osób, które też nie miały z kim gadać na pierwszej lekcji. Teraz oczywiście zebrały się w grupkę. Na całym dziedzińcu nie było ani jednej samotnej osoby. No tak. Przypomniała sobie przerwy spędzane w towarzystwie Liv i całej reszty. Zwykle siadywali na takiej ławce jak ta i nawijali aż do dzwonka. Zawsze mieli mnóstwo tematów do omówienia. Kto z kim się zadał w ostatni weekend, co się wydarzyło na Instagramie, na Snapie, na TikToku. Co powinno trafić na Njus. Akurat za tym ostatnim tematem Liv nie przepadała. Pod koniec Lena nie mogła nawet o nim wspomnieć, bo nastrój od razu siadał.

I pomyśleć, że zdołała tak wszystko popsuć.

Zasłużyła na samotność.

– Ty na serio to jesz?

Aż podskoczyła. Nie zauważyła, że ktoś jeszcze tu jest. Uniosła głowę. Książę stał zaledwie parę metrów dalej. Musiała rozejrzeć się na wszystkie strony, żeby sprawdzić, czy na pewno mówi do niej.

– Ale co?

– No to. – Podszedł bliżej. – Katastrofę samolotową, krwawą rybę. Nie sądziłem, że ktoś to je!

Na jego twarzy widniał grymas obrzydzenia. Jej samotność i smutek gwałtownie zmieniły barwy, ustąpiły rozpalonej do czerwoności irytacji. What the fuck? Przyłazi tu i oznajmia, że jej jedzenie jest wstrętne? Nawet małe dzieci wiedzą, że nie wolno krytykować cudzych upodobań kulinarnych, to podstawowa zasada dobrego wychowania, a kto jak kto, ale on powinien coś wiedzieć na ten temat. Czyżby makrela w pomidorach nie była wystarczająco dobra dla członków rodziny królewskiej?

– Owszem, spożywam kwasy omega-3, witaminę D i wapń – odparła. – Dzięki czemu zapewne będę żyła znacznie dłużej niż ty.

– Jasne. Szkoda, że będziesz musiała mieszkać samotnie w leśnej chatce, z dala od ludzi, bo wszyscy będą cię omijać szerokim łukiem.

Lena pochłonęła resztę kanapki demonstracyjnie wielkim gryzem. Przeżuła powoli, patrząc księciu prosto w oczy, a na koniec się oblizała, jakby chciała podkreślić, że było pyszne. Czekała z odpowiedzią, aż połknie. Przynajmniej ona miała jakieś maniery.

– Będę miała bardzo fajnie w swojej leśnej chatce. A ty będziesz siedział w pałacu i żarł torty i… rosyjski kawior!

Zaśmiał się.

– Rosyjski kawior, a to dobre. Akurat nigdy nie próbowałem. Ale na pewno by mi nie podpasował. Nienawidzę ryb i owoców morza. – Wzdrygnął się gwałtownie.

Lena z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami.

– Nienawidzisz ryb i owoców morza? Ile ty masz lat? Sześć?

– Prawie szesnaście.

– Nie macie w domu kucharzy? Nie spotykacie się na wystawnych obiadach z innymi członkami rodzin królewskich? Co ci podają, kiedy w menu jest ryba czy skorupiaki? Pizzę Grandiosę?

Słowa płynęły strumieniem z jej ust, same z siebie. Jakby nagle po dwóch latach odkręcił się kurek. Jakby przez cały ten czas wszystko w niej buzowało, niewypowiedziane. Słysząc własny głos, zdawała sobie sprawę, że tak nie wypada, ale nie mogła się powstrzymać. Rany, jakie cudowne uczucie, znowu być… bezczelną dziewuchą. A on nieźle to znosił. W końcu był księciem. W dodatku nie byle jakim, a księciem skandalistą.

Przypomniała sobie zdjęcia, które były dosłownie wszędzie po zeszłorocznym Halloween. Następca tronu Karl Johan w spodniach baggy, za dużej koszulce z napisem NAV, z grubym złotym łańcuchem na szyi i… – ten widok naprawdę bolał – twarzą pomalowaną na czarno. Klasyczną blackface. Następnego dnia pojawił się również filmik przedstawiający księcia rapującego na estradzie. Musiał być nieźle nawalony. Albo najarany. W każdym razie nie dało się tego słuchać. Lena sama nie wiedziała, co było gorsze: jego rasistowski image czy całkowity brak rytmu. Przez parę dni całe Horten, a może i cały kraj, mówiło tylko o tym, że przyszły władca Norwegii pomalował sobie twarz na czarno. Lena śledziła komentarze w necie. Siedziała sama w domu i marzyła, by pogadać z kimś o najświeższym skandalu. I miała wielką chęć, musiała to przyznać, umieścić własny komentarz na Njusie, chociaż od poprzedniego razu minął cały rok.

– Grandiosa smakuje królewsko! – rzucił wesoło Kalle.

Nagle przysunął się do niej. Co teraz? Znalazł się tak blisko, że poczuła zapach mydła i męskich perfum. Uniósł rękę i szybko musnął palcem kącik jej ust.

– No – powiedział. – Teraz możesz pokazać się ludziom. Bez pomidorów na twarzy.

5W LESIE

Lena rozpięła stanik, ściągnęła bluzę i spodnie, tym samym zdejmując z siebie cały pierwszy dzień w nowej szkole. W samych majtkach zaczęła grzebać w jednym z wielkich brązowych pudeł przeprowadzkowych stojących na rozgrzanym poddaszu, które teraz należało do niej. Odnalezienie cienkich letnich sukienek było z góry skazane na porażkę. Włożyła to, co w miarę się nadawało: sprane czarne, bawełniane szorty z H&M i za dużą koszulkę na ramiączkach. Długie jasne włosy wprawnym ruchem spięła w koczek.

Gotowe. Nareszcie wolna.

Zbiegła na dół. Na schodach stały kolejne pudła i wielka donica, która nadal nie znalazła swojego miejsca. W przedpokoju na parterze też było ciasno. A wszystko spowijała woń smażonej cebuli. Z salonu dochodził fałszujący śpiew Håkana Hellströma. Mama podkręciła muzykę na ful, żeby zagłuszyć szum kuchennego wyciągu. Theo siedział na swoim krzesełku, wpatrzony w mamę radośnie pląsającą nad garnkiem pełnym beszamelu.

Lena nie miała ochoty zostać w tym miejscu.

Weszła do kuchni, wzięła Theodora na ręce, wsunęła stopy w klapki i zaczęła wyciągać spod schodów wielki wózek dziecięcy.

– Idziemy na spacer – zawołała, próbując przekrzyczeć Håkana i szum wyciągu.

– Teraz? Tylko wróć najpóźniej wpół do szóstej, zapiekanka rybna akurat będzie gotowa! Zabierasz Theodora? Nie musisz!

– Dodatkowy trening – zawołała Lena w odpowiedzi, manewrując nieporęcznym wózkiem.

Był stary i potwornie ciężki, ale „równie dobry jak nowy”, zdaniem mamy, która radośnie odgrzebała antyk na strychu, gdy urodził się Theo. Nie trafiły do niej żadne argumenty, że na rynku można znaleźć lżejsze modele, nawet nie wspominając o tym, że ładniejsze.

Maszerując wzdłuż szeregu domów na skraju lasu, Lena otworzyła mapę w telefonie. Przeprowadzka miała przynajmniej tę dobrą stronę, że dostarczyła jej nowych miejsc na spacery. Lena przeszła pod wiaduktem i ruszyła ku zielonym wzniesieniom, za którymi według mapy znajdował się szpital uniwersytecki.

Sierpniowe słońce przypiekało jej nagie ramiona. Podniosła budkę przy wózku, żeby nie świeciło na Theodora. Tego dnia wiele osób postanowiło poszukać w lesie spokoju i cienia. Ścieżka prowadząca na Nordmarkę, w głąb lasów przylegających do miasta, była pełna spacerowiczów w każdym wieku. Lena pospiesznie minęła grupę dziewczyn z ręcznikami zarzuconymi na ramiona i muzyką dudniącą z torby plażowej. Pewnie rozłożą się na jakiejś skałce, żeby omówić pierwszy dzień w szkole. Kilka z nich kojarzyła z Elisenberg. Może miały swoje stałe miejsce tak jak kiedyś ona i Liv. O tej porze roku po szkole biegły do domu, rzucały plecaki w przedpokoju, wsiadały na rowery i jechały na Reverompę, wskakiwały do wody, a potem rozkładały na pomoście ręczniki i leżały tam aż do zachodu słońca.

Lena przyspieszyła. Właściwie dlaczego idzie w ciszy? To do niej niepodobne. Otworzyła apkę z podcastami, wetknęła słuchawki do uszu i odnalazła najnowszy odcinek Harma i Hesetha, by przegonić dokuczliwe myśli. Zrobiła głośniej, lekko pokręciła głową. Próbowała wczuć się w rozważania na temat Kardashianek. Ze wzrokiem wbitym w korony drzew rytmicznym krokiem maszerowała przed siebie. Wózek gładko sunął po wygodnej drodze. Przegoniła komara, który wylądował niebezpiecznie blisko jej oka, i ku swojej irytacji stwierdziła, że policzek jest mokry.

Ogarnij się.

W środku kolejnego odcinka podcastu nagle przystanęła. Powinna już zbliżać się do chaty, którą obrała za cel wycieczki, a tymczasem wyrosło przed nią strome zbocze, wznoszące się pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Dopiero teraz zorientowała się, że droga opustoszała i właściwie już nie przypomina drogi. Zmieniła się w ścieżkę, pokrytą plątaniną grubych korzeni, ostrymi kamieniami i wielkimi szyszkami.

Lena spojrzała na mapę. Przecież to w tym kierunku wskazywała tamta niebieska tablica z napisem „Ullevålseter 3 km”. Co najmniej cztery kilometry stąd! Na ekranie mignęła informacja: „zostało 10%”. Dupa. Natychmiast włączyła tryb oszczędzania energii. Zdążyła jeszcze zobaczyć, że jest już za kwadrans szósta – za kwadrans szósta! – i ekran zrobił się czarny.

Podwójna dupa.

Poczuła, że kamyk uwiera ją w stopę. Czemu, do cholery, musiała wybrać się do lasu w klapkach? I jak to możliwe, że tu jest tak pusto? Podobno Oslo to tętniące życiem miasto, pełne nadludzi trenujących do kolejnego maratonu.

Trzeba zawrócić. Mama pewnie już się zastanawiała, gdzie też się podziali. Lena wyjęła słuchawki z uszu i wsadziła martwy telefon do kieszeni przy wózku. I nagle ten dźwięk. Pszszsz – świszczący odgłos z dołu. Pochyliła się.

Potrójna dupa!

Najwyraźniej jedna z opon nie zniosła trudnego terenu, bo teraz leżała płasko na ziemi. Lena próbowała popchnąć wózek, ale okazało się to niewykonalne. Odwróciła się więc i zaczęła ciągnąć. Jakby przesuwała potwornie ciężką drewnianą skrzynię. Nagle poczuła, że od długiej przerwy w szkole nic nie jadła. Może Theo też nie? Pogrzebała w torbie, zawsze leżącej pod siedzeniem. No, dalej, dalej… Proszę.

– Yes! – wykrzyknęła, czując pod palcami plastikowy korek.

Wyciągnęła saszetkę z jedzeniem, odkręciła i podała Theodorowi, który z radosną miną chwycił ją obiema rączkami. A więc przynajmniej nie umrą z głodu. W każdym razie Theo, dodała w myślach, przyciskając dłonie do burczącego brzucha. Od chwili, gdy skręciła z drogi pełnej ludzi, idąc za niebieską strzałką wskazującą w stronę Ullevålseter, minął niemal cały odcinek podcastu. A więc godzina. Może zostawić wózek i wziąć Theodora na ręce?

Usiadła na ścieżce. Theodor z zapałem wciągał przecier truskawkowy, jego policzki wydawały się jeszcze bardziej okrągłe niż zwykle.

– Hej, tłusty głuptasie. Co robimy? Naprawdę mam cię nieść na rękach taki kawał?

Theo uśmiechnął się i zagulgotał.

– Daaa – odparł.

Lena westchnęła i położyła się na ziemi.

6POD GÓRKĘ

Najpierw usłyszała ciężkie dyszenie. A potem odgłos kroków. Po stromym wzniesieniu długimi susami zbiegał chłopak w szortach i bez koszulki. Lena usiadła. Zdążyła pomyśleć, że powinna poprosić go o pomoc albo przynajmniej zjechać wózkiem ze ścieżki, żeby nie doszło do kolizji, ale nagle chłopak zawrócił i zaczął biec pod górę. Na szczycie wzniesienia znowu zawrócił i powoli pobiegł na dół – a potem znowu do góry.

Na szczycie pokazał się ktoś jeszcze, również w stroju treningowym, tyle że on nie biegł. Przystanął i wlepił wzrok w telefon. Poproszę, żeby mi pożyczył, ucieszyła się. Mężczyzna przez cały czas stał na wzniesieniu, a chłopak w szortach ponownie ruszył w dół. Ciacho. Opalone na złoto ciało, sześciopak błyszczący od potu. Szorty kończyły się w połowie uda, elastyczny materiał przylegał do skóry. Jasne włosy skręcały się w pukle nad czołem. Dopiero kiedy je odgarnął, Lena uświadomiła sobie, na kogo patrzy.

– Hej, Kalle – powiedziała. Podniosła się i otrzepała spodenki z igieł.

Kalle oderwał wzrok od zegarka.

– Lena?

Z zadowoleniem dostrzegła, że na jego już i tak zarumienionej od treningu twarzy pokazała się dodatkowa warstwa różu. Próbowała nie cieszyć się za bardzo z faktu, że zapamiętał jej imię. Następcy tronu na pewno przechodzą ostrą tresurę w tego rodzaju umiejętnościach. Poza tym wygłosiła przecież całą przemowę na ten temat.

– Co ty tu robisz? Trenujesz? Też lubisz biegi pod górkę?

Słowa płynęły z jego ust nieprzerwanym strumieniem. Czyżby się denerwował? Lena zdołała tylko pokręcić głową, a on mówił dalej:

– Bo to wzniesienie jest najlepsze w całym mieście, ale ludzie nigdy tu nie przychodzą. Nie mów nikomu. A ty… Pracujesz jako niania czy co? – Ruchem głowy wskazał wózek.

– Tak. To znaczy nie, to mój brat. Przebiłam oponę, nie mogę ruszyć tej landary. Chciałam dojść do Ullevålseter, przez całą drogę pilnowałam niebieskich tabliczek, ale nagle droga znikła, wózek nawalił, komórka padła, a mama na nas czeka… Oto, co tu robię. – Próbowała się uśmiechnąć, ale ku swemu przerażeniu poczuła, że jej wargi zmieniają się w krzywą drżącą kreskę.

O nie. Nie może się teraz poryczeć!

Kalle popatrzył na nią z powagą i powiedział, już wolno i spokojnie:

– Jeśli chcesz się dostać z wózkiem do Ullevålseter, musisz trzymać się drogi. A na pewno nie schodzić na letnią trasę. – Ukucnął przed wózkiem i pokazał język Theodorowi, który zapiszczał z radości.

– Jak to?

– Czerwony kolor to zima, niebieski to lato. Niebieskie trasy to zwykłe ścieżki. Czerwone to drogi. Nie możesz wchodzić z wózkiem na niebieskie… Jesteś nowa nie tylko w szkole, jesteś nowa w Oslo – stwierdził, podnosząc się.

Lena kiwnęła głową, zadowolona, że nie musi nic mówić. Gardło miała tak ściśnięte, że chyba nie zdołałaby dobyć głosu.

– Zresztą na Ullevålseter jest strasznie dużo ludzi. To samo nad Sognsvann. Tak się składa, że dotarłaś nad Båntjern, a to znacznie lepsze miejsce do kąpieli. Byłoby super pójść tam teraz, ale pewnie nie bardzo da się z… – urwał, robiąc ręką kółka w stronę głowy Theodora. – Z tym tutaj.

Lena przełknęła ślinę.

– To tutaj ma na imię Theodor – oznajmiła.

– Ej, przecież nie jego miałem na myśli! Miałem na myśli to… – Znowu zaczął kreślić dłonią kółka. – Ten statek kosmiczny, w którym siedzi.

Lena zaśmiała się krótko.

– No wiem. Sama w nim kiedyś jeździłam, ale jak twierdzi mama, po co kupować nowy, skoro stary jest równie dobry. – Dla zilustrowania swoich słów zakołysała wózkiem, który uniósł się na przebitej oponie.

– Taak… Nie najlepiej to wygląda. Jak zamierzasz wrócić do domu? Czekasz na kogoś?

Pokręciła głową.

– Jak myślisz, mogłabym pożyczyć telefon… od niego? – zapytała, bo nagle ogarnęły ją wątpliwości, jak powinna określać mężczyznę w szortach i ze słuchawką w uchu, który nadal stał na szczycie wzniesienia, demonstracyjnie zapatrzony w las.

– Od Rolfa? Pewnie. Ale gdzie mieszkasz? Niedaleko jeździ kolejka.

– Grevlingveien siedemdziesiąt pięć. Tuż obok kortów tenisowych.

Kalle się rozpromienił.

– Hemingbanen? W takim razie wystarczy przejść przez las, w tę stronę, i wyjdziesz na główną drogę. Chyba to lepsza opcja niż tłumaczenie komuś przez telefon, gdzie jesteś.

Oboje popatrzyli na gęste zarośla, a potem na wózek.

– Może tak… Ty weźmiesz brata, a ja zajmę się rakietą.

Lena kiwnęła głową, odpięła Theodora i wzięła go na ręce. Próbowała nie patrzeć, jak Kalle chwyta wózek i podnosi go nad głową silnymi ramionami. Ruszył prosto w las. Dosłownie. Nie było tam żadnej ścieżki, traktu, nic.

– Eee. Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Lena zerknęła na Rolfa Ochroniarza, który powoli szedł w ich kierunku, najwyraźniej całkowicie obojętny wobec faktu, że następca tronu właśnie zanurza się w gęste zarośla z nagą klatą. W dodatku z wózkiem dziecięcym nad głową.

– Aha, tylko trzymaj się tuż za mną, rakietą utoruję drogę.

Powoli zanurzali się w gęstwinę. Kalle z trudem utrzymywał równowagę. Lena już widziała w wyobraźni, jak książę potyka się, leci bezwładnie i pada jak długi prosto na wózek. Nie dała rady, zaczęła się śmiać. Pomyśleć, że to się dzieje naprawdę! Łaskotało ją w brzuchu.

Kalle również się zaśmiał.

– Rakieta zapewnia niezły trening. Możesz pozdrowić mamę. A jak tam z tyłu?

– Dobrze – odparła, wpatrzona w nagie złociste plecy.

Po chwili usłyszeli szum dochodzący z drogi i wkrótce stanęli na niewielkiej polanie obok ścieżki rowerowej. Z tego miejsca było już widać korty i komin ich domu. O rany, nieźle nadłożyłaby drogi, gdyby Kalle nie pokazał jej skrótu.

Ostrożnie postawił wózek i wyciągnął ręce do Theodora.

– Już możesz wrócić do domu – powiedział, delikatnie wsadzając go do wózka.

Lena wbiła wzrok w podrapane ramiona Kallego.

– Wielkie, wielkie dzięki. I przepraszam. Nie wyszedłeś z tego bez szwanku. Krwawisz. – Pokazała na jego łopatkę.

Kalle obrócił się tak gwałtownie, że jej dłoń uderzyła w jego spoconą pierś. Lena błyskawicznie cofnęła rękę. Kalle wykręcił głowę, próbując dojrzeć ranę.

– Chyba przeżyję. Zresztą zrobiłbym wszystko, byle tylko nie musieć znowu wbiegać na ten straszny stok – powiedział, strzepując z piersi jakieś małe stworzenie.

Ani drgnęło.

Strzepnął mocniej. Nie pomogło.

– No co jest, kurwa – rzucił, niespokojnie drobiąc w miejscu. – Kurwa, kurwa, kurwa. Nie puszcza, nie puszcza! Ble, ble, ble, co to jest? Tylko nie mów, że kleszcz! – krzyczał wysokim przenikliwym głosem.

Zaczął gorączkowo drapać czarną kropkę. Lena, niewiele myśląc, mocno chwyciła go za nadgarstek.

– Nie drap! – powiedziała stanowczo i pochyliła się, żeby obejrzeć z bliska zwierza, który przyssał się do piersi następcy tronu.

A potem zdecydowanym ruchem chwyciła potwora między kciuk i palec wskazujący i wykręciła w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Kleszcz puścił. Podniosła go i zbliżyła do twarzy Kallego, a ten odskoczył do tyłu.

– Voilà – powiedziała. – Oto winowajca. Nie wolno drapać, bo coś może zostać pod skórą. Ale proszę, tu masz kompletny egzemplarz.

Podeszła bliżej, a Kalle z przerażoną miną zrobił jeszcze kilka kroków w tył.

– Ech. Nie rzucę nim przecież w ciebie. Przyjrzyj się.

Kalle przełknął ślinę i powoli przysunął się do niej.

– Ma sześć nóg, wszystkie całe i nietknięte. Tutaj – szybko przesunęła palcem wskazującym nad czerwonawym śladem na skórze Kallego – nic nie zostało. Ale jeśli pojawi się czerwone kółko, lepiej idź do przychodni. Czy gdzie tam chodzisz w razie potrzeby.

W kącikach ust Kallego zaczął formować się uśmiech. Książę pomachał do Rolfa Ochroniarza.

– Daj mój telefon.

Stanął tuż obok Leny i poprosił, wskazując kleszcza:

– Podnieś go.

Kalle ściągnął usta w dzióbek i ustawił telefon na tryb selfie. Lena aż podskoczyła na widok swojej spoconej twarzy, zdążyła tylko zastygnąć w bezruchu, a Kalle strzelił fotkę i zaczął stukać w ekran, odczytując na głos swoje dzieło:

– „Duma. Przeżyłem atak kleszcza”.

Wysłał snapa i wsunął telefon za gumkę przy szortach.

Do kogo wysłał zdjęcie? I dlaczego nie zapytał, czy Lena nie ma nic przeciwko? A jeśli… Przełknęła ślinę. Co niby miałaby powiedzieć? Pewnie wysłał do kumpla. Zdjęcie raczej nie wycieknie. Kto jak kto, ale on musiał pilnować takich rzeczy.

Uśmiechnął się zawadiacko.

– Jasne, to wcale nie było żenujące. Dziękuję.

Kalle powoli ruszył z wózkiem w stronę zabudowań.

– Jesteśmy kwita. Uratowałem cię przed śmiercią w dzikich leśnych ostępach, a ty mnie przed zabójczym kleszczem. Teraz oboje możemy zacząć imprezę. Jak tam dotrzesz? To spory kawałek od Grevlingveien.

Lena nie odpowiedziała. Impreza? Oczywiście nikt jej nie zaprosił. Gorączkowo się zastanawiała, jak by tu zmienić temat.

– Bo chyba przyjdziesz?

Obojętnie wzruszyła ramionami, wzrok utkwiła gdzieś w dali, na połyskujących wodach fiordu. Może sprawiała wrażenie, jakby myślała o wszystkich imprezach, na których była i klikach, do których należała. Jakby impreza w Oslo nic dla niej nie znaczyła.

– A! – Kalle klepnął się w czoło. – Na pewno jeszcze nie jesteś dodana na czacie. Impreza odbędzie się w piątek, u Ingrid. Uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Wszyscy idą.

Zatrzymał się przed przejściem pod autostradą i spojrzał na Rolfa, który wyciągnął telefon. Lena domyśliła się, że dzwoni po samochód.

A więc to wszystko.

Koniec bajki.