Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Śnieg przykryje ślady zbrodni, ale nie zasłoni nieczystości duszy.
Zima. Kilkoro mieszkańców Pełni wraca pociągiem do domu. Podróż mija im spokojnie do czasu, aż życie traci jedna z pasażerek.
W pokrytym białym puchem miasteczku panuje przedświąteczna atmosfera, a podkomisarz Monika Gniewosz i jej córka urządzają się w nowo kupionym domu. Kiedy nad miejscowym jeziorem ktoś trafia na zwłoki kobiety i na jaw wypływa sprawa molestowania uczennic liceum, policjantka rzuca się w wir śledztwa. Wkrótce zostaje znalezione następne ciało.
Czy te wydarzenia mają coś wspólnego z zabójstwem w pociągu? Co się kryje w umyśle mordercy? Kolejne elementy układanki zaczynają tworzyć niepokojący obraz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Małgorzata Rogala, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktor prowadzący: Mateusz Witczak
Marketing i promocja: Joanna Zalewska
Redakcja: Monika Orłowska
Korekta: Katarzyna Smardzewska, Maria Moczko | panbook.pl
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Ilustracja na okładce: Caspar David Friedrich, Pejzaż zimowy | Staatliches Museum Schwerin
Zdjęcie autorki: © Marta Machej
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66570-10-8
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Co myśleć, kiedy wielka część ludzi,
pomimo popełniania grzechu nieczystości,
żyje sobie spokojnie i bez zmrużenia oka
pędzi na wieczne potępienie?
(Jan Maria Vianney)
ROZDZIAŁ 1
Miesiąc wcześniej
Liliana Jabłonowska siedziała w samochodzie na miejscu dla pasażera i próbowała spokojnym oddechem powstrzymać atak paniki. Zaciskając dłonie na pasku torebki, dyskretnie zerkała na zegarek i milczała, żeby nie rozpraszać Renaty. Obie miały świadomość, że jeśli za pięć minut nie dotrą do dworca, Lila nie zdąży na pociąg bezpośredni. Będzie musiała czekać przez kilka godzin na następny kurs, z przesiadką, i do Grudziądza dojedzie po północy. Siostra prowadziła szybko i pewnie, ale nawet ona nie miała wpływu na zmianę świateł zatrzymującą auta przed kolejnym skrzyżowaniem. Ledwo wydostały się ze Świętojańskiej, zaraz wpadły w korek na Władysława IV i tylko dzięki umiejętnościom Reni, która bez skrupułów wymusiła na kilku kierowcach pierwszeństwo przejazdu, wreszcie skręciły w 10 Lutego, a później w Dworcową. Kiedy Lila zobaczyła modernistyczny budynek oznakowany napisem „Gdynia Główna”, chwyciła bagaże leżące na tylnym siedzeniu i otworzyła drzwi samochodu, zanim siostra wyłączyła silnik. Wpadła z impetem do hali i jeszcze bardziej przyspieszyła, rezygnując z rytuału oglądania mozaik i malowidła na suficie, co zawsze robiła przy okazji wizyty u rodziny.
– Daj. – Renata dogoniła Lilianę i wzięła od niej torbę.
Pociąg stał na peronie, ale nikt już do niego nie wsiadał. Jabłonowska puściła się pędem w stronę ostatniego wagonu. Biegła, zmuszając mięśnie do jeszcze większej pracy, łapała konwulsyjnie powietrze, aż dopadła poręczy. Weszła do środka, a Renia podała jej bagaż. Chwilę później konduktor zatrzasnął drzwi. Rozległ się dźwięk gwizdka, szarpnęło, skład ruszył. Liliana oparła plecy o ścianę i próbowała wyrównać oddech. Jej serce tłukło się w piersi, krew szumiała w uszach i głowie, nogi drżały od niedawnego wysiłku. Musiała odpocząć, zanim pójdzie wąskim korytarzem, by znaleźć swój wagon i przedział.
***
Chciał związać się z kimś, z kim mógłby dzielić radości i smutki, wychowywać dzieci w duchu wspólnie wyznawanych wartości, spędzać wieczory przy lekturze Pisma Świętego albo słuchając muzyki. Jakiś czas temu poznał młodą kobietę, która oczarowała go już podczas pierwszej rozmowy. Mimo że dzieliło ich kilkanaście lat różnicy wieku, wszak on w przyszłym roku miał świętować czterdziestolecie, a ona niedawno przekroczyła drugą dekadę życia, poczuł, że są dla siebie stworzeni. Dziewczyna obracała wszystko, co mówił, w żart, nawet wiarę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale on, ujęty jej wdziękiem, inteligencją i wrażliwością, czekał, aż wybranka uwierzy, że on nie wyobraża sobie bez niej dalszej egzystencji. Postanowił, że jak tylko poukłada swoje sprawy zawodowe i prywatne, pojedzie do niej i poprosi o poważną rozmowę. Wreszcie nadeszła ta chwila, gdy podjął wszystkie potrzebne decyzje, kupił bilet na pociąg i wybrał się w piątek na wybrzeże. Chciał zrobić jej niespodziankę, więc nie uprzedził o planowanej wizycie. Wyobrażając sobie uśmiech dziewczyny, zdumionej jego widokiem, stwierdził w duchu, że jest szczęściarzem.
Teraz, w drodze powrotnej, patrząc przez szybę na niknącą z każdą sekundą zabudowę Trójmiasta, oszołomiony, pełen niedowierzania, próbował pojąć znaczenie tego, co zobaczył, gdy kobieta, o której myślał poważnie, dla której wiele chciał zrobić, otworzyła mu drzwi. Mimo że minęło południe, była owinięta szlafrokiem, miała bose stopy i zarumienione policzki. W pierwszej chwili pomyślał, że jest chora i ma gorączkę, więc poczuł wyrzuty sumienia, że brakiem zapowiedzi postawił ją w niezręcznej sytuacji. Zanim jednak otworzył usta, w głębi mieszkania usłyszał męski głos i kilkanaście sekund później zobaczył w przedpokoju blondyna o zwichrzonej czuprynie, któremu za ubranie służyły jedynie bokserki. Porażony, bez słowa zbiegł na parter i do wieczora włóczył się po mieście, bliski obłędu. Później wynajął pokój w hotelu i się upił. Nazajutrz czas do odjazdu pociągu spędził w Gdyni. Chociaż pogoda temu nie sprzyjała, spacerował bulwarem, snuł się po Wzgórzu Świętego Maksymiliana i Kępie Redłowskiej, oglądał domy na Kamiennej Górze, próbując dojść do siebie, zanim wsiadł do wagonu, by odjechać jak najdalej od miejsca, gdzie spotkało go coś tak potwornego.
***
Idąc wąskim korytarzem w stronę przedziału, Liliana usłyszała za plecami:
– Dzień dobry.
Kiedy zerknęła w tamtą stronę, niepewna, czy chodzi o nią, mężczyzna skinął głową na powitanie i posłał jej uśmiech jak dobrej znajomej.
– Dzień dobry. – Jabłonowska prześlizgnęła się spojrzeniem po jego twarzy.
– Widzę, że pani mnie nie poznaje.
– A powinnam?
– Ernest Maciejewski. Zakrystian z naszej parafii w Pełni. – Pasażer przestąpił z nogi na nogę.
– Przepraszam, rzadko chodzę do kościoła. Pan jest mężem kierowniczki domu kultury, prawda?
– Mhm. – Jego usta na moment wygiął grymas niechęci. – Jednak mnie pani kojarzy.
– Teraz tak. – Lila przełożyła do drugiej ręki ciążącą jej torbę. – W takim razie do zobaczenia. Idę odszukać swoje miejsce.
Na początku siedziała sama w sześcioosobowym przedziale, a później na stacji Gdańsk Główny dosiadła się do niej młoda kobieta. Dwudziestokilkulatka zajęła miejsce przy oknie, wyjęła smartfon i bezprzewodowe słuchawki. Skupiona na dźwiękach płynących do jej uszu, jednocześnie przewijała widok na wyświetlaczu. Całą sobą przekazywała, że, zajęta swoimi sprawami, nie ma ochoty na pogawędkę.
Liliana, zadowolona, że dziewczyna nie będzie jej zagadywać, oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Za każdym razem, gdy wracała z Gdyni po odwiedzinach u bliskich, czuła smutek z powodu rozstania, a jednocześnie zadowolenie, że wraca do domu, mimo że nic już jej nie trzymało w Pełni. Zamieszkała w miasteczku otoczonym lasami, ponieważ Norbert jej to zaproponował. Pobrali się po półrocznej znajomości i zajęli osobne lokum na poddaszu w domu Jabłonowskich. Lila szybko zapuściła korzenie. Mieszkanie miało osobne wejście, teściowie nie wtrącali się w życie młodych, ona znalazła pracę w liceum jako nauczycielka chemii i niedługo po ślubie zaszła w ciążę. A potem wszystko posypało się jak domek z kart. Prawie równocześnie z potwierdzeniem, że zostaną rodzicami, małżonkowie otrzymali również hiobową wieść, że u Norberta, przy okazji rutynowych badań, wykryto nowotwór trzustki. Trzy miesiące później organizm Liliany nie wytrzymał przewlekłego stresu, życia w napięciu, czepiania się nadziei, bezsennych, przepłakanych nocy. Poroniła. A po kilku następnych tygodniach została wdową. Od tragicznych zdarzeń minęły dwa lata i przez ten czas Jabłonowska wiele razy rozważała powrót do Gdyni, jednak po każdej wizycie na cmentarzu na wzgórzu rezygnowała ze swoich zamiarów. Prawdę powiedziawszy, istniał jeszcze jeden powód, dla którego żyła w Pełni. Nikomu oprócz niej nieznany, wywołujący na twarzy rumieniec wstydu i wyrzuty sumienia. A także tęsknotę.
***
Maciejewski wrócił do przedziału, gdy siedząca przy oknie kobieta o ciemnych włosach przegrała bitwę z dwojgiem dzieci i uległa prośbom o oddanie im zarekwirowanych tabletów. W pomieszczeniu natychmiast zapadła cisza. Pociechy pochyliły się nad sprzętem, a ich matka oparła głowę o wiszący w rogu zimowy płaszcz i zamknęła oczy. Ernest przez długą chwilę ślizgał się wzrokiem po jej twarzy i sylwetce. Drgające powieki i usta oraz zaciskane i rozluźniane dłonie powiedziały mu, że współpasażerka wcale nie odpoczywa, lecz myśli o czymś intensywnie. Obserwując ją, zastanawiał się, co takiego zajmuje jej umysł. Biorąc pod uwagę, że okres przedświąteczny w obecnych czasach zaczynał się już w listopadzie, wkrótce po Wszystkich Świętych, doszedł do wniosku, że szatynka, wzorem innych kobiet, myśli teraz już o jednym: przeżyć święta Bożego Narodzenia i dobrze się bawić w sylwestra. W domu Maciejewskich był to obecnie temat numer jeden. Zofia, jako szefowa domu kultury, koordynowała przygotowania do zabawy w ostatnią noc roku kalendarzowego, córka zaś, podekscytowana jej opowieściami, planowała, co na siebie włoży na młodzieżową imprezę. Chodziły słuchy, że Ekielscy zamierzają udostępnić swój dom nastolatkom, a Basia, będąc koleżanką z klasy Kacpra, młodszego syna artystki i przedsiębiorcy, należała do szczęśliwców, którzy zostali zaproszeni.
Gdyby Ernest miał większą siłę przebicia, jedynaczka musiałaby zrezygnować z udziału w zabawie, podczas której nie mogło jej spotkać nic dobrego. Ksiądz Cichy ostrzegał na ambonie, cytując Pismo: Trzymaj krótko swą córkę, jeśli zbyt zuchwała, bo gdy wyczuje twą słabość, będzie z niej korzystać[1]. Sęk w tym, że Maciejewskiemu brakowało siły, mimo że był obecny na każdej mszy świętej i często rozmawiał z ojcem Fabianem. Nie potrafił przeprowadzić swojej woli w takim zakresie, w jakim pragnął, bowiem w trudnych sytuacjach miał przeciwko sobie nie tylko córkę, ale i wspierającą jedynaczkę żonę, która wymuszała na mężu uległość lub kompromis. W dwóch jednak kwestiach Ernest był nieugięty; pierwsza dotyczyła ubrań. Maciejewski nie zgadzał się, by córka nosiła stroje, które jego zdaniem siały zgorszenie i budziły nieczyste pragnienia, a do takich należały bluzki z dekoltami, sukienki odsłaniające uda, obcisłe spodnie uwydatniające pośladki. Drugi jego sprzeciw dotyczył zespołu tanecznego w szkole. Zdaniem zakrystiana nic dobrego nie mogło wyniknąć z kontaktów dziewcząt z mężczyzną, który pożądliwie na nie zerkał i dotykał ich ciał pod byle pretekstem. Ernest dziwił się niefrasobliwości rodziców nastolatek, którzy powierzali trenerowi swoje dzieci. Sam stanowczo zaprotestował, gdy Basia poprosiła o zgodę na udział w treningach, i nie ugiął się pod naporem słów Zofii, która na przemian prośbą i groźbą usiłowała go zmusić do rezygnacji z zakazu. Dzięki temu wśród licealistek hałasujących teraz w sąsiednim przedziale nie było jego córki, a on nie musiał się wstydzić.
Ernest wyszedł z powrotem na korytarz, żeby sprawdzić przez szybę, co tam się dzieje, i zaraz tego pożałował. Przez otwarte drzwi pomieszczenia dochodziły do jego uszu dźwięki śmiechu i krzyków, jakby nie można było mówić do siebie półgłosem, a jego oczom ukazał się widok podłogi zasypanej okruchami z chipsów, opakowaniami po batonach i plastikowymi butelkami po napojach. Maciejewski odwrócił wzrok z niesmakiem i przy oknie zobaczył kolejną znajomą twarz. Można by pomyśleć, że wszyscy się tutaj umówili, gdyby nie wiedza, że chodziło o jedyny bezpośredni pociąg, który jadąc z północy na południe kraju, przejeżdżał przez Grudziądz i kursował tylko dwa razy w tygodniu.
***
Sebastian Gaber zostawił cztery podróżujące razem współpasażerki, którym od momentu zajęcia miejsc nie zamykały się usta, i wyszedł na korytarz. Uciekł stamtąd, nie mogąc znieść trajkotania, a teraz znów dobiegły do niego piski i chichot. W otwartym przedziale kilka nastolatek robiło wrzawę, jakby było ich tam trzy razy więcej. Siedział z nimi mężczyzna, który trzymał jakiś puchar i zaśmiewał się z tego, co mówiły. Gaber rozpoznał jego twarz i zdał sobie sprawę, że to licealistki z Pełni, a towarzyszący im człowiek jest ich trenerem tańca. Znał z widzenia większość ludzi z miasteczka, ponieważ prędzej czy później prawie każdy zaglądał do jego sklepu Ciuchy od Seby, a Filip Rogowicz był kimś w rodzaju lokalnego celebryty. Patrząc na trofeum w jego rękach, Sebastian pomyślał, że pewnie zespół wraca z turnieju, gdzie odniósł kolejne zwycięstwo. W innych okolicznościach może stanąłby na chwilę i złożył im gratulacje, ale teraz co innego zaprzątało jego umysł. Obserwując przez szybę mijane zabudowania, pola i drzewa, zastanawiał się nad otwarciem nowej filii swojego sklepu. Miał już upatrzonych kilka lokalizacji, pozostało podjąć decyzję. Po trwających przez jakiś czas zawirowaniach życiowych wyszedł na prostą i wszystko znów zaczęło mu się układać. Wiódł spokojną egzystencję bez większych zmartwień, z powodzeniem prowadził niewielką sieć ciucholandów. Czego chcieć więcej? A jednak miał kilka marzeń.
– Dzień dobry – usłyszał tuż obok.
Odwróciwszy się, rozpoznał zakrystiana Maciejewskiego.
– Dzień dobry – odpowiedział, licząc, że Ernest zaraz odejdzie.
– Sporo znajomych dziś w pociągu – kontynuował tamten i rzucił okiem w kierunku tancerek i trenera.
– Tak, widziałem. – Gaber podążył za jego wzrokiem. – Okropnie hałasują.
– Spotkałem też synową Jabłonowskich, ona chyba pochodzi z Gdyni, o ile dobrze pamiętam.
– Możliwe. – Sebastian nie miał ochoty na pogawędkę. Cenił sobie spokój i ciszę, nie lubił paplania o niczym. Wysłuchał więc Maciejewskiego, gdy ten powiedział mu o rekolekcjach adwentowych, z których teraz wracał, przyjął do wiadomości, że podobne odbędą się w Pełni, a później przeprosił i skłamał, że musi iść do wagonu restauracyjnego, kupić coś do jedzenia. Na szczęście Maciejewski nie zamierzał mu towarzyszyć.
[1] Stary Testament, Mądrość Syracha (Syr) 26,10. Wszystkie cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Sandomierz, Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu 2013.
ROZDZIAŁ 2
Dźwięk gwizdka dyżurnego ruchu wyrwał Jabłonowską z zamyślenia. Podniosła powieki i zwróciła wzrok w stronę okna. Za szybą zobaczyła tablicę z napisem „Tczew”. Po krótkim postoju na stacji pociąg ruszył w dalszą drogę. Do Grudziądza zostało jeszcze półtorej godziny jazdy, a do przedziału wszedł szpakowaty brunet w średnim wieku. Położył neseser na półce i zagłębił się w lekturze gazety. Lila przeniosła spojrzenie na współpasażerkę. Dziewczyna wciąż miała w uszach słuchawki i rytmicznie poruszała stopą. W pewnej chwili założyła nogę na nogę i krótka spódnica odsłoniła udo w czarnych rajstopach. Nowy pasażer zawiesił na nim wzrok.
– Idę do warsu po kawę – oznajmiła Jabłonowska. – Mogę państwu coś przynieść.
– To ja również poproszę małą czarną. – Młoda kobieta wyjęła jedną słuchawkę. – Dam pani pieniądze.
– Potem się rozliczymy. – Liliana odsunęła drzwi.
– Dobrze, w takim razie dziękuję. – Ona też wstała. – Pójdę do toalety. Będzie pan tutaj? – Pokazała wzrokiem bagaże.
– Oczywiście, wszystkiego przypilnuję – obiecał mężczyzna.
Aby dotrzeć do wagonu restauracyjnego, Jabłonowska musiała przejść przez trzy inne, następnie odczekać swoje w kolejce, zanim ruszyła w powrotną drogę z dwoma kartonowymi kubkami. Odsuwając przedostatnie przeszklone drzwi, stwierdziła, że zostało jeszcze kilkanaście minut podróży i gdyby wiedziała, że tyle czasu zajmie jej kupienie kawy, poczekałaby, żeby wypić ją spokojnie w domu teściów. W fotelu, przebrana w dres, przed telewizorem. Nagle pociąg zahamował, a później znów przyspieszył. Lila zatoczyła się i wpadła na drzwi toalety, z której ktoś usiłował wyjść. W szparze mignęła para oczu.
– Przepraszam. – Jabłonowska zdołała odzyskać równowagę. – Już. Moment.
Jednak osoba w kabinie cofnęła się do wnętrza, zamykając z powrotem drzwi. Szczęknął zamek.
W przedziale nikogo nie było, więc Liliana od razu sprawdziła, czy jej bagaż leży na półce, po czym postawiła jeden kubek na rozkładanym stoliku, a drugi przytknęła do ust. Kończyła pić, gdy do przedziału wrócił współpasażer. Skinął jej głową, zapewniając, że wyszedł tylko na chwilę, następnie oparł się o ścianę i zamknął oczy. Jabłonowska poszła w jego ślady. Wsłuchując się w miarowy stukot kół na torach, poczuła, że zaczyna odpływać w niebyt. Do rzeczywistości przywołał ją krzyk i głosy kilku jednocześnie mówiących osób. Lila próbowała rozróżnić padające słowa, jednak bez powodzenia. Rozmówcy stali zbyt daleko. Pomyślała, że grupa ludzi przygotowuje się do opuszczenia pojazdu. Podniosła więc powieki, żeby spojrzeć na zegarek, i stwierdziła, że faktycznie zbliża się koniec podróży. Ze zdziwieniem odnotowała również, że dziewczyny, która siedziała z nią w przedziale, wciąż nie ma, a kubek z kawą stoi nietknięty. Może współpasażerka spotkała kogoś znajomego i się zagadała? Tak czy inaczej, Jabłonowska postanowiła, że już nie będzie oferować obcym ludziom kupna napojów za własne pieniądze. Zdjęła z półki torbę, włożyła płaszcz, owinęła szyję szalikiem.
W tym momencie zachrobotało w głośniku i rozległ się komunikat:
– Szanowni państwo, zbliżamy się do Grudziądza. Pasażerów wysiadających prosimy o zabranie bagażu i…
W otwartych drzwiach stanął konduktor.
– Czy jechali państwo sami w przydziale, czy był z wami ktoś jeszcze? – spytał.
– Młoda kobieta – powiedziała Liliana. – Poszła do toalety, poprosiła o kupno kawy i… – Wzruszyła ramionami. – I nie wróciła. Właśnie zdałam sobie z tego sprawę.
– Jak wyglądała?
– Jasne, półdługie włosy, czarna spódnica, rajstopy i kozaki w tym samym kolorze, niebieski sweter. Średniego wzrostu.
– To jej bagaż? – Pracownik kolei wskazał walizkę na kółkach z doczepioną do uchwytu plakietką adresową i nie czekając na odpowiedź, przeczytał widniejące tam dane. Następnie wybrał w komórce numer i rzucił kilka słów, których Jabłonowska nie zrozumiała. Potem zwrócił się do pasażerów:
– Proszę, żeby państwo pozostali na swoich miejscach do czasu przybycia policji.
– Ale zaraz, dlaczego? – Liliana opadła na siedzenie.
– Właśnie – poparł ją brunet. – Z jakiego powodu? Co się stało?
– Kobieta, która podróżowała z państwem w przedziale, została napadnięta.
– Jak to napadnięta? – wyjąkała Jabłonowska. – W pociągu? W jakim jest stanie? – Wbiła wzrok w człowieka w granatowym uniformie i wyczytała odpowiedź z jego miny. – Nie żyje?
– Uhm – wychrypiał.
Lila poczuła napływającą falę mdłości. Przed jej oczami zaczęły latać czarne mroczki, nie była w stanie myśleć, sparaliżował ją strach. Gdyby nie siedziała, pewnie osunęłaby się bez sił na podłogę. Ledwo słyszała słowa konduktora, który znów coś mówił do telefonu, a później wyszedł na korytarz. Jabłonowska poczuła, że musi natychmiast opuścić wagon. Wyjść z niego od razu, gdy pociąg stanie, i starać się zapomnieć o niefortunnym zakończeniu podróży. Miała wrażenie, że zaraz zacznie krzyczeć. Zerwała się z miejsca i w tym momencie pojazd zahamował. Z trudem utrzymała równowagę. Kolejarz jakby czytał w jej myślach.
– Mają państwo poczekać – przypomniał, chowając smartfon. – Policja już jest na stacji. I pogotowie. Jeszcze nie wiem, co z pociągiem, czy pojedzie dalej.
– Ja tylko do Grudziądza. – Liliana ledwo poruszała ustami.
– Ja nie – oświadczył mężczyzna. – Mam dziś wieczorem ważne spotkanie w Katowicach, muszę zdążyć na czas.
– Nie mogę tego panu zagwarantować.
Po kilku minutach skład wjechał na peron. Jabłonowska otworzyła okno i wciągnęła haust powietrza. Zadrżała z zimna. Obserwowała, jak drzwi się otwierają, z wagonu wysiada kilkanaście osób, a do środka wchodzą lekarz i sanitariusz oraz cywil wraz z umundurowanym funkcjonariuszem. Odsunąwszy się od szyby, w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, Lila zadzwoniła do teściowej i zrelacjonowała jej, co się stało.
– Nie zdążę na bus do Pełni – dodała na zakończenie. – Mam nadzieję, że złapię następny, jeśli nie potrwa to zbyt długo.
– Tym się nie martw – odparła Bożena. – Ktoś po ciebie przyjedzie. Zostań na stacji, już robi się ciemno, nie spaceruj na zewnątrz, żeby nie zaczepił cię jakiś pijak.
– Spotkałam pana Maciejewskiego, jechał tym samym pociągiem.
– Kościelnego?
– Tak.
– Może zabrać się z tobą.
– Dobrze, powiem mu, jeśli go znajdę. Zdaje się, że jest już niezłe zamieszanie.
Lila włożyła komórkę do torebki i zobaczyła dwóch policjantów. Przeoczyła moment, gdy tu weszli. Jeden z nich zaprosił mężczyznę do sąsiedniego przedziału, a drugi został z nią.
– Komisarz Iwańczuk, komenda miejska w Grudziądzu. – Pokazał odznakę. – Chciałbym zadać pani kilka pytań.
– Nie mam pojęcia, czy w czymś pomogę. – Jabłonowska opowiedziała śledczemu, jak przebiegła podróż, i na koniec dodała: – Od chwili, gdy poszłam do warsu, już nie widziałam dziewczyny. Powiedziała mi, że idzie do toalety.
– Wyszły panie razem?
– Nie. Ja pierwsza. Ona dopiero się zbierała. – Przez głowę Liliany przemknęła ulotna myśl, następnie przed oczami mignął obraz.
– Widziała pani kogoś na korytarzu?
– Nie. Chyba nie.
– A może ktoś stał przy drzwiach między wagonami, w pobliżu WC?
– Nie. Było pusto. Nikogo nie widziałam. – Usłyszała w swoim głosie wahanie.
– A współpasażer? Co wtedy robił?
– Nie wiem.
– Zna go pani?
– Nie. Dołączył do nas w Tczewie, ale nie wiem, czy akurat tam wsiadł, może wcześniej był gdzie indziej, na przykład na korytarzu. Albo w warsie.
– Dobrze. – Policjant coś zanotował. – A więc co się działo w momencie, gdy obie wychodziłyście?
– Tamten mężczyzna podjął się pilnowania bagażu.
– Był w przedziale, gdy pani wróciła z kawą? – kontynuował śledczy.
– Nie, ale zaraz się zjawił. – Liliana skubnęła nitkę wystającą z szalika. – Wcześniej pytał pan, czy nikogo nie widziałam.
– Tak?
– To prawda, ale gdy przechodziłam koło toalety, ktoś właśnie z niej wychodził. Trącił mnie drzwiami, od razu się cofnął i zamknął od środka.
– Kobieta czy mężczyzna?
– Nie wiem. To było jak mgnienie. Zobaczyłam oczy, które zaraz zniknęły. Przez ułamek sekundy.
– Która to kabina?
– Od nas w prawo, na początku następnego wagonu. – Jabłonowska przyłożyła dłoń do czoła. – Przepraszam, że nic więcej… – Urwała, zmartwiona.
– W porządku. – Iwańczuk podał jej wizytówkę. – To na wypadek, gdyby pani coś się przypomniało.
Liliana schowała biały kartonik i włożyła płaszcz. Otuliła się nim i sięgnęła po torbę.
– Mogę już iść?
– Tak.
W tym momencie do przedziału zajrzał Maciejewski.
– Oo, jeszcze pani jest?
– Uhm. Już idę. Właśnie miałam pana szukać. Ktoś z mojej rodziny po nas przyjedzie. Może pan jechać z nami, bo następny bus do Pełni nieprędko.
– To bardzo miło z pani strony. – Zawahał się na moment. – W pociągu spotkałem Sebastiana Gabera, prowadzi u nas ciucholand, kojarzy pani?
– Tak. – Lila zapięła guziki. – Co z nim?
– Jeśli jest miejsce w samochodzie, może i on mógłby się zabrać?
– Oczywiście, nie widzę problemu.
ROZDZIAŁ 3
Pociąg wciąż stał na stacji, jedni pasażerowie jadący dalej wyglądali przez okna, inni wychodzili na zewnątrz i pytali pracowników kolei, co się stało. Zerwał się wiatr, zaczął siąpić deszcz. Lila czuła coraz większy chłód, dreszcze wstrząsały jej ciałem, miała obawy, że wyprawa do Gdyni skończy się przeziębieniem. Przełożyła wypchaną torbę do drugiej ręki i zerknęła na towarzyszących jej mężczyzn. Postanowiła im zaproponować, żeby razem schronili się w budynku stacji, ale w tym momencie usłyszała za plecami:
– Cześć, Lilka.
Znieruchomiała. Znała ten głos. Należał do zabójcy jej męża. Skoro go słyszała, Gustaw musiał wyjść na wolność. Tak szybko? Gdyby ona miała wpływ na werdykt sądu, szwagier spędziłby w więzieniu długie lata. Dlaczego, gdy wyjeżdżała, teściowie nie uprzedzili jej o powrocie Gutka? Odwróciła się powoli w jego stronę i podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Prawie się nie zmienił. Może trochę schudł i na jego twarzy pojawiło się kilka zmarszczek. Pod oczami zaś cienie. Albo tylko tak wyglądał w niekorzystnym oświetleniu latarni. Miał na sobie dżinsy i kurtkę przeciwdeszczową, w dłoni trzymał kluczyki do samochodu.
– Już cię wypuścili? – wykrztusiła zamiast powitania, z trudem przełykając ślinę. Miejsce niedawnego strachu zajęła rosnąca w szybkim tempie złość, z którą radziła sobie lepiej niż z rozdzierającą serce tęsknotą. Złość na niego i na siebie. Czuła się również winna oraz pokrzywdzona. Nie rozumiała, skąd wzięły się emocje, które zalały ją trudną do powstrzymania falą, i miała nadzieję, że Gustaw nie widzi w ciemności jej wzburzenia.
– Tak. – Chrząknął. – Odsiedziałem swoje i mnie wypuścili.
– Kiedy?
– W piątek. Na razie mieszkam u rodziców – uprzedził.
Mogła się tego domyślić. Niby dokąd miał pójść od razu po powrocie? Na szczęście ona miała osobne wejście na poddasze, więc istniała szansa, że ich drogi nie będą krzyżować się zbyt często.
– Co tutaj robisz? – sondowała.
– Przyjechałem po ciebie. Matka powiedziała mi, co zaszło, więc zgłosiłem się na ochotnika. – Przez jego oblicze przebiegł cień uśmiechu.
– Nie było potrzeby. Poczekałabym na bus – burknęła, nie zważając na obecność Gabera i Maciejewskiego.
Za to oni skinęli głowami Gustawowi, nie okazując zaskoczenia jego widokiem, choć przecież, jako mieszkańcy Pełni, musieli wiedzieć, do czyjego samochodu chcą wsiąść.
– Dzień dobry… Właściwie dobry wieczór – zaczął Ernest. – Na pewno możemy się z panem zabrać?
Małomiasteczkowa lojalność – pomyślała Lila. Wolałaby, żeby współpasażerowie wybrali transport lokalny i dodali coś w stylu, że z mordercami nie jeżdżą. Mogliby się unieść honorem i pokazać jej szwagrowi, co o nim sądzą, nawet za cenę poczekania na bus. Przynajmniej zakrystian, który na pewno był przeciwny eutanazji.
– Oczywiście, miejsca jest dosyć. – Gutek wziął bagaż Liliany i wskazał drogę.
– Nic od ciebie nie potrzebuję – mruknęła do jego pleców, zmuszając się, by pójść za nim.
Gdy ruszyli w stronę Pełni, rozpadało się na całego. Lila siedziała z przodu i śledziła miarowy ruch wycieraczek, które zbierały spadające na szybę krople. Kiedy zaczęła ogarniać ją senność, przeniosła wzrok na szosę oświetlaną długimi światłami. Omiatając spojrzeniem rosnące po obydwu stronach drzewa, słuchała rozmowy mężczyzn o zabójstwie w pociągu, spekulacji na temat możliwej wersji wydarzeń, słów zdziwienia, że nikt niczego nie zauważył, rozważań, jak policja radzi sobie z takimi sprawami. Gustaw zadał im kilka pytań, zdaniem Liliany jedynie z uprzejmości. Nie wyglądał na podekscytowanego zbrodnią, ale raczej na skupionego na jeździe i swoich myślach. Odezwał się, dopiero gdy minąwszy las, wjechał na prowadzący do miasteczka pas ruchu.
– Przed ratuszem będzie dobrze? – Spojrzał w lusterko na siedzących z tyłu pasażerów. Przytaknęli, więc zatrzymał samochód przed budynkiem władz miasta i otworzył bagażnik. Później odbił w boczną ulicę prowadzącą do domu rodzinnego Jabłonowskich i zagaił: – Słuchaj, Lila, przez wzgląd na przeszłość… – zawiesił na dwie sekundy głos – oraz fakt, że jesteśmy rodziną, chciałbym, żebyśmy zakopali topór wojenny.
– Jesteś mordercą, zabiłeś mojego męża – wybuchnęła Liliana. O reszcie wolała nie wspominać, ponieważ bała się, że znów zaleją ją uczucia, nad którymi podczas drogi zdołała zapanować. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczęła płakać w obecności Gutka.
– Pomogłem Norbertowi odejść, dobrze o tym wiesz – powiedział mężczyzna po chwili milczenia. – Prosił mnie o to, błagał. Napisał ostatnią wolę, widziałaś na własne oczy. Nie mógł znieść bólu, cierpienia, utraty kontroli nad swoim ciałem, zależności od innych i całej reszty tego, co się z nim działo.
– Mógł wyzdrowieć. – Lila poczuła pieczenie pod powiekami. – Dopóki człowiek żyje, zawsze jest nadzieja.
– W jego przypadku żadnej nadziei nie było. – Gustaw skręcił w lewo, w drogę prowadzącą do posesji. Minął zabudowania Ekielskich i zaparkował, po czym odwrócił się do bratowej. – Przypominam ci, że Berti miał raka trzustki w ostatnim stadium. Terminalnym. Był objęty opieką paliatywną. I jedyne, czego wtedy pragnął, to zachować godność. Nawet sąd wykazał zrozumienie.
Istotnie – pomyślała Liliana. Dlatego przy orzekaniu wyroku wziął głównie pod uwagę fakt, że oskarżony, podczas odwiedzin w szpitalu, włamał się do szafki w pokoju pielęgniarek i zabrał śmiertelną dawkę środka przeciwbólowego, żeby później wstrzyknąć ją bratu. I za kradzież skazał Gutka na dwa lata pozbawienia wolności.
– Nic mnie to nie obchodzi – odparła, otwierając drzwi. – Nienawidzę cię za to, co zrobiłeś. Nie masz pojęcia, co by było, gdybyś nie… – urwała i wysiadła z samochodu. – Cuda się zdarzają.
Szwagier zrobił to samo i wyjął z bagażnika torbę. Lila wyrwała mu ją z rąk i ruszyła w stronę furtki.
– Zaczekaj. – Chwycił ją za ramię.
– Puść. Wszystko przez ciebie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
– Dobry wieczór – zabrzmiało nieopodal.
Oboje odwrócili się na dźwięk głosu. Liliana rozpoznała Józefinę Brzozowską, zielarkę, która trudniła się przygotowywaniem zdrowotnych mieszanek do zaparzania, a także nalewek i soków. Podobno również stawiała karty, ale Jabłonowska nigdy nie odważyłaby się poprosić o przepowiednię w obawie, że usłyszy coś, o czym wolałaby nie wiedzieć. Starsza kobieta musiała nadejść od strony lasu, ponieważ trzymała w ręce koszyk pełen korzeni, liści i łodyg roślin. Mimo siąpiącego deszczu stała wyprostowana i miała pogodny wyraz twarzy. Witając Lilę i Gustawa, obrzuciła ich zaciekawionym spojrzeniem, a później rozchyliła usta, jakby chciała coś dodać, jednak z jej gardła nie wydostał się już żaden dźwięk.
– Dobry wieczór – odpowiedział Jabłonowski. Poczekał, aż Józefina odejdzie, i zwrócił się z powrotem do bratowej. – Coś ci powiem. – W jego głosie zabrzmiała złość. – Gdybyś nie była tak w siebie zapatrzona, może dotarłoby do ciebie, że Norbert miał prawo o sobie zdecydować, nawet jeśli ty tego nie akceptowałaś. Nie był ubezwłasnowolniony. Zastanów się trochę, zamiast obwiniać cały świat. I pomyśl, dlaczego to mnie, a nie kogokolwiek innego poprosił o spełnienie ostatniego życzenia.
Lila chciała zripostować, ale nie mogła znaleźć słów, które zraniłyby Gutka do żywego. Zadarła więc podbródek i nacisnęła przedramieniem klamkę. Poszła prosto do siebie, rezygnując z odwiedzin u teściowej. Zadzwoniła do niej ze swojego lokum, podziękowała za troskę i powiedziała, że idzie spać, ponieważ jest bardzo zmęczona po podróży. Leżąc w łóżku, włączyła telewizor, żeby obejrzeć wiadomości na kanale regionalnym. Zgodnie z jej przypuszczeniem, nadano krótki komunikat:
– W pociągu relacji Gdynia–Mysłowice znaleziono ciało dwudziestodwuletniej mieszkanki Grudziądza. Zwłoki znajdowały się w toalecie. – Na ekranie pokazano materiał filmowy. Kamera najechała na stojący skład, a następnie oczom widzów ukazała się reporterka w towarzystwie mężczyzny. – Panie prokuratorze, czy wiemy już, co zaszło w pociągu? – spytała.
– Trwają czynności zmierzające do ustalenia przebiegu zdarzeń. Sekcja zwłok pozwoli określić bezpośrednią przyczynę śmierci.
– Czy policja przesłuchała jakichś świadków?
– Tak.
– Czy popełniono zabójstwo?
– Bez komentarza.
– Miejmy nadzieję, że uda się prędko wyjaśnić tę makabryczną zagadkę – skwitowała prezenterka i dodała: – By uniknąć jeszcze większego opóźnienia pociągu i żeby nie wstrzymywać kursów kolejnych, wagon, w którym zmarła kobieta, został odczepiony od składu i pozostawiony do dyspozycji prowadzących śledztwo.
Lila wyłączyła telewizor. Zgasiła również światło i otuliła się kołdrą po podbródek. Była zmęczona, ale sen nie nadchodził. Czuła niepokój, którego przyczyny nie potrafiła ustalić. Po bezskutecznym przewracaniu się z boku na bok wstała i podeszła do okna. Przycisnęła nos do szyby, próbując w ciemnościach coś dostrzec. Deszcz już nie padał, ale niebo było zasnute chmurami. Mimo to po chwili zauważyła czerwony, ruchomy punkt. Ktoś stał na drodze, przed jej oknami, i palił. Liliana pomyślała o Gutku i zdziwiła się, że szwagier nie został przed domem, na werandzie, tylko wyszedł na drogę. A może to nie był on? Wpatrywała się w zakapturzoną postać, nie mogąc rozstrzygnąć, kto tkwi za ogrodzeniem. Patrzyła na tego człowieka do momentu, gdy on nagle skierował wzrok w jej stronę. Mimo że nie widziała jego oczu, fizycznie poczuła na sobie ich spojrzenie, jakby miało moc przenikania przez szkło i mrok. Lilianie zrobiło się nieswojo. Wróciła do łóżka, drżąc z zimna i emocji. Tuż przed zaśnięciem przypomniała sobie powrót z wagonu restauracyjnego, nagłe hamowanie i uderzenie w drzwi toalety. Zdała sobie sprawę, że być może wtedy przez sekundę lub dwie widziała zabójcę dziewczyny, o której mówiono w wieczornym serwisie informacyjnym. Tylko co z tego, skoro nie umiałaby go zidentyfikować?
ROZDZIAŁ 4
Teraz
Podkomisarz Gniewosz wjechała na dukt biegnący przez las od ostatnich zabudowań Pełni do posesji Dobrzyńskiego i zwolniła. Terenówka grzęzła w śniegu. Monika pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, Michał będzie musiał odśnieżyć całą drogę, ponieważ władze miasteczka w pierwszej kolejności przywracały przejezdność najliczniej uczęszczanych szlaków. Zatem Gniewosz i Dobrzyński mieli wybór: czekać nie wiadomo jak długo albo wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chcieli, żeby Kornelia i Eliza najpóźniej pojutrze nie miały kłopotu z dotarciem do szkoły, Michał mógł zrobić zakupy, a Monika zdołała dojechać do pracy w komisariacie.
Z nastaniem grudnia temperatura spadła poniżej zera, a okolicę pokryła kilkunastocentymetrowa warstwa śniegu. Ci mieszkańcy Pełni, którzy potrafili obserwować zmiany zachodzące w naturze i wyciągać z nich wnioski, twierdzili, że nadeszła już zima i mróz utrzyma się co najmniej do stycznia. Tego zdania był również Dobrzyński, właściciel pensjonatu nad jeziorem, owdowiały ojciec Lizki, jeden z pierwszych przyjaciół podkomisarz Gniewosz. To od niego Monika wiedziała, że chociaż owady i zwierzęta zapadły w sen, nie cała przyroda zamarła. W gałęziach drzew buszowały pozostające w Polsce mysikróliki i sikorki oraz przybywające z północy jemiołuszki. Niekiedy policjantce udawało się je dostrzec podczas spacerów po lesie. Słyszała również stukot wydawany przez żerujące dzięcioły, widywała tropy saren i dzików, a także ślady siekaczy na pniach świerków, znak, że jelenie szukały tu nie tylko pożywienia, ale i zaspokajały zwiększone zapotrzebowanie na minerały.
To była druga zima Moniki w Pełni. Pierwszą ledwo pamiętała. Wkrótce po przeprowadzce z Warszawy pod koniec października ubiegłego roku, jako nowa pracownica wydziału kryminalnego komisariatu, zajęła się sprawą zaginięcia dwóch kobiet. Śledztwo pochłonęło ją bez reszty, a jego wynik nie tylko przerósł jej wyobrażenia, ale również przyniósł szacunek wśród lokalnej społeczności. Wypełniając czynności zawodowe, Gniewosz musiała również zająć się rodzinnymi problemami, a przede wszystkim formalnym rozstaniem z mężem stosującym wobec niej przemoc. Wtedy, zbyt spięta oczekiwaniem na rozprawę rozwodową, a później na oficjalny dokument z orzeczeniem o winie Wojciecha, nie potrafiła cieszyć się przedświąteczną atmosferą, wszechobecną bielą i skrzypiącym pod butami śniegiem, choć dała się namówić nowym znajomym na udział w zabawie sylwestrowej. Dopiero gdy procedurom sądowym stało się zadość, Monika poczuła ulgę. Skupiła się na zapuszczaniu korzeni w odciętym od głównych dróg miasteczku, co późnym latem zaowocowało decyzją o kupnie opuszczonego od kilku lat domu. Ona i Kornelia wprowadziły się do niego na jesieni po odświeżeniu fasady i gruntownym posprzątaniu wnętrza, jednak mimo upływu ponad dwóch miesięcy policjantka, za każdym razem, gdy skręcała w odnogę prowadzącą do ukrytej wśród sosen działki, nie dowierzała, że domostwo, z którym czuła niewytłumaczalną więź od momentu, gdy pierwszy raz je zobaczyła, należy do niej. Wcześniej Gniewosz, rezydując z córką w pensjonacie Dobrzyńskiego, podczas porannych przebieżek często oglądała niezamieszkane siedlisko. Zauroczona posesją oraz otoczeniem, pewnego dnia stwierdziła, że jeśli ona i Nela mają zostać w Pełni na stałe, powinny mieć swoje cztery kąty. Następnie złożyła ofertę kupna mieszkającym na wybrzeżu właścicielom, którzy wystawili nieruchomość na sprzedaż.
Widok płotu przerwał Monice snucie wspomnień. Policjantka wjechała na teren gospodarstwa i zaparkowała na klepisku dawnej stodoły. Mimo szarówki na zewnątrz, w oknach nie paliło się światło. Na myśl, że Kornelia jeszcze nie wróciła ze szkoły, Gniewosz poczuła ukłucie w okolicy serca, zatem po wejściu do sieni sprawdziła powiadomienia w telefonie. SMS, którego nadejścia wcześniej nie usłyszała, stłumił jej niepokój w zarodku:
Mamo, obiad zjem u Dobrzyńskich. Robię projekt z Lizką, więc później jej tata mnie odwiezie. Pa.
No to wszystko jasne – pomyślała Monika, zdejmując kurtkę i buty. Włączyła gaz pod garnkiem z zupą, którą ugotowała wczoraj córka, i poszła napalić w piecach. Gdy usiadła w kuchni nad talerzem z dymiącą zawartością, za szybami panowała już ciemność rozjaśniona jedynie bielą zalegającego wszędzie śniegu. Barszcz czerwony z dodatkiem posiekanej natki i ziemniaków, pachnący czosnkiem i majerankiem, nie tylko smakował wybornie, ale również rozgrzewał. Gniewosz, jedząc z apetytem, pomyślała kolejny raz, że Nela podjęła dobrą decyzję, idąc za głosem serca i wybierając w Pełni szkołę gastronomiczną zamiast ogólnokształcącej. Dziewczyna, mimo początkowego niezadowolenia z przeprowadzki, nie tylko z łatwością zaadaptowała się w nowym miejscu, ale również, wraz z przyjaciółką, rozwijała pasję kulinarną i zdobywała doświadczenie, między innymi przygotowując latem śniadania i obiadokolacje dla gości wynajmujących pokoje w pensjonacie Dobrzyńskiego. Wtedy też zdała egzamin z dojrzałości, gdy zamordowano jednego z turystów, a życie innego znalazło się w niebezpieczeństwie. To było drugie poważne śledztwo, które Gniewosz i Sokół, partner w pracy, doprowadzili z sukcesem do końca, i po nim, podobnie jak po pierwszym, znów nastały tygodnie spokoju, gdy czas mijał policjantom głównie na zajmowaniu się drobnymi kradzieżami, bójkami i karaniem mandatami osób pływających w jeziorze po spożyciu alkoholu. Tempo życia zawodowego przyspieszyło wraz z końcem wakacji i początkiem roku szkolnego, głównie za sprawą corocznych pogadanek dla uczniów na temat odpowiedzialności karnej nieletnich, zasad postępowania, gdy jest się świadkiem czynu zabronionego, nasilającej się cyberprzemocy.
***
Po południu ruch w lokalu U Elżbiety zmalał, ale przed wieczorem miejsce znów wypełniło się klientami. Zaczął się okres przedświąteczny i ludzie, mimo zimna i śniegu, częściej wychodzili z domów, kupowali prezenty, oglądali nową dostawę ubrań w ciucholandzie, a później, zmarznięci, wpadali do baru ziemniaczanego, żeby zjeść pyzy lub placki. Każdego dnia, dopóki były otwarte punkty handlowe, Elżbieta Łabęda mogła liczyć na obecność klientów i mimo usytuowanej obok pizzerii Boguszów, nigdy nie narzekała na ich brak. Gości przyciągały tutaj nie tylko domowe posiłki, ale też wnętrze urządzone na wiejską modłę. Wiekowe meble, drewniane belki na suficie i bejcowana podłoga tworzyły klimat babcinej chaty, który dopełniały koronkowe firanki oraz donice z azaliami. Stali bywalcy mówili, że można tu poczuć ducha dawnych lat, a siedzenie przy stole nakrytym lnianym obrusem wywołuje w nich wspomnienia i tęsknotę za przeszłością.
Elżbieta lubiła swoje zajęcie i cieszyły ją obroty, dzięki którym mogła nie tylko dokładać się do budżetu rodziny, ale również stworzyć miejsce pracy. Coraz częściej myślała o zatrudnieniu drugiej osoby do pomocy. Także teraz, gdy stojąc za ladą, omiatała wzrokiem pomieszczenie, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Widząc zadowolenie na twarzach klientów, pochłoniętych jedzeniem i rozmowami, Łabęda usiadła na wysokim stołku, żeby dać odpocząć nogom, i nabrała ochoty na cappuccino. Na szczęście ekspres stał obok, więc Elżbieta, nie ruszając się z miejsca, podstawiła filiżankę pod dysze i już po chwili dotknęła ustami smakowitej piany. W tym momencie zawieszony nad drzwiami dzwonek wietrzny obwieścił przybycie nowego gościa. Kobieta spojrzała w stronę wejścia, rozczarowana, że jej kawa wystygnie, i zobaczyła Urszulę. Na widok córki kąciki ust matki podniosły się w uśmiechu, lecz zaraz opadły, gdy dziewczyna usiadła po drugiej stronie blatu i spytała bez wstępów, z poważną miną:
– Czy mogłabym zrezygnować z tańca?
Elżbieta otworzyła szeroko oczy, zaskoczona. Nastolatka kochała tańczyć w szkolnej formacji hip-hopowej, była uzdolniona, miała poczucie rytmu oraz świadomość ciała i ruchu. Grupa, do której należała, wyjeżdżała na turnieje i osiągała na tyle znaczące sukcesy, że coraz częściej mówiło się o dziewczynach z Pełni w świecie tańca zespołowego. Łabęda pamiętała, jak Ula rok temu złamała rękę i ominęło ją kilka występów. Jedynaczka najpierw płakała, a później zacisnęła zęby i z determinacją pracowała z rehabilitantem nad odzyskaniem pełnej sprawności kończyny.
Matka upiła trochę kawy.
– Co tak nagle? – spytała. – I czy możemy to omówić w domu? Teraz nie jest dobry moment. – Spojrzała wymownie w stronę klientów.
– Wiem, ale nie chcę, żeby tata się dowiedział. Już kilka razy miałam ci o tym powiedzieć, ale ciągle traciłam odwagę. Myślałam, że może przesadzam albo coś źle zrozumiałam. – W oczach Uli pojawiło się zagubienie.
– Zaczekaj. – Elżbieta podeszła do pracownicy i poprosiła ją, żeby zajęła się barem przez kwadrans. – Muszę porozmawiać z córką, to pilne – wyjaśniła i dała znak Urszuli. Gdy usiadły przy stole na zapleczu, zawiesiła na niej pytający wzrok. – Dlaczego zamierzasz zrezygnować ze swojej pasji? I z jakiego powodu tata nie może się o tym dowiedzieć? Przecież gdy przestaniesz brać udział w turniejach, i tak się zorientuje.
– Do tego czasu coś wymyślę. – Dziewczyna zaczęła obracać pierścionek na palcu.
– Okej, mów, co się dzieje. – Elżbieta oparła przedramiona na blacie.
– Trener… – zająknęła się Urszula. – Pan Rogowicz… dziwnie się zachowuje. Dziewczyny mówią o nim, że jest obleśny. On komentuje mój wygląd i kiedyś…
– Co to znaczy, że komentuje twój wygląd? W jakim sensie? Chodzi o ubiór?
– Nie. Powiedział, że mam świetną figurę, właściwe proporcje, chodziło mu o biodra, biust i tak dalej, że powinnam chodzić na wybiegu dla modelek.
– Słucham?! – Informacja tak ją zszokowała, że Łabęda nie miała pewności, czy dobrze zrozumiała słowa córki.