Na pewno? - Paweł Leśniak - ebook
NOWOŚĆ

Na pewno? ebook

Paweł Leśniak

4,5

23 osoby interesują się tą książką

Opis

W okolicach Krakowa dochodzi do serii porwań młodych osób. Jednym z uprowadzonych jest syn obcokrajowca, milionera, który otrzymuje żądania okupu za życie swojego dziecka. Zasada jest prosta – zero policji, inaczej chłopak zginie.

Gdy wplątana w działania porywaczy Agata zostaje zauważona przez prawą rękę szefa, bezwzględni mafiosi wyznaczają jej zadania, które wymagają od niej przekraczania granic jej moralności. Ich odmowa równa się śmierci. Niespodziewanie otrzymuje telefon od podinspektora Roberta Zalewskiego z Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu. Dziewczyna ma się stawić u niego osobiście. Niestety, kontakt z policją szybko komplikuje życie Agaty i sprawia, że część grupy przestępczej przestaje wierzyć w jej lojalność.

Czy porwany chłopak przeżyje? W jakim celu podinspektor wezwał Agatę? Czy kiedy jej życiu zagrozi niebezpieczeństwo, posunie się do działań, od których nie będzie już odwrotu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 405

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Logana

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
KatarzynaK89

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, czekam na następną część 🙂
00
czytanienaplatanie

Nie oderwiesz się od lektury

Klątwa drugiego tomu? Na pewno nie tym razem. „Na pewno?” to druga część cyklu kryminalnego Pawła Leśniaka z podkomisarz Ireną Adamczuk i w jej przypadku absolutnie nie można mówić o klątwie, bo Autor ponownie zaskakuje nieszablonową fabułą, mrocznym klimatem i ogromnym realizmem w kreacji bohaterów, a wciągając czytelnika w bagno krakowskiej gangsterki, trzyma w kleszczach napięcia aż do budzącego emocje zakończenia. O klątwie można tu mówić jedynie w kontekście głównej bohaterki, bo zdaje się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Balansując pomiędzy dwoma światami, policyjnym i przestępczym stąpa po naprawdę cienkim lodzie, choć to gorący sierpień, a przerost ambicji i chęć wykazania się mogą ją w końcu zgubić. Mały błąd może kosztować ją wycieczkę do lasu, z której nie będzie powrotu, ale i śmierć innych osób, za które czuje się odpowiedzialna. Życie zakłóca jej nie tylko wezwanie do nowosądeckiej policji i ponowny kontakt z podinspektorem Robertem Zalewskim, z którym wiąż...
00
AAJac

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Na pewno?" to drugi tom cyklu "Podkomisarz Irena Adamczuk" autorstwa Pawła Leśniaka, który wciąga nas w mroczny świat przestępczości w okolicach Krakowa. Historia porwań młodych osób, w tym syna hinduskiego milionera, jest pretekstem do ukazania brutalności i bezwzględności działania przestępców oraz konfliktu moralnego, jaki towarzyszy głównej bohaterce, Agacie, w jej próbach przetrwania w świecie zbrodni. Wprowadzenie postaci podinspektora Roberta Zalewskiego dodaje nowy wymiar zagadce, gdyż stawia on Agacie pytania, które mogą radykalnie zmienić bieg wydarzeń. Leśniak w sprytny sposób układa intrygę, prowadząc przez kolejne zwroty akcji, aż do rozwiązania, które trzyma w napięciu do ostatniej strony. "Na pewno?" to dreszczowiec pełen emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. W drugim tomie cyklu Paweł Leśniak udowadnia swoje mistrzostwo w kreowaniu realistycznych postaci i napiętej atmosfery. Główna bohaterka, Agata, staje w obliczu trudnych wyborów moralnych, co nadaje jej posta...
00

Popularność




Re­dak­cja: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat
Ko­rekta: Bar­bara Wrona
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Ry­sunki: Pa­weł Le­śniak
Co­py­ri­ght by Pa­weł Le­śniak 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-15-9
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ko­cha­nej żo­nie i cór­kom

PRO­LOG

Noc le­ni­wie ustę­po­wała dniu. Było cie­pło, lecz nie duszno. Na nie­bie za­miast gra­na­to­wej czerni, za ko­ro­nami drzew wy­kwi­tła czer­wona smuga, za­czy­nało się prze­ja­śniać. W ciem­nym, gę­sto splą­ta­nym le­sie nie było nic wi­dać, istna ściana omsza­łych ko­na­rów, po­mię­dzy któ­rymi wi­siała mgła, przez co po­wie­trze miało wil­gotny po­smak. Tu­taj wciąż było ciemno, gdzieś w za­ro­ślach skro­bały i chro­bo­tały małe gry­zo­nie, mię­dzy drze­wami bez­sze­lest­nie prze­la­ty­wały po­lu­jące na owady nie­to­pe­rze.

Tym, co nie na­le­żało do od­gło­sów noc­nej na­tury, były szyb­kie, prze­peł­nione stre­sem od­de­chy kilku męż­czyzn.

Sztych ło­paty wsu­nął się w ubitą zie­mię tylko do po­łowy. Ścięty na je­żyka około trzy­dzie­sto­letni męż­czy­zna w roz­pię­tej ciem­nej ko­szuli z krót­kim rę­ka­wem kop­nął na­rzę­dzie bu­tem, ale usły­szał je­dy­nie szorstki dźwięk twar­dej bla­chy ry­su­ją­cej na­tra­fiony ka­mień. Po­wtó­rzył za­mach jesz­cze dwa razy, ale twarda gleba nie chciała pu­ścić. Wi­docz­nie w ziemi mu­siał znaj­do­wać się więk­szy głaz, a tego nie bę­dzie w sta­nie omi­nąć. Wy­cią­gnął sztych, a łyżka syp­nęła zie­mią na jego buty, co wy­raź­nie go zde­ner­wo­wało. Pod­niósł z trawy la­tarkę, któ­rej świa­tło było skie­ro­wane bez­po­śred­nio na ko­pany rów. Trzep­nął nogą kil­ka­krot­nie, by zrzu­cić z obu­wia nad­miar ziemi.

– Co ro­bisz?! – upo­mniał go drugi męż­czy­zna, sto­jący z nim w tej sa­mej dziu­rze. Miał ogo­loną głowę, był wy­soki i do­brze zbu­do­wany, co wy­raź­nie pod­kre­ślała jego ob­ci­sła, biała ko­szulka, za­po­cona już pod pa­chami. Na pierw­szy rzut oka przy­po­mi­nał ki­bola. – Kop, nie ma czasu – rzu­cił i spoj­rzał nie­pew­nie w kie­runku li­nii drzew, jakby się oba­wiał, że ktoś miałby stam­tąd wyjść.

– Cze­kaj, całe buty mam uje­bane – od­parł tam­ten, zde­ner­wo­wany, i na­dal otrze­py­wał ubru­dzony but.

Łysy męż­czy­zna, sto­jąc w dziu­rze wy­ko­pa­nej do wy­so­ko­ści po­łowy uda, ma­chał ło­patą raz za ra­zem i wy­sy­py­wał zie­mię na usy­paną już kupę. Jemu ro­bota szła płyn­nie. Ten w roz­pię­tej ko­szuli nie prze­sta­wał ma­chać nogą, jakby chciał zrzu­cić z niej na­zbyt pod­nie­co­nego psa. Syp­nął zie­mią na spodnie ki­bola.

– Patrz, kurwa, co ro­bisz! – wark­nął ki­bol i od­wró­cił się w jego stronę, uno­sząc pięść nad głowę.

– Sorry, sorry.

– Po­spiesz się, bo bę­dziemy mieli prze­je­bane. – Znów po­wiódł wzro­kiem w to samo ciemne miej­sce.

– Nie mu­sisz mi mó­wić. – Krótko ob­cięty wbił ło­patę w in­nym miej­scu, tym ra­zem we­szła bez trudu. – On to po­wi­nien ko­pać, nie my – sap­nął.

Skie­ro­wał tar­czę świa­tła na dwa me­try od nich wy­soką trawę. Le­żał tam, na pra­wym boku, męż­czy­zna. Jego ręce i nogi zwią­zano gru­bymi sznu­rami, na głowę za­rzu­cono czarny ma­te­riał, który prze­wią­zano wo­kół szyi. Miał na so­bie spla­miony krwią pod­ko­szu­lek, a na skó­rze ślady przy­pa­leń, sińce i krwiaki. Jego dło­nie, owi­nięte w czer­wone od na­siąk­nię­tej krwi ban­daże, po­zba­wione były pal­ców. To wszystko było do­wo­dem tor­tur, ja­kich do­świad­czał przez ostatni czas. Le­żał nie­ru­chomo po­mimo gry­zą­cych go ko­ma­rów i stada bzy­czą­cych nad głową much. Trząsł się jed­nak ze stra­chu, jakby za­ma­rzał.

– Spójrz na niego, wy­gląda ci na ko­goś, kto byłby w sta­nie wy­ko­pać rów? Chłop le­dwo od­dy­cha. – Ki­bol wbił ło­patę w zie­mię i wró­cił do ro­boty. – Kop.

Fa­cet z roz­piętą ko­szulą prze­tarł spo­cone czoło i przy­świe­cił la­tarką na trze­ciego z jego to­wa­rzy­szy, który cho­dził tam i z po­wro­tem, pró­bu­jąc się gdzieś do­dzwo­nić.

– I co? – zwró­cił się do niego z py­ta­niem.

Jed­nak chudy męż­czy­zna w za du­żej blu­zie i za­ło­żo­nym na głowę kap­tu­rze nie zwró­cił na niego uwagi. Na zmianę przy­kła­dał te­le­fon do ucha i zer­kał na wy­świe­tlacz. Miał prze­krwione oczy, sze­ro­kie te­raz ze stresu jak pię­cio­zło­tówki. W końcu po­ło­żył dłoń na gło­wie i się za­trzy­mał, zer­ka­jąc ner­wowo w las, do­kład­nie w tym sa­mym kie­runku, w któ­rym pa­trzył przed mo­men­tem ki­bol. Obaj upew­niali się, czy ni­kogo tam nie ma. Czy nikt za nimi nie szedł.

– I co? – po­no­wił py­ta­nie pierw­szy z męż­czyzn.

– Jajco! Nie wi­dzisz, że nikt nie od­biera?! – wy­buch­nął. – Nie wkur­wiaj mnie!

– Se­rio nikt nie ode­brał? Ani razu? – do­cie­kał. – Za­wsze od­bie­rają.

– Nikt – od­parł chu­dzie­lec i wziął głę­boki wdech. Ze stra­chu był blady jak duch. – Mamy prze­je­bane, kurwa, no... prze­je­bane. Trzeba było go zo­sta­wić. Kurwa. To miała być pro­sta ro­bota... – Kop­nął ro­snące nie­opo­dal po­krzywy.

– To może go wy­pu­śćmy?

Łysy i chudy spoj­rzeli na niego jed­no­cze­śnie.

– Po­je­bało cię? Pój­dzie na psy i wszystko po­wie. Ro­bimy, co było ga­dane – rzu­cił ogo­lony na łyso mię­śniak i wró­cił do ko­pa­nia.

– Prze­cież nic nie wi­dzi przez ten wór. Stary, po­myśl, je­żeli...

– Ty może prze­stań już my­śleć, co? Kop i się za­mknij – syk­nął ten z te­le­fo­nem. – Typ jest pro­ble­mem, trzeba się go po­zbyć. Trupa nie da się prze­słu­chać. Za­ko­piemy go i spier­da­lamy stąd jak naj­da­lej, za­nim tu przyjdą. Moja noga ni­gdy wię­cej nie po­sta­nie w tym mie­ście – mó­wił szybko, nie­wy­raź­nie. – Po­każ­cie, ile wy­ko­pa­li­ście. – Pod­szedł bli­żej rowu i po­świe­cił la­tarką. – Chuj – skon­klu­do­wał. – Musi wy­star­czyć.

– Jest za płytko – od­parł łysy. – Dziki go wy­ko­pią...

– Mam to w du­pie. Nie mamy czasu. – Skie­ro­wał się do le­żą­cego na tra­wie chło­paka. – Wsta­waj.

Szar­piąc go za rękę, zmu­sił do tego, by usiadł. Po­rwany za­czął się mo­dlić. Po­zo­stała dwójka wy­szła z rowu i otrze­pała ubra­nia z ziemi. Chudy w kap­tu­rze prze­ła­do­wał pi­sto­let i przy­ło­żył lufę do czoła ofiary.

Wtedy usły­szeli po­dej­rzany trzask ga­łęzi gdzieś w mroku lasu. Do­cho­dziło z miej­sca, na które co chwila zer­kali ze stra­chem w oczach. Wszy­scy kuc­nęli i wy­ce­lo­wali w kie­runku, skąd do­szedł od­głos, jed­nak w ciem­nej gę­stwi­nie ni­czego nie mo­gli do­strzec. Cze­kali. Na­słu­chi­wali sze­le­stu po­ru­sza­nych przez wiatr li­ści, łza­wego po­cią­ga­nia no­sem prze­ra­żo­nego do szpiku zwią­za­nego męż­czy­zny, gdzieś w po­bliżu o swej obec­no­ści przy­po­mi­nała sowa.

Męż­czy­zna z roz­piętą ko­szulą po­woli, bez agre­syw­nych ru­chów się­gnął po la­tarkę, która na­dal oświe­tlała rów. Po­pa­trzyli po so­bie spo­ceni i ze­stre­so­wani do gra­nic, przy­tak­nęli na znak go­to­wo­ści.

Wy­ce­lo­wał świa­tłem w li­nię drzew, ale to, co uj­rzeli w ni­kłej po­świa­cie la­tarki, spra­wiło, że na uła­mek se­kundy wstrzy­mali od­de­chy...

ROZ­DZIAŁ 1

Su­mie­nie

Nie po­win­nam była tego ro­bić, to był błąd” – pro­wa­dząca sa­mo­chód dziew­czyna o czar­nych jak noc wło­sach się­ga­ją­cych jej ra­mion nie mo­gła uspo­koić my­śli, które te­raz, roz­wrzesz­czane i prze­ska­ku­jące jedna przez drugą jak stado my­szy w zbyt cia­snej no­rze, nie po­zwa­lały jej się wy­ci­szyć. Je­chała Drogą Kró­lew­ską w kie­runku Pusz­czy Nie­po­ło­mic­kiej, od­da­la­jąc się po­woli od Kra­kowa. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta druga, było ciemno, a roz­pę­dzony sa­mo­chód mi­nął ostat­nie świe­cące la­tar­nie i za­nu­rzył się w mroku lasu, który, miała wra­że­nie, chciał po­chło­nąć ją na za­wsze. Może to i le­piej? Może wła­śnie na to so­bie za­słu­żyła? Spoj­rzała na lu­sterko wsteczne – ostat­nie świa­tła mia­sta od­da­lały się od niej, a czerń za­le­wała wszystko ni­czym po­wódź.

Re­flek­tory sa­mo­chodu rzu­cały żółty blask, roz­świe­tla­jąc ulicę po­ro­śniętą z obu stron so­sno­wym la­sem. Prawa lampa była słab­sza i mo­men­tami mru­gała. Agata nie włą­czyła ra­dia, nie miała ochoty ni­czego słu­chać, roz­ko­ja­rzy­łoby ją to. Nocna at­mos­fera za­chę­cała do za­głę­bie­nia się we wła­snych my­ślach, pod­czas gdy pod­świa­do­mość szep­tała jej do ucha ko­lejne ne­ga­tywne ko­men­ta­rze i kry­ty­ko­wała za de­cy­zję, którą mu­siała pod­jąć. Tym ra­zem jed­nak nie po­tra­fiła się z nią spie­rać. Nie po tym, co zro­biła. Koła po­jazdu wyły głu­cho, sil­nik die­sla ter­ko­tał ci­cho, a mi­jane krzaki szu­miały, pchane po­dmu­chem wia­tru.

Na­gły, ośle­pia­jący blask oraz wy­cie klak­sonu nad­jeż­dża­ją­cego z na­prze­ciwka SUV-a prze­ra­ziły dziew­czynę, gwał­tow­nie wy­trą­ca­jąc ją z za­my­śle­nia. Ener­gicz­nie od­biła kie­row­nicą w prawo, wra­ca­jąc na swoją stronę jezdni. Czuła, jak lekko za­rzu­ciło tylną osią jej sa­mo­chodu, ale szybko od­zy­skała kon­trolę. Serce za­biło jej moc­niej, dło­nią prze­tarła pot z czoła. Jed­nak jej re­ak­cja nie była spo­wo­do­wana unik­nię­ciem czo­ło­wego zde­rze­nia czy spoj­rze­niem kie­rowcy, który wwier­cał w nią roz­złosz­czony wzrok, gdy się mi­jali. Nie dzi­wiła mu się, za­re­ago­wa­łaby tak samo. Choć po tym, czego przed chwilą się do­pu­ściła, nie była już pewna, czy zna sie­bie tak do­brze, jak się jej wy­da­wało.

Wy­jazd z Kra­kowa był trudny. Trudno wska­zać ja­ki­kol­wiek mo­ment, w któ­rym po­ru­sza­nie się sa­mo­cho­dem w tym mie­ście na­le­ża­łoby do przy­jem­no­ści. To miała już jed­nak już za sobą. Nie je­chała szybko, zwol­niła na­wet odro­binę, roz­glą­da­jąc się uważ­nie, bo od strony po­bo­cza w każ­dej chwili mo­gło wy­sko­czyć ja­kieś zwie­rzę. Ko­rony drzew za­ko­ły­sały się lekko, po­ru­szane wia­trem. Miej­sce, do któ­rego się kie­ro­wała, od­wie­dziła już dwa razy, jed­nak za­wsze do­cie­rała tam w dzień i nie chciała w ciem­no­ści prze­ga­pić zjazdu. Z na­prze­ciwka, zza łuku, nad­je­chał ko­lejny sa­mo­chód, ale przez zbyt wy­soko usta­wione świa­tła, które ra­ziły ją w oczy, nie umiała roz­po­znać jego marki. Od­wró­ciła de­li­kat­nie głowę w prawą stronę, tak by mi­ja­jący kie­rowca jej nie za­pa­mię­tał. Każdy świa­dek był dla niej za­gro­że­niem. Gdy po­jazd prze­je­chał obok, od­pro­wa­dziła go wzro­kiem w lu­sterku.

Po­czuła, że znów zbiera się jej na wy­mioty. Stres i po­czu­cie winy były nie­mal nie do znie­sie­nia, a chęć, by się za­trzy­mać, za­wró­cić i za­prze­stać tego wa­riac­twa, na­ra­stała. Jej twarz ro­biła się cie­pła i zimna na zmianę, siły opusz­czały jej ręce, które i tak już drgały, jakby stała bez kurtki na siar­czy­stym mro­zie. Po­now­nie zer­k­nęła w lu­sterko – nikt jej nie śle­dził, jed­nak mu­siała mieć pew­ność. Wska­zówka pręd­ko­ścio­mie­rza w czar­nym Audi A4 wska­zy­wała sto dwa­dzie­ścia na go­dzinę, na­ci­snęła więc pe­dał ha­mulca, by zwol­nić.

Chwy­ciła moc­niej kie­row­nicę i zer­k­nęła do pod­ło­kiet­nika, gdzie znaj­do­wał się pi­sto­let, który ku­piła nie­le­gal­nie wła­śnie do ta­kich ak­cji jak ta. Wie­działa, że się z tego nie wy­wi­nie, że od­po­wie za wszystko, czego dziś się do­pu­ściła. Nie­spo­dzie­wa­nie za­dzwo­nił te­le­fon, ode­brała go trzę­sącą się dło­nią.

– Już do­jeż­dżam. Tak. Tak jak się uma­wia­li­śmy.

Roz­mówca roz­łą­czył się bez po­że­gna­nia, a ona odło­żyła ko­mórkę.

Las był mo­no­tonny, wręcz nudny, re­flek­tory po­jazdu oświe­tlały cza­jące się na po­bo­czu gry­zo­nie, które bły­skały roz­ja­rzo­nymi srebr­nymi oczami. Ko­lejny owad trza­snął w przed­nią szybę, roz­bry­zgu­jąc się w zie­loną maź. Wtedy za­uwa­żyła zjazd i ta­bliczkę „Te­ren pry­watny”. Zwol­niła i skrę­ciła w prawo. Ła­twiej roz­po­znała tę drogę, niż na po­czątku są­dziła. Mi­ja­jąc wy­so­kie so­sny, nie wci­skała mocno pe­dału gazu, choć po­winna przy­je­chać jak naj­szyb­ciej. Wie­działa, że już na nią cze­kają. Serce i żo­łą­dek, które po­de­szły jej do gar­dła, były jed­nak in­nego zda­nia. Nie łu­dziła się, że to uczu­cie kie­dy­kol­wiek mi­nie, była ra­czej prze­ko­nana, że bę­dzie jej to­wa­rzy­szyło za każ­dym ra­zem, gdy zbliży się do tego miej­sca.

Wy­je­chała zza li­nii drzew i uj­rzała ogromny dom sto­jący w od­dali na ogrom­nej działce, która ze swym roz­mia­rem spo­koj­nie mo­głaby być grun­tem rol­nym; i pew­nie nim była, w końcu wła­ści­ciel nic so­bie nie ro­bił z prze­pi­sów. Przy­spie­szyła, a ża­ło­sny dźwięk sła­bego die­sla za­wył i pchnął ma­szynę do przodu. Dwu­pię­trowa willa, z kil­koma za­okrą­gle­niami na ro­gach i wy­so­kimi spi­cza­stymi da­chami, oświe­tlona była przez wiele punk­to­wych lamp, które wy­ce­lo­wano w jej ściany. Wy­glą­dała ni­czym mu­zeum albo inny ważny dla tu­ry­stów bu­dy­nek. Świa­tła pa­liły się nie­mal w każ­dym oknie, a na po­se­sji stały już dwa inne po­jazdy. Z tej od­le­gło­ści przy­po­mi­nała ob­raz pi­ja­nego ar­ty­sty ma­lu­ją­cego mia­sto nocą na czar­nym płót­nie. Tylko co ar­chi­tekt miał na my­śli?

Agata wje­chała na dzie­dzi­niec przez otwartą już bramę, która z gło­śnym, me­ta­licz­nym zgrzy­tem au­to­ma­tycz­nie za­częła się za­my­kać; kle­kot pra­cu­ją­cej zę­batki do­cie­rał na­wet do sa­mo­chodu. Wy­ło­żony kostką pod­jazd oświe­tlony był ni­czym pas star­towy, lampki ogro­dowe, wy­sta­jące tuż nad zie­mią, świe­ciły punk­towo do środka. Try­ska­jące zra­sza­cze, krę­cąc się do­okoła wła­snej osi, na­wad­niały ide­al­nie przy­strzy­żoną trawę. W ślad za ich de­li­katną mgiełką szedł przy­jemny, rześki za­pach wody i mo­krej trawy. Przed pło­tem po­sa­dzono tuje, które ro­sły pro­sto ni­czym sto­jący na bacz­ność, ra­mię w ra­mię, woj­skowi we­te­rani, i nie po­zwa­lały zo­ba­czyć ni­czego, co się dzieje na po­se­sji. Ob­je­chała małą fon­tannę znaj­du­jącą się na środku pod­jazdu i za­trzy­mała się na wy­so­ko­ści drzwi wej­ścio­wych.

Nie zga­siła sil­nika, tylko wyj­rzała przez brudną od za­bi­tych owa­dów szybę. Żółć po­de­szła jej do gar­dła, a dło­nie ner­wowo za­ci­skały kie­row­nicę. Gdy ze­brała się w so­bie, by wy­siąść, w drzwiach wej­ścio­wych willi po­ja­wił się ni­ski, młody męż­czy­zna, wy­ta­tu­owany od nad­garst­ków aż po szyję. Spo­tkała go już wcze­śniej, ale jesz­cze wię­cej o nim sły­szała i były to rze­czy naj­gor­sze. Chło­pak spo­glą­dał na nią z cwa­niac­kim uśmie­chem. No­sił grzywkę przy­ciętą do po­łowy czoła jak od garnka i złoty kol­czyk w no­sie. Przy­po­mi­nał nie­do­szłego ame­ry­kań­skiego ra­pera.

Kry­stian był sy­nem szefa. Roz­pusz­czony chło­pak z prze­ro­śnię­tym ego, które nie znaj­do­wało po­twier­dze­nia w jego do­ko­na­niach czy umie­jęt­no­ściach, lecz było je­dy­nie pu­stym po­czu­ciem wyż­szo­ści i wła­dzy nad in­nymi, któ­rzy mu­sieli go słu­chać ze względu na po­zy­cję jego ojca. Ubrany był w sze­roką, ja­sną ko­szulkę i szer­sze dżinsy, które wsu­nął w buty się­ga­jące nad kostkę. Z jego szyi zwi­sały cien­kie, złote łań­cuszki. Mach­nął do niej ręką, na­ka­zu­jąc, by zo­stała w sa­mo­cho­dzie. Był ostat­nią osobą, którą Agata miała ochotę dzi­siaj spo­tkać.

Przy drzwiach stał rów­nież wy­soki i do­brze zbu­do­wany ochro­niarz, ubrany w czarne spodnie i czarny pod­ko­szu­lek opi­na­jący jego sze­roki bi­ceps ob­sy­pany prysz­czami od nad­miaru ste­ry­dów w or­ga­ni­zmie. Minę miał po­ważną pod­kre­śloną przez kwa­dra­tową szczękę. Od­pro­wa­dził Kry­stiana, nie wcho­dząc przy tym na kostkę pod­jazdu, po któ­rej za­zwy­czaj po­ru­szały się auta, a ten po­chy­lił głowę, by się przyj­rzeć dziew­czy­nie i upew­nić, czy jest tą, za którą się po­daje.

Agata była dziew­czyną o du­żych, zie­lo­nych, oko­lo­nych gę­stymi na­tu­ral­nymi rzę­sami oczach i wą­skim no­sie upstrzo­nym kil­koma le­dwo wi­docz­nymi pie­gami. Gdy opu­ściła szybę, po­czuła rześki za­pach do­cho­dzący od strony ogro­do­wych zra­sza­czy, ale tę woń szybko stłu­miły słod­kie per­fumy wy­ta­tu­owa­nego męż­czy­zny, który oparł się o drzwi kie­rowcy i na­chy­lił w jej kie­runku. Zer­k­nął na tylne sie­dze­nie, ale ni­kogo tam nie do­strzegł. Agata pa­trzyła przed sie­bie jak ma­ne­kin. Sta­rała się nie przy­glą­dać jego ta­tu­ażom, wśród któ­rych można było zna­leźć je­dy­nie czaszki i zwią­zane sznu­rami po­ra­nione, na­gie ko­biety w ob­le­śnych sek­su­al­nych po­zy­cjach.

– Masz? – spy­tał, po­chy­la­jąc się głę­biej.

– Mam – od­po­wie­działa krótko.

Spoj­rzał na jej kar­mi­nowe usta. Gdy mó­wiła, na jej po­licz­kach two­rzyły się atrak­cyjne do­łeczki. Kiw­nął głową do ochro­nia­rza.

– Ja­kiś pro­blem? – rzu­ciła.

– A co? Lu­bisz pro­blemy? – Pu­ścił do niej oczko, zer­ka­jąc wul­gar­nie na usta. Po­cią­gnął za klamkę w drzwiach, pod­no­sząc za­mek. – Po­jadę z tobą.

– Do­kądś je­dziemy? Mia­łam przy­je­chać tu­taj.

– Zo­ba­czysz. – Ob­szedł auto i wsiadł na fo­tel pa­sa­żera. Uśmiech­nął się do niej pełną gębą. Jego czarna grzywka się za­ko­ły­sała, a złote łań­cu­chy i bran­so­letki za­brzę­czały, gdy się­gał do drzwi, by je za­mknąć. Zaj­rzał jesz­cze za fo­tele, po czym usiadł pro­sto i wcią­gnął po­wie­trze no­sem, po­cie­ra­jąc go pię­ścią, i wy­pchnął po­li­czek ję­zy­kiem. Nie­trudno było za­uwa­żyć, że był pod wpły­wem ja­kiejś psy­cho­ak­tyw­nej sub­stan­cji. – Kurwa... – rzu­cił na­gle pod no­sem. Wy­cią­gnął pi­sto­let, który go uwie­rał, i po­ło­żył na de­sce roz­dziel­czej.

Agata od­wró­ciła głowę, igno­ru­jąc jego za­cho­wa­nie. Wie­działa, z kim ma do czy­nie­nia. Każdy miał czarną prze­szłość, dla szefa pra­co­wali naj­gorsi, ja­kich ten mógł zna­leźć, ale Kry­stian był naj­okrut­niej­szy z nich, sa­dy­styczny i nie­obli­czalny. Za­wsze spra­wiał kło­poty, więc nikt nie lu­bił z nim pra­co­wać. Sie­działa sztywno, nie chciała pro­wo­ko­wać nie­przy­jem­nych sy­tu­acji.

Po­ło­żył dłoń na jej udzie i za­ci­snął lekko.

– Ob­jedź fon­tannę i kie­ruj się za dom – po­wie­dział z uśmie­chem.

– Nie po­my­li­łeś mnie z któ­rąś ze swo­ich dzi­wek? – żach­nęła się. – Za­bie­raj rękę. – Spoj­rzała na niego zło­wrogo i za­częła od­dy­chać gło­śniej i szyb­ciej.

Kry­stian par­sk­nął i za­brał dłoń. Trzy­mał ją przez chwilę unie­sioną i z sze­roko otwar­tymi oczami wpa­try­wał się w Agatę. Sa­pał przez nos jak byk. Serce dziew­czyny przy­spie­szyło, nie wie­działa, czy ten czło­wiek znów znęca się nad nią psy­chicz­nie, czy też ma za­miar ją ude­rzyć. On jed­nak usiadł w końcu pro­sto, jak gdyby nic się nie wy­da­rzyło.

– No jedź. Na chuj tu sto­isz – prych­nął, jakby to był żart.

Dziew­czyna zwol­niła ha­mu­lec ręczny, wrzu­ciła bieg i ru­szyła. Ob­je­chała fon­tannę i skrę­ciła w wą­ską drogę wy­ło­żoną kostką, po bo­kach któ­rej ro­sły przy­strzy­żone ży­wo­płoty się­ga­jące na wy­so­kość bio­dra do­ro­słego męż­czy­zny. Pół­łu­kiem ob­je­chała willę, po czym prze­je­chała pod szpa­le­rem wy­so­kich krze­wów, łą­czą­cych się na gó­rze i two­rzą­cych tu­nel. Zna­la­zła się przed czte­rema ga­ra­żami, obok któ­rych stało dwóch ko­lej­nych mię­śnia­ków. Wszy­scy ubrani byli tak samo i byli rów­nie bar­czy­ści, co ochro­niarz sprzed głów­nego wej­ścia.

– Tam. – Kry­stian wska­zał pal­cem na otwarte drzwi ga­ra­żowe, dru­gie od pra­wej.

Agata wje­chała do środka i za­par­ko­wała obok czar­nego Po­rsche Car­rera 911 oraz li­mu­zyny Mer­ce­desa w tym sa­mym ko­lo­rze. Za­trzy­mali się, a dziew­czyna cze­kała na dal­sze in­struk­cje.

– No gaś to auto, bo za­raz bę­dzie je­bać w ca­łym domu – burk­nął z wy­rzu­tem.

Wy­szedł z audi i trza­snął mocno drzwiami, aż nim za­trzę­sło. Krzyk­nął coś na przy­wi­ta­nie do ko­lej­nego pra­cow­nika cze­ka­ją­cego przy drzwiach do domu. Agata wy­szła z sa­mo­chodu i do­strze­gła jesz­cze je­den po­jazd sto­jący za mer­ce­de­sem, zie­lony SUV, któ­rego marki nie umiała roz­po­znać. Wy­glą­dał na bar­dziej przy­sto­so­wany do jazdy w te­re­nie niż po mie­ście. Wi­działa ślady krwi na zde­rzaku, za­raz za tyl­nym ko­łem. Nie było ich dużo, kilka kro­pel i ście­żek spły­wa­ją­cych w dół, ale wy­star­cza­jąco, by wie­dzieć, na co się pa­trzy.

– Za­uwa­ży­łaś coś, co ci się po­doba, sło­neczko? – rzu­cił Kry­stian. – Nie ma zwie­dza­nia. Ro­bota czeka. – Kla­snął.

– Ej! – Zza jego ple­ców uniósł się ni­ski ton, jakby pit­bull prze­mó­wił ludz­kim gło­sem. – Nie klaszcz z klamką w dłoni, bo wy­strzeli. Myśl tro­chę.

Kry­stian uniósł ręce w ra­mach prze­pro­sin, po czym ukło­nił się jak po za­koń­czo­nym spek­ta­klu. Agata się­gnęła za ba­gaż­nik. Tym, który go skar­cił, był Mi­rek, prawa ręka szefa. Je­dyna osoba poza Oj­cem, któ­rej Kry­stian zmu­szony był się słu­chać. Fa­cet był przed pięć­dzie­siątką, śred­niego wzro­stu, miał na so­bie czarną ma­ry­narkę i czarny pod­ko­szu­lek, spod któ­rego wy­sta­wał mu mię­sień piwny. Zgo­lony na je­żyka, miał też dużą na­rośl na gór­nej war­dze.

– Cze­kaj! Do­kąd to?! – syk­nął Kry­stian, zwra­ca­jąc się do Agaty jak do gów­niary, a w tym sa­mym mo­men­cie drzwi ga­ra­żowe strze­liły i za­częły się za­my­kać au­to­ma­tycz­nie. Gdy się za­trza­snęły, wy­ta­tu­owany chło­pak uśmiech­nął się jak psy­chol i kiw­nął do niej głową, by kon­ty­nu­owała. Otwo­rzyła ba­gaż­nik, a w środku uj­rzeli dzie­więt­na­sto­let­niego chło­paka. Nogi i ręce zwią­zane miał szarą ta­śmą, na gło­wie za­ło­żony czarny wo­rek, i dy­go­tał z prze­ra­że­nia. Ubrany był w dżinsy i ciemny pod­ko­szu­lek, po­pi­ski­wał głu­cho, a jego szyb­kie od­de­chy no­sem sły­chać było na­wet przez ma­te­riał, który po­ru­szał się w rytm wy­py­cha­nego z ust po­wie­trza.

– Twoja prze­syłka. Ty dźwi­gaj. – Kry­stian uprze­dził jej myśl.

Na­chy­liła się i zła­pała po­rwa­nego za rękę, ale ten się wy­rwał i pi­snął ze stra­chu.

– Nie utrud­niaj. Oni nie są tak mili jak ja – szep­nęła.

Wy­grze­bała go z ba­gaż­nika i po­pro­wa­dziła w kie­runku wej­ścia do domu. Chło­pak, mimo iż był po­słuszny, krę­cił głową prze­cząco i mam­ro­tał przez skle­jone ta­śmą usta. Strach ha­mo­wał wszyst­kie bodźce do­cie­ra­jące do mó­zgu, które wo­łały, by ucie­kał. Wy­obraź­nia, pra­cu­jąca te­raz na naj­wyż­szych ob­ro­tach i na­pę­dzana ad­re­na­liną, pod­rzu­cała mu wi­zje naj­gor­szych kar, ja­kie go cze­kały za próbę ucieczki. Prze­szli przez ko­ry­tarz wy­ło­żony mar­mu­ro­wymi płyt­kami, wzdłuż któ­rego stały do­su­nięte do ściany za­mknięte szafy z prze­suw­nymi drzwiami, śmier­działo w nim gumą i pla­sti­kiem. Mi­nęli ko­tłow­nię, aż do­tarli do miej­sca, które przy­po­mi­nało sa­lon; uno­sił się tam in­ten­sywny za­pach sma­żo­nego kur­czaka.

Czarna, skó­rzana ka­napa w kształ­cie li­tery „L”, znaj­du­jąca się na środku po­miesz­cze­nia, mo­gła po­mie­ścić sześć osób. Na­prze­ciwko drew­nia­nego sto­lika ka­wo­wego usta­wiona była druga, dwu­oso­bowa, z tego sa­mego kom­pletu. Za ka­na­pami ocze­ki­wało dwóch ochro­nia­rzy. W rogu sa­lonu znaj­do­wał się jesz­cze mały ba­rek z wy­su­nię­tym bla­tem do wy­da­wa­nia na­po­jów, oprócz niego za­uwa­żyć można było te­le­wi­zor za­wie­szony na ścia­nie, drew­niany ba­rek i dwoje za­mknię­tych drzwi. Miej­sce przy­po­mi­nało luk­su­sowe miesz­ka­nie z dwoma sy­pial­niami. Agata się do­my­ślała, że drzwi pro­wa­dziły do sy­pialni i ła­zienki. Miej­sce wy­glą­dało jak przy­go­to­wane dla go­ści, roz­świe­tlone przy­tłu­mio­nym, cie­płym świa­tłem z lamp za­wie­szo­nych na ścia­nach, mi­go­tli­wych jak pło­myki świec.

Na ka­na­pie sie­działo dwóch męż­czyzn, obaj byli w wieku około sześć­dzie­się­ciu lat. Ta­de­usz Wy­żeł o pseu­do­ni­mie „Oj­ciec”, star­szy i za­ra­zem naj­waż­niej­szy, ob­gry­zał udko z kur­czaka nad pla­sti­ko­wym opa­ko­wa­niem, w któ­rym do­star­czono mu je­dze­nie na wy­nos. Męż­czy­zna miał na so­bie czarne spodnie od gar­ni­turu i luźną białą ko­szulę, któ­rej gu­ziki z wiel­kim wy­sił­kiem utrzy­my­wały jego duży brzuch. Jej rę­kawy były w tej chwili pod­wi­nięte, a roz­pięte pod szyją trzy gu­ziki od­sła­niały owło­sioną klatkę pier­siową. Na tłu­stym palcu wska­zu­ją­cym no­sił ma­sywny złoty sy­gnet z ciem­nym ka­mie­niem, prze­su­wał po nim od­ru­chowo kciu­kiem w przód i w tył. Krót­kie i szare jak po­piół włosy, w które wci­nały się wy­raźne za­kola, ustę­po­wały ły­si­nie na czubku głowy. Na po­marsz­czo­nej twa­rzy ry­so­wała się cała ciężka i mroczna hi­sto­ria jego ży­cia. Oczy miał ciemne i zmę­czone, skóra pod nimi wręcz wi­siała jak małe wo­reczki. Był gładko ogo­lony, a cha­rak­te­ry­styczna, duża dolna warga za­cho­dziła mu na górną, przez wy­su­niętą żu­chwę.

Drugi z męż­czyzn to był nar­cy­styczny i am­bitny Igor Wa­si­lew­ski o pseu­do­ni­mie „Kie­row­nik”, i to wła­śnie jego Agata znała ze swych zle­ceń. Roz­ma­wiali głów­nie przez te­le­fon. Miał bar­dzo re­gu­larne rysy twa­rzy, przez co wy­glą­dał jak ma­ne­kin – prze­ni­kliwy wzrok, gę­ste brwi i wą­ski, ko­biecy nos. Przez dłu­gie, spięte w kitkę czarne włosy i sta­ran­nie przy­strzy­żony za­rost wy­glą­dał, jakby miał hisz­pań­skie ko­rze­nie. Spod czar­nej, dro­giej ko­szuli wi­dać było mie­dzia­no­brą­zową skórę, opa­loną na so­la­rium, która kon­tra­sto­wała z bia­łymi jak cu­kier zę­bami. Czer­wone wy­pieki na twa­rzy zdra­dzały jego za­mi­ło­wa­nie do al­ko­holu i uży­wek, dzie­lone na równi z za­mi­ło­wa­niem do płci prze­ciw­nej, co każ­dego dnia ce­le­bro­wał od­wie­dzi­nami kilku pro­sty­tu­tek; na­wet w ta­kiej gru­pie jak ta czło­wiek nie uciek­nie od plo­tek. W le­wej brwi no­sił kol­czyk, a na le­wym nad­garstku cią­żył mu wi­szący luźno złoty ro­lex, który wy­da­wał się zbyt duży na jego chudą rękę. Oglą­dał wła­śnie mecz Wi­sły Kra­ków z Gór­ni­kiem Za­brze, trans­mi­to­wany na żywo w te­le­wi­zji. Przy­pa­dał ostatni ty­dzień sierp­nia, nowy se­zon nie­dawno się za­czął.

Po­ja­wie­nie się w sa­lo­nie no­wych osób nie spra­wiło, że któ­ry­kol­wiek z nich za­prze­stał swo­ich czyn­no­ści. Oj­ciec jadł da­lej, a Kie­row­nik z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem to­nął w wy­da­rze­niach na bo­isku. Ude­rzył dło­nią w ka­napę po nie­uda­nym strzale jed­nego z na­past­ni­ków Wi­sły i za­klął pod no­sem, po czym za­cze­sał włosy do tyłu i po­pra­wił koł­nie­rzyk ko­szuli.

Agata po­sa­dziła chło­paka na ka­na­pie przed męż­czy­znami i sta­nęła obok, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy. Nie mo­gła zlek­ce­wa­żyć za­pa­chu ty­sięcy wy­pa­lo­nych w tym miej­scu fa­jek, który jak już wsiąk­nął w ka­napę i w ściany, tak za nic nie da­wał się po­zbyć.

Ta­de­usz Wy­żeł, prze­żu­wa­jąc mięso, wska­zał tłu­stym pal­cem na po­rwa­nego. Kry­stian, jego syn, który za­cho­wy­wał się przy ojcu, jakby był zu­peł­nie inną osobą, wy­cią­gnął po­słusz­nie nóż i z po­wagą roz­ciął chło­pa­kowi wią­za­nia na nad­garst­kach, zdjął wo­rek z głowy, a na­stęp­nie od­kleił ta­śmę z ust. Cof­nął się o dwa kroki i spoj­rzał na ciem­no­włosą dziew­czynę, która w ostat­niej chwili od­wró­ciła wzrok, mimo to za­uwa­żył, że mu się przy­glą­dała.

– Głodny? – spy­tał Oj­ciec i uniósł zmę­czony, po­zba­wiony ja­kich­kol­wiek emo­cji wzrok na prze­stra­szo­nego chło­paka, który pa­trzył w pod­łogę. Rzu­cił w niego ob­gry­zioną kostką z kur­czaka, by mu od­po­wie­dział. Ten wzdry­gnął się, prze­stra­szony, i w szar­pa­nych, krót­kich ru­chach drżał, ocze­ku­jąc ko­lej­nego do­tyku. – Py­tam, czy je­steś głodny? – po­wtó­rzył. – To nie jest trudne py­ta­nie.

– Nie, nie... nie je­stem, prze pana... – od­parł, ale drga­jąca żu­chwa znie­kształ­cała jego słowa. – Pro­szę... ja nie chcę... ja nie wiem...

– Nie chcesz? Nie chcesz czego? – Oj­ciec uniósł py­ta­jąco brwi, a na jego czole po­ja­wiły się głę­bo­kie zmarszczki. – Nie chcesz ze mną ga­dać? Czy może nie chcesz jeść? – Rzu­cił drugą kostką, tra­fia­jąc go w głowę. – Jesz­cze bę­dziesz pro­sił o żar­cie.

Chło­pak po­krę­cił głową prze­cząco i od­dy­chał gło­śno przez nos. Trząsł się, jakby ko­nał z zimna, i marsz­cząc twarz, za­ci­skał po­wieki, by nie otwo­rzyć oczu. Nie był Po­la­kiem, z wy­glądu przy­po­mi­nał Hin­dusa. Był chudy, a z czar­nymi, tłu­stymi wło­sami i ciemną skórą nie przy­po­mi­nał osoby z za­moż­nej ro­dziny.

– Nie otwie­rasz oczu, by nie wi­dzieć mo­jej twa­rzy? – par­sk­nął Oj­ciec i zer­k­nął na wspól­nika, który uniósł je­dy­nie ką­cik ust. – Każdy pies w tym mie­ście wie, jak wy­glą­dam, a kilku zna mnie oso­bi­ście. Nikt nie bę­dzie cię py­tał o ry­so­pis. Mo­żesz na mnie spoj­rzeć.

Jed­nak chło­pak wciąż miał za­mknięte oczy, a jego klatka pier­siowa pod­ska­ki­wała jak pod­czas sprintu.

– Otwórz, kurwa, te oczy, bo każę ci je wy­dłu­bać – wark­nął.

Chło­pak pod­niósł po­wieki w ułamku se­kundy i spo­tkał się wzro­kiem z sze­fem grupy.

Oj­ciec spra­wiał wra­że­nie spo­koj­nego i elo­kwent­nego star­szego pana, jed­nak za tą fa­sadą kryły się straszne czyny, po­nie­waż em­pa­tia wo­bec dru­giego czło­wieka była mu obca. Ję­zy­kiem prze­je­chał po du­żej, dol­nej war­dze, by oczy­ścić ją z tłusz­czu.

– No. – Po­ki­wał głową. – Od razu le­piej – do­dał ła­god­niej­szym już to­nem i kciu­kiem po­ru­szył sy­gnet, ob­ra­ca­jąc go lekko wo­kół palca. Siwy męż­czy­zna lu­bił ten prze­siąk­nięty prze­ra­że­niem wzrok u po­rwa­nych ofiar, które wie­działy, że ich los jest w jego rę­kach. „Nic dziw­nego, że jego syn wy­rósł na sa­dy­stę, skoro miał taki wzo­rzec” – po­my­ślała Agata.

– Ja prze­pra­szać, ale... to po­myłka... – wy­du­sił z sie­bie Hin­dus. Mó­wił po pol­sku, ale miał spe­cy­ficzny ak­cent. – Ja pana nie znam. Ja ni­gdy nie wi­dział...

– Nie. Nie znasz nas, za to my bar­dzo do­brze znamy cie­bie i two­ich ro­dzi­ców. – Wska­zał na niego ob­gry­zioną ko­ścią. – Ob­ser­wu­jemy was już od dłuż­szego czasu.

– Przy­się­gam...

– Na pewno nie je­steś głodny? – prze­rwał mu. – Mamy jesz­cze frytki. Pepsi? – Prze­su­nął po stole pla­sti­kową bu­telkę wy­peł­nioną czar­nym pły­nem, sy­cze­nie ulat­nia­ją­cego się z niej gazu w obec­nej ci­szy nio­sło się jak grze­chot­nik.

– Nie... nie, dzię­kuję... – od­po­wie­dział chło­pak. – Pro­szę... chcę iść wolno...

– Nie masz ochoty – sko­men­to­wał Ta­de­usz, wy­mie­nia­jąc się spoj­rze­niem z Kie­row­ni­kiem, który przy­słu­chi­wał się roz­mo­wie, mimo iż spra­wiał wra­że­nie po­chło­nię­tego me­czem. – To ja zjem za cie­bie. Nie lu­bię, gdy je­dze­nie się mar­nuje. Kiedy by­łem w twoim wieku – wgryzł się w mięso, po czym mó­wił da­lej, lekko plu­jąc – nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na taki obiad. Nie było mnie na to stać. W domu bra­ko­wało pie­nię­dzy, oj­ciec pił, matka... matka w za­sa­dzie też. Ale mniej. Więk­szość czasu spę­dzi­łem na ulicy, ja­dłem u kum­pli, je­żeli mnie za­pro­sili, bo wiesz, chleb był drogi, ale parę zło­tych na flaszkę za­wsze się zna­la­zło. Po­tem po­sze­dłem do ro­boty, za­ro­bi­łem tro­chę pie­nię­dzy i je za­in­we­sto­wa­łem, otwo­rzy­łem biz­nes. Naj­pierw je­den, po­tem drugi. W końcu mo­głem tak jeść co­dzien­nie. – Uniósł nóżkę do ust. – Można? Można. Je­śli się chce. Że­byś je­dząc cie­pły po­si­łek, nie mu­siał się za­sta­na­wiać, kiedy znów bę­dziesz miał taką oka­zję.

– Prze­pra­szać, ale ja nie wiem, co... ja tu nic... ten... – Chło­pak chciał coś po­wie­dzieć, ale stres utrud­niał mu mó­wie­nie po pol­sku.

– Nie ro­zu­miesz, po co cię tu za­pro­si­łem? – Oj­ciec wy­tarł dło­nie w chu­s­teczkę, po czym ją zgniótł w kulkę i wrzu­cił do je­dze­nia. Agata czuła, że at­mos­fera się za­gęsz­cza, zmie­niała się jak niebo tuż przed bu­rzą. Gang­ster się na­chy­lił i oparł łok­cie na ko­la­nach. – Twoi ro­dzice po­cho­dzą z In­dii i są bar­dzo ma­jętni. Po­dasz mi te­raz do nich nu­mer. Je­żeli za cie­bie za­płacą, wy­pu­ścimy cię, je­żeli nie... wła­śnie prze­ga­pi­łeś swój ostatni po­si­łek.

– My nie mamy pie­niądz... nie stać nas... – wy­stę­kał prze­stra­szony i zbladł, krę­cąc głową.

– Wi­dzisz, znowu źle my­ślisz. Bo py­ta­nie, ja­kie twoi ro­dzice po­winni so­bie za­dać, nie brzmi: „czy stać nas na to, żeby za­pła­cić?” – cmok­nął gło­śno – pra­wi­dłowe py­ta­nie to: „czy stać nas na to, by tego nie zro­bić?”. – Twarz si­wego męż­czy­zny spo­waż­niała, się­gnął po no­kię. Otwo­rzył klapkę i za­czął na­ci­skać strzałkę, aż w końcu był go­towy. – Pa­mię­tasz nu­mer do swo­jego ojca?

Chło­pak przy­tak­nął. Strach, który trzy­mał jego wnętrz­no­ści w sil­nym skur­czu, spra­wiał, że miał pro­blemy z od­dy­cha­niem.

– Ej, ej... spo­koj­nie, je­żeli będą współ­pra­co­wać, nikt ci nic nie zrobi. – W bez­tro­skim z po­zoru to­nie szefa cza­iło się coś zło­wro­giego. – Nu­mer.

Po­rwany wy­cią­gnął drżący pa­lec i wy­stu­kał na kla­wia­tu­rze kil­ka­na­ście cyfr, a ze­brani wsłu­chi­wali się w pisz­czące dźwięki, różne dla każ­dego przy­ci­sku. Szef za­dzwo­nił i oparł się o ka­napę, wy­dłu­bu­jąc pa­znok­ciem ma­łego palca resztki je­dze­nia spo­mię­dzy zę­bów. Po­pa­trzył na czar­no­włosą dziew­czynę i zmie­rzył ją od góry do dołu.

– Ja mó­wię pierw­szy. – Wró­cił spoj­rze­niem do ob­co­kra­jowca. – Do­piero kiedy skoń­czę, bę­dzie twoja ko­lej. Ro­zu­miesz? – za­py­tał.

Chło­pak przy­tak­nął i po­pra­wił się na ka­na­pie, przy­su­wa­jąc do sto­lika. Zer­k­nął w bok na wredną gębę ubra­nego na czarno ochro­nia­rza i uciekł wzro­kiem. Każdy wsłu­chi­wał się uważ­nie w na­stę­pu­jące po so­bie sy­gnały. Młody Hin­dus zda­wał so­bie sprawę, że ro­dzic nie od­bie­rze o tej po­rze po­łą­cze­nia z ob­cego nu­meru, i za­ła­many opu­ścił głowę. Gdy włą­czyła się poczta gło­sowa, wzdry­gnął się i wy­krzyk­nął na całe gar­dło słowa w ob­cym ję­zyku, któ­rego nikt w po­miesz­cze­niu nie ro­zu­miał.

– Pół mi­liona do­la­rów albo za­biję ci syna. Dwa dni. Cze­kaj na te­le­fon – po­wie­dział su­cho gang­ster. Za­mknął klapkę z hu­kiem i znów po­ru­szył sy­gne­tem. Spoj­rzał pu­stym wzro­kiem na chło­paka, który od­wró­cił głowę, uni­ka­jąc kon­taktu.

– Mia­łeś jedno za­da­nie. Ale nie dziwi mnie to, nie je­steś Po­la­kiem, nie masz jaj.

– Za­brać go? – spy­tał Kry­stian.

– Cze­kaj. – Oj­ciec uniósł rękę, sto­pu­jąc syna, i spoj­rzał na Agatę. – Ty je­steś ta nowa?

Przy­tak­nęła.

– Wiesz, jak dzia­łamy?

– Pra­cuję dla pana już od dzie­wię­ciu mie­sięcy – wy­ja­śniła. – Wiem.

– I chcesz się zaj­mo­wać bar­dziej am­bit­nymi zle­ce­niami?

Przy­tak­nęła po­now­nie.

Siwy zer­k­nął na wspól­nika, który po­twier­dził ski­nie­niem głowy.

– Za­tem... – pod­jął nie­wzru­sze­nie Oj­ciec i się­gnął po ma­te­riał za­wi­nięty w ru­lon, po czym po­ło­żył go na stole.

Agata go nie za­uwa­żyła, mimo że le­żał obok niego przez cały ten czas. Męż­czy­zna roz­wi­nął go, a po po­miesz­cze­niu roz­szedł się me­ta­lowy dźwięk. Chło­pak za­wył prze­ra­ża­jąco i od­sko­czył ner­wowo, a je­den z mię­śnia­ków zła­pał go za kark i do­ci­snął do ka­napy.

– Nie, pro­szę... pro­szę...! – krzy­czał, bła­ga­jąc o li­tość.

– Siedź pro­sto, bo ci przy­pier­dolę – za­gro­ził mu ochro­niarz, ale chło­pak wy­glą­dał, jakby nic do niego nie do­cie­rało.

– Ty to zro­bisz. – Oj­ciec spoj­rzał na Agatę.

– Bła­gam! – za­wo­łał Hin­dus, a ro­sły fa­cet trza­snął go w tył głowy.

– Siedź, kurwa, po­wie­dzia­łem.

Czar­no­włosa dziew­czyna spoj­rzała na se­ka­tor i na prze­stra­szo­nego chło­paka. Serce przy­spie­szyło jej na­gle, a nogi stały się mięk­kie. Znów po­czuła, że żo­łą­dek pod­cho­dzi jej do gar­dła.

– Mia­łam go tu tylko przy­pro­wa­dzić, nie je­stem od... – za­częła się tłu­ma­czyć.

– Tak szybko pę­kasz? – Ta­de­usz Wy­żeł zwró­cił się do wspól­nika: – Kiero, mó­wi­łeś, że ona się na­daje. Jak ty lu­dzi re­kru­tu­jesz?

Męż­czy­zna z za­cze­sa­nymi do tyłu wło­sami prze­rwał oglą­da­nie me­czu i wy­łą­czył te­le­wi­zor. Usiadł pro­sto, oparł łok­cie na ko­la­nach, po czym ode­zwał się do Agaty, pa­trząc na nią z byka:

– Spła­ci­łem twoje długi. Sama chcia­łaś tę ro­botę. No to ją masz. Je­steś od tego, by za­bez­pie­czać na­sze in­te­resy, a to jest za­bez­pie­cze­nie in­te­resu. – Wska­zał na sto­lik. – Bierz se­ka­tor i tnij.

– Może od­ro­bić ina­czej. – Kry­stian nie wy­trzy­mał i sko­men­to­wał, uśmie­cha­jąc się idio­tycz­nie. Jed­nak na­tych­miast spo­waż­niał, wi­dząc kar­cący wzrok ojca i jego wspól­nika. Nie byli w na­stroju do żar­tów.

– Nie mu­szę po­su­wać się tak da­leko, by­ście wie­dzieli, że je­stem lo­jalna – cią­gnęła upar­cie dziew­czyna.

– Wszy­scy są lo­jalni, do­póki pro­ku­ra­tor nie za­pro­po­nuje im do­ży­wo­cia. Wtedy czę­sto na­cho­dzą ich wąt­pli­wo­ści. Na­to­miast je­żeli ko­goś za­bi­jesz albo po­peł­nisz cięż­kie prze­stęp­stwo, nie mo­żesz otrzy­mać sta­tusu świadka ko­ron­nego. Wtedy, na­wet gdy­byś chciała, nie pójdą z tobą na układ. Tak jak mó­wi­łem... za­bez­pie­cze­nie in­te­resu. – Uniósł se­ka­tor i trza­snął nim o stół. – Tnij!

– Niech zrobi to ktoś inny. Mogę pro­wa­dzić ne­go­cja­cje lub do­star­czyć prze­syłkę, je­żeli... – wy­rzę­ziła, ale nie zdą­żyła do­koń­czyć.

– Kurwa. Nie wiesz na­wet do­kąd. – Kie­row­nik wszedł jej w słowo i wy­raź­nie się de­ner­wo­wał. – I nie po­wiem ci ni­czego, do­póki nie będę wie­dział, czy mogę ci za­ufać. Dla­tego młody przy­je­chał naj­pierw tu­taj, a nie od razu do po­zo­sta­łych.

Dziew­czyna stała jak wryta. Nie miała po­ję­cia, jak po­winna się za­cho­wać, gdy ze­brani spo­glą­dali na nią ni­czym sępy cze­ka­jące na jej ostatni od­dech. Zbie­rała my­śli, jed­nak cier­pli­wość męż­czyzn wy­pa­ro­wała jak po­ranna mgła.

– Za­bierz­cie ją – rzu­cił gang­ster w bia­łej ko­szuli, miał dość.

Ochro­nia­rze po­de­szli do dziew­czyny, żeby ją od­pro­wa­dzić.

– Zro­bię to – po­sta­no­wiła pew­nie i z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– Nie! Bła­gam! Tata za­płaci! Po­ży­czy pie­niądz...!

Trzy­mali go moc­niej, te­raz już we dwóch. Agata za­cze­sała włosy za uszy i po­de­szła do sto­lika, a po­tem zła­pała za na­rzę­dzie. Gu­mowe rączki były grube, a sam se­ka­tor był ciężki, prze­zna­czony do cię­cia naj­tward­szych ga­łęzi. Od­blo­ko­wała kciu­kiem za­bez­pie­cze­nie i otwo­rzył się ze zgrzy­tem ocie­ra­ją­cych się o sie­bie ostrzy.

– Trzy­maj­cie go – roz­ka­zał Kie­row­nik.

Ochro­nia­rze szarp­nęli dzie­więt­na­sto­let­nim ob­co­kra­jow­cem, rzu­cili go na sto­lik i do­ci­snęli do me­bla jego klatkę pier­siową. Po czym pod­ło­żyli pod rękę chło­paka ma­te­riał, cały czas trzy­ma­jąc za nad­gar­stek.

– Tata za­płaci! Za­płaci! Za­dzwoń do niego...! Jesz­cze raz za­dzwoń!

– Nie martw się – po­wie­dział spo­koj­nym gło­sem szef grupy, ob­ra­ca­jąc kciu­kiem sy­gnet na palcu. – Wszy­scy płacą.

Agata wsu­nęła mały pa­lec ofiary po­mię­dzy ostrza se­ka­tora, a chło­pak roz­sze­rzył oczy w prze­ra­że­niu. Mię­śniak wsa­dził mu ma­te­riał do ust, by nie prze­gryzł so­bie ję­zyka z bólu. Dziew­czyna wzięła wdech, zda­wała so­bie sprawę z tego, że nie jest mniej prze­ra­żona od ofiary, po­czuła jed­nak na­gły skok ad­re­na­liny, która prze­kie­ro­wała całą jej siłę do dłoni. Od­dech nie zwal­niał. Za­mknęła oczy, marsz­cząc twarz, go­towa do cię­cia. Kry­stian roz­sze­rzył gębę w uśmie­chu i z pod­nie­ce­nia za­ci­skał i roz­luź­niał pię­ści.

– Bła­gam! Bła­gam! – wrza­snął przez szmatę przy­trzy­my­wany na­sto­la­tek.

Wtedy za­dzwo­nił te­le­fon, prze­ry­wa­jąc całe zda­rze­nie.

Wszy­scy spoj­rzeli na wi­bru­jącą na stole ko­mórkę. Ta­de­usz uniósł te­le­fon i za­uwa­żył na wy­świe­tla­czu nu­mer ojca chło­paka, który od­dzwa­niał po od­słu­cha­niu wia­do­mo­ści. Hin­dus i Agata ode­tchnęli z ulgą, oboje li­czyli na to, że chwi­lowo są ura­to­wani. Siwy męż­czy­zna od­wró­cił te­le­fon ty­łem, otwo­rzył pla­sti­kową obu­dowę i wy­jął ba­te­rię oraz kartę, którą na­stęp­nie zła­mał w pal­cach. Po­ło­żył wszystko na sto­liku i wska­zał na dziew­czynę, by kon­ty­nu­owała. Chło­pak otwo­rzył sze­roko oczy, sze­fo­wie nie mieli za­miaru od­pu­ścić.

Agata prze­stała roz­my­ślać i po­go­dziła się z tym, czego miała się do­pu­ścić. Nie było wyj­ścia – gdyby od­mó­wiła, naj­praw­do­po­dob­niej skoń­czy­łaby jak on. Za­ak­cep­to­wała to, że bę­dzie mu­siała prze­kro­czyć gra­nice swo­jej mo­ral­no­ści, czego obie­cała so­bie ni­gdy nie ro­bić. Za­częła in­ten­syw­nie od­dy­chać, sta­ra­jąc się wznie­cić w so­bie siłę woli.

– Od­suń się – po­wie­dział na­gle Mi­rek, jako je­dyny ma­jący na so­bie ma­ry­narkę, po czym za­brał jej z rąk na­rzę­dzie. Zła­pał nad­gar­stek chło­paka, bez mru­gnię­cia okiem szyb­kim, pew­nym ru­chem za­mknął se­ka­tor i od­ciął mu pa­lec tuż przy na­sa­dzie.

Wrzask bólu opu­ścił gar­dło po­rwa­nego i roz­ciął ci­szę pa­nu­jącą w po­koju. Ob­co­kra­jo­wiec się rzu­cał, tłu­kąc ko­la­nami i ręką o blat i od­su­wa­jąc no­gami ka­napę. Wy­da­wał z sie­bie okropne, stłu­mione szmatą zwie­rzęce ryki. Oj­ciec roz­ło­żył sze­roko ręce, zde­ner­wo­wało go, że jego naj­bar­dziej za­ufany czło­wiek po­mógł dziew­czy­nie. Agata spoj­rzała na swoją dłoń, na którą chlap­nęła cie­pła krew. Bry­znęła sze­roko i lała się z od­cię­tego palca, ście­ka­jąc ze sto­lika i pla­miąc dy­wan. Ochro­niarz za­wi­nął dłoń chło­paka szmatką, a po­zo­stali po­sa­dzili go na od­su­nię­tej ka­na­pie. Sku­lony mło­dzie­niec nie prze­sta­wał rzę­zić, do­ci­ska­jąc ranną koń­czynę do piersi.

– Za­bierz­cie go do po­zo­sta­łych. Tylko za­kne­bluj­cie mu ryj, niech się nie drze – roz­ka­zał Kie­row­nik.

Męż­czyźni za­le­pili mu usta ta­śmą, za­rzu­cili czarny wo­rek na głowę, za­brali do po­koju obok i za­mknęli za sobą drzwi. Oj­ciec w py­ta­ją­cym ge­ście roz­ło­żył ręce i spoj­rzał na Mirka. Wśród grupy cho­dziły plotki, że we trzech, ra­zem z Igo­rem, wy­cho­wy­wali się w tym jed­nym sa­mym bloku, byli nie­roz­łączni i da­rzyli się peł­nym za­ufa­niem. To on re­ali­zo­wał naj­bru­tal­niej­sze zle­ce­nia, ja­kie wpa­dały do głowy Ta­de­uszowi.

– Bez prze­sady – tłu­ma­czył, wy­cie­ra­jąc se­ka­tor. – Nie każmy ko­bie­tom, by wy­ko­ny­wały za nas brudną ro­botę. Dziew­czyna go tu przy­wio­zła. Swoje zro­biła.

Siwy przy­tak­nął bez emo­cji i po­ru­szył sy­gne­tem na palcu.

– Tylko nie za­po­mnij­cie go zszyć! – krzyk­nął przez ra­mię Kie­row­nik. – Bo mi całą pod­łogę upier­doli! Do­piero co za­pła­ci­łem fir­mie dwa­dzie­ścia koła za do­kładne my­cie. Przy­go­tuj­cie paczkę – zwró­cił się do Mirka, a po­tem wstał i wło­żył na sie­bie skó­rzaną ma­ry­narkę.

Je­den z ochro­nia­rzy się­gnął po od­cięty pa­lec i chwy­cił go przez ser­wetkę, by nie zo­sta­wić śla­dów. Na­stęp­nie wsa­dził do pla­sti­ko­wego wo­reczka, który do­dat­kowo wło­żył do pu­dełka. Wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał na szefa.

– Kto ma go za­wieźć? – spy­tał główny ochro­niarz.

– Ty jedź. I daj mi znać, jak bę­dzie już za­ła­twione. Nie za­po­mnij tego. – Pod­su­nął mu kartkę z za­pi­sa­nym wcze­śniej nu­me­rem.

Dziew­czyna, blada jak ściana, stała sztywno obok ka­napy i cze­kała na dal­sze po­le­ce­nia. Za­pach kur­czaka i smród spa­lo­nych pa­pie­ro­sów mie­sza­jące się z me­ta­liczną wo­nią świe­żej krwi spra­wiały, że wal­czyła ze sobą, by nie zwy­mio­to­wać.

Igor Wa­si­lew­ski na­chy­lił się nad star­szym wspól­ni­kiem i wy­szep­tał mu coś do ucha, a ten przy­tak­nął.

– Leć, leć – od­po­wie­dział. – Tylko to po­twierdź. Mu­simy wie­dzieć na pewno.

Kie­row­nik ru­szył do ga­rażu, a mi­ja­jąc śmier­tel­nie bladą dziew­czynę, na­chy­lił się do niej i szep­nął:

– Po­niż mnie tak jesz­cze raz, a bę­dziesz bła­gać, byś mo­gła skoń­czyć tak jak on.

Gdy od­szedł, po kilku se­kun­dach, zwró­ciła się do szefa sła­bym gło­sem:

– Czy je­stem jesz­cze po­trzebna?

– Chcia­łaś po­waż­niej­szej ro­boty, to ją do­sta­niesz. Ten cia­paty jest na two­jej gło­wie, do­pil­nu­jesz in­te­resu. Od tego bę­dzie za­le­żeć twoja przy­szłość w tej fir­mie. I uwierz mi, nie chcesz tego zje­bać – do­dał. – Idź już i cze­kaj na te­le­fon, otrzy­masz nowe in­struk­cje. – Wstał, a duży brzuch wy­eks­po­no­wał się przez białą ko­szulę jesz­cze wy­raź­niej.

Od­głosy od­pa­la­nej car­rery i bu­cze­nia sil­nika sa­mo­chodu do­tarły aż do sa­lonu, jed­nak na­wet po­rsche nie było w sta­nie za­głu­szyć krzy­ków do­cho­dzą­cych zza drzwi, mimo że zo­stały mocno wy­głu­szone. Agata nie chciała so­bie na­wet wy­obra­żać chło­paka, któ­remu na żywca zszy­wano ranę po od­cię­tym palcu. Szef bez słowa prze­szedł do głów­nej czę­ści domu i za­mknął za sobą drzwi. Do­piero wtedy dziew­czyna się od­wró­ciła i eskor­to­wana przez Mirka ru­szyła do ga­rażu. Kry­stian coś jesz­cze do niej po­wie­dział, ale na­wet go nie sły­szała. Wró­ciła do swo­jego sa­mo­chodu. Bez słowa usia­dła za kie­row­nicą, kiedy główny ochro­niarz na­chy­lił się do niej przez otwarte okno.

– To, co by­łaś go­towa zro­bić... masz jaja – rzu­cił z apro­batą.

– Dzięki.

– Je­stem Mi­rek – przed­sta­wił się.

– Agata.

– Za­mknę ci ba­gaż­nik.

Od­wró­ciła wzrok i od­pa­liła sa­mo­chód. Mi­rek, chcąc za­trza­snąć ba­gaż­nik, chwy­cił za klapę, lecz za­trzy­mał się na se­kundę, gdy do­strzegł coś w jego środku. Się­gnął po to, po czym za­mknął klapę i od­su­nął się od auta, kiedy brama ga­ra­żowa za­częła się otwie­rać. Ob­ser­wo­wał, jak dziew­czyna wy­jeż­dża z ga­rażu, w tym cza­sie Kry­stian po­ma­chał jej z uśmie­chem, po­ru­sza­jąc przy tym pal­cami dłoni jak ja­poń­ska po­stać anime. Mi­rek skie­ro­wał się do wyj­ścia, mi­nął syna wła­ści­ciela bez słowa i udał się w kie­runku, w któ­rym wcze­śniej od­da­lił się szef.

Chwilę póź­niej za­pu­kał do dro­gich drew­nia­nych drzwi i wszedł do ga­bi­netu, gdzie pa­liła się je­dy­nie lampka sto­jąca na du­żym, dę­bo­wym biurku, za któ­rym sie­dział Ta­de­usz Wy­żeł. Koń­czył na­le­wać so­bie whi­sky do dro­giej, zdo­bio­nej szklanki z dwoma kost­kami lodu.

– Co tam? – spy­tał Oj­ciec.

– Ta­dek, cho­dzi o dziew­czynę. My­ślę, że...

– Mi­rek – prze­rwał mu. – Nie mam te­raz na to czasu.

– Co jest?

– Co? To­war miał do­trzeć na przy­stań dziś rano, a da­lej ich nie ma. Ser­giej, oczy­wi­ście, nie od­biera te­le­fo­nów, a ja mam tam uto­pione kilka ba­niek – ton jego głosu wy­raź­nie się pod­no­sił – więc do­póki tego nie ogarnę, to mnie nie ma. Cze­go­kol­wiek po­trze­bu­jesz, ogar­nij to sam.

– Ja­sne – przy­tak­nął. – A co z to­wa­rem? Psy?

– Nie­eee... – Wy­żeł upił łyk al­ko­holu. – Nie są tak od­ważni. Wie­dzą, czym to grozi.

– Ru­sek?

– Tego się boję... Chuj, nie teo­re­ty­zujmy. Trzeba chwilę po­cze­kać. – Wtedy jego ko­mórka za­częła dzwo­nić. Wziął ko­lejny łyk trunku i osta­wił szklankę na biurku. – Do­bra. Leć już.

Ochro­niarz za­trza­snął za sobą drzwi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki