Mumia. Morze piasku - Paweł Leśniak - ebook

Mumia. Morze piasku ebook

Paweł Leśniak

4,0

Opis

Odkryj starożytny Egipt, o którego mrocznych losach zabronione było mówić…

Faraon Neferuth, kobieta zasiadająca na złotym tronie Egiptu, całe bogactwo swego kraju przelewa na budowanie kolejnych piramid, nie dbając o swoich poddanych i pogrążając ich w ubóstwie. Jednak gdy królowa znika bez śladu, a na kraj spada wielomiesięczna burza piaskowa, odcinając go od słońca i czystej wody, przerażona ludność zaczyna modlić się do bogów o jej powrót.

Z nadejściem burzy spod powierzchni pustyni wyłaniają się bestie, które pod osłoną nocy wykradają złote czubki piramid. Egipska armia oddaje życie w obronie ostatniego grobowca, który zachował swój piramidion. Kapłani w desperacji, by ratować Egipt, decydują się na przywołanie najstraszliwszego z bogów – Seta, którego chcą prosić o pomoc.

Czy tonący w krwawym przerażeniu Egipt wygra walkę ze swoim przeznaczeniem? Czy zaginiona władczyni zmieni losy pustynnego kraju? Czy ten, który za nią podąża, niesie zniszczenie, czy wybawienie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa wizja w egipskim świecie
10
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka, od ktorej ciezko sie oderwac. Wciaga w wir wydarzen. Polecam i czekam na wiecej.
00
nestiz

Nie oderwiesz się od lektury

Dajcie się wciągnąć w fascynującą, a zarazem mroczną i niebezpieczną podróż po Egipcie. Poczujcie ten niepokojący klimat całym sobą, ale ani na moment nie traćcie czujności. Uważajcie na potwory z pustyni. Nie cofną się przed niczym… Neferuth, czyli kobieta faraon, nieudolnie rządzi Egiptem. Wszystkie środki przeznacza na budowę piramid, a jej poddani głodują. Pewnego dnia królowa znika bez śladu i zaczyna dziać się źle. Krajem zawładnęła bowiem niekończąca się burza piaskowa. Spod piasków pustyni wyłaniają się niebezpiecznie bestie, a ludzie giną, broniąc ostatnich piramid. Kapłani, by chronić swój kraj, chcą przywołać boga Seta, by udzielił im pomocy. Czy nie będą tego żałować? Wrzucona w środek walki mumia będzie musiała zdecydować, czy stanąć po stronie ludzi, czy bestii z pustyni. Czy ocali Egipt, czy zabije jego mieszkańców? „Mumia. Morze piasków” Pawła Leśniaka to świetna kontynuacja. W moim odczuciu nawet lepsza. Jest o wiele bardziej brutalnie i intrygująco. Znajdziec...
00

Popularność




Re­dak­cja: Ro­bert Ci­chow­las
Ko­rekta: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat
Pro­jekt okładki: To­masz Za­rucki
Skład i ła­ma­nie: Ma­rek Jad­czak
Ry­sunki: Pa­weł Le­śniak
Co­py­ri­ght by Pa­weł Le­śniak 2023 Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2023
ISBN 978-83-969277-2-9
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ko­cha­nej żo­nie i cór­kom

PRO­LOG

Gę­sta jak maź ciem­ność obej­mo­wała wszystko w za­mknię­tym ka­mien­nym po­miesz­cze­niu. Oczy, które przez całe ży­cie uni­kały świa­tła, nie były w sta­nie przy­zwy­czaić się do nie­prze­nik­nio­nego, ak­sa­mit­nego mroku. Uniósł się ci­chy dźwięk łań­cu­chów, szu­ra­ją­cych po twar­dej pod­ło­dze. Nie­otwie­rana od po­nad sied­miu ty­sięcy lat kom­nata za­mknięta była na ze­wnętrzny świat cał­ko­wi­cie. A ten, który zo­stał w niej uwię­ziony, nie roz­po­zna­wał już ni­czego poza dźwię­kiem swego głosu i po­brzę­ki­wa­niem łań­cu­chów, które wią­zały jego ręce i szyję.

Jego ciało było nie­ru­chome, zu­peł­nie jak ka­mienne ściany bę­dące jego wię­zie­niem. Ale my­śli pło­nęły w nim ogniem, który utrzy­my­wał go przy ży­ciu. Ogniem, któ­rym obie­cał spa­lić ode­braną mu siłą zie­mię. Jego dom, który te­raz na­jeźdźcy mają czel­ność na­zy­wać wła­snym, za­po­mi­na­jąc o pra­wo­wi­tym wła­ści­cielu. Wie­dział, że czas ze­msty na­dej­dzie. Był cier­pliwy.

Cze­kał.

Łań­cu­chy znów się po­ru­szyły w od­po­wie­dzi na to, czego sam nie był pe­wien, czy było tylko uro­je­niem. My­ślał, że za­po­mniał już ten dźwięk, a jed­nak wy­da­wał się tak zna­jomy. Gdzieś w od­dali sły­chać było głu­che stu­ka­nie. Coś wy­da­wało przy­tłu­miony od­głos, tłu­kło się ci­cho, ale ryt­micz­nie, a z każ­dym ude­rze­niem zda­wało się gło­śniej­sze. Nie umiał od­róż­nić, czy to umysł gra z nim w gierki, ale stu­kot wy­da­wał się praw­dziwy. Ktoś się zbli­żał.

Huk­nęło, a ja­ski­nia, w któ­rej był wię­ziony, za­trzę­sła się w po­sa­dach; małe ka­myczki po­tur­lały się po więk­szych ka­mie­niach. Za­raz po­tem roz­szedł się ko­lejny wstrząs. A póź­niej jesz­cze je­den. Chciał wstać, ale łań­cu­chy za­trzy­mały go w po­zy­cji klę­czą­cej. Usły­szał dźwięk prze­krę­ca­nego klu­cza, a drzwi do jego kom­naty trza­snęły, za­ło­mo­tały i syk­nęły. Po­czuł wil­gotne, zimne po­wie­trze, które nio­sło swąd przy­pa­lo­nych kno­tów i oliwy. Drzwi się otwo­rzyły, a on od­wró­cił głowę od ra­żą­cego świa­tła za­pa­lo­nej po­chodni, gdy mdły blask roz­ja­śnił ciem­ność.

Za­mknął oczy. Nie był w sta­nie spo­glą­dać w kie­runku świa­tła nie­wi­dzia­nego od ty­sięcy lat. Usły­szał kroki. Ktoś wszedł do środka.

– Czyż me oczy nie są za­trute i uka­zują mi prawdę? – Uniósł się głos tego, który wszedł do kom­naty. – Wszak ni­sko żeś upadł...

– Uwol­nij mnie z tych kaj­dan, a na wła­snej skó­rze do­świad­czysz... – pró­bo­wał otwo­rzyć oczy, ale ob­raz był zmą­cony jak brzegi Nilu tuż po wy­le­wie rzeki – ...do czego zdolny jest ten, któ­remu za­brane zo­stało wszystko. I nie ma już nic do stra­ce­nia.

Po­stać kuc­nęła, by le­piej mu się przyj­rzeć.

– Czy go­towy je­steś od­bić to, co zo­stało ci za­brane, i po­now­nie uj­rzeć swój lud w chwale?

Wię­zień od­wró­cił głowę na wprost, a minę miał przy tym wredną.

– Nie je­stem ni­czego wi­nien zdraj­com wła­snej sprawy... – wark­nął. – A ogień, jaki za­leje te zie­mie, bę­dzie tym, który pło­nął we mnie pod­czas mej nie­woli. Rzeki i mo­rza po­płyną krwią tych, któ­rzy staną mi na dro­dze...

Wię­zień otwo­rzył oczy, nie zwra­ca­jąc uwagi na ból, który spra­wiało mu świa­tło po­chodni. Spoj­rzał ta­jem­ni­czej po­staci w oczy. Wy­pro­sto­wał się, jed­nak łań­cu­chy strze­liły, blo­ku­jąc jego ru­chy. Po­stać z po­chod­nią przy­ło­żyła klucz do jego kaj­dan, a te z hu­kiem upa­dły na ka­mienną pod­łogę.

Był wolny.

ROZ­DZIAŁ 1

Ku po­trze­bie

Gło­śne sa­pa­nie ze zmę­czo­nego gar­dła wraz z szu­ra­niem le­dwo stą­pa­ją­cych, odzia­nych w san­dały stóp nio­sły się po ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do kom­naty fa­ra­ona. Ka­płan, który pę­dził jak po­ga­niane szpi­cem zwie­rzę, był naj­młod­szym człon­kiem rady, jaki zo­stał za­pi­sany na mie­dzia­nych hi­sto­rycz­nych ta­blicz­kach. Po­wo­łany na służbę po śmierci jed­nego z naj­star­szych człon­ków, który do­ra­dzał po­tom­kowi Boga słońca. Od­dech miał krótki, na­pę­dzany prze­ra­że­niem od­gło­sów, ja­kie do­cie­rały zza zło­tego pa­łacu. Mi­jał służbę i nie­wol­ni­ków, cho­wa­ją­cych się za ka­mien­nymi fi­la­rami, kur­ty­nami i rzeź­bami. Dy­go­tali ze stra­chu, mo­dląc się do sta­rych i no­wych bo­gów o moż­li­wość uj­rze­nia ko­lej­nego wschodu słońca.

Do­biegł na miej­sce. Ozdo­bione zło­tem drzwi otwo­rzyli mu straż­nicy odziani w bo­gate, złote zbroje, na któ­rych nie znać było na­wet naj­mniej­szej rysy użyt­ko­wa­nia, choć te­raz nio­sła się od nich woń potu, który spły­wał po ich cia­łach wy­ci­skany stra­chem. Ka­płan zna­lazł się w kom­na­cie oświe­tlo­nej je­dy­nie kil­koma po­chod­niami, na jej środku stał stół prze­peł­niony wy­schnię­tym już i nie­tknię­tym je­dze­niem i wi­nem, choć i tego nie zo­stało już zbyt wiele.

– Pa­nie? – Po­miesz­cze­nie wy­da­wało się pu­ste. – Pa­nie, przy­by­łem z no­winą!

Po pra­wej stro­nie, nie­da­leko du­żego stołu peł­nego pa­pi­ru­sów, obok dłu­gich czar­nych kur­tyn le­żały po­roz­rzu­cane i po­nisz­czone in­stru­menty mu­zyczne oraz mapy, na któ­rych stały pionki wska­zu­jące roz­miesz­cze­nie woj­ska. W prze­ciw­nym rogu kom­naty znaj­do­wały się miej­sca spo­czynku, me­ble ob­szyte ma­te­ria­łami z naj­lep­szych egip­skich tka­nin, a ich nogi i opar­cia okute były zło­tem i ko­lo­ro­wymi ka­mie­niami. Pach­niało dy­mem i wil­go­cią.

Sim­tep, młody ka­płan, do­radca fa­ra­ona bę­dący za­le­d­wie przed czter­dziestką, z gę­stą czarną brodą i krę­co­nymi czar­nymi wło­sami się­ga­ją­cymi mu za uszy, pod­szedł do stołu z je­dze­niem. Ręką od­go­nił brzę­czące mu­chy nad pod­gry­zioną kaczką w so­sie mio­do­wym, wy­pił cały kie­lich na­la­nego wina, by zwil­żyć gar­dło i ulżyć wą­tro­bie. Wi­dział swój cień, rzu­cony przez cie­płe świa­tło mi­ga­ją­cych pło­my­ków ognia w pół­mrocz­nym kli­ma­cie na uło­żo­nej ja­snym ka­mie­niem pod­ło­dze. Z tego miej­sca sły­chać było to, co działo się na ze­wnątrz. Silne po­dmu­chy wia­tru i roz­pę­dzone, sy­piące dro­binki pu­styn­nego pia­sku sy­czały w głos, roz­bi­jane o ściany bu­dowli. Oraz krzyki i wo­ła­nia prze­ra­żo­nych gar­deł, re­agu­ją­cych tak na dźwięk gra­nych ro­gów sy­gna­li­zu­ją­cych na­dej­ście wroga. Tak było już drugi raz tej nocy, choć ta była wciąż młoda. Ka­płan po­pę­dził na bal­kon, a gdy się tam zna­lazł, usta roz­sze­rzył jak głodny kro­ko­dyl, a jego zdzi­wie­nie nie miało końca.

– Na Seta i wszyst­kie de­mony...

Jego oczom uka­zała się pa­no­rama Mem­fis, to­nąca w bu­rzy pia­sko­wej utrzy­mu­ją­cej się już od sze­ściu mie­sięcy. Wiatr po­wie­wał jego odzie­niem, a on sam stał wpa­trzony w ho­ry­zont, gdzie wi­dać było ba­ta­lię pod pi­ra­midą Che­opsa. Oto­czony woj­skiem trój­kątny gro­bo­wiec chro­niony był przez wo­jow­ni­ków na wo­zach bo­jo­wych i w za­sadz­kach, ja­kie przy­go­to­wali za dnia, szy­ku­jąc się do obrony. To wła­śnie tę pi­ra­midę prze­ciw­nicy ob­rali so­bie za cel. Wy­cia i pi­ski kre­atur, ja­kie zja­wiły się po na­dej­ściu mroku, przy­wo­ły­wały naj­gor­sze z moż­li­wych my­śli, pa­ra­li­żu­jąc układ ner­wowy i utrud­nia­jąc ra­cjo­nalne my­śle­nie.

Duże, pa­lące się w od­dali po­chod­nie nie da­wały wiele wi­docz­no­ści z po­wodu pa­nu­ją­cej po­gody. Spoj­rzał na ho­ry­zont, by się upew­nić, czy ko­lor nieba za­czyna przy­bie­rać inny od­cień. Czy wielki Ra wy­grywa ko­lejny raz swą ba­ta­lię ze wstręt­nym wę­żem, który co noc pró­buje po­żreć słońce, by już ni­gdy nie za­świe­ciło nad Egip­tem, jak to mieli w zwy­czaju wma­wiać lu­dziom ka­płani sta­rych bo­gów.

Wtedy usły­szał prze­raź­liwy huk i aż kuc­nął ze stra­chu, gdyż ni­gdy cze­goś po­dob­nego nie sły­szał. Za­uwa­żył jak jedna ściana mu­rów chro­nią­cych mia­sto jakby eks­plo­do­wała, sy­piąc bia­łymi pły­tami, które te­raz to­czyły się, miaż­dżąc część in­fra­struk­tury, w któ­rej żyła bie­dota. Wy­sy­łano tam naj­mniej żoł­nie­rzy. Ochot­ni­ków do ich obrony było nie­wielu. Po­wszech­nie uwa­żało się, że strata bie­doty nie­wiele bę­dzie dla Egiptu zna­czyć. A może to i na­wet le­piej, kiedy sko­nają – prze­cież są brudni i łażą po nich ro­baki.

– Tylko nie mury! Za­raz we­drą się do mia­sta! – wrza­snął Sim­tep z ca­łych sił, wi­dząc wy­bie­ga­ją­cych ze zło­tego pa­łacu fa­ra­ona straż­ni­ków, któ­rzy zbie­rali się nie­da­leko w więk­szą grupę. Przez bu­rzę kiep­sko wi­dział z tej od­le­gło­ści, ale do­my­ślał się, że musi się tam znaj­do­wać rów­nież Amun­tep, do­wódca wojsk egip­skich i jego do­bry przy­ja­ciel. Młody ka­płan wy­biegł z kom­naty. Zna­lazł się na placu, na któ­rym fa­raon prze­ma­wiał przed lu­dem, te­raz za­sy­pa­nym w więk­szo­ści pia­skiem, któ­rego nikt nie miał czasu spy­chać. Krzaki ozdobne były na­gie, a ich ga­łę­zie la­tały w po­wie­trzu. Uniósł le­żącą mu na le­wym ra­mie­niu skórę ge­parda, by chro­nić głowę od tną­cych skórę dro­bi­nek pia­sku. Do­tarł do wą­skiej uliczki mię­dzy do­mami, którą omi­jał wiatr, i zna­lazł się po­śród tłumu wo­jow­ni­ków.

– Amun­te­pie! – za­wo­łał. Tak jak się spo­dzie­wał, jego druh stał przed ze­bra­nymi wo­jow­ni­kami na le­żą­cym przy dro­dze ka­mie­niu. U jego boku znaj­do­wał się sługa, trzy­ma­jący wy­soko po­chod­nię, tak by go było do­brze wi­dać. – Mury pa­dły w dziel­nicy bie­doty!

Star­szy do­wódca ge­stem ręki dał znać ka­pła­nowi, by ten nie prze­szka­dzał. Amun­tep wy­róż­niał się długą, przy­pró­szoną lekką si­wi­zną brodą, która za­sła­niała więk­szość zmarsz­czek. Lewe oko miał ślepe i było tak od uro­dze­nia, choć pra­wił każ­demu, że stało się to na polu bi­twy, by do­dać so­bie w ich oczach uzna­nia i po­dziwu. Krót­kie włosy, lep­kie od potu, za­cze­sane miał do tyłu, a jego zdo­biona ka­mie­niami zbroja prze­rzu­cona była dłu­gim ma­te­ria­łem, za­sła­nia­ją­cym mu część pra­wej ręki i się­ga­ją­cym aż do ko­lan za ple­cami. Amun­tep kon­ty­nu­ował swą prze­mowę, żu­jąc jed­no­cze­śnie twardy chleb, a w dru­giej dłoni pod­rzu­cał co chwila ce­bulę.

– Kiedy pa­trzy­cie przed sie­bie, wi­dzi­cie cud! – mó­wił. – Gdyż Amon prze­ka­zał nam te plu­ga­stwa w na­sze ręce i do­ko­namy dziś nie lada czy­nów, od­ci­na­jąc im wszyst­kim łby! – Woj­ska tu­pały i ude­rzały mie­czami o tar­cze, z za­pa­łem słu­cha­jąc jego słów. Ten zaś wy­pluł część chleba i za­gryzł trzy­maną w dłoni ce­bulą. Na­stęp­nie zmarsz­czył już po­marsz­czone czoło i cią­gnął: – Na Seta i wszyst­kie de­mony, ja­kie na nas zsyła! Trąb­cie na alarm, wszy­scy lu­dzie mają schro­nić się pod mia­stem w schro­nach, a dla tych, któ­rych miej­sca tam za­brak­nie, niech szu­kają skry­cia w świą­ty­niach sta­rych bo­gów, bo te bu­do­wano so­lid­nie i okna mają wy­soko! Tym po­two­rom trud­niej bę­dzie wejść do środka, choć sam żem wi­dział, że wspi­nają się rów­nie spraw­nie, co pa­wiany! Amur – wska­zał pal­cem na żoł­nie­rza w pierw­szym rzę­dzie – zbierz tylu lu­dzi, ilu ci po­trzeba, ale nie za dużo, i po­móż miesz­kań­com bez­piecz­nie do­trzeć do schronu!

– Bę­dzie zro­bione! – od­parł żół­nierz i po­biegł, opusz­cza­jąc zbio­ro­wi­sko.

– Azir! – Amun­tep wy­zna­czył na­stęp­nego. – Niech po­zo­stali idą za tobą i bie­gnij­cie bro­nić wy­łomu! Znajdź­cie tam­tej­szego do­wódcę, któ­rego imie­nia nie pa­mię­tam, bo sam bóg Ra wie, jak go matka na­zwała! On zna dziel­nicę naj­le­piej, niech za­tem do­wo­dzi obroną, nie wolno wam wpusz­czać tych be­stii da­lej do mia­sta, wszyst­kie mają paść przy bra­mie, kosz­tu­jąc na­szych mie­dzia­nych oszcze­pów!

Żoł­nie­rze tup­nęli i krzyk­nęli, ude­rza­jąc w tar­cze.

– I wiedz­cie, moje głodne szczury, bo mło­dzi je­ste­ście, a część z was nie po­znała jesz­cze cie­pła ko­biety, że nie po­sia­dam się z ra­do­ści, że ci głupcy tu we­szli i zna­leźli się w za­sięgu na­szych mie­dzia­nych mie­czy! Nie­po­koi mnie jed­nak bar­dziej, czy wy, nie­do­łęgi, nie po­zwo­li­cie im uciec, czego ro­bić wam nie wolno! Pa­mię­taj­cie, że pa­tyki, które ma­cie w rę­kach, to oszczepy słu­żące do wy­pru­wa­nia fla­ków tym, któ­rzy są wro­gami Egiptu! A wy, łucz­nicy – do­wódca za­cze­sał włosy ręką, w któ­rej trzy­mał chleb, a okruszki po­wpa­dały mu mię­dzy ko­smyki – gdy wa­sze łuki będą śpie­wać pusz­cza­nymi cię­ci­wami i wy­sy­łać strzały w niebo, nie cheł­pij­cie się, kogo strzała leci wy­żej, jak dzieci, tylko ma­cie ce­lo­wać w szka­rady! Dla­tego na­ka­zuję wam, by­ście po­de­szli bli­żej i ce­lo­wali w tu­łów, bo ten mają duży i ła­twiej wam bę­dzie tra­fić, po­mimo wa­szej nie­spraw­no­ści. Bo gdy­by­ście byli wy­szko­leni przeze mnie, to po­tra­fi­li­by­ście ich tra­fić w oko, i tak mie­li­by­ście na­ka­zane! A każ­dego, kto wy­pu­ści strzałę bez­myśl­nie, sam wy­chło­stam! I żreć bę­dzie z ko­zami!

Na te słowa roz­legł się śmiech po­zo­sta­łych, co wpra­wiło Amun­tepa w gniew.

– Oszczep­nicy! – Wy­wo­łani na­gle spo­waż­nieli i nikt już się nie śmiał. – Gdy uj­rzy­cie pę­dzą­cego stwora, ma­cie oprzeć oszczep o zie­mię i po­chy­lić go. Ce­luj­cie w pod­brzu­sze, w ten spo­sób zdą­ży­cie usko­czyć na bok, by po­twór nie zwa­lił się na was! – Splu­nął. – Tak to jest! Moje młode szczurki! Tak to jest! Ko­niec już trwo­nie­nia na was mo­ich cen­nych rad, bo i tak z wa­szymi mó­zgami jak orzeszki pew­nie że­ście już za­po­mnieli, co żem wam prze­ka­zał! Idź­cie i czyń­cie rze­czy wiel­kie, a po­tem za­le­jemy wą­troby wi­nem ku ko­lej­nemu zwy­cię­stwu! Egipt nie upad­nie!

Żoł­nie­rze ude­rzyli w tar­cze i po­bie­gli śla­dem Azira w kie­runku wy­łomu w mu­rze. Do­wódca ze­sko­czył z pła­skiego ka­mie­nia i za­stę­kał, ła­piąc się za ko­lano, które za­bo­lało od tego skoku, i po­szedł wzdłuż uliczki w po­śpie­chu, jakby za­po­mniał o obec­no­ści ka­płana. Czło­nek naj­wyż­szej rady fa­ra­ona prze­ci­skał się przez mi­ja­ją­cych go mło­dych żoł­nie­rzy, a gdy wy­do­stał się z tłumu, uj­rzał hor­ror tej nocy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki