Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
45 osób interesuje się tą książką
Moja bajka zmieniła się w przestrogę.
Wypisana smołą i przypieczętowana łzami.
Nie każdy Romeo zasługuje, by żyć.
To miał być tylko niewinny pocałunek na wystawnym balu debiutantek. Ale w przeciwieństwie do swojego literackiego imiennika tym Romeem nie kierowała miłość. Jego napędzała zemsta. Dla niego byłam tylko pionkiem. Kartą przetargową. Narzeczoną jego rywala. Dla mnie był mężczyzną, który zasługiwał na porcję trucizny. Mrocznym księciem, którego nie chciałam poślubić. Myśli, że pogodziłam się ze swoim losem. Cóż, zamierzam napisać go od nowa. I w mojej historii Julia nie umiera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 530
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dallas
Zawsze wierzyłam, że moje życie jest jak powieść romantyczna. Że pomiędzy stronami kryje się szczęśliwe zakończenie.
Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że mogłam pomylić gatunki literackie. Że to raczej horror. Mrożący krew w żyłach thriller.
A potem Romeo Costa wtargnął do mojego życia niczym tajfun i zerwał mi różowe okulary.
Pokazał mi mrok.
Pokazał mi siłę.
A co najważniejsze, przekazał mi najokrutniejszą lekcję ze wszystkich – że w każdej bestii tkwi piękno, każda róża ma kolce, a każda historia miłosna może rozkwitnąć, nawet jeśli wyrosła na gruncie nienawiści.
Dallas
Chryste, nie żartowali, co? On naprawdę zjawił się w mieście. – Emilie chwyciła mnie za nadgarstek, wbijając ostre szpony w moją opaloną skórę.
– Tak samo jak Oliver von Bismarck. – Savannah wyciągnęła rękę. – Niech mnie ktoś uszczypnie.
Zrobiłam to z rozkoszą.
– Aua, Dal! Nie mówiłam poważnie.
Wzruszyłam ramionami, skupiając uwagę na szwedzkim stole obok nas. To był prawdziwy powód, dla którego zjawiłam się dzisiaj na balu debiutantek.
Z kryształowej tacy wzięłam zanurzoną w gorzkiej czekoladzie cząstkę pomelo i ugryzłam, rozkoszując się gorzko-kwaśnym nektarem.
Bóg nie jest mężczyzną.
Ani kobietą.
Bóg to najprawdopodobniej owoc zanurzony w aksamitnej czekoladzie.
– Co oni tu w ogóle robią? Przecież nawet nie pochodzą z Południa. – Emilie wyrwała Sav broszurę z programem balu i powachlowała nią sobie twarz. – I na pewno nie zjawili się tutaj, żeby poznać jakąś kobietę. Obaj to zagorzali kawalerowie. Czy Costa przypadkiem nie rzucił zeszłego lata prawdziwej szwedzkiej księżniczki?
– A są jakieś nieprawdziwe szwedzkie księżniczki? – zastanawiałam się na głos.
– Dal!
Gdzie są pastéis de nata?
Obiecano mi pyszne portugalskie minitarty z kremem budyniowym.
– Mówiłaś, że będą pastéis de nata. – Porwałam ze stołu nagrodę pocieszenia, melopitę, greckie miodowe ciasto, i wycelowałam nim w Emilie. – No i mam za swoje, bo znowu ci zaufałam.
Sokolim wzrokiem obserwowała, jak wciskam do torebki dwa tradycyjne polskie pączki.
– Dal, nie możesz trzymać pączków w torebce Chanel. To prawdziwa skóra. Zniszczysz ją.
Sav pospiesznie wepchnęła rękę do swojej kopertówki, żeby wyciągnąć błyszczyk.
– Słyszałam, że von Bismarck przyjechał tu tylko po to, by kupić Le Fleur.
Ojciec Jenny jest właścicielem firmy Le Fleur, która produkuje pościel z perkalu specjalnie dla hoteli wyróżnionych pięcioma diamentami. W ósmej klasie razem z Emilie uciekłyśmy z domu i przez tydzień spałyśmy w firmowym showroomie, zanim nasi ojcowie nas odnaleźli.
– A czego on niby potrzebuje z Le Fleur? – Teraz pałaszowałam kanafeh, stojąc tyłem do mitycznych istot, dla których moje przyjaciółki straciły głowę.
Sądząc po podekscytowanych szeptach, jakie rozlegały się wokół nas, nie były jedyne.
Emilie wyrwała Savannah tubkę Bond no. 9 i nałożyła na usta grubą warstwę.
– Zarządza hotelami. Jest właścicielem sieci o nazwie Grand Regent. Pewnie o niej słyszałyście.
Początkowo Grand Regent uchodziło za ekskluzywny kurort, do którego można było się dostać tylko dzięki zaproszeniu, a potem rozrósł się bardziej niż Hilton. Z tego względu wnioskowałam, że Bogacz von Bufon nie czai się na majątek.
Tak się składa, że biletem na dzisiejsze wydarzenie był niebotyczny majątek rodzinny.
303 Królewski Bal Debiutantek organizowany w Chapel Falls był jak prestiżowa wystawa psów, która przyciągała wszystkich miliarderów i multimiliarderów z całego stanu.
Ojcowie paradowali ze swoimi rasowymi córkami po Astor Opera House w nadziei, że wypadną na tyle dobrze, by zwrócić uwagę mężczyzn mających dużo zer na koncie.
Chyba tylko ja nie szukałam męża.
Tatuś oddał mnie komuś jeszcze przed moimi narodzinami, o czym nieustannie przypominał mi diament na palcu serdecznym.
Jeszcze do niedawna wydawało mi się to odległym problemem – dopóki dwa dni temu nie natrafiłam w prasie na oficjalne zawiadomienie o ślubie.
– Słyszałam, że Romeo koniecznie chce zostać prezesem firmy swojego ojca. – Na Boga, Sav dalej nawijała o tym facecie. Zamierzały uzupełnić jego stronę na Wikipedii? – A przecież już jest miliarderem.
– Raczej multimiliarderem. – Emilie bawiła się owalnym diamentem bransoletki, jak zawsze, gdy była podenerwowana. – I to nie jest typ, który przehulałby wszystkie pieniądze na jachty, złote sedesy czy inne przyjemności.
Zdesperowana Sav zerknęła do kompaktowego lusterka.
– Myślicie, że ktoś mógłby nas przedstawić?
Emilie ściągnęła brwi.
– Nikt tu ich nie zna. Dal? Dallas? Czy ty w ogóle nas słuchasz? Poruszamy ważny temat.
Dla mnie najważniejszy był brak herbatników.
Niechętnie skupiłam wzrok na dwóch mężczyznach, którzy właśnie wyłonili się zza kotary kolorowych szyfonów i sztywnych upięć.
Obaj mieli przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, przez to wyglądali jak wielkoludy próbujące wcisnąć się do domku dla lalek.
Ale trzeba przyznać, że w ogóle nie przypominali przeciętnych mężczyzn.
Ich podobieństwo kończyło się na wzroście. Pod każdym innym względem byli swoimi całkowitymi przeciwieństwami.
Jeden kojarzył mi się z jedwabiem, drugi – ze skórą.
Gdybym miała strzelać, powiedziałabym, że żywy Ken to von Bismarck.
Miał włosy w kolorze ciemny blond, kwadratową szczękę i lichy zarost, co nadawało mu charakter księcia z bajek Disneya.
Idealny europejski książę o skandalicznie niebieskich oczach i posągowych rysach.
Jak jedwab.
Drugi natomiast przypominał mi nieokrzesanego jaskiniowca. Był jak furia upchnięta w drogi garnitur.
Atramentowoczarne włosy zostały schludnie przycięte i przygładzone. Wyglądał jak wykuty z kamienia. Jakby został stworzony po to, by porażać urodą.
Ostre kości policzkowe, grube brwi, rzęsy, za które dałabym się zamknąć w więzieniu, i najchłodniejsze szare oczy, jakie w życiu widziałam.
Właściwie jego tęczówki były tak jasne i mroźne, że zupełnie nie pasowały do włoskiej aparycji.
On z kolei był jak prawdziwa skóra.
– Romeo Costa. – Głos Savannah zabarwiła tęsknota, kiedy mężczyzna wyminął nas w drodze do VIP-owskiego stolika. – Pozwoliłabym mu się zrujnować tak doszczętnie i efektownie, jak Musk wykończył Twittera.
– A ja pozwoliłabym mu zrobić ze mną wszystkie najbardziej niegodziwe rzeczy. – Emilie zaczęła bawić się niebieskim diamentem na łańcuszku. – Nawet nie wiem, co to miałoby być, ale i tak byłabym chętna, rozumiecie?
Bycie dziewicami z Południa Stanów, które w dwudziestym pierwszym wieku sumiennie chodzą do kościoła i czytają Biblię, stanowiło nie lada problem.
Chapel Falls było znane z dwóch rzeczy:
Po pierwsze – z bogatych mieszkańców, którzy w większości posiadali ekskluzywne firmy z siedzibą w Georgii.
I po drugie – z wyjątkowo konserwatywnego, przestarzałego podejścia do życia.
Tutaj wszystko wyglądało inaczej.
Nasze doświadczenie ograniczało się do kilku mokrych pocałunkach przed ślubem, mimo że wszystkie skończyłyśmy już dwadzieścia jeden lat.
Ale kiedy moje dobrze wychowane przyjaciółki obcinały mężczyzn dyskretnie, ja się z tym nie kryłam.
Podenerwowany gospodarz zaprowadził ich do stolika, a oni po drodze rozglądali się wokół – Romeo Costa z ponurym znudzeniem mężczyzny, którego czeka kolacja z przemysłowego kontenera na śmieci, a von Bismarck z cynicznym rozbawieniem.
– Co ty wyprawiasz, Dal? Przecież widzą, że się gapisz! – Savannah niemal zemdlała.
I tak nie patrzyli w naszą stronę.
– No i? – mruknęłam obojętnie i wzięłam z tacy kieliszek szampana.
Sav i Emilie dalej się zachwycały, ja tymczasem oddaliłam się, mijając stoliki uginające się od importowanych słodyczy, szampanów i torebek z podarunkami.
Obeszłam salę, witając się po drodze z rówieśniczkami i dalekimi krewnymi, żeby tylko dostać się do deserów po drugiej stronie. I cały czas miałam oko na moją siostrę Franklin.
Frankie kręciła się w pobliżu i pewnie właśnie podpalała czyjś tupecik albo przegrywała rodzinną fortunę w karty.
Podczas gdy mnie określano mianem leniwej, pozbawionej ambicji dziewczyny z nadmiarem wolnego czasu, ona uchodziła za typową rozrabiarę.
Nie mam pojęcia, dlaczego tata w ogóle ją tutaj zabrał. Miała ledwie dziewiętnaście lat i spotykała się z mężczyznami równie chętnie, jak ja wbijałam sobie zużyte igły w żyłę.
Przemierzając salę w moich pięknych louboutinach z limitowanej edycji – dwanaście centymetrów, czarny aksamit, cieniutkie szpilki wysadzane perłami i kryształkami Swarovskiego – uśmiechałam się do gości, a niektórym posyłałam buziaki, aż nagle na kogoś wpadłam.
– Dal!
Frankie otoczyła mnie ramionami, jakby nie widziała mnie całe wieki, chociaż rozmawiałyśmy zaledwie czterdzieści minut temu, kiedy to wymogła na mnie dyskrecję, bo przyłapałam ją na upychaniu w staniku buteleczek z tequilą.
Plastikowe opakowania wbiły się w moje piersi, kiedy mnie wyściskała.
– Dobrze się bawisz? – Pomogłam jej ustać prosto, bo prawie zaliczyła glebę. – Chcesz się napić wody? Potrzebujesz tabletek przeciwbólowych? A może boskiej interwencji?
Frankie śmierdziała potem.
I tanią wodą kolońską.
Oraz trawką.
Panie, miej tatę w swej opiece.
– Nic mi nie jest. – Machnęła ręką i się rozejrzała. – Wiedziałaś, że gdzieś tu krąży książę z Marylandu?
– Wydaje mi się, że w Stanach Zjednoczonych nie mamy monarchii, siostrzyczko.
– I jego megabogaty kumpel? – Zignorowała mnie. – Handluje bronią. Grubo, co?
Tylko w jej wszechświecie handel bronią to coś fajnego.
– Tak, a Sav i Emilie niemal posikały się z radości. Poznałaś ich?
– Nie. – Frankie rozejrzała się po sali balowej, zapewne szukając osoby, przez którą śmierdziała jak lafirynda po zabawie z dilerem na tylnym siedzeniu jego wozu. – Ktokolwiek go zaprosił, chciał chyba zrobić dobre wrażenie, bo przy jego stoliku są herbatniki upieczone przez ulubionego kucharza zmarłej królowej. Przyleciał tutaj specjalnie z Surrey. – Posłała mi przebiegły uśmiech. – Ukradłam jednego, kiedy nikt nie patrzył.
Żal ścisnął mi serce.
Tak bardzo kocham swoją siostrę.
I jednocześnie chcę ją w tej chwili zamordować gołymi rękami!
– A dla mnie nie wzięłaś? – nieomal wrzasnęłam. – Przecież wiesz, że nigdy nie próbowałam prawdziwych brytyjskich herbatników. Co jest z tobą nie tak?
– Och, nie dramatyzuj. – Frankie wsunęła palce w ciasne upięcie, żeby rozmasować skórę głowy. – Ludzie ustawiają się w kolejce, żeby porozmawiać z tymi pajacami, jakby byli z rodu Windsorów albo coś. Po prostu tam idź, przedstaw się i poproś o ciastko. Jest ich tam pełno.
– Herbatników czy ludzi?
– Tego i tego.
Wyciągnęłam szyję, żeby się rozejrzeć.
Miała rację.
Przed mężczyznami ciągnęła się kolejka ludzi, którzy wyglądali, jakby chcieli wycałować im pierścienie.
Jako że nie powstrzymam się przed niczym, żeby zdobyć coś pysznego, pomaszerowałam w stronę wianuszka gości otaczających stolik Costy i von Bismarcka.
– ...katastrofalny plan podatkowy, który wywoła ekonomiczny chaos...
– ...panie Costa, z pewnością istnieje jakaś alternatywa dla tych wszystkich wydatków? Nie możemy dalej fundować wojen...
– ...czy to prawda, że brakuje im technologicznie zaawansowanej broni? Chciałem zapytać...
Kiedy mężczyźni z Chapel Falls paplali jak najęci, żeby wprowadzić mężczyzn w stan śpiączki, a kobiety nachylały się, by wyeksponować biust, wyminęłam zgromadzonych slalomem, nie spuszczając wzroku z mojego celu – trzypiętrowej tacy z apetycznymi herbatniczkami.
Najpierw swobodnie oparłam się ręką o stół.
Nie zwracajcie na mnie uwagi.
Potem wyciągnęłam się w stronę angielskiego przysmaku stojącego pośrodku.
Już dosięgałam palcami tacy, gdy nagle rozległ się uszczypliwy głos.
– A ty to kto?
Pan Skóra.
A raczej Romeo Costa.
Rozparł się na krześle, patrząc na mnie z wrogością niczym groźny krokodyl.
Ciekawostka: te gady uważają ludzi za stały element swojej diety.
Dygnęłam z rozmachem.
– Och, proszę wybaczyć. Gdzież moje maniery?
– Na pewno nie na tacy z herbatnikami. – Jego głos wydawał się oschły, beznamiętny.
Okej. Twardy przeciwnik.
Ale miał prawo do niezadowolenia, w końcu próbowałam ukraść jego ciastka.
– Nazywam się Dallas Townsend.
Posłałam mu ciepły uśmiech, wyciągając dłoń, by mógł ją pocałować, ale on tylko spojrzał na nią ze wstrętem.
W stosunku do mojej rzekomej zbrodni jego reakcja była zdecydowanie przesadzona.
– Dallas Townsend, tak? – Na jego boskiej twarzy odmalował się cień rozczarowania, jakby spodziewał się kogoś zupełnie innego.
Nie obracaliśmy się w tych samych kręgach. Byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że ten mężczyzna w ogóle nie miał znajomych. Wydawał się na to zbyt zadufany w sobie.
– Tak się nazywam od dwudziestu jeden lat – odpowiedziałam, zerkając kątem oka na herbatniki.
Tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
– Oczy mam tutaj – wycedził Costa.
Von Bismarck zachichotał i wziął największe ciastko, najpewniej po to, by zrobić mi na złość.
– Jest urocza, Rom. Całkiem niezła z niej laleczka.
Urocza? Laleczka?
Co to ma znaczyć?
Z niechęcią oderwałam wzrok od tacy z łakociami i przeniosłam go na twarz Romea.
Był taki przystojny.
A poza tym – miał śmierć w oczach.
Nachylił się w moją stronę.
– Jesteś pewna, że nazywasz się Dallas Townsend?
Postukałam palcem w podbródek.
– Hm, jak się teraz nad tym zastanawiam, to chyba wolałabym zmienić nazwisko na Hailey Bieber.
– Czy to miało być zabawne?
– Czy to miało być poważne pytanie?
– Zachowujesz się niedorzecznie.
– Sam zacząłeś.
Przy stoliku rozległ się okrzyk oburzenia.
Jednak Romeo Costa wydawał się bardziej znudzony niż obrażony.
Rozparł się na krześle, układając dłonie na podłokietnikach. Ta poza – i ten idealnie dopasowany garnitur – nadawały mu aurę surowego króla gotowego do wojny.
– Dallas Maryanne Townsend. – W moją stronę pędziła Barbara Alwyn-Joy. Pewnie chciała załagodzić sytuację. Matka Emilie była gospodynią tego wydarzenia. Podobnie jak wszyscy inni podchodziła do tego balu zbyt poważnie. – Powinnam sprowadzić twojego ojca, żeby w tej chwili wyprowadził cię z sali balowej za odzywanie się w ten sposób do pana Costy. Takie zachowanie nie przystoi młodej damie z Chapel Falls.
Chapel Falls najchętniej spaliłoby na stosie każdą rudowłosą kobietę w tym mieście.
Teatralnie spuściłam głowę, czubkiem buta rysując owalny kształt ciastka na marmurowej podłodze.
– Przepraszam.
Wcale nie było mi przykro.
Romeo Costa był dupkiem.
Miał szczęście, że znajdowaliśmy się w towarzystwie, bo inaczej bym się nie hamowała.
Odwróciłam się gotowa opuścić to miejsce, bo jeszcze doprowadziłabym do kolejnego skandalu, a wtedy tata zastrzegłby moją czarną kartę kredytową.
Wtedy jednak Costa odezwał się po raz kolejny.
– Panno Townsend?
Dla ciebie panno Bieber.
– Tak?
– Należą się przeprosiny.
Obróciłam się na pięcie i zmierzyłam go tak gniewnym spojrzeniem, na jakie było mnie stać.
– Chyba się naćpałeś, jeśli myślisz, że cię...
– Chodziło mi o to, że to ja powinienem przeprosić.
Wstał, zapinając marynarkę jedną ręką.
Och.
Och!
Kilkanaście osób przeskakiwało między nami wzrokiem.
Nie byłam pewna, co tu się dzieje, ale chyba moje szanse na dorwanie tego herbatnika właśnie zwiększyły się dziesięciokrotnie.
A poza tym chciałabym przejąć od niego trochę tej pewności siebie i samokontroli, którą emanował nawet w trakcie przeprosin. Ja zawsze czułam się wtedy taka bezradna.
Za to Costa traktował przeprosiny jako narzędzie, dzięki któremu katapultował się jeszcze wyżej w hierarchii społecznej. Mimo że już wydawał się zupełnie odmiennym gatunkiem człowieka.
Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, jak zwykle ignorując zasady etykiety, które wpajano mi całe życie.
– Tak. Przydałyby się.
Nie uśmiechnął się.
Nawet na mnie nie patrzył.
Miałam wrażenie, że dosłownie stałam się dla niego przezroczysta.
– Przepraszam, że wątpiłem w twoją tożsamość. Z niewytłumaczalnego powodu myślałem, że okażesz się... inna.
Normalnie zapytałabym, kto mu coś takiego nagadał, ale powinnam się pohamować i uciec, zanim mój własny język wpędzi mnie w jeszcze większe kłopoty.
Nie bez powodu przez osiemdziesiąt procent czasu miałam usta wypchane smakołykami.
Poza tym nie mogłam patrzeć na tego mężczyznę, bo czułam się, jakby nogi zmieniły mi się w galaretę.
I nie podobało mi się to, że przyprawiał mnie o zawroty głowy.
Albo że moje policzki czerwieniły się, gdy na mnie patrzył.
– Hm, jasne. Nic się nie stało. Zdarza się najlepszym. Życzę miłego wieczoru.
Po tych słowach uciekłam do swojego stolika.
Na szczęście tata miał dzisiaj świetny humor i właśnie rozmawiał o interesach ze swoimi przyjaciółmi. Barbara chyba nie spełniła groźby i na mnie nie doniosła, bo krótko po czwartej przystawce pozwolił mi zatańczyć.
Więc tańczyłam.
Najpierw z Davidem z kościoła.
Potem z Jamesem z liceum.
A na koniec z Haroldem mieszkającym ulicę ode mnie.
Wszyscy wyginali mnie w tańcu aż do marmurowej podłogi, a nawet pozwolili mi prowadzić w trakcie kilku walców.
Niemal odzyskałam pewność siebie i zaczęłam wierzyć, że ten wieczór może okazać się sukcesem. Aż do chwili, gdy Harold ukłonił się pod koniec piosenki, a ja ruszyłam do swojego stolika.
Bo kiedy się odwróciłam, znów ujrzałam Romea Costę.
Jak wezwany demon.
Stał dosłownie pięć centymetrów od mojej twarzy.
Matko boska, dlaczego grzech zawsze musi być taki kuszący?
– Panie Costa. – Przyłożyłam dłoń do swojego obojczyka. – Dziękuję, ale jestem już zmęczona i oszołomiona. Chyba nie dam rady tań...
– Będę prowadzić. – Wziął mnie w ramiona tak, że moje stopy zawisły nad podłogą, a potem zaczął pląsać po parkiecie bez mojego udziału.
Halo, przecież to czerwona flaga wielkości Teksasu!
– Proszę mnie postawić – poleciłam przez zaciśnięte zęby.
Jeszcze mocniej zacisnął rękę na mojej talii, przytrzymując mnie swoim silnym ciałem.
– To skończ odgrywać rolę damy. Nawet Olivia Wilde daje lepsze przedstawienia.
Aua.
Pamiętam, że po filmie Projekt Lazarus miałam ochotę wydłubać sobie oczy.
– Dzięki. – Rozluźniłam mięśnie, żeby był zmuszony przytrzymać cały ciężar mojego ciała albo postawić mnie na podłodze. – Udawanie szanowanego członka społeczeństwa jest doprawdy męczące.
– Podeszłaś do mojego stolika ze względu na herbatniki, prawda?
Być może inna dziewczyna na moim miejscu wolałaby skłamać. Ale niech wie, że nie był dla mnie największą atrakcją.
– Tak.
– Były znakomite.
Zerknęłam na stół ponad jego ramieniem.
– Widzę, że jeszcze coś zostało.
– Aleś ty spostrzegawcza, panno Townsend. – Obrócił mnie zaskakująco umiejętnie, jak doświadczony tancerz. Miałam mdłości, ale nie wiedziałam, czy to z powodu jego towarzystwa, czy dlatego, że poruszał się zbyt szybko. – Nie masz może ochoty napić się do nich szampana? Oliver i ja właśnie zdobyliśmy Cristal Brut Millénium Cuvée.
Trzynaście tysięcy za butelkę.
Oczywiście, że byłam chętna.
Próbowałam naśladować jego pozbawiony wyrazu ton.
– Faktycznie, szampan pasowałby do herbatników idealnie.
Jego twarz wciąż niczego nie wyrażała.
Chryste, co trzeba zrobić, żeby wywołać uśmiech na ustach tego mężczyzny?
Ledwie zwracałam uwagę na otaczających nas ludzi.
Dotarło do mnie, że Costa nie tańczył z nikim poza mną. Zrobiło mi się nieswojo.
Savannah i Emilie wspominały, że nie zjawił się tutaj, aby znaleźć kandydatkę na żonę, ale z drugiej strony w przedszkolu wmówiły mi, że brązowe krowy produkują mleko czekoladowe.
Odchrząknęłam.
– Powinieneś coś wiedzieć. – Kiedy spojrzałam w jego bladoszare oczy, barwą przypominające angielskie niebo zimą, zrozumiałam, że cokolwiek powiem, nie będzie zdziwiony. – Jestem zaręczona, więc jeśli chcesz mnie poznać...
– Nie mam najmniejszej ochoty cię poznać.
Po raz pierwszy zauważyłam kulkę gumy ściśniętą między jego siekaczami.
Miętowa, sądząc po zapachu.
– Dzięki Bogu. – Rozluźniłam się i popłynęłam w walcu. – Nie lubię odmawiać ludziom. To irytujące.
Nie byłam zachwycona perspektywą poślubienia Madisona Lichta, ale też nie byłam temu całkowicie przeciwna.
Znałam go całe życie. Był jedynym synem kolegi taty z college’u i z tego względu często zjawiał się u nas na święta i okazjonalne przyjęcia.
Był odpowiedni.
Odpowiednio atrakcyjny.
Odpowiednio bogaty.
Odpowiednio wychowany.
Jednak na jego korzyść najbardziej przemawiało to, że tolerował moje poczucie humoru. A poza tym osiem lat różnicy nadawało mu otoczkę światowego, doświadczonego mężczyzny.
Poszliśmy na dwie randki, podczas których dał mi do zrozumienia, że pozwoli mi żyć tak, jak chcę. Była to rzadkość wśród aranżowanych związków Chapel Falls.
Romeo Costa patrzył na mnie jak na psią kupę, w którą zaraz miał wdepnąć.
– Kiedy ślub? – zapytał aksamitnym, lekko drwiącym tonem.
– Nie mam pojęcia. Pewnie po studiach.
– A na jakim jesteś kierunku?
– Literatura angielska w Emory.
– Kiedy kończysz?
– Najpewniej wtedy, gdy przestanę oblewać semestry.
Na jego ustach zagościł gorzki uśmiech, jakby domyślił się, że próbuję go rozbawić.
– Podobają ci się studia?
– Wcale.
– To jakie masz jeszcze zainteresowania, poza kradzieżą ciastek?
Odniosłam wrażenie, że ciągnął tę rozmowę tylko po to, bym nie odeszła.
Nie miałam pojęcia dlaczego.
Mimo to szczerze się nad tym zastanowiłam, bo dzięki temu nie musiałam skupiać się na krokach. On już o to zadbał.
– Książki. Deszcz. Biblioteki. Jeżdżenie w nocy po mieście z moją ulubioną playlistą w tle. Podróże, głównie gastroturystyka. Ale zabytki też są ciekawe.
Chapel Falls znało mnie jako dziewczynę, która spędza dnie na trwonieniu pieniędzy tatusia na luksusowe ubrania, częste wizyty w drogich restauracjach i polowanie na dobre książki w granicach Południa Stanów Zjednoczonych.
Wszyscy wiedzieli o tym, że nie mam żadnych większych aspiracji. Tylko że plotki nie były do końca zgodne z prawdą.
Miałam jedno marzenie.
Pragnienie, do którego niestety potrzebny był mężczyzna.
Najbardziej na świecie chciałam zostać matką.
Wydawało się to proste. A jednocześnie takie nieosiągalne. Niestety, aby zrealizować swój cel, musiałam przejść wiele etapów, ale w zapyziałym Chapel Falls jeszcze mi się to nie udało.
– Jesteś bardzo bezpośrednia.
Nie zabrzmiało to jak komplement.
– A ty bardzo ciekawski. – Pozwoliłam mu wygiąć mnie w tańcu, mimo że nas to do siebie zbliżyło. – A ty jakie masz zainteresowania? – zapytałam po chwili milczenia, bo tego wymagało dobre wychowanie.
– Jest parę takich rzeczy. – Zaczął zataczać ze mną zgrabne okręgi tuż przed oniemiałą Savannah. – Pieniądze. Władza. Wojna.
– Wojna?
– Tak – potwierdził. – To bardzo dochodowy biznes. W dodatku pewny. Na świecie zawsze toczy się jakaś wojna lub państwa się do niej przygotowują. To niesamowite.
– Może dla polityków tak, ale na pewno nie dla niewinnych ludzi, którzy na tym cierpią. Dla dzieci, które moczą łóżko ze strachu. Dla ofiar, rodzin, bolesnych...
– Zawsze jesteś taka męcząca czy zarezerwowałaś tę przemowę rodem z konkursu piękności specjalnie dla mnie?
Jego złośliwy komentarz na chwilę odebrał mi mowę, a potem odparłam:
– Specjalnie dla ciebie. Mam nadzieję, że dzięki temu czujesz się wyjątkowy.
Zrobił balona z gumy, który pękł mi przed twarzą.
Cóż za dżentelmen, pomyślałam.
– Spotkajmy się w ogrodzie różanym za dziesięć minut.
Wszyscy wiedzieli, co się dzieje w ogrodzie różanym.
Ściągnęłam usta.
Czyżby już wymazał z pamięci ostatnie pięć minut?
– Mówiłam, że jestem zaręczona.
– Ale ślubu jeszcze nie było – przypomniał i pochylił mnie po raz kolejny. Popisówka. – Masz ostatnią szansę, żeby się zabawić, zanim powiesz „tak”. Ostatni moment słabości, zanim będzie za późno, by spróbować czegoś nowego.
– Ale przecież... ja cię nawet nie lubię.
– Nie musisz mnie lubić, żeby było ci ze mną dobrze.
Odchyliłam głowę i zmroziłam go spojrzeniem, szeroko otwierając oczy.
– Co ty dokładnie proponujesz?
– Ucieczkę z tego nudnego jak flaki z olejem wydarzenia.
Kolejny obrót.
Aż mi się w głowie zakręciło.
A może to przez tę rozmowę.
Costa spuścił nieco z tonu.
– Gwarantuję, że zajmę twoją uwagę w stu procentach. Tylko na dziesięć minut. Przyniosę herbatniki i szampana. Ty jedynie musisz się pojawić. Chociaż w sumie... – Obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów. – Wolałbym, żebyś charakterek zostawiła przy stole.
Niespodziewanie przerwał taniec w połowie piosenki i zostawił mnie na parkiecie.
Moje myśli galopowały, kiedy odprowadzałam go wzrokiem. Nie rozumiałam, co tu właśnie zaszło.
Czy on mi zaproponował seks?
Wydawał się niezadowolony z naszej rozmowy. Ale może po prostu już tak miał. Może zwyczajnie był taki oziębły, powściągliwy i nieuprzejmy.
Jakaś część mnie próbowała mi wmówić, że powinnam przystać na jego propozycję. Oczywiście nie poszłabym na całość. Zamierzałam zachować dziewictwo. Ale niewinna zabawa w mroku nie zaszkodzi.
Madison na pewno nie siedział teraz w domu i nie wklejał zdjęć do naszego wspólnego albumu.
Wiedziałam, że w Waszyngtonie ciągle baluje, zalicza przelotne romanse z modelkami i celebrytkami. Moja koleżanka Hayleigh mieszkała w tym samym budynku co on, na tym samym piętrze, i opowiadała mi o tych wszystkich kobietach, które odwiedzały jego apartament.
W końcu nie byliśmy prawdziwą parą. Raz w miesiącu na prośbę naszych rodziców rozmawialiśmy przez telefon, żeby „się ze sobą zapoznać”, ale to wszystko.
A taki mężczyzna jak Romeo Costa przytrafia się tylko raz w życiu.
I dlatego powinnam to wykorzystać.
Powinnam wykorzystać jego.
Może nauczyłby mnie kilku sztuczek, dzięki którym później zrobiłabym wrażenie na Madisonie.
A poza tym... te herbatniki tak mnie kusiły.
Gdy tylko tata odwrócił się, żeby porozmawiać z panem Goldbergiem, uciekłam do toalety. Mocno zacisnęłam palce na zlewie z marmuru upstrzonego złotymi plamkami i zamrugałam do swojego odbicia.
To tylko kilka pocałunków.
Przecież robiłaś to z wieloma chłopakami.
Wydawał mi się taki dojrzały, doświadczony, kusząco nieznajomy, że nawet przymknęłam oko na jego złośliwości. Bądźmy szczerzy – pan Darcy przez osiemdziesiąt procent książki też nie był zbyt pociągający.
– Nic złego się nie wydarzy – zapewniłam swoje odbicie w lustrze. – Nic.
Nagle za mną rozległ się dźwięk spuszczanej w toalecie wody.
Z kabiny wyszła Emilie i marszcząc brwi, stanęła obok mnie, żeby umyć ręce.
– Paliłaś to samo, co twoja siostra dostała od kelnera? – Uniosła namydloną rękę, żeby przyłożyć jej wierzch do mojego czoła. – Mówisz sama do siebie.
Zrobiłam unik.
– Hej, Em, poznałaś może Romea Costę?
Pokręciła głową, układając usta w dzióbek.
– On i Bismarck są główną atrakcją wieczoru. Zawsze otacza ich chmara ludzi. Nawet nie byłam w stanie zrobić mu zdjęcia. Widziałam, że z nim tańczyłaś. Ale z ciebie szczęściara. Zrobiłabym wszystko, żeby mieć taką możliwość.
Wyrwał mi się zduszony, zuchwały śmiech.
Pokręciłam głową.
– A ty dokąd? – zawołała za mną.
Zrobić coś szalonego.
Dallas
Kiedy czekałam, siedząc na kamiennej ławce za różanymi krzewami, nie przyszło mi do głowy, że to może być błąd.
Pięknie rozwinięte pąki kołysały się w ciepłym, parnym powietrzu.
Romeo Costa spóźniał się już trzy minuty i trzydzieści cztery sekundy.
A mimo to wiedziałam, że przyjdzie.
Przygryzłam dolną wargę, żeby powstrzymać chichot. W moich żyłach płynęła czysta adrenalina.
Kiedy szelest liści zakłócił dźwięk cykad i odległy szum samochodów, wyprostowałam się i zaraz potem moim oczom ukazała się zachwycająca twarz Romea Costy, na którą padała bladoniebieska księżycowa poświata.
Zgodnie z obietnicą w jednej ręce trzymał otwartą butelkę szampana, w drugiej garść herbatników zawiniętych w serwetki.
– Mój skarbie! – syknęłam głosem Golluma, wyciągając palce.
Rzucił mi znudzone spojrzenie mężczyzny, który przywykł do opędzania się od kobiet, a potem zrozumiał, że to nie jego miałam na myśli.
Wepchnęłam do ust całe ciastko i odchyliłam głowę z jękiem zachwytu.
– Ale pycha. Dosłownie czuję w nich Londyn.
– Surrey – poprawił, patrząc na mnie jak na dzikiego niedźwiedzia, z którym miałby się siłować. – A więc lubisz smak starych budynków i gnoju?
– Ty to umiesz popsuć humor.
Z niewytłumaczalnego powodu sprawiał wrażenie, jakby męczyło go przebywanie ze mną, mimo że to on zaproponował spotkanie.
– Znajdźmy jakieś bardziej ustronne miejsce.
Zabrzmiało to jak rozkaz, a nie sugestia.
– Tutaj nikt nas nie zobaczy. – Machnęłam ręką. – Biorę udział w tym balu, odkąd skończyłam szesnaście lat. Znam każdy zakątek i każdą kryjówkę.
Pokręcił głową.
– Kelnerzy często przychodzą tutaj na szluga.
Romeo chyba nie chciał zostać przyłapany w moim towarzystwie, zresztą tak samo jak ja w jego. W porównaniu z tym miliarderem byłam tylko głupiutką dziewczyną z prowincji.
Westchnęłam i strzepnęłam okruszki herbatników z dłoni.
– Dobra. Ale jeśli myślisz, że pójdę z tobą na całość, to grubo się mylisz.
– Nawet nie śmiałem tak założyć – mruknął ponuro i odwrócił się do mnie plecami, żeby przejść na drugą stronę podwórka.
Odniosłam wrażenie, że próbuje ode mnie uciec, a nie wskazać mi drogę. Mimo to podążyłam za nim, wgryzając się w trzecie kruche ciastko.
– Co sprawiło, że postanowiłaś przyjść do ogrodu? Słodycze czy propozycja?
– Poniekąd to i to. – Oblizałam palce. – Oraz fakt, że Madison na pewno nie pozostaje mi wier... – Ugryzłam się w język.
Nie powinnam obgadywać narzeczonego, nawet jeśli przyprawiał mi rogi. W sumie nie byliśmy razem. Nawet się nie pocałowaliśmy.
Nie chodziło o zazdrość. To, z kim się spotykał przed ślubem, obchodziło mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
– Wiesz, jak to jest. Myszy dokazują, gdy kota nie czują – podsumowałam ostatecznie.
– Dlatego kusi mnie zabawić się z twoją.
Moją myszą? Czy on mówił o...
Chryste Panie.
Moje ciało, do którego najwyraźniej nie docierało, że zarozumiałe dupki nie powinny mi się podobać, spięło się w miejscach dawno przeze mnie zapomnianych.
– Jesteś okropny – poinformowałam go radośnie. – Będziesz moim ulubionym błędem.
Zatrzymał się na zielonym wzniesieniu za operą. To miejsce wydawało się wystarczająco ustronne, tym bardziej że skryliśmy się za ścianą.
Romeo podał mi butelkę szampana.
Przycisnęłam gwint do ust i pociągnęłam mniej więcej jedną piątą.
– Uwodzenie chyba nie jest twoją mocną stroną, co?
Oparł się o ścianę, wsunąwszy dłonie do przednich kieszeni.
– Uwodzenie jest sztuką, po którą nie muszę zbyt często sięgać.
Bąbelkowy trunek, zimny i orzeźwiający, podrażnił moje gardło.
Rozkaszlałam się, podając butelkę Romeowi.
– Aleś ty skromny.
Wziął spory łyk. Zauważyłam, że wciąż ma w ustach gumę.
– Jesteś dziewicą?
– Tak. – Rozejrzałam się. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle warto to robić. Co prawda mnie pociągał, ale to również zwykła świnia. – A ty?
– Powiedzmy.
Zadałam to pytanie w formie żartu, więc dopiero po chwili pojęłam nawiązanie do piosenki The Weeknd I’m a Virgin.
Odchyliłam głowę w tył i wybuchnęłam śmiechem.
– Kto by pomyślał? Wygląda na to, że pod tym całym lodem kryje się poczucie humoru.
– Myślałaś już nad tym, jak daleko chcesz się posunąć? – Podał mi butelkę opróżnioną w dwóch trzecich.
– A mogę ci po prostu powiedzieć, kiedy masz przestać?
– Znam cię chwilę, ale domyślam się, że nie masz żadnych zahamowań. Ustalmy, że pozostawię twoją błonę dziewiczą nietkniętą.
Ktoś tu powinien popracować nad świntuszeniem.
– Niech będzie. Jesteś z Nowego Jorku?
– Nie.
– To sk...
– Lepiej nie rozmawiajmy.
Oookej.
Igraszki z tym mężczyzną raczej nie będą należały do moich najgrzeczniejszych, ale za to będą najbardziej podniecające, więc puściłam to mimo uszu.
Podawaliśmy sobie butelkę na zmianę, aż ją osuszyliśmy. Drżałam na całym ciele z oczekiwania jak porażona prądem.
W końcu odłożył butelkę na ziemię, odepchnął się od ściany i złapał mój podbródek dwoma palcami, żeby unieść mi głowę.
Moje serce wykonało salto i rozpuściło się w dole brzucha.
Po raz pierwszy jego oczy błysnęły aprobatą.
– Poznałem agentów skarbówki, którzy byli sympatyczniejsi od ciebie, ale jedno trzeba ci przyznać. Smakujesz całkiem nieźle, panno Townsend.
Otworzyłam usta.
– Skąd wiesz...
Nie dane mi było dokończyć zdania, bo wypluł gumę na trawę i zamknął moje wargi w palącym pocałunku.
Jego usta były ciepłe, pachniały ogniskiem, drogimi perfumami i miętą. Wyssały ze mnie wszelką logikę i przyprawił o zawrót głowy.
Miał silne, twarde i obce dla mnie ciało. Wtopiłam się w nie, owijając go ramionami jak ośmiornica.
Wysunął czubek języka, żeby rozchylić mi wargi. Kiedy otworzyłam je ochoczo, mruknął z satysfakcją, aż poczułam skurcz w dole brzucha.
Romeo złapał mnie za kark, żeby pogłębić pocałunek. Jego język zanurzył się w moich ustach w pełni, odkrywał wszystkie zakamarki, jakby chciał podbić nowy ląd.
Wyczułam chłód miętowej gumy. Smakował apetycznie i wywierał na mnie idealny nacisk.
O dziwo, jego oschłe słowa i niewzruszona postawa zniknęły zastąpione pasją, żarem i namiętną obietnicą zabawy, której chyba nie byłabym w stanie znieść.
Poczułam pulsowanie między udami.
Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek doświadczyłam czegoś podobnego. I niestety odpowiedź brzmiała: nie.
To było dla mnie zupełnie nowe terytorium. Nieodkryte wody, w których chciałam się zanurzyć.
Jęknęłam w jego usta, łapiąc go za poły marynarki, i wysunęłam język. Nie przejmowałam się tym, co sobie o mnie pomyśli. I tak więcej się już nie zobaczymy.
Powiodłam dłońmi po rękawach marynarki i zacisnęłam palce na skrytych pod drogim materiałem mięśniach. Był atletycznie zbudowany, ale bez przesady.
Chryste, był taki piękny.
Zimny, gładki i zjawiskowy jak marmur.
Jakby ktoś tchnął życie w rzymską rzeźbę, by zaczęła się ruszać, ale jednocześnie pozbawił ją uczuć.
W trakcie pocałunku zastanawiałam się, czy jestem w stanie wymacać każdy mięsień na jego sześciopaku. Poklepałam go po brzuchu. Tak.
Niech tylko Frankie o tym usłyszy. Zzielenieje z zazdrości.
Romeo przycisnął mnie do ściany, owijając sobie moje ciemne włosy wokół pięści, i pociągnął, żeby podnieść mi głowę i pogłębić pocałunek.
Jego erekcja, pulsująca i gorąca, wbiła się w moje udo, aż przeszył mnie rozkoszny dreszcz.
– Proszę, proszę. – Mocniej szarpnął mnie za włosy. Wyczułam, że traci nad sobą kontrolę, że jego mury odrobinę pękają. – Zostałaś stworzona, by powalać mężczyzn na kolana, co, Kruszyno?
Czy on właśnie nazwał mnie... Kruszyną?
– Więcej. – Przesunęłam paznokciami po jego marynarce.
Sama nie wiedziałam, o co proszę. Liczyło się tylko to, że smakował lepiej niż jakikolwiek deser. I że za kilka minut musieliśmy skończyć. Niedługo powinnam wrócić do środka.
– Więcej czego? – Jego ręka już zdążyła zawędrować pod suwak mojej sukienki.
– Więcej... sama nie wiem. To ty jesteś ekspertem.
Zacisnął dłoń na moim pośladku, a palec wskazujący wsunął pod gumkę majtek.
– Tak. Tak. Tego. – Przerwałam pocałunek i przygryzłam jego podbródek, speszona swoim brakiem doświadczenia. – Ale... z drugiej strony. Z przodu.
– Na pewno chcesz stracić dziewictwo na palcach obcego faceta, który dał ci kilka kruchych ciastek?
– To ich we mnie nie wkładaj. – Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi. – Po prostu dotykaj... no wiesz, dookoła.
Wsunął rękę między moje nogi i mocno ścisnął pulsującą kobiecość.
– Powinienem zerżnąć cię tak, że odechciałoby ci się tych sarkastycznych komentarzy.
Zauważyłam, że to pierwszy raz, gdy mężczyzna użył zbereźnego słowa, i miałam wrażenie, że to u niego rzadkość.
Przycisnęłam piersi do jego dłoni, szukając więcej dotyku.
– Mmm. Tak.
Pomasował moją łechtaczkę przez materiał majtek, zataczając palcem szerokie okręgi. Od razu zrobiłam się mokra, pewnie dlatego, że jego dotyk był taki niespieszny, głaskał mnie jakby od niechcenia, jakby chciał doprowadzić mnie w ten sposób do szaleństwa.
Słodka tortura. Niesamowita.
– Często pakujesz się w kłopoty przez te twoje niewyparzone usta? – Przerwał pocałunek i popatrzył na mnie z jawną irytacją w oczach, nie przerywając pieszczot.
Co za dziwny mężczyzna.
Bardzo dziwny.
Ale nie na tyle, bym wycofała się z tego, co się aktualnie między nami działo.
– Nieustannie. Mama mówi, że gdybym przebierała nogami tak szybko, jak kłapię językiem, to zdobyłabym medal olim... Oooo, jak mi dobrze.
Zanurzył we mnie palec, delikatnie go zagiął, a potem równie szybko wyciągnął. Ku mojemu przerażeniu usłyszałam głośne mlaśnięcie.
– Zrób tak jeszcze raz. – Wcisnęłam nos w jego szyję, upajając się zapachem. – Ale do końca.
Jęknął, a potem mruknął coś, co zabrzmiało jak: „To zaszło za daleko”.
Hej, przecież nikt nie trzymał spluwy przy jego skroni!
– Dobrze się bawisz? – Zaczynałam wierzyć, że już żałował tego posunięcia.
Pomimo mgły pożądania przyćmiewającej moje myśli widziałam, że był bardziej zirytowany niż nakręcony. Oczywiście po wielkim członku poznałam, że wcale nie cierpiał katuszy, ale zdawał się niezadowolony z tego, że mu się podobam.
– Fantastycznie. – Jego głos ociekał sarkazmem.
– Jeśli chcesz, możesz possać mi sutki. Słyszałam, że to podniecające. – Załapałam za gorset na biuście i pociągnęłam.
Pospiesznie chwycił mnie za rękę i przytrzymał materiał na piersi.
– To miło z twojej strony, ale spasuję.
– Są całkiem ładne, przysięgam. – Szarpnęłam, próbując mu je pokazać.
Mocniej zacisnął palce na moim nadgarstku.
– Wolę, gdy to, co moje, należy tylko do mnie. Z dala od niepożądanych spojrzeń. Gdy jest zarezerwowane wyłącznie dla mojej rozrywki.
Jego?
Nagle otrzeźwiałam.
– Twojej?
I w tym momencie ściana, o którą się opieraliśmy, opadła.
Na podium stała hostessa, trzymając pilot uruchamiający pokaz fajerwerków.
My również staliśmy na podium.
Dobry Boże.
To nie była ściana.
Tylko kurtyna.
I przed nami siedziało trzystu gości balu.
Wszyscy mieli zaciśnięte szczęki albo otwarte szeroko oczy, a na ich twarzach malowało się oskarżenie.
Od razu zauważyłam tatę.
Jego oliwkowa skóra w ułamku sekundy zrobiła się blada jak ściana, a uszy czerwieniały coraz bardziej. W tym momencie w moim przyćmionym pożądaniem umyśle wyklarowały się dwa wnioski.
Po pierwsze tata na dwieście procent zastrzeże wszystkie moje karty, od American Express po biblioteczną.
A po drugie w końcu dotarło do mnie, co wszyscy widzieli.
Mnie, w objęciach mężczyzny, który nie był moim narzeczonym.
Jego rękę wepchniętą pod sukienkę, między moimi udami.
Moją rozmazaną szminkę, potargane włosy... i kilka malinek na jego szyi.
– Laska. – Głos Frankie wybrzmiał gdzieś pośród tłumu. – Mama uziemi cię do czterdziestki.
Nagle przez zebranych przetoczył się podekscytowany szmer. Błysnęły flesze skierowane w moją twarz, a ja zachwiałam się w tył, odpychając Romea Costę.
On jednak nie zamierzał zejść mi z drogi. Ten psychopata udawał, że mnie chroni. Ale jego dotyk wydawał się beznamiętny, sztuczny. Jakby odgrywał jakąś rolę.
Co tu się, u licha, dzieje?
– ...żaden mężczyzna z Południa jej nie zechce. Jest skreślona...
– ...zawsze sprawiała problemy...
– ...okropne wyczucie stylu...
Dobra, to ostatnie było wierutnym kłamstwem.
– T-tatusiu. To nie jest tak, jak się wydaje. – Próbowałam wygładzić sukienkę i nadepnęłam szpilką na czubek buta Romea, w końcu się mu wyrywając.
– Niestety to dokładnie to, na co wygląda – oznajmił Romeo i wyszedł na scenę, ciągnąc mnie za łokieć.
Co on wyprawia?
– Wszystko wyszło na jaw, kochanie.
Kochanie? Ja?
Ostentacyjnie wytarł rękę, która jeszcze chwilę temu tkwiła między moimi nogami, w materiał drogiej sukni.
– Proszę, nie mówcie, że moja Dallas jest skreślona dla innych mężczyzn. Ona jedynie uległa pokusie. Jak mawiał Oscar Wilde, jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej.
Jego oczy nie wyrażały żadnej czułości.
I skupiał je na moim ojcu.
Dlaczego mówił tak dziwnie? I dlaczego niby miałabym być skreślona?
– Powinienem cię zabić. – Mój ojciec, wielki Sheperd Townsend, przepchnął się przez gości, żeby dotrzeć do sceny. – Poprawka... na pewno cię zabiję.
Zalała mnie lodowata panika.
Nie byłam pewna, czy zwraca się do mnie, czy do Romea. A może do nas obojga.
Moje palce były tak sztywne, że nawet ich nie czułam, i drżałam jak osika.
Tym razem przeszłam samą siebie.
Moim przewinieniem nie było przeklinanie, pyskowanie osobie, której aprobaty szukali moi rodzice, albo nie do końca przypadkowe napoczęcie tortu urodzinowego Frankie.
Koncertowo zrujnowałam dobrą reputację mojej rodziny. Zszargałam nazwisko Townsendów, których teraz czekają potępienie i plotki.
– Shep, prawda? – Romeo wyciągnął z kieszeni drugą rękę i spojrzał na zegarek na nadgarstku.
– Dla ciebie pan Townsend – wycedził tata, docierając na scenę obok nas. – Co masz na swoje wytłumaczenie?
– Och, widzę, że w końcu przeszliśmy do części negocjacyjnej. – Costa obrzucił mnie spojrzeniem, jakby próbował zdecydować, ile jest gotowy za mnie dać. – Wiem, że w Chapel Falls obowiązuje zasada, że jeśli coś zniszczysz, musisz to kupić, i dotyczy ona również twoich dziewiczych córek.
Jego słowa smagały mnie jak bicz, pozostawiając po sobie wściekłe czerwone plamy.
Teraz, gdy już nikt nas nie słyszał, nie musiał udawać, że jesteśmy razem, i zwracał się do taty jak biznesmen.
– Jestem gotowy kupić to, co zrujnowałem.
Czy on naprawdę mówił o mnie jak o zwykłej wazie? I co konkretnie proponował?
– Nie jestem zrujnowana. – Kierowana furią, próbowałam go odepchnąć, ale on jedynie mocniej mnie ścisnął. – I nie jestem przedmiotem, który możesz kupić.
– Siedź cicho, Dallas. – Oddech taty stał się ciężki, zdławiony, a z jego skroni spływały krople potu. Wcisnął się między nas, jakby myślał, że w każdej chwili możemy paść sobie w objęcia i zaliczyć kolejną sesję migdalenia. Romeo w końcu mnie wypuścił. – Nie jestem pewien, co pan proponuje, ale to było tylko kilka pocałunków wymienionych pod wpływem alkoholu...
Romeo uniósł rękę, żeby mu przerwać.
– Wiem, jaka jest w dotyku cipka pańskiej córki. I wiem, jak smakuje. – Polizał opuszkę kciuka, nie przerywając kontaktu wzrokowego z moim ojcem. – Możesz wykręcać się na wszystkie sposoby, ale świat i tak uwierzy w moją wersję. Obaj o tym wiemy. Twoja córka jest moja. Teraz możesz jedynie wynegocjować coś dla siebie.
– Co się tam dzieje? – Barbara wyłoniła się z tłumu. – Czy to są oświadczyny?
– Oby tak było – ostrzegł ktoś.
– Nawet nie wiedziałam, że się znają – odezwała się z wyrzutem Emilie. – Ciągle mówiła tylko o deserach.
Wstyd zabarwił moją twarz na różowo.
Otuchy dodawała mi jedynie myśl, że nie mogę pozwolić, żeby ten okrutny mężczyzna wygrał.
Mój gniew był tak silny, tak dojmujący, że wyczuwałam jego kwaśny posmak w ustach, oblepiał każdą ich część i przesączał się do mojej krwi jak trucizna.
Tato spuścił z tonu, patrząc na Romea z bezbrzeżną nienawiścią.
– Oddałem rękę mojej córki Madisonowi Lichtowi.
– Licht nie tknie jej teraz nawet kijem.
– Zrozumie.
– Jesteś tego pewien? – Romeo uniósł brew. – Pomijając już fakt, że jego narzeczona została przyłapana z moimi palcami pod sukienką na oczach całego miasta, zapewne wiesz, że jesteśmy zagorzałymi rywalami w branży.
Panie i panowie, mężczyzna, który najwyraźniej chce mnie poślubić.
Co za poetyckie oświadczyny. Edgar Allan Poe pewnie przewraca się teraz w grobie, bo właśnie został zepchnięty z podium najwybitniejszych poetów.
– Hola, hola. To moja córka i...
– Zamierzasz oddać ją bogatemu kutasowi, który z pewnością będzie ją traktować jak barokowy mebel. – W głosie Romea nie usłyszałam cienia zadowolenia. Ani nawet triumfu. Przekazał tę wiadomość jak nabzdyczony grecki bóg, który właśnie zdecydował o losie marnej śmiertelniczki. – Nie ma różnicy między tym, co ja jej oferuję, a tym, co może dać jej Madison Licht, poza oczywiście faktem, że wkrótce wartość mojego majątku wyniesie dwadzieścia miliardów, a jego firma nawet jeszcze nie zyskała na popularności.
Poczułam się, jakby przygniotło mnie coś ciężkiego, bo właśnie dotarły do mnie dwie rzeczy.
Po pierwsze Romeo Costa dobrze wiedział, kim jestem, gdy zjawił się na tym balu. Odszukał mnie. Zwabił. Upewnił się, że przyciągnie moją uwagę. Od początku byłam jego celem. W końcu sam powiedział, że Madison Licht jest jego wrogiem i chce go pogrążyć.
A po drugie Romeo Costa był takim draniem, że poślubi mnie, żeby zrobić mojemu narzeczonemu – hm, raczej byłemu narzeczonemu – na złość, mimo że oboje w tym związku będziemy nieszczęśliwi.
Złość popchnęła mnie naprzód i przyłożyłam dłonie do jego klatki piersiowej.
– Nie chcę za ciebie wychodzić.
– Ani ja za ciebie. – Naparł na mnie, podniósł moją dłoń i ściągnął pierścionek zaręczynowy Madisona z palca. – Lecz tradycję trzeba szanować. Dotknąłem cię, a więc jesteś już skreślona dla innych mężczyzn. Powitaj swojego nowego narzeczonego. – Romeo przyjrzał się pierścionkowi, który ewidentnie nie zrobił na nim żadnego wrażenia. – Ta błyskotka kosztowała zaledwie szesnaście tysięcy.
Cisnął pierścionkiem w tłum, a kilka pozbawionych godności dziewczyn rzuciło się, by go złapać.
Powietrze uszło z moich płuc.
Romeo przyjrzał się mojemu ojcu z pokerową miną, przekonany o tym, że pomimo swojej lekkomyślności nie podważę zdania głowy rodziny, jeśli tata postanowi mnie za niego wydać.
Nie.
Nie, nie, nie, nie, nie.
– Tatusiu, proszę. – Podbiegłam do ojca i uczepiłam się jego ubrania.
Wyrwał się z mojego uścisku, wbił spojrzenie w swoje buty, starając się zapanować nad oddechem. Jego odrzucenie spotęgowało szczypanie na moich policzkach, jakby mnie uderzył.
Ojciec jeszcze nigdy nie był wobec mnie tak okrutny.
Chciało mi się płakać.
A przecież ja nigdy nie płaczę.
Zło miało twarz. Była zachwycająco piękna... i należała do mężczyzny, który zostanie moim mężem.
– Może omówimy to na osobności? – Tatuś rozejrzał się, zmęczony i zdołowany. Pewnie zniszczyłam mu ten jego idealny smoking, tak samo jak swoją przyszłość. – Panie Costa, czekam na wizytę w moim domu.
Kiedy Romeo mnie mijał, otarł się o mnie ramieniem, ale nawet nie spojrzał w moim kierunku.
– Zrujnowana przez ciastka. – Włożył do ust pastylkę gumy do żucia i zszedł ze sceny. – Upadek musiał boleć.
Ollie vB: @RomeoCosta, to twój pierwszy publiczny skandal. Jak się czujesz, taki rozdziewiczony? Witaj w klubie, synu. Mamy przekąski. A także rodzinę Kennedych w naszych szeregach.
Romeo Costa: www.dmvpost.org/VonBismarckprzyłapanynazalecaniusiędożonygubernatoraGeorgii
Ollie vB: Mów do mnie tatusiu, to przekażę swoje umiejętności dalej.
Zach Sun: Rozbijanie związków nie jest żadną umiejętnością.
Ollie vB: Powiedz to Romeowi. Właśnie zniszczył czyjeś zaręczyny, reputację i przyszłość, a to wszystko w ciągu dziesięciu minut. Uczeń przerósł mistrza.
[GIF z owacjami na stojąco]
Zach Sun: A gdzie on w ogóle teraz jest?
Ollie vB: W jej domu. Pewnie wrzuca do ognia jej pamiątki z dzieciństwa i podtapia jej zwierzątka.
Zach Sun: Gdybym miał serce, teraz by z jej powodu cierpiało.
Ollie vB: Sądząc po tym, jak mu się stawiała, jeśli cokolwiek ma tu ucierpieć, to tylko twoja naiwność. Daję ci miesiąc.
Romeo
W moim umyśle walca tańczyły miliony Dallas Townsend i każda z nich wbijała szpilkę w fałdy mojego mózgu.
Z trudem otworzyłem oczy.
Pokojem kołysało jak na tonącym statku.
– Nie powinieneś był dobierać się sam do tej Pappy Van Winkle, brachu. – Z otchłani toalety dobył się uduchowiony głos Olivera. – Dzielenie się z innymi to przejaw troski.
Zach cmoknął z oddali.
– Von Bismarck, po raz ostatni ci mówię, ta modelka Agent Provocateur nie była zainteresowana trójkątem.
Syknąłem w jedwabną poduszkę. Właśnie leżałem w łóżku w hotelu Grand La Perouse i żałowałem każdej decyzji, która zaprowadziła mnie do tego miejsca.
Cała nasza trójka przybyła do Chapel Falls na pół godziny przed balem, kierowana niespodziewanym odkryciem.
Teraz zajmowaliśmy apartament prezydencki, w którym mieściły się cztery sypialnie. Nie dlatego, że tak bardzo ceniliśmy sobie swoje towarzystwo; zwyczajnie zależało nam na tym, by wygryźć pewnego przygłupa, który zarezerwował go wcześniej.
Uprzykrzanie życia innym było jedną z niewielu rzeczy, które sprawiały mi radość.
Dlatego często korzystałem z tej rozrywki.
Oliver wtoczył się do pokoju z niezapalonym cygarem wciśniętym między wargi.
– Musisz stłumić ból. Wymazać z pamięci wspomnienie palcówki, którą zrobiłeś nastolatce na oczach bogaczy. – Włożył na siebie koszulkę polo. – Przy okazji rachunek wyniósł czterdzieści kafli za sam alkohol i cygara. Powinniśmy zająć się organizacją bali debiutantek. Na świecie nigdy nie braknie młodych, uprzywilejowanych kobiet szukających męża miliardera.
Odrzucała mnie sama myśl, że miałbym tak trwonić czas.
– Przed pierwszym walcem zdążyłbyś zmienić to miejsce w kasyno i spłodzić kilka bękartów.
Opadł na brzeg mojego łóżka, żeby wciągnąć buty do jazdy konnej.
– W kwestii kasyna się zgadzam, co do bękartów mowy nie ma. Zawsze wkładam kapturek. Moim miłosnym mottem jest: Przed bara-bara zakryj konara.
Biorąc pod uwagę, że Oliver traktował kobiety jak ciepłe dziury, w których można zaparkować na noc, raczej nie był zaznajomiony z konceptem miłości.
Zamarł, zaciskając usta na cygarze.
– Nie każdy tak starannie jak ty przeciwdziała przedłużeniu linii rodu.
Do pokoju wpadł Zachary Sun – wysoki, smukły geniusz, którego inteligencja emocjonalna była równa zeru. Pod pachą trzymał laptopa.
– Jaki Rom ma na to sposób?
Wczoraj wolał zostać w hotelu.
Jego obecność na balu byłaby zbędna.
Sama myśl o tym, że syn miałby poślubić dziewczynę z Południa, przyprawiłaby panią Sun o zawał serca. Żadna pospolita kobieta nie pasowałaby do ich rodu arystokratów, który sięgał dynastii Zhou.
– Jest jedna dziura, której nigdy nie wyrucha, i to ta sama, z której wychodzą dzieci. – Oliver przekazał tę informację z niepotrzebną wesołością.
Zach ściągnął brwi, zapewne przypominając sobie moją przeszłość.
– Ostatnio czy w ogóle?
Podzielaliśmy ten sam pogląd na świat – że tlen zapewniany przez porastające ziemię lasy był przywilejem, który został zmarnowany na ludzkość.
Mimo mojej zasady dopuściłem się wyjątku raz w ciągu całego trzydziestojednoletniego życia. I gorzko tego pożałowałem.
– Jest abstynentem tak długo, że można go uznać za prawiczka. – Oliver włożył marynarkę do jazdy konnej. – A także oczywiście... za fujarę.
Jeśli te słowa miały mnie urazić, minęły się z celem o jakieś trzy kilometry.
Kobiety mnie nie interesowały.
To samo mogłem powiedzieć o wszystkich ludziach.
Zach przyjrzał mi się z zainteresowaniem i zdziwieniem.
– Jak to możliwe, że o tym nie wiedziałem?
– Pewnie ominęła cię moja reklama na pierwszej stronie „New York Timesa”. – Opróżniłem butelkę wody duszkiem i położyłem na języku pastylkę miętowej gumy do żucia. – Która godzina?
– Cieszę się, że pytasz. – Oliver podpalił cygaro i mocno się zaciągnął. Z bursztynowego końca wydobyła się smużka dymu. – Najwyższa pora, by przypomnieć ci, co się wczoraj wydarzyło. Doszło do incydentu, przez który udałeś się do domu Townsendów, a po powrocie wychlałeś całą butelkę brandy, mając nadzieję, że umrzesz na skutek zatrucia alkoholowego.
Rzuciłem butelkę do kosza.
– Męczy mnie już twoja pyszałkowatość. Mów lepiej, czy z boku wyglądało to tak źle, jak mi się wydaje.
– Wcale nie było źle. – Zach postawił laptop na stoliku znajdującym się przed moim łóżkiem. – Dziwnie? Tak. Skandalicznie? Taki był przecież zamiar. Ale wyszedłeś na dobrego faceta, który próbuje zdobyć dziewczynę. A przynajmniej wnioskując po filmikach wstawionych na YouTube’a i TikToka, z których większość stała się viralem. Okrzyknięto je mianem najhuczniejszych oświadczyn tego stulecia.
Oliver zagwizdał.
– Masz nawet własny hasztag.
Nigdy w całym swoim życiu nie doprowadziłem do skandalu i teraz wcale nie czerpałem radości z bycia jego częścią. Jednakże cel uświęca środki.
Zrobiłem to.
Naprawdę odebrałem Madisonowi Lichtowi narzeczoną i zająłem jego miejsce.
Ten kretyn zawsze opuszczał wszelkie wydarzenia z niepełnoletnią dziewczyną u boku, która miała chrapkę na jego pieniądze i myślała, że zostanie z nim na dłużej niż jedną noc.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy dwa dni temu Oliver podsłuchał, jak wygłasza peany na cześć apetycznego ciała swojej narzeczonej, jej idealnej twarzy i gęstych włosów.
Wyglądało na to, że chociaż raz w swoim nędznym życiu nie skłamał.
Podrapałem się po podbródku.
– Była chociaż tak piękna, jak zapamiętałem?
– Przepiękna. Uczta dla oczu. – Oliver przyłożył dwa palce do ust i cmoknął. – Poza tym wyglądała, jakby ledwie skończyła okres dojrzewania. Czy ona w ogóle jest pełnoletnia, Rom?
– Tak. – Poczułem pod palcami zagłębienie w podbródku mające kształt zębów. Ta szalona lisica mnie ugryzła. – Od dwóch lat studiuje.
A może od trzech lub więcej, jeśli nie przesadzała w kwestii zawalania semestrów. Nie miałem bladego pojęcia, jak można oblać literaturę angielską, ale tej wiedźmie z piekła rodem się to udało.
– Zach, mówię ci, ta kobieta wpadła w szał... – Oliver pokręcił głową. Wypuszczał dym nosem jak demoniczny smok. – Niemal zadźgała go na śmierć. Jedynym, co ją powstrzymało, był fakt, że jeszcze bardziej pogrążyłaby swoją rodzinę.
Na szczęście Dallas Townsend się opanowała.
To chyba była granica. Wnioskując po naszym przelotnym spotkaniu – jej jedyna. Pożałuję, że wybrałem tak żywiołową kobietę jak ona.
Żyła w nieustannym biegu, a buzia jej się nie zamykała, bo albo była zajęta pochłanianiem kradzionego jedzenia, albo pyskowaniem.
Sam widok jej twarzy sprawił, że musiałem połknąć cztery tabletki przeciwbólowe i popić je brandy.
Gdybym poznał charakter tej kobiety przed pozyskaniem jej w ramach nowej inwestycji, wolałbym do końca życia słuchać, jak ten nieokrzesany brutal się z nią obnosi, zamiast samemu się z nią ożenić.
Oliver klepnął ręką w kolano, nie mogąc pohamować śmiechu.
– Dała mu popalić.
– Jestem pewien, że się na nim zemści, jak tylko ją zaobrączkuje. – Zach zaczął pisać coś na komputerze, słuchając rozmowy jednym uchem. – Co się wydarzyło, gdy dotarłeś do jej domu?
Oparłem się o wezgłowie i pomasowałem stopę, którą moja przyszła żona niemal przebiła szpilką na wylot.
– Ojciec wysłał Dallas do jej sypialni, a my dobiliśmy zadowalającego targu. Przez następne pięć lat będę przelewał pieniądze na rzecz jego organizacji charytatywnej i przedstawię go paru osobom, z którymi chce nawiązać współpracę.
I na co to wszystko?
Mogłem policzyć na palcach jednej ręki, jak często będę się widywał z Dallas Townsend po ślubie – i wciąż zostałoby mi pięć palców.
– Cóż. – Oliver wciągnął brązowe skórzane rękawiczki, a niedopałek cygara wyrzucił przez okno. – Chętnie zrelacjonowałbym wieczór, podczas którego Romeo zrujnował sobie życie, ale muszę zająć się moimi końmi i sprowadzić na złą drogę kilka kobiet.
Zach uniósł ciemną brew.
– Każda kobieta, która jest na tyle głupia, by wylądować z tobą w łóżku, już dawno trafiła na złą drogę.
Oliver westchnął ciężko.
– To prawda.
Zach zmarszczył nos.
– Nie nudzi cię to?
Podczas gdy Oliver kochał wszystkie kobiety, Zach nie mógł znaleźć ani jednej, która spełniłaby jego wygórowane oczekiwania. Właściwie pani Sun co tydzień organizowała mu randki z dziedziczkami imperiów technologicznych, surowcowych czy transportowych.
Natomiast on z lubością odtrącał je wszystkie z najbardziej błahych powodów, jak to, że wydawały mu się zbyt ładne, zbyt inteligentne, zbyt bogate, zbyt życzliwe i – mój ulubiony powód – za bardzo podobne do niego.
– Przestanę się uganiać za kobietami dopiero, gdy umrę. – Oliver wstał i włożył portfel i telefon do niewielkiej listonoszki. Zmarszczył brwi. – Właściwie nawet wtedy robaki mogą być podatne na moje libido. A teraz wybaczcie, zamierzam wykorzystać to zadupie, jak tylko się da, a nie ma na to lepszego sposobu niż uwolnienie się od was.
Kiedy Oliver wyszedł, aby uczynić świat gorszym miejscem, Zach i ja popatrzyliśmy na siebie.
Z pozoru mogło się wydawać, że jesteśmy do siebie podobni.
Motywowała nas jedna rzecz.
Pieniądze.
Zach zarabiał miliardy dolarów dzięki swoim aplikacjom, ja zaś kierowałem firmą ojca jako główny dyrektor finansowy, a w wolnych chwilach bawiłem się funduszami hedgingowymi i inwestycjami wysokiego ryzyka. Odkąd ukończyłem MIT, potroiłem majątek Costa Industries.
Byliśmy powściągliwi, wyrachowani, pragmatyczni i nie ugięliśmy się pod naporem społecznych oczekiwań, mimo że nasi rodzice naciskali na nas obu, abyśmy w końcu się ożenili. I byli gotowi posunąć się daleko, aby postawić nas przed ołtarzem wraz z przyszłą matką ich wnucząt.
Jednakże na tym kończyły się podobieństwa.
W przeciwieństwie do Zacha ja nie posiadałem żadnych uczuć. O sumieniu nawet nie wspominając – uważałem bowiem ten koncept za równie mityczny co syreny. Robiłem odstręczające rzeczy, a mimo to w nocy spałem jak dziecko.
Zach natomiast był prawdziwie dobrym człowiekiem. Co jednak nie miało żadnego znaczenia, ponieważ nie znosił dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzi z powodu ich niewystarczającej inteligencji.
– A więc... – Zach przeniósł wzrok na swój laptop. – Myślisz, że tym razem odezwie się w tobie sumienie i pozwolisz tej biednej dziewczynie odejść?
Postawiłem stopy na podłodze, oparłem łokcie o kolana i przycisnąłem palce do powiek.
– Nie.
– Dlaczego nie?
Istniał milion powodów, ale tylko jeden miał znaczenie.
– Ponieważ należała do Madisona, a on nie zasługuje na nic dobrego w swoim życiu.
– A więc ona jest dobra.
– Tak powiedziałem? Chodziło mi o nieznośną.
– Co za adekwatna charakterystyka.
– Nieznośna to bardzo adekwatne określenie. Ta kobieta wzbudziłaby chęć mordu nawet w mnichu.
– Interesujące. – W ogóle go to nie interesowało. Jego ciekawiły jedynie pieniądze, technologia i sztuka. – Nie słyszałem, żebyś wyrażał się o jakiejś kobiecie z taką pasją, pozytywną lub negatywną, odkąd Mo...
– Nie wymawiaj jej imienia. A poza tym Dublin i ja będziemy małżeństwem tylko na papierze.
Próbowałem wmówić to sobie czy jemu?
– Dublin, tak? – Oderwał wzrok od ekranu tylko po to, by rzucić mi wymowne spojrzenie. – Nie lekceważ siły papieru. Robi się z nich pieniądze.
– Dolary składają się z dwudziestu pięciu procent lnu i z siedemdziesięciu pięciu bawełny – poprawiłem.
Mimo że o tym wiedział.
– W takim razie czeki. Co wiesz na jej temat?
Niewiele.
Jeszcze do wczoraj w ogóle mnie nie interesowała.
Uwiedzenie jej okazało się łatwiejsze niż odebranie dziecku lizaka. Co za ironia, bo przy próbie odebrania jej lizaka pewnie straciłbym rękę.
– Jest piękna, niezrównoważona i prędzej zjadłaby własne gałki oczne, niż mnie poślubiła.
Zach zasalutował mi butelką wody z elektrolitami.
– Zrobię popcorn.
– I z czego się tak cieszysz? Jesteś następny w kolejce.
– Ale moja kolejka jest długa. – Zaczął klikać myszą, wyłączając się z rozmowy, żeby wziąć się do pracy. – A w graniu na zwłokę jestem mistrzem.
Romeo
Ten paskudny dzień wlókł się w żółwim tempie.
Zach był zajęty telekonferencjami przed nadchodzącym przejęciem innej firmy, Oliver spędzał popołudnie na jeździe konnej i zabawianiu się z kobietami.
Ja tymczasem pochłonąłem obiad składający się z piersi kurczaka oraz brukselki, a jej gorzki posmak popiłem kawą z cykorii i przeżułem gumą. Specjalnie poprosiłem konsjerża o gumę marki Mastika.
Kiedy już dłużej nie mogłem odwlekać nieuniknionego, opuściłem hotel, żeby kupić pierścionek dla zmory mojego życia.
Zależało mi na tym, żeby Dallas nosiła na palcu kamień trzy razy większy niż ten, który dostała od byłego narzeczonego.
Nie miało to z nią żadnego związku; chciałem jedynie upewnić się, że Madison będzie miał ochotę wydłubać sobie oczy za każdym razem, gdy Dallas zaświeci publicznie tą błyskotką.
A jeśli brylant okaże się zbyt ciężki, mówi się trudno – jakoś to zniesie. Przecież i tak nie będzie potrzebowała rąk do pracy, bo pieniędzy jej nie zabraknie.
Słyszałem krążące o niej plotki.
Moja przyszła żona była nad wyraz leniwa.
Kiedy manager sklepu ściągnął z mojej karty dwa miliony za błyskotkę oraz dodatkową pokaźną sumę za ubezpieczenie, mój telefon zawibrował, oznajmiając przychodzące połączenie.
Matka.
Odebrałem, ale nie uraczyłem jej słowami powitania.
– No i? – W słuchawce rozległ się jednak głos Romea Costy Seniora. – Jak idzie?
Oto mój ojciec, jak zwykle niczego nieświadomy, chociaż pół internetu już robiło na ten temat memy.
To przykre, a nawet dość dołujące, że stałem się sensacją w social mediach, bo zszargałem honor młodej kobiety na balu debiutantek.
Właściwie, ku uciesze Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych, osiągnąłem wiek trzydziestu jeden lat bez ani jednej skazy.
Podarowałem Dallas Townsend mój pierwszy skandal, ona w zamian oddała mi swoją przyszłość. Nie wydało mi się to uczciwą wymianą i chyba pierwszy raz w swoim dorosłym życiu odniosłem sromotną porażkę.
A to wszystko przez dziewczynę, która biegiem wpadłaby do vana obcej osoby, gdyby tylko skusiła ją cukierkiem.
– Chapel Falls jest urocze. – Wziąłem turkusową torebkę od sprzedawcy i wyszedłem na zewnątrz. – A u was jak tam? Jak zdrówko?
– Dobry boże, Romeo. – W tle rozległ się przerażony głos. Moja matka z pewnością złapała się za swoje perły. – Nie wysłałam cię do Sidwell Friends, MIT i Harvardu, żebyś nabył teksańskiego akcentu.
– Nie wysłałaś mnie tam również po to, żebym został jedynie dyrektorem finansowym w firmie twojego męża, a jednak proszę.
Wszyscy wiedzieliśmy, że zasługuję na posadę dyrektora operacyjnego, którą piastowała kolejna zmora mojego życia – Bruce Edwards.
Ojciec zignorował przytyk.
– Znalazłeś sobie jakąś pannę młodą? Pamiętaj, Romeo, nie ma żony, nie ma firmy.
Ach, źródło mojego kryzysu egzystencjalnego.
Jednocześnie powód, dla którego w ogóle przyjechałem do tego dusznego wypizdowia.
W idealnych warunkach skupiłbym się na dobraniu do panny Townsend i w ramach pamiątki wysłał Madisonowi zdjęcie mojej egipskiej pościeli pobrudzonej jej dziewiczą krwią.
Niestety w tym tygodniu rodzice postawili przede mną ultimatum – albo znajdę sobie żonę i się ustatkuję, albo stanowisko prezesa firmy powędruje do Bruce’a Edwardsa.
Bruce został wychowany na doskonałego obywatela Massachusetts. Spędził dziewięć lat w Milton Academy, cztery w Philips Academy i zdobył dwa tytuły na Harvardzie.
On i mój ojciec zajmowali jeden pokój w Winthrop House, mimo że dzieliło ich osiemnaście lat. Obaj dostali się do Porcellian Club, słynnego harvardzkiego klubu dla mężczyzn, gdzie Senior objął funkcję mentora.
Mimo że w mizernych żyłach Bruce’a nie płynęła nawet kropla krwi rodu Costa, słynącego z wielopokoleniowego nepotyzmu, Romeo Costa Senior uważał siebie za zbyt honorowego, by zapomnieć o młodszym koledze z Harvardu.
Ku mojemu niezadowoleniu Bruce był nieodzownym elementem naszego życia.
Najbardziej drażniło mnie to, że zwracał się do mnie Junior podczas każdego publicznego wydarzenia. Osiem lat temu zaczął nawet mówić do mojego ojca po imieniu, żeby tylko móc mnie tak nazywać.
I najwyraźniej znajdował się w tym samym pomieszczeniu co moi rodzice.
Próbował uspokoić Seniora, przemawiając do niego kojącym tonem, który mnie działał na nerwy.
– Romeo, Mon. – Nie Monica, Mon, jakby byli kolegami od golfa. – W tych czasach dzieci dojrzewają wolniej. Być może Junior jeszcze nie jest gotowy. Ani na małżeństwo, ani na tę posadę.
I właśnie dlatego wolałem liczby i arkusze kalkulacyjne od ludzi.
Wiedziałem, że Senior poniekąd oczekuje – a może nawet marzy – że nie sprostam wyzwaniu i pozostanę singlem.
Mnie i Bruce’a dzieliło tylko jedno i była to żona. On stanął przed ołtarzem z szarą myszką o imieniu Shelley.
Nie miała żadnych wad poza gustem w kwestii mężczyzn. Ale nie miała również żadnych zalet.
Była jak białe pieczywo wśród ludzi. Tak nijaka jak niedoprawiona pierś z kurczaka i równie pociągająca.
– Nie zamierzam oddać jednej z najbardziej dochodowych firm w Stanach Zjednoczonych bezdusznemu kawalerowi, do którego połowa pracowników boi się zbliżyć.
Mój ojciec się mylił.
To właśnie moja bezduszność czyniła ze mnie doskonałego kandydata, który będzie kierować twardą ręką sceptycznym zarządem i bandą pracowników z krajów Trzeciego Świata. W ogóle nie przejmował się moim stanem cywilnym.
Jemu zależało tylko na jednym – przedłużeniu linii rodu Costa.
– Daj spokój, Romeo. – Bruce znowu wtrącił się do rozmowy. – Wiesz, że z twoim ciśnieniem nie powinieneś się denerwować.
Brat Bruce’a zarządzał ogromną korporacją farmaceutyczną, przy której Pfizer wypadał jak raczkujące dziecko, więc często udawał, że przejmuje się zdrowiem Seniora. Prawda była jednak taka, że nam obu zależało na jego śmierci. I obaj odgrywaliśmy role grzecznych chłopców, żeby zapewnić sobie posadę prezesa, kiedy staruszek kopnie w kalendarz.
Cóż, raczej ja grałem rolę grzecznego chłopca, bo Bruce wpychał język tak głęboko w odbyt mojego ojca, że nie zdziwiłbym się, gdyby połaskotał go po migdałkach.
Senior zignorował Bruce’a i wrócił do kazania.
– Tym bardziej że Licht Holdings depcze nam po piętach.
Licht Holdings – brawo, zgadliście – należało do ojca Madisona Lichta. Była to rywalizująca z nami firma zajmująca się obroną, która zyskiwała coraz większą popularność wśród grubych ryb z Waszyngtonu. Dla jasności, kiedy mówię o obronie, tak naprawdę chodzi mi o broń palną.
Moja rodzina produkowała wszelkiego rodzaju artylerię i większość sprzedawała Stanom Zjednoczonym. Broń podwodna, granatniki, zdalnie sterowane działa, paralizatory, pociski hipersoniczne. Jeśli chcesz zabić tysiące za jednym zamachem i potrzebujesz w tym celu narzędzia, to najpewniej my je produkujemy.
Wojna to bardzo dochodowa branża.
Znacznie bardziej niż pokój.
Przykro mi, Tołstoj. Ale pomysł miałeś chwalebny.