Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Pierwszy chłopak, w którym się zadurzyłam, skończył tragicznie.
A potem zakochałam się w jego bracie.
Nie powinnam była zjawić się na tym dachu w walentynki.
Podobnie jak Kellan Marchetti, szkolne dziwadło.
Spotkaliśmy się nad przepaścią, zdecydowani zakończyć – każde swoje – życie.
O dziwo poszarpane nitki naszych dramatów splątały się i utworzyły nieprawdopodobną więź.
Zrezygnowaliśmy ze skoku i uzgodniliśmy, że będziemy się spotykać w każde walentynki, aż do końca liceum.
O tej samej porze.
Na tym samym dachu.
Dwie cierpiące dusze.
Dotrzymywaliśmy słowa przez trzy lata.
W ostatniej klasie Kellan podjął decyzję, a ja musiałam zmierzyć się z jej konsekwencjami.
Gdy już sądziłam, że nasza opowieść dobiegła końca, zaczęła się kolejna.
Podobno wszystkie historie miłosne wyglądają podobnie, tylko inaczej smakują.
Moja była trująca, niestosowna i wypisana szkarłatnymi bliznami.
Nazywam się Charlotte Richards, ale możecie mi mówić Trucizna.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 609
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pamięci Khanh Võ.
Dla Chlo, Bau, Rose i L.
„Egoizm to żądać od drugiego człowieka, by znosił nieznośny byt tylko po to, żeby oszczędzić rodzinie, przyjaciołom, wrogom trochę zagłębiania się w duszę”.
– David Mitchell, Atlas chmur (przeł. Justyna Gardzińska)
Jeśli blizny opowiadają jakąś historię, to ja nie mam ich wcale. Żadnych zgrubień, wgłębień czy bruzd. Ani jednej skazy, która przypominałaby o przeżytych krzywdach. Moja skóra, gładka i nienaznaczona, jest kłamcą. Pustym płótnem. Ale któregoś dnia moje grzechy mnie dogonią i kiedy umrę, będę mieć na sobie bliznę.
Charlotte, 13 lat
– Proszę, nie wychodź dzisiaj. Proooszę. – Złączyłam dłonie i spojrzałam na Leah wzrokiem kota ze Shreka, siedząc na wielobarwnej narzucie. – Ładnie proszę.
Przeszłam po jej łóżku na czworakach. Szeroki, głupkowaty uśmiech miał ukryć panikę wspinającą się po moim gardle. Byłam pewna, że jeśli siostra teraz wyjdzie, świat się skończy.
Stojąca przed lustrem Leah skończyła skręcać hebanowe pasmo na prostownicy. Kosmyk odbił się od jej ramienia jak sprężyna. Przejechała językiem po zębach, żeby zetrzeć z nich ślady szminki. Ani na chwilę nie oderwała wzroku od swojego doskonałego odbicia.
– Nie da rady, młoda. To moja pierwsza studencka impreza, a Phil już się podjarał. Może pobawimy się w następny weekend?
Phil był chłopakiem Leah. Oto lista rzeczy, które lubił. Po pierwsze marnować jej czas. Po drugie nazywać mnie planem B, absolutnie serio. Po trzecie: gapić się na mnie przeszywająco, kiedy jego dziewczyna nie zwracała na nas uwagi.
Leah chwyciła torebkę i wyszła z pokoju, kręcąc biodrami. Miała na sobie tak krótką spódniczkę, że gdyby rodzice ją zobaczyli, tata dostałby zawału, a mama kazałaby jej ogarniać zmywarkę aż do odwołania. Miała szczęście, że oboje spali.
– Pens! – zawołałam z desperacją, zrywając się na równe nogi. Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? – Pens, pens, pens. Nie wychodź.
Pens był naszym słowem bezpieczeństwa. Miało ogromną wagę. Było ważniejsze od chłopaków. I imprez. I utraty dziewictwa z socjopatycznym gnojkiem. Nie chciałam, by moja siostra oddała się dzisiaj Philowi. Ostatnio słyszałam, jak rozmawiali o tym przez telefon, i od tamtej pory nie mogłam spać spokojnie.
Leah nawet nie zwolniła, a moje serce rozbiło się na milion szklanych odłamków. Po co wymyślać sekretne słowo bezpieczeństwa, skoro nic ono nie znaczy?
– Lottie, przepraszam. Będzie jeszcze okazja, młoda.
Zauważyłam, że zostawiła na toaletce paczkę mentolowych papierosów. Na widoku, żeby mama znalazła. Zagotowało się we mnie ze złości. Walić to. Mam nadzieję, że mama się obudzi i cię zobaczy, pomyślałam.
Leah zatrzymała się w progu i odwróciła.
– Och, a co mi tam. – Pogrzebała w torebce, a potem rzuciła mi monetę. Jednak się ugięła. – Hej, Lottie, pens za twoich myśli sens.
Zrezygnowana obróciłam monetę w palcach.
Miałam nadzieję, że moja siostra nie zajdzie w ciążę. Powiedziałabym jej, żeby uważała, ale kiedy ostatnim razem wyciągnęłam temat Phila, niemal skróciła mnie o głowę. Dobrze wiedziała, że go nie znoszę. Podobno miłość jest ślepa i głucha. Według mnie również głupia.
– Nam nadzieję, że nigdy się nie zakocham. Od miłości człowiek głupieje.
Leah przewróciła oczami, cofnęła się do pokoju i pocałowała mnie w głowę.
– A ja mam nadzieję, że jednak się zakochasz. Dzięki miłości człowiek staje się nieśmiertelny. Nie wiesz o tym?
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła na korytarz. Zbiegła po schodach jak torpeda, żeby mama nie zdążyła jej zatrzymać. Na zewnątrz wpadła prosto w objęcia Phila.
Wyjrzałam przez okno jej pokoju. Nie mogłam się powstrzymać, chociaż wiedziałam, że widok będzie boleć. Phil odsunął się od warczącego hummera i złapał Leah, przytrzymawszy za tyłek. Kiedy wepchnął język w jej usta, przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się przebiegle. Krzyknęłam, zgasiłam lampkę i ukryłam się pod kolorową narzutą. Przez całą noc dręczył mnie niepokój, który dosłownie wylewał się z moich porów.
„Dzięki miłości człowiek staje się nieśmiertelny. Nie wiesz o tym?”
Nie, pomyślałam z goryczą. Śmierć mnie nie przeraża.
Charlotte, 14 lat
Czeka mnie śmierć bez blizny. Bez doświadczenia, wojennych ran, jakichkolwiek dowodów na to, że żyłam. Nie spróbowałam skoku na bungee, nie nauczyłam się drugiego języka, z nikim się nie całowałam.
Ta myśl tłukła się w mojej głowie, kiedy jechałam metrem i patrzyłam na siedzącą naprzeciwko parę. Migdalili się, odkąd wsiadłam na Bronxie, i mogłam się założyć, że będą to robić dalej, nawet kiedy wysiądę na Manhattanie.
Chłopak zacisnął dłoń na wewnętrznej stronie uda dziewczyny, tuż pod miniówką, zostawiwszy na skórze szkarłatne ślady. Udawałam pochłoniętą lekturą, a tak naprawdę przyglądałam się obojgu ukradkiem znad książki W drodze Jacka Kerouaca. Ich pocałunki były namiętne; mokrej, gorączkowej pieszczocie towarzyszyło nieznośne skrzypienie różowego balona w kształcie serca, który chłopak ocierał o nogę towarzyszki.
Powiodłam wzrokiem po innych pasażerach. Sami młodzi profesjonaliści: kilku mężczyzn wyglądających na korposzczury, trzymających w rękach bukiety i butelki wina, kobiety poprawiające makijaż, para w pasujących do siebie koszulkach z napisem: „Jestem z tym świrem”.
Niektórzy byli niscy, inni wysocy, przy kości albo chudzi, starzy albo młodzi. Natomiast wszystkich łączyło jedno – gdybym dzisiaj umarła, spłynęłoby to po nich jak po kaczce. Oczywiście po wyjściu z domu nie wytatuowałam sobie na czole: „Mam myśli samobójcze”, a mimo to... Byłam samotnym dzieckiem z nieczesanymi od tygodni włosami, nawiedzonymi oczami i szparą między jedynkami, która według mamy była urocza. Ale mama mówiła tak tylko po to, żeby nie bulić za aparat na zęby. Słowem: obraz nędzy i rozpaczy.
Rozmazany pod oczami tusz był skutkiem pięciogodzinnej załamki, którą przeżyłam przed znalezieniem się w metrze. Miałam na sobie pasiaste zakolanówki, czarną spódniczkę, znoszone martensy i dżinsową kurtkę, na której wypisywałam cienkopisem cytaty z ulubionych książek.
„Wzywała ją przyszłość, więc odwróciła się plecami do przeszłości”.
„Doskonałość to profanacja. Zimna, wroga i nieosiągalna”.
„Uwierzyła, że da radę, i udało się jej”.
Same bzdury.
Nieustannie zmieniałam linie, perony i stacje. Zapach kanałów wsiąknął w moje ubranie, podobnie jak woń starych silników, taniego jedzenia na wynos i potu.
Kiedy pociąg się zbliżył, gorący podmuch uderzył mnie w twarz i rozwiał mi włosy.
Przeszło mi przez myśl, by rzucić się pod koła nadjeżdżającej lokomotywy, ale skarciłam się w duchu. Nie. To takie mało oryginalne. Po pierwsze musi boleć. Po drugie jak można tak postąpić? Szczególnie w godzinach szczytu? Jakim trzeba być bezmózgiem, żeby rzucić się na tory, kiedy wszyscy zmierzają do szkoły czy pracy albo stamtąd wracają? Za każdym razem, gdy zdarzało mi się utknąć w metrze, ściśniętej w wagonie z innymi jak sardynki w puszce, czującej na języku gryzący zapach ich potu, miałam ochotę walnąć głową o plastikowe szyby. Po trzecie: ściągnęłam pomysł na śmierć z książki Nicka Hornby’ego i podobało mi się to literackie nawiązanie. Dlatego wolałam trzymać się pierwotnego planu.
Wsiadłam do metra, wcisnęłam słuchawki w uszy i przescrollowałam telefon. Zewnętrzne hałasy utonęły w piosence Watermelon Sugar. Ciekawe, czy Harry Styles myślał kiedyś o samobójstwie? Doszłam do wniosku, że pewnie nie, zwinęłam książkę w trąbkę i wcisnęłam ją w tylną kieszeń spódniczki.
Powiedziałam Leah, że wybieram się na imprezę, ale ona była zbyt padnięta po podwójnej zmianie w knajpie, by zorientować się, że czternastolatki nie powinny chodzić na imprezy w walentynki o dwudziestej drugiej.
Poza tym zapomniała, że dzisiaj mam urodziny. A może udawała, że nie pamięta, bo była na mnie wściekła. Nie winiłam jej. Nie wiem, jak ona mogła patrzeć mi w oczy.
Nie przejmuj się. Przecież nie patrzy.
To nie był jedyny powód, dla którego dzisiaj chciałam się zabić, ale jeden z wielu. Tak to już jest z rozpaczą – nawarstwia się jak wieża jenga, wznosi się na niestabilnym gruncie, coraz wyżej i wyżej. Jeden fałszywy ruch i masz przekichane.
Moja siostra mnie nienawidziła. Gardziła mną za każdym razem, gdy patrzyła w lustro. Gdy szła do pracy, której nie znosiła. Nawet za sam fakt, że oddychałam. Niestety, była jedyną osobą na tym świecie, jaka mi pozostała. Na moją śmierć zareagowałaby ulgą. Oczywiście, najpierw byłaby w szoku, przybita, może nawet uroniłaby łzę. Ale prędzej czy później te uczucia zaczęłyby znikać.
Moje samobójstwo było wynikiem konstelacji ciasno powiązanych ze sobą tragedii, zszytych nicią pecha, okoliczności i rozpaczy. A to, że dzisiaj nie pamiętano o moich urodzinach... Cóż, przelało czarę goryczy. I tą czarą wzniosę sobie dziś toast.
Wspięłam się po schodach stacji Cathedral Parkway. Lodowate powietrze uderzyło w moje mokre policzki, a uszy wypełnił soundtrack składający się z manhattańskiego ruchu ulicznego, klaksonów i okrzyków pijanych ludzi. Minęłam budynki korporacji, luksusowe apartamentowce i historyczne monumenty. Tata zawsze powtarzał, że urodziłam się w najlepszym mieście na świecie. Zakończenie w nim żywota wydało mi się logiczne.
Przeszłam na chodnik i dotarłam przed gmach szkoły.
To był mój pierwszy rok w St. Paul, placówce oferującej edukację od klasy pierwszej do dwunastej, położonej w zamożniejszej części miasta. Dostałam tu pełne stypendium, co dyrektor Brooks uwielbiała mi wypominać, dopóki nie nastała Tamta Noc. Wówczas wytykanie subwencji dziecku, którego rodzice właśnie zmarli, stało się niestosowne.
Dostałam stypendium za najlepsze wyniki spośród uczniów ze wszystkich klas w rejonie. Jakaś nieznana mi paniusia z Upper East Side w ramach akcji charytatywnej zgodziła się opłacić moją prywatną edukację aż do ostatniej klasy. W zeszłym roku mama zmusiła mnie, bym napisała do niej list z podziękowaniem, jednak kobieta nie raczyła mi odpowiedzieć.
Nie uczyłam się w liceum St. Paul na tyle długo, by je znienawidzić, więc nie dlatego postanowiłam skoczyć z jego dachu. Ale nie sposób było nie zauważyć schodów przeciwpożarowych ciągnących się z boku tej sześciokondygnacyjnej kamienicy w stylu edwardiańskim, prowadzących na sam szczyt. Idealne miejsce na samobójstwo. Grzechem byłoby nie skorzystać.
Podobno władze szkoły zdawały sobie sprawę, że udostępnianie dachu zestresowanym nastolatkom nie jest dobrym pomysłem, ale schody musiały zostać ze względów BHP. Zabezpieczono je łańcuchem, który z łatwością można było pokonać.
Tak właśnie zrobiłam, a następnie nieśpiesznie wspięłam się po schodach. Śmierć mogła poczekać jeszcze kilka minut. Wyobrażałam ją sobie tyle razy, że niemal czułam: jednostajny szum, zgaszone światła, ogólne otępienie i niezaprzeczalną błogość.
Kiedy dotarłam na górę, w ułamku sekundy podjęłam decyzję, żeby rozciąć wnętrze nadgarstka o zardzewiały gwóźdź. Krew popłynęła jak na zawołanie. Teraz umrę z blizną.
Wytarłam głęboki szkarłat o spódniczkę. Dłonie mi zwilgotniały, nie potrafiłam złapać tchu. Zatrzymałam się, dopiero gdy dotarłam do atramentowych dachówek pokrywających spadzisty dach.
Ku niebu wznosiły się trzy kręte kominy o ustach poczerniałych od sadzy. Przede mną rozciągał się Nowy Jork w całej swojej makabrycznej okazałości. Rzeka Hudson. Parki, kościoły i wysokościowce częściowo przesłonięte przez chmury. Na ciemnym horyzoncie tańczyły światła miasta, które widziało wojny, plagi, pożary i bitwy.
O mojej śmierci nikt najprawdopodobniej nie wspomni w wiadomościach.
Wtedy coś zauważyłam. A raczej kogoś. Zdecydowanie nie spodziewałam się tutaj towarzystwa.
Na skraju dachu, plecami do mnie, kołysząc nogami, siedział chłopak w czarnej bluzie z kapturem i dresowych spodniach. Przygnębiony kulił ramiona i spoglądał w dół gotów skoczyć. Nachylał się centymetr po centymetrze. Powoli, z determinacją.
– Nie! – krzyknęłam.
Decyzję o powstrzymaniu go podjęłam odruchowo. Tak jak wtedy, gdy się uchylasz, bo ktoś cisnął czymś w twoją twarz.
Postać zamarła.
Nie odważyłam się choćby mrugnąć. Obawiałam się, że gdy otworzę oczy, jego już nie będzie.
Po raz pierwszy od Tamtej Nocy nie czułam się jak kompletna porażka.
Kellan
Pewnie będą pytać dlaczego. Dlaczego to zrobił? Dlaczego ubierał się jak dziwak? Dlaczego zrobił to swojemu bratu?
Pozwólcie, że was oświecę. Chciałem to zrobić, ponieważ Tate Marchetti to skurwiel. Wierzcie mi, mieszkałem z tym typem. Odebrał mnie mojemu ojcu, choć nawet nie raczył zapytać mnie o zdanie. Gdybym mógł umrzeć dwukrotnie, żeby przysporzyć jeszcze więcej cierpienia mojemu starszemu bratu, zrobiłbym to bez wahania.
Ale powróćmy do mojego samobójstwa.
Nie była to pochopna decyzja. Dojrzewałem do niej latami. A w zeszłym tygodniu zrobiłem listę za i przeciw (wiem, banał, ale co mi zrobicie?). Nie uszło mojej uwagi, że jedna z tych rubryk jest znacznie krótsza.
Za:
– Tate dostanie zawału.
– Koniec ze szkołą.
– Koniec z pracami domowymi.
– Banda sportowców, która naoglądała się za dużo Euforii, nie będzie mnie już dręczyć.
– Żadnych więcej rozmów przy kolacji o wyborze między Harvardem a Yale (i tak nie dostanę się tam ze swoimi stopniami, nawet jeśli tata ufunduje im trzy nowe skrzydła, szpital i odda nerkę).
Przeciw:
– Będę tęsknić za tatą.
– Będę tęsknić za moimi książkami.
– Będę tęsknić za Charlotte Richards (przy okazji, nie znam jej; jest ładna, ale co z tego?)
Wyjąłem z plecaka puszkę piwa Bud Light i otworzyłem. Piana trysnęła, bo zawartość wzburzyła się podczas wspinaczki po schodach. Palce mi zamarzały, więc najwyższy czas mieć to z głowy. I właśnie chciałem to zrobić, ale coś odwróciło moją uwagę. Na schodach rozległo się ciche stukanie.
Co, u...?
Tate nie ma pojęcia, że tu jestem, ale nawet gdyby jakimś cudem się dowiedział, idzie dzisiaj na nocną zmianę w szpitalu Morgan-Dunn. Musi być to ktoś ze St. Paul, kto również zauważył zamknięte metalowe schody. Może jakaś wstawiona para, która chce zaliczyć szybki numerek?
Nachyliłem się, żeby skoczyć, zanim mnie zobaczą, i wtedy usłyszałem:
– Nie!
Zastygłem, ale się nie odwróciłem.
Głos był znajomy, mimo to nie mogłem pozwolić sobie na nadzieję. Bo jeśli to ona, na pewno mam halucynacje.
Nastała cisza.
Chciałem skoczyć. Nie zaszedłem tak daleko tylko po to, żeby tak to się skończyło. Nie stchórzyłem, ale ciekawiło mnie, co ona teraz zrobi. Bo właśnie zastała niezły gnój.
Osoba ze mną odezwała się ponownie.
– Crass nie sprzedaje bluz. Nie popierają kapitalizmu. Coś ci się pokićkało, koleś.
Że co?
Gwałtownie odwróciłem głowę.
To była ona.
Jasna cholera, Charlotte Richards we własnej osobie.
Gęsta grzywka w orzechowym odcieniu przysłaniała jej wielkie zielone oczy. Ubrana była jak emo bohaterka anime (co w sumie uchodziło za typowy kobiecy strój w amerykańskich pornosach: spódniczka, koszulka z logo AC/DC, zakolanówki i martensy).
Nie była ani popularną laską, ani pustelnicą, mimo to miała w sobie magnetyzm, którego nie potrafiłem opisać. Ale dzięki niemu koniecznie chciałem ją poznać.
Balansowała na nierównych dachówkach, trzymając ręce w kieszeniach kurtki.
– Sam zrobiłeś tę bluzę? Widać, że podróba.
Zignorowałem tę uwagę i odrzuciłem pustą puszkę wprost w mroczne szczęki szkolnego dziedzińca. A następnie wyciągnąłem z plecaka kolejną pełną i otworzyłem.
Charlotte wpieniła mnie, bo wyczuła podróbkę. Co z tego, że się w niej podkochiwałem? Ludzie w naszym wieku są zbyt głupi i nie mają pojęcia, że brytyjskie anarchistyczne punkowe kapele z lat siedemdziesiątych nie sprzedają gadżetów. Ale, oczywiście, mnie musiała się spodobać laska z działającym mózgiem.
– Mogę jedno? – Usiadła obok mnie, dla bezpieczeństwa zahaczając ramieniem o komin.
Zamrugałem. Ta sytuacja nie wydawała się prawdziwa. Charlotte była tutaj, rozmawiała ze mną, siedziała tuż-tuż. Musiała wiedzieć, że jestem społecznym wyrzutkiem. Nikt w szkole się do mnie nie odzywał. Ani poza szkołą, tak dla jasności.
Ciekawe, ile o mnie wiedziała. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Przecież i tak nie będę się z nią spotykać ani nawet nie natknę się na nią jutro na korytarzu. Na tym polega całe piękno rezygnacji z życia: nikogo nie musisz o tym zawiadamiać.
Z wahaniem podałem jej puszkę.
Charlotte przestała kurczowo trzymać się komina i upiła niewielki łyk.
– Boże. – Wystawiła język, zmarszczyła nos i oddała mi piwo. – Smakuje jak spocone stopy.
Wziąłem spory łyk z bezzasadnym poczuciem wyższości.
– To chyba powinnaś przestać lizać stopy.
– I pić piwo.
– Przywykniesz. Nikt nie lubi smaku alkoholu. Ludziom podoba się tylko to, jak się po nim czują.
Uniosła brew.
– Często pijesz?
Oświetlała nas lampa pobliskiego budynku. Poza tym było ciemno. Mimo to dobrze widziałem Charlotte Richards, i to z bliska. Kto by pomyślał? Była tak ładna, że gdybym cokolwiek czuł, pewnie bym się uśmiechnął.
– Dość często.
W wolnym tłumaczeniu: znacznie częściej niż powinienem. W moim wieku.
– Twoi rodzice wiedzą?
Posłałem jej znudzone spojrzenie.
Zazwyczaj stresowałem się przy ludziach, szczególnie tych z cyckami, ale piwo mnie rozluźniło. Poza tym w mojej głowie często rozmawiałem z Charlotte. Uniosłem brwi.
– A czy twoi rodzice wiedzą, że właśnie chlejesz?
– Moi rodzice nie żyją – oznajmiła głosem pozbawionym emocji. Jak gdyby powtarzała to tyle razy, że w słowach nie kryło się już żadne znaczenie.
Na chwilę mnie zamurowało.
„Przykro mi” wydawało się zbyt nijakie. Nie znałem żadnego rówieśnika pozbawionego obojga rodziców. Jednego tak. Zdarza się. Moja mama leży teraz dwa metry pod ziemią. Ale dwoje? To już historia rodem z Olivera Twista.
Właśnie się okazało, że tragedia Charlotte Richards przewyższa moją.
– Och.
Serio, Kellan? Znasz tyle słów, a nasunęło ci się tylko „och”?
– Jak? – dopytałem.
No, nie mogłem pochwalić się elokwencją.
Pobujała nogami i rozejrzała się wokół.
– W naszym domu wybuchł pożar. Wszystko spłonęło.
– Kiedy?
Kiedy? Dlaczego w ogóle o to zapytałem? Czy pracowałem w ubezpieczeniach?
– Tuż przed świętami.
Jeśli się nad tym zastanowić, rzeczywiście Charlotte nie pojawiła się w szkole ani przed świętami, ani po nich. Oczywiście, inni na pewno o tym rozmawiali, ale byłem równie popularny, co zużyty tampon w damskiej łazience, więc plotki do mnie nie dotarły. Prawdę powiedziawszy, stałem się tak niewidzialny, że ludzie wpadali na mnie przez przypadek.
– Przykro mi – wymamrotałem. Ogarnęło mnie poczucie winy. Byłem na nią zły. Nie to miałem dziś czuć. – Nie wiem, co powiedzieć.
– „Przykro mi” ujdzie. Najbardziej wkurza mnie, kiedy po usłyszeniu mojej historii ludzie mówią, że miałam szczęście, bo przeżyłam. Brawo ja, szczęściara osierocona w wieku trzynastu lat! Oblejmy to szampanem!
Wydałem dźwięk imitujący wystrzał korka, pociągnąłem łyk z niewidzialnej butelki i udałem, że się krztuszę.
Odpowiedziała zmęczonym uśmiechem.
– Mogłam wyjechać za miasto, żeby zamieszkać ze swoim wujem, ale stypendium w St. Paul to świetna okazja, z której szkoda zrezygnować. – Charlotte sięgnęła po puszkę; nasze palce się zetknęły. Upiła kolejny łyk, po czym mi ją oddała. – To co, dlaczego tu jesteś?
– A ty?
Puściła do mnie oko.
– Panie przodem.
Charlotte Richards potrafi żartować. Kurde, z bliska jest jeszcze fajniejsza!
– Musiałem pomyśleć na osobności.
– Nie ściemniaj! – prychnęła ponuro. – Widziałam, jak się nachylasz. Jesteś tu z tego samego powodu co ja.
– Czyli?
– Żeby to wszystko zakończyć – oznajmiła dramatycznym tonem, przykładając do czoła wierzch dłoni.
Straciła przy tym równowagę i poleciała do przodu, ale na szczęście zdążyłem wyciągnąć rękę i powstrzymałem ją przed upadkiem. Chwyciła się mojej dłoni z piskiem, który kompletnie nie pasował do osoby, która zamierzała zakończyć swoje życie. I w tym momencie dotarło do mnie, że poniekąd dotykam jej cycka.
Powtarzam: poniekąd dotykam cycka Charlotte Richards.
Gwałtownie cofnąłem rękę, ale ona się jej uczepiła, wbiwszy paznokcie w moją skórę.
Niezręczna sytuacja. Istniało jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent szans, że zacznie mi stawać. Jezu Chryste, dlaczego nie skoczyłem kilka minut temu? Mogłem wyjść z tego z twarzą!
Poczułem przy dłoni bicie serca Charlotte. Puściła mnie, a ja się odchyliłem i przeniosłem spojrzenie na rzekę Hudson. Szczęki zaciskałem tak mocno, że bolały mnie zęby.
– Chcesz umrzeć? Taa, jasne! – mruknąłem. Przed chwilą chyba posrała się ze strachu. – Ale nie ma w tym nic złego. To nie twoja wina. Statystyki mówią, że teraz masz mniejszą ochotę, by ze sobą skończyć.
To był mój obszar zainteresowań. Sporo wiedziałem o samobójstwach. Odrobiłem pracę domową w tym zakresie. Co za ironia, zważywszy na to, że ja nigdy nie odrabiam prac domowych.
Wiedziałem na przykład, że ludzie są mniej skłonni do samobójstw między czterdziestym piątym a pięćdziesiątym czwartym rokiem życia. Wiedziałem również, że najpopularniejszą metodą jest pistolet (pięćdziesiąt procent) i najczęściej wybierają ją mężczyźni.
Ale przede wszystkim wiedziałem, że bystra Charlotte tak naprawdę nie chce ze sobą skończyć. Ma tylko chwilowego doła, nic poza tym.
Spojrzałem na dziedziniec, gdzie wkrótce miałem wylądować, a potem podniosłem głowę. Przyszedłem tutaj, by umrzeć, bo chciałem, żeby zobaczyli to wszyscy ze szkoły. Chciałem zryć im banię, tak jak oni mnie. Chciałem pozostawić w nich szpetną bruzdę, której nie da się zakryć żadnym makijażem.
Oczywiście nie dotyczyło to Charlotte.
Nie mogę powiedzieć, że jakoś specjalnie ją obchodziłem, ale kiedy mijaliśmy się na korytarzu, uśmiechała się do mnie. Raz nawet podniosła długopis, który upuściłem. Jej przyjazne nastawienie było okrutne. Dawało mi fałszywą nadzieję, która była niebezpieczna.
Charlotte spojrzała przed siebie, wcisnąwszy dłonie pod uda.
– Ja nie żartuję. Po prostu... Sama nie wiem... Chyba chcę umrzeć na własnych warunkach, wiesz? Nie mogę znieść życia bez rodziców. Mam jeszcze siostrę, Leah, która pracuje na dwie zmiany w knajpie, żeby nas utrzymać. Musiała nawet zrezygnować ze studiów, żeby mnie wychować. Zapomniała, że dzisiaj mam urodziny.
– Wszystkiego najlepszego – wymamrotałem.
– Dzięki. – Nachyliła się nad przepaścią, jakby chciała mnie sprawdzić, i wróciła na miejsce. – Szkoda, że nie mam raka. Albo innej poważnej choroby. Demencji, udaru, jakiejś niewydolności. Gdybym przegrała walkę z czymś takim, byłabym odważna. Ale ja walczę tylko z tym, co jest w mojej głowie. A gdy przegram, świat nazwie mnie słabą.
– Jak dobrze, że po śmierci nie będziemy przejmować się tym, co o nas myślą.
– Kiedy dotarło do ciebie, że chcesz... – Charlotte przesunęła palcem po szyi i pozwoliła opaść głowie. Udała trupa.
– Kiedy zrozumiałem, że wolę mieć oczy zamknięte niż otwarte.
– W jakim sensie?
– Kiedy śpię, mam sny. Kiedy się budzę, zaczyna się koszmar.
– Co jest koszmarem?
Nie odpowiedziałem od razu, a Charlotte przewróciła oczami i wyciągnęła coś z kieszeni. Rzuciła to coś w moją stronę, a ja złapałem. Zwykły pens.
– Pens za twoich myśli sens.
– Wolałbym pięćdziesiąt dolarów. Tak to się nie opłaca.
– W życiu nie chodzi wyłącznie o pieniądze.
– Wujek Sam się nie zgadza. Witaj w Ameryce, mała.
Roześmiała się.
– Jestem spłukana.
– Słyszałem takie plotki – potwierdziłem. Zależało mi na tym, by mnie znienawidziła, jak reszta szkoły, bo wtedy przestałaby patrzeć na mnie tak, jak na kogoś, kogo da się naprawić.
– Nieważne. Nie zmieniaj tematu. Dlaczego chcesz skoczyć?
Postanowiłem pominąć część społeczną mojego powodu: wyzwiska, samotność, bójki i skupić się na tym, co dzisiaj doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości.
– Nie jestem sierotą, jak ty, ale mam popieprzoną rodzinę i przytłaczające dziedzictwo. Mój ojciec to pisarz Terrence Marchetti. No wiesz, ten od Niedoskonałości.
Nie mogła o tym nie słyszeć.
Książka wyszła w zeszłym miesiącu, a już drukowano trzeci nakład. Klimat jak z Lęku i odrazy w Las Vegas i Trainspottingu, tylko w mroczniejszej scenerii. „The New York Times” okrzyknął Niedoskonałości książką dekady, zanim jeszcze się ukazała. Właśnie powstają trzy adaptacje: filmowa, serialowa i teatralna. Powieść przetłumaczono na pięćdziesiąt dwa języki. Pobiła rekord sprzedaży w Ameryce. Podobno ma wygrać tegoroczną National Book Award.
– Moja mama to modelka Christie Bowman – ciągnąłem monotonnym głosem. – Pewnie pamiętasz, że zmarła z przedawkowania, rozbiwszy twarzą lustro, z którego wciągała kokainę w naszym domu.
Nie wspomniałem, że to ja znalazłem ją martwą. Nie wspomniałem o krwi. Po prostu nie mogłem.
Teraz to Charlotte patrzyła na mnie, jakbym urwał się z choinki.
Zebrałem się w sobie i dokończyłem:
– Mam przyrodniego brata Tate’a. Mój ojciec zrobił skok w bok w latach osiemdziesiątych. Tate zabrał mnie ojcu pod jakimś durnym pretekstem, a tata jest zbyt słaby, by walczyć o opiekę.
– Serio? – Jej oczy wydawały się takie wielkie i zielone, że miałem ochotę w nie wskoczyć i przebiec się po nich jak po trawiastym polu.
Spuściłem wzrok i pokiwałem głową, przysiadając na dłoniach.
– Twoja siostra przynajmniej wzięła za ciebie odpowiedzialność po stracie rodziców. – To nie był konkurs na największego cierpiętnika, ale trochę tak się czułem. Bo jeśli któreś z nas będzie miało dzisiaj prawo umrzeć, na pewno ja. – Mam co prawda rodzica, ale mój brat ograniczył nasze kontakty. To chyba dlatego, że kiedy był mały, nie było przy nim ojca. To go sponiewierało i teraz chyba próbuje ukarać tatę, odbierając mu mnie.
– Co za palant.
Podciągnąłem się, wycierając brudny dach bluzą, i pokiwałem głową. Może zbyt mnie to podbudowało, ale nikt, no może poza moim ojcem, nigdy nie powiedział o Tacie złego słowa. Zrobiła to dopiero Charlotte Richards.
– Tate to diabeł wcielony. Mogłem mieszkać z tatą, uczyć się w domu, jeździć z nim w trasy po świecie. Chcę zostać pisarzem jak on. Ale nie, muszę chodzić do tej koszmarnej szkoły, a potem wracać do pustego domu, bo Tate pracuje osiemdziesiąt godzin tygodniowo.
– Powiedziałeś „chcę”. – Przygryzła dolną wargę. – Nie „chciałem”. Użyłeś czasu teraźniejszego.
– No i co?
– Twój ojciec na pewno będzie załamany, gdy usłyszy, że ze sobą skończyłeś.
– Nie próbuj odwodzić mnie od tego pomysłu – ostrzegłem.
– Dlaczego?
– Bo i tak to zrobię.
Zapadło milczenie.
– Mogę się założyć, że zaczniesz żałować, gdy już będziesz leciał – powiedziała Charlotte.
Spojrzałem na nią.
– Co?
Charlotte Richards, dziewczyna, w której podkochuję się od ósmej klasy, właśnie mówi mi, że nie powinienem odbierać sobie życia. Nawet nie wiedziałem, co o tym sądzić.
– Kiedy będziesz spadać, zrozumiesz, że popełniłeś ogromny błąd. A poza tym chyba tego nie przemyśleliśmy. Tu wcale nie jest tak wysoko. Prędzej złamiesz kręgosłup i resztę życia spędzisz na wózku inwalidzkim, nie panując nad ślinotokiem. Masz zbyt wiele do stracenia.
– Czy ty się naćpałaś?
To przerażające, ale jej pomysł zaczynał mnie kusić. Ale przede wszystkim nie chciałem robić tego w jej obecności. A jak się osram? A jeśli głowa mi eksploduje? Wolałbym, żeby nie zapamiętała mnie w ten sposób.
Wtedy na pewno, w życiu pozagrobowym, nie będziesz miał okazji się z nią umówić.
– Masz rodzinę, która cię kocha. Bogatego, sławnego ojca i marzenie, które musisz spełnić. Nasze sytuacje się różnią. Ty masz po co żyć.
– Ale Tate...
– On nie może stać między tobą a ojcem w nieskończoność. – Pokręciła głową. – Przy okazji: jestem Charlotte. – Wyciągnęła do mnie dłoń, ale jej nie przyjąłem.
Przy niej nie potrafiłem zebrać myśli.
A potem powiedziała coś, co jeszcze bardziej zbiło mnie z pantałyku.
– Chyba jesteśmy z tego samego rocznika.
– Zauważyłaś mnie?
Nagroda dla Najbardziej Żałosnego Drania wędruje do mnie.
– Tak. Widziałam, jak w trakcie lunchu czytałeś coś na Kindle’u, skulony jak jakieś zwierzę. – Wyciągnęła książkę z kieszeni spódniczki. Było zbyt ciemno, bym mógł rozszyfrować tytuł. Rzuciła mi ją na kolana. – Myślę, że ci się spodoba. To o samotności, szaleństwie i braku satysfakcji. To o nas.
Charlotte
Ja również znałam jego nazwisko. Kellan Marchetti. Syn współczesnej literackiej legendy Ameryki.
Wygooglowałam Kellana, gdy tylko zjawiłam się w St. Paul. Sęk w tym, że on był bardzo niepopularny, na własną prośbę. To dziwne, bo wziąwszy pod uwagę jego wygląd – wysoki, szczupły, uroczy, lekko umięśniony – oraz nazwisko, powinien należeć do śmietanki towarzyskiej. Ale on postanowił zostać samotnikiem. Nie pomagała również mroczna stylówka: cały na czarno, ubrania ozdobione agrafkami, oczy wymalowane kredką, czarne paznokcie, naszywki w lamparcie cętki. Raz zjawił się w szkole, mając na rękach kabaretki imitujące rękawiczki. I zawsze chodził przygarbiony jak Atlas, który dźwiga na barkach ciężar całego świata. W trakcie przerwy na lunch podnosił niedopałki i udawał, że je pali, a Sandy Hornbill przyłapała go raz na biologii na lizaniu żaby (no dobra, to ostatnie podpada pod plotkę). Rzecz w tym, że Kellan nie był dziwakiem. Po prostu takiego udawał.
Nie miałam pojęcia, co mogło skłonić go do skoku. Sama wciąż zamierzałam to zrobić, prawda? Ale w przypadku Kellana wydawało mi się to zbyteczne. Miał kędzierzawe, nieco zapuszczone kasztanowe włosy i oczy w kolorze burzowego nieba. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej wydawał mi się przystojny. Jak członek rockowej kapeli.
– Nie skacz – powtórzyłam, zaciskając jego palce na mojej książce.
Były lodowate. Ciekawe, jak długo tu siedzi i rozmyśla nad śmiercią?
– Nie sądzisz, że zważywszy na sytuację, twoja prośba zakrawa na hipokryzję?
– Moja sytuacja jest inna.
– Tak, racja. Ty masz nadzieję.
– Nie mam rodziców, pieniędzy ani przyszłości. Nadzieja nie jest mi pisana.
– Ale masz siostrę, która dla ciebie poświęciła wszystko – wytknął. Aż się cofnęłam. Jego słowa uderzyły mnie bardziej, niż sądził. – A teraz chcesz zostawić ją samą. To bardzo miłe z twojej strony, Lottie.
Ugryzłam się w język, żeby nie skomentować zdrobnienia, i posłałam mu rozdrażnione spojrzenie. Mimo że mówił same przykre rzeczy, nie słyszałam w nich złośliwości. Jakby naprawdę mu na mnie zależało.
– Jesteśmy w tej samej sytuacji – zauważyłam. – W kwestii naszego rodzeństwa. I jeżeli mam nie skakać, to ty też nie powinieneś. Oni nas kochają.
Gdy tylko słowa opuściły moje usta, zrozumiałam, że są prawdziwe. Leah mnie kochała. Mimo że teraz trawiła ją nienawiść, i tak jej na mnie zależało. Dlatego poświęciła dla mnie wszystko. Dlatego zrezygnowała ze studiów.
To objawienie rozlało się ciepłem w mojej piersi.
Kellan potrząsnął głową.
– Nie mój brat.
– Posłuchaj mnie. Nie twierdzę, że masz tego nie robić, ale zastanów się chociaż. Przez tę noc. Jeszcze nie czytałeś W drodze. Tak nie można odejść.
Znów łyknął piwa.
– Nie skorzystam.
– Wózek inwalidzki – przypomniałam.
– To sześć kondygnacji.
– Ludzie skaczą z takiej wysokości z jachtu i zanurzają się w wodzie jak nóż w miękkim maśle. Ty najpewniej skończysz z połamanymi kończynami. A jeśli tak się stanie, już zawsze będziesz mieć do siebie pretensje.
Przyjrzał mi się uważnie.
– Jesteś wyjątkowo nieustępliwa.
– Wiem! – odparłam radośnie.
Uśmiechnął się. On naprawdę się uśmiechnął! Nie był to uśmiech szeroki ani radosny, ale na początek wystarczał.
– Dobra, sprawdźmy, o co tyle krzyku. – Wziął książkę i zmrużył oczy, próbując odczytać opis na okładce.
Chciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Być może to, co właśnie robiliśmy, miało sens, choć wydawało mi się zbyt proste? Człowieka pociesza myśl, że inni przechodzą przez coś podobnego. Nawet diabeł potrzebuje przyjaciela.
– A skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz tej części umowy i nie złamiesz jej, gdy tylko stąd odejdę? – zapytałam.
– Nie wiesz – odparł Kellan. – Ale tego nie zrobię. Dałem ci moje słowo. Jestem zdołowany, lecz daleko mi do zakłamanego złamasa.
– To co teraz będzie?
Wzruszył ramionami.
– To ty wpadłaś na pomysł, by porzucić ten plan. – Jego oczy rozbłysły.
Przez krótką chwilę myślałam, że naprawdę się cieszy. Pstryknęłam palcami.
– Zawrzyjmy pakt. Czytałam o tym w jednej książce.
– Długa droga w dół. – Kellan pokiwał głową i z uśmiechem wywrócił oczami w kolorze zimowego nieba nad Londynem.
Nick Hornby to facet, który od nowa rozsławił literaturę współczesną w Wielkiej Brytanii i utwierdził klasę średnią w przekonaniu, że piłka nożna jest spoko. Nie powinno mnie dziwić, że Kellan o tym wie. Pochodził z domu, w którym ludzie czytają książki. I słuchają punk rocka.
Czułam się tak, jakbyśmy oboje znali jakiś sekretny język. Jakbyśmy utknęli na tej samej orbicie, idealnie zsynchronizowani, podczas gdy wszyscy wokół nas zdają się wybici z rytmu.
Zaskoczony Kellan ściągnął brwi, jak gdyby dotarło do niego, co ten pakt ma oznaczać.
– Chcesz się ze mną zadawać?
Moje policzki zapłonęły.
– Tak.
Pomyślałam o konsekwencjach kumplowania się z Kellanem, ale jakoś mnie to nie obeszło.
Najwyraźniej miał odmienne zdanie, bo jego mina – z pełnej nadziei – przeszła w udręczoną.
– Sorry, ale ja się z nikim nie przyjaźnię. – Szturchnął mnie ramieniem. I dodał, niemal z czułością: – Tak będzie lepiej dla nas obojga. Nie bierz tego do siebie.
– Nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą.
– Bo jeszcze nie słyszałaś, jakie wredne rzeczy padają z ich ust. Niech zostanie tak, jak jest. I zadbajmy, by tak zostało. Nie mówię „nie” przyjaźni. – Pokręcił głową. – Chodzi mi o to, że nasza przyjaźń... No, musi być dopasowana do nas. Musi być z nami, hm, ZGONdna.
– W każde walentynki. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Będziemy się spotykać w moje urodziny.
– Na tym dachu. – Wbił spojrzenie w niebo. W nieskończony wszechświat.
Stojąc ramię w ramię, odszukaliśmy wzrokiem gwiazdę, która wkrótce miała wybuchnąć i spłonąć.
Gdy postanowiłam nie dołączać do moich rodziców, poczułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek od ich śmierci.
– Tego samego dnia, na tym samym dachu i o tej samej porze. – Sprawdziłam zegarek w telefonie.
Dochodziła północ. Przyjechałam tutaj o dwudziestej trzeciej.
Siedzieliśmy tu przez całą godzinę?
– A jeśli jedno z nas postanowi to zrobić... – Kellan urwał.
– ...uprzedzi to drugie – dokończyłam.
Pokiwał głową na zgodę.
– Wiem, jak to ma wyglądać.
– Och, i nie zapomnij oddać mi książki! Jest z biblioteki. Nie chcę dostać grzywny.
– Masz to jak w banku, Charlotte Richards. – Zasalutował. – Ale zanim się rozejdziemy, chciałbym, żebyś coś mi obiecała. Ale tak na serio.
Popatrzyłam wyczekująco. Wiedziałam, że nie powinnam się zgadzać, dopóki nie usłyszę, co ma mi do powiedzenia.
– Po pierwsze nie odzywaj się do mnie przy ludziach. Nigdy. Wierz mi, to dla twojego dobra. Po drugie ten pakt będzie trwał tylko do ostatniej klasy. Kiedy oboje skończymy osiemnaście lat, już nie będziemy musieli pilnować siebie nawzajem. – Ukłonił się, jakby chciał mi dać znać, że skończył.
Wiedziałam, że robi to dla mnie, dla mojej dobrej reputacji. Żebym miała szansę na przetrwanie w tej szkole. Wzruszyłam się. Chciałam zawalczyć o możliwość bycia jego przyjaciółką – taką z prawdziwego zdarzenia – ale nie mogłam go do niczego zmuszać.
– Umowa stoi.
Kellan podniósł się i podał mi rękę. Uścisnęłam ją, siedząc na dachówkach.
Kiedy pomógł mi wstać, zakręciło mi się w głowie. Pociągnął mnie w głąb dachu, z dala od przepaści, a potem wepchnął książkę do plecaka i przewiesił go przez ramię.
– Krwawisz. – Wskazał głową na mój nadgarstek. Spuściłam oczy. – Chyba powinnaś pójść do szpitala na zastrzyk przeciwtężcowy.
– Boję się igieł.
Ironia moich słów dotarła do mnie z opóźnieniem.
Kellan musiał ją wyczuć, ponieważ nocne powietrze przeciął jego ochrypły śmiech.
– To twój pogrzeb.
– Ale ty jesteś zabawny!
– Do następnego razu, Charlotte Richards. – Skłonił się lekko i odszedł, zostawiając mnie samą, z krwią kapiącą na udo.
Czy ja właśnie uratowałam życie temu chłopakowi?
Czy on uratował moje?
Charlotte, 15 lat
Dotarłam na dach wygłodniała.
Leah unikała mnie już od kilku dni. Po pracy jechała prosto na zajęcia, bo zamierzała zostać kosmetolożką, a w metrze zasypiała ze zmęczenia.
Po drodze chciałam kupić coś w sklepie, ale w tym tygodniu wszystkie pieniądze wydałam na książki. Wolałam nakarmić swoją duszę niż ciało.
Siedem minut po dwudziestej trzeciej.
Nie miałam pojęcia, dlaczego wierzyłam, że Kellan się pojawi. Zgodnie z naszym paktem nie odzywał się do mnie przez cały rok. Codziennie widywałam go w szkole, z przerwą na wakacje. Miał teraz przekłutą wargę, a włosy przefarbował na platynowy blond. I został gwiazdą szkolnych bijatyk na korytarzu. Najczęściej nosił kilt i podarte damskie rajstopy. Od Cressidy i Kelly słyszałam, że pisał krótkie thrillery dla portali w sieci i brał ecstasy i oksykodon. Udawałam, że mnie to nie rusza.
Niestety, przejmowałam się, choć miałam również własne towarzyskie zmartwienia. A konkretniej to, że w ciągu jednego dnia z Lottie Richards stałam się Latawicą Ruchards, po tym jak na edukacji seksualnej poczyniłam spostrzeżenie, że to nie fair spodziewać się po kobietach mniejszej liczby partnerów seksualnych niż po mężczyznach. I wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Wszyscy poza Kellanem. On siedział na samym końcu klasy, z przekrwionymi oczami wlepionymi w telefon. Jakby udawał, że go wcale nie ma.
To straszne, do jakiego stopnia potrafił być niewidzialny.
Moje myśli samobójcze straciły na częstotliwości. A może po prostu lepiej sobie z nimi radziłam? Czasami życie mnie przytłaczało i nie mogłam oddychać. Czasami poczucie winy stawało się nie do zniesienia. Czasami leżałam w łóżku, nasłuchiwałam bicia własnego serca i próbowałam zatrzymać je siłą woli. Wydawało się to takie proste. Przecież mogę nakłonić kończyny do ruchu, a powieki do mrugania. Mogę wstrzymać oddech. Ale moje serce biło miarowo; uparty organ. I nauczyłam się czegoś nowego: nie mam kontroli nad własnym sercem. Ono będzie robić to, na co ma ochotę, nie słuchając reszty ciała. Chyba właśnie stąd wynika nasza nim fascynacja. Serce może być twoim końcem i zbawieniem, przyjacielem i wrogiem.
Nocami patrzyłam w ścianę i myślałam o rodzicach. O tym, co by zrobili czy powiedzieli, żeby poprawić mi nastrój. Myślałam o siostrze i jej pensach. O upalnych letnich dniach, gdy pluskałyśmy się w fontannach. O robieniu gwiazd na podwórku i jedzeniu lodów. Jakaś część mnie cieszyła się, że zostałam na tym świecie, bo dzięki temu mogłam pielęgnować nienawiść do samej siebie za to, co przydarzyło się moim rodzicom. I siostrze.
Było już dziesięć po dwudziestej trzeciej, a Kellan wciąż się nie zjawiał.
Siedziałam na dachu i kołysałam nogą. Głodna tak, że było mi słabo.
Jedyną oznaką tego, że nasze spotkanie na dachu nie było wytworem mojej wyobraźni, były potajemne liściki. Trzy tygodnie po walentynkach znalazłam W drodze na swojej ławce. Otworzyłam ją i zobaczyłam kartkę, kilka dolarów na pokrycie grzywny w bibliotece i pendrive’a.
„Mam wrażenie, że nasze dusze są stworzone z tej samej materii. Z czarnej mazi. Dzięki tobie mam nadzieję, a to ostatnia rzecz, jakiej mi trzeba. Daj znać, co myślisz”.
Po powrocie do domu wcisnęłam USB do mojego wiekowego laptopa.
Dostałam od Kellana plik w Wordzie. Długi na dziesięć stron. Opowiadanie o chłopcu, który zakochał się w swoim pupilu pająku. Skrzywiłam się, kiedy mama chłopca zabiła stawonoga. Zaciekawiło mnie, co też to może oznaczać.
Kilka dni później zostawiłam inną książkę na ławce Kellana. Don Kichota. W środku ukryłam pendrive i liścik.
„Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę umrzeć, dopóki się nie zakocham. I nie stracę dziewictwa. I nie pogodzę się z Leah. Przy okazji: popłakałam się, kiedy pająk umarł. Poproszę o więcej. C.”.
Wymienialiśmy się krótkimi notkami, książkami i opowiadaniami. Kellan pisał, że już uprawiał seks, już się zakochał i już pogodził z faktem, że nigdy nie naprawi relacji z bratem. Słowem: nie miał listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią.
Uważałam go za przyjaciela, choć tak naprawdę nim nie był. Stanowił mroczną, sekretną jaskinię, do której zakradałam się, kiedy już wyściubiałam nos z książek. Chyba nikt z mojego rocznika nie wiedział, ile znaczą dla mnie moje oceny. Dlaczego płaczę na widok każdej szóstki z minusem. Dlaczego ganiam za nauczycielami po korytarzach i zawsze i wszędzie zjawiam się piętnaście minut przed czasem.
Byłam typowym mózgowcem, ale tylko dlatego, że na nic innego nie mogłam sobie pozwolić.
Już chciałam zejść na dół, gdy usłyszałam ciche stukanie.
Zabiję cię za spóźnienie. Rozbawiła mnie ta myśl.
Zjawił się na skraju dachu. Miał na sobie czarne obcisłe dżinsy, kilt, wyświechtaną bluzę i dżinsową kurtkę z naszywkami punkowych kapel. Bez słowa zdjął plecak, rozpiął go i coś mi rzucił.
– Wszystkiego najlepszego, Richards.
Odwinęłam z papieru okrągły wypiek.
Muffinka z jagodami.
Zaburczało mi w brzuchu i poczułam nieodpartą ochotę, by wyściskać Kellana. Ale może z głodu nie myślałam jasno? A może po prostu byłam przybita, bo Leah znów „zapomniała”.
– Dzięki – rzuciłam od niechcenia. Usiadłam i wgryzłam się w muffinkę.
Kellan przysiadł naprzeciwko.
Widziałam go tutaj, takiego wyjętego z kontekstu, i przypomniałam sobie, że to chłopak. W dodatku całkiem przystojny. Co z tego, że jesteśmy przegrywami? Kiedy zaproponowałam pakt, oboje milcząco założyliśmy, że do końca liceum nie spotykamy się z nikim. Żadnych randek w walentynki. Niczego nie świętujemy. W życiu obojga nie ma nikogo. I mieliśmy rację.
To żałosne.
– Co tam u czarnej mazi?
W domyśle: wciąż chcesz skoczyć?
Pokręciłam głową z pełnymi ustami.
Kellan obserwował mnie z rozbawieniem. Wyciągnął z plecaka kolejną muffinę i rzucił mi ją jak dzikiemu zwierzęciu za kratami, ale byłam zbyt głodna, by się tym przejmować. Wpychając do ust drugie ciastko, czułam się niezbyt ludzko.
– Nie kusi cię? Nawet odrobinę? – Silił się na przekorny ton, ale słyszałam, że jest rozczarowany.
– Daleko mi do szczęścia. I tak, są takie momenty, że chcę to zrobić, ale chyba jest dobrze.
– A twoja siostra?
– Wciąż mnie nienawidzi. Moja mama zawsze mawiała: „Nie pomagaj innym kosztem siebie samej”. Ale kiedy jestem z Leah, czuję się wypompowana, a ona wcale nie wygląda bardziej kwitnąco. Nie znoszę przebywać w domu, więc najczęściej przesiaduję w bibliotece.
– Co ostatnio czytasz?
– Wszystkie kolory moich wspomnień. I Szklany klosz.
– Książki o samobójstwach.
– Mhm. Kojarzysz taką cienką folię na nowym albumie? Mam wrażenie, że samobójstwo ma podobnie lśniącą powłokę. Ale kiedy już ją zerwałam i wsłuchałam się w muzykę, okazało się, że niepotrzebnie się nakręcałam.
– Problemem książek o samobójstwach jest to, że napisali je ludzie, którzy wciąż żyją.
Skinęłam na niego głową i rzuciłam mu monetę, którą przygotowałam zawczasu.
– Pens za twoich myśli sens.
– Wciąż myślę o popełnieniu samobójstwa.
– A twój brat?
– On chyba nie chce pożegnać się z życiem. Chociaż mam szczerą nadzieję, że jednak to rozważa.
Wywróciłam oczami.
– Kellan.
– Ostatni rok był prawdziwą mordęgą. Tata trafił do ośrodka odwykowego. Chyba cholernie za mną tęskni. I czuję się bardzo samotny, Ruchards. Kiedy tam był, odwiedzaliśmy go tylko dwa razy w miesiącu. Potem Tate znalazł sobie dziewczynę. Laska praktycznie z nami mieszka. Codziennie gotuje wegetariańskie potrawy jak dla królików, kupuje mi wełniane piżamy, wymieniła moją klasyczną skórzaną kurtkę na nową, ze sztucznej skóry. A kiedy tata został wypisany, próbowała ograniczać czas, który z nim spędzam.
– Masakra. – Zmarszczyłam nos. – Próbowałeś pokazać, gdzie jej miejsce?
Przeczesał palcami nowe platynowe włosy.
– Zmieniłem ich życie w piekło. Już prawie nie rozmawiam z Tate’em. Ciągle kłóci się z ojcem. Raz słyszałem, jak powiedział Hannah, tej swojej dziewczynie, że rozważa wyprowadzkę. Dostał propozycję pracy w Seattle. Mimo że nie znoszę tej szkoły, po wyprowadzce z Nowego Jorku nie miałbym po co żyć. A tutaj wciąż mam tatę.
– Twój brat zrobi wszystko, by trzymać cię z dala od ojca – wymamrotałam. Nienawidziłam Tate’a, chociaż nawet go nie poznałam. – Kutafon.
Siedzieliśmy na dachu jeszcze przez godzinę i nadrabialiśmy zaległości. Opowiedziałam o moim projekcie z fizyki, o książkach, które chcę przeczytać, o plotkach na temat moich koleżanek. On opowiedział, że pisze dla kilku internetowych fanowskich czasopism, a ja udałam, że to dla mnie nowość. Ponadto przyznał, że niedawno zaczął pracować nad powieścią. Ale kiedy próbowałam dopytać o szczegóły, nie chciał nic zdradzić.
Tym razem zeszliśmy na dół jednocześnie.
Kellan odwrócił się, żeby odejść, ale w ostatniej chwili przystanął.
– Tak, tak – jęknął. – Wiem, jak to leciało. Tego samego dnia, o tej samej porze, na tym samym dachu.
– Postaraj się nie umrzeć w tym roku. – Szturchnęłam go pięścią w ramię.
To się popisałaś, Richards.
– Niczego nie obiecuję. – Zrobiłam smutną minkę, a on przewrócił oczami. – Uprzedzę cię, gdy będę mieć taki zamiar.
Pokazałam mu uniesione kciuki i ruszyłam tyłem w stronę stacji metra. Wyminęłam bukiety czerwonych, napełnianych helem balonów w kształcie serca przywiązane do dwóch wózków, przy których stali sprzedawcy. Czułam się tak, jakbym opuściła sen i powróciła do rzeczywistości, z którą nie chcę się męczyć i która również nie chce mieć ze mną nic do czynienia.
Nie załamałam się tylko dlatego, że widziałam lekki uśmiech Kellana. Niechętny, ale obecny.
– To jesteśmy umówieni.
Kellan
Nie mogłem przestać myśleć o Charlotte Richards. Może dlatego, że była taka ładna. Może dlatego, że jej na mnie zależało, albo zwyczajnie – nie była tylko ładną buźką. Lubiła czytać, pisała zabawne liściki, używała pocieszających słów, chwaliła moje opowiadania, o których nie wiedział nikt poza nią. Niestety, zacząłem postrzegać nasz mały układ jako najgorszą rzecz, jaką mogłem sobie zrobić. W tym roku przy życiu utrzymywała mnie wyłącznie myśl, że za jakiś czas znów spotkam się z Charlotte.
Ale kiedy tak się stało, nie powiedziałem jej o najważniejszych rzeczach. Na przykład o tym, że Mark McGowan wepchnął mi głowę do kibla tuż po tym, jak niemal złamałem mu nos w bójce. A pozostałe spocone srajpały w szatni tylko się gapiły i mu kibicowały. Albo o tym, że zacząłem mieć o niej erotyczne sny. Albo o tym, że nie czułem nic poza chaosem w głowie.
Nic z tych rzeczy. Pławiłem się w jej obecności, bo była wyjątkowa i słodka, jak promyk słońca. A potem wróciłem do swojej marnej egzystencji.
Zbyt wkurzony, by słuchać.
Zbyt zmęczony, by przejmować się czymkolwiek.
Charlotte, 16 lat
Zjawiłam się dziesięć minut przed czasem.
Kellan i ja przez cały rok podtrzymywaliśmy tradycję wymieniania się książkami i opowiadaniami, ale ostatnio on wydawał się mniej zaangażowany. Nawet mniej niż zazwyczaj. Worki pod jego oczami uwydatniły się i cały był spowity mroczną energią mogącą cię porazić, gdybyś za bardzo się zbliżył.
Mimo to wciąż próbowałam wyciągnąć do niego rękę, świadomie lub nie.
W szkole niemal go zaczepiłam.
Niemal go dotknęłam.
Niemal go uściskałam.
Ostatecznie zawsze robiłam krok do tyłu, bo jestem tchórzem. A Kellan dał mi jasno do zrozumienia, że nie mogę być zbyt blisko niego. I nie chciałam łamać zasad. Bałam się, że wtedy go stracę. Nie tylko jego przyjaźń, ale jego w ogóle.
Niejednokrotnie przechodziło mi przez myśl, że powinnam zwrócić się z tym problemem do jakiejś wykwalifikowanej osoby. Raz nawet dotarłam przed gabinet szkolnego pedagoga. A potem przypomniałam sobie, że za każdym razem, gdy jakiś dorosły zmuszał mnie do mówienia o Tamtej Nocy, rozmowa tylko pogarszała wszystko.
Jedną z rzeczy, która zmieniła cały ten rok, było to, że zaczęłam się trzymać z chłopakami ze szkoły. Wychodziliśmy na pizzę, na spacer po parku High Line albo robiliśmy rundkę po sklepach. Jednemu nawet pozwoliłam się pocałować.
Był to Mark MacGowan.
Dla jasności: pocałunek był do bani. Ale to nas nie powstrzymało przed kolejnymi próbami (i kolejnymi). Nasze sekretne schadzki trwały dwa miesiące, ale żadne nie chciało się z tym ujawniać. Mark pewnie wstydził się tego, że nie jestem białą dziedziczką, jak wszyscy wokół, a ja się wstydziłam, ponieważ... Prawdę powiedziawszy, puszka napoju miała więcej szarych komórek niż ten facet.
Stuk, stuk, stuk.
Wygasiłam ekran i schowałam telefon do kieszeni, kiedy na schodach rozległy się kroki Kellana. Odwróciłam się do zardzewiałych metalowych drzwi.
Pojawił się na dachu.
Widok jego mizernej sylwetki uderzył we mnie jak tona betonu. Z bliska przypominał ducha. Ale najbardziej rzucało się w oczy to, że był przystojny. Jeszcze bardziej niż wcześniej. Zupełnie jakbym do tej pory patrzyła na jego twarz przez brudny obiektyw, a teraz w końcu obraz się wyostrzył.
Ludzie na korytarzach szeptali, że w sekrecie sypiał z dziewczynami ze szkoły. Że chociaż zachowywał się jak pustelnik, to często zaliczał. Nie miałam ochoty analizować tych plotek. Chciało mi się rzygać, gdy o tym myślałam.
I nagle dotarło do mnie, że wstrzymuję oddech. Uśmiechnęłam się, bo zrozumiałam, że on również zjawił się wcześniej.
– Wszystkiego najlepszego, Ruchards. – Rozpiął wyświechtany plecak i coś mi rzucił.
Otworzyłam torebkę i moim oczom ukazał się wielki kawałek sprężystego ciasta marchewkowego.
– Kurde! – Parsknęłam śmiechem, ściskając je w palcach. – Wieszasz wysoko poprzeczkę na kolejny rok, Marchetti.
Podszedł do mnie i wyciągnął dwie puszki piwa Bud Light. Ciekawe, czy to dlatego, że ostatnio zaczęłam pić i on o tym usłyszał, czy po prostu domyślił się, bo w tych czasach pili wszyscy.
Stuknęliśmy się puszkami i usiedliśmy po turecku.
Zaczęłam podrygiwać nogą, a on przeczesał włosy palcami.
– Jak się ma dzisiaj czarna maź?
– Chyba już jej we mnie nie ma – powiedziałam. Niemal ze smutkiem, bo właśnie ta maź nas ze sobą sklejała.
Leah mnie nienawidziła. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Zniszczyłam życie nam obu. Wiedziałam jednak, że moi rodzice byliby zdruzgotani, gdybym się zabiła. I moja siostra również. Choć nie darzyła mnie ciepłymi uczuciami, nie życzyła mi śmierci. Po prostu wolałaby się ode mnie uwolnić. Szanowałam jej pragnienie. Zamierzałam zgłosić się na studia wcześniej, przyjąć jakiekolwiek stypendium, jakie mi zaoferują, i zejść jej z oczu tak szybko, jak się da.
– A ty? – zapytałam, bawiąc się plastikowym opakowaniem ciasta.
Z jakiegoś powodu wstydziłam się jeść w obecności Kellana. Nie wiem, co się zmieniło, ale dzisiaj wolałam się nie opychać.
– Moja czarna maź ma się świetnie.
Wyciągnęłam monetę z portfela i rzuciłam mu na kolana.
– Pens za twoich myśli sens.
Złapał ją w locie i potarł między kciukiem a środkowym palcem.
– Wszystko wydaje się bez sensu.
– Ale nie próbowałeś...? – zawiesiłam głos.
– Wciąż tu jestem, prawda? Kiedy spróbuję się zabić, na pewno mi się uda. Jestem perfekcjonistą, Ruchards.
Kiedy.
Odchrząknęłam, ściskając ciasto marchewkowe w pięści.
– Ale... Dlaczego?
– Zrezygnowanie z pornosów i piwa jest trudniejsze, niż mi się wydawało.
Pacnęłam go w pierś.
– Próbowałeś z kimś porozmawiać?
– Tak. Ale rozmowy z terapeutą tylko wszystko pogarszają. Albo trafiam na kogoś, z kim nie klika, więc muszę udawać i przez godzinę wymyślam jakieś bzdury, wodząc go za nos, albo jednak klika i on zaczyna wywlekać ze mnie rzeczy, o których nawet nie chcę myśleć.
– Wiesz, że to tymczasowa sytuacja, prawda? Wkrótce Tate straci prawo do opieki nad tobą.
– Nie chodzi tylko o niego. Nienawidzę wszystkich ze szkoły.
– W liceum wszyscy nienawidzą się nawzajem. Wspięcie się na sam szczyt licealnej drabiny popularności to żadne osiągnięcie. Naszych popularnych rówieśników czeka wkrótce przykre zderzenie z rzeczywistością. A nam pozostało tylko dwa i pół roku.
Przez chwilę milczał, patrząc w dół, na ziemię.
– Tate i Hannah będą się chajtać. Zostaną w Nowym Jorku. A Tate już zapowiedział, że wyśle mnie do college’u w innym stanie. I nie mówię tu o Nowej Anglii, raczej o Berkeley czy Uniwersytecie Kalifornijskim. Gdzieś daleko. Nie chce, żebym utrzymywał kontakt z ojcem. Powiedział mi to jasno i wyraźnie. – Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach, a Kellan dodał: – W dodatku przestał dawać mi kieszonkowe i pieniądze na lunch.
– Co za potwór.
O dziwo, mówiłam szczerze. Choć na ogół nie bywałam mściwa.
Kellan podrapał się po podbródku, teraz porośniętym delikatnym jasnobrązowym zarostem. Nagle poczułam potrzebę, by go pocałować.
To nie miało sensu. Przecież mi się nie podobał. A jednak w tej chwili miałam ochotę na pocałunek. Kusiło mnie to bardziej niż w przypadku Marka, z którym robiłam to często.
Muszę przyznać, że czasami myślałam o Kellanie, kiedy byłam z Markiem. Nie w kontekście seksualnym. Raczej zastanawiałam się, co on teraz czyta, co robi, o czym myśli.
Miałam wrażenie, że ten głupi pens, który ciągle rzucałam Kellanowi, w końcu trafił w moje ręce i zmusił mnie do myślenia.
Charlotte, ty idiotko.
Poczułam ucisk w gardle.
Pragnęłam Kellana.
Naprawdę go pragnęłam.
– W każdym razie... – Kellan zapalił szluga, zadarł głowę i posłał w ciemne niebo smugę białego dymu. – Powiedz mi coś o sobie. Coś prawdziwego. Jakieś intymne szczegóły.
Opowiedziałam mu o siostrze, o wizycie na grobie rodziców i o wakacyjnej pracy na stanowisku pomocnicy kelnera we włoskiej knajpie, która specjalizowała się w organizowaniu imprez. Przynajmniej dwa razy w tygodniu musieliśmy rozdzielać narąbanych ludzi, którzy pchali się do bójki, ale miałam z tego dobre napiwki.
A jako że mój umysł nie mógł przestać myśleć o całowaniu się z Kellanem, zakończyłam wywód słowami:
– Och, a w tym roku zaczęłam się rajcować chłopakami. Jak na razie wszyscy mnie rozczarowali.
– Rajcować? – Wyszczerzył się. Spodobał mu się ten nowy temat, co mnie rozdrażniło. – A więc tak to się teraz nazywa?
Trzepnęłam go w ramię.
– Wiesz, o co mi chodzi. Migdalenie się jest do dupy. Chcę zwrotu pieniędzy.
Rzucił mi monetę.
– Masz. Tylko nie sprzedawaj się tak tanio. Taka dziewczyna, jak ty, jest warta... – Otaksował moje nogi, cycki i twarz. – Co najmniej pięć dolców.
Znów go pacnęłam, a on zaczął mnie łaskotać.
Piszcząc jak opętana, położyłam się na dachu i próbowałam go odepchnąć. Zawisł nade mną w mgnieniu oka. Wydawało się to niemal zaplanowane, chociaż z pewnością tak nie było.
Dźgał mnie po żebrach i bokach, a ja wyłam ze śmiechu. Udałam, że próbuję go kopnąć, ale nie włożyłam w to serca.
I nagle Kellan przestał.
Patrzyliśmy na siebie, dysząc ciężko. Leżał na mnie, a nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Atmosfera się zmieniła, stała się gęstsza, słodsza.
Wiatr wciąż owiewał nasze twarze, ale ja już tego nie czułam.
Zastanawiałam się, z którymi dziewczynami był. Jakie miały imiona. Czy którąś lubił. Przerażała mnie myśl, że on może mieć sekretne życie, którego nie jestem świadoma.
Kellan nachylił się jeszcze bardziej. Jego gorący oddech muskał moją twarz.
– Opowiedz mi o swoim pierwszym kiepskim pocałunku, Ruchards.
Oblizałam wargę i przełknęłam ślinę. Dotarło do mnie, że chyba zaraz go pocałuję.
On mnie pocałuje.
Będziemy się całować.
To mogło wszystko zmienić. Chciałam tego. I nie chodziło o to, że pragnęłam zostać jego dziewczyną. Zależało mi wyłącznie na tym, by stać się nieodłącznym elementem jego życia. Żeby trzymać rękę na pulsie. Na jego pulsie.
Zmarszczyłam nos.
– Było mokro.
Jęknął i opuścił wzrok na moje usta.
Wywróciłam oczami.
– Mówię o pocałunku, ty zboku.
Jakaś niewidzialna siła przyciągała moje usta do jego.
Nieznośnie powoli, niepewnie.
Jego szare oczy zniewoliły moje.
– Kontynuuj – wychrypiał.
– Był dość nieporadny, więc nic przyjemnego.
Mój oddech stał się ciężki, urywany. Nasze usta dzieliły może trzy centymetry. Mój żołądek podskakiwał jak na kolejce górskiej, ciało się ożywiło, zmysły wyostrzyły. Zrobiło mi się ciepło, jakbym roztopiła się w środku. Podobało mi się to uczucie.
– Z kim?
Jego usta wisiały tuż nad moimi, gorący oddech łaskotał moją zimną twarz. Kellan pachniał piwem, skórą, papierosami i kłopotami. Jak bad boy. Ciekawe, jak smakuje? Chyba zaraz się dowiem.
– Z Markiem MacGowanem – powiedziałam, unosząc głowę, żeby zmniejszyć dzielący nas dystans.
Nagle poczułam przeraźliwą pustkę i zimno. Kellan ze mnie zszedł.
Podniosłam się na kolana.
Stał, patrząc na mnie z góry.
Zamrugałam oszołomiona.
– K... Kellan?
– To nie był dobry pomysł, Ruchards.
– Okej. – O Boże, co się dzieje? – Nic się nie stało. Ja tylko...
– Nie, nie przejmuj się. Słuchaj, muszę już lecieć, więc...
Jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiego upokorzenia. Pokiwałam głową i wymamrotałam, że też muszę się zbierać. Chciało mi się wymiotować. Najwyraźniej Kellan miał coś do Marka. Chyba wcześniej tego nie zauważyłam. Nie widziałam, by ze sobą rozmawiali.
Odszedł, zostawiwszy mnie na dachu i nawet się nie obejrzawszy.
Wróciłam metrem na Bronx. Po drodze jadłam rozgniecione ciasto marchewkowe, którego smaku nie czułam. Okruszki, jak roztopione płatki śniegu, zdobiły moje uda.
Gdy dotarłam do domu, było po dwunastej. Moje urodziny się skończyły.
Leah chrapała cicho na kanapie z twarzą zakrytą książką o miłości do samej siebie.
Zatrzasnęłam drzwi od swojego pokoju, nie przejmując się tym, że mogę ją obudzić.
– Wszystkiego najlepszego, Charlotte! – rzuciłam z goryczą.
Kellan
Ja pieprzę.
Wszyscy, tylko nie on. Serio, wszyscy. Nawet Toby Watts.
To oczywiście musiał być Mark MacGowan. Ten cholerny szmaciarz, który po przyłapaniu mnie na gapieniu się na Charlotte na lekcji francuskiego na początku semestru wyznaczył sobie cel: dobrać się do jej majtek.
– Niezła z niej dupa, co nie? – Dogonił mnie, gdy szedłem do metra. Udawałem zajętego brudem, który próbowałem wyskubać spod paznokci. – Ta Ruchards. Mogę się założyć o pięćdziesiąt dolców, że znajdę się w jej ustach jeszcze przed końcem roku.
Przemilczałem to.
Nie dało się tego skomentować.
Mark należał do drużyny wioślarskiej. Był wysoki, napakowany i popularny. Kojarzył mi się z bohaterem nudnego serialu dla nastolatków, gdzie wszyscy zachowują się tak, jakby mieli trzydziestkę na karku.
Jego ojciec był prezenterem porannego programu telewizyjnego i od ponad dziesięciu lat miał jakiś żal do mojego taty. Raz zaprosił go do swojego programu, żeby zaprezentował najnowszą książkę. Powieść była do bani, jak wszystkie inne przed wydaniem Niedoskonałości, ale to akurat szczegół. Tata zdążył powiedzieć zaledwie jedno zdanie na temat książki, a potem przeszli do polityki i wtedy wszystko szlag trafił.
W skrócie: James MacGowan to największy i najbardziej pospinany tradycjonalista na Ziemi, a mojemu ojcu bliżej do skrajnego anarchizmu. Padło kilka brzydkich słów, po czym pojawił się nagłówek o tym, że jakiś paparazzi przyłapał Terrence’a Marchettiego, gdy zakradał się do hotelu wraz z żoną Jamesa MacGowana, matką Marka.
Mogłem się założyć, że Mark chciał się przespać z Charlotte z tego samego powodu, co mój ojciec z panią MacGowan. Z zemsty.
Ja jednak znałem swoje możliwości. Charlotte nie była jedną z tych dziewczyn, które chętnie bywają w moim pokoju i proszą, żebym zrobił im dobrze. Ona była bystra, oczytana i seksowna na swój własny, powściągliwy sposób. Ani Mark, ani ja nie mieliśmy szans u takiej laski.
Co więcej, gdyby Mark zdobył ją jako pierwszy, wyzbyłbym się tej głupiej nadziei, którą Ruchards karmiła mnie, odkąd zostawiła mi pierwszą książkę i liścik. W każdym aspekcie genialny plan, w którym teraz dostrzegałem luki. Musiałem być durniem, skoro wierzyłem, że to zadziała.
Gdy tylko zszedłem z dachu, przypomniałem sobie, że przecież mam to gdzieś. Charlotte nigdy nie była częścią mojego planu. Nie było w ogóle żadnego planu. To znaczy był – i dotyczył skończenia ze sobą – ale dzięki Ruchards wszystko wzięło w łeb.
Przegapiłem ostatnie metro do domu, a ponieważ kolejne miało przyjechać dopiero za pół godziny, postanowiłem ruszyć w przeciwnym kierunku, żeby na nią nie wpaść. Nie mogłem ryzykować, szczególnie po tym, jak stchórzyłem przed pocałunkiem.
Nie żałowałem, że do tego nie doszło. Czułem wobec Charlotte nieuzasadnioną pogardę za to, że zabawiała się z MacGowanem. Każda dziewczyna, która dotknęła tego gnoja, jest stratą czasu.
Taaa, jasne. Wmawiaj sobie dalej.
Manhattan był w moich oczach brzydki, brudny i bogaty. A w dodatku stanowił kompletną zagadkę, podobnie jak sama Charlotte. Już wiedziałem, dlaczego dorastanie tutaj jest jak wygranie losu na loterii. To miasto jest tak złożone, jak ludzka osobowość. Pełne sprzeczności.
Zrezygnowany usiadłem na szarym kamiennym pomniku.
Niedoszły pocałunek z Charlotte Richards nie znajdował się nawet w dwudziestce najgorszych rzeczy, jakie przydarzyły mi się w tym roku. Na liście figurowały między innymi:
– Brak weny u ojca, co poskutkowało tym, że nie dotrzymał terminu w wydawnictwie. Po raz kolejny. I teraz wydawnictwo chce go pozwać. Po raz kolejny.
– Zwolniono mnie z redakcji magazynu, w której pracowałem, ponieważ uderzyłem w gębę jednego z praktykantów. Zasłużył, bo stwierdził, że Niedoskonałości taty to plagiat. A może zwolniono mnie również dlatego, że przespałem się z dziewczyną redaktora prowadzącego?
– Tate nie pozwala mi widywać się z ojcem bez nadzoru. Teraz przez cały czas odgrywa rolę złego gliniarza. Kontroluje każde nasze spotkanie.
– Mark i ja już nie okładamy się pięściami. Teraz próbujemy się pozabijać. W zeszłym miesiącu usiłował mnie wepchnąć pod koła nadjeżdżającego metra, gdy czekałem na stacji. Nikogo nie było na peronie. Szamotaliśmy się i złamałem mu żebro.
Nie wróciłem do domu. Doskonale wiedziałem, że Tate się wścieknie, jeśli nie będzie wiedzieć, gdzie jestem. Hannah pewnie znów mu powtarza, że powinien mnie wysłać do szkoły wojskowej. Od dawna próbuje się mnie pozbyć.
Nie winiłem jej.
Szczególnie po tym, jak w łazience złożyłem jej propozycję natury seksualnej, żeby ją odstraszyć. Później godzinami wypłakiwała się Tate’owi w ramię. Słyszałem przez drzwi, jak szlocha i powtarza:
– Ale ja tak bardzo się staram. Jestem dla niego taka dobra, Tate.
Zupełnie jakby była pępkiem świata.
Sprawdziłem telefon i okazało się, że mam piętnaście nieodebranych połączeń i dwadzieścia wiadomości od Tate’a. Nie miałem pojęcia, dlaczego spodziewałem się ujrzeć imię Charlotte. Przecież nawet nie wymieniliśmy się numerami.
Przespałem się na ulicy.
Obudziłem się o czwartej nad ranem, upaprany własnymi rzygami. Mój przyrodni brat szarpał mnie za ramię i wlókł do swojego paskudnego białego lexusa rx350.
– Zabiję cię! – wymamrotał.
Wydawał się zmęczony i wkurzony.
Nie, jeśli ja zabiję się pierwszy.
Charlotte
Zerwanie z Markiem zamieniło się w istną szopkę, której wszyscy byli świadkami.
Mimo że oficjalnie nie byliśmy razem, Mark uparł się, by zrobić z tego publiczne widowisko pośrodku szkolnej stołówki. Kellan czytał książkę (Ludzką skazę) na drugim końcu pomieszczenia, co jakiś czas na nas zerkając.
Mark nazwał mnie zdradliwą suką i dla dramatyczniejszego efektu splunął mi w twarz. Ciepłe, obrzydliwe plwociny spłynęły po moim policzku.
Odetchnęłam głęboko, wiedząc, że nie mogę się wpakować w kłopoty.
– Sorry, Mark, myślałam, że dla ciebie to tylko wygłupy. – Udawałam wielce zainteresowaną stanem swoich paznokci, ale serce waliło mi tak mocno, że chciało mi się rzygać.
Pragnęłam zadowolić Kellana bardziej, niż go pocałować, bo widać było, że z całego serca nienawidzi Marka. Właśnie to dało mi siłę, kiedy cała szkoła się na mnie gapiła i śmiała.
– Dobrze wiesz, że to nie były żadne wygłupy.
– Dla mnie tak. Poza tym, jak na tak wielkiego kutasa, twój sprzęt wcale nie jest imponujący.
Był to bolesny cios dla mojej reputacji puszczalskiej, ale dzięki temu Mark poczuł się na tyle upokorzony, że warknął i przyłożył pięścią w ścianę. A potem krzyknął, zakrywszy obolałą dłoń drugą dłonią. Na moje oko złamał sobie przynajmniej trzy palce.
Po publicznym zerwaniu w stołówce oficjalnie stałam się społecznym wyrzutkiem. Było warto, bo dzięki temu Kellan powrócił do wymieniania ze mną książek i opowiadań. Nigdy mi nie podziękował ani nie nawiązał do naszego niedoszłego pocałunku na dachu.
Ale lepszy wróbel w garści niż gołąb i tak dalej.