Diabeł ubiera się na czarno - L. J. Shen - ebook + audiobook + książka

Diabeł ubiera się na czarno ebook i audiobook

L.J. Shen

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

40 osób interesuje się tą książką

Opis

Mówi się, że przyjaciół należy trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Ale co w sytuacji, gdy wróg jest jednocześnie mężczyzną, którego kochasz?

Kiedy były chłopak Maddie pojawia się w jej życiu z oburzającą propozycją, w pierwszym odruchu dziewczyna ma ochotę odmówić. Jednak jemu zależy wyłącznie na spełnieniu ostatniego życzenia ojca. To dlatego Maddie się zgadza, mimo że Chase złamał jej
serce. Udawanie jego narzeczonej nie powinno być trudne, tym bardziej że to okazja, by przysporzyć zarozumiałemu arogantowi nieco cierpienia…

Ich układ doprowadza do łańcucha wydarzeń, które roztrzaskują życie Maddie w drobny mak. A kiedy mur wokół serca Chase’a kruszeje, oboje muszą zmierzyć się z rzeczywistością.

Opowieść o drugiej szansie, miłości, stracie, odnajdywaniu siebie i zakochiwaniu się w odpowiedniej osobie.

„Diabeł ubiera się na czarno zachwyca błyskotliwymi dialogami i chemią, która łączy bohaterów… Świetna lektura”.

Publishers Weekly


„Najlepsza książka o narzeczonych na niby!”

Marie Claire (w rankingu miesięcznika książka została uznana za jeden z najlepszych współczesnych romansów 2021 roku)

„Shen to ekspertka w kreowaniu seksownych i mrocznych antybohaterów. Teraz postanowiła wykorzystać swoją umiejętność uwodzenia czytelnika, by wciągnąć go w zniewalającą historię o dawaniu drugiej szansy”.

OprahMag.com

„Shen stworzyła przekonujących bohaterów o interesujących osobowościach”.

Booklist


„Cudowna, wciągająca powieść o drugiej szansie”.

POPSUGAR (książka znalazła się na liście 10 najlepszych współczesnych romansów w marcu 2021 roku)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 45 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,5 (2408 ocen)
1581
583
188
45
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zofiajakubowska2303

Nie oderwiesz się od lektury

co to była za historia!! jestem zachwycona. Aż nie wierze ze to już koniec książki. Śmiało mogę stwierdzić że będę tęsknić za głównymi bohaterami. Niby banalna historia- narzeczona na niby- takich książek ostatnio jest wiele ale gwarantuje wam że takiej nie czytaliście. są momenty zabawne ale też rozdzierające serce i wzruszające. naprawde wam polecam. ja pochłonełam ja niczym kawałek ptasiego mleczka oblizując się ze smakiem a nastepnie żałując że byłam tak pazerna ze się nie delektowałm dłużej. pozdrawiam i dziękuję autorce za ta książke.
Grazyna05P

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka ! Dawno się tak nie uśmiałam i nie wzruszyłam. Piękna historia miłosna z cudownymi dialogami i mega dużą dawką dobrego humoru! Polecam
40
IzabelaBugdol

Nie oderwiesz się od lektury

Książka cudowna. Od dawna nie czytałam książki, przy której się w ogóle nie nudziłam i nie sprawdzałam ile zostało jeszcze stron do końca 👏🏻
30
milagre

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka, jeden z lepszych romansów jakie czytałam 😊
30
AgnieszkaZz122

Nie oderwiesz się od lektury

Zarąbista!! Koniecznie przeczytać!!
30

Popularność




Tytuł oryginału: THE DEVIL WEARS BLACK
Copyright © 2021. THE DEVIL WEARS BLACK by L.J. Shen Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022 Copyright for the Polish Translation © by Sylwia Chojnacka 2022
Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: EWA CHARITONOW
Korekta: AGNIESZKA MAŃKO/e-DYTOR, JOLANTA KUCHARSKA
Projekt okładki i stron tytułowych: MAGDALENA ZAWADZKA
Zdjęcie na okładce: iStock
Skład i łamanie: JS Studio
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67022-75-0
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Lin i Lilian. Uwielbiam być z wamiw klubie książki

.

Dwie cechy wspólne diabła i czerni? Mroczność i fakt, że nigdy nie wychodzą z mody.

Chase Black, dyrektor operacyjny Black & Company

PLAYLISTA

• Trevor Daniel – Falling

• Healy – Reckless

• Kasabian – Fire

• The Waterboys – Fisherman’s Blues

• MAX feat. Quinn XCII – Love Me Less

• The Cars – Drive

• The Rolling Stones – Sympathy for the Devil

ROZDZIAŁ 1

10 października 1998 roku

Droga Maddie!

Aktualnie masz pięć lat i uwielbiasz żółty kolor. Wczoraj nawet zapytałaś mnie, czy mogłabyś go poślubić. Mam nadzieję, że będziesz go nosić już zawsze.

(Mam również nadzieję, że znajdziesz sobie bardziej odpowiedniego partnera).

Ciekawostka: kiedy hiszpańscy odkrywcy dotarli do obu Ameryk, myśleli, że słoneczniki są ze złota.

Ludzka wyobraźnia nie zna granic!

Kocham Cię.

Mama

◆◆◆

To już oficjalne. Miałam zawał.

Wszystko na to wskazywało. A ja czułam, że obejrzałam wystarczająco wiele odcinków Chirurgów, żeby postawić diagnozę na własną rękę.

Niepokój? Jest.

Ogólne otępienie? Jest.

Nagły ból głowy? Problemy ze wzrokiem? Z poruszaniem się? Wszystko jest.

Dobra wieść była taka, że miałam spotkanie z lekarzem. Umówiłam się z nim. Dosłownie. Właśnie szłam z nim do mojego mieszkania, gdy pojawiły się symptomy.

W razie czego otrzymam natychmiastową pomoc medyczną.

Wcisnęłam pięści w kieszenie żółtej cekinowej kurtki w fioletowe groszki (mojej ulubionej), wyprostowałam ramiona i zmrużyłam oczy na widok postawnej sylwetki na schodach przed kamienicą, w której wynajmowałam mieszkanie. Modliłam się, by ta postać zniknęła.

Jednak on się nie ruszał. Niebieskawe światło wyświetlacza padało na krzywizny jego twarzy. Wokół niego tańczyło letnie powietrze iskrzące jak fajerwerki. Uliczne lampy bursztynową poświatą oświetlały jego profil, jak gdyby stał na scenie i skupiał na sobie uwagę widowni.

Oblała mnie paląca panika. Znałam tylko jedną osobę, przy której wszechświat tańczył jak tancerki hula.

Niechętnie przekreśliłam opcję z zawałem.

Nie. On nie śmiałby się tutaj pojawić. Nie po tym, jak zakończyłam tę relację.

– ...Zatem mój mały pacjent nachyla się do mnie i mówi: „Mogę zdradzić ci sekret?”, a ja sobie myślę: „Oho, pewnie będzie chciał mi opowiedzieć o rozwodzie rodziców”. Ostatecznie jednak oznajmia: „Już wiem, czym zajmuje się moja mama”. No więc pytam go czym, a on na to... I teraz trzymaj się, Maddie. – Ethan, chłopak, z którym poszłam na randkę, uniósł dłoń. Drugą wsparł o kolano i się pochylił. Wyraźnie przerysowywał komediowy potencjał swojej historii. – „Kiedy wypadł mi ząb, wsunęła pod moją poduszkę nowego iPada. Moja mama jest wróżką zębuszką. Jestem najszczęśliwszym chłopcem na świecie!”.

Ethan odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, kompletnie nieświadomy faktu, że właśnie przeżywałam załamkę. Był przystojny, a jego włosy, oczy i mokasyny miały niemal identyczny kolor orzecha włoskiego. Obrazu dopełniały szczupłe ciało biegacza i krawat z motywem Scooby-Doo. Żaden był z niego Pan Wymarzony. Raczej Pan Normalny. A przy tym podczas kolacji, na którą wybraliśmy się do etiopskiej restauracji, opowiedział mi aż dwanaście historii o swoich małych pacjentach. I za każdym razem niemal tarzał się ze śmiechu, gdy przywoływał ich bystre jak woda w strumyku obserwacje.

Mimo to potrzebowałam właśnie takiego mężczyzny jak Ethan Goodman.

I tak się złożyło, że tę nauczkę dostałam dzięki mężczyźnie siedzącemu na moich schodach.

– Dzieci są takie błyskotliwe! – Zaczęłam bawić się kolczykiem w kształcie słonecznika. – Brakuje mi mojej niewinności. Gdybym mogła zachować z dzieciństwa jedną rzecz, na pewno byłaby nią niewinność.

Postać na schodach wstała i obróciła się w naszą stronę. Płynnie przeniosła wzrok z telefonu na mnie. Moje serce pękło jak balonik, zatoczyło chaotyczne kręgi i jak luźna zwiotczała guma opadło żałośnie na dno mojego brzucha.

To naprawdę był on.

Prawie metr dziewięćdziesiąt wyrzeźbionego ciała i bezlitosnego seksapilu. Miał na sobie czarną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami, które odsłaniały umięśnione i żylaste ramiona, do tego grube jak moje uda. Layla, moja przyjaciółka z dzieciństwa, która teraz mieszkała w tej samej kamienicy co ja, porównywała go do Gastona, bohatera z Pięknej i Bestii: „Ładny, ale charakterek taki, że nic tylko zepchnąć go z dachu”.

Marszczył brwi, jakby nie wiedział, co tutaj robi.

Te czarne zmierzwione włosy.

Te lekko skośne szaroniebieskie oczy przypominające oczy postaci z mangi.

A do tego jeszcze te rysy jak u greckiego boga, na których widok miałaś ochotę popełnić najgorsze zbrodnie. Byleby tylko móc przesunąć później zębami po jego szczęce jak jakieś zwierzę.

Tyle że nie był to Pan Wymarzony. Ani tym bardziej Pan Normalny.

Chase[1] Black był wcielonym diabłem. Moim osobistym. Wiecznie ubrany na czarno, gotów rzucić okrutnym komentarzem, o intencjach tak plugawych jak jego uśmieszek. A ja? Nie bez powodu nazywano mnie Męczennicą Maddie. Nie potrafiłam zdobyć się na złośliwość, nawet gdyby miało od tego zależeć moje życie. Na szczęście nie zależało.

– Naprawdę? Gdybym ja mógł zatrzymać jedną rzecz ze swojego dzieciństwa, byłby to pierwszy ząb, który mi wypadł. Potem połknął go mój pies. No cóż – zauważył entuzjastycznie Ethan. – Z psami zawsze są jakieś śmieszne wpadki. Na przykład jak wtedy, gdy jeden z moich pacjentów, Boże, padniesz, jak to usłyszysz!, zjawił się w mojej klinice pediatrycznej z podejrzaną wysypką...

– Ethan? – Zatrzymałam się w pół kroku. Wiedziałam, że nie zniosę kolejnej uroczej historyjki. Nie żeby te opowieści nie były fascynujące, ale katastrofa dosłownie czekała pod moimi drzwiami gotowa rozwalić mi życie.

– Tak, Maddie?

– Bardzo mi przykro, ale chyba jest mi trochę niedobrze. – To nie było do końca kłamstwo. – Moglibyśmy już zakończyć ten wieczór?

– O nie. Myślisz, że to przez tere siga[2]? – Ethan zmarkotniał. Posłał w moim kierunku spojrzenie szczeniaczka, od którego pękło mi serce.

Chwała Bogu, że jest zbyt zajęty paplaniem o swoich pacjentach, by zauważyć potężnego mężczyznę pod moim domem!

– Nie sądzę. Czuję się dziwnie już od kilku godzin. Chyba w końcu dopadło mnie choróbsko.

Zerknęłam na Chase’a stojącego za plecami mojego doktora i głośno przełknęłam ślinę.

– Na pewno nic ci nie będzie?

– Na pewno. – Uśmiechnęłam się i wygładziłam jego krawat ze Scooby-Doo.

– Podoba mi się takie pozytywne nastawienie. Dzięki optymizmowi świat jest lepszym miejscem. – W oczach Ethana pojawiły się iskierki. Pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło.

Miał dołeczki w policzkach. Dołeczki były super, tak samo jak Ethan. Dlaczego zatem go spławiałam? Żeby na oczach całej ulicy zamordować mojego niezapowiedzianego gościa, który czekał na schodach przed budynkiem?

O, już wiem: ponieważ Chase Black zrujnował mi życie, a po wszystkim musiałam na własną rękę pozbierać się do kupy. Każdy odłamek naszego rozbitego związku zranił mnie do żywego.

Wrócę do tego za sekundę.

Najpierw muszę pożegnać się z moim idealnym Panem Normalnym, który niemal uratował mnie przed zawałem serca.

◆◆◆

Resztę drogi do mojego budynku pokonałam z sercem trzepoczącym w piersi jak ryba wyjęta z wody, fantazjując o wszystkich sposobach powitania Chase’a. W każdym scenariuszu wydawałam się sobie niewzruszona, jakieś dziesięć centymetrów wyższa, w zadziornych louboutinach (a nie w zielonych pantofelkach, które miałam na sobie).

„Zabawne, nie pamiętam, żebym zostawiła pod drzwiami jakieś śmieci. Pozwól, że odprowadzę cię do kosza, panie Black”.

„Och, chcesz przeprosić? A możesz doprecyzować za co? Za zdradę, za upokorzenie, którego doświadczyłam, gdy potem przyszło mi zrobić test na choroby weneryczne? A może za zmarnowanie mi czasu?”

„Zgubiłeś się, słodziaku? Mam cię zaprowadzić do burdelu? Bo chyba takiego miejsca szukałeś”.

Tak się składało, że przy Chasie Blacku nie potrafiłam być Męczennicą Maddy.

Zatrzymałam się trzy stopnie od niego. W moich myślach panował taki chaos, jak na materiale mojej sukienki we wzorek w drobne brzoskwinki. Niestety, w piersi czułam również przypływ ekscytacji.

Co tylko przypomniało mi, jaka byłam przy nim głupia. Uległa. Łatwa.

– Madison. – Chase uniósł głowę i obrzucił mnie wyniosłym spojrzeniem.

Zabrzmiało to raczej jak rozkaz, a nie jak powitanie. Protekcjonalnie ściągnięte brwi także nie zachęcały do rozmowy.

– Co ty tutaj robisz? – syknęłam.

– Wpuść mnie na górę, co? – Schował telefon do przedniej kieszeni spodni.

Od razu przeszedł do rzeczy. Nie zapytał, czy może wejść, tylko powiedział, że mam go wpuścić. Żadnego „Co u ciebie?”, ani „Przepraszam za to, że obróciłem twoje serce w perzynę”. Ani nawet „Jak się ma Daisy, ten aussiedoodle, którego dałem ci na święta, mimo że wielokrotnie powtarzałaś mi, że masz alergię na psy, a teraz twoi przyjaciele nazywają ją «siusidoodle», bo lubi sikać do butów?”.

Chwyciłam poły mojej cienkiej letniej kurtki, wściekła na siebie za to, że drżą mi palce.

– Wolałabym nie. Jeśli przyszedłeś tutaj, bo za cel obrałeś sobie przelecenie wszystkich kobiet w Nowym Jorku, to trafiłeś pod zły adres. Mnie możesz już wykreślić z listy.

Letni żar majaczył nad betonem, owijał się wokół moich stóp jak dym. Zapadła noc, a mimo to nie zrobiło się chłodniej. Powietrze na Manhattanie lepiło się przesycone potem i feromonami. Wokół kręciły się pary i bandy turystów, rozgadani pracownicy biurowców i knujące coś studenciaki.

Nie chciałam mieć publiczności, ale też wolałabym nie wpuszczać Chase’a do swojego mieszkania. Wiecie, jak to jest: jeżeli coś chcą mieć wszyscy, tobie przechodzi na to ochota. Mogłabym w ten sposób powiedzieć o jego ciele. Po naszym zerwaniu zebrałam się na odwagę dopiero po kilku dobrych tygodniach, by pozbyć się pościeli, która pachniała jak Chase Black. Jego widmo podążało za mną wszędzie jak ciemna chmura zwiastująca deszcz. Kiedy myślałam o Chasie, pod powiekami czułam palące łzy.

– Posłuchaj... Wiem, że jesteś na mnie zła – zaczął ostrożnie, jak gdyby przystępował do negocjacji z nieudomowionym skunksem.

Przerwałam mu drżącym głosem zaskoczona własną asertywnością.

– Zła? Zła to mogę być, jak mi się popsuje pralka. Albo gdy mój pies pożre mi niebieskie wełniane poncho kupione zeszłej zimy. Albo gdy muszę długo czekać na następny sezon The Masked Singer.

Otworzył usta, bez wątpienia chcąc zaprotestować, ale uniosłam rękę i machnęłam nią dla podkreślenia swoich słów.

– Nie byłam zła po tym, co mi zrobiłeś, Chase. To mnie zdruzgotało. Teraz nie boję się do tego przyznać, bo już mi po tobie przeszło, i to do tego stopnia, że nawet nie pamiętam, jak to jest być pod tobą. – Ledwie zdążyłam zaczerpnąć oddechu przed ponownym wybuchem. – Nie, nie wejdziesz ze mną na górę! Cokolwiek chcesz mi powiedzieć – wskazałam palcem na schody – to twoja scena.

Przeczesał ręką włosy, tak czarne i miękkie, że aż ścisnęło mnie w sercu. Przyglądał mi się podejrzliwie, jak tykającej bombie, którą trzeba rozbroić. Nie wiedziałam, czy jest rozdrażniony, skruszony czy sfrustrowany. Wydawało mi się, że wszystko naraz. Nigdy nie wiedziałam, co on czuje, nawet wtedy, gdy znajdował się głęboko we mnie. Kiedy pod nim leżałam i patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich tylko swoje odbicie. I nic więcej.

Skrzyżowałam ramiona na piersi, zastanawiając się, co skłoniło go do wizyty. Nie kontaktowałam się z nim od naszego zerwania pół roku temu. Ale od Svena, mojego szefa, słyszałam o kobietach, które Chase sprowadzał po rozstaniu do swojego penthouse’u. Sven mieszkał w tym samym ekskluzywnym budynku przy Park Avenue co Chase. Jak widać, mój były nie cierpiał w nocy z powodu samotności.

– Proszę cię. – To słowo w jego ustach zabrzmiało dziwnie, jak gdyby z trudem przechodziło mu przez gardło. Chase Black nie przywykł ładnie prosić. – To dość osobista sprawa. Nie chciałbym mieć całej ulicy za świadka.

Z małej torebki wyciągnęłam klucze i ruszyłam na górę.

On pozostał na pierwszym stopniu; jego oczy wypalały dziurę z tyłu mojej głowy. To był pierwszy raz, gdy patrzył na mnie z emocją inną niż oziębłość, a ja nic a nic nie reagowałam.

Zignorowawszy jego prośbę, otworzyłam frontowe drzwi.

To zabawne, ale zawsze uważałam, że będę zachwycona, mogąc zlekceważyć go tak, jak on mnie kiedyś. Teraz jednak moje uczucia przypominały raczej ból, gniew i niepokój. Triumf nawet nie majaczył na horyzoncie, a radość znajdowała się wiele kilometrów stąd.

Już prawie przekroczyłam próg, gdy zatrzymały mnie słowa Chase’a.

– Zbyt się boisz, by poświęcić mi dziesięć minut? – rzucił wyzywająco.

Drwina w jego głosie była jak nóż w moje plecy.

Zamarłam. Teraz go rozpoznawałam. Zimny, wyrachowany, bezwzględny.

– Skoro już o mnie zapomniałaś – ciągnął – nie będzie cię chyba kusić znalezienie się pode mną, gdy tylko wejdziemy na górę? Kiedy już mnie wysłuchasz, powrócisz do swojego beztroskiego życia, w którym mnie nie ma.

Boję się? On myśli, że się go boję? Gdybym była nieco bardziej odporna na jego urok, to na jego widok chyba puściłabym pawia.

Odwróciłam się, położyłam rękę na biodrze i posłałam mu uprzejmy uśmiech.

– Jak zwykle zarozumiały, co?

– Wystarczająco, by zwrócić twoją uwagę – oznajmił z kamienną miną.

Wyglądał tak, jak gdyby w ogóle nie chciał tu przebywać.

W takim razie co tu robił?

– Masz pięć minut. I lepiej, żebyś się zachowywał. – Wycelowałam w niego torebkę.

– Niech sczeznę, jeśli okaże się inaczej. – Żartobliwie przyłożył dłoń do serca.

– Chociaż w jednym się zgadzamy.

Skwitował to śmiechem.

Prowadziłam go do swojego mieszkania na pierwszym piętrze, nie oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, czy za mną idzie. Próbowałam domyślić się, z jakiego powodu się tutaj zjawił. Może właśnie wyleczył się z destrukcyjnego uzależnienia od seksu? Spotykaliśmy się zaledwie pół roku, ale szybko dotarło do mnie, że seks dla Chase’a liczył się tylko wtedy, gdy kończyłam z otarciami po dywanie na całych plecach, a na drugi dzień chodziłam jak kaczka. Nie żebym na to wtedy narzekała – akurat seks był jedną z niewielu rzeczy, która działała w naszym związku – ale można go było określić jako nienasyconego dzikusa.

Tak, stwierdziłam, zapewne chodzi o dwunastoetapowy proces wychodzenia z nałogu. Teraz musi przeprosić tych, których skrzywdził. Kiedy to zrobi, wyjdzie i oboje będziemy mogli zamknąć ten rozdział. Można powiedzieć, że podziała to jak rytuał oczyszczający. Dzięki temu wejście w związek z Ethanem stanie się jeszcze prostsze.

– Niemal słyszę, jak obracają się trybiki w twojej głowie – mruknął Chase, wspinając się po schodach.

Ciekawe, że w jego głosie nie było śladu skruchy. Zachowywał się jak skończony palant, jak zwykle.

– Niemal czuję na swoim tyłku twój wzrok – odgryzłam się beznamiętnie.

– Jeśli chcesz, możesz również poczuć inne rzeczy.

Postaraj się nie dźgnąć go nożem do steków, Maddie. Nie warto za takiego siedzieć w kiciu.

– Co to był za gość? – Chase ziewnął ostentacyjnie.

Jego słowa zawsze miały prowokacyjne zabarwienie. Wszystkie wymawiał lekceważącym tonem z nutką ironii, żeby przypomnieć ci, że jest od ciebie lepszy.

– Bez jaj – mruknęłam pod nosem, kręcąc głową.

Co za tupet pytać mnie o Ethana!

– Bez jaj? Czy to jakiś raper? Jeśli tak, to niech lepiej zmieni ksywę. I napomknij mu o Black & Company Club. Mamy piętnaście procent rabatu na usługi osobistej stylistki.

Nie odwracając się, pokazałam mu faka. Zignorowałam mroczny chichot.

Zatrzymałam się przy swoich drzwiach.

Layla zajmowała mieszkanie naprzeciwko, które zostało przerobione na kawalerkę, gdy nasz wynajmujący podzielił swój apartament równo na dwie części. Przeprowadziła się do Nowego Jorku pierwsza, tuż po tym, jak skończyłyśmy studia. Gdy poinformowała mnie, że lokum obok niej wkrótce się zwolni, bo mieszkająca w nim para przeprowadza się do Singapuru, a właściciel preferuje schludnego najemcę, który płaci na czas, od razu skorzystałam z okazji.

Layla za dnia pracowała jako nauczycielka w przedszkolu, a wieczorami jako niania, żeby sobie dorobić. Już nawet nie pamiętam, kiedy widziałam ją bez dziecka w ramionach albo kiedy po raz ostatni robiła coś innego niż wycinanie literek i numerków na zbliżające się lekcje. Moja przyjaciółka zawsze przyklejała do drzwi słowo dnia – świetny sposób komunikacji ze mną, jeśli nie miałyśmy okazji porozmawiać. Przez lata zdążyłam się przyzwyczaić do tych haseł. Były jak towarzysze, jak znaki drogowe. Potrafiły wpływać na to, jak będzie wyglądać mój dzień.

Dzisiaj tak bardzo śpieszyłam się do pracy, że nie spojrzałam na drzwi. Teraz zrobiłam to odruchowo, wkładając klucz do zamka.

„Niebezpieczeństwo: stan, sytuacja, położenie zagrażające komuś”.

Dopadło mnie uczucie niepokoju. Skumulowało się u podstawy kręgosłupa i promieniowało natarczywie.

– Nie przyszedłeś tutaj, żeby przeprosić, prawda? – westchnęłam, nie odrywając oczu od drzwi.

– Przeprosić? – Oparł rękę nad moją głową. Jego ciepły oddech prześlizgnął się po mojej szyi; włoski na karku stanęły mi dęba. Efekt Chase’a. – A niby za co?

Otworzyłam drzwi na oścież, pozwalając mu wejść do środka. Do mojego imperium. Do mojego życia.

Boleśnie świadoma tego, że gdy wtargnął do mojego królestwa ostatnim razem, spalił je do gołej ziemi.

ROZDZIAŁ 2

MADDIE

2 lipca 1999 roku

Droga Maddie,

dzisiaj włożyłyśmy więdnące stokrotki pani Hunnam między stronice starych książek. Powiedziałaś, że chcesz im zapewnić odpowiedni pochówek, bo jest Ci ich żal. Masz w sobie tyle empatii, że aż ściska mnie w gardle. To dlatego musiałam się odwrócić i wyjść z pokoju. Nie z powodu alergii na pyłki, oczywiście, że nie. Boże, przecież jestem florystką!

Ciekawostka: stokrotki symbolizują czystość, nowy początek.

Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia, jesteś dobra i pamiętasz, że każdy dzień to nowy początek.

Kocham Cię.

Na zawsze.

Mama

◆◆◆

Kopnęłam swoje buty pod ścianę.

Daisy zeskoczyła z niskiego parapetu obok wazonu z kwiatami, gdzie spała, i podbiegła do mnie, merdając ogonem, żeby polizać moje stopy na powitanie. Prawdę powiedziawszy, nie było to przyzwyczajenie godne damy, ale przynajmniej jedno z mniej niszczycielskich.

– To czemu zawdzięczam tę nieprzyjemność, panie Black? – zapytałam, zdejmując moją żółtą kurtkę.

– Mamy problem. – Chase poklepał Daisy po głowie, a następnie wszedł w głąb mieszkania.

Tyle wylanych łez, tyle bezsennych nocy, które poświęciłam na myślenie o tym, że on już nigdy więcej nie stanie w mojej kuchni! A teraz... Cóż, znów stoi w mojej kuchni i wygląda na cholernie wyluzowanego. Jak gdyby nic się nie zmieniło. To takie niesprawiedliwe!

Chociaż nieprawda – ja się zmieniłam.

Chase zajrzał do lodówki, wyciągnął z niej puszkę dietetycznej coli – mojej dietetycznej coli! – a następnie otworzył ją, oparł się o szafkę i upił łyk.

Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy może niespodziewanie dostał udaru.

Rozejrzał się po mojej ciasnej kawalerce, bez wątpienia doszukując się zmian, które wprowadziłam od jego ostatniej wizyty: nowa tapeta ze sklepu Anthropologie, nowa pościel i (najmniej widoczna, ale zdecydowanie najboleśniejsza) nowa dziura w kształcie jego pięści w moim sercu. Zapalił światło – jedyne w całym mieszkaniu – i zagwizdał cicho.

W ostrym LED-owym świetle zauważyłam, że wygląda na nieogarniętego i nieogolonego. Oczy miał przekrwione, koszulę lekko pomiętą. Jego warta dwieście dolarów fryzura wyglądała na nieco zapuszczoną. To wszystko zupełnie nie pasowało mi do przystojnego i wymuskanego dziwkarza, którym był. I obnosił się z tym dumnie. Chyba jednak świat w końcu postanowił przygnieść jego boskie ramiona swoim ciężarem.

– Moja rodzina cię polubiła – powiedział chłodno. Jak gdyby ta myśl była dla niego równie nieprawdopodobna, jak jednorożec bez rogu.

Podeszłam do niego i wyrwałam mu puszkę z ręki. A następnie z premedytacją upiłam łyk i odstawiłam ją na blat między nami.

– No i?

– Moja matka nie może przestać mówić o tym, że obiecałaś jej upiec chlebek bananowy, moja siostra, odkąd zrobiłaś jej czapkę na szydełku, marzy, by zostać twoją najlepszą przyjaciółką. A mój ojciec zarzeka się, że jesteś spełnieniem marzeń każdego mężczyzny.

– Ja też mam o twojej rodzinie dobre zdanie – odparłam.

Mówiłam prawdę. Rodzina Blacków zupełnie nie przypominała tego pomiotu szatana, który przez przypadek wydała na świat. Byli uroczy, troskliwi i gościnni. Zawsze się uśmiechali, a co najważniejsze mieli w zwyczaju raczyć mnie winem.

– Ale nie o mnie – podsunął ze złośliwym uśmieszkiem, który sugerował, że czerpie radość z myśli, że ktoś go może nie lubić. Jak gdyby w ten sposób osiągnął jakiś swój cel. Odblokował kolejny poziom w grze.

– Zgadza się. – Skinęłam głową. – I dlatego pochlebstwami daleko nie zajdziesz.

– Nigdzie nie próbuję z tobą dojść – zapewnił, wypinając klatę. Do moich nozdrzy dotarła nuta jego zapachu: drzewna, męska woń wody po goleniu. Zadrżałam. – A przynajmniej nie tak, jak myślisz.

– Wykrztuś to z siebie w końcu, Chase – westchnęłam, rozglądając się i poruszając palcami u stóp.

Chciałam, żeby już wyszedł, bo wtedy mogłabym wejść pod kołdrę i oglądać Nie z tego świata odcinek za odcinkiem. Ten wieczór mogli uratować tylko Jensen Ackles, duża miska lodów czekoladowych i kompulsywne zakupy w internecie. Oraz wino. Zabiłabym za butelkę. W zamian za nią mogłabym złożyć w ofierze stojącego przede mną mężczyznę.

– Tylko jest jeden problem...

Jak zawsze z nim, przemknęło mi przez głowę.

Popatrzyłam na niego apatycznie. Niech kontynuuje. I wtedy on zrobił coś dziwnego. On – tak jakby? – się skrzywił. Wielki Chase Black?

– Możliwe, że zapomniałem im wspomnieć o naszym rozstaniu – wyznał ostrożnie, przenosząc wzrok na Daisy, która właśnie posuwała nogę kanapy z entuzjastycznym psim uśmiechem.

– Że co? – Gwałtownie odwróciłam głowę i zacisnęłam zęby. – Przecież minęło pół roku! – I trzy dni. I dwadzieścia jeden godzin. Nie żebym liczyła. Co to, to nie. – Co ty sobie myślałeś?

Potarł knykciami zarost, nie przestając wbijać wzroku w mojego napalonego psa.

– Szczerze mówiąc, sądziłem, że zauważysz swoją przesadzoną reakcję i do mnie wrócisz.

Gdybym była postacią z kreskówki, szczęka opadłaby mi do podłogi, a język rozwinął się jak czerwony dywan aż do zamkniętych drzwi, przez które później wyrzuciłabym Chase’a tak, że zostałby po nim tylko ślad w kształcie jego ciała.

Przycisnęłam palce do powiek, wypuściłam drżący oddech.

– Żartujesz. Powiedz mi, że żartujesz.

– Stać mnie na lepsze poczucie humoru.

– Cóż, miejmy nadzieję, że stać cię również na to, by powiedzieć swojej rodzinie, że między nami koniec. – Ruszyłam do drzwi, otworzyłam je z rozmachem.

Gestem głowy nakazałam Chase’owi wyjść.

– To nie wszystko.

Opierał się o szafkę, ręce nonszalancko trzymał w kieszeniach spodni. Miał kilka popisowych póz, które wyryły mi się pod powiekami. Przywoływałam je w gorsze dni, gdy używałam wibratora.

Chase swobodnie opierający się biodrem o nieożywiony obiekt.

Dłoń Chase’a wsparta wysoko o drzwi, jego biceps i triceps napięte pod krótkim rękawem koszulki.

Chase z jedną rękę w kieszeni spodni, patrzący na mnie lubieżnie, powoli rozbierający mnie wzrokiem.

Można powiedzieć, że miałam w głowie katalog scen do masturbacji, podczas których mój były doprowadzał mnie do orgazmu samym spełnieniem. Przyznaję się bez bicia: było to tak żałosne, że zasługiwało na osobną nazwę.

– Kilka tygodni temu zamierzałem im powiedzieć, że zerwaliśmy. Ale w temacie złych wieści przebił mnie ojciec.

– O kurczę. Popsuł mu się jacht? – Przyłożyłam dłoń do serca w udawanym zmartwieniu.

Ronan Black, właściciel Black & Company, najpopularniejszego domu mody na Manhattanie, prowadził wygodnickie życie: nieustające wakacje, prywatne odrzutowce, huczne rodzinne spotkania. Mimo to złośliwy komentarz o ludziach, którzy tak otwarcie przyjęli mnie w swoim domu, pozostawił kwaśny posmak w moich ustach.

– Ma raka prostaty czwartego stopnia. Są przerzuty do kości, nerek, do krwi. Nie badał się. Moja mama nalegała na to od lat, ale on chyba nie chciał mierzyć się z problemem. Nie muszę mówić, że to nieuleczalna choroba? Zostały mu trzy miesiące życie. – Chase zamilkł. – Maksymalnie.

Przedstawił mi te informacje pozbawionym emocji głosem. Również jego twarz nie wyrażała niczego. Wzrok skupiał na Daisy, która zdążyła zapomnieć o kanapie i teraz rozłożyła się przy jego stopach, prosząc o mizianie po brzuszku.

Zamyślony Chase nachylił się i ją podrapał. Czekał, aż wchłonę te rewelacje.

Jego słowa wsiąkły we mnie jak trucizna. Rozlewały się po ciele powoli, śmiertelnie niebezpieczne. Uderzyły w czułe miejsce ukryte głęboko, w ten ciasny kłębek cierpienia, który tkwił w moich trzewiach. W kłębek emocji związanych z mamą. Wiedziałam, że Chase i jego ojciec są blisko. Wiedziałam również, że duma nie pozwoli Chase’owi rozkleić się przed kimkolwiek, a już na pewno nie przy kimś, kto go nienawidzi. Kolana mi drżały, powietrze grzęzło w gardle i nie docierało do płuc.

Oparłam się pragnieniu, by zmniejszyć między nami dystans i objąć Chase’a. On uznałby ten przejaw empatii za litość, a ja wcale nie chciałam się nad nim litować. Współczułam mu, bo sama doświadczyłam straty matki, którą odebrał mi rak piersi, gdy miałam szesnaście lat. Walczyła z chorobą długi czas, a ja dowiedziałam się, że zawsze jest za wcześnie na stratę rodzica. I że patrzenie, jak ukochana osoba przegrywa walkę z własnym ciałem, jest równie bolesne, jak rozpłatanie samego siebie.

– Tak mi przykro, Chase. – Słowa wydostały się wreszcie z mojej krtani, nieporadne i pozbawione emocji.

Pamiętałam, że tata nie znosił tego zdania. „Co z tego, że komuś jest przykro? Od tego Iris nie wydobrzeje”.

Pamiętałam listy od mojej mamy. Zazwyczaj każdy poranek zaczynałam od lektury jednego z nich i mocnej kawy, ale akurat dzisiejszego ranka przeczytałam aż dwa. Jak gdybym przeczuwała, że czeka mnie trudny dzień. I się nie pomyliłam.

„Mam nadzieję, że wciąż masz w sobie mnóstwo współczucia i dobra”.

Ciekawe, co powiedziałaby mama na moje przezwisko? Męczennica Maddy. Zawsze wszystkich uratuje.

Chase oderwał wzrok od Daisy i spojrzał na mnie, mrużąc powieki. Jego oczy wydawały się przerażająco puste.

– Dziękuję.

– Czy mogę coś dla ciebie...

– Tak.

Wyprostował się i otrzepał z sierści Daisy.

Przekrzywiłam głowę pytająco.

– Po tym, jak mój ojciec przekazał wieść o swojej chorobie, moja rodzina się załamała. Katie przestała pojawiać się w pracy. Matka nie wychodziła z łóżka, a tata biegał jak kot z pęcherzem i próbował wszystkich pocieszać, zamiast zadbać o zdrowie. To był, z braku lepszego określenia, pieprzony cyrk na kółkach. I jeszcze się nie skończył.

Wiedziałam, że Lori Black już wcześniej walczyła z depresją. Kilka lat temu przeczytałam o tym w bardzo osobistym wywiadzie dla „Vogue’a”, bo Chase by mi o tym nie opowiedział. Lori mówiła szczerze o swoim najmroczniejszym okresie życia, gdy promowała organizację non profit, w której pracowała jako wolontariuszka. Z kolei Katie, siostra Chase’a, szefowa marketingu w Black & Company, była zakupoholiczką. Przyjemne i interesujące? Wcale. Katie cierpiała na ciężkie napady lęku. W trakcie tych epizodów zaczynała niekontrolowanie kupować rzeczy, żeby uciszyć przyczynę niepokoju. Kompulsywne zakupy ułatwiały jej nieco oddychanie, ale po nich pozostawała jej nienawiść do samej siebie. To było trochę jak zajadanie emocji, zapychanie się w jej przypadku drogimi łaszkami. Właśnie tak została zdiagnozowana – sześć lat temu, po tym, jak zerwał z nią chłopak, wpadła w zakupowy szał. Wydała ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy w mniej niż dwie doby, przekroczyła limity na wszystkich kartach kredytowych. Chase znalazł ją w garderobie zakopaną pod stertą pudełek z butami i ubraniami, płaczącą do butelki szampana.

Chyba czytał w moich myślach, bo spojrzał mi w oczy i powiedział z naciskiem:

– Wziąwszy pod uwagę przeszłość mojej matki, nie zdziwiłbym się, gdyby była na prostej drodze do depresji. A kiedy odwiedziłem Katie, jej drzwi blokowały przesyłki z Amazona. Potrzebowałem więc kozła ofiarnego.

– Chase... – wychrypiałam.

Odnosiłam wrażenie, że to ja jestem tym biednym zwierzątkiem, które zaraz zostanie usmażone.

Twarz mojego byłego nie wyrażała niczego.

– Musiałem szybko podjąć decyzję – ciągnął beznamiętnie. – Postanowiłem oznajmić rodzinie...

Zamilkł, sięgnął po puszkę stojącą między nami i upił łyk, nie odrywając ode mnie oczu.

W głowie miałam gonitwę myśli. Świerzbiły mnie koniuszki, gardło ściskała panika.

– Oświadczyłem, że jesteśmy zaręczeni.

Nie odpowiedziałam.

A przynajmniej nie od razu.

Złapałam za puszkę z colą i rzuciłam nią o ścianę, obserwując, jak brązowy napój tworzy awangardowy obraz. Jak można? Jak można powiedzieć swojej rodzinie, że jest się zaręczonym z byłą dziewczyną, którą się zdradziło?

Chase wcale nie wyglądał na skruszonego. A nawet zachowywał się jak pierwszorzędny dupek, przedstawiając mi fakty lekceważącym tonem.

– Ty skurwie...

– To jeszcze nie wszystko. – Podniósł dłoń. Wbił wzrok w parapet, na którym znajdowały się kwiaty w różnokolorowych doniczkach i legowisko Daisy. – Jak się okazuje, informacja o zaręczynach przyniosła pozytywne skutki. Dla Blacków rodzina jest wartością nadrzędną. Mama ma się czym ekscytować, tata przestał myśleć o chorobie. Wygląda więc na to, że w ten weekend czeka nas w Hamptons przyjęcie zaręczynowe.

– Przyjęcie zaręczynowe? – powtórzyłam i zamrugałam.

Było mi niedobrze. Jak gdyby ziemia pod moimi stopami kołysała się w rytm mojego pulsu.

Chase pokiwał głową.

– Oczywiście musimy się tam pojawić oboje.

– Jedyna oczywistość – zaczęłam powoli; miałam mętlik w głowie – to twoja choroba psychiczna. Moja odpowiedź na twoje niewypowiedziane pytanie brzmi „nie”.

– Nie? – powtórzył.

Kolejne słowo, do którego nie przywykł.

– Nie – potwierdziłam. – Nie będę ci towarzyszyć na twoim udawanym przyjęciu zaręczynowym.

– Dlaczego? – zapytał. Wyglądał na szczerze zdziwionego.

Dotarło do mnie, że Chase nie zaznał w życiu odrzucenia, mimo że chodzi po tym świecie trzydzieści dwa lata. Był przystojny, inteligentny i tak obrzydliwie bogaty, że nie wydałby wszystkich swoich pieniędzy, nawet gdyby się zawziął. A do tego należał do manhattańskiej elity. Na papierze wyglądał zbyt dobrze, by był prawdziwy, w rzeczywistości jednak okazał się tak zły, że oddychanie tym samym powietrzem co on sprawiało człowiekowi fizyczny ból.

– Bo nie zamierzam świętować naszego udawanego romansu i oszukiwać ludzi. Może dlatego, że wyświadczanie ci przysług znajduje się bardzo nisko na liście moich priorytetów, gdzieś pomiędzy wyrywaniem sobie każdej rzęsy pojedynczo pęsetą a wszczynaniem bójki z pijanym mikołajem w metrze.

Wciąż stałam w otwartych drzwiach i dygotałam, bo nie mogłam przestać myśleć o Ronanie Blacku. O tym, jak Lori i Katie przyjęły wieść o jego chorobie. O liście mojej mamy, w którym prosiła mnie, bym okazywała współczucie ludziom. Tyle że z pewnością nie w ten sposób.

– Każę cię zwolnić – oznajmił beznamiętnie Chase. Odruchowo.

– A ja cię pozwę – odparowałam z podobną nonszalancją, choć jego groźba przestraszyła mnie bardziej, niż dałam po sobie poznać.

Kochałam moją pracę. Poza tym Chase doskonale wiedział, że żyję od wypłaty do wypłaty i bez zatrudnienia sobie nie poradzę.

Nazywał się Black, więc nic dziwnego, że miał takie samo serce. Czarne.

– Krucho u ciebie z pieniędzmi, panno Goldbloom? – Uniósł brew.

W jego głosie pobrzmiewała niebezpieczna nuta.

– Znasz odpowiedź. – Obnażyłam zęby.

Mieszkanie na Manhattanie, nieważne, że małe, kosztowało fortunę.

– Doskonale. W takim razie wyświadcz mi przysługę, a ja wynagrodzę ci twój czas i wysiłek. – W jednej chwili Chase zmienił się ze złego gliniarza w dobrego.

– To będą brudne pieniądze – zauważyłam.

Wzruszył ramionami wyraźnie znudzony moim uporem.

– Brudne? Nie. Co najwyżej splamione.

– Proponujesz mi pieniądze za towarzystwo? – Zignorowałam pulsowanie pod powiekami. – Jest na to określenie. Prostytucja.

– Nie będę ci płacić za spanie ze mną.

– Nie musisz. Byłam głupia i wcześniej robiłam to za darmo.

– Jakoś wtedy nie narzekałaś. Posłuchaj, Mad...

– Chase – przerwałam mu, naśladując jego ton.

Podobało mi się, że użył akurat tego zdrobnienia. Nie nazwał mnie Maddie czy Mads, tylko Mad. W moim brzuchu zaroiło się od motyli.

– Oboje wiemy, że to zrobisz – powiedział zirytowany, zupełnie jak dorosły próbujący wyjaśnić dziecku, że powinno zażyć leki. – Daruj nam to tango. Jest już późno, rano mam spotkanie zarządu. I jestem pewien, że nie możesz się już doczekać, żeby opowiedzieć swoim przyjaciołom o randce ze Scoobym Durnym.

– Naprawdę wiemy? – powtórzyłam.

Byłam przekonana, że mogłabym go spalić na miejscu samym spojrzeniem. Nawet nie zamierzałam odnieść się do jego przytyku. Taka karma – Chase uwielbiał bić własne rekordy Guinnessa w byciu dupkiem.

– Tak. Bo jesteś Męczennicą Maddie i bo tak należy postąpić. Jesteś bezinteresowna, troskliwa i opiekuńcza – wymienił wszystkie te cechy tak rzeczowym tonem, jak gdyby nie były pozytywami.

Przeniósł wzrok na ścianę za mną, do której przyczepiłam kwadraciki różnych delikatnych tkanin. Szyfon, jedwab, organza. Wszystkie tkaniny świata w odcieniach bieli i kremu, a także szkice sukni ślubnych.

Pokręciłam głową, bo doskonale wiedziałam, co sobie pomyślał.

– Ściągnij wodze, napalony kowboju. Nie wyjdę za ciebie.

– Co za świetne wieści!

– Naprawdę? A wydawało mi się, że właśnie poprosiłeś mnie o zostanie twoją narzeczoną.

– Narzeczoną na niby. Ja wcale nie proszę cię o rękę.

– A o co?

– O to, byś nie łamała serca mojemu ojcu.

– Chase...

– Bo jeśli się tam nie zjawisz... Pęknie mu serce, Mad. – Drżącą ręką przeczesał czuprynę.

– To się skończy katastrofą. – Pokręciłam głową. Cała się trzęsłam.

– Dopilnuję, żeby wszystko się udało. – Wbił we mnie wzrok. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. – Wcale nie chcę cię odzyskać, Madison – powiedział.

Z jakiegoś powodu jego słowa zraniły mnie dogłębnie i wykrwawiłam się do cna.

Zawsze podejrzewałam, że Chase tak naprawdę nigdy mnie nie pragnął. Nawet gdy się spotykaliśmy. Byłam dla niego jak piłeczka stresowa – mógł się mną bawić w roztargnieniu, ale tak naprawdę jego myśli krążyły gdzie indziej. Pamiętam, że gdy na mnie patrzył, zawsze czułam się boleśnie niewidzialna. Ciągle prychał na widok moich dziwacznych sukienek. Zerkał na mnie z ukosa, przez co czułam się mniej atrakcyjna niż cyrkowa małpka.

– Nie chcę, by mój ojciec odszedł z tego świata wśród chaosu. Mama, Katie, ja. To zbyt wiele. Rozumiesz, prawda?

Mama.

Na szpitalnym łóżku.

W otoczeniu listów.

I moje krwawiące serce, które nigdy nie zregeneruje się po jej stracie.

Czułam, że mój opór kruszeje. Że pojawia się na nim coraz więcej rys. Aż w końcu warstwa lodu, którą się otoczyłam, gdy wpuściłam Chase’a do mieszkania, wylądowała na podłodze z bezdźwięcznym trzaskiem.

Byłam jak wojownik pozbywający się zbroi.

Okazało się, że Chase pamięta naszą rozmowę sprzed wielu miesięcy. Wyznałam mu wtedy, że moja mama zmarła w tym samym miesiącu, w którym tata ogłosił upadłość firmy Iris’s Golden Blooms, a ja zawaliłam semestr. Odeszła z tego świata, martwiąc się o swoich ukochanych i cierpiąc wraz z nimi.

Do dziś co noc dręczyła mnie myśl, że mama nie odeszła w spokoju.

To, że później ukończyłam liceum z wyróżnieniem, a nawet dostałam częściowe stypendium na uczelni, czy to, że tata się pozbierał i jego firma rozkwitła, nie miało żadnego znaczenia. Już na zawsze pozostało mi wrażenie, że Iris Goldbloom utknęła w piekielnej pętli najgorszego czasu naszego życia, w nieustannym oczekiwaniu, że staniemy na nogi.

Gardziłam Chase’em Blackiem za to, co mi zrobił, ale nie zamierzałam odwoływać imprezy i doprowadzić do kolejnej tragedii w jego rodzinie. A jednocześnie nie zamierzałam tańczyć, jak mi zagra.

– A gdzie, według twojej rodziny, byłam przez ostatnie pół roku? Nie dziwili się, że nigdy mnie nie ma?

Chase lekceważąco wzruszył ramionami.

– Prowadzę firmę bogatszą niż niektóre kraje. Powiedziałem im, że widujemy się wieczorami.

– I oni to kupili?

Posłał mi złowieszczy uśmiech.

Oczywiście, że tak. Chase miał wyjątkową umiejętność wzbudzania niepokoju w świeżo upieczonej narzeczonej.

Westchnęłam.

– Dobra. A co się stanie, jeśli ostatecznie ze sobą zerwiemy?

– Już ja się tym zajmę.

– Jesteś pewien, że dobrze to przemyślałeś?

Jego plan wydawał się słaby, jak sztampowy scenariusz komedii romantycznej. Wiedziałam jednak, że Chase to poważny człowiek.

Pokiwał głową.

– Moja matka i siostra będą rozczarowane, ale na pewno się nie załamią. Tata natomiast pragnie mojego szczęścia. A co więcej, ja chcę, żeby on też był szczęśliwy. Za każdą cenę.

Nie mogłam podważyć tej logiki. Szczerze mówiąc, Chase miał nade mną przewagę w jednej kwestii: dobrze wiedział, że jego sytuacja wzbudzi we mnie współczucie.

– Zjawię się na przyjęciu, ale nic więcej. – Ostrzegawczo podniosłam palec wskazujący. – Jeden weekend, Chase. A potem powiesz im, że jestem zajęta. I niezależnie od tego, co się wydarzy, to zaręczynowe oszustwo ma pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Nie chcę, by w pracy dostało mi się za to po dupie. A skoro już o tym mowa... Kiedy odwołamy nasze tak zwane zaręczyny, będę mogła zachować posadę.

– Słowo skauta.

Tyle że Chase podniósł palec. A dokładnie – środkowy.

Zmrużyłam oczy.

– Nigdy nie należałeś do skautów.

– A ty nigdy nie dostałaś po dupie. Tak się tylko mówi. A nie, chwila. – Na jego twarz powoli wypłynął uśmiech. – Dostałaś.

Wskazałam palcem na drzwi. Poczułam, że moja szyja i twarz czerwienieją, bo przypomniałam sobie, że kiedyś faktycznie dał mi po dupie.

– Wynocha.

Chase wsunął dłoń do tylnej kieszeni spodni. Gdy wyciągnął stamtąd małe czarne pudełeczko z logo Black & Company Jewelry i rzucił je w moim kierunku, strach owinął się wokół mojego gardła niczym ciasna apaszka.

– Przyjadę po ciebie w piątek o osiemnastej. Strój do wędrówki po górach obowiązkowy. Zalecam również ładne ubrania, choć doceniłbym ich brak.

– Nienawidzę cię – odpowiedziałam cicho.

Słowa paliły mnie w przełyku, palce dygotały na aksamitnym pudełeczku ze złotym napisem. Taka była prawda. Szczerze go nienawidziłam. Ale robiłam to dla Ronana, Lori i Katie, nie dla niego. To czyniło moją decyzję w miarę znośną.

Chase zaprezentował litościwy uśmieszek.

– Dobry z ciebie dzieciak, Mad.

Dzieciak! Jak zawsze traktuje mnie z góry. Niech się pieprzy.

Chase ruszył do drzwi, ale zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie. Popatrzył na puszkę leżącą na podłodze obok moich stóp i ściągnął brwi.

– Może lepiej to posprzątaj. – Wskazał na rozpryski coli na ścianie. Następnie przesunął kciukiem po moim czole, dokładnie w miejscu, gdzie pocałował mnie wcześniej Ethan, zupełnie jakby chciał go zmazać z mojego ciała. – Niechlujstwo nie jest atrakcyjne, szczególnie w przypadku narzeczonej Chase’a Blacka.

ROZDZIAŁ 3

MADDIE

10 sierpnia 2002 roku

Droga Maddie,

ciekawostka: konwalia ma konotacje biblijne. Podobno wyrosła z kałuży łez Ewy, gdy ta została wygnana z Edenu. Te kwiaty są uważane za najpiękniejsze i najtrudniejsze w uprawie. Królewskie panny młode je uwielbiały!

Są również wyjątkowo trujące.

Nie wszystkie piękne rzeczy są dla Ciebie dobre. Przykro mi, że zerwaliście z Ryanem. Ale i tak nie był tym jedynym. Ty zasługujesz na wszystko, co najlepsze. I nigdy nie zgadzaj się na coś gorszego.

Kocham (i czuję ulgę).

Mama

◆◆◆

Swój ślub zaczęłam planować, odkąd skończyłam pięć lat.

Mój tata uwielbiał opowiadać historię o tym, jak dzień przed pierwszą klasą zauważono mnie, gdy biegłam naszą uliczką za Jacobem Kellym, trzymając w ręce bukiet kwiatów z ogródka, z korzeniami i ziemią, i krzyczałam za nim, by wrócił i się ze mną ożenił. Ostatecznie postawiłam na swoim, chociaż musiałam go nieco przekupić. Jacob wyglądał na przerażonego, zarówno mną, jak i swoją sytuacją, ale moje przyjaciółki Layla i Tara odprawiły ceremonię z namaszczeniem. Jacob nie chciał pocałować panny młodej – i wcale mi to nie przeszkadzało – a miesiąc miodowy postanowił spędzić na rzucaniu szyszkami w biegające po moim ogrodzeniu wiewiórki i narzekaniu, że już nigdy więcej nie zje słynnego wiśniowego ciasta mojej mamy.

Na Jacobie Kellym się nie skończyło. Jako jedenastolatka byłam już po ślubie z Taylorem Kirschnerem, Milem Lopezem, Astonem Giudice’em, Joshem Payne’em i Louisem Hough. Wszyscy oni wciąż mieszkają w Pensylwanii, w miasteczku, w którym dorastaliśmy, i co roku wysyłają mi kartki świąteczne, w których naśmiewają się z tego, że jestem samotna.

W tym wszystkim nie chodziło o romanse. Wtedy moje zainteresowanie chłopakami kończyło się na chorej ciekawości – koniecznie chciałam wiedzieć, co sprawia, że są tacy brudni, niegrzeczni i lubią żarty o pierdzeniu. Tak naprawdę chodziło o ceremonię jako taką, która mi się podobała. Motyle w brzuchu, wystawne przyjęcie, gości, tort i kwiaty. A przede wszystkim suknia.

Udawanie zaślubin z chłopakami było okazją do włożenia białej falbaniastej kreacji, którą dostałam od mojej kuzynki Coraline na jej ożenek, gdy zostałam dziewczynką od sypania kwiatków. Wciskałam się w tę kieckę przez pięć kolejnych lat, aż z niej wyrosłam. Na nastolatce wyglądała na komicznie krótką.

Jednak fioł na punkcie sukni ślubnych mi pozostał. A raczej obsesja. Błagałam rodziców, żeby zabierali mnie na wesela. Mało tego – zakradałam się nawet do miejscowego kościoła, gdy pobierali się obcy ludzie, żeby podziwiać sukienki. Co gorsza moja mama była florystką i często towarzyszyłam jej, gdy dostarczała kwiaty do eleganckich lokali.

Dlatego projektowanie sukni ślubnych traktowałam raczej jak powołanie niż ścieżkę kariery. W dniu zamążpójścia kobieta jest najpiękniejszą, najdoskonalszą wersją siebie. Właściwie to jedyny dzień w twoim życiu, gdy możesz włożyć wszystko, nieważne, jak jest drogie, ekstrawaganckie czy wymyślne, bo każda kiecka będzie pasować. Ludzie często pytają mnie, czy projektowanie jednego rodzaju garderoby mnie nie ogranicza, ale szczerze mówiąc, nie znam projektanta, który chciałby tworzyć normalne ciuchy. Projektowanie sukni ślubnej można przyrównać do jedzenia deseru na każde śniadanie, obiad i kolację. Albo dostania jednocześnie wszystkich świątecznych prezentów.

Może dlatego zawsze wychodziłam z pracy jako ostatnia?

Ale nie w ten piątek.

Tym razem naprawdę miałam plany.

– Spadam. Miłego weekendu! – Włożyłam żarówiastoróżowe buty na obcasach i zgasiłam światło nad stołem kreślarskim w Croquis.

Ten kącik w studiu był dla mnie kawałkiem nieba. Został tak urządzony, żeby zaspokajać wszystkie moje potrzeby: na stole kreślarskim stały srebrne pojemniki, w których trzymałam ołówki, gumki w śmiesznych kształtach, cienkopisy, pędzle i węgiel. Raz w tygodniu musiałam postawić na nim wazon ze świeżymi kwiatami. Czułam się dzięki temu tak, jakby tuż obok czuwała nade mną mama.

Pogłaskałam kwiaty w wazonie – bukiet lawendy i białych pąków – a następnie podlałam je na weekend.

– Tylko zachowujcie się grzecznie. – Pogroziłam im palcem. – Pani Magda zajmie się wami pod moją nieobecność. I darujcie sobie to spojrzenie! – ostrzegłam. – Wrócę w poniedziałek.

Nie wiem, kto powiedział, że kwiaty nie mają twarzy, ale najwyraźniej nie widział ich, gdy więdną.

Zazwyczaj zabierałam je ze sobą do domu i stawiałam na parapecie, żeby obok Daisy złapały nieco słońca – i by podziwiali je ludzie – ale tym razem wybierałam się do Hamptons, żeby dotrzymać towarzystwa szatanowi. Daisy miała spać u Layli.

– Znów rozmawiasz z kwiatami? Świetnie. To naprawdę zdrowe – usłyszałam po drugiej stronie studia.

Z Niną, koleżanką z pracy, stażystką, byłyśmy w tym samym wieku. Wyglądała perfekcyjnie, jak supermodelka: łabędzio smukła, z lekko zadartym nosem i idealną cerą jak u lalki. Jej jedyną wadą było to, że żywiła do mnie niechęć, na dodatek bez wyraźnej przyczyny. Chyba poza tą, że oddychałam. Dosłownie. Nazywała mnie złodziejką tlenu.

– Dalej, idź już sobie. – Machnęła ręką, nie odrywając wzroku od ekranu. – Jeśli twoje rośliny się posikają, zmienię im pieluchę. Tylko zejdź mi z oczu.

Puściłam to mimo uszu, odwróciłam się i ruszyłam w stronę windy.

Po drodze wpadłam na Svena. Wsparł dłoń na biodrze, nachylił się i postukał mnie w nos.

Mój szef, a poniekąd również przyjaciel, nie miał jeszcze czterdziestki. Ubierał się na czarno od stóp do głów, ale jego włosy szokowały jasnym odcieniem blondu zakrawającym na biel. Oczy miał tak jasne, że niemal przeźroczyste. Jego usta zawsze mieniły się od błyszczyku. A kiedy chodził, kręcił biodrami jak Sam Smith. Jako szef Croquis – firmy projektującej suknie ślubne, będącej partnerem Black & Company, gdzie sprzedawała swoje linie jako produkty ekskluzywne – dyktował warunki i brał udział w spotkaniach zarządu. Sven wziął mnie pod swoje skrzydła, kiedy skończyłam szkołę dla projektantów – zatrudnił mnie na stażu, po którym zaczęłam pracę na pełny etat. Po czterech latach nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować dla kogokolwiek innego.

– A ty dokąd? – zapytał, przekrzywiwszy głowę.

Założyłam torbę listonoszkę na ramię i skierowałam się do windy.

– Do domu. A gdzie?

– Lorde, dopomóż! Na szczęście lepiej projektujesz, niż kłamiesz.

Chodziło mu o Lorde, tę piosenkarkę.

Sven wykonał znak krzyża i podążył za mną.

Jego szwedzki akcent przebijał się w każdej sylabie, ale tylko wtedy, gdy się ekscytował lub był pijany.

– Ty nigdy nie wychodzisz o czasie. Co się dzieje?

Moje oczy zapłonęły. Chase zaczął kłapać ozorem? Sven go znał i często brali udział w tych samych spotkaniach. To by było w jego stylu, pomyślałam. Właściwie był zdolny do wielu złych rzeczy, no może z wyjątkiem rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Wszelkie zobowiązania napawały Chase’a paniką, tymczasem wojna może trwać miesiącami czy nawet latami. Nie miał tyle wytrwałości, by to przeżyć.

Zatrzymałam się przy windzie, nacisnęłam przycisk i wrzuciłam do ust dwie pastylki gumy.

– Nic się nie dzieje. Skąd to pytanie?

Sven znowu przekrzywił głowę, jak gdyby sądził, że jeśli będzie tak na mnie patrzeć wystarczająco długo, to w końcu sekret sam ze mnie wypłynie.

– Wszystko w porządku?

Z mojego gardła wyrwał się piskliwy śmiech.

Sven i ja byliśmy ze sobą blisko, ale zachowywaliśmy profesjonalizm. Chciałabym myśleć, że gdyby nie był moim szefem, naprawdę moglibyśmy się przyjaźnić. Jednak oboje rozumieliśmy, że obowiązują nas pewne granice i o niektórych rzeczach się nie rozmawia.

– Nigdy nie czułam się lepiej.

Niech mnie ktoś stąd zabierze!

Winda zapiszczała. Sven stanął przed nią, blokując mi drogę.

– Chodzi o... niego?

Niemal opadła mi szczęka.

– On może płonąć w piekle, a ja nawet bym nie splunęła, żeby ugasić ogień – syknęłam. – Nie mogę uwierzyć, że o nim wspomniałeś.

Gdybym dostawała centa za każdym razem, gdy Sven przyłapał mnie na ryczeniu z powodu Chase’a – w kuchni, przy moim biurku, w łazience lub gdziekolwiek w biurze – już bym tutaj nie pracowała. Możliwe, że już w ogóle, do końca życia. Nie miałam właściwie pojęcia, dlaczego leciały mi łzy. W ciągu naszego półrocznego związku spotkałam się z rodziną Chase’a zaledwie kilka razy, a jego brato-kuzyna (brata, który tak naprawdę był kuzynem) i jego żony, z którymi ponoć jest blisko, nie widziałam wcale. On mojej rodziny nie poznał nigdy; tylko Laylę i oczywiście Svena. Nie można zatem powiedzieć, że był to związek poważny.

– Mocne słowa. Co ci ten biedak zrobił? Przecież spotykasz się z nim od zaledwie trzech tygodni. – Sven postukał palcem o usta i zmarszczył brwi. – Jak on ma na imię? Henry? Eric? Pamiętam, że takie typowo amerykańskie, zwyczajne.

Ethan.

No jasne, chodziło mu o Ethana!

Moje serce zwolniło, niemal stanęło. Uff, kryzys zażegnany.

Drzwi windy zdążyły się zamknąć, więc zgromiłam Svena spojrzeniem i przyzwałam ją ponownie, ale już pojechała na dół. Niech to szlag!

– Cierpliwość jest cnotą – zauważyłam.

– Albo sygnałem, że gra się w drugiej drużynie. – Sven poprawił kołnierzyk przy mojej niebieskiej bluzce we wzorek. – Mówię z doświadczenia, siostro. Przez całe liceum miałem dziewczynę. Jej cnota pozostawała nietknięta, aż Vera wyjechała na studia do Stanów, gdzie najpewniej dobrała się do niej banda chłopaków z bractwa. Pomogli jej nadrobić zmarnowany czas.

– Biedna Vera. – Oblizałam palec i wytarłam plamę po kawie z kącika jego ust.

– Biedny ja. – Sven odepchnął moją dłoń. – Tak bardzo starałem się spełnić oczekiwania rodziców, że przegapiłem swoje najlepsze lata na seks. Nie pozwól, by to samo przytrafiło się tobie, Maddie. Możesz puszczać się, z kim chcesz i jak często chcesz.

Skrzywiłam się.

– Przenosisz na mnie swój problem.

– Bo życie przelatuje ci koło nosa – odpalił, dźgając mnie palcem w mostek. – Minęło wiele miesięcy, odkąd zerwałaś z Chase’em. Czas ruszyć naprzód. W końcu o nim zapomnieć.

– Przecież to zrobiłam. Zapomniałam. Żyję dalej. – Nacisnęłam przycisk windy trzy razy z rzędu. Klik, klik, klik.

– O, patrz, wiadomość od Layli. – Sven przysunął mi telefon do twarzy.

Och, zapomniałam wspomnieć, że skoro ja i on nie możemy być blisko, Sven przyjaźnił się z moją najlepszą przyjaciółką. Ten fakt zaburzał moją równowagę między życiem osobistym a pracą i skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi nie przeszkadza. Jak na przykład teraz.

– Pozwól, że przeczytam: „Każ swojej pracownicy wziąć weekend wolnego, żeby się sobą zajęła. Zmuś ją do zabawy. Niech popełnia błędy. Niech prześpi się z mężczyzną marzeń”.

– Ja wcale nie... – zaczęłam, ale Sven pokręcił głową, odwrócił się i machnął ręką.

Przeszedł przez studio i pochylił się nad ramieniem Niny, żeby zobaczyć, nad czym pracuje.

Drzwi windy się otworzyły. Weszłam do środka, wzdychając.

– Po moim trupie.

◆◆◆

Chase miał przyjechać do mnie dopiero za pół godziny, więc mogłam odwiedzić przyjaciółkę. Otworzyła mi, założywszy za ucho kosmyk szmaragdowych włosów. W ramionach trzymała kopiącego i krzyczącego czterolatka, który właśnie wpadł w histerię.

Layla była dziewczyną o nieco bardziej obfitych kształtach od klepsydry, ale lubiła swoje ciało. A do tego zawsze ubierała się tak, że można było jej pozazdrościć – nosiła sukienki boho, zwiewne spódnice i cienkie sweterki odkrywające ramiona.

W tym momencie chyba nie przeszkadzało jej, że dzieciak wydziera się wprost do jej ucha. Dodatkowe pieniądze musiały być tego warte.

– Patrzcie, patrzcie, czyż to nie Męczennica Maddie? – zaświergotała słodko i uściskała mnie jedną ręką.

Wciąż jeszcze nie przebrałam się po pracy. Miałam na sobie niebieską bluzkę w wisienki, szarą spódnicę i różowe szpilki.

– Nie powinnaś przypadkiem być teraz ze swoim chłopakiem?

– Tylko wpadłam, żeby zostawić ci klucze.

Okej, to było wierutne kłamstwo. Layla miała zapasowy klucz do mnie w razie nagłego wypadku. Po prostu chciałam porozmawiać z nią przed wyjazdem.

– Dzięki, że będziesz pilnować Daisy – powiedziałam. – Zazwyczaj wyprowadzam ją trzy razy dziennie na minimum dwadzieścia minut. Lubi chodzić po Abingdon Square Park. Szczególnie bawi ją bieganie za wiewiórką imieniem Frank i szczekanie na inne psy. Tylko przypilnuj, żeby nie wybiegała na ulicę. W worku z karmą jest miarka, wsyp jej jedną rano, a drugą wieczorem. Witaminy znajdują się obok szuflady ze sztućcami, w żółtej paczce. I nie musisz zmieniać jej wody zbyt często, bo ona i tak pije z muszli klozetowej. Och, i nie trzymaj niczego na szafkach. Znajdzie sposób, by to zabrać, otworzyć i zjeść.

– Jak ja po całonocnej imprezie. – Layla wyszczerzyła zęby. – A poza tym... Frank? Czy ich relacja jest poważna?

– Na jego nieszczęście tak. – Skrzywiłam się.

Zawsze rozpoznawałam Franka, bo między oczami miał łysą plamkę. Daisy kochała tę wiewiórkę, więc oczywiście dokarmiałam ją przy każdej wizycie w parku.

– Ponadto w ramach protestu może ci nasikać do butów, gdy zauważy, że mnie nie ma – oznajmiłam.

– Jezu! Jest gorsza niż dziecko. Ten twój kijowy były chłopak dał ci świetny prezent na koniec związku! Żebyś nigdy o nim nie zapomniała.

Wzruszyłam ramionami.

– Lepsze to niż chla-my-dia.

– Potrafię sylabizować.

Dziecko wywaliło na mnie język. Obie spojrzałyśmy na nie z niedowierzaniem.

– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką – rzuciłam.

– Daj spokój.

Teraz dzieciak ciągnął Laylę za włosy, wołając swoją matkę.

– Hej, ziemia do Męczennicy Maddie, jesteś tu? Zadałam ci pytanie. Czy Sven odczytał ci moją wiadomość? – Moja przyjaciółka zignorowała wierzgającego bachora.

Nie znosiłam tej ksywy. Nie podobało mi się również, że sobie na nią zasłużyłam, bo nigdy nie odmawiałam prośbom o przysługę. Przykład? Właśnie zamierzam wziąć udział we własnym udawanym przyjęciu zaręczynowym w Hamptons.

– Tak. – Przykleiłam do twarzy promienny uśmiech. – Przepraszam, odpłynęłam. Przeczytał mi go. Jesteś walnięta.

– A ty wyglądasz tak, jakbyś szła na ścięcie.

– I tak też się czuję.

– Przepraszam, kochana. Wiem, jakie to straszne, gdy boski miliarder z dobrej rodziny porywa cię na weekend do Hamptons, a wcześniej daje ci pierścionek zaręczynowy wart czterysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Ale jakoś to przeżyjesz.

Dla jasności muszę powiedzieć, że to nie ja sprawdziłam wartość tego pierścionka, tylko Layla. Zrobiła to przy butelce wina (okej, doprawionego alkoholem soczku Capri Sun), od razu po wyjściu Chase’a z naszej kamienicy. Wezwałam ją pilnie, a ona w trakcie naszego spotkania przejrzała stronę Black & Company Jewelry i doszła do wniosku, że pierścionek pochodził z edycji limitowanej i nie był już na sprzedaż.

– Wiesz, co to znaczy. – Poruszyła sugestywnie brwiami, nalewając trochę wódki do kubeczka i zalewając ją soczkiem.

Postanowiłam natychmiast wybić jej ten pomysł z głowy.

– Tak. On tylko chce się upewnić, że jego rodzina uwierzy w zaręczyny. Nic więcej. – Musiałam przygasić entuzjazm przyjaciółki sporą dawką realizmu. – Poważnie, wolę myśleć, że zostałam porwana przez zdradliwego, aroganckiego ku... – Spojrzałam na dziecko, które milczało, z szeroko otwartymi oczami czekając na koniec zdania. Odchrząknęłam. – Kurczaka.

– Ona powiedziała brzydkie słowo. – Mały wskazał na mnie pulchnym palcem.

– Wcale nie. Powiedziałam „kurczaka” – zaprotestowałam.

Wykłócam się z czterolatkiem! Gdyby Ethan się o tym dowiedział, padłby na zawał.

– Och. – Dziecko wydęło dolną wargę. Myślało. – Lubię kurczaki.

– Cóż, akurat tego kurczaka nie lubimy, Timothy. – Layla poklepała chłopca po głowie. Przymknęła drzwi. – Ale obiecasz mi jedno?

– Muszę? – Naburmuszyłam się.

Wiedziałam, że chce, abym zachowała optymizm i myślała pozytywnie.

– Postaraj się dobrze wykorzystać ten weekend. Zamiast dumać o tym, z kim będziesz spędzać czas, zastanów się nad tym, jak go spędzisz. Będziesz mieszkać w posiadłości wartej sto pięćdziesiąt milionów dolarów przy Billionaire’s Lane, zajadać się owocami morza i sączyć wino droższe niż twój czynsz. Zabierz szkicownik. Odpocznij od miasta. Nie daj się ruchać.

– Brzydkie słowo! – Ponownie wytknął Timothy.

– Powiedziałam „ruszać”. Przecież lubisz się ruszać.

– No tak, lubię.

Kocham moją przyjaciółkę, ale taki z niej wzór do naśladowania dla dzieci, jak ze mnie puszka zupy. Ale sama żadnych mieć nie chciała (dzieci, nie zup, bo Layla uwielbia zupy). Tak czy siak, miała rację – pójdę na moje udawane przyjęcie zaręczynowe z mężczyzną moich koszmarów, ale zrobię to z przytupem.

Chase i ja spędziliśmy święta w jego posiadłości w Hamptons, jednak było to przed zerwaniem. Takie miejsca widuje się wyłącznie w telewizji lub na instagramach celebrytów. Problem w tym, że Layla to klasyczny związkofob. Ona nie spędzałaby czasu z mężczyzną, który złamał jej serce, bo nigdy by nie dopuściła do takiej sytuacji.

– Wiesz co? Masz rację. Właśnie to zamierzam zrobić. Piąteczka, Timothy. – Uniosłam dłoń z uśmiechem.

Dzieciak popatrzył na mnie tępo i ani drgnął.

– Mamusia mówi, że obcy nie mogą mnie dotykać. Mogliby mnie porwać.

Twój krzyk wybiłby to porywaczom z głowy, pomyślałam.

– Cóż, to ustalone – mruknęła Layla. – Będziesz się dobrze bawić, nie będziesz analizować każdej chwili i pozwolisz sobie na przypadkowe ruszanko z nienawiści, bez żadnych zobowiązań.

– Hej! Powiedziałaś... – zaczął Timothy.

– Ruszanko. Powiedziałam „ruszanko”. Dziękuję za obecność na moim przemówieniu motywacyjnym. – Layla zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, zanim bodaj pisnęłam o nadchodzącym weekendzie.

I wtedy zauważyłam na nich słowo dnia.

„Urodziny: rocznica dnia, w którym ktoś się urodził, często traktowana jak okazja do świętowania i obdarowywania prezentami”.

Chase zdradził mnie w swoje urodziny.

I tak po prostu mój humor trafił szlag.

◆◆◆

Chase spóźniał się już pięć minut. Bez wątpienia celowo. Punktualność zawsze była jego mocną stroną. Ale gdyby wkurzanie mnie było dyscypliną olimpijską, zdobyłby garść złotych medali, umowę na książkę i wywołał skandal za używanie sterydów.

Zaparkował przed moim budynkiem „na drugiego”, blokując przejazd z nonszalancją typową dla psychopaty, który gardzi tym, co ludzie sobie pomyślą. Wysiadł z auta, obszedł je, bez słowa wziął ode mnie walizkę i wrzucił ją do bagażnika. Ludzie trąbili, wymachiwali pięściami, krytykując jego umiejętność prowadzenia samochodu i życząc mu bolesnych kontuzji w najpotworniejszych wypadkach. Ja wciąż stałam na parzącym chodniku, próbując pogodzić się z myślą, że będę musiała spędzić czas ze swoim byłym.

Chase opuścił szybę od strony pasażera i posłał mi uśmiech mówiący, że zaraz straci cierpliwość (takim samym nagradzał swoich pracowników). Człowiek czuł się przez to tak głupi, że miał ochotę nosić kask. Nawet w zamkniętym pomieszczeniu.

– Masz tremę, kochanie? – Słowo „kochanie” wymówił jak bluźnierstwo.

Musiałam sobie przypomnieć, że jego manipulacje nie mają znaczenia. Liczą się tylko Ronan Black, siostra i matka Chase’a. Ich serca. I moje sumienie.

– Jasne – wycedziłam z sarkazmem. – Nie chciałabym, żeby moi przyszli teściowie na niby pomyśleli, że ich przyszła synowa na niby nie jest tak urocza, jak im się na początku wydawało.

– A słyszałaś kiedyś o powiedzeniu: „Udawaj, aż stanie się to prawdą”?

– Jestem pewna, że kobiety, z którymi byłeś, są mistrzyniami udawania – odgryzłam się.

Uśmiechnął się drwiąco.

– Nasz związek był oszukany, ale orgazmy wręcz przeciwnie.

Samochody trąbiły, nie przestając nawet na sekundę. Dźwięk zaczął rozbrzmiewać echem w mojej głowie. Chciałam, by Chase wiedział, że nie jestem na każde jego zawołanie, nawet jeśli zgodziłam się mu pomóc.

– Wsiadaj, Mad. Chyba że chcesz, abym wdał się w bójkę z połową ulicy.

– Kuszące – parsknęłam.

Serio, chętnie bym to zobaczyła!

Uśmiechnął się, zupełnie nieświadomy tego, jaki chaos wywołał. Irytowało się coraz więcej kierowców. Przetrzymywanie ludzi nie było w moim stylu, ale w tym momencie wolałam przemówić mu do rozumu, niż być uprzejma. On musiał wiedzieć, że mówię poważnie.

– Jeśli się denerwujesz, po prostu wyobraź sobie wszystkich nago.

– W porządku – odparłam, mierząc go wzrokiem. – Nie zimno panu, panie Black?

Roześmiał się. Najwyraźniej spodobały mu się nasze przekomarzanki.

– Nie przypominam sobie, żebyś wcześniej była taka wyszczekana.

– A ja nie przypominam sobie, byś był taki nietolerancyjny – wypaliłam.

I dotarło do mnie, że to prawda. Kiedy jeszcze się spotykaliśmy, wydawał się bardziej uprzejmy i introwertyczny. A ja byłam... Cóż, można powiedzieć, że nie byłam wtedy sobą.

Wskoczyłam do jego auta z zamiarem wyglądania przez okno przez całą drogę i obserwowania mijanych drapaczy chmur, gdy sceneria zmienia się błyskawicznie, a przez idealnie czystą szybę wszystko wydaje się mienić. Kojarzyło mi się to z kartkowaniem magazynu.

Kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta, histeria, którą do tej pory ukrywałam od tygodnia pod listami rzeczy do zrobienia i pracą, ponownie wypłynęła na powierzchnię. Jak niby mam zamaskować czystą pogardę, jaką żywię do tego człowieka? Przecież nie będę w stanie go całować ani trzymać za rękę. Jezu, zdałam sobie sprawę, że będę musiała dzielić z nim pokój. Mowy nie ma!

Kilka dni po zgodzie na tę farsę spotkałam się z Ethanem, bo musiałam mu wszystko wyjaśnić, co nie było łatwe. Wyłożyłam mu sytuację, włączając w to zdradę Chase’a, jego umierającego ojca i to, że sama straciłam kiedyś rodzica. Potem powiedziałam mu o ksywce, którą nadali mi Sven i Layla. Męczennica Maddie.

– Na pewno nie masz nic przeciwko temu? – zapytałam go po raz enty, gdy jedliśmy pierożki xiao long bao i popijaliśmy chińskim piwem.

Stąpałam po cienkim lodzie. Rozumiałam, jak nieprawdopodobne to okoliczności.

Ethan i ja nigdy nie umawialiśmy się na związek na wyłączność. To było tylko zwykłe randkowanie. Nawet ze sobą nie spaliśmy, a tym bardziej nie określiliśmy tej relacji. Kilka razy całowaliśmy się nieporadnie i nic więcej. Pragnęłam, żeby tupnął nogą i powiedział, że nie podoba mu się ten pomysł. Wtedy miałabym świetną wymówkę. Jednak Ethan, który wszędzie dostrzegał dobro, nawet w seryjnych mordercach, jak podejrzewałam, po prostu pokiwał głową. Złapał pałeczkami kolejny pierożek i włożył go do ust.

– No coś ty, wręcz przeciwnie. Jestem zaszczycony, że mogę spotykać się z kimś takim jak ty. Ten weekend w Hamptons udowodni tylko jedno – wycelował we mnie pałeczkami – że jesteś niesamowitym człowiekiem. A Chase Black jest idiotą, bo cię zdradził. Mimo to chcesz mu pomóc. Jesteś niesamowita.

Przyglądałam się bacznie, czekając na jakieś „ale”.

– Poza tym przecież nie jesteśmy parą, prawda? – Podrapał się po szyi, czerwieniejąc. – Przecież jeszcze nie... No wiesz.

Wiedziałam.

– Więc to nie tak – wzruszył ramionami – że mam tu coś do powiedzenia. Chodzi mi o to, że nie mam nic przeciwko. Naprawdę.

Z jakiegoś powodu jego reakcja mi się nie spodobała. Chciałam, żeby choć trochę zaniepokoił się myślą, że spędzę weekend z byłym chłopakiem. Nawiasem mówiąc, wydawało mi się to zupełnie irracjonalne, bo przecież nie byłam zaborcza wobec Ethana. A przede wszystkim miał rację – nie byliśmy w związku.

Tymczasem teraz, w samochodzie, okazało się, że Chase potrafi czytać w moich myślach.

– Czy on ma jakieś imię? – Wyrwał mnie z zamyślenia, nie odrywając wzroku od drogi.

Miałam wrażenie, że cały świat zmierza w kierunku Hamptons. Ciężarówki, toyoty prius i kabriolety tkwiły w niekończącym się korku.

– Nawet nie zaczynaj – warknęłam.

Prychnął pogardliwie.

– Ale jesteś drażliwa! Na twoim miejscu też bym się tak zachowywał. W końcu twój partner był tak głupi, że pozwolił ci spędzić weekend w Hamptons z eks, który potrafił zapewnić ci trzy orgazmy w niecałe dwadzieścia minut.

– Czy ty musisz być takim wielkim kutasem? – Obróciłam głowę i spiorunowałam go wzrokiem.

– Tak. I jestem jeszcze większym, gdy mi staje.

Po zerwaniu z Chase’em doznałam ulgi. Ale po sześciu miesiącach związku wciąż się wstydziłam i nieustannie biczowałam za to, że mogłam powiedzieć coś złego w jego obecności. Przy nim mój głos zawsze brzmiał wysoko i piskliwie, a ponadto filtrowałam słowa i nawet myśli, byleby tylko udowodnić, że jestem kobietą godną wielkiego Chase’a Blacka. Wydawało mi się, że on gra w zupełnie innej lidze, więc skupiałam się na tym, by nie popełniać błędów, zamiast go poznawać i po prostu dobrze się bawić. Zawsze czułam się gorsza: za mało atrakcyjna, za mało stylowa, niewystarczająco mądra. W tym momencie nienawiść do niego była o wiele łatwiejsza niż próba zakradnięcia się do jego zgorzkniałego serca. Co robiłam, gdy się spotykaliśmy.

– To jak on ma na imię? – Chase wrócił do tematu.

– A co cię to obchodzi? – Zaczęłam zdrapywać lakier z paznokci, żeby zająć czymś ręce i go nie udusić.

– Obchodzi mnie, z kim pieprzy się moja narzeczona – stwierdził rzeczowo.