Pretty Reckless. All Saint High. Tom 1 - L.J. Shen - ebook

Pretty Reckless. All Saint High. Tom 1 ebook

L.J. Shen

4,5

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Panna Popularna i królowa szkoły ma wszystko, o czym Penn może tylko marzyć. W świecie Darii to nie pieniądze są problemem, ale wymyślanie nowych sposobów na ich wydanie.

Poznali się cztery lata temu i wtedy też złamali sobie serca. On skradł jej pierwszy pocałunek i poprosił o inne pierwsze razy. Ona zabrała mu wszystko, co kochał, i na czym mu zależało.

Teraz przyszła pora na zemstę.

Penn to najbardziej utalentowany gracz futbolu w całym stanie, a rodzice Darii już zadbali o to, aby jego potencjał się nie zmarnował. Chłopak nie tylko został ich nowym „projektem”, ale i synem.

A to znaczy, że ma bardzo dużo czasu, aby zamienić życie Panny Idealnej w piekło. Tak jak ona zrobiła to z jego życiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 480

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1948 ocen)
1318
421
154
46
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaZM

Dobrze spędzony czas

Uwielbiam książki L.J. Shen , są wręcz naładowane emocjami. Polecam, chociaż ta jest o nastolatkach , a to nie do końca to co lubię , to pochłonęłam ją w 1 dzień. Polecam
30
sylwusia280290

Nie oderwiesz się od lektury

Mówiąc krótko, przepadłam przy tej książce. Pochłaniałam stronę, za stroną w ekspresowym tempie, a całość to istny rollercoaster. Zaczęłam rok z przytupem i jedno wiem na pewno, zamierzam sukcesywnie poznać pozostałe książki autorki. Wszystko, co znalazłam tutaj, było dla mnie idealne. Fabuła, akcja, bohaterowie, ich kreacja, osobowość, sposób bycia, ich wewnętrzne demony, to wszystko złapało mnie w sidła i nie dało chwili wytchnienia, a emocje płynące z książki można było poczuć na własnej skórze. Daria i Penn, to główni bohaterowie. Ona jest bogatą Panną Popularną i królową szkoły, a on to biedny nastolatek z patologicznej rodziny. Obydwoje mają swoje sekrety, ale gdy jeden z nich łączy ich ścieżki, dochodzi do tragedii. Penn traci coś cennego i jedyne co kieruję go w życiu, to zemsta na dziewczynie. Daria zaś, jest jak iluzja, dla otaczającego ją świata jest jak sala luster, które pokazują zniekształcone i zakłamane odbicie. I nie pozostaje dłużna chłopakowi, pomimo swoich uczuć....
30
zysa1

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda, ze gdy miałam 18 lat w mojej szkole nie było takiego Pena...
10
laiagogo

Nie oderwiesz się od lektury

Boże (czytaj Marks), ile łez wylałam w trakcie czytania. Książka nie była mokra tylko dlatego, że czytałam ją na tablecie. Porywająca, wspaniała, wzruszająca. Jedyny mankament to to, że tak szybko się skończyła. I że można przyznać tylko pięć gwiazdek.
10
Slonecznik88

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam jej książki mega poleć a wszystkie 😁
10

Popularność




Pierwszym miłościom i słynnym ostatnim słowom. Oraz Sarah Grim Sentz, która zakochała się w Pennie i Darii na długo przed tym, jak oni mieli szansę zakochać się w sobie. A także Ariadnie Basulto, prawdziwej kalifornijskiej dziewczynie.

Mieliśmy być najlepszymi przyjaciółmi

Ale okazało się, że zostaliśmy najgorszymi wrogami…

Penn

Podobno zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Przez cztery lata rozpamiętywałem, co zrobiła mi Daria Followhill, a teraz moje serce jest jak z lodu.

Odebrałem jej pierwszy pocałunek.

Ona odebrała mi jedyną rzecz, którą kochałem.

Byłem biedny.

Ona bogata.

Ale okoliczności mają jedną zaletę – szybko się zmieniają.

Teraz jestem najnowszym, najcenniejszym projektem jej rodziców.

Jej współlokatorem. Jej dręczycielem. Kapitanem przeciwnej drużyny futbolowej, którego tak bardzo nienawidzi.

Tak, maleńka, powiedz to – jestem twoim przybranym bratem.

Zniszczenie jedynej dobrej rzeczy w moim życiu ma swoją cenę, a ona słono mi za to zapłaci.

Daria Followhill sądzi, że jest królową. A ja udowodnię, że jest tylko rozpuszczoną księżniczką.

Daria

Wszyscy kochają nieobliczalne buntowniczki.

Ale spróbuj być do tego suką – zostaniesz zgaszona za każdy wredny komentarz, cyniczne przewrócenie oczami i głupi docinek pod adresem swoich przeciwników.

Szpilki są super, bo gdy przechodzisz po osobach, które próbowały cię skrzywdzić, robisz w nich głębokie dziury.

Co do Penna Scully’ego – pewnego letniego dnia przedziurawiłam jego serce aż do krwi, a potem wyrzuciłam je do kosza.

Cztery lata temu poprosił mnie, żebym zarezerwowała dla niego wszystkie swoje pierwsze razy.

Teraz mieszka po drugiej stronie korytarza, a ja pragnę być dla niego ostatnia pod każdym względem.

Kiedy oddał mi swoje serce, na odchodne powiedział, że na tym świecie nie ma nic za darmo.

A teraz każe mi sobie zapłacić.

Piosenka przewodnia

I Feel Like I’m Drowning – Two Feet

Playlista

Too Young – Zeds Dead

Cute Without the „E” – Taking Back Sunday

Who Knew – Pink

Solo Amigos – Maniako

Right Above It – Lil Wayne

Killing in the Name – Rage Against the Machine

If You’re Feeling Sinister – Belle and Sebastian

Tainted Love – Soft Cell

Prolog

Zaczęło się od lemoniady

A na moim sercu skończyło

Właśnie tak, moja śliczna, nierozważna rywalko Zaczyna się naszych losów zawiłość

Daria

Czternaście lat

Płytki pod moimi stopami drżą, gdy mija mnie stado baletnic, ich stopy dudnią w oddali jak wystrzeliwane pociski.

Brązowe włosy. Czarne włosy. Proste włosy. Rude włosy. Kręcone włosy. Wszystko się miesza w wirze fryzur i kolorowych gumek do włosów. Rozglądam się za blond głową, którą chciałabym rozwalić o zniszczoną podłogę.

Oby cię tu dzisiaj nie było, Królowo Suk.

Stoję nieruchomo w progu studia baletowego mojej matki, jasnoróżowy trykot opina moją klatkę piersiową. Przez ramię przewiesiłam białą torbę sportową. Włosy mam ściągnięte w tak ciasny kok, że boli mnie skóra głowy. Za każdym razem, gdy je rozpuszczam, całe pasma złotych loków opadają na podłogę łazienki. Mamie mówię, że to od eksperymentów na włosach, ale to bzdura. Gdyby ją cokolwiek obchodziło – gdyby naprawdę jej zależało, a nie tylko udawała – toby się domyśliła.

Poruszam zabandażowanymi palcami w pointach, przełykam gulę niepokoju. Vii tu nie ma. Dzięki, Marksie.

Stado dziewczyn przebiega obok, trącając mnie ramionami. Czuję ich chichot w swoim pustym żołądku. Upuszczam torbę, spada z głuchym łoskotem na ziemię. Moje koleżanki z zajęć są szczuplejsze, wyższe i bardziej gibkie, ich plecy są proste, jakby połknęły kij. A ja? Jestem niska i krępa, jakbym połknęła kłodę drewna. Zawsze niepewna siebie i poirytowana. Moja twarz nie wyraża spokoju, rysy nie są królewskie – raczej zdradzieckie i nieprzewidywalne. Niektórzy mają serce na dłoni, ja mam wszystko wymalowane na twarzy. Kiedy jestem szczęśliwa, uśmiecham się szeroko, pokazując wszystkie zęby, a gdy mama na mnie patrzy, zawsze jestem szczęśliwa.

„Naprawdę powinnaś zacząć trenować gimnastykę albo zostać cheerleaderką, robaczku. To pasuje do ciebie bardziej niż balet”.

Ale czasami mama mówi takie rzeczy, które podkopują moją samoocenę. Teraz w mojej samoocenie jest wgłębienie, tuż na powierzchni, w kształcie jej słów, i tam hoduję swój gniew.

Melody Green-Followhill to była baletnica, w wieku osiemnastu lat, w trakcie pierwszego tygodnia studiów w Julliardzie złamała nogę. Dlatego też czuję, że balet był mi przeznaczony od dnia narodzin. A mimo to – takie mam szczęście – okazuje się, że w balecie jestem wyjątkowo kiepska.

I tutaj wkracza Via Scully.

Ona również ma czternaście lat i reprezentuje sobą wszystko, co chciałabym mieć. Jest wysoka, ma włosy jeszcze bardziej blond od moich i jest o wiele chudsza. A co najgorsze, mój taniec przy jej naturalnym talencie jest obrazą dla wszystkich baletnic na całym świecie.

Trzy miesiące temu Via otrzymała list z Royal Ballet Academy. I miesiąc temu wzięła udział w przesłuchaniu. Jej wiecznie zapracowani rodzice nie mogli wyrwać się z pracy, więc moja mama zgłosiła się na ochotniczkę, by na tydzień lecieć z nią do Londynu. A teraz cała klasa czeka, aż Via dostanie odpowiedź z Royal Ballet Academy. Plotka w studiu głosi, że Via ma wygraną w kieszeni. Nawet ukraiński tancerz Aleksiej Pietrow – szesnastoletni mistrz, który w balecie jest jak Justin Bieber w branży muzycznej – po przesłuchaniu udostępnił na swoim stories na Instagramie relację z jej udziałem.

Powiedział, że nie może się doczekać, aż razem stworzą coś magicznego.

Nie zdziwiłabym się, gdyby Via tego dopięła. Zawsze była wiedźmą.

– Robaczku, nie stój w progu, blokujesz przejście – odzywa się mama śpiewnym głosem, odwrócona do mnie plecami. Widzę jej odbicie w lustrze sięgającym od podłogi do sufitu. Marszczy brwi nad listą obecności i co chwilę zerka w stronę drzwi z nadzieją, że zobaczy Vię.

Przykro mi, mamo. Jest tu tylko twoja latorośl.

Via zawsze się spóźnia, a moja mama, która nie toleruje spóźnialstwa, przymyka na to oko.

Schylam się po swoją torbę i wchodzę do studia. Wokół całej sali ciągnie się błyszczący drążek, a za panoramicznymi oknami rozpościera się widok na centrum Todos Santos w całej swojej fotogenicznej, zamożnej świetności. Przy obsadzonych drzewami ulicach ciągną się ławeczki w kolorze brzoskwini, a krystalicznie niebieskie wieżowce mienią się niczym linia oceanu całująca niebo.

Słyszę skrzypnięcie drzwi i mocno zaciskam powieki.

Proszę, tylko nie ona.

– Via! Czekałyśmy na ciebie. – Radosny okrzyk mamy jest jak nóż wbijający się w moje plecy.

Potykam się o własne stopy. W pomieszczeniu rozlegają się prychnięcia. Przytrzymuję się drążka, podciągam się na sekundę, a potem moje kolana uderzają o podłogę. Rumieniąc się, zaciskam dłoń na drążku i nie do końca poprawnie wykonuję plié.

– Robaczku, bądź tak kochana i zrób dla Vii trochę miejsca – mruczy moja mama.

Jasne, droga mamusiu, chętnie przesunę dupę, żeby zrobić dla niej miejsce.

Oczywiście jej utalentowana baletnica nie ma dzisiaj na sobie odpowiedniego stroju, mimo że posiada sprowadzony z Włoch trykot, o którym inne dziewczyny mogą tylko pomarzyć. Widać, że Via pochodzi z bardzo zamożnej rodziny, bo nawet bogaci nie lubią bulić dwustu dolarów za zwyczajny trykot. W przeciwieństwie do mojej mamy, która chyba stwierdziła, że skoro nigdy nie będę prawdziwą baletnicą, to może chociaż mnie ubierać tak, żebym na nią wyglądała. Via założyła krótką koszulkę z Tweetym i podarte legginsy. Jej oczy wydają się zaczerwienione, a włosy przypominają ptasie gniazdo. Chyba w ogóle nie chciało jej się uszykować.

Uśmiecha się do mnie z wyższością.

– Robaczku.

– Szczeniaczku – rzucam.

– Szczeniaczku? – Prycha.

– Nazwałabym cię suką, ale bądźmy szczere, nie gryziesz, bo nie masz zębów.

Poprawiam buty, udając, że dziewczyna mnie nie interesuje, ale tak naprawdę nie mogę jej znieść. Przywłaszczyła sobie czas mojej mamy i uwzięła się na mnie, jeszcze zanim w ogóle się do niej odezwałam. Via chodzi do innej szkoły. W San Diego. Twierdzi, że to przez jej rodziców, którzy uważają, że dzieci w Todos Santos są zbyt ograniczone i rozpuszczone. Uważają, że powinna dorastać wśród „prawdziwych” ludzi.

Wiecie, co jeszcze jest sztuczne? Udawanie kogoś, kim się nie jest. Ja biorę na klatę to, że jestem rozkapryszoną księżniczką. Możecie mnie za to nawet pozwać. (Śmiało. Stać mnie na bardzo dobrego prawnika).

– Zostań po zajęciach, Vi, bo musimy porozmawiać – oznajmia moja mama i obraca się w stronę sprzętu stereo.

Vi (Vi!) wykorzystuje okazję, żeby rozciągnąć nogę, i w trakcie depcze mi po palcach.

– Ups. Wygląda na to, że nie tylko ty jesteś tutaj niezdarą, Daria.

– Powiedziałabym ci, żebyś poszła rzucić się z mostu, ale obawiam się, że wtedy moja mama zmusiłaby mnie do pójścia na pogrzeb, a ty naprawdę nie jesteś warta mojego czasu.

– Ja bym ci powiedziała, żebyś pocałowała mnie w dupę, ale twoja mama już mi ją liże. Szkoda tylko, że nie lubi cię tak bardzo jak mnie. Ale w sumie jest okej, przynajmniej masz pieniądze na terapię. I na operację nosa. – Klepie mnie po plecach, uśmiechając się złośliwie.

Strasznie wkurza mnie to, że jest ładniejsza.

Przez resztę zajęć nie potrafię się skoncentrować. Nie jestem głupia. Doskonale wiem, że mama kocha mnie bardziej niż Vię, ale dlatego, że została tak genetycznie zaprogramowana.

Mijają całe wieki i wreszcie zajęcia się kończą. Wszystkie dziewczyny parami, dumnym krokiem idą w stronę windy.

– Daria, kochanie, zrób coś dla mnie i skocz dla nas po coś do picia do Starbucksa. Pójdę teraz do łazienki, a potem omówię coś na szybko z Vi.

Mama klepie mnie po ramieniu, a potem wychodzi ze studia, zostawiając mnie w oparach swoich perfum. Moja mama oddałaby wszystkie organy, byle zostawić sobie chociaż paznokieć swoich uczennic. Dusi swoje baletnice miłością, a mnie skazuje na zazdrość.

Biorę torebkę mamy, a potem się obracam, by wymienić z Vią „nieuprzejmości”, jak nazywa to mój tatuś.

– Żałuj, że nie widziałaś jej miny podczas mojego przesłuchania. – Via rozciąga się przed lustrem za mną. Jest giętka jak człowiek guma. Czasami wydaje mi się, że mogłaby się owinąć wokół mojej szyi i mnie udusić. – Poszło nam zarąbiście. Według niej wygląda na to, że nie tylko zostanę ich uczennicą, ale też będę gwiazdą. Miałam wrażenie, że to taka jakby… – Pstryka palcami, szukając odpowiedniego słowa. W lustrze dostrzegam jej odbicie, ale się nie obracam. Łzy zatrzymują się na moich dolnych rzęsach. – Nagroda pocieszenia czy coś. W sensie: ty nie możesz być baletnicą, bo jesteś… no, sobą. Ale ma mnie. Więc przynajmniej ma okazję popatrzeć, jak zwycięża ktoś, kogo kocha.

Tatuś mi powtarza, że żyje we mnie zielony Hulk – i kiedy robię się zazdrosna, staje się coraz większy i większy, a potem się w niego zamieniam i dopuszczam się rzeczy, jakich Daria, którą zna i kocha mój tata, nigdy by nie zrobiła. Mówi, że taka jest cena geniuszu i że nie jestem przeciętną dziewczynką.

Powiedzmy, że się nie zgadzam.

Zawsze cieszyłam się popularnością, ale ciężko walczyłam o swoje miejsce na drabinie szkolnej hierarchii, z którego teraz mogę podziwiać widoki. Ogólnie myślę, że jestem przeciętna. To Via jest wyjątkowa, emanuje blaskiem, którym poraża wszystkich dookoła. A ja jestem tylko kurzem pod jej stopami. Jestem stłamszona, zgorzkniała i zazdrosna jak Hulk.

Nikt nie chce być złą osobą. Ale są tacy – jak ja – którzy po prostu nie mogą się powstrzymać. Łza spływa po moim policzku i cieszę się, że jesteśmy tu same. Obracam się w jej stronę.

– Z czym ty masz, do cholery, problem?

– Ze wszystkim? – Wzdycha. – Jesteś rozpuszczoną księżniczką, płytką idiotką, a do tego jeszcze kiepską tancerką. Jak takie beztalencie może być córką wielkiej Melody Green-Followhill?

„Nie wiem!”, chcę krzyknąć. Nikt nie chciałby się urodzić jako dziecko geniusza. Marksie, miej w opiece Seana Lennona, by jakoś to przeżył.

Przyglądam się jej drogim butom i unoszę drwiąco brew.

– Nie udawaj, że jestem tu jedyną księżniczką.

– Jesteś idiotką, Daria. – Kręci głową.

– Przynajmniej nie jestem psychiczna. – Udaję spokój, ale całe moje ciało się trzęsie.

– Ty nawet nie potrafisz zająć miejsca na podium. – Macha rękami. Nie myli się, i to mnie wkurza.

– Pytam ponownie: CO. CIĘ. TO! – wrzeszczę.

– Tylko marnujesz przestrzeń! Ja tu sobie żyły wypruwam, a ty jesteś na tych zajęciach tylko dlatego, że twoja matka jest nauczycielką.

Teraz mam szansę, by powiedzieć jej prawdę.

Ja wypruwam sobie żyły jeszcze bardziej właśnie dlatego, że nie urodziłam się jako baletnica. Milczę jednak, a moje serce roztrzaskuje się na kawałki, jakby było ze szkła. Obracam się na pięcie i uciekam schodami przeciwpożarowymi, pokonując po dwa stopnie naraz. Wypadam na zewnątrz, gdzie uderza we mnie kalifornijski żar. Każda dziewczyna na moim miejscu skręciłaby w lewo i zniknęła w Liberty Park, ale ja skręcam w prawo i wchodzę do Starbucksa – nie chcę zawieść mamy jeszcze bardziej. Patrzę w lewo, w prawo, by się upewnić, że na wybrzeżu nikogo nie ma, a potem z mojego gardła wydobywa się szloch, który od godziny ciążył mi na sercu. Staję w kolejce, a następnie otwieram torebkę mamy i wycieram oczy rękawem. Nagle coś spada na podłogę, więc się po to pochylam.

To list na adres mojego domu. Dziwi mnie jednak nazwisko.

Sylvia Scully.

Pociągam nosem i otwieram kopertę. Nawet się nad tym nie zastanawiam, choć ten list nie został zaadresowany do mnie i nie powinnam go otwierać. Na widok nazwiska Vii nad adresem mojego domu mam ochotę krzyczeć, aż runą ściany tego budynku. Na początku zauważam symbol na samej górze.

The Royal Ballet Academy.

Mój umysł jest jak stara zacięta płyta – cały czas odtwarza te same słowa.

List potwierdzający przyjęcie.

List potwierdzający przyjęcie.

List potwierdzający przyjęcie.

Via została przyjęta. Powinnam się cieszyć, że za kilka miesięcy zniknie mi z oczu, ale zamiast tego w ustach czuję kwaśny posmak zawiści.

Ona ma wszystko.

Rodziców. Pieniądze. Sławę. Talent. A przede wszystkim – uwagę mojej mamy.

Ona ma wszystko, a ja nic, i dlatego Hulk we mnie robi się coraz większy. Jego ogromna postura naciska od wewnątrz na moją skórę.

– Skarbie? Kochanie? – Baristka wyrywa mnie z transu tonem sugerującym, że wcale nie uważa mnie za skarb lub kochanie. – Czego sobie życzysz?

Żeby Via umarła.

Składam zamówienie, po czym siadam w kącie pomieszczenia, żeby po raz tysięczny przeczytać ten list. Jakby jakimś cudem jego treść miała się zmienić.

Pięć minut później odbieram napoje i wychodzę na zewnątrz. Idę do kosza na śmieci, żeby wyrzucić swoją lemoniadę, bo nie chcę zamoczyć listu. Mama pewnie chciała otworzyć go z Vią, ale pozbawiłam je tej szansy.

Przykro mi, że przeszkadzam wam w umacnianiu więzi.

– Odłóż napój, a nikomu nie stanie się krzywda. – Za mną rozlega się głos, który brzmi jak płynny miód.

Moja ręka zawisa nad koszem. To facet, ale brzmi młodo. Obracam się, bo nie jestem pewna, czy dobrze go usłyszałam. Stoi z pochyloną głową, więc nie widzę wyraźnie jego twarzy. Ma na sobie zniszczoną bejsbolówkę Raidersów. Jest wysoki, żylasty, niemal przerażająco chudy i zakrada się do mnie zwinnie niczym tygrys bengalski. Porusza się, jakby chodził w powietrzu i nie zawracał sobie głowy tak przyziemnymi rzeczami, jak wykorzystywanie mięśni.

– Wyrzucamy to? – Wskazuje lemoniadę.

My? Ja pierdzielę, to już przesada.

Podchodzę do niego z napojem. Może sobie wziąć tę głupią lemoniadę. Rany. Przez niego nie mogę się skupić na swojej tragedii.

– Nic na świecie nie jest za darmo, Skull Eyes.

Mrugam powiekami, mając nadzieję, że zaraz zniknie. Czy ten dupek właśnie nazwał mnie trupiooką? To nie ja wyglądam jak szkielet… Mój umysł wciąż jest skupiony na Vii. Dlaczego moja mama dostaje listy zaadresowane do niej? Dlaczego nie mogli wysłać go do domu Vii? Czy moja mama ją adoptowała?

Myślę o swojej siostrze Bailey. Ma tylko dziewięć lat, a już zapowiada się na świetną tancerkę. Wyjazd Vii do Londynu może zachęcić mamę, żeby Bailey również wysłać do Royal Ballet Academy – mnie też chciała tam posłać, ale potem się okazało, że prędzej zostanę bajglem niż zawodową baletnicą. Zaczynam sklejać kawałki mojej pochrzanionej rzeczywistości.

A co, jeśli będę musiała wyjechać do Londynu i dusząc się w swojej przeciętności, obserwować, jak obie dziewczyny zostają gwiazdami?

Bailey i Via mogłyby zostać najlepszymi przyjaciółkami.

Musiałabym mieszkać w jakimś ponurym i deszczowym miejscu.

Musiałabym zostawić Vaughna i Knighta, i nawet Lunę. Wszystkich przyjaciół z dzieciństwa.

Via oficjalnie zajęłaby miejsce w sercu mamy.

Hmm, nie dzięki.

Kiedy nie odpowiadam, chłopak podchodzi bliżej. Nie jestem przestraszona, ale… może powinnam być? Ma na sobie brudne dżinsy – i mówię tu o brudzie w sensie błota i kurzu, a nie stylizacji na brudne – i znoszoną niebieską koszulkę, która wygląda, jakby była na niego o dwa rozmiary za duża, a do tego na wysokości serca ma dziurę wielkości pięści. Wokół dziury ktoś napisał cienkopisem „Czy to znak? – Adriana, xoxo”. Chcę wiedzieć, czy ta Adriana jest ładniejsza ode mnie.

– Czemu nazywasz mnie Skull Eyes? – Ściskam kartkę w dłoni.

– Bo tak. – Pochyla głowę nisko i widzę tylko jego czerwone usta, które wyglądają na miękkie jak płatek róży. Są niemal kobiece. Ma głos aksamitny do tego stopnia, że mu go zazdroszczę. Nie wiem dlaczego. Chłopcy w moim wieku są odpychający. Śmierdzi od nich pizzą, która za długo leżała na słońcu. – Bo masz czachy w oczach, głuptasie. Wiesz, czego ci trzeba?

Żeby mama przestała mi mówić, że jestem do bani?

Żeby Via zniknęła?

Wybieraj, koleś.

Wolną ręką otwieram portfel mamy i wyjmuję z niego dziesięć dolarów. Chłopakowi wyraźnie przydałby się posiłek. Nie powinnam rozmawiać z obcymi, a tym bardziej z takimi, którzy wyglądają, jakby szukali jedzenia w śmietnikach.

– Morskiego szkiełka. – Wyciąga rękę w moją stronę, ignorując pieniądze i napój.

Świetnie. Do tego jest dziwakiem.

– Kupuje się takie coś na stronie z rękodziełem? – Prycham.

– Co? Nie, rękodzieło to badziew. A to jest pomarańczowe szkło morskie. Takie prawdziwe. W zeszłym tygodniu znalazłem je na plaży i to wygooglowałem. Wiesz, że to najrzadziej występująca rzecz na świecie?

– Dlaczego więc miałbyś dać obcej osobie coś tak wartościowego? – Przewracam oczami.

– A dlaczego nie?

– Eee, przepraszam bardzo. Czy to nie ty przed chwilą powiedziałeś, że na świecie nie ma nic za darmo?

– A kto powiedział, że szkiełko jest za darmo? Co ty jesteś taka wredna? Czy dzisiaj skumulowały ci się wszystkie okresy z całego roku?

– Nie będę z tobą rozmawiać o moim okresie!

– Dobra. Nie to nie. Ale w tej chwili potrzebujesz prawdziwego przyjaciela, a ja oficjalnie zgłaszam się do tej roboty. Nawet ubrałem się odpowiednio. Patrz. – Pokazuje na swoje wyświechtane ubrania i rzuca mi przepraszający uśmiech.

W tej chwili żar rozlewa się po mojej klatce piersiowej niczym gorący wosk. Jak się kiedyś dowiedziałam, gniew bywa brutalny. Mam ochotę walnąć go pięścią w szyję. On mi współczuje? Współczuje! Chłopak z dziurą w koszulce.

– Chcesz być moim przyjacielem? – Śmieję się w głos. – To trochę żałosne, nie sądzisz? Kto w ogóle tak mówi?

– Ja. Ja tak mówię. I nigdy nie twierdziłem, że jestem żałosny. – Ciągnie za swoją podartą koszulkę i powoli unosi głowę, odsłaniając resztę twarzy. Ma nos, który moja mama nazwałaby rzymskim, a szczęka wydaje się zbyt kwadratowa jak na kogoś w moim wieku. Rysy jego twarzy są za bardzo kanciaste i może pewnego dnia będzie przystojny, ale w tej chwili przypomina raczej postać z kreskówki. Mighty Maxa.

– Posłuchaj, chcesz tę lemoniadę i pieniądze czy nie? Moja mama zaraz powinna tu być.

– No i?

– No i nie może zobaczyć nas razem.

– Przez to, jak wyglądam?

Czy to nie oczywiste?

No raczej.

– Nie, bo jesteś chłopakiem. – Nie chcę być dla niego wredna, chociaż zazwyczaj jestem. Szczególnie dla chłopców. Szczególnie dla chłopców o pięknych twarzach i aksamitnych głosach.

Chłopcy potrafią wyczuć złamane serce, nawet jeśli znajdują się po drugiej stronie kontynentu. Nawet jeśli są nastolatkami. Nawet w trakcie niewinnego letniego popołudnia. My, dziewczyny, mamy za pępkiem taki specjalny sznurek, za który mogą nas pociągnąć tylko konkretni chłopcy.

A ten chłopak… Zerwie mi go, jeśli mu na to pozwolę.

– Weź szkiełko. Żebyś była mi coś winna. – Wskazuje wzrokiem swoją otwartą dłoń.

Patrzę na mały brzydki kamień. Zaciskam dłoń na liście. Papier szeleści.

Chłopiec unosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają. Przygląda mi się z zainteresowaniem, jakbym była obrazem, a nie osobą. Serce mi wariuje i w tej chwili do głowy wpada mi najgłupsza myśl. Czy zauważyliście kiedyś, że serce jest dosłownie zamknięte w klatce z żeber? Szaleństwo. Zupełnie jakby ciało wiedziało, że łatwo je zranić, więc musi je chronić. Przed oczami migają mi białe plamki, ledwo widzę chłopaka.

– Co to za list? – pyta.

– Mój najgorszy koszmar.

– Daj mi go – nakazuje, a ja go słucham.

Nie wiem, dlaczego to robię. Najpewniej dlatego, że chcę się go pozbyć. Chcę, żeby Via cierpiała tak samo jak ja. Bo chcę wkurzyć mamę. Marksie, co jest ze mną nie tak? Jestem okropną osobą.

Chłopak, patrząc mi w oczy, rozdziera list na kawałki, a potem pozwala im opaść do kosza jak konfetti… Jego tęczówki są ciemnozielone, nieprzeniknione jak gęsty, zamglony las. Mam ochotę w nie wskoczyć i biec, aż znajdę się w samym środku tej puszczy.

I wtedy coś do mnie dociera.

– Nie jesteś stąd – mówię. Jest zbyt szczery. Zbyt dobry. Zbyt prawdziwy.

Kręci głową powoli.

– Pochodzę z Missisipi. A przynajmniej rodzina mojego taty stamtąd pochodzi. Jesteś mi coś winna – powtarza niemal błagalnie.

Dlaczego chce, żebym była mu coś winna?

Żeby mógł poprosić o coś w zamian.

Nie podporządkowuję się mu, stoję w miejscu nieruchomo. Podaję mu lemoniadę. Bierze ją, zmniejsza dystans między nami, zdejmuje nakrętkę i wylewa zawartość do kosza, na podarty list. Jego ciało ociera się o moje. Stoimy tak blisko, że stykamy się brzuchami. Nogami. Sercami.

– Zamknij oczy.

Jego głos jest zachrypnięty, zduszony, inny. I tym razem mu się poddaję.

Wiem, co zaraz się stanie, i na to pozwalam.

Mój pierwszy pocałunek.

Zawsze myślałam, że zrobię to z futbolistą, gwiazdą popu albo jakimś studentem z wymiany z Europy. Kimś spoza granic mojego małego, ubarwionego filtrami z Instagrama świata. A nie z jakimś dzieciakiem, który ma dziurę w koszulce. Ale potrzebuję tego. Pragnę czuć się pożądana, chciana i ładna.

Nasze usta ocierają się o siebie, to łaskocze, więc prycham. Czuję na wargach jego ciepły oddech, jego czapka bejsbolowa drażni moje czoło, jego usta muskają moje niepewnie. Na chwilę zapominam oddychać. Łapię go za ramiona, ale potem czuję jakiś impuls, by wysunąć język i naprawdę go spróbować. Wysysamy z siebie nawzajem powietrze. Robimy to źle. Otwieram usta. On również. Moje serce wali dziko, czuję w żyłach szum krwi.

– Jeszcze nie. To również sobie wezmę, ale jeszcze nie teraz.

Z moich ust wydobywa się jęk.

– O co byś mnie poprosił, gdybym wzięła szkiełko?

– Żebyś zarezerwowała dla mnie wszystkie swoje pierwsze razy – szepcze mi koło ucha i odsuwa się.

Nie chcę otwierać oczu, żeby ta chwila nie dobiegła końca. Ale on podejmuje decyzję za nas oboje. Ciepło jego ciała znika, robi krok w tył.

Nie mam odwagi otworzyć ust i zapytać go o imię.

Upływa dziesięć, piętnaście, dwadzieścia sekund.

Otwieram powieki, gdy moje ciało zaczyna się chwiać.

Zniknął.

Zdezorientowana nachylam się nad koszem na śmieci, walcząc z paskiem torebki mamy. Mija pięć sekund i nagle czuję, że mama otacza mnie ramieniem i prowadzi do swojego range rovera. Idę z ociąganiem. Kręci mi się w głowie.

Niebieska koszulka? Bejsbolówka? Usta jak płatki róż? Czy ja to wszystko sobie wyobraziłam?

– Tu jesteś. Dzięki za kawę. Co, nie pijesz dzisiaj lemoniady?

Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wsiadamy do samochodu i zapinamy pasy. Mama przegląda zawartość torebki od Prady, która leży między siedzeniami.

– Hmm. Mogłabym przysiąc, że wyciągnęłam ze skrzynki cztery listy, a nie trzy.

I wtedy coś do mnie dociera – ona nie wie. Via się dostała, a ona nie ma pojęcia, jaki przyszedł dzisiaj list. A potem tamten chłopak podarł go, bo był przyczyną mojej złości…

To prawdziwe zrządzenie losu.

Dwa lata temu tata stwierdził, że ma już dosyć słuchania w domu „O mój Boże” wypowiadanego przez trzy kobiety, więc teraz musimy zamieniać słowo „Bóg” na „Marks”, po Karolu Marksie, facecie, który najwyraźniej był ateistą czy coś. Mam wrażenie, że Bóg albo Marks – ktokolwiek – wysłał tego chłopaka, by mi pomóc. Jeśli on w ogóle był prawdziwy. Może go sobie wymyśliłam, żeby pogodzić się z tym, co zrobiłam.

Otwieram składane lusterko i nakładam na usta błyszczyk. Czuję, że serce cały czas mi wali.

– Jesteś wiecznie rozkojarzona, mamo. Gdybyś upuściła gdzieś ten list, tobyś zauważyła.

Mama wydyma wargi, a potem kiwa głową. Gdy uruchamia silnik samochodu, docierają do mnie dwie rzeczy.

Po pierwsze – czekała na ten list jak na zbawienie.

Po drugie – jest przybita.

– Zanim zapomnę, robaczku: kupiłam ci ten pamiętnik, który chciałaś. – Wyciąga z torebki gruby notatnik w skórzanej czarnej oprawie.

Już wcześniej go widziałam, ale nigdy nie zakładam, że coś jest dla mnie. Mama zazwyczaj jest zajęta kupowaniem prezentów Vii.

W trakcie jazdy doznaję objawienia.

To tutaj spiszę wszystkie swoje grzechy.

Tutaj pogrzebię swoje tragedie.

Zamykam lusterko i wkładam ręce do kieszeni białej bluzy, gdzie znajduję coś małego i twardego. Wyciągam to i patrzę na przedmiot zdumiona.

Pomarańczowe szkło morskie.

Dał mi to szkiełko, mimo że nie chciałam go przyjąć.

„Zarezerwuj dla mnie wszystkie swoje pierwsze razy”.

Zamykam oczy i pozwalam, by po moim policzku spłynęła duża łza.

On był prawdziwy.

Penn

Pytanie: kto daje najbardziej wartościowy przedmiot dziewczynie, której nawet nie zna?

Odpowiedź: ten oto idiota. Ktoś powinien mi kupić koszulkę z napisem „Jestem głupi” i strzałką wskazującą mojego fiuta.

Mogłem sprzedać to cholerstwo i spłacić ratę za telefon Vii. Ale ten statek już dawno odpłynął. Widzę go w oddali, jak szybko tonie.

Wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie, i to jest najgorsze. Mam czternaście lat i do tej pory pocałowałem tylko dwie dziewczyny. Obie miały ogromne języki i za bardzo się śliniły. Ta wyglądała, jakby miała mały język, i nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności.

Gdy tylko moje usta dotknęły jej, dotarło do mnie jednak, że nie mogę tego zrobić. Wyglądała mi na wariatkę. Była jakaś smutna. Sprawiała wrażenie takiej, która jak już się kogoś uczepi, to nie puści. Nie wiem. Może po prostu nie miałem jaj. Może sparaliżowało mnie przez to, że trzy razy w tygodniu obserwuję ją z daleka.

Hej, jak można wyłączyć własny mózg? Mój musi się zamknąć. I to już.

Siedzę na ganku przed domem, a mój przyjaciel Kannon podaje mi skręta. To jedyna korzyść płynąca z tego, że mama mieszka ze swoim chłopakiem dilerem: darmowa trawka. A poza tym ostatnio jest u nas krucho z pieniędzmi, więc biorę, co jest.

Przez naszą ulicę przechodzi grupa małoletnich gangsterów w czerwonych bandanach. Prowadzą na smyczach pitbulle i mają ze sobą boombox, z którego leci gniewny hiszpański rap. Psy szczekają i szarpią smycze. Kannon też na nie szczeka. Jest tak zjarany, że mu odbija. Biorę bucha, a potem podaję skręta Camilowi.

– Pożyczę ci pięćdziesiąt dolców, żebyś mógł zadzwonić. – Camilo kaszle. Jest potężny, opalony i ma już imponujący zarost. Wygląda jak czyjś meksykański ojciec.

– Nie musimy nigdzie dzwonić! – krzyczy moja bliźniaczka leżąca obok nas i szlocha w żółty trawnik. Chyba ma nadzieję, że słońce spali ją razem z ziemią. – Czy wy wszyscy jesteście głusi, czy jak? Nie dostałam się!

– Pożyczymy od ciebie te pieniądze. – Ignoruję ją. Musimy zadzwonić do tej szkoły baletowej. Via nie może tu zostać. Tu nie jest bezpiecznie.

– Kocham cię, Penn, ale jesteś strasznie upierdliwy. – Czka, zrywa źdźbła trawy i rzuca nimi w naszą stronę, nawet nie unosząc głowy.

Później mi podziękuje. Kiedy będzie już sławna i bogata – czy baletnice bywają bogate? – ja wciąż będę siedział tutaj z moimi przygłupimi kumplami, palił trawę i ślinił się na widok blondynek z Todos Santos. Przy odrobinie szczęścia nie będę musiał dilować na ulicy. Jestem dobry w wielu rzeczach. Głównie w sporcie i walkach. Trener mówi, że powinienem mieć w diecie więcej białka, by rozbudować mięśnie, i więcej węglowodanów, żeby trochę przytyć, ale w najbliższym czasie raczej się to nie uda, ponieważ większość pieniędzy wydaję na bilety autobusowe Vii na zajęcia z baletu. W dodatku zawsze z nią jeżdżę, bo cholernie się o nią martwię. Gdyby miała siedzieć sama w tym autobusie, szczególnie zimą, po zmroku…

– A chyba mówiłeś, że twoja siostra jest niezła. Więc dlaczego się nie dostała? – Kannon ziewa i przesuwa ręką po swoich długich dredach. Boki głowy ma wygolone, a reszta jest związana w kok.

Uderzam go w ramię tak mocno, że opada na bujane krzesło z niemym krzykiem i śmiejąc się, łapie się za biceps.

– Myślę, że trzeba nam to zademonstrować. No dalej, Via. Pokaż nam, co potrafisz. – Cam włącza z telefonu Milkshake Kelis, po czym zwija w kulkę papierek po gumie i rzuca nim w głowę mojej siostry.

Via przestaje szlochać i zapada grobowa cisza. Obracam się, drapię po podbródku, wykonuję zamach i uderzam go w szczękę. Słyszę strzyknięcie kości i jego stękanie.

Via zrywa się z trawnika, biegnie do domu i zatrzaskuje za sobą drzwi. Nie wiem, dlaczego chce siedzieć w salonie, kiedy Rhett tam jest, a w dodatku wydaje się zmęczony i głodny. Via pewnie wda się z nim w kłótnię i wróci na ganek z podkulonym ogonem. Moja matka jest zbyt naćpana, żeby się wtrącić, a nawet jeśli akurat byłaby w stanie to zrobić, weźmie stronę swojego chłopaka – mimo że ten używa trykotu Vii, który kupiła dla niej nauczycielka, by polerować swoje buty. Często tak robi, żeby ją wkurzyć. Czasami Via idzie na zajęcia w podartych legginsach i koszulce po mnie, a w autobusie płacze. W takie dni zazwyczaj wycieram jego bokserkami kible w publicznych toaletach w Liberty Park.

Taka zemsta działa cuda.

– Daj mi tę pięćdziesiątkę. – Obracam się do Cama i wyciągam rękę, a on posłusznie kładzie na niej banknot. Zamierzam kupić sobie i siostrze po wielkim burgerze, a potem doładować jej telefon, żeby mogła zadzwonić do pani Followhill.

Biegnę ulicą do najbliższej stacji, Camilo i Kannon podążają za mną. Drogę szpecą popękane chodniki i murale przedstawiające martwych nastolatków z aureolami. Palmy w tej okolicy uginają się, jakby pod ciężarem biedy, wiszą nad niskimi i żółtymi budynkami przypominającymi zepsute zęby.

Dwadzieścia minut później czuję satysfakcję, bo trzymam w ręce papierową torbę z tłustymi burgerami i frytkami. Kiedy Via to zobaczy, humor od razu jej się poprawi. Otwieram drzwi swojego domu, ale widok w salonie sprawia, że natychmiast upuszczam jedzenie na podłogę.

Chłopak matki siedzi na kanapie okrakiem na mojej siostrze, a jego galaretowaty brzuch wylewa się na jej klatkę piersiową. Bije ją po twarzy, jego spocona włochata klata lśni, a ręka napina się przy każdym ruchu. Podarte jeansy ma rozpięte. Siostra sapie i kaszle, próbując złapać oddech. Bez namysłu rzucam się w ich stronę. Via ma zakrwawioną twarz, protestuje słabo, mówi mu, że jest podłym draniem, a on się wydziera, nazywając ją złodziejską dziwką. Łapię Rhetta za kołnierz koszulki i odrywam go od niej. Facet traci równowagę i upada na podłogę. Uderzam go w ryj tak mocno, że w całym pokoju rozlega się chrupnięcie jego pękającej szczęki. Głowa odskakuje mu w tył i uderza o podłogę. Obracam się do siostry i widzę tylko jej plecy. Ślizga się po własnej krwi na podłodze, próbuje odejść. Chwytam ją za nadgarstek, ale ona mi się wyrywa. Coś upada między nami. Podnoszę to i widzę ząb. Jezu Chryste. Wybił go jej.

– Przepraszam – mówi zduszonym głosem, bo ma krew w ustach. – Przepraszam. Nie mogę, Penn.

– Via! – krzyczę.

– Proszę – odpowiada. – Puść mnie.

Próbuję ją złapać, ale ślizgam się na śladach krwi, które za sobą zostawia. Gdy upadam, brudzę sobie całe ręce. Podnoszę się i ruszam w stronę wciąż otwartych drzwi. Nagle czuję na sobie rękę, która ciągnie mnie w stronę kanapy.

– Nie tak szybko, mały gnoju. Teraz twoja kolej.

Zamykam oczy i pozwalam na to, bo wiem, dlaczego Via musi uciec.

Byle jak najdalej stąd.

Od ucieczki Vii minęły trzy dni.

Dwa i pół dnia, odkąd udało mi się zatrzymać jakieś jedzenie w żołądku i go nie zwymiotować. (Piwo też się liczy, nie?).

Nie dziwię się, że Via nie chce wrócić. Rhett pobił ją za to, że zwinęła jego telefon, żeby zadzwonić do Londynu. Ja doskonale wiem, że nie należy oszukiwać Rhetta. Zazwyczaj Via obchodzi się z nim jeszcze ostrożniej, bo jest dziewczyną. Tym razem zadziałała pod wpływem emocji i kosztowało ją to więcej, niż była w stanie zapłacić.

W piątek po południu stoję przed studiem baletowym, mając nadzieję, że się zjawi. Może nocowała w domu nauczycielki. Wydaje mi się, że są ze sobą blisko, ale ciężko stwierdzić, bo Via wkłada na twarz maskę za każdym razem, gdy autobus wjeżdża do Todos Santos. Mdli mnie na myśl, że jeszcze z nikim się nie skontaktowała. Wmawiam sobie, że ma swoje powody.

O szóstej ubrane na różowo dziewczyny zaczynają wychodzić z budynku. Kręcę się przy błyszczącym czarnym range roverze, trzymając ręce w kieszeniach i czekając na nauczycielkę. Kobieta wychodzi jako ostatnia, macha ręką i śmieje się z uczennicami. Za nią podąża jeszcze jedna dziewczyna. Ta, którą pocałowałem. Ta, na punkcie której mam obsesję od roku, jeśli mam być szczery. Jest piękna jak obraz w muzeum – w dość smutny, powściągliwy sposób, jakby chciała powiedzieć, że można na nią patrzeć, ale nie można jej dotykać. Idę w ich stronę i spotykamy się w połowie drogi. Dziewczyna wytrzeszcza oczy i rozgląda się na boki, jakby chciała sprawdzić, czy ktoś może poświadczyć, że rozmawiamy. Sądzi, że przyszedłem tu dla niej.

– Cześć. – Zakłada kosmyk włosów za ucho i skupia spojrzenie na pani Followhill, jakby chciała powiedzieć: „Przysięgam, nie znam tego typa”.

– Hej. – Ignoruję motyle w brzuchu, bo to nie są odpowiednie czas ani miejsce, po czym obracam się w stronę nauczycielki. – Proszę pani, moja siostra Via chodzi na pani zajęcia. Od trzech dni jej nie widziałem.

Nauczycielka marszczy brwi, jakbym właśnie oznajmił, że zamierzam się wysrać na jej samochodzie. Każe blondynce poczekać w aucie, a potem ciągnie mnie za rękę i prowadzi do alejki pomiędzy budynkami. Zmusza mnie, żebym usiadł na wysokim stopniu (co to w ogóle ma być?), a potem zaczyna mówić:

– Wydzwaniam do niej pięć razy dziennie i zostawiam wiadomości – szepcze gorączkowo. – Chciałam dać jej znać, że dostała się do Royal Academy. Kiedy list nie dotarł, zadzwoniłam do nich osobiście. Wszystkim już się zajmujemy. Jak wcześniej wspominałam, nie musisz się martwić czesnym. Ja będę za to płacić.

Moje nozdrza falują. Moja siostra ma przyszłość na wyciągnięcie ręki, a może leżeć teraz gdzieś w rowie. Cholerna Via. Niech szlag trafi wszystkie lekkomyślne czternastolatki.

– Cóż, dziękuję pani za ten dar, z którego nie będziemy mogli skorzystać, bo nie możemy jej znaleźć. – Drwię z niej otwarcie.

Mówię „my”, ale mam na myśli tylko siebie. Mama w ogóle nie bierze w tym udziału – nigdy nawet nie próbowała wyjść z nałogu, odkąd wpadła w niego kilka lat temu – a Rhett pewnie się cieszy, że ma jedną gębę mniej do wykarmienia. Wcześniej dzwonił pracownik szkoły w sprawie wagarów, ale powiedziałem, że siostra jest u cioci. Później zjawił się u nas w domu, a mama to potwierdziła – z zaniedbanymi włosami, wdychająca dym z papierosa jak tlen, nawet nie zapytała, czy to prawda. Gdybym zadzwonił na policję, pewnie wysłaliby nas do domu dziecka. Może razem, może nie. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie mogliśmy zostać rozdzieleni.

Pani Followhill patrzy na mnie z taką miną, jakby właśnie do niej dotarło, że dostała jelitówki. Pewnie się zastanawia, jak śmiem tak się do niej odzywać. Zazwyczaj jestem bardziej okrzesany. Z drugiej strony nie codziennie mierzę się z zaginięciem siostry. Ścieram rzygi matki ze ścian i zamykam za Rhetta drzwi do łazienki, kiedy zdarza mu się zasnąć na toalecie. Nie patrzę na dorosłych z takim samym podziwem jak córka nauczycielki.

– Wow. – To wszystko, co mówi pani Followhill.

– W każdym razie dzięki za info. Życzę miłego życia. – Wstaję i idę w stronę ulicy, kobieta jednak łapie mnie i ciągnie do siebie. Obracam się w jej stronę.

– Moja córka… – Oblizuje wargi i spuszcza głowę, jakby czuła się winna. Dziewczyna opiera się o samochód i patrzy na nas, gryząc paznokieć. – Moja córka i Via się nie dogadują. Starałam się zachęcać je do rozmowy, ale im bardziej naciskałam, tym bardziej się nie lubiły. Wydaje mi się, że w zeszłym tygodniu zaginął list. List, który mógł być… ważny. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle ci o tym mówię. – Wzdycha, kręci głową. – Chyba… Sama nie chcę wiedzieć, wiesz? Nie podoba mi się to, że mój umysł w ogóle dopuszcza taką możliwość.

Ale może powinien.

Wraca do mnie wspomnienie.

Papier zgniatany w jej dłoni.

Ja go jej zabieram.

Rwę go na kawałki.

Wrzucam do kosza, patrząc, jak na jej twarzy maluje się zadowolenie.

Na wszelki wypadek polewam wszystko lemoniadą, a jej niebieskie oczy błyszczą.

Zniszczyłem marzenia siostry.

Sam zapoczątkowałem cały ten koszmar.

Zaciskam szczękę i się cofam. Po raz ostatni zerkam na dziewczynę, zapamiętuję ją.

Ukrywam ten obraz w myślach.

Zamierzam do niego wrócić, żeby ją zniszczyć.

– A więc Vii nie ma u pani? – pytam ostrym jak brzytwa głosem. Jestem zdesperowany. Nie mam żadnych poszlak. Wywrócę świat do góry nogami, żeby ją znaleźć, ale nie mogę go unicestwić. Ziemia dalej będzie się kręcić w tym samym tempie. Tacy jak my, jak Via i ja, znikają cały czas i nikt nawet tego nie zauważa.

Pani Followhill kręci głową. Z wahaniem dotyka mojego ramienia.

– Może pójdziesz ze mną? Odwiozę Darię do domu i poszukamy jej razem.

Daria.

Odwracam się i idę w stronę przystanku autobusowego. Czuję się głupi, pełen nienawiści i żywy. Bardziej żywy niż kiedykolwiek. Bo chcę zabić Darię. Gdy ją ujrzałem, zapomniałem o całym świecie, podczas gdy wszystko wokół nas płynęło.

„Potrzebujesz prawdziwego przyjaciela”, powiedziałem jej. Głupia chłopięca naiwność. W myślach rzucam ją na podłogę i depczę, wciąż zmierzając w stronę przystanku.

Daria miała rację. Byłem żałosny. Głupi, zaślepiony jej włosami, ustami, jej słodką melancholią.

Gdy docieram na przystanek, słyszę, że nauczycielka woła mnie po imieniu. Zna moje imię. Zna mnie. Nas. Nie wiem, dlaczego tak mi to przeszkadza. Nie wiem, dlaczego wciąż mnie obchodzi, że ta dziewczyna ma mnie za biedaka.

Wskakuję do pierwszego autobusu, który nadjeżdża. Nawet nie wiem, dokąd mnie zabierze.

Na pewno daleko od tej dziewczyny, ale jednocześnie niewystarczająco daleko od siebie samego.

Palące uczucie w mojej piersi przybiera na sile, dziura w moim sercu się powiększa, a z tyłu głowy słyszę szepty mojej babci.

Skull Eyes.

Rozdział 1

Widziałem cię na trybunach

Tuż przed początkiem ostatniej klasy

Swoim pięknem mnie osnułaś

Twoje serce tęskniło za chłopakiem

Który najchętniej by je zdeptał i roztrzaskał na kawałki

Daria

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Piosenka przewodnia
Playlista
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Pretty Reckless

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Małgorzata Lach

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Projekt okładki: RBA Designs

Copyright © 2019. PRETTY RECKLESS by L.J. Shen

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Sylwia Chojnacka, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66718-65-4

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek