Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
73 osoby interesują się tą książką
Mogła cieszyć się swoim pięknym, doskonałym światem jeszcze przez chwilę. Wkrótce wszystko, co posiada, będzie należeć do mnie.
Miałam plan, dzięki któremu zamierzałam wydostać się z friendzonu.
Krok pierwszy: Zakraść się do pokoju Reeda
Krok drugi: Przespać się z nim.
Kiedy jednak rozbłysło światło, nie ujrzałam znajomych niebieskich oczu, tylko ciemne, rozgniewane i pełne demonów.
I należały do znacznie starszego brata Reeda.
Cztery lata później Nash Prescott nie jest już gniewnym synem pracowników naszego domu.
A ja nie jestem uwielbianą przez miasto księżniczką.
Mam dwadzieścia jeden lat, jestem spłukana i potrzebuję pracy.
On ma trzydzieści dwa, jest miliarderem i szuka zemsty.
Kogo obchodzi, że moja rodzina zniszczyła jego?
Kogo obchodzi, że patrzy na mnie z czystą pogardą?
Kogo obchodzi, że każde zadanie, które mi zleca, ma być dla mnie torturą?
Liczy się tylko to, że potrzebuję pieniędzy.
Nic więcej.
Będę w milczeniu znosić jego okrucieństwo, wiedząc, że jest tylko jedna rzecz, której pragnie bardziej niż zemsta… Ja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 652
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 17 godz. 2 min
Lektor: Milena Staszuk
Dla Chlo, Bau, Rose i L.
Moje ukochane.
Dla złych księżniczek, które jedzą nożami, a nie srebrnymi łyżeczkami.
Dla moich pokonujących smoki wojowniczek: Avy Harrison, Heidi Jones, Heather Pollock, Leigh Shen, Harloe Rae, Brittany Webber, Desireé Ketchum i Gemmy Wooley.
Dziękuję za to, że okazałyście przerażenie, kiedy zdradziłam Wam mój deadline, a potem wzięłyście się w garść i pomogłyście mi osiągnąć cel. Bez Was nie byłoby tej książki.
Przeznaczenie
(rzeczownik) rozwój wydarzeń będący poza czyjąś kontrolą, niekiedy powiązywany z udziałem nadnaturalnych mocy
Przeznaczenie wyszeptało do wojownika: „Nie przetrwasz tej burzy”.
Na co wojownik odrzekł: „To ja jestem burzą”.
Autor nieznany
Od autorki
Cześć!
Ta książka zaczęła się jako kontynuacja opowiadania Spring Fling... a potem wszystko przekreśliłam i zaczęłam od początku. To była chyba jedna z moich najbardziej szalonych decyzji tamtego roku.
Deadline czaił się tuż za rogiem. Nie miałam pojęcia, jak zacząć tę książkę, a tym bardziej jak ją skończyć... a potem to się po prostu stało. Coś zaskoczyło. Słowa same się ze mnie wylewały. Nie jak strumień, raczej wodospad. Nie zatrzymałabym ich, nawet gdybym próbowała.
Sto czterdzieści pięć tysięcy słów. Napisałam je szybciej niż cokolwiek innego w moim życiu. Wysyłałam rozdziały moim beta readerkom, redaktorkom i korektorkom w takim tempie, że nie nadążały czytać. LOL.
Właśnie w ten sposób Nash i Emery do mnie przemówili.
Na ogół zaczynam pisać powieść, dobrze wiedząc, jaką wiadomość chcę przekazać czytelnikom. W tym przypadku zamysł był z początku niejasny, a potem przerodził się w coś zupełnie innego.
Przeznaczenie.
Słyszałam to słowo tak wiele razy, znam jego definicję, potrafię rozpoznać, gdy je widzę. A mimo to co ja w ogóle o nim wiem?
Trudno jest pisać o dwójce ludzi, których życie splata się na tak wiele sposobów, bo zależało mi na tym, by ich historia brzmiała autentycznie. Dlatego zaczęłam szukać różnych znaczeń słowa przeznaczenie – i znajdowałam jego interpretację w postaci drobnych przejawów, nie tego pierwotnego, nadrzędnego znaczenia, o którym ludzie najczęściej myślą.
Za każdym razem, gdy zadawałam sobie pytanie „Czy to przeznaczenie?”, myślałam również, że musi w tym tkwić jakaś lekcja. Kiedy jednak napisałam słowo „Koniec”, dotarło do mnie, że to bez znaczenia.
Cytując Lemony’ego Snicketa, fikcyjnego autora i narratora Serii Niefortunnych Zdarzeń: „Los jest jak dziwna, mało uczęszczana restauracja, gdzie pracują dziwni kelnerzy, przynoszą nam dania, o które nie prosiliśmy i które nie zawsze nam smakują”.
Życie zasypuje cię wieloma rzeczami, ale ty i tak masz kontrolę nad decyzjami, które podejmujesz.
Nash i Emery nauczyli mnie, że ty wybierasz, co cię uszczęśliwia. I mam nadzieję, że tobie również to pokażą.
Ludzie zawsze będą cię osądzać. Nie masz na to wpływu. Skup się na rzeczach, które jesteś w stanie kontrolować.
Koniec końców najważniejsi ludzie to ci, którym na tobie zależy, i ty sam. Przeznaczenie nie wpływa na to, jak ich traktujesz i czy stawiasz ich na pierwszym miejscu. To zależy od ciebie.
Mam nadzieję, że książka ci się spodoba. Ta para ma w moim sercu specjalne miejsce, bo są moimi pierwszymi, niezwiązanymi z mafią bohaterami.
Uściski z całego serca
Parker
Przedmowa
W królestwie za siedmioma górami w zamku mieszkały dwie księżniczki. Księżniczka Lily nosiła białe suknie ozdobione tulipanami, większość czasu spędzała na pomaganiu innym i przy każdej okazji czytała książki. Księżniczka Celia ubierała się na czarno od stóp do głów, izolowała od ludzi i słuchała agresywnej muzyki, aż strażnicy odmówili jej ochrony.
Po wielu latach suszy wiedźma obiecała królestwu rozwiązać problem pod warunkiem, że w jej ręce odda się księżniczka, która była na wskroś zła.
Poddani zażądali, aby księżniczka Celia oddała się wiedźmie. Gdy odmówiła, związali ją i dostarczyli czarownicy na próg.
Mimo to susza nie ustała.
Oburzony król rzekł: „Spełniliśmy twe żądania, a teraz ty dotrzymaj danej obietnicy”.
Na co wiedźma odparła: „Nie dostarczyliście mi na wskroś złej księżniczki”.
Okazało się, iż księżniczka Lily skrywa mroczny sekret. Wszystkie książki, które czytała, zostały pozyskane z nielegalnych źródeł...
Król oddał księżniczkę Lily w ręce wiedźmy, która uwolniła królestwo od trawiącej ją suszy. I wszyscy poza księżniczką Lily żyli długo i szczęśliwie.
Morał tej historii: Nie bądź jak księżniczka Lily.
Playlista
First Man – Camila Cabello
Lifeline – We Three
Sober – Demi Lovato
Not About Angels – Birdy
All My Friends – Dermot Kennedy
A Drop in the Ocean – Ron Pope
when the party’s over – Billie Eilish
Skinny Love – Birdy
you were good to me – Jeremy Zucker
lovely – Billie Eilish (w/Khalid)
Somebody to Love – OneRepublic
Outnumbered – Dermot Kennedy
Beside You – 5 Seconds of Summer
All I Want – A Day to Remember
Out of the Woods – Taylor Swift
Darkest Days – MADI
Boston – Dermot Kennedy
I Feel Like I’m Drowning – Two Feet
Somewhere with You – Kenny Chesney
Lover – Taylor Swift
hot girl bummer – blackbear
Ocean Eyes (Remix) – Billie Eilish & blackbear
THAT BITCH – Bea Miller
Rome – Dermot Kennedy
Through the Trees – Low Shoulder
Lover (Cover) – Dermot Kennedy
Ostrzeżenie
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia oraz wątki, które mogą być trudne w odbiorze dla niektórych czytelników.
Część pierwsza
TACENDA
Tacenda
/ta-‘chen-da/
1. Słowa, które nie powinny zostać wypowiedziane publicznie
2. Sprawy, obok których należy przejść w milczeniu
Tacenda pochodzi od łacińskiego słowa taceo i oznacza „milczę”. Taceo to również czasownik oznaczający „Zachowuję spokój” lub „Jestem w spoczynku”.
Taceo przypomina nam, że milczenie nie jest oznaką słabości. To oznaka spoczynku, pewności i zadowolenia.
Cisza jest najlepszą odpowiedzią dla ludzi, którzy nie zasługują na twoje słowa.
Rozdział pierwszy
Nash
Miałem w nawyku dotykać rzeczy, które nie należały do mnie. Bogate zamężne kobiety z Eastridge w Karolinie Północnej, typowe żony ze Stepford, wprost błagały, żeby zabawić się z bad boyem pochodzącym ze złej części miasta. Gdybym dostawał dolara za każdym razem, kiedy dwudziestokilkuletnia trophy wife rzucała się na mnie, kiedy jej sześćdzięsięciokilkuletni mąż wyjeżdżał „w interesach”, nie znalazłbym się w tej sytuacji.
Czasami, gdy poczułem irytację na myśl o ludziach kupujących te wszystkie ekskluzywne, designerskie bzdety, podczas gdy ja musiałem pracować dziesięć godzin dziennie, aby opłacić studenckie pożyczki, a moja mama chodziła w znoszonych new balance’ach – chociaż zawsze udawało jej się odłożyć kilka dolarów na tacę w kościele – postanawiałem rozpieścić kilka bogatych żonek. (Najwłaściwszym określeniem tego zjawiska był seks z nienawiści; nigdy nie twierdziłem, że jestem porządnym facetem).
Ich pasierbice, najczęściej w podobnym wieku, przychodziły do mnie mokre i chętne, szukając faceta, którym mogłyby się przechwalać koleżankom.
Je również zadowalałem, chociaż robiłem to z o wiele mniejszą przyjemnością. Te dziewczyny szukały rozrywki, podczas gdy ich macochom zależało na ucieczce. Te pierwsze były nieokiełznane, drugie natomiast – bardzo zachowawcze.
Mimo że nienawidziłem tego miasta i jego mieszkańców, którzy mieli się za współczesnych Midasów, nigdy nie przekroczyłem granicy i nie próbowałem zatrzymać tego, czego tknąłem.
Aż do dzisiaj, gdy ukradłem coś Gideonowi Winthropowi, szefowi moich rodziców.
Gideon Winthrop – miliarder, biznesmen, człowiek, który niemal rządził w Eastridge, i największy parszywiec.
Zakradłszy się do rezydencji Gideona, ukryłem się za srebrnym posągiem Dionizosa, który ujeżdżał tygrysa wyrzeźbionego z elektrum i złota. Artysta wykuł w nogach zwierzęcia grupę wyznawców, którzy przywodzili na myśl kult bogactwa w Eastridge.
Z rękami ukrytymi w kieszeniach zniszczonych dżinsów przysłuchiwałem się rozmowie Gideona Winthropa z jego partnerem biznesowym Balthazarem Van Dorenem.
Mimo że przesiadywali w gabinecie, paląc luksusowe cygara, głos Gideona roznosił się echem po foyer posiadłości, gdzie opierałem się o tygrysi zad. A ukrywałem się dlatego, że sekrety uchodziły w Eastridge za najcenniejszą walutę.
Nie planowałem szpiegostwa w trakcie mojej cotygodniowej wizyty u rodziców, ale żona Gideona lubiła grozić mojej mamie i tacie zwolnieniem. Miło by było chociaż raz mieć nad nimi przewagę.
– Straciliśmy za dużo pieniędzy. – Gideon wziął łyk drinka. – Winthrop Textiles upadnie. Może nie dzisiaj ani nie jutro, ale to nieuchronne.
– Gideonie.
Balthazar wszedł mu w słowo.
– Kiedy firma upadnie, wszyscy nasi pracownicy stracą pracę, a wraz z nimi ucierpi to całe przeklęte miasto. Stracą oszczędności, które w nas zainwestowali. Wszystko.
W wolnym tłumaczeniu: Zostaną bez pracy, domu i pieniędzy.
– Póki nie ma żadnych dowodów na defraudację... – zaczął Balthazar, ale nie poczekałem, żeby wysłuchać reszty.
Co za szumowiny.
Mama i tata wpakowali wszystkie oszczędności w akcje Winthrop Textiles. Jeśli firma upadnie, ich przyszłość zostanie przekreślona.
Opuściłem foyer tak cicho, jak się tu zakradłem, ominąłem kuchnię i wszedłem do pralni Winthropa, gdzie mama zostawiła stary garnitur, który Gideon podarował mi na dzisiejszy bal debiutantek.
Włożyłem ubranie, zatrzymałem się przy składziku i wcisnąłem skręta, skonfiskowanego w zeszłym tygodniu dziewczynie mojego brata Reeda mającej obsesję na punkcie robienia selfie, do zewnętrznej kieszeni walizki Gideona, którą zabierał w delegacje. Mały prezencik dla ochrony lotniska. A ludzie mówią, że nie umiem się dzielić.
Gideon w końcu wyszedł, aby dotrzeć na bal swojej córki, a ja bez wahania zakradłem się do jego gabinetu, aby go przetrząsnąć. Osiem lat temu, kiedy moja rodzina wprowadziła się do domu znajdującego się na terenie posiadłości Winthropów, obrałem sobie za punkt honoru, aby wejść w posiadanie każdego klucza, każdego kodu i każdego sekretu trzymanego w tej rezydencji.
Mama zarządzała domem, a tata dbał o tereny wokół. Podrobienie kluczy to była bułka z masłem. Ale zdobycie hasła do sejfu w gabinecie wymagało stworzenia wiarygodnej gry, w której wzięli udział Reed i jego najlepsza przyjaciółka, a zarazem córka Gideona Emery.
Wpisałem kod do sejfu i przejrzałem jego zawartość. Paszporty, akty urodzenia i karty dostępu do klubów. Nuda. W biurku nie znajdowało się nic ciekawego poza dokumentacją pracowniczą. Wyszarpnąłem górną szufladę z szyn i pomacałem pozostawiony przez nią otwór.
Gdy już miałem kończyć rewizję, moje palce otarły się o gładką skórę.
Pociągnąłem za taśmy i odkleiłem przedmiot od ściany biurka. Kiedy uniosłem go do światła, na okładce dziennika nie zobaczyłem żadnego nazwiska, marki ani loga.
Przejrzałem go i natrafiłem na rzędy liter i numerów. Ktoś sporządził drobiazgowe zapiski.
To była księga rachunkowa.
Miałem na niego haka.
To był dowód.
Zniszczenie.
Gdy kradłem przedmiot, który nie należał do mnie, nie towarzyszyło mi żadne poczucie winy, a to dlatego, że jego właściciel miał moc zniszczenia, a moi rodzice stali na linii ognia. Wychodząc z posiadłości, z księgą ukrytą w wewnętrznej kieszeni garnituru Gideona, wyglądałem jak prawdziwy mieszkaniec Eastridge.
Kiedy mama zadzwoniła, w milczeniu słuchałem jej kazania.
– Proszę cię, Nash. Tylko nie zrób dzisiaj sceny. Będziesz musiał odwieźć Reeda do domu, jeśli sprawy wymkną się spod kontroli. Dobrze wiesz, jakie są te dzieciaki z Eastridge Prep. Chyba nie chcesz, żeby twój brat miał nieprzyjemności.
W wolnym tłumaczeniu: bogate nastolatki się nawalą, narozrabiają, a winę poniesie za to chłopak w mundurku z drugiej ręki i ze stypendium naukowym. Śpiewka stara jak świat.
Mogłem wtedy się przyznać, poinformować mamę o przestępstwie Gideona.
Ale tego nie zrobiłem.
Byłem jak Syzyf.
Sprytny.
Podstępny.
Złodziej.
Zamiast oszukać śmierć, okradłem Winthropa. Tylko że moje przewinienie okazało się o wiele niebezpieczniejsze. I w przeciwieństwie do Syzyfa nie zamierzałem cierpieć wiecznej kary za swoje czyny.
Księga rachunkowa nie ważyła więcej niż przeciętna książka w miękkiej oprawie, ale ciążyła w mojej kieszeni, kiedy lawirowałem między stolikami w sali balowej Eastridge Junior Society, zastanawiając się, co zrobić ze zdobytymi informacjami.
Mógłbym przekazać ją właściwym organom władzy i zniszczyć Winthropów, ostrzec rodziców, żeby znaleźli nowe posady i sprzedali akcje Winthrop Textiles albo zachowali tę wiedzę dla siebie.
Na razie jednak postanowiłem trzymać to w tajemnicy, dopóki nie ułożę jakiegoś planu.
Zobaczyłem morze ubranych w garnitury mężczyzn i odstawionych kobiet – pochodzące z Eastridge w Północnej Karolinie kandydatki, które zostały wychowane, aby zostać typową throphy wife. Żadna z nich nie wzbudziła mojego zainteresowania.
Mimo to przesunąłem dłonią po odsłoniętych plecach jednej z takich kobiet, aby oderwać myśli od faktu, że właśnie okradłem najpotężniejszego człowieka w całej Karolinie Północnej i jednego z najpotężniejszych w Ameryce.
Katrina rozchyliła wargi na mój dotyk i wypuściła drżący oddech, na którego dźwięk Virginia Winthrop rzuciła mi lodowate spojrzenie. Siedząca przy stoliku Basil, pasierbica Katriny, agresywnie wbiła widelec w stek z białymi truflami, skupiwszy spojrzenie na moich palcach gładzących gołe plecy Katriny.
Stek przypominał mi mojego młodszego brata – był lśniący na zewnątrz, krwisty i mógł eksplodować przy najmniejszym rozcięciu. Ale to nie Basil, jego dziewczyna, z którą co chwilę zrywał i się schodził, go poharata.
Gdy tylko Reed się ogarnie i zrozumie, że Emery Winthrop jest w nim zakochana, na zawsze odda jej swoje serce.
Takie laski jak Basil Berkshire są jak stacje benzynowe. Pomagają ci napełnić zbiornik i dają siłę, aby jechać dalej, ale nie są twoim celem.
Natomiast dziewczyny w typie Emery Winthrop są twoją metą, marzeniem, na które pracowałeś, miejscem, do którego dążyłeś z uśmiechem, który widzisz za każdym razem, gdy zamykasz oczy i zastanawiasz się, dlaczego w ogóle próbujesz z innymi.
Reed miał dopiero piętnaście lat i mnóstwo czasu, by się tego wszystkiego dowiedzieć.
– Przy stole dla młodzieży jest wolne miejsce – zaoferowała Virginia, trzymając w dłoni lampkę szampana Krug Brut Vintage.
Kobieta kojarzyła mi się z posągiem Hery, który kazała mojemu tacie postawić pośrodku labiryntu z drzew na terenie posiadłości Winthropów.
Virginia miała blond włosy, proste jak druty, sięgające ramion. Lśniące kosmyki falowały, kiedy kiwnęła głową na stolik, przy którym siedziała jej córka. Córka zaś wyglądała jak skóra zdjęta z matki. Jednak Emery wykazywała przejawy osobliwych zachowań, które przebijały się przez sztywną postawę, niczym promienie słońca przeciskające się do więzienia przez szczelinę w murze.
Jej twarz była ekspresyjna. Oczy duże. Jedną tęczówkę miała szarą i dało się to dostrzec tylko z bliska. Kiedyś usłyszałem, jak Virginia żąda od córki, aby ta nosiła szkło kontaktowe pasujące do drugiej, niebieskiej tęczówki.
Virginia, siedząca naprzeciwko Katriny, spojrzała na kobiety z pogardą i rzuciła w moją stronę:
– Możesz usiąść przy stole dla dzieci.
Moje palce drgnęły. Kusiło mnie, żeby zrobić Katrinie palcówkę przy „stole dla dorosłych”, żeby ją sprowokować, bo nie miałem wątpliwości co do tego, że Virginia brała udział w defraudacji swojego męża. Jeśli Gideon Winthrop był głową Winthrop Textiles, to Virginia Winthrop była szyją, która poruszała głową we wszystkich kierunkach wedle uznania.
Mimo to zapanowałem nad odruchem ręki, bo usłyszałem w głowie echo błagalnych słów mamy.
Tylko nie rób sceny.
Łatwo jej mówić.
Obróciłem się bez słowa i zająłem miejsce pomiędzy Reedem a Able’em Cartwrightem, chłopakiem, z którym dzisiaj przyszła tu Emery. Able wydawał się równie śliski co jego ojciec prawnik. Miał czarne, paciorkowate oczy i blond włosy zaczesane do tyłu, jakby dopiero co wyszedł z przesłuchania do roli sępa w podrzędnym filmie Laurence’a Huntingtona.
– Braciszku. Emery. – Kiwnąłem głową Reedowi i Emery, a potem z uniesioną brwią powiodłem wzrokiem po pozostałych osobach siedzących przy stole. Większość nastolatek, które ledwie weszły w okres pokwitania, rozpaczliwie próbowała ukryć się pod pięcioma kilogramami tapety.
Małolaty.
Zaczerwienione policzki Basil gryzły się z niemal białym odcieniem jej blond włosów. Wypsikała się perfumami do tego stopnia, że mogłaby zaczadzić całą salę. Kiedy nachyliła się w moją stronę i zachichotała w dłoń, moje receptory węchu niemal obumarły.
– Och, Nash, ale ty jesteś zabawny.
Odwróciłem się do niej plecami, efektywnie kończąc rozmowę. Przyjrzałem się Emery, która siedziała jedno krzesło dalej. Marszczyła brwi, a jej dłonie spoczywały na kolanach. Próbowała rozpakować Snickersa, starając się ukryć zakazany batonik.
Ciekawe, czy wiedziała, co knują jej rodzice.
Pewnie nie.
Mama kiedyś powiedziała mi, że ludzie są stworzeni do czynienia dobra.
„Bycie uczciwym, zadowalanie innych i szerzenie radości leży w ludzkiej naturze”, mawiała.
Słodka, naiwna Betty Prescott.
Córka pastora, która w trakcie dorastania poświęcała wolny czas na studiowanie Biblii, a potem wyszła za ministranta. Żyłem w prawdziwym świecie, gdzie bogate dupki ruchają biednych – w dupę, bez poślizgu – i jeszcze każą sobie za to dziękować.
A ojciec Emery? Dbał o pozory. Brał udział w galach charytatywnych, zgłaszał się do pomocy w wolontariatach, porażał promiennym uśmiechem. Myślałem, że Gideon jest inny. Jak bardzo się myliłem.
Natomiast Emery Winthrop... Zastanawiałem się, co zrobić z księgą rachunkową spoczywającą w mojej kieszeni. Ta dziewczyna wszystko komplikowała.
Nie byłem do niej zbytnio przywiązany. Przez ostatnie osiem lat wymieniliśmy może parę zdań, ale kochałem Reeda, a Emery kochała mojego brata bardziej niż ktokolwiek.
W dzieciństwie dzieliła się z nim pieniędzmi na lunch i towarzyszyła mu na korepetycjach, na które wcale nie musiała chodzić. Po koszmarnej szkole, z której się przenieśliśmy, Reed był niemal dwie klasy do tyłu. Emery już nawet jako dziecko rozumiała, że mój brat może skorzystać z pomocy korepetytora tylko wtedy, jeśli ona zacznie udawać, że potrzebuje dodatkowych lekcji, bo jej rodzice bez wahania sypną kasą.
Gdybym zranił Emery, wyrządziłbym krzywdę również Reedowi. To prosta matematyka. Może i chowałem w sobie urazę, ale chociaż nienawidziłem Eastridge i ludzi obecnych na tej sali balowej, nie żywiłem złych emocji w stosunku do dziewczyny, która była niemal do przesady lojalna, która w wieku piętnastu lat posiadała całe pokłady mądrości, która kochała mojego młodszego brata.
– Emery – zaczęła Basil, gdy zignorowałem jej komentarz. – Słyszałam, że zawaliłaś zajęcia Schnauzera. Co za lipa.
Schnauzer. Dlaczego to nazwisko brzmiało tak znajomo?
Reed pochylił się w stronę Basil i wyszeptał tak, że wszyscy go słyszeli:
– To nie było miłe, kochanie. – Miał silny akcent, charakterystyczny dla Karoliny Północnej, i jakimś cudem jeszcze bardziej pogorszył sytuację.
– Słyszycie ten dźwięk? – Emery przekrzywiła głowę na bok i zmarszczyła brwi, udając koncentrację.
Able przysunął się do Emery.
– Jaki?
– To irytujące bzyczenie.
– Brzmi jak upierdliwy komar – stwierdziłem. Pochyliłem się nad Cartwrightem, żeby wyciągnąć minisnickersa z palców Emery i wrzuciłem go do ust.
– Nie, to nie to. – Podziękowała mi z błyskiem w oczach i przelotnie zasalutowała na znak solidarności, a potem odwróciła się w stronę Basil. I zadała cios ostateczny. – To tylko Basil.
Dziewczyna drgnęła, jakby ją spoliczkowano, a ja w tym momencie przypomniałem sobie, kim jest Schnauzer, i postanowiłem uciąć wszelkie brednie, które miały paść z jej ust.
– Czy Dick Schnauzer to nie ten nauczyciel zaawansowanej chemii? Ten skurwiel, który wymaga loda w zamian za piątkę? A ci, którzy tego nie robią, cóż... – Uniosłem brew, przyglądając się Basil. – Hej, a ty przypadkiem nie dostałaś piątki?
Basil przeniosła wzrok na Reeda. Czekała, aż zacznie jej bronić. On natomiast spojrzał na mnie, potem na Basil i Emery, a na jego twarzy malowała się taka bezradność, że zacząłem wątpić, czy w ogóle jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Ale może czuwała nad nim jakaś siła wyższa, bo w tym momencie do naszego stolika podeszła Virginia.
Przesunęła wzrokiem po nietkniętej zupie z kopru włoskiego na zimno, jakby urągała jej umiejętnościom jako przewodniczącej Eastridge Junior Society. I może tak było, bo żadna zdrowa na umyśle osoba nie spojrzałaby na menu i nie powiedziała: „Proszę zaserwować chłodnik z kopru włoskiego”.
– Emery, kochanie. – Odwróciła się do swojej córki i założyła luźny kosmyk włosów za jej ucho. Virginia zatrudniła ekipę stylistów, aby zmienili Emery na jej podobieństwo, niczym w sequelu Inwazji porywaczy ciał.
Zanim wyjechałem z Eastridge na magisterkę, mieszkałem w domu razem z moją rodziną przez wiele lat, od pierwszego roku w Eastridge Prep aż po czteroletnie studia na stanowej uczelni, na które jeździłem autobusem, żeby zaoszczędzić pieniądze.
Miałem więc mnóstwo czasu, by zaobserwować trwające godzinami zabiegi depilowania, upiększania i farbowania Emery tak, aby zmienić córkę w samą siebie... czy co tam dla niej zaplanowała. Może chciała, aby elita Eastridge doprowadziła ją na skraj wytrzymałości.
– Tak, mamo? – Emery nie spojrzała na Virginię z miłością, tylko rezygnacją. Tak samo jak patrzy się na policjanta, który zatrzymuje cię za to, że przekroczyłeś limit prędkości o jedenaście kilometrów. Pogarda odziana w uprzejmość.
Przysięgam, Reed wyhodował jaja dopiero po spędzeniu wielu lat w towarzystwie Emery.
– Bądź tak dobra i pobiegnij dla mnie do gabinetu. – Virginia oblizała kciuk i odgarnęła splątany kosmyk z czoła córki. – Potrzebna mi jest tiara na koronację debiutantki roku.
Debiutantka roku. Jakby ktoś potrzebował takiego tytułu.
Emery przeskoczyła wzrokiem od Reeda do Basil. Jej wahanie było tak wyraźne, że nie zdołałem powstrzymać śmiechu. Zmierzyła mnie gniewnym wzrokiem, a potem zwróciła się do matki.
– A nie możesz poprosić kogoś z obsługi?
– Och. – Virginia cmoknęła z dezaprobatą i złapała się za perły uciskające jej szyję. – Nie bądź niemądra. Przecież nie powierzyłabym kodu do sejfu komuś z obsługi.
– Ale...
– Emery, czy naprawdę mam cię wysłać do panny Chutney na zajęcia z etykiety?
Panna Chutney była kobietą, która szkoliła dziewczęta z Eastridge i zmieniała je w szanowane obywatelki miasta, wykorzystując w tym celu metody zakrawające na znęcanie się. Co prawda nie zostawiała na kursantkach siniaków, ale krążyły plotki, że chodziła z linijką i smagała je po nadgarstkach, szyjach i innych wrażliwych częściach ciała, które mogła dosięgnąć.
Able odsunął krzesło od stołu.
– Ja po nią pójdę.
– Cóż za wspaniały pomysł! – zachwyciła się Virginia. – Able będzie ci towarzyszyć, Emery. No już, zmykaj. – Twarz Virginii wydawała się niemal zamrożona, jak u kogoś, kto przesadził z botoksem.
W oczach Emery zapłonęła irytacja. Szare oko pociemniało, niebieskie się rozjaśniło. Wymamrotała kilka słów, których nie zrozumiałem, ale wyczułem w nich złość. Przez sekundę wydawało mi się, że mnie zaskoczy.
Jakaś część mnie chciała, aby ta dziewczyna wzbudziła we mnie zdumienie, dzięki czemu odzyskałbym wiarę w świat, w którym ludzie tacy jak Gideon mogli wykorzystywać osoby pokroju Hanka i Betty Prescottów.
Niestety Emery odsunęła krzesło i pozwoliła, by Able złapał ją pod ramię, jakby żyła w osiemnastym wieku i potrzebowała eskorty. Opór wyparował z jej spojrzenia.
W tym momencie zupełnie nie przypominała ośmiolatki, która przyłożyła Ableʼowi w twarz za to, że ukradł Reedowi lunch.
Znudzony obserwowałem, jak Emery podporządkowuje się woli Virginii.
Była taka sama jak reszta mieszkańców tego pieprzonego miasta.
Rozdział drugi
Emery
Czasami miałam wrażenie, że Eastridge wcale nie jest małym, zamożnym miasteczkiem w Karolinie Północnej, tylko jednym z kręgów piekła Dantego. Problem z tą teorią był taki, że jego mieszkańcy nie mieli na sumieniu tylko jednego grzechu. W swojej demoralizacji byliśmy wprost nieograniczeni.
Pożądanie.
Łakomstwo.
Chciwość.
Gniew.
Przemoc.
Oszustwa.
Zdrady.
Nawet herezje, bo – bądźmy szczerzy – większość mieszkańców mogła nazywać się chrześcijanami, ale z pewnością się tak nie zachowywali, gdy patrzyli z góry na drugą połowę miasta i odmawiali im pomocy – na tych mieszkańców, którzy wciąż spali w domach uszkodzonych po huraganie, który nawiedził te tereny dwa lata temu, a z pieniędzy zarobionych w fabryce wyrobów włókienniczych mojego ojca płacili za jedzenie.
Weźmy za przykład dzisiejszy wieczór. W trakcie takiego wydarzenia prezentowano debiutantki społeczeństwu, ale wszyscy żyliśmy w tym mieście od urodzenia. Bal był nam tak potrzebny jak marny plik banknotów.
Z barku mojego ojca niemal spadła butelka bourbonu, ale Able złapał ją w ostatniej chwili i uniósł, jakby chciał ją osuszyć.
– Mogę się napić?
– Rób, co chcesz – wymamrotałam i pochyliłam się, żeby dosięgnąć sejfu znajdującego się na ścianie za biurkiem.
Nie byłam pewna, czy to gabinet mamy, czy taty, bo rodzice zatopili swoje szpony w całym mieście. Podlegało im nawet stowarzyszenie Eastridge Junior Society, które powstało z ramienia miejscowego country clubu.
Able wziął spory łyk alkoholu, a ja wydusiłam kombinację cyfr, które matka wyszeptała mi na ucho kilka minut temu. Usłyszałam kroki, a zaraz potem wyczułam na plecach ciężką rękę.
Odepchnęłam ją.
– Hej, właśnie wpisuję kod. Odwróć się.
Zaklęłam, bo ciąg cyfr okazał się błędny. Spróbowałam jeszcze raz.
Opróżnił butelkę jak student na pierwszej imprezie.
– Daj spokój, Em, nie bądź taka.
Able, mający głos jak Adam Sandler w Małym Nickym, nie mógł znaleźć sobie dziewczyny i wcale się nie dziwiłam. Towarzyszył mi na dzisiejszym wydarzeniu, ponieważ jego ojciec był prawnikiem mojego taty, a ostatnio walka z każdym absurdalnym żądaniem mojej matki męczyła mnie tak bardzo, że zaczęłam ulegać.
„Pofarbuj włosy, aby pasowały kolorem do moich”.
„Może jakiś zabieg pomoże ci pozbyć się tego nadmiarowego tłuszczyku”.
„Zabierz Ableʼa Cartwrighta na bal”.
„Bądź tak dobra i pójdź po tiarę”.
Ta ostatnia prośba była chyba najrozsądniejszą, jaką ostatnio usłyszałam.
Ugryzłam się w język i wykonałam polecenie, ponieważ aby zrealizować swoje plany na studia i karierę w branży modowej, potrzebowałam pieniędzy. A matka, jako właścicielka mojego funduszu powierniczego, mogła przez to zrobić ze mną, co tylko chciała.
Stosowałam jednak formę cichego buntu, który był dla mnie jak chleb powszedni. Wkładałam poplamioną sukienkę. Używałam widelczyka do ciasta zamiast tego do ryby. Mamrotałam pod nosem w nieodpowiednich momentach. Słowem – wszystko, aby żyłka na skroni matki zaczęła pulsować.
– Mam na imię Emery – poprawiłam, przeklinając w duchu matkę, która dobierała mi nawet znajomych. – Nie patrz.
– Dobra. – Przewrócił oczami. Już czułam alkohol dobywający się z jego ust. – Do kitu ta impreza.
Tylko go nie zadźgaj.
Odgarnęłam włosy z twarzy i spróbowałam jeszcze raz wystukać cyfry.
„Kod to data twoich urodzin, kochanie”.
Powinnam była się domyślić, że moja matka nawet nie pamięta, kiedy się urodziłam.
– To bal debiutantek, Able. – Wpisałam dzień urodzin taty, ale ekran dwukrotnie błysnął na czerwono, jakby ze mnie drwił. – Z założenia nie chodzi tutaj o dobrą zabawę.
Tata nazywał to „koniecznym networkingiem”, a w jego oczach czaiło się współczucie, kiedy obserwował fryzjerkę próbującą okiełznać moje włosy techniką, którą z pewnością stosowano na dzikich zwierzętach.
Mama nawet nie zadała sobie trudu, żeby rzucić w moją stronę nieszczerymi przeprosinami, a zamiast tego przypomniała stylistce, żeby pozbyła się moich „okropnych” czarnych odrostów i dodała więcej refleksów, aby mój odcień idealnie pasował do jej.
– Emery – jęknął Able. W końcu udało mi się wpisać poprawny kod, urodziny mamy, i wyciągnęłam tiarę wraz z aksamitną szkatułką. – Urwijmy się stąd. Moi rodzice będą tutaj, zajęci resztą nudziarzy z Eastridge. – Nachylił się, a jego alkoholowy oddech owiał mój policzek i szyję. – Będziemy mieć dla siebie całą moją rezydencję...
– Chcesz powiedzieć: rezydencję twojego ojca? – Wyprostowałam się, gdy dotarło do mnie, jak blisko stanął Able. – Możesz wrócić do domu. Ja muszę zostać.
Mój umysł nawiedził obraz palców Basil zaciskających się na udzie Reeda. Jedliśmy tylko zupę. Jak można kogoś obściskiwać, konsumując chłodnik z kopru włoskiego? Nie powinnam zostawiać mojego przyjaciela z tą psychopatką.
– Maleńka...
– Emery. – Pokręciłam głową. – Mam na imię Emery. Nie mów do mnie Em, maleńka ani Emery jęczącym głosem czy ze stęknięciem. Tylko Emery.
Skręciłam w lewo, żeby go ominąć, ale oparł dłonie po obu stronach mojego ciała, więżąc mnie między ramionami.
– Dobra. Już nie przesadzaj, tylko Emery.
Przez moje ciało przetoczył się krótki wybuch gniewu. Odepchnęłam go jednak na bok tak szybko, jak się pojawił.
– Odsuń się.
Nie zrobił tego.
– Rusz się – spróbowałam znowu, tym razem bardziej stanowczym głosem.
Wciąż bez skutku.
Przewróciłam oczami i próbowałam go odepchnąć, starając się zachować spokój, mimo że ważący dziewięćdziesiąt kilogramów futbolista grający na pozycji wspomagającego nawet nie drgnął.
– Na pewno wydaje ci się, że to podniecające, ale wierz mi, wcale tak nie jest. Twój oddech pachnie jak gorzelnia, pachy wcale nie są lepsze, a ja wolałabym być teraz na tym pieprzonym balu niż tutaj.
Kiedy zmrużył oczy, postanowiłam przemyśleć podejście i przypomniałam sobie, jak wiele razy moja niewyparzona gęba wpakowała mnie w tarapaty. Znałam Ableʼa całe życie... nie skrzywdziłby mnie. Prawda?
– Posłuchaj – zaczęłam, rozglądając się wokół, żeby znaleźć coś, co mogłoby mi się przydać. Niestety nic takiego nie zauważyłam. – Muszę zanieść tę tiarę, bo mama się wścieknie i przyśle tu po mnie dosłownie wszystkich.
Kłamstwo.
Mamie zależało na tym, żebym poślubiła Ableʼa i urodziła mu dwójkę niebieskookich, blondwłosych dzieci. Nawet jeśli jej piętnastoletnia córka miałaby zajść w ciążę bez ślubu w gabinecie Junior Society.
Prychnęłam, udając, że wcale nie przeraża mnie bliskość Ableʼa, który zrobił krok w moją stronę i przycisnął się do mnie całym ciałem. Jego alkoholowy oddech był tak mocny, że powaliłby nawet słonia. Nie czułam nic więcej poza tym zapachem, kiedy nachylił się i niezdarnie złożył wilgotny pocałunek na czubku mojego nosa. Jego ślina spłynęła do moich nozdrzy. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam niczego równie obleśnego.
Zerknęłam kątem oka na butelkę bourbonu stojącą na barku za nim. Jej zawartość niemal sięgała dna. Modliłam się do wszelkich istniejących bóstw, by okazało się, że Able zastał ją niemal na wykończeniu. Że wcale nie był pijany jak świnia.
– To nie jest zabawne, Able.
Znowu go popchnęłam, jednak bezskutecznie. Był ode mnie prawie dwa razy cięższy. Otworzyłam usta, żeby krzyknąć, ale zakrył mi je ręką i wbił twarde krocze w mój brzuch.
Walcz, Emery. Dasz sobie radę.
Próbowałam. Zaczęłam kopać, drapać, krzyczeć, mimo że jego dłoń mi to utrudniała.
Zdesperowana zatopiłam zęby w jego ciele. Zaklął i rozluźnił uścisk na tyle, że udało mi się wyrwać. Zrobiłam jednak tylko dwa kroki, bo owinął rękę wokół mojego brzucha i przyciągnął mnie do siebie.
Za odsłoniętymi plecami wyczułam twarde jak granit mięśnie. Zaciągnął mnie do biurka i popchnął. Z całej siły zaparłam się dłońmi o mahoniowy blat, żeby nie obić sobie czoła. Ale to nic nie dało.
Zakręciło mi się w głowie i zobaczyłam gwiazdki przed oczami. Able rozerwał mi sukienkę na plecach i zaczął zasypywać moje ciało odstręczającymi, mokrymi pocałunkami.
Gdy udało mi się odzyskać oddech, zaczęłam rozważać wołanie o pomoc, ale znajdowaliśmy się w zbyt ustronnym miejscu, by ktoś mnie usłyszał, a poza tym pewnie znowu zakryłby mi usta.
Postanowiłam zmienić taktykę i zaczęłam błagać.
– W usta.
– Hm?
Przesunął językiem wzdłuż mojego kręgosłupa.
– Pocałuj mnie w usta.
Able odwrócił mnie i naparł erekcją na mój brzuch.
– Emery Winthrop. Jaka chętna. Kto by pomyślał.
Pozwolił mi przeczesać swoje włosy dłońmi. Stanęłam na palcach, próbując napotkać jego usta. Z jękiem przyłożył jedną rękę do moich pleców, a drugą próbował rozpiąć spodnie.
Złapałam go za trzęsące się palce i odsunęłam na bok, żeby zsunąć mu spodnie. Gdy zatrzymały się na wysokości kostek wraz z bokserkami, z całej siły kopnęłam go w jaja.
Na jego twarzy odmalował się wyraz szoku. Wykorzystałam okazję, by zadać kolejny cios kolanem. Nie chciałam być jak ta typowa dziewczyna z horroru, która umiera, bo nie ma w sobie odwagi, żeby zadać ostateczny cios. Nie poczekałam, by zobaczyć, jak Able osuwa się na podłogę.
Zrzuciłam na niego krzesło i podciągnęłam rozdartą suknię, żeby rzucić się sprintem w stronę korytarza. Ledwie udało mi się przekroczyć próg, wpadłam na coś twardego.
Emery, tylko ty mogłabyś wpaść na ścianę, uciekając przed gwałtem, skarciłam się w myślach.
Uczepiłam się tego, co się dało, aby odzyskać równowagę. Moje palce prześlizgnęły się po materiale guanashina i bez wahania chwyciłam za czyjś garnitur.
– Spokojnie, tygrysie.
Na dźwięk głosu Nasha zalała mnie ulga. Zamrugałam, żeby pozbyć się łez i wyostrzyć obraz. Niespiesznie, a przynajmniej w moim mniemaniu, zszywałam w umyśle jego obraz niczym patchworkową narzutę.
Nash Prescott był niczym perełka ze sklepu z używaną odzieżą, wyświechtana i sprana, mimo to nosząca ślady dawnej świetności. Oglądał świat oczami zmęczonymi gniewną walką. Na jego twarzy odznaczała się pogarda do całego Eastridge, która postarzała jego rysy i naznaczała je gniewem, tak że na ogół musiałam odwracać wzrok.
Kobiety z naszego miasta zachwycały się jego martwym spojrzeniem, aroganckim uśmiechem i aurą męskości, która roztaczała się wokół niego jak zapach drogiej wody kolońskiej. Kiedy ja jednak na niego patrzyłam, widziałam coś smutnego. Bezcenną koszulę z plamą, której nie da się sprać.
W mojej opinii był to komplement. Było coś pociągającego w osobie, która postrzegała świat takim, jaki jest. Nawet jeśli nie widział w nim piękna, dostrzegał prawdę. A przez to, że owa prawda była podszyta brzydotą i wadami, na ogół trudno mi było na niego patrzeć.
A jednak w chwili największej słabości nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Nieskrywana furia sprawiła, że złotobrązowe oczy Nasha przybrały odcień zieleni. Kojarzyły mi się z aragonitem i szmaragdem, które toczyły walkę o dominację, jednak żaden z nich nie wygrywał. Orli nos i pełne usta nadawały mu takiego piękna, że wydawał się wręcz nietykalny. Nie potrafiłam oderwać rąk od jego ramion, nawet gdybym chciała.
Kruczoczarna czupryna sterczała we wszystkich kierunkach, jakby nie zadał sobie trudu, aby ją okiełznać. Włosy zostały przycięte krótko po bokach, ale dłuższa góra układała się w jedwabiste dzikie fale.
Cafuné, pomyślałam. Ogarnęło mnie zażenowanie, gdy dotarło do mnie, że to wyszeptałam.
Cafuné – gładzenie włosów ukochanej osoby.
Słowo przetoczyło się przeze mnie niczym trzęsienie ziemi, nagłe i nieprzewidywalne, aż rozwaliło moje popękane fundamenty.
To nie miało sensu.
Patrzyłam przecież na niewłaściwego Prescotta.
– Twoja mama wysłała nas po tiarę – wyjaśnił stojący obok brata Reed.
Reed. Mój najlepszy przyjaciel. Czczony przez szkołę rozgrywający. Niebieskooki, blondwłosy typowy chłopak z Południa z uroczym akcentem i sympatycznym uśmiechem. No i te dołeczki w policzkach, które pojawiały się za każdym razem, gdy jego usta rozciągały się w uśmiechu.
Reed tu był, a ja poczułam się bezpieczna.
Czas przyspieszył tak gwałtownie, że zrobiłam krok w tył. Miałam wrażenie, jakby upłynęła godzina, odkąd wpadłam na Nasha, ale najpewniej minęło zaledwie dziesięć sekund. Nash przyglądał mi się uważnie, a ja przypomniałam sobie słowa Reeda.
Mama wysłała ich po tiarę.
Nie po mnie.
Nie odpowiedziałam.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Czy to był ten rodzaj prawdy – tej brzydkiej prawdy – którą dostrzegał Nash i która wywoływała u niego to permanentne niezadowolenie? Przez chwilę wyobraziłam sobie swoją ucieczkę. Żadnego Eastridge Prep. Żadnej przyszłości na uniwersytecie Duke i w świecie mody.
Nash milczał. Beznamiętnym wzrokiem wodził po moim ciele – rozwalonej fryzurze, tuszu spływającym po policzkach, rozdartej sukni w kolorze brudnego różu, który podobał mi się, kiedy opuszczałam dom, ale teraz wydawał się przygnębiający.
Tacenda.
Nieprzenikniony.
Tajemny.
Mamrotałam pod nosem ukochane słowa, żeby się uspokoić. Pozwoliłam im ukształtować się na języku, ale wypuściłam je w świat, który właśnie legł w gruzach.
Zaciskałam palce na koszuli Nasha, która – jak zauważyłam – wcześniej należała do mojego ojca, i nie chciałam puścić. Nawet kiedy rozdarta sukienka odsłoniła piersi.
– O Boże, Em. – Reed wyciągnął rękę, żeby poprawić mi gorset.
Cokolwiek zrobił, żeby materiał nie ześlizgnął się ponownie, wciąż nie mogłam puścić ręki Nasha.
– Emery – poprawiłam Reeda. W moim głosie słyszałam spokój, którego wcale nie czułam. Obojętność, której tak rozpaczliwie szukałam.
Gdzieś w głębi umysłu pamiętałam, że Reed zawsze zwracał się do mnie Em.
To było normalne.
Byłam bezpieczna.
Jesteś Em.
Emery.
Wszystko jest w porządku.
– Emery? – Troska w głosie Nasha wydawała się prawdziwa.
Uchwyciłam się jej kurczowo, tak jak moje dłonie uczepiły się jego garnituru. Garnituru mojego ojca. Wciąż pachniał jak tata, połączeniem drzewa cedrowego i sosny, wonią, która działała jak balsam na moje nerwy. Przycisnęłam twarz do koszuli i zaciągnęłam się zapachem taty, ale wyczułam przebijający się zapach Nasha Prescotta.
Cytrusy. Piżmo. Odurzającą wanilię, która powinna wybrzmiewać kobieco, ale wcale tak nie było. W moich racjonalnych myślach zapanował chaos, który odebrał mi głos. Nie mogłam się odezwać. Dlatego skupiłam się na zapachu Nasha, mimo że pragnęłam w tym momencie schować się pod kołdrą, żeby uciec przed upokorzeniem, i nigdy stamtąd nie wychodzić.
– Emery – zaczął znowu Reed, a za mną rozległ się trzask zamykanych drzwi.
Skrzywiłam się i zwiesiłam głowę, przygotowując się na cios.
Przestań, rozkazałam sobie. Able cię nie uderzył. Rozerwał ci sukienkę, dotykał twojego ciała, przyparł cię do biurka, ale nie pobił.
Otrząsnęłam się z myśli, kiedy usłyszałam jęk chłopaka. Obróciłam się w chwili, gdy zapinał spodnie, chwiejąc się z boku na bok. Oderwałam się od Nasha.
Wypełnił mnie gniew, pulsował moimi żyłami, aż zaświerzbiła mnie ręka, aby oddać Ableʼowi. Musiałam go uderzyć. Popchnąć go. Pozbawić go godności. Zawstydzić go tak, jak on mnie. Ciekawe, jak wyglądałabym w pomarańczowym kombinezonie, odsiadując wyrok dwudziestu lat. Mimo to i tak się na niego rzuciłam.
Pokonałam dzielącą nas przestrzeń i uderzyłam Ableʼa w twarz. Dwukrotnie. Nash stanął przede mną i złapał mnie za rękę, kiedy zamierzyłam się po raz trzeci.
Bez słowa wyciągnął coś z marynarki, tak szybko, że mignęła mi tylko brązowa skóra, i wcisnął to do kieszeni spodni, a potem zdjął marynarkę od garnituru mojego ojca i założył mi ją na ramiona. Jeszcze nigdy nie czułam się bardziej bezbronna niż w tym momencie.
– Zabierz ją do domu, Reed.
Nash wcisnął bratu do ręki kluczyki swojej hondy z lat dziewięćdziesiątych i zacisnął jego palce, kiedy ten nie chciał ich wziąć. Reed twierdził, że ten samochód jest chyba jedyną rzeczą, z którą Nash czuje się związany. Teraz nie sprawiał takiego wrażenia, kiedy bez wahania oddał brelok bratu.
Stojący za Nashem Able próbował się odsunąć i wymknąć, ale starszy Prescott złapał go za koszulę i przyciągnął do nas.
– Nash – ostrzegł Reed, w jego oczach płonęła taka złość i gwałtowność, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
Ucieszyła mnie ta zaciekłość, chociaż jakaś część mnie bała się, że przez to za bardzo przypominał swojego brata – chłopaka, który zakradał się do mojej kuchni po kostki lodu na posiniaczone pięści i podbite oczy.
– Żałuj, że nie widziałaś tego drugiego – powtarzał zawsze Nash z bezczelnym uśmiechem, a potem znikał, a ja musiałam się szczypać, żeby sprawdzić, czy nie miałam halucynacji.
Byłam zbyt przerażona, żeby na niego naskarżyć. Nawet pokusa zjedzenia miski lodów bez wzbudzania matczynego gniewu nie mogła zaciągnąć mnie z powrotem do kuchni. Zaprzestałam więc nocnych wycieczek do lodówki, aż do dnia, gdy Nash został aresztowany i Reed powiedział mi, że Betty Prescott kazała mu obiecać, że już nigdy więcej nie wpakuje się w kłopoty.
I dotrzymał słowa. Mogłam więc znów w spokoju jeść słodycze, a kostki lodu nie były już skażone krwią Nasha Prescotta. Poza tym od tamtego momentu aż do dziś ani razu nie rozmawiałam z Nashem, choć tych kilka wymienionych dzisiaj zdań nie można nazwać rozmową.
– Zabierz. Ją. Do. Domu. – Nash spojrzał wyzywająco na brata. Minęły trzy sekundy, aż ten młodszy w końcu ustąpił.
Wypuściłam wstrzymywany oddech, przestraszywszy się tym, co Nash mógłby zrobić Reedowi, gdyby ten się nie podporządkował, ale nie zostałabym tutaj, aby się dowiedzieć. Podobała mi się twarz Reeda taka, jaka była, bez połamanych kości.
– Dobra. – Rzucił Ableʼowi ostatnie spojrzenie. – Niech ci będzie.
Kiedy Reed złapał mnie za palce, odetchnęłam głęboko. Uczucie dławienia zniknęło, ale zastąpiło je inne – jakby ktoś złapał mnie za serce i zatopił w nim pazury.
– Nic mi nie jest – zapewniłam Reeda.
Kłamałam.
Wiedziałam, co to za uczucie.
Rozdział trzeci
Emery
Miłość.
To głupie, że ludzie gonią za czymś tak kapryśnym. Za uczuciem, które jednego dnia jest, a następnego może go już nie być.
Miłość kojarzyła mi się z samochodem Nasha – poobijanym po poprzednim właścicielu, zadbanym przez obecnego, ale i tak czekającym na nieuchronne porzucenie na jakimś złomowisku w Karolinie Północnej.
Terapeutka, do której matka wysłała mnie, gdy miałam jedenaście lat i przyłapałam Virginię stojącą nieco zbyt blisko wujka Balthazara, powiedziałaby, że znowu za bardzo analizuję życie. Mama zapłaciła jej również za dyskrecję. Usłyszałam tę rozmowę, kiedy wracałam z łazienki.
To i tak było bez sensu.
Gdybym poinformowała tatę, to nic by nie dało. Pokojówki plotkowały na temat kłótni moich rodziców i twierdziły, że tata zostawi ją, gdy tylko skończę liceum. Wierzyłam im. Rodzice rzadko ze sobą rozmawiali, a gdy już się to zdarzało, ich rozmowy dotyczyły głównie interesów.
W trakcie sesji terapeutka twierdziła, że wuj Balthazar jest ucieleśnieniem demonów dręczących mój umysł. Natomiast matka miała być rzekomo analogią dla siły. Siły! Co za bzdura.
A bliskość pomiędzy wujem Balthazarem i moją matką? Według certyfikowanej terapeutki doktor Dakoty Mitchum: siła pokonująca moje demony.
Tata był strategiem. Potrafił przewidzieć ruchy przeciwnika niczym mistrz szachowy i odpowiadał na nie z brutalnością, której mu zazdrościłam. Wnioskowałam, że jeśli będę za bardzo przeciwstawiać się matce, zanim rozwiedzie się z tatą, doprowadzę do efektu motyla. Dlatego trzymałam gębę na kłódkę, chodziłam na sesje terapeutyczne i zastanawiałam się, jak doktor Mitchum zinterpretowałaby Igrzyska śmierci.
Ale muszę przyznać, że jednak czegoś nauczyłam się od swojej terapeutki. Powiedziała mi, że muszę znaleźć ujście dla mojego kreatywnego umysłu. Oraz dla emocji. Zasugerowała rysowanie. Ja wolałam kompromitować ludzi publicznie.
Drukarka do koszulek, którą dostałam od mojego taty na szóste urodziny, leżała zapomniana na samym końcu szafy. Wyciągnęłam ją wtedy, starłam z niej grubą warstwę kurzu i wydrukowałam koszulkę z logiem Winthrop Textiles i napisem: „Horyzontalne niedziele”. Kiedy mama zapytała, co to znaczy, wmówiłam jej, że to kapela, o której nigdy nie słyszała.
Te koszulki stały się moim sposobem na radzenie sobie z życiem, a wkrótce potem również sposobem Reeda na pomaganie mi w radzeniu sobie. Adekwatny sposób jak na księżniczkę największego w Karolinie Północnej imperium włókienniczego. Matka nie miała o tym pojęcia. Nie znosiła jednak T-shirtów i zakazała mi opuszczać dom w czymkolwiek, co nie miało designerskiej metki.
Natomiast tata... mój genialny, zaangażowany tata zawsze zauważał koszulkę dnia i domyślał się, że coś mnie męczy.
– Gotowa? – Reed pomachał białą koszulką jak flagą, zakrywając jej przód. To był mój ulubiony model pochodzący z fabryki taty, miękki i komfortowy. Nosząc ją, miałam ochotę wtulić się w Reeda i obejrzeć straszny film.
Zdjęłam zniszczoną sukienkę i włożyłam świeżo zadrukowaną koszulkę. Siedziałam na łóżku z kolanami przy klatce piersiowej, zakrywając słowa, które umieściłam tam zaledwie dziesięć minut temu.
W trakcie drogi powrotnej do domu wyparowała ze mnie cała adrenalina i przez resztę czasu udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w duchu miałam ochotę cofnąć czas i sprawić, że Able Cartwright mi za to zapłaci.
Byłam bardzo pamiętliwa. Chowałam urazy głęboko i pielęgnowałam je niczym ukochane zwierzątko, zawsze pamiętałam, by je karmić, zapewniać mu rozrywkę i dotrzymywać towarzystwa. Potrzebowałam zemsty, w przeciwnym razie będę obsesyjnie rozmyślać o dotyku Ableʼa w najmniejszych szczegółach.
Reed wyłączył drukarkę i rozpiął koszulę. Udałam, że odwracam wzrok od wyrzeźbionego ciała, którego nie powinien mieć żaden chłopak w jego wieku, i z zamkniętymi oczami czekałam, aż włoży T-shirt.
– Jestem gotowa. – Przeczesałam palcami splątane włosy i zsunęłam się z łóżka, zakrywając dłońmi klatkę piersiową.
Dopadła mnie potrzeba, by przewrócić oczami w reakcji na naszą dziecinną zabawę, którą często prowadziliśmy, ale tego nie zrobiłam, bo przerażała mnie myśl, że kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy to się skończy. Chciałam robić koszulki z Reedem, nawet kiedy będę już stara i siwa.
– Jeden... dwa...
Na trzy z wyćwiczoną synchronizacją odwrócił koszulkę, a ja opuściłam ramiona. Wybuchnąwszy śmiechem, rzuciliśmy się na łóżko jak do robienia aniołków na śniegu, zachwyceni tym, że wydrukowaliśmy dokładnie to samo zdanie.
Able Cartwright ma małego fiuta.
To było zabawne, ale nie aż tak. Wiedziałam jednak, co mój przyjaciel próbuje osiągnąć – w jedyny znany sobie sposób odciągał moje myśli od tego, co się wydarzyło. Doceniałam starania, ale drżenia moich palców nie uspokoi nic poza cierpieniem Ableʼa.
– Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Reed – wyrwało mi się z westchnięciem. Powinnam była zachować to wyznanie dla siebie.
Czekałam na falę wyrzutów sumienia, ale one nie nadeszły.
Za to pojawiło się coś, co poczułam wcześniej. Nie odważyłam się tego nazwać, chociaż popchnęło moją rękę w kierunku Reeda. Nasze palce otarły się o siebie. Szybko jednak zabrałam rękę i strzepnęłam paproszek z ubrania, udając, że to tylko przypadek.
Brawo za subtelność.
Reed przewrócił się na brzuch i przyjrzał mojej twarzy. Jego złote loki pasowały do moich, chociaż jego były naturalne, i miał dwoje niebieskich oczu, a nie tak jak ja – jedno. Miałam ochotę przesunąć palcami po jego powiekach, zamknąć je i pocałować każdą z nich.
Silna wola nigdy nie była moją mocną stroną, ale z Reedem nie miałam innego wyjścia, bo stawka była zbyt wysoka. Mimo że pragnęłam go przytulić, pieścić i całować.
Złapał za kosmyk moich włosów i końcówką połaskotał mi policzek.
– Dobrze się czujesz, Em?
Pociągnęłam go za ucho, żeby przestał, i przez chwilę chciałam zignorować pytanie, ale się rozmyśliłam. Wiedziałam, że będzie drążyć, aż uzyska odpowiedź.
Rodzina Prescottów była bardzo nieustępliwa.
Betty mogłaby przesłuchiwać terrorystę uzbrojona w szeroki uśmiech z diastemą i szarlotką domowej roboty.
Łagodne oczy Hanka zmuszały do wyznań.
Reed nigdy nie usłyszał słowa „nie” w swoim życiu.
A Nash... cóż, Nash był, jaki był. Wystarczyło, że oddychał, a ludzie stawali na rzęsach, żeby go zadowolić. Posiadał charyzmę, której nie dało się kupić za pieniądze.
– Owce lgną do sympatycznych ludzi. I nie jest to cecha, której można się nauczyć, tylko trzeba się z tym urodzić – wyjaśniła mi kiedyś matka po tym, jak Basil zaprosiła na swoje dziesiąte urodziny wszystkie osoby z naszej klasy poza mną. Spojrzała wtedy na mnie z góry i dokończyła z rozczarowaniem: – Ja jestem lubiana. Ty nie. Ja przewodzę Junior Society, a ty jesteś wyrzutkiem. Może lepiej naucz się, jak być owcą.
Istnienie Nasha podważało teorię mojej matki. Był jednocześnie niesympatyczny i miał w sobie pewien magnetyzm. Do dupy z owcami. Kiedy dorosnę, chcę być taka jak on.
– Wszystko w porządku? – powtórzył Reed.
Nie.
Tak.
Sama nie wiedziałam. Fizycznie było okej. Natomiast jeśli chodzi o psychikę... Czułam się nieco roztrzęsiona i łaknęłam krwi. Tylko że Reed był z natury pacyfistą i nie wiem, co by zrobił, gdyby dowiedział się, czego się dopuszczę, jeśli tylko dorwę Ableʼa w swoje ręce.
Przed gabinetem adrenalina mnie spacyfikowała, ale teraz, w domu, moje ciało domagało się walki, bo w przeciwnym razie drżenie nie ustanie.
– Tak – wydusiłam w końcu. Kiedy Reed mi się przyjrzał, odgarnęłam włosy z twarzy i usiadłam. – Przysięgam. Nic mi nie jest. Nie okłamałabym cię.
Jednak przemilczenie prawdy to też kłamstwo.
Dotarło do mnie, że moje kłamstwa nawarstwiły się jak karambol na skrzyżowaniu. Jedno na drugim. Musiałam przestać. Tylko że alternatywa – czyli prawda – aż tak do mnie nie przemawiała.
– Jesteś pewna?
– Tak. Przestań pytać, Reed. – Ostentacyjnie przewróciłam oczami, spojrzałam na zegarek i wsunęłam się pod kołdrę, licząc na to, że odpuści.
Udawałam, że zasypiam, on patrzył na mnie przez chwilę, a potem dał sobie spokój. Szczerze mówiąc, Able Cartwright w ogóle mnie nie martwił. Odepchnęłam go. Powstrzymałam. Wygrałam.
Able Cartwright był jak karaluch. Być może potrzebne będzie wiele prób, aby go zgnieść, ale życie niewątpliwie go wykończy.
Każdy karaluch kiedyś umiera.
Natomiast co do drugiej rzeczy, która zaprzątała mi myśli?
Próbowałam wszystkiego, od spotykania się z innymi chłopakami, do całowania się ze Stellą Copeland w jej szafie podczas gry w siedem minut w niebie.
A mimo to i tak nie mogłam wyrzucić go z głowy.
Ta potrzeba była żywa. Głośna. Pulsowała życiem.
I nie chciałam jej zabić.
Rozdział czwarty
Emery
Nie rozumiem!
– Co się dzieje?
– Przestańcie, proszę! Błagam was.
Moje sny przerwała kłótnia. Wyciągnęłam ręce, ale natrafiłam w ciemności na puste łóżko. Reed zniknął. Miałam nadzieję, że tata nie przyłapał go na wymykaniu się z mojego pokoju. Prędzej się zadźgam, niż pozwolę, żeby Reed zapłacił za to, że mnie uszczęśliwiał.
Pod oversizową koszulkę włożyłam krótkie spodenki i z ociąganiem opuściłam łóżko. Po wyjściu na korytarz otoczyłam się ramionami i zadrżałam z zimna, przeklinając mamę, która upierała się, by ciągle utrzymywać w domu temperaturę na poziomie osiemnastu stopni.
„Tylko biedni ludzie cierpią w upale, skarbie”.
Podążyłam za głosami do salonu. Ziewnięcie zamarło mi w gardle na widok moich rodziców oraz Reeda i Nasha, którzy stali pod ścianami jak posągi w muzeum Madame Tussaud, stężali w różnym stopniu furii i niepokoju.
Posiadłość mojej rodziny łączyła ze sobą chłód marmuru z farmerskim twistem. Reed często żartował, że mój tata jest jak domek farmerski, a mama zimna jak marmur.
Dzisiaj na prowadzenie wyszedł marmur, tworzący grobowiec o barwach bieli, złota i srebra, a my byliśmy jak zmumifikowani i czekaliśmy, aż życie ruszy dalej i o nas zapomni.
Potarłam zmęczone powieki i pobieżnie przyjrzałam się scenie. Matka miała na twarzy tę samą lodowatą maskę co zawsze. Tata stał na rozstawionych nogach, onieśmielający, z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, jakby tylko czekał, aż ktoś mu podskoczy.
Pulchną sylwetką Betty wstrząsały spazmy. Hank przeskakiwał wzrokiem między żoną a Nashem, którego rozluźnione ramiona świadczyły o znudzeniu, ale instynkt podpowiadał mi, by nie dać się nabrać. Był czujniejszy niż którekolwiek z nas.
Kiedy skupiłam spojrzenie na Reedzie, włoski na rękach stanęły mi dęba. Stał zakuty w kajdanki obok brata z furią malującą się na twarzy. Aż ledwie go poznawałam.
Przed kominkiem z rękami na biodrach stało dwoje detektywów, którzy przemawiali na zmianę, dumnie obnosząc się ze swoimi odznakami. Poczułam się jak w filmie Brudny Harry, tyle że zamiast Clinta Eastwooda miałam przed oczami tanie garnitury i roztrzęsioną matkę. (Betty, nie Virginię. Moja matka wyglądała, jakby wszystko miała gdzieś).
– Reed? – Na dźwięk mojego głosu w pokoju zapadła cisza.
Detektywi równocześnie otaksowali mnie wzrokiem. Nawet nie chciałam myśleć, jak muszę wyglądać z tuszem rozmazanym po policzkach, z gniazdem na głowie, otoczona ciasno ramionami, aby ochronić się przed chłodem, i w kapciach z różowymi króliczkami, które w zeszłym roku dostałam od Reeda.
– Co się dzieje? – zwróciłam się do mojego przyjaciela. Zawiesiłam wzrok na kajdankach oplatających jego nadgarstki. – Dlaczego jesteś zakuty?
– Able trafił do szpitala. – Głos należał do Reeda, ale zupełnie tak nie brzmiał. Miałam wrażenie, że drzemie w nim furia szukająca ujścia. – Był na tyle przytomny, że zdołał poinformować policję, że go pobiłem.
Jeden z policjantów zbliżył się do Reeda.
– Czy to przyznanie się do winy? – Zawiesił wzrok na koszulce Reeda z napisem „Able Cartwright ma małego fiuta” i dotarło do mnie, że ich nie ściągnęliśmy. Fantastycznie.
Nash zasłonił brata swoim ciałem.
– To żadne przyznanie, bo ja to zrobiłem.
Ten drugi detektyw pokręcił głową, a jego włosy, zaplecione w męski koczek, podskoczyły na czubku głowy.
– Panie Prescott, mam uwierzyć, że zaatakował pan chłopca o dziesięć lat młodszego, z którym nie spędzał pan czasu, nie chodzi do tej samej szkoły, a nawet nie mieszka w tym samym mieście? Pragnę przypomnieć, że utrudnianie śledztwa jest karalne, a ofiara już wskazała napastnika.
– Nash! – Betty powiodła zrozpaczonym wzrokiem między swoimi synami. – Nie będziesz brał odpowiedzialności za coś, czego nie zrobiłeś.
– Mamo...
– Nash.
Ich walka na spojrzenia trwała pełną minutę. Napięcie zawisło w powietrzu i nikt nawet nie odważył się odetchnąć zbyt głośno. Wstałam ze spuszczoną głową, starając się bezskutecznie dopatrzeć w tym sensu. Reed nie był brutalny. Takie zachowanie było bardziej typowe dla Nasha – Basil często powtarzała, że byłby w stanie przygrzmocić człowiekowi tylko za to, że ten krzywo na niego spojrzał.
Reed był pacyfistą. Gniew wyładowywał na boisku futbolowym. Co prawda był rozgrywającym, ale nigdy nie widziałam, żeby celowo powalił kogoś na ziemię. Jego matka została naszą gosposią, a ojciec objął posadę konserwatora terenu, więc byłam na wszystkich jego meczach.
Któregoś razu na boisku rozpętała się bójka i Reed jako pierwszy wrócił na linię boczną i tam czekał, aż sytuacja zostanie opanowana. A mimo to teraz bił się dla mnie. Wróciła satysfakcja rozpierająca moją klatkę piersiową niczym balon.
– Panowie...
Tata wyszedł naprzód, wyciągnął z kieszeni cygaro i zapalniczkę. Czekaliśmy, aż przesunie ogień do końcówki i ją podpali.
Kiedy tata się odzywał, wszyscy zamieniali się w słuch. Bez wyjątku. Wystarczyło, że wypowiedział jedno słowo, a wszyscy ucichli. Nawet kiedy włożył cygaro do ust, zaciągnął się, wstrzymał dym, a potem go wypuścił.
Ci wszyscy ludzie na dzisiejszym przyjęciu byli zamożni tylko dlatego, że wzbogacili się dzięki mojemu ojcu. Wszyscy mieszkańcy miasta – posiadający pieniądze lub nie – zainwestowali w nazwisko Winthrop.
Detektywi znali mojego tatę. Wymienili spojrzenia i nawet nie odważyli się pisnąć słówkiem, gdy on się ociągał. Opuścił cygaro, pomieszczenie wypełniło się dymem.
W ciszy rozbrzmiewał stukot deszczu uderzającego o dach. Kiedyś kochałam ten dźwięk, dopóki matka nie przyłapała mnie, jak tańczyłam z Reedem w deszczu. Potem przez trzy tygodnie walczyłam z grypą, bo nie chciała dać mi leków, dopóki nie przyznałam, że dostałam nauczkę.
Tata wrócił z delegacji tydzień po moim zachorowaniu. Zbliżały się moje urodziny i bałam się, że jeśli poskarżę mu się na chorobę, każe mi zostać w domu i nie pojadę na wycieczkę do Disneylandu.
Tata wynajął cały park, a ja spędziłam noc w Space Mountain z Reedem, udając, że wcale nie mam ochoty zwymiotować za każdym razem, gdy kolejka gwałtownie się zatrzymywała.
Matka o tym wiedziała, mimo to odciągnęła mnie na bok i powiedziała: „Kara jest fundamentem tego kraju. Choroba nie jest twoją karą; jest nią cierpienie w milczeniu”.
– Jestem pewien, że się dogadamy. – Tata podszedł bliżej, rozglądając się wokół swobodnie pomimo napięcia panującego w pomieszczeniu.
Wciąż miał gęstą ciemną czuprynę, lekko siwiejącą na skroniach, co nadawało mu szlachetnego, a nie starczego wyglądu. Kiedyś żartował, że szare oko odziedziczyłam po nim, a niebieskie – po matce.
Gdy to powiedział, szare oko stało się ulubionym, ponieważ taki już był Gideon Winthrop. Potrafił wszystko zmienić na lepsze, nawet coś takiego.
– Panie Winthrop. – Detektyw z koczkiem podrapał się po spoconej skroni. – Z całym szacunkiem...
Tata wszedł mu w słowo.
– Z całym szacunkiem, ale zjawiliście się w moim domu o północy bez nakazu. – Tata wyciągnął cygaro z ust i dokończył: – Mówię wam, że zaraz rozwiążemy sytuację, a wy macie posłuchać. – Zaciągnął się dymem.
– Panie Winthrop, ktoś musi zostać dzisiaj aresztowany. – Detektyw przeniósł wzrok na koszulkę Reeda i rozkaszlał się, kiedy tata buchnął na niego oparami. – Piętnastolatek leży teraz w szpitalu ze złamanym nosem, żebrem i nogą oraz wybitym obojczykiem i ramieniem.
Moja matka zamarła, a ja z całej siły starałam się powstrzymać od podobnej reakcji.
Jasna cholera.
Reed tak go urządził?
Dla mnie?
Bum.
Bum.
Bum.
Moje policzki zaczerwieniły się na myśl o tym, jak bardzo rozszalało się moje serce. Mocniej otoczyłam się ramionami, jakbym w ten sposób mogła ochronić się przed uczuciami. Ale nie byłam w stanie.
To będzie nasze przeznaczenie – dziecięca naiwność skażona ciemnością.
– Eric Cartwright, jego ojciec, jest moim prawnikiem... – urwał, gdy zauważył, że skrzywiłam się na wspomnienie o ojcu Ableʼa. – Emery... – Rozgniewane oczy skupił na mojej koszulce, opuścił cygaro i podszedł bliżej. – Co masz napisane na koszulce?
Zrobiłam krok w tył i już zaczęłam rozważać przeprowadzkę do Erytrei i założenie morskiej farmy. Najlepiej gdzieś, gdzie nie znalazłby mnie nikt obecny w tym pomieszczeniu poza Reedem. Żywilibyśmy się krewetkami i rybami, a potem pewnie umarlibyśmy od zatrucia rtęcią przed dwudziestką. I tak byłoby to lepsze niż śmierć w wyniku upokorzenia.
– Tato. – Nieomal się wzdrygnęłam, ale mocniej zacisnęłam wokół siebie skrzyżowane ramiona. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie urosną mi cycki, bo zgniotę ich komórki, zanim zdążą się rozwinąć. – To nic takiego.
– Emery.
– Proszę.
– Emery.
Zrobiłam kolejny krok w tył i natrafiłam piętą na ścianę, bo najwyraźniej nie wiedziałam, jak stąd normalnie wyjść. Prawda była jednak taka, że nawet nie musiałam mu pokazywać koszulki.
On wiedział.
Nikomu nie umknęła furia w jego oczach. Moje ramiona zadrżały. Poddałam się nieuniknionemu i opuściłam ręce. Nie wstydziłam się tego, co mi się przydarzyło, ale nie chciałam, by to wydarzenie się za mną ciągnęło.
Kiedy dowie się jedna osoba, wkrótce będzie wiedzieć o tym całe miasto. Tak to już wyglądało w Eastridge. A tutaj ludzie zawsze, ale to zawsze obwiniają za coś takiego dziewczynę. I ponieważ niemal wszyscy licealiści zamierzali studiować w Duke razem ze mną i Reedem, już zawsze będą mnie pamiętać jako dziewczynę, która spieprzyła przyszłość Reedowi, a może również i Ableʼowi.
To był wyłącznie mój ciężar.
Tata był dobrą osobą. Na ogół rozważny, nawet do przesady racjonalny, w przeciwieństwie do większości osób o błękitnej krwi. Nie obwiniałby mnie za to. Reed też nie. Ani Betty i Hank. Nawet Nash nie upadłby tak nisko. Ale matka? I ci dwaj detektywi, których dopiero co poznałam?
Czułam się obnażona, zdradzając swoje sekrety, nawet nie odezwawszy się słowem. Powinnam była coś powiedzieć albo wytłumaczyć, że nic złego się nie stało; a jednak doceniałam teraz ciszę, bo wiedziałam, że to ostatni raz przed wybuchem mojego taty, który zaraz zniszczy Cartwrightów i najprawdopodobniej również całe miasto.
Detektywi spojrzeli na moją koszulkę i poskładali fakty do kupy. Nash i Reed jednomyślnie zasłonili mnie swoimi ciałami. Wyjrzałam zza ich pleców, ale pozwoliłam im w większości mnie zakryć.
Tata wyciągnął telefon i wybrał numer.
– Eric. Do mojego gabinetu. Ale już.
Typowy tata.
Zawsze staje za mną murem.
Miałam ochotę złapać go za ręce, zaciągnąć do parku rozrywki Harry’ego Pottera i napić się z nim piwa kremowego. Albo tańczyć w deszczu bez muzyki i zastąpić wspomnienia o Ableʼu śmiesznymi ruchami taty w stylu lat osiemdziesiątych.
Tata odwrócił się do Hanka i Betty, rzucił cygaro na podłogę, zgniótł je podeszwą buta i zignorował rozdrażniony okrzyk matki.
– Eric Cartwright już jest w drodze. W mojej opinii wasz syn nie zrobił nic złego, a Eric się ze mną zgodzi. Zarzuty nie zostaną wniesione. – Powiedział to z takim przekonaniem, że mu uwierzyłam. Poza tym nazywał się Winthrop, a w tym mieście było to największe wyróżnienie.
Detektywi nawet się nie spierali, kiedy poprosił ich, aby rozkuli Reeda i zaczekali w jego gabinecie. Zalała mnie satysfakcja. Nie zamierzałam opowiadać tacie w szczegółach o tym, co zaszło, bo nie chciałam poświęcać Ableʼowi więcej uwagi, niż na to zasługiwał, ale nie mogłam się doczekać zemsty. Opuszki dosłownie płonęły, aby go rozczłonkować, zniszczyć, zetrzeć z powierzchni ziemi.
Ciekawe, czy tak samo czuł się Nash, kiedy kroczył swoją własną ścieżką wojny, robił to, co chciał. Kiedy grał w drużynie futbolowej w Eastridge Prep, doprowadzał do bójek z zawodnikami, maskotkami drużyny i sędziami, nie myśląc o konsekwencjach. A może i o nich myślał, ale po prostu miał je gdzieś.
Często urywał się z zajęć, a potem znajdowano go za salą gimnastyczną z rękami pod koszulką jakiejś dziewczyny z ostatniej klasy. I nigdy nie zapomnę tych nocy w kuchni, kiedy stałam nieruchomo z łyżeczką lodów w ustach i obserwowałam krew kapiącą z jego pięści na podłogę, gdy bezskutecznie próbował zatamować ją za pomocą ręczników i lodu.
– Skarbie... – Mama położyła dłoń na ramieniu taty, zaciskając palce na materiale. – Gideonie, nie wygłupiaj się. Zastanów się nad tym. – Przesunęła dłońmi po jego ramionach. Jej sześciokaratowy pierścionek zaręczynowy mrugał w moją stronę, ściśnięty pomiędzy dwiema wysadzanym diamentami w obrączkami. – Cartwrightowie to dobrzy ludzie. A co z Winthrop Textiles? Eric Cartwright zna wszystkie sekrety twojej firmy.
Moją klatkę piersiową rozpierał gniew, podsycany tlenem, który wdychałam, i tymczasowo mnie zaślepił. Nie mogłam skupić wzroku. Patrzyłam na plecy braci Prescott i odliczałam od dziesięciu w dół, starając się przetrawić to wszystko w spokoju.
Uspokój się, Em. Nie odzywaj się. Niech ona myśli sobie, co chce. Tata się tym zajmie.
Ludzie zakładają, że siła jest głośna. Podczas gdy w rzeczywistości siła jest ciszą. To wytrzymałość, postanowienie, aby nie oddawać swej godności. I czasami jedyną osobą, która jest świadoma istnienia tej siły w tobie, jesteś ty sam.
Nash napiął wszystkie mięśnie. Wydawał się naprężony, jakby przygotowywał się do ataku. Nie wiedziałam, co mam zrobić, ale miałam wrażenie, że jestem mu coś winna. Dotykanie go byłoby dziwne. Zakazane. Jakbym przekroczyła granicę, o której nikt mnie nie uświadomił. Mimo to przyłożyłam dłoń do jego pleców, licząc na to, że go uspokoję, bo on i Reed zrobili dzisiaj to samo dla mnie.
On jednak jeszcze bardziej się spiął. Zaczęłam rysować na jego plecach niewidzialne linie, grając sama ze sobą w kółko i krzyżyk. Nash odwrócił głowę i spojrzał na mnie z uniesioną brwią, ale jego mięśnie się rozluźniły. Posłałam mu krzywy uśmiech. Przesunęłam palcem po niewidzialnej siatce, udając, że dotykam ciała Reeda.
– Winthrop Textiles? – Tata podniósł głos, odwracając się w stronę swojej żony. Piętą roztarł na podłodze niedopałek cygara, popiół rozsypał się wokół jak z roztrzaskanej urny. – Able Cartwright skrzywdził naszą córkę, a ty teraz myślisz o Winthrop Textiles?
– Tak. I ty też powinieneś. – Wyobraziłam sobie, jak wymachuje ramionami, wskazując na chłodny marmurowy salon. – Zapomniałeś, skąd nas na to wszystko stać?
Wyjrzałam zza Reeda i Nasha i zauważyłam, że tata przeszył matkę takim spojrzeniem, jakby jej nienawidził. Nie przepadałam za swoją mamą, ale tata wydawał się zraniony, zdradzony i bycie świadkiem tych emocji sprawiało mi ból.
– A jeśli nie zrobimy nic? – Oparłam czoło o jednego z braci. – Co, jeśli...
Wyobraziłam sobie Reeda w poprawczaku, jego piękne blond loki i opaloną skórę. Nie wytrwałby. Wyszedłby stamtąd odmieniony i zacząłby się zachowywać jak... cóż, Nash.
– A jeśli znajdziemy sposób, żeby to wszystko zamieść pod dywan? – dokończyłam, tym razem głośniej, i wyjrzałam zza ściany braci.
Betty Prescott posłała mi spojrzenie pełne wdzięczności, a zarazem poczucia winy. Rozumiałam ją – pragnęła chronić swoich synów za wszelką cenę. Jej nadzieja była również moją.
– Wspaniały pomysł, złotko. – Matka wyszła naprzód sprężystym krokiem i dwukrotnie klasnęła w dłonie. – Pozwól, że rozmówię się z Erikiem. Nikt nie wniesie żadnych oskarżeń. Będzie tak, jakby nic się nie stało.
Tylko że się stało.
Mnie.
Czy ona w ogóle się tym przejęła?
Wygłupy i drukowanie T-shirtów zepchnęły wydarzenia dzisiejszego wieczoru na dalszy plan, ale teraz, kiedy stałam przed publiką, taka obnażona... dopadła mnie zgroza tego, co niemal się wydarzyło. Schowałam się za Prescottami i oparłam o Reeda.
Wyczułam na sobie potężną dłoń, która pomogła mi odzyskać równowagę, i wtedy dotarło do mnie, że nieomal przewróciłam się na Nasha.
Spojrzał na mnie ponad ramieniem i wyszeptał:
– Spokojnie, tygrysie.
Popatrzyłam mu w oczy, starając się zrozumieć, co próbował przekazać mi spojrzeniem. Moi rodzice spierali się za nim, ale ja skupiałam się tylko na braciach. Palcami odszukałam ramię Reeda, a uwagę skupiłam na słowach Nasha.
– Dlaczego nazywasz mnie tygrysem? – zapytałam.
W naszym foyer stał posąg tego dzikiego kota, ale do tej pory nie poświęcałam mu nawet myśli. Była to krzykliwa wersja srebrnoskórego Dionizosa ujeżdżającego bestię, a u jego stóp plątali się wyznawcy. Nie identyfikowałam się z żadnym elementem tej rzeźby.
– Tak się tylko mówi – podsunął Reed, nie chcąc spojrzeć na żadne z nas. Skupiał się na swoich rodzicach. Jego furia nie zmalała, ale wiedziałam chociaż, że nie jest wymierzona we mnie.
Nash pokręcił głową.
– Bo ty jesteś tygrysem.
Poczekałam na dalsze wyjaśnienia, ale nie nadeszły.
– Kiedy tak mówisz, nie mam pewności, czy starasz się być miły, czy się ze mnie nabijasz.
Pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Widząc rozbawienie w jego oczach, poczułam lekkość, której kurczowo się uchwyciłam.
– A nie mogę mieć na myśli obu tych rzeczy naraz?
– Gideonie! – wykrzyknęła moja matka. Jej wrzask przerwał spokój, jaki roztoczyli wokół mnie Prescottowie. – Nie możemy przekreślić naszej znajomości z Cartwrightami z powodu czegoś takiego.