Igrając z ogniem - L.J. Shen - ebook + audiobook + książka

Igrając z ogniem ebook i audiobook

L.J. Shen

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Bolesna, emocjonująca historia miłosna o prawdzie, która łączy… i sekretach, które mogą rozdzielić.

Ona jest dziwną dziewczyną z food trucka.

On tajemniczym chłopakiem biorącym udział w nielegalnych walkach, który pewnego dnia wparował na motocyklu do jej spokojnego teksańskiego miasteczka i od tej chwili nieprzerwanie sieje spustoszenie.

Ona jest niewidzialna dla świata.

On jest ulubieńcem mieszkańców.

Ona jest wyrzutkiem.

On sprowadza kłopoty.

Grace Shaw i West St. Claire to kompletne przeciwieństwa.

Kiedy on wprasza się do jej spokojnego życia, dziewczyna zaczyna się zastanawiać, czy nastąpi szczęśliwe zakończenie, czy raczej ich historia skończy się tragicznie.

Im bardziej go jednak odpycha, tym on bardziej próbuje wyciągnąć ją ze skorupy.

Grace nie zna życia poza granicami małego miasteczka, ale dwie rzeczy wie na pewno:

Po pierwsze – zakochuje się w najseksowniejszym studencie Sheridan University.

Po drugie – kiedy igrasz z ogniem, zawsze się sparzysz.

L.J. Shen

Autorka romansów i powieści, które znalazły miejsce na listach bestsellerów „USA Today”, „Washington Post” i Amazona. Uwielbia pisać o pewnych siebie samcach alfa i kobietach, przed którymi padają oni na kolana. Prawa do jej książek kupiono w dwudziestu krajach gdzie również trafiły na listy najlepiej sprzedawanych. Mieszka w Kalifornii z mężem i synem. Lubi ekscentryczne ubrania, dobre wino, kiepskie reality shows i wylegiwanie się na słońcu w towarzystwie swojego leniwego kota.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 467

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 33 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,6 (1364 oceny)
978
277
94
13
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rydzia

Nie oderwiesz się od lektury

Wyjątkowa Książka, żadne tam pierdolety, pełna emocji i wszelakich uczuć historia.
51
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

jedna z najlepszych książek jakie czytałam 🥺🧡
31
Agata_692

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka. Można się pośmiać ale i wzruszyć. Polecam 🙂
10
Aoitenshi000

Nie oderwiesz się od lektury

Trochę mniej mroczna niż inne książki ale w dalszym ciągu ciekawa i emocjonująca :)
10
IwonaP19884

Całkiem niezła

Jak na tą autorkę spodziewałam się czegoś lepszego. Taka średnia pozycja jak dla mnie.
10

Popularność




Tytuł oryginału: Playing with Fire
Copyright © 2020 by L.J. Shen Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022 Copyright for the Polish Translation © by Sylwia Chojnacka 2022
Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: EWA CHARITONOW
Korekta: ANNA SKÓRA, BEATA TURSKA
Projekt okładki i stron tytułowych: MAGDALENA ZAWADZKA
Zdjęcie na okładce: iStock
Skład i łamanie: JS Studio
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67262-93-4
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Chele i Lulu

Nigdy nie jest za późno, by stać się kimś, kim chcemy być

– George Elliot

PLAYLISTA

• My Chemical Romance – Helena

• Bikini Kill – Rebel Girl

• Blondie – Atomic

• Sufjan Stevens – Mystery of Love

• Rag’n’Bone Man – Human

• Healy – Reckless

• Powfu – Death Bed

PROLOG

GRACE

Jedyną rzeczą, która przetrwała pożar w stanie nienaruszonym, był należący do mojej mamy pierścionek z płomieniem. Tani, z rodzaju tych, które znajduje się w wyciągniętym z automatu po włożeniu dolara plastikowym jajku. Babcia Savvy zawsze twierdziła, że mama chciałaby, abym go zachowała.

„Ogień symbolizuje piękno, furię i odrodzenie”, wyjaśniła. Jaka szkoda, że w moim przypadku oznaczał wyłącznie upadek.

Babcia opowiadała mi na dobranoc bajki o feniksach odradzających się z popiołów. Mówiła, że właśnie tego życzyłaby sobie mama – żebym wzniosła się ponad problemy i przetrwała.

Mama pragnęła umrzeć i zacząć od nowa.

Niestety, udało się jej osiągnąć tylko jeden z wyznaczonych celów.

Natomiast ja zaliczyłam oba.

17 listopada 2015

16 lat

Kiedy po raz pierwszy obudziłam się w szpitalnym łóżku, natychmiast poprosiłam pielęgniarkę, by pomogła mi włożyć na palec ten pierścień. Przysunęłam go do ust i wymamrotałam życzenie. Tak jak nauczyła mnie babcia.

Nie marzyłam, że szybko dostanę pieniądze z ubezpieczenia albo sprawię, że świat przestanie głodować.

Chciałam odzyskać urodę.

Wkrótce potem znów zemdlałam ze zmęczenia. W trakcie snu docierały do mnie urywki rozmów osób, które odwiedzały mój pokój.

– ...najładniejsza dziewczyna w Sheridan. Elegancki nosek. Pełne usta. Blond włosy i niebieskie oczy. Co za tragedia, Heather.

– Mogła zostać modelką.

– Biedactwo. Nie wie, co ją spotka po przebudzeniu.

– Teraz całe jej życie się zmieni.

Powoli wybudzałam się ze śpiączki farmakologicznej, nie do końca wiedząc, co mnie czeka po drugiej stronie. Czułam się tak, jakbym pływała w szklanych okruchach. Nawet najmniejszy ruch skutkował bólem. Odwiedzający – koledzy i koleżanki z klasy, najlepsza przyjaciółka Karlie, chłopak Tucker – przychodzili i odchodzili. Klepali mnie po ramieniu, mówili czułe słówka i wydawali okrzyki zdumienia, podczas gdy ja cały czas miałam zamknięte oczy.

Płakali, piszczeli, jąkali się, zupełnie nieświadomi tego, że ich słyszę.

Moje dawne życie: szkolne przedstawienia, treningi cheerleaderek, kradzione w pośpiechu pocałunki z Tuckerem pod trybunami, wydawało się poza moim zasięgiem, nieprawdziwe. Jak piękne zaklęcie, choć okrutne, bo przestało działać.

Nie chciałam stawiać czoła rzeczywistości, więc nie otwierałam oczu, nawet kiedy już mogłam.

Aż do ostatniej chwili.

Aż do momentu, gdy do szpitalnego pokoju wkroczył Tucker i wsunął list między moje spoczywające na kocu, odrętwiałe palce.

– Przepraszam – wychrypiał. Po raz pierwszy wydał mi się wyczerpany, załamany. – Już tak dłużej nie mogę, a nie wiem, kiedy się w końcu obudzisz. To nie jest wobec mnie fair. Jestem zbyt młody, by... – urwał. Gdy wstał, krzesło zaszurało po podłodze. – Po prostu przepraszam, okej?

Chciałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił.

Chciałam wyznać, że już się obudziłam.

Że żyję.

Cóż...

Poniekąd.

Że tylko grałam na zwłokę, bo nie chciałam się mierzyć z nową wersją siebie.

Jednak koniec końców zacisnęłam mocno powieki i przysłuchiwałam się, jak wychodzi.

A kilka minut po tym, jak drzwi się za nim zamknęły, otworzyłam oczy i zapłakałam.

Postanowiłam zmierzyć się z rzeczywistością tego samego dnia, gdy Tucker zerwał ze mną listownie.

Pielęgniarka zakradła się do mojego pokoju cicho jak myszka, mimo to poruszała się energicznie i pewnie. Przyjrzała mi się z ostrożną ciekawością, jak przykutemu do łóżka potworowi. Wnioskując po szybkości, z jaką się pojawiła, chyba wszyscy wyglądali tego, że w końcu otworzę oczy.

– Dzień dobry, Grace. Czekaliśmy na ciebie. Dobrze się spało?

Spróbowałam bezgłośnie potaknąć i natychmiast pożałowałam tego nazbyt ambitnego ruchu. Zakręciło mi się w głowie, która wydawała się opuchnięta i rozpalona. Twarz miałam całkowicie obandażowaną; tylko nos, oczy i usta pozostały odsłonięte. Zauważyłam to od razu, gdy tylko obudziłam się po raz pierwszy. Pewnie wyglądałam jak mumia.

– No proszę, uznam to za potwierdzenie! Jesteś może głodna? Chyba już czas wyciągnąć tę rurkę, żebyś coś zjadła. Mogę posłać kogoś po prawdziwe jedzenie. Jeśli się nie mylę, dzisiaj stołówka serwuje bitki wołowe z ryżem i ciasto bananowe. Masz ochotę, złotko?

Zdeterminowana, by powstać z popiołów, zebrałam w sobie wszystkie siły.

– Byłoby świetnie – odparłam.

– To zaraz dostaniesz. I mam dla ciebie dobre wieści. Dziś jest ten dzień. Doktor Sheffield w końcu zdejmie ci opatrunki! – Pielęgniarka usiłowała mówić z entuzjazmem, ale jej głos brzmiał fałszywie.

Roztargniona bawiłam się pierścionkiem na palcu. Wcale nie byłam gotowa na to, by się oglądać. Ale najwyższa pora. Byłam przytomna, świadoma. No i czas wziąć byka za rogi.

Pielęgniarka zapisała coś w karcie i zniknęła. Godzinę później zjawili się doktor Sheffield i babcia, która wyglądała okropnie – zaniedbana mimo eleganckiej sukienki i zmęczona, jakby w nocy nie zmrużyła oka. Wiedziałam, że od pożaru sypia w hotelu i z całych sił walczy z ubezpieczalnią. Bolało mnie, że musi przechodzić przez to zupełnie sama. Zazwyczaj to ja załatwiałam wszystko.

Babcia złapała mnie za rękę i przycisnęła ją do piersi. Jej serce biło jak szalone.

– Cokolwiek się stanie... – Otarła łzy zgrubiałą, drżącą dłonią. – ...wiedz, że jestem przy tobie. Słyszysz, Gracie-Mae?

Jej palce zamarły, wymacawszy pierścionek.

– Założyłaś go – zauważyła ze zdziwieniem.

Pokiwałam głową. Bałam się, że jeśli otworzę usta, zacznę płakać.

– Dlaczego?

– Na znak odrodzenia – odparłam po prostu.

Nie umarłam jak mama. I w przeciwieństwie do niej powstałam z własnych popiołów.

Doktor Sheffield odchrząknął i stanął między nami.

– Gotowa? – Posłał mi pocieszający uśmiech.

Pokazałam mu uniesione kciuki.

W tym momencie zaczyna się nowy etap mojego życia...

Powoli, stopniowo odwijał bandaże. Jego oddech owiewał moją twarz; pachniał kawą, bekonem, miętą i szpitalną wonią kojarzącą się z gumowymi rękawiczkami i środkami odkażającymi. Jego mina nie zdradzała żadnych uczuć, chociaż wątpiłam, by w tej chwili odczuwał cokolwiek. Dla niego byłam tylko kolejną pacjentką.

Patrzyłam, jak długa kremowa wstążka się rozwija, ale on nie pocieszył mnie w żaden sposób. Wraz z bandażem odzierał mnie z nadziei i marzeń. Z każdym ruchem jego ręki mój oddech stawał się płytszy.

Próbowałam przełknąć gulę w gardle. Przeniosłam wzrok na babcię w poszukiwaniu wsparcia. Stała u mojego boku i trzymała mnie za rękę, wyprostowana jak struna, z wysoko zadartą głową.

Starałam się dopatrzyć w jej minie jakichkolwiek wskazówek.

Kiedy bandaże opadły na podłogę, na twarzy babci odmalowały się przerażenie, ból i litość. Wyglądała tak, jak gdyby chciała się skulić i zniknąć. A ja miałam ochotę pójść w jej ślady. Łzy piekły mnie pod powiekami. Instynktownie z nimi walczyłam, wmawiając sobie, że to nic takiego. Że piękno jest przemijające. Kiedyś wszyscy je stracą. A ono nie wróci, nawet gdy będziesz tego potrzebować.

– Powiedz coś. – Mój głos zabrzmiał nisko, ochryple, boleśnie. – Proszę, babciu, powiedz coś.

Od dziecka czerpałam korzyści ze swojej urody. W Sheridan High byłam pępkiem świata. Gdy odwiedzałyśmy Austin, mnie i babcię zatrzymywali przedstawiciele agencji modelek. Byłam najwybitniejszą aktorką w szkolnych przedstawieniach i należałam do drużyny cheerleaderek. Wiedziałam, że uroda wiele mi w życiu ułatwi. Byłam przekonana, że gęste, złote jak toskańskie słońce włosy, zadarty nosek i kuszące usta zafundują mi bilet w jedną stronę pozwalający na ucieczkę z zadupia.

– Jej matka była nic niewarta, ale na szczęście Grace odziedziczyła po niej wyłącznie urodę. – Podsłuchałam kiedyś rozmowę pani Phillips z panią Contreras w sklepie spożywczym. – Pozostaje mieć nadzieję, że nie podąży śladami tej lafiryndy.

Babcia odwróciła wzrok.

Jest aż tak źle?

Lekarz zdjął już wszystkie bandaże. Przekrzywił głowę, przyglądając się mojej twarzy.

– Po pierwsze pragnę zaznaczyć, że jesteś prawdziwą szczęściarą. To, przez co przeszłaś w ciągu ostatnich dwóch tygodni... Cóż, zabiłoby większość ludzi. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, że wciąż tu z nami jesteś.

Dwa tygodnie? Leżałam w tym łóżku przez całe czternaście dni?

Popatrzyłam na doktora beznamiętnie. Czekałam na opinię.

– Miej na uwadze, że poparzone miejsca wciąż nie są zagojone. Z czasem blizny zbledną. Później będzie można rozważyć operację plastyczną, więc się nie załamuj. Chcesz zobaczyć?

Skinęłam lekko głową. Niech to już będzie za mną. Muszę wiedzieć, z czym przyjdzie mi się mierzyć.

Doktor wstał i ruszył przez pokój do szafki, skąd wziął niewielkie lusterko. Babcia wtuliła się w moją szyję, a jej wątłym ciałem wstrząsnął dreszcz. Mocno zacisnęła palce na mojej dłoni.

– I co ja teraz pocznę, Gracie-Mae? Chryste Panie...

Poczułam przypływ takiego gniewu, jak jeszcze nigdy w życiu. To moja tragedia. Moje życie. Moja twarz. To ja potrzebuję pocieszenia, nie ona.

Z każdym krokiem lekarza truchlałam coraz bardziej. Kiedy Sheffield dotarł w końcu do łóżka, bicie serca było ledwie wyczuwalne.

Podał mi lusterko.

Z zamkniętymi oczami podniosłam je do twarzy. Policzyłam do trzech i otworzyłam powieki.

Nie krzyknęłam.

Nie rozpłakałam się.

Nie wydałam najmniejszego nawet dźwięku.

Zwyczajnie patrzyłam na odbicie. Na obcą osobę, której nie znałam i z którą najpewniej nigdy się nie zaprzyjaźnię. To właśnie przewrotność losu.

A oto brzydka i niewygodna prawda: moja matka zmarła z przedawkowania, gdy miałam trzy lata. Nie przeżyła odrodzenia, na którym tak jej zależało. Nigdy nie powstała z popiołów.

Ja natomiast spoglądałam na swoją nową twarz absolutnie pewna, że także mnie się to nie uda.

WEST

17 listopada 2015

17 lat

Okazja do samobójstwa nadarzyła się w środku nocy na drodze.

Panowały egipskie ciemności. Na ulicy szklanka. Wracałem właśnie od cioci Carrie, gryząc zieloną cukrową laskę. Ciocia co tydzień posyłała moim rodzicom zakupy spożywcze i inne, a także się za nich modliła. Niestety, mimo żarliwych modłów moi starzy nie potrafili nawet wstać z łóżka.

Pobocze przy drodze na naszą farmę porastały sosny. Silnik rzęził, gdy samochód próbował wtoczyć się na strome wzniesienie.

Wiedziałem, że wyglądałoby to na okropny wypadek.

Nikt by się nie domyślił prawdy.

Zwyczajna tragedia. Tuż po innej tragedii, która spadła na dom rodziny St. Claire.

Oczami wyobraźni widziałem już nagłówki w jutrzejszej gazecie: Siedemnastolatek ginie w zderzeniu z jeleniem na Willow Pass Road.

Zwierzak stał naprzeciwko, pośrodku drogi, i gapił się jak zahipnotyzowany na mój pędzący z zawrotną prędkością samochód.

Nie błysnąłem światłami. Nie dałem po hamulcach.

Jeleń stał nieruchomo, a ja wcisnąłem gaz do dechy. Knykcie mi pobielały od kurczowego zaciskania ich na kierownicy.

Nie miała żadnego wpływu na koła. Straciłem panowanie nad autem.

Dalej, dalej, dalej!

Mocno zacisnąłem powieki, zgrzytnąłem zębami i odpuściłem.

Silnik zaczął się krztusić, obroty spadały, mimo że docisnąłem pedał gazu.

Otworzyłem oczy.

Nie.

Samochód zwalniał. Kolejne metry pokonywał coraz bardziej mozolnie.

Nie, nie, nie, nie, nie!

Pick-up zatrzymał się dosłownie metr od jelenia.

Głupie zwierzę w końcu zamrugało i prysnęło na pobocze, stukając kopytami po oblodzonej powierzchni.

Głupi, pieprzony jeleń.

Głupi, pieprzony samochód.

Sam jestem głupi, bo mogłem zjechać w przepaść wcześniej, dopóki jeszcze miałem okazję.

Przez chwilę w kabinie panowała absolutna cisza. Tylko ja, zepsuty pick-up i dziko bijące serce. A potem z mojego gardła wydobył się krzyk:

– Kurrrrwa!

Przyjebałem pięścią w kierownicę. Raz, drugi, trzeci, aż krew trysnęła z kostek. Zaparłem się stopą o deskę rozdzielczą, wyrwałem kierownicę i cisnąłem ją na siedzenie pasażera. Przesunąłem dłonią po twarzy.

W płucach mnie paliło, krew kapała na tapicerkę, a ja zawzięcie rozwalałem auto od środka. Wyszarpnąłem radio i wyrzuciłem je przez okno. Kopnięciem wybiłem przednią szybę. Wyrwałem drzwiczki od schowka.

Zniszczyłem samochód zamiast jelenia.

Wciąż żyłem.

Serce wciąż biło.

Nagle odezwał się mój telefon. Wesoła melodyjka zagrała mi na nerwach.

I nie przestawał dzwonić.

„Podejrzenie spamu”.

No jasne.

Ludzie mieli mnie w dupie, nawet jeśli twierdzili inaczej.

Wyrzuciłem komórkę do lasu, wysiadłem z auta i podjąłem piętnastokilometrową wędrówkę na farmę rodziców.

Miałem szczerą nadzieję, że po drodze zaatakuje mnie niedźwiedź i dokończy robotę.

ROZDZIAŁ 1

Obecnie

GRACE

– Najlepszy wynalazek lat dziewięćdziesiątych: grzywka na boki czy bransoletki odblaskowe? Liczę do pięciu. Pięć.

Karlie upiła łyk mrożonej margarity, nie odrywając wzroku od wyświetlacza telefonu.

Pod sufitem food trucka zbierały się kłęby pary. Moja różowa bluza z kapturem przesiąkła potem. Mimo że do lata było jeszcze kilka miesięcy, Teksas właśnie zaatakowała fala upałów.

Mój ciężki makijaż spływał pomarańczowymi strugami na białe trampki. Nie wychodziłam z domu bez przynajmniej dwóch grubych warstw podkładu. Jak dobrze, że zamknęłyśmy pięć minut temu!

Marzyłam o zimnym prysznicu, gorącym posiłku i klimie ustawionej na full.

– Cztery – odliczała Karlie za mną, gdy pisałam ogłoszenie o pracy.

Potrzebowałyśmy pracownika.

Stałam bokiem do okna, w razie gdyby zjawili się ostatni klienci.

Karlie musiała zrezygnować z części zmian. Jej mama, pani Contreras, zarazem właścicielka food trucka, nie była z tego zadowolona. Oczywiście ja również rozpaczałam, że będę rzadziej pracować z przyjaciółką. Znałyśmy się od dziecka, nawet bawiłyśmy się w swoich piaskownicach, kiedy jeszcze nosiłyśmy pieluchy. Zdjęcie z tego okresu najpewniej znajdowało się w salonie pani Contreras. Przestawiało nas obie, siedzące na identycznych fioletowych odwróconych doniczkach, zupełnie nagie, i szczerzące się do aparatu, jakbyśmy właśnie odkryły tajemnicę Wszechświata.

Obawiałam się, że osoba, która zastąpi Karl – jak ją nazywałam – nie załapie mojego sarkastycznego poczucia humoru i gorzkiego podejścia do życia. Ale rozumiałam, że moja przyjaciółka musi mieć więcej luzu. Jej plan zajęć był zapchany po brzegi. A na dodatek, żeby pochwalić się w CV doświadczeniem, dostała się na kilka różnych praktyk dziennikarskich.

– Trzy. Istnieje tylko jedna właściwa odpowiedź. I od niej zależy nasza przyjaźń, Shaw.

„That Taco Truck szuka PRACOWNIKA!

Potrzebna pomoc.

Cztery razy w tygodniu.

W tym weekendy.

16 $ za godzinę + napiwki.

Zainteresowanych prosimy o kontakt z menedżerką”.

Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, i w tym momencie podniosłam wzrok.

Zesztywniałam.

Każdą komórkę mojego ciała zalały przerażenie i niepokój.

Cholera.

W stronę food trucka kierowała się banda VIP-ów z Sheridan University. Łącznie osiem sztuk. Ale nie chodziło o to, że studiujemy na tej samej uczelni. Zdążyłam przywyknąć, że obsługuję rówieśników.

Tak naprawdę wzdrygałam się na myśl o tym, kim oni na tej uczelni są.

Najpopularniejsi studenci czwartego roku. Śmietanka towarzyska.

W skład grupy wchodził Easton Braun, gorętszy niż sam Hades rozgrywający drużyny futbolowej. W zwolnionym tempie przeczesał idealne włosy w kolorze pszenicy (jak z reklamy szamponu przeciwłupieżowego). Wyglądał do bólu perfekcyjnie; nawet umięśnione ramiona były doskonałe. Piękny jak facet z Pinteresta.

Drugim był Reign De La Salle, obrońca w drużynie futbolowej, o czarnych jak smoła lokach i pełnych wargach. Członek bractwa Sig Ep, który sypiał ze wszystkim, co miało puls (chociaż i to nie było konieczne, jeżeli tylko odpowiednio się nawalił).

Świętej męskiej trójcy dopełniał West St. Claire. Kompletnie niepodobny do kumpli. Chodząca tajemnica Sher U. Prawdziwa legenda.

Nie był atletą. I z tych tutaj miał najgorszą reputację. Uchodził za porywczego dręczyciela i najlepszego zawodnika w miejscowym samczym światku. Jak do tej pory nikt go jeszcze nie zdetronizował. Był wredny, chamski i nie zadawał się z ludźmi, którzy nie należeli do kręgu jego najbliższych przyjaciół.

Nawet ja, chociaż nie interesowałam się lokalnymi plotkami tak jak kiedyś, wiedziałam, że z tym gościem się nie zadziera. Nikt mu nie mógł podskoczyć: ani rówieśnicy, ani mieszkańcy, ani wykładowcy czy przyjaciele.

West St. Claire był jak ucieleśnienie stereotypowego boga seksu.

Jego ciemne włosy tworzyły artystyczny nieład, a złowrogi błysk w szmaragdowych oczach obiecywał, że po przejażdżce na motocyklu Westa twoje życie już nigdy nie będzie takie samo. Nieco ponad metr dziewięćdziesiąt, złota skóra, twarde mięśnie. Szeroki w barach, wysportowany i niesprawiedliwie piękny dzięki wyrazistym ciemnym brwiom, gęstym rzęsom, za które celebrytki dałyby się pokroić, oraz wąskim ustom wiecznie zaciśniętym w groźnym grymasie. Zazwyczaj w dżinsach, wyblakłych koszulkach i ciężkich motocyklowych butach. Ze zwisającą z kącika ust – jak papieros – zieloną cukrową laską. W Sher U uchodził za najlepszą partię, której nikomu nigdy nie udało się usidlić. I nie dlatego, że brakowało chętnych.

Towarzyszące facetom dziewczyny również znałam. Choćby Tess, kruczowłosą piękność o kształtach klepsydry. Studiowała teatr i sztukę, jak ja.

– Dwa! Potrzebuję odpowiedzi w tej chwili, Shaw. – Karlie pomachała mi przed twarzą niewidzialnym mikrofonem.

Dziwaczny trans sprawiał, że nie potrafiłam wykrztusić słowa.

– Jeden. Poprawna odpowiedź to grzywka na boki, Grace. Taka, jaką nosiła Kate Moss około tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Ikona mody.

Grupka studentów wyłoniła się właśnie z Sheridan Plaza, opuszczonego centrum handlowego po drugiej stronie ulicy. Ten goły szkielet betonowych ścian kilku inwestorów postawiło przed pięciu laty, ale zarzuciło projekt, gdy dotarło do nich, że na nim nie zarobią. Wszyscy dzisiaj kupują w internecie, a już zwłaszcza studenci. A dwie rafinerie, które planowano otworzyć w okolicy, zostały przeniesione do Azji i do Sheridan nie sprowadziły się takie tłumy ludzi, na jakie liczono.

Więc teraz w środku miasta sterczał monstrualny pustostan.

Tyle że tylko teoretycznie pusty. Studenci urządzali sobie tam dzikie imprezy, organizowali nielegalne walki. I traktowali go jak darmową bzykalnię, gdzie nie muszą płacić za wynajem.

Ta grupka najpewniej wracała właśnie z jakiejś walki.

Tess roześmiała się, odrzuciła włosy za ramię i wskoczyła Reignowi na plecy, zarzucając mu ręce na szyję.

– Żelki? W mrożonym napoju? Przecież to jakby obleśne.

– Przecież to jakby orgazm w gębie – odparował Easton, wciskając dłoń w dżinsowe spodenki jakiejś blondi. – Nie do wiary, że nigdy dotąd tu nie trafiłem.

– Miejscowi lgną tutaj jak pszczoły do ula. Przychodzi nawet Bradley, a on ma pierdolca na punkcie idealnych tacosów – wtrąciła inna laska.

Spuściłam głowę i przesunęłam kciukiem po pierścionku, odmawiając cichą modlitwę.

Nie znosiłam, gdy ludzie gapili mi się prosto w twarz.

Szczególnie ludzie w moim wieku.

A tym bardziej Easton Braun, Reign De La Salle i West St. Claire.

Wiedziałam, że tacy jak oni reagują na moją szpetotę ukrytą pod warstwą makijażu na dwa sposoby: albo obrzydzeniem albo gorzej. Litością.

Chociaż najpewniej będzie to coś pomiędzy.

Opuściłam czapkę z daszkiem niżej na czoło.

Ich głosy przybrały na sile. Słyszałam zachrypnięty śmiech i melodyjny chichot dziewczyn. Włoski na moim karku stanęły dęba.

– Kurde! – bąknął Reign, bez wysiłku niosący Tess na barana. – Byłbym zapomniał. Kiedy dotrzemy do food trucka, obczajcie laskę, która przyjmie zamówienie. Gail, Gill... Czy jak jej tam. Na lewym policzku skóra jest fioletowa jak winogrono i pomarszczona. Chociaż to aż tak nie rzuca się w oczy, bo dziunia nakłada kilka warstw tapety. Podobno ludzie mówią o niej Grzanka.

Reign nie powiedział tego celowo. Nie chciał, żebym usłyszała. Po prostu był wyraźnie napruty. Co jednak nie miało znaczenia.

Ścisnęło mnie w gardle. W ustach poczułam kwaśny posmak. Oto kolejna chwila z rodzaju tych, na które nie bywam gotowa. Taka jak wtedy, gdy ściągano mi bandaż.

Tess zdzieliła go w potylicę.

– Ona ma na imię Grace, ty zakuta pało. I jest bardzo miła.

Easton zgromił Reigna wzrokiem.

– Ty tak na serio? Co z tobą nie tak, debilu?

– Ale on ma trochę racji. – Tess ściszyła głos, kompletnie nieświadoma, że dźwięki niosą się po pustej przestrzeni. – Jesteśmy na tym samym kierunku, więc często ją widuję. To przykre, bo to bardzo ładna dziewczyna, gdyby nie te blizny. Wyobraźcie sobie, jak ona musi się czuć. Tak bardzo wstydzi się swojej twarzy, że nie jest nawet w stanie wykonywać ćwiczeń na zajęciach.

Tess mówiła o sytuacji, gdy na pierwszym roku rozpłakałam się na próbie przedstawienia, bo reżyser poprosił mnie o odczytanie kwestii. Wszyscy z mojej grupy to widzieli, potem całe miasto mówiło o tym przez pół roku. A ja dawno nie czułam się tak upokorzona.

– Och! – westchnęła stojąca przy Eastonie blondi i przyłożyła dłoń do serca. – To takie przykre, Tess. Aż mam ciarki.

– Ciekawe, co się jej przydarzyło – zastanowiła się na głos inna laska.

– Ziemia do Shaw. Odbiór. – Karlie wyjrzała ponad moim ramieniem, żeby zobaczyć, z jakiego powodu zmieniłam się w słup soli.

Grupka zatrzymała się przed nami.

Moja wyćwiczona twarz wyrażała spokój i znudzenie, podczas gdy serce dziko waliło w piersi. Bałam się, że przebije się przez kości i wydostanie na zewnątrz.

Uszczypnęłam pod ladą nadgarstek przyjaciółki, dając jej znać, że towarzystwo zjawiło się po czasie. Modliłam się, żeby ich spławiła.

Karlie teatralnie zakryła usta dłonią, jak gdyby przed food truckiem zatrzymał się cały klan Kardashianek.

– Laska, musimy ich obsłużyć. Mamy nadmiar składników. Dobrze wiesz, że mama Contreras nie lubi marnować jedzenia. Poza tym... – Odwzajemniła uszczypnięcie. – ...przecież to oni!

Mieszkałyśmy w małym uniwersyteckim miasteczku, gdzie wszyscy się znali. Uczelnianą drużynę futbolową traktowano z niemal religijną czcią, na mecze chodziło się jak do kościoła. Easton Braun i Reign De La Salle byli świętymi, a West St. Claire bogiem. Nie mogłyśmy im odmówić, nawet gdyby przyjechali o trzeciej w nocy i zapłacili ludzkimi włosami.

– Siemka, Grace! – Tess uwolniła się od Reigna i zabębniła palcami w jaskrawoturkusową furgonetkę, przyglądając się menu pod oknem.

– Cześć, Tess. Jak wam mija wieczór?

– Bosko, dzięki, że pytasz. Reign słyszał, że macie mrożone margarity z żelkami. To prawda?

Wielu klientów czuło się rozczarowanych faktem, że nazywamy te drinki margaritami, bo nie było w nich grama tequili.

– Tak. Ale w wersji virgin.

– Po tobie nie spodziewałbym się innej. – Regin czknął, a dziewczyny zaniosły się śmiechem.

Zignorowałam przytyk. Nie chciałam stracić pracy i trafić do więzienia.

Tess zdzieliła go w rękę.

– Nie zwracaj na niego uwagi. Możemy wziąć dziesięć na wynos? I dwadzieścia tacosów, por favor. – Odrzuciła na plecy błyszczące włosy. – O, cześć, Charlie.

Stojąca za mną Karlie pomachała do niej. Nawet jej nie poprawiła.

Nie znosiłam pracować przy oknie, ale pani Contreras i Karlie się uparły. Chciały, bym wyszła ze swojej skorupy, bym zmierzyła się ze światem, bla, bla, bla.

– Muszle miękkie czy chrupiące? – zapytałam.

– Pół takich, pół takich.

– Robi się.

Włożyłam czarne elastyczne rękawiczki i przystąpiłam do pracy. Zaczęłam od chrupiących, bo z nimi było najwięcej roboty. Łatwo się łamały, więc chciałam mieć je z głowy. Babcia zawsze powtarzała, że ludzie są jak tacos – im twardsi, tym łatwiej się łamią. Człowiek miękki, elastyczny szybciej dostosowuje się do sytuacji.

–Kiedy jesteś miękka, możesz przyjąć na siebie więcej. A jeśli pomieścisz w sobie dużo wszystkiego, będziesz nie do złamania.

Kiedy wpychałam do gotowych kieszonek sałatę, kremowy serek i domowe guacamole pani Contreras, czułam na sobie spojrzenia. Karlie obracała na grillu rybę, podrygując z ekscytacji.

Kątem oka zauważyłam, że Reign dźga łokciem bok którejś z dziewczyn i wskazuje na mnie głową.

– Pssst. Przemoc domowa?

– Podpalenie – zasugerowała inna, usiłując domyślić się źródła moich blizn.

– Nieudana operacja plastyczna. – Trzecia kaszlnęła w pięść.

Wszyscy prychnęli pod nosem.

Rumieniec wspiął się po mojej szyi.

Jeszcze pięć minut i koniec. Masz za sobą lata fizjoterapii, operacji i rehabilitacji. Dasz radę wytrzymać towarzystwo tych idiotów.

Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, West St. Claire w końcu postanowił sprawdzić, o co tyle krzyku. Zrobił krok w stronę food trucka i zawiesił spojrzenie na lewej stronie mojej twarzy. Zauważył moje istnienie po raz pierwszy od dwóch lat, a przecież studiowaliśmy na tej samej uczelni i nawet mieliśmy razem trzy wykłady.

Mdłości podeszły mi do gardła. Przełknęłam ślinę.

Skończyłam kruche tacosy i wzięłam się do miękkich.

West wykonał kolejny krok, nie kryjąc zafascynowania moją blizną. Pod jego wzrokiem czułam się naga, obnażona. Niemal westchnęłam z ulgi, kiedy przeniósł spojrzenie na ogłoszenie o pracy.

Zerknęłam na niego. Nie byłam pewna, czy dzisiaj się bił. Sprawiał wrażenie zrelaksowanego, spokojnego. Niewzruszonego.

– Szukasz pracy? – prychnął Reign.

– Gościu, poważnie, zamknij w końcu jadaczkę! – warknął Easton. Wydał mi się najmilszy z całej męskiej trójki.

West zerwał kartkę z furgonetki, zgniótł w pięści i wcisnął do kieszeni dżinsów.

– Ostro! – zawył Reign i zrobił krok w tył z twarzą zwróconą ku niebu.

– To już przesada, West. – W głosie Tess zabrzmiała ta sama karcąca nuta, którą przed chwilą poczęstowała Reigna. – Dlaczego to zrobiłeś?

West zignorował oboje i spojrzał na mnie. Obracał cukrową laskę w ustach jak wykałaczkę. W jego oczach czaiło się pytanie.

I co z tym zrobisz, Grzanko?

W rekordowym tempie rozlałam do kubków mrożoną margaritę i podliczyłam rachunek. Tymczasem Reign, Easton i dziewczyny ruszyli na drugi koniec parkingu, żeby wziąć się do jedzenia. West dalej tkwił u boku Tess, nie odrywając spojrzenia od mojego policzka.

Przygotowałam się na krytykę. Moja skorupa stwardniała jak muszla tacosa.

– Wiesz, chciałam cię zapytać... – wymruczała Tess, łapiąc Westa za rękę. Obróciła ją tak, by odsłonić wewnętrzną stronę bicepsa. – Jaki przekaz niesie ten tatuaż? I co oznacza litera A?

Zdradziły mnie oczy, gdy zerknęłam, by sprawdzić, o czym mowa.

Tatuaż rzeczywiście przedstawiał tylko literę A. Zwyczajną, bez udziwnień. Jedną literę napisaną czcionką Times New Roman.

– Pewnie „arogancki” – wymamrotałam pod nosem.

Spojrzeli na mnie jednocześnie.

Chryste. Powiedziałam to na głos. Jestem idiotką, która wkrótce skończy martwa. Co ja sobie myślałam?

Pomyślałaś, że jest arogancki. Bo to prawda.

– Grace. – Tess cmoknęła. – Wstydź się.

West zjeżył się i wypluł cukrową laskę na ziemię.

Wrzała we mnie krew. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje mi głowa.

Po długim milczeniu West w końcu wetknął w dłoń Tess dwa banknoty studolarowe, żeby zapłaciła za napoje i jedzenie, odwrócił się i odszedł z kocią gracją. Tess wywróciła oczami i podała mi pieniądze.

– Przepraszam za ogłoszenie. West bywa trochę złośliwy. Ale pracuję nad nim.

– To nie twoja wina.

Zdjęłam gumowe rękawiczki i wydałam resztę.

Nagle Tess złapała mnie za rękę i wydała okrzyk zdziwienia. Zadrżałam od dotyku jej skóry. Odzwyczaiłam się od kontaktu z drugim człowiekiem.

– Ale fajny pierścionek! Skąd go masz?

– Należał do mojej mamy. Proszę, twoja reszta.

– Zatrzymaj ją.

Sceptycznie uniosłam brew. Napiwek był spory.

– Jesteś pewna?

Pokiwała głową.

– Na złość Westowi. Za to, jak się zachował. Wiesz, on ma złą reputację, ale tak naprawdę w środku jest mięciutki. Potrafi być słodki, kiedy chce.

Mnie kojarzył się bardziej z agresywnym psychopatą, ale nie zamierzałam drążyć. Zależało mi wyłącznie na tym, by w końcu stąd wyjść, wymazać z pamięci dzisiejszy wieczór i oglądać Przyjaciół tak długo, aż odzyskam wiarę w ludzkość.

– No dobrze – odparłam machinalnie. – Dziękujemy za wizytę i zamówienie w That Taco Truck.

Tess posłała mi olśniewający uśmiech, odwróciła się na pięcie i ruszyła do przyjaciół.

Śledziłam ją wzrokiem. Kroczyła między złotymi kupkami piasku okalającymi parking, a gdy dotarła do celu, reszta wzniosła napoje i stuknęła się kubkami. Wszyscy jedli, śmiali się i rozmawiali.

Ścisnęło mnie w żołądku.

Mogłam być taką Tess.

Poprawka: kiedyś nią byłam.

I chyba tego najbardziej nie lubiłam w swoim obecnym życiu. Kiedyś byłam jak Tess. Nosiłam odsłaniające nogi spodenki, trzymałam z takimi chłopakami, jak West, Easton i Reign. Byłam pasażerką ich motocykli, gdy oni ścigali się po starej żwirowej ścieżce przy wieży ciśnień. Wyjaśniałam zwykłym śmiertelnikom, jak działa umysł i dusza chłopaka w typie Westa St. Claire’a, jakbym zdradzała im jakąś wielką tajemnicę.

Zamknęłam okno food trucka. Kiedy się odwróciłam, Karlie pisnęła, nie mogąc pohamować ekscytacji. Przybiła ze mną piątkę. Moja przyjaciółka mierzyła metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Miała śniadą skórę, niezłe kształty i ładną, okrągłą twarz upstrzoną piegami. Jeszcze jako królowa liceum zaprosiłam ją do elitarnego kręgu popularnych dzieciaków. Ale to było cztery lata temu. Już nie mogłam jej tego zaoferować.

– Kurde, Easton Braun i Reign De La Salle. Marzy mi się taki trójkącik. – Powachlowała się. – Ale to West St. Claire byłby prawdziwą wisienką na torcie. Chyba dzisiaj walczył.

– Nie wydawał się poobijany.

Wyłączyłam grill. Wyjęłam środki do czyszczenia z szafki koło lodówki.

– To dlatego, że on wyciera przeciwnikami podłogę. Chociaż podobno od czasu do czasu pozwala im zadać cios lub dwa, żeby ludzie stawiali kasę na innych. Boże, jakie on ma oczy! – Karlie wyzerowała swój napój i wrzuciła kubek do śmieci. – Mają taki, hm, radioaktywny odcień zieleni. A jego kości policzkowe? Jak naostrzony nóż. Serio, mógłby zniszczyć mi życie, a ja na koniec powiedziałabym: „Dziękuję”.

Westchnęłam i polałam grill wodą. Para buchnęła mi w twarz.

– Dalej, rzuć mi jakieś ochłapy. Grill skwierczał i nic nie słyszałam. Powiedzieli coś ciekawego? Usłyszałaś jakieś ploteczki? – Szturchnęła mnie łokciem.

Tylko to, że jestem odmieńcem.

– Byli dość narąbani, więc nie mówili nic sensownego. Ale zachwycali się margaritami. – Zaczęłam szorować grill.

– Wow. Też mi nowina. – Karlie wywróciła oczami. – Myślisz, że Tess i West ze sobą spali?

– Pewnie tak. Ale tworzą kiczowatą parę. Przecież ich imiona się rymują, na litość boską.

– Parę? Tess może tylko pomarzyć. West nigdy nie sypia z tą samą dziewczyną dwa razy. Wszyscy o tym wiedzą.

Wzruszyłam ramionami. Karlie dźgnęła mnie palcem.

– Boże, ty naprawdę nie potrafisz plotkować. Nie wiem, dlaczego ciągle mam nadzieję. Ostatnie pytanie: hipotetycznie wolałabyś stalkować w internecie wszystkich ludzi z teledysku Black or White Michaela Jacksona i schizować się, jacy są dzisiaj starzy, czy zrobić Barbie fryzurę à la Joe Exotic?

– To drugie – odparłam, siląc się na zmęczony uśmiech. Właśnie do mnie dotarło, jak bardzo będę tęsknić za Karlie, kiedy większość jej godzin przejmie nowy pracownik. – Ja bym zrobiła Barbie fryzurę jak od garnka, a potem przebrała ją za kowbojkę, wsadziła w brokatowy kabriolecik i nakręciła Tik-Toka, jak śpiewa „Bratz Dolls zjadły mi pieska”.

Karlie odrzuciła głowę do tyłu i ryknęła śmiechem. Zerknęłam do jej lusterka leżącego na parapecie, żeby sprawdzić makijaż.

Blizna była niemal niewidoczna.

Odetchnęłam z ulgą.

Chrupiące taco przeżyło kolejny dzień. Pękło, ale nie rozpadło się na kawałki.

Do domu wróciłam o dwudziestej trzeciej. Babcia siedziała przy kuchennym stole, w kwiecistej podomce. Z radia stojącego obok leciał Willie Nelson.

Babcia Savvy była ekscentryczną kobietą. Na Halloween szalała z kostiumami, w których prezentowała się dzieciakom przychodzącym po cukierki. Na doniczkach stojących na zewnątrz, przed domem, malowała zabawne i często niestosowne obrazki. Na weselach tańczyła tak, jakby nikt nie patrzył. Płakała przy grających na uczuciach reklamach.

Zawsze była dziwna, ale ostatnio zrobiła się roztargniona.

Do tego stopnia, że nie można było zostawić jej samej na dłużej niż dziesięć minut. To dlatego po pracy zawsze szybko wracałam do domu, kiedy znikała jej opiekunka Marla.

Gdy moja mama, Courtney Shaw, przedawkowała, miałam zaledwie trzy lata. Jakiś licealista znalazł ją na ławce w centrum Sheridan. Szturchnął ją gałęzią, a kiedy nie drgnęła, spanikował i zaczął się wydzierać na całe gardło. Wtedy zleciały się inne dzieciaki. A nawet kilkoro rodziców.

Plotki szybko się rozniosły, ludzie porobili zdjęcia, a rodzina Shawów stała się czarną owcą miasta. Babcia była dla mnie jak matka, bo własnej nie pamiętałam. Courtney zmieniała mężczyzn jak rękawiczki. Któryś z nich musiał być moim ojcem, choć nie poznałam go nigdy.

Babcia nie zapytała jej, kto mnie spłodził. Pewnie bała się otworzyć puszkę Pandory i walczyć o opiekę z nie wiadomo kim. Szanse na to, że mój ojciec ciężko pracował albo wierzył, więc co niedziela uczestniczył w mszy, nie były zbyt wysokie.

Babcia wychowała mnie jak własną córkę. Właśnie dlatego czułam się w obowiązku zostać z nią i się nią opiekować, gdy przestała sobie radzić. Poza tym przecież nie zalewały mnie oferty pracy z Hollywood, więc nie mogłam powiedzieć, że poświęcam karierę.

Reign De La Salle był podły, ale się nie mylił. Z taką twarzą jak moja mogłam liczyć tylko na rolę potwora.

Weszłam do kuchni i pocałowałam babcię w białe, przypominające watę cukrową włosy. Złapała mnie za rękę i przytuliła. Westchnęłam z wdzięcznością.

– Cześć, babciu.

– Gracie-Mae. Upiekłam ciasto.

Wsparła się o stół i podniosła z jękiem. Pamiętała moje imię. To dobry znak. Pewnie dlatego Marla nie zaczekała do mojego przyjazdu.

Nasz dom wyglądał jak cmentarz lat siedemdziesiątych. Można było w nim znaleźć wszystkie okropieństwa z tamtych czasów: szafki kuchenne z zielonymi frontami, drewnianą boazerię, rattanowe meble i sprzęty elektroniczne, które ważyły tyle, co rodzinny samochód.

Po pożarze wyremontowałyśmy wnętrze, ale babcia i tak poszła do sklepu z używanymi rzeczami i kupiła najstarsze, najbardziej niepasujące do siebie meble, jakie udało się jej znaleźć. Jak gdyby miała alergię na dobry gust. Mimo to człowiek uczył się kochać przedmioty należące do bliskiej osoby.

– Nie jestem głodna – skłamałam.

– Ale to nowy przepis. Znalazłam go w czasopiśmie u dentysty. Marlę dopadło jakieś choróbsko, biedactwo. Nie mogła przełknąć nawet kawałka. A taką miała ochotę.

Posłusznie usiadłam przy stole, a babcia podsunęła mi talerz z plackiem wiśniowym i widelec. Poklepała mnie po dłoni.

– No, nie krępuj się, Courtney. Przy mamusi nie ma co. Wcinaj.

Courtney.

Cóż, chwilowa poprawa.

Babcia często nazywała mnie imieniem swojej córki. Na początku zabrałam ją do lekarza, żeby przeprowadził badania i sprawdził, skąd te zaniki pamięci. Lekarz stwierdził, że to nie alzheimer, ale kazał wrócić na kontrolę za rok, jeśli babci się pogorszy.

Od tego czasu minęły dwa lata, a ona uparła się, że więcej na badania nie pójdzie.

Włożyłam do ust kawałek ciasta. Gdy tylko poczułam smak, moje gardło się zacisnęło i przesłało wiadomość do mózgu. W tył zwrot!

Babcia znów pomyliła cukier z solą. I wiśnie z suszonymi śliwkami. Kto wie, co dalej. Trutka na szczury zamiast mąki?

– Smaczne, prawda? – Nachyliła się nad stołem i oparła podbródek na złączonych dłoniach.

Pokiwałam głową i sięgnęłam po szklankę z wodą, żeby popić. Zerknęłam na telefon leżący na stole. Pojawiła się nowa wiadomość.

Marla: Z góry ostrzegam – ciasto twojej babci smakuje dzisiaj paskudnie.

Oczy zaszły mi łzami.

– Wiedziałam, że ci posmakuje. Uwielbiasz placek z wiśniami.

Nieprawda. To Courtney go uwielbiała. Tyle że ja nie miałam serca tego powiedzieć.

Przełykałam każdy kęs, do ostatniego okruszka, usiłując nie skupiać się na smaku, chociaż nie było łatwo. Następnie zagrałam z babcią w planszówkę i odpowiedziałam na pytania o znajomych Courtney, o których tak naprawdę nie miałam pojęcia. Później położyłam babcię do łóżka i pocałowałam ją na dobranoc.

Kiedy chciałam wyjść, złapała mnie za nadgarstek. Jej oczy błyszczały w mroku jak świetliki.

– Courtney. Moje kochane dziecko.

Jedyna osoba, która mnie kochała, myślała, że jestem kimś innym.

ROZDZIAŁ 2

GRACE

Następnego dnia przyjechałam do food trucka skoro świt. W soboty odbywał się w Sheridan targ rolny, co oznaczało konkurencję, czyli więcej food trucków, więcej interakcji międzyludzkich (i tak dalej), a w związku z tym więcej barw wojennych. W sobotę nakładałam na twarz tyle makijażu, że klaun mógłby się przy mnie schować.

Na szczęście dzisiaj nie było rodeo. Odkąd pewien klient przyrównał moją twarz do końskiej i oznajmił, że w konkursie piękności wygrałoby zwierzę, nie zamierzałam pracować w trakcie zawodów.

Karlie się spóźniła, jak zawsze zresztą. Mimo że była jedną z najbardziej zmotywowanych i pracowitych osób, jakie znałam, przespałaby wszystko, nawet kolejną wojnę światową. Nie przeszkadzało mi to, że się obija. Jej rodzina dobrze mi płaciła, miałam elastyczny grafik, a Karlie przez ostatnie cztery lata była przyjaciółką idealną.

Umyłam i przygotowałam ryby, pokroiłam warzywa, zrobiłam mrożone margarity i napisałam kolejne ogłoszenie, które wywiesiłam na furgonetce.

Moja najlepsza przyjaciółka wtoczyła się do food trucka piętnaście po dziewiątej. Na głowie miała ogromne różowe słuchawki. Założyła dzisiaj koszulkę z Bartem Simpsonem.

– Hola! Jak tam? – Strzeliła mi w twarz arbuzową gumą i zdjęła słuchawki. Zanim wyłączyła aplikację, usłyszałam dudniącą Rebel Girl zespołu Bikini Kill.

Wcisnęłam jej szczypce do ręki.

– Dzisiaj obudziłam się z poczuciem, że wydarzy się coś złego.

Nie kłamałam. Kiedy wstałam, zauważyłam, że ognisty pierścień rozpadł się w końcu ze starości. Została tylko obrączka i połowa płomienia.

Na zewnątrz było czterdzieści stopni – można by smażyć jajka na betonie – a w furgonetce panowała temperatura o jakieś dziesięć stopni wyższa. Czułam w kościach, że dzisiaj nastąpi coś ważnego. Jak gdyby moja przyszłość wisiała mi nad głową i zaraz miała na mnie spaść.

– Nic się nie stanie. – Karlie rzuciła na podłogę plecak i pacnęła mnie szczypcami. – Będzie dużo roboty, ale sobie poradzimy. Na zewnątrz już czeka kolejka. Lepiej podejdź do okienka, Julio.

– Jeśli Romeo zajada się rybnymi tacosami od dziewiątej, to wolę być sama – roześmiałam się.

Dzisiaj czułam się bardziej dawną sobą, a nie żałosną ofiarą losu, jak potraktował mnie wczoraj West St. Claire.

Pani Contreras uparła się, by sprzedawać wyłącznie rybne tacosy, według jej sekretnej receptury. Żadnej teksańsko-meksykańskiej kuchni. Dlatego przyrządzałyśmy jeden ich rodzaj, za to byłyśmy w tym najlepsze.

– O, i to jest motyw, którego Szekspir nie wziął pod uwagę: Romeo mógł umrzeć od rybnego oddechu Julii.

– A co ze sztyletem? – Posłałam przyjaciółce rozbawione spojrzenie.

Udała, że dźga się szczypcami jak mieczem. Złapała się za gardło, jakby zaraz miała paść trupem.

– Szczypce też mogą być niebezpieczne.

Z uśmiechem otworzyłam okno, gotowa zapomnieć o wczorajszym wieczorze.

– Dzień dobry, witamy w That Taco Truck! W czym mogę po...

Na widok jego twarzy ostatnie słowo stanęło mi w gardle. Za Westem St. Clairem ciągnęła się kolejka ludzi.

Uśmiech spłynął mi z twarzy.

Po co tu wrócił?

– Chodzi o napiwek, który wczoraj zostawiła Tess? Mogę ci go oddać. Tylko kup sobie za niego trochę dobrych manier.

Kiedy zajarzyłam, że mój język nie skonsultował się z mózgiem, ścisnęło mnie w dołku.

Dlaczego tak się uparłam, żeby popełnić towarzyskie samobójstwo? Naprawdę mam takie zapędy? Mimo to nie żałowałam tego, co padło z moich ust. Wątpiłam, by West zechciał zamówić tacosy albo prowadzić cywilizowaną pogawędkę. Wiedziałam, że słowne potyczki z takim facetem jak on to kiepski pomysł. Ale wczoraj był dla mnie wredny, więc musiałam się odegrać.

Wyglądał tak, jakby w nocy w ogóle nie spał. Wciąż miał na sobie te same dżinsy i tę samą spraną koszulkę co wczoraj. A jego przeszywające i znudzone spojrzenie sprawiło, że poczułam się jak śmieć. Zauważyłam, że ma przekrwione oczy.

Bez słowa podał mi kulkę papieru.

Od razu ją rozpoznałam i rozwinęłam, marszcząc brwi. To było moje ogłoszenie, które wczoraj tak bezceremonialnie zerwał z furgonetki.

– Już napisałam nowe – wycedziłam, wrzucając papier do kosza przy nogach. – Mogę coś dla ciebie zrobić?

– Wezwij menedżera – warknął krótko.

Stanęłam jak wryta. Po pierwsze dlatego, że w ogóle się odezwał. Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam jego głosu, który pasował do wyglądu właściciela. Miał niskie, ochrypłe, niebezpieczne brzmienie. Po drugie zdziwiłam się, że West odezwał się do mnie. Ale przede wszystkim byłam w szoku, że ma czelność mną pomiatać.

– Że co proszę? – Uniosłam brew.

Prawą, bo lewa nie istniała. Rysowałam ją kredką, więc nikt się nie zorientował, bo zawsze nosiłam szarą bejsbolówkę.

Ludzie w kolejce zaczynali tracić cierpliwość. Kręcili głowami, podrygiwali. Oczywiście nikt nie miał jaj, by zwrócić Westowi uwagę. Broń Boże.

– Menedżera – powtórzył. – Osobę, która tutaj dowodzi. Jesteś przygłupia?

– Nie. Tylko zniesmaczona.

– Cóż, w takim razie się pośpiesz, żeby mieć już spokój. Wezwij przełożonego.

Patrzył na mnie beznamiętnie. Z bliska jego oczy nie wydawały się jednolicie zielone. Przypominały raczej drapieżną mieszankę odcienia szałwii i niebieskiego, z ciemniejszą jadeitową obwódką.

Wczoraj grupka przyjaciół miała ubaw, próbując odgadnąć, co mi się przydarzyło. A West przyglądał mi się jak cyrkowemu dziwadłu. Ja czułam się jak zamknięte w klatce trzygłowe zwierzę. Miałam ochotę rozwalić kraty i rozerwać ich na strzępy szpiczastymi pazurami.

Otrząsnęłam się z zamyślenia i pogładziłam pokrywkę pojemnika z guacamole.

– Wybacz szczerość, ale masz takie szanse na pracę w tym food trucku, jak ja na angaż do Teatru Bolszoj. A teraz złóż zamówienie albo spływaj. Klienci czekają.

– Menedżera. Ale już – powtórzył, ignorując moje słowa.

Dopadła mnie frustracja, zafalowały mi nozdrza. Słyszałam, że West jest władczy, ale kiedy doświadczyłam tego na własnej skórze, poczułam się tak, jakby ktoś wrzucił moje serce do blendera. I kazał mi patrzeć, jak zostaje zmielone na papkę.

Karlie wyjrzała zza mojego ramienia.

– O Boże! – zawołała zaskoczona. – To znaczy... West, prawda?

Brawo. Rozpoznałaby go nawet w stroju kraba, uczelnianej maskotki.

Zmierzył ją spojrzeniem, ale nie odpowiedział na pytanie.

Karlie wyciągnęła do niego rękę przez okno. Udał, że tego nie widzi.

Cofnęła ją z cichym parsknięciem.

– Mam na imię Karlie. Studiujemy razem na Sher U. Jestem tutaj menedżerką. A raczej córką menedżerki. W czym mogę pomóc?

– Przyszedłem w sprawie pracy.

– Serio?

– Jestem śmiertelnie poważny.

I śmiertelnie niebezpieczny. Odpraw go z kwitkiem, Karl.

– Fantastycznie. Właśnie zostałeś zatrudniony – zaświergotała bez chwili wahania.

Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się histeryczny śmiech. Karlie i West spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Chwila... Oni nie żartują? Dreszcz strachu pomknął wzdłuż mojego kręgosłupa.

Stojąca za Westem starsza kobieta odchrząknęła znacząco i machnęła w moim kierunku ręką. Jakbym to ja była odpowiedzialna za opóźnienie.

– Jaja sobie robisz, tak? – zwróciłam się do przyjaciółki.

Skrzywiła się.

– No wiesz... Przecież potrzebujemy pracownika.

West skinął głową na Karlie.

– Pogadajmy o tym na osobności.

– To wskakuj do środka.

Przez kilka następnych minut miałam wrażenie, że świat wiruje. Karlie i West debatowali z tyłu furgonetki, a ja stałam przy oknie i obsługiwałam klientów. Po dziesięciu minutach moja przyjaciółka wyszła z food trucka, zerwała ogłoszenie i wróciła do środka.

– Gratulacje! Masz nowego współpracownika – poinformowała mnie śpiewnym głosem i podeszła do grilla, żeby przewrócić rybę. Zwęgloną od dobrych dziesięciu minut.

Olałam ją i zajęłam się zamówieniami tak szybko, jak to było możliwe. W duchu próbowałam przekonać sama siebie, że moje życie wcale się nie skończyło. Że West St. Claire nie zabije mnie w ramach jakiegoś chorego zakładu z kolegami.

– Shaw, słyszałaś?

Ryba, którą smażyła Karlie, rozwaliła się na małe kawałki.

Gotowałam się, pociłam, byłam wściekła jak osa i przepełniona czymś mrocznym i gorzkim. Gdybym rozcięła sobie skórę nożem, którym właśnie zamierzałam otworzyć pudełko z tartym serem, najpewniej zobaczyłabym wypływającą z moich żył czarną maź.

– Bardzo wyraźnie. Po prostu sądziłam, że w tej kwestii weźmiesz moje zdanie pod uwagę. Skoro to ja będę pracować z osobą, która cię zastąpi.

– Posłuchaj mnie. On jest największym ciachem na uczelni. Dzięki niemu będą tu przychodzić tłumy studentów. Wiedziałam, że będziesz niezadowolona.

– Jasne.

Wychyliłam się z okna i podałam klientowi tacosa ze spaloną rybą, częstując go sztucznym uśmiechem.

Po liceum broniłam się przed pójściem na studia. Instynkt kazał mi kryć się przed światem, żyć w cieniu i samotności. Szybko jednak dotarło do mnie, że nie mam wyboru. Że muszę jakoś zarabiać. Skoro i tak zostałam skazana na pokazywanie ludziom twarzy, stwierdziłam, że studia będą praktycznym, choć okrutnym sposobem na zapewnienie sobie w przyszłości porządnego stanowiska.

– Zależy mu na pracy, tak? – Rozkręciłam się na całego. – Ciekawe, wziąwszy pod uwagę, że nieźle zarabia na zakładach w Plazie.

Wiedziałam, że West dostaje od nich procent. Chodziły plotki, że w zeszłym roku, dzięki zakładom i sprzedaży biletów oraz rozwodnionego piwa, zarobił osiemdziesiąt patyków.

– Pytałam go o to. Twierdzi, że musi mieć większe dochody.

– Raczej popracować nad manierami – odparłam zjadliwie.

– Dlaczego? Czy był dla ciebie niemiły? – Karlie zmarszczyła brwi.

Zżymałam się na samą myśl o wczorajszym wieczorze. Odwróciłam wzrok i postanowiłam zmienić temat.

– W każdym razie... O co ci chodziło, gdy powiedziałaś, że spodziewałaś się mojego niezadowolenia?

– Och, proszę. – Karlie zamachała rękami w powietrzu, jakbyśmy obie znały odpowiedź na to pytanie.

– To znaczy?

– Serio nie wiesz? Dobra. Powiem to. Ale obiecaj, że nie będziesz zła.

– Nie będę.

Już byłam wściekła.

– Prawda jest taka, że boisz się ludzi, Shaw. Dlatego oceniasz ich z góry, na podstawie pierwszego wrażenia.

– Wcale nie!

– Właśnie że tak! Spójrz tylko na siebie. Jesteś wściekła, bo zatrudniłam chłopaka, o którego reputacji jedynie słyszałaś. O którym nic nie wiesz. I wiesz co? Każdy z nas ma jakąś reputację. Przepraszam, Grace, ale taka jest prawda. Ja uchodzę za zarozumiałą kujonkę z obsesją na punkcie lat dziewięćdziesiątych, a ty jesteś emo, laską z blizną. Każdy ma przylepioną jakąś etykietkę odzwierciedlającą jego słabości czy niedoskonałości. To się nazywa życie. Jest brutalne. A potem umierasz.

Postanowiłam trzymać gębę na kłódkę. Zwyczajnie bałam się, że wypowiem słowa, których mogę żałować.

Karlie przestała maltretować rybę na grillu, odwróciła się i złapała mnie za ramiona. Pomasowała moje barki przez różową bluzę.

– Spójrz na mnie, Shaw. Słuchasz?

Tylko coś burknęłam.

– Może on jest miły?

– To raczej zło wcielone.

Wiedziałam, że górę wziął mój brak pewności siebie. Ale wnioskując po wyglądzie, reputacji i statusie społecznym, West St. Claire był idealnym kandydatem na osobę, która zrujnuje mi życie.

– Jeśli po pierwszej zmianie okaże się złem wcielonym, daj mi znać, a wykopię go bez gadania. Nie zawaham się. – Karlie zmusiła mnie, bym uścisnęła jej dłoń w jednostronnej obietnicy. – Masz moje słowo. Wiem, że uważasz mnie za podjaraną fankę tego gościa, ale tak naprawdę widzę w nim tylko studenta, który chce zarobić. Mam zaległości w nauce, a od następnego roku najważniejsze będą moje praktyki. Muszę mieć więcej luzu. Czy możesz przestać się boczyć?

Niestety, miała rację: teoretycznie West nie zrobił nic złego. Co więcej, dostałam od niego ogromny napiwek i nie poprosił o jego zwrot.

– Dobra.

Karlie wyszczerzyła się i odwróciła mnie do kolejki ludzi czekających na jedzenie.

– No i świetnie. I szybko, powiedz mi, czy widzisz go na parkingu? Pytałam go, czy mógłby zacząć już dzisiaj i popatrzeć, jak pracuję przy grillu, ale powiedział, że ma swoje plany. Wciąż się tu kręci?

Niechętnie wyciągnęłam szyję. Zauważyłam go od razu; wydawał się wyższy o głowę od reszty ludzi. Opierał się o czerwone ducati M900 Monster, rocznik 2016. Jego oczy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne.

Obok niego stała dziewczyna, którą rozpoznałam od razu, mimo że była odwrócona do mnie plecami. Kruczoczarne włosy, długie opalone nogi i ultrakrótkie spodenki, które ledwie zakrywały pośladki. Tess. Opowiadała o czymś z ożywieniem, chichotała i odrzucała włosy do tyłu. Pewnie spędzili razem noc.

West nie reagował na jej słowa. Odwrócił się, bezceremonialnie wcisnął jej kask na głowę, zapiął pod brodą i wskoczył na siodełko. Tess zajęła miejsce za nim i otoczyła go ramionami w talii.

Chwycił jej dłoń i położył na swoim kroczu.

– Tak. Zamierza odjechać w stronę słońca. Albo najbliższej kliniki leczenia chorób wenerycznych. Wraz z Tess Davis.

Kiedy zniknęli z parkingu, wznosząc za sobą tumany kurzu, nieświadomie pokruszyłam muszlę taco.

Karlie zrobiła kwaśną minę.

– Ona zawsze znajduje tych najlepszych. Ciekawe, kto będzie jego kolejną zdobyczą.

Oby jego ręka, pomyślałam. Małe Westy nie powinny zaludnić tej planety. Nie potrzeba nam więcej takich jak on.

Przez pięć kolejnych godzin wysłuchiwałam, jak moja przyjaciółka rozwodzi się nad tym, w jakich kobietach gustuje West. A jednocześnie obsługiwałam ludzi i rozmyślałam nad swoim życiem, które zmieniło się w tragedię.

Kiedy otworzyłam drzwi furgonetki, gotowa do wyjścia, na schodach znalazłam parę baletek. Podniosłam je zdezorientowana. Wyglądały na nowe, były w moim rozmiarze. W jednej z nich znalazłam liścik, napisany jakby od niechcenia.

„Lepiej zacznij trenować”.

– Co, u li...?

Przypomniałam sobie słowa, które powiedziałam dzisiejszego ranka.

„Masz takie szanse na pracę w tym food trucku, jak ja na angaż do Teatru Bolszoj”.

West St. Claire ma poczucie humoru.

Niestety, odnosiłam wrażenie, że od teraz to ja będę głównym obiektem jego żartów.

ROZDZIAŁ 3

WEST

Bzz.

Bzzz.

Bzzzz.

Mój telefon spadł z nocnej szafki i zaczął kręcić się po podłodze jak żuczek przewrócony na grzbiet.

Pochyliłem się i przesunąłem palcem po ekranie, żeby wyłączyć alarm. I nagle moje uszy zaatakował wrzask.

– Skarbie? To ty? Larry! Chodź szybko! Odebrał!

Ja pierniczę.

Spałem jak zabity przez dziesięć godzin. Nic dziwnego, że po przebudzeniu nie odróżniłem dźwięku budzika od dzwonka połączenia.

Przez ułamek sekundy rozważałem jego zakończenie, ale doszedłem do wniosku, że wczoraj osiągnąłem tygodniowy limit wredoty. Wtedy, kiedy ukradłem Eastowi żarcie, które przygotował sobie na potreningowy posiłek. Przygryzłem pięść tak mocno, że pociekła krew, i przycisnąłem telefon do ucha.

Będzie, co ma być. Jestem gotów na tortury.

– Matko...

– Cześć! Witaj! – zawołała desperacko mama. – Westie, nie do wiary, że odebrałeś!

Witam w klubie.

– Co tam? – Przeturlałem się na drugi koniec łóżka i wstałem.

Zegarek na nocnej szafce wskazywał drugą po południu. Wskazywał również, że jestem skończonym kretynem, który znowu zaspał. Zbliżał się koniec roku. Wiedziałem, że z moimi miernymi ocenami i tak ukończę Sheridan University, ale jednak byłoby miło poudawać trochę, że mi zależy.

– Nic, kochanie! To znaczy, wszystko w porządku. Naprawdę. Chcieliśmy tylko sprawdzić, co u ciebie, jak się masz. Easton nas informuje, ale woleliśmy usłyszeć twój głos.

– To on? – W tle odezwał się tata. Usłyszałem jakieś szuranie, potem coś chyba zleciało ze stołu. Rodzice się ucieszyli. Dopadło mnie poczucie winy, zaraz potem wyrzuty sumienia. – Daj mi z nim pogadać. Westie? Jesteś tam?

– Cześć, tato.

– Dobrze słyszeć twój głos, synu.

Założyłem buty leżące pod łóżkiem i zaciągnąłem dupę do łazienki. Odlałem się i umyłem zęby. Tata w tym czasie opowiadał, że facet, który obiecał mu użyźnić pole, jeszcze nie wrócił z Wyoming, więc w rezultacie on stracił kolejny kontrakt.

Zrozumiałem podtekst. Mam wysłać więcej pieniędzy, zanim odetną im prąd.

Dojmujące wyrzuty sumienia, które odczuwałem jeszcze chwilę temu, zastąpiło otępienie.

– Zgaduję, że banki za tobą nie przepadają. – Wyplułem do zlewu miętową pastę, przepłukałem usta i umyłem twarz. Nie spojrzałem w lustro. Nie patrzyłem na swoje odbicie od lat. Dlaczego miałbym zacząć właśnie teraz?

– Och, no wiesz... Sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Ale...

Nie pozwoliłem ojcu dokończyć.

– Do wieczora wyślę więcej pieniędzy. Pogadamy kiedy indziej. Na razie.

Rozłączyłem się, zanim dodał cokolwiek.

Wziąłem kluczyki, wskoczyłem na motocykl i pognałem na uczelnię. Osiem minut później wparowałem do sali na wykład z zarządzania sportem. Zaczął się o drugiej.

Znowu byłem spóźniony, co chyba nikogo nie zaskoczyło.

Na szczęście profesor Addams (nazwisko z podwójnym D, jak rozmiar miseczek, które powinien nosić, żeby podtrzymać męskie cyce) był zajęty ogarnianiem magicznego przedmiotu zwanego iPadem. Stał z pochyloną głową i walił w ekran tłustymi paluchami, próbując wyświetlić prezentację na ekranie za jego plecami.

Zająłem miejsce na końcu sali, między Reignem a Eastem. Prezentacja Addamsa w końcu pojawiła się na ścianie, a on zachichotał z ulgą.

– Siema. – Reign przybił ze mną żółwika.

Właśnie obmacywał się z jakąś typiarą. Ona przyssała mu się do szyi, on wcisnął jej łapę pod spódniczkę.

East zdzielił mnie w potylicę.

– Znowu spóźniony. Przy okazji: dzięki, że zeżarłeś cały mój posiłek.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Naprawdę, smakował wyśmienicie.

– Nie waż się więcej tego robić – burknął.

– Dobrze wiesz, że uwielbiam wyzwania.

Wszyscy trzymali na stolikach laptopy lub zeszyty. Ale nie ja. Ja nawet nie zabrałem ze sobą plecaka. Pojawiałem się na zajęciach tylko wtedy, kiedy zagrożenie niezaliczenia przedmiotu stawało się realne.

W sali wykładowej zadudnił nagle głos Addamsa:

– Pan St. Claire. Widzę, że wreszcie raczył nas pan zaszczycić swoją obecnością.

Rzuciłem mu chłodne spojrzenie. Nie zamierzałem połykać haczyka.

Siedząca obok Reigna dziewczyna miała na tyle przyzwoitości, że odepchnęła jego rękę, kiedy wszyscy się na nas skupili.

Addams wsparł masywny brzuch o biurko i poprawił okulary na nosie.

– Czy ty w ogóle jesteś zainteresowany zdobyciem wyższego wykształcenia?

Jeśli miałbym być szczery, to nie. Ale ta dziura znajdowała się wystarczająco daleko od Maine, bym się nie wyróżniał i zarabiał pieniądze, dzięki którym moja rodzina nie zbankrutuje.

– Polecam ci odpowiedzieć słownie – zabrzmiało z wyższością. – Chyba potrafisz mówić, co?

Prychnąłem. Nie tak łatwo mnie rozjuszyć. Tak to już bywa, kiedy jest się na wszystko obojętnym. Ludzie nie wzbudzają we mnie żadnych emocji, nawet jeśli próbują.

A próbują.

I to często.

– Zrobienie dyplomu wydawało mi się świetną okazją, by wyrwać się z zadupia, na którym mieszkałem. A Sher U to całkiem tania uczelnia jak na placówkę w innym stanie. Ale mam zastrzeżenia co do ciała pedagogicznego. – Rozparłem się na krześle, założywszy ramiona na piersi.

– Ale mu pojechałeś! – krzyknął ktoś.

– Cholera! – zawołał inny. – St. Claire nie patyczkuje się z ludźmi ani na ringu, ani poza nim!

Cała sala wybuchnęła śmiechem.

Profesor Addams zacisnął usta potępiająco, jego policzki przybrały kolor flaminga. Pozbierał się dopiero po pełnej minucie.

– Podaj mi choć jeden powód, dla którego takie zachowanie powinno ci ujść na sucho – powiedział.

– Bo został pan tu przeniesiony z uniwersytetu Ligi Bluszczowej w niejasnych okolicznościach i nikt się tym nie zainteresował. Ale wie pan co? – Teatralnie rozłożyłem ramiona. – Tak się składa, że mam bardzo dużo wolnego czasu. Czy taka pełna odpowiedź pana satysfakcjonuje?

Reign zaczął nieśpiesznie klaskać.

– Nieźle! – zachichotał East.

– Myślisz, że taki z ciebie chojrak, co? – odezwał się Addams.

– Proszę mnie posłać na dywanik albo sobie odpuścić. To się zaczyna robić nudne. – Ziewnąłem ostentacyjnie.

Addams odwrócił się do prezentacji, kręcąc głową.

Idiota.

Pół godziny później wyszedłem z sali.

Reign obejmował swoją typiarę, a East przeglądał coś w telefonie. Najpewniej zastanawiał się, którą dziewczynę gdzieś dzisiaj zaprosić. Uznałem, że to dobry moment, by podzielić się z nimi sensacją.

– Od jutra będę pracować w That Taco Truck.

Teoretycznie miałem zacząć dzisiaj. Karlie chciała mi pokazać, jak używać grilla.

Na początku żaden nie zareagował. Kiedy nie wyjaśniłem tego, co dla mnie było proste jak drut, Reign parsknął z pogardą.

– Eee, a po jaką cholerę?

– Potrzebuję kasy.

– Za mało zarabiasz na walkach? – Zmarszczył nos.

Reign zupełnie nie musiał się przejmować pieniędzmi. Kiedy nie trenował, uganiał się za dupami. Dla niego studia były niekończącym się ciągiem imprez i meczów, przerywanym od czasu do czasu bzykankiem na jedną noc, a dla większej dramaturgii – obawami przed ciążą którejś z dziewczyn. Natomiast ja musiałem spłacać długi rodziców, bulić za własną edukację i oszczędzać, żebym po studiach nie musiał wracać do domu.

Bezimienna laska zareagowała zdziwieniem.

– Przecież to nie ma sensu. Wszyscy twierdzą, że jesteś dziany.

Nie odpowiedziałem. To, że ruchał ją jeden z moich tak zwanych kumpli, nie robiło z niej specjalistki od księgowości.

– Skoro musisz, stary. Daj znać, jeśli będziesz potrzebować pomocy – uciął temat East i założył torbę sportową na ramię.

– Może leci na Grzankę? – rzucił Reign. – Albo szuka ofiary, by zaliczyć. Trzeba przyznać, że laska byłaby seksowna, gdyby założyć jej torbę na głowę.

– Mówisz o tej poparzonej? – Bezimienna dziunia złapała się za serce. – To tragiczne, prawda? Koleżanka ze stowarzyszenia chodziła z nią do liceum. Podobno ta poparzona była kiedyś cheerleaderką i grała w kółku teatralnym. Dopiero potem doszło do wypadku. Wcześniej była bardzo ładna.

Kiedyś nadejdzie taki dzień, że przeleje się czara goryczy i przyłożę Reignowi tak, że pożegna się ze wszystkimi zębami. Grabił sobie nieustannie, czepiając się ludzi. Wredny skurwiel. Robił wszystko, żeby bawić swoich durnych przyjaciół. Dziewczyny dobierał sobie równie durne.

Reign zarżał jak koń.

– Poważnie, stary, stul pysk! – opierniczył go Easton. Złapał go za kołnierz i popchnął tak, że ten niemal wpadł na ścianę.

Rozdzieliliśmy się po dotarciu do dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do wyjścia. Chłopaki odpękali trening, bezimienna dziewczyna zniknęła. Właśnie miałem opuścić budynek, kiedy w pomieszczeniu przy drzwiach rozległ się krzyk.

– Pali się! Pali!

Dobiegał ze starego audytorium, w którym ostatnio ćwiczyła grupa teatralna. Nowe miało dopiero powstać po drugiej stronie uczelni.

Dopadłem drzwi.

Uff. To tylko próba.

Sala była otwarta, więc mogłem wejść. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Z Karlie miałem się spotkać przy food trucku dopiero za pół godziny.

Wsparłem się ramieniem o framugę i skrzyżowałem ramiona na piersi.

Tess stała na scenie. Miała na sobie obszerną koszulę nocną, a pod spodem sztuczny ciążowy brzuch. Właśnie przemieszczała się z jednej strony na drugą, wydając dźwięki, które mogłyby ogłuszyć wieloryby. Gonił ją jakiś aktorzyna w obcisłej koszulce i ze szlugiem zwisającym z kącika ust. Próbował imitować południowy akcent, ale brzmiał tak, jakby facet poparzył sobie język i seplenił.

Nie znałem się na teatrze, ale potrafiłem rozpoznać kiepskie aktorstwo, zwłaszcza gdy dosłownie waliło po oczach. Bez obrazy dla Tess, bo była niezłą laską, ale prędzej uwierzyłbym w teorię spiskową zakładającą, że Hitler wciąż żyje, niż w ich aktorstwo.

Powiodłem wzrokiem po audytorium i zauważyłem blondynkę z food trucka. Greer, Gail czy jak jej tam. Grzanka. Widziałem głównie tył jej głowy. Siedziała w jednym z ostatnich rzędów, oparłszy białe trampki na krześle przed sobą. Wyblakłe dżinsy opinały jej długie nogi. Miała na sobie tę samą różową bluzę z kapturem i szarą bejsbolówkę, co w food trucku. Długie złote włosy opadały na plecy i ramiona. Wyglądała jak gotycki anioł.

Reign to tępa dzida, ale musiałem mu przyznać rację – Greer, czy Gail, była naprawdę niezła. Nie żebym zamierzał ją tknąć. Nie chodziło o jej twarz. Nie przeszkadzały mi blizny – moje serce składało się z nich w stu procentach. To była kwestia jej wrednego nastawienia, a ja nie przepadałem za sukami.

Zostawiłem jej baletki, żeby w ten niewybredny sposób przekazać widomość: „Wal się”. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, co próbowałem osiągnąć. Kiedy je kupowałem, czułem się jak debil, a kiedy kładłem na schodach – jak skończony idiota. Dobra, nieważne. Kto by się przejmował tym, że to żałosne zagranie? Przecież nie zamierzałem jej bajerować.

Reżyser sztuki, Cruz Finlay – kolejny durny student, który myślał, że noszenie beretu i apaszki podczas teksańskich upałów przyda mu artystycznego wyglądu – poprosił aktorów, by ci zaczęli scenę od początku.

Wszedłem do środka, żeby lepiej przyjrzeć się twarzy Greer czy Gail. Wszyscy gadali o jej bliźnie, ale ja ledwie ją dostrzegałem. Jednak ona chyba się jej wstydziła, więc wierzyłem na słowo, że blizna musi być straszna.

Udało mi się tylko zobaczyć jej prawą stronę, tak zwaną normalną. Greer-Gail nie odrywała wzroku od sceny i wypowiadała wraz z aktorami wszystkie kwestie, zarówno Tess, jak i tego chłopaka. Najdziwniejsze było to, że oni czytali z kartek, a ona znała wszystko na pamięć.

Widać było, że uwielbia aktorstwo, chociaż wątpiłem, by robiła coś w tym kierunku. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że wciąż miała się za ofiarę i tkwiła w miejscu.

– Nie chcę realizmu. Chcę magii – powtarzała za trzecim aktorem stojącym na scenie.