Monochrom. Tajemnice Wielopola - Katarzyna M. Majdanik - ebook

Monochrom. Tajemnice Wielopola ebook

Katarzyna M. Majdanik

4,5

Opis

Kradzież, która zmienia wszystko, i klątwa, od której nie ma ucieczki…

W sennym Wielopolu czas zdaje się stać w miejscu – aż do chwili, gdy z muzeum znika bezcenny obraz Wyspiańskiego, a ciszę miasteczka przerywa brutalne morderstwo. Aleksander, niepokorny prawnik z arystokratycznej rodziny, zostaje niespodziewanie wciągnięty w wir wydarzeń, które odsłaniają mroczne tajemnice jego rodu. Towarzyszy mu młoda, chłodna policjantka o intrygującym uroku, której obecność wywraca jego życie do góry nogami.

W cieniu Gór Świętokrzyskich, między morderstwami, sekretami i starą rodzinną klątwą, rodzi się uczucie, którego nikt się nie spodziewał. Miłość, niebezpieczeństwo i intryga splatają się, gdy Aleksander musi zmierzyć się z własnymi demonami i odkryć prawdę, zanim będzie za późno.

Są tacy ludzie, którzy zmieniają wszystko i są takie wydarzenia, po których nic już nie będzie takie samo. Tak… – pomyślał, wychodząc z budynku szpitala. Spojrzał w gwiazdy, jakby próbował coś z nich wyczytać, uśmiechnął się do siebie i założył ciemne okulary. Tak było pisane…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 466

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Panalpinka

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle udany debiut literacki. Uważam, że naprawdę warto sięgać po takie książki. Dawka kultury i świetna zagadka kryminalna
00

Popularność




Katarzyna M. Majdanik

Monochrom

Tajemnice Wielopola

Rozdział I

„Prochem jesteś i w proch się obrócisz”

– Są tacy ludzie, którzy zmieniają wszystko, i są takie wydarzenia, po których nic już nie będzie takie samo… Dzięki nim przekonujemy się, jak wiele zależy od przeznaczenia. – Monotonnym głosem wykładowcy przekonywał jakiś profesor zaciągający wschodnim akcentem. – Na nasze codzienne postawy wpływa wiele, czasami zupełnie absurdalnych, czynników. Zastanówmy się przez moment. Ile razy słyszeliśmy już, że gdyby nie to, dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu?

– Co by było, gdyby…? – przerwał lekko zachrypnięty kobiecy głos gospodyni audycji radiowej. – To chyba jedno z ulubionych pytań Polaków. – Raczej stwierdziła, niż zapytała, jak to miewają w zwyczaju dziennikarze.

– Często jedno przeczytane czy usłyszane zdanie… – kontynuował niezłomnie profesor.

W rytuale sprzątania kuchni nadszedł czas na strategicznie ważny element, jakim jest bez wątpienia dokładne wytarcie kurzu z półki nad lodówką, na której to półce stało małe turystyczne radyjko. W kilku sprawnych ruchach młoda dziewczyna pozbyła się ledwo widocznej warstwy, a właściwie – poświaty brudu. Niestety delikatne przestawienie radia spowodowało utratę sygnału i audycja o przeznaczeniu i przypadku zniknęła gdzieś w eterze. Jej miejsce natychmiast zastąpiły niezidentyfikowane szumy kosmiczne, przerywane czasami przez potępieńcze jęki zawodzącej artystki.

Pewnie porządki trwałyby w najlepsze, zwłaszcza że odwieczna walka człowieka z kurzem toczyła się nieustannie do chwil pozornego zwycięstwa i chwilowego porządku w mieszkaniu, gdyby nie delikatne kołatanie do drzwi wejściowych. Dziewczyna nie kazała długo czekać przybyszowi, pewnym krokiem przeszła przez korytarz i otworzyła drzwi na oścież.

– Ciao bella! – powitał ją tajemniczy młodzieniec w ciemnych okularach stojący w progu. – Zmieniłaś perfumy czy rozpuszczasz denaturatem zwłoki w wannie?

– To z całą pewnością najgłupszy tekst, jaki słyszałam od dostawcy jedzenia – powiedziała spokojnym głosem, niewyrażającym jakichkolwiek emocji, zerkając jednocześnie wymownie na papierową tytkę, którą trzymał w ręku. – A tak na przyszłość, zwłoki lepiej rozpuścić kwasem w plastikowej misce. Chyba że ma pan do zaproponowania coś lepszego?

– Ty tak na poważnie? – Młodzieniec nie mógł wyczuć w jej głosie nawet śladowych ilości poczucia humoru. – Zaraz! Ja nie jestem dostawcą jedzenia! – Szybkim ruchem ręki zdjął okulary przeciwsłoneczne i intensywnie mrużąc oczy, spojrzał na twarz swojej rozmówczyni. – A ty nie jesteś Anka! – Dokonał przełomowego odkrycia.

– Nigdy tak nie twierdziłam.

– Rany, przepraszam! Musiałem pomylić piętra albo kamienice! A pewnie i jedno, i drugie! – tłumaczył się przybysz. – Przepraszam!

Jego twarz pokryła się purpurowym rumieńcem. Ich oczy spotkały się na tak krótki moment, że nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie określić koloru jej tęczówek. Zmieszany cofnął się o krok, co jednak okazało się złą decyzją. Młodzieniec nie zauważył bowiem, że stoi tuż przy schodach. Nagłe odsunięcie się od drzwi spowodowało utratę równowagi i przybyły runął ze schodów jak rażony piorunem. Przetoczył się aż na półpiętro, gdzie zamarł w powykrzywianej pozycji. Dziewczyna błyskawicznie znalazła się przy nim.

– Proszę się nie ruszać – powiedziała opanowanym głosem. W ciągu zaledwie kilku sekund dokładnie przyjrzała się młodzieńcowi w poszukiwaniu ran czy złamań, jednak na całe szczęście niczego nie zauważyła.

– Nic mi nie jest – uspokajał bardziej siebie niż ją, powoli podnosząc się z ziemi.

– Jest pan pewien? Może zadzwonię na pogotowie? – zapytała profilaktycznie.

– Nie będzie to konieczne! – dodał, otrzepując się z kurzu, który u dziewczyny wywołał chwilową dekoncentrację i ledwo dostrzegalne wzdrygnięcie. – Naprawdę przepraszam. Nie będę już dłużej przeszkadzał. Do widzenia! – powiedział, schodząc. Niespodziewanie jednak zatrzymał się, chwiejnym krokiem wrócił na półpiętro i wręczył dziewczynie kurczowo trzymane zawiniątko, które zawierało jeszcze ciepłe, pachnące masłem i pistacjami, francuskie rogaliki.

– Proszę… Z najlepszej piekarni w mieście – wyjaśnił, po czym odszedł, pokornie opuszczając głowę.

Jeszcze przez kilka sekund stała i obserwowała schodzącego po schodach młodzieńca. Widziała wyraźnie, że kuleje na jedną nogę. No cóż, parę siniaków z pewnością jeszcze przez kilka tygodni będzie mu przypominało to dziwne spotkanie. Spokojnym krokiem wróciła do siebie. Kuchnia lśniła połyskiem widywanym zazwyczaj jedynie na reklamach specyfików przydatnych podczas polerowania mebli. W ferworze walki z kurzem, brudem i drobnoustrojami zupełnie zapomniała o śniadaniu. Zajrzała najpierw do chlebaka, w którym, zgodnie z nazwą, powinno znajdować się pieczywo. Niestety, po tym nie zostały nawet okruszki, bo i jak, skoro wszystkich starannie się pozbyła. Czuła, że jej żołądek z głodu zacznie niebawem trawić sam siebie. Przeszukanie szuflad i szafek nie przyniosło żadnego efektu. Wprawdzie za drobny sukces można by uznać odnalezienie suchego pieczywa, jednak konsystencja bułki tartej nie napawała optymizmem. Ani pobieżny, ani niestety dokładny przegląd lodówki, w której dosłownie hulał wiatr, nie dawał nadziei na poranny posiłek. Mleko dni świeżości miało już za sobą i z pewnością nie nadawało się do zjedzenia z płatkami. Nalała więc wody do czajnika z gwizdkiem i oparła się o blat, czekając, aż sprzęt da znak, że można parzyć kawę.

W całej kuchni unosił się zapach detergentów, do którego nieśmiało wkradał się aromat świeżych rogalików. Poczuła dotkliwe ukłucie w żołądku. Wprawdzie przez głowę przebiegło jej kilkadziesiąt nazw trucizn i specyfików, którymi można by nafaszerować pachnące pieczywo, czyniąc z niego broń masowego rażenia, jednak postanowiła zaryzykować. Pamiętała doskonale ciekawostkę opowiadaną powszechnie w akademikach, że żołądek krokodyla może strawić nawet beton. Czym więc było zagrożenie otruciem, skoro studenckie organy zdolne były do strawienia nawet żołądka krokodyla. A jako że czasy akademickie nie były wcale tak odległe, prawdopodobieństwo śmierci w konwulsjach będącej wynikiem otrucia malało z każdą sekundą.

Ciszę słonecznego poranka przerwał gwizdek czajnika, a po kilku sekundach całą kuchnię wypełnił aromat świeżo parzonej kawy. Dopiero gdy delektowała się przepysznymi rogalikami i kawą czarną jak sumienie seryjnego mordercy (bo ze śmietanki, która jeszcze kilka dni temu była mlekiem, zrezygnowała), spostrzegła zegar wiszący nad kuchennymi drzwiami. Z pewnością perspektywa spóźnienia się do pracy, i to w dodatku pierwszego dnia, zdenerwowałaby większość ludzi, a jeśli dołożylibyśmy do tego emocje związane z nieznanym, kumulacja stresu i paniki przyniosłaby pewnie furię w czystej postaci. Tymczasem dziewczyna bez jakichkolwiek emocji zebrała się do wyjścia w zaledwie kilka minut.

Dochodziło południe. Na ulicy przywitało ją słońce zwiastujące długo wyczekiwaną poprawę pogody. Szkoda tylko, że dopiero z początkiem sierpnia. Idąc spokojnym krokiem, mijała przepięknie odrestaurowane kupieckie kamienice z początku dziewiętnastego wieku. Wróciła myślami do audycji wysłuchanej podczas sprzątania. Zastanawiała się, jak wiele w jej życiu zależało od przypadku. Przed oczami miała obraz z dzieciństwa – małą dziewczynkę wycierającą ukradkiem łzy wywołane wiadomością, że oto jej rodzina musi się przeprowadzić z ukochanego miasta na drugi koniec Polski. Wtedy skończyło się dla niej beztroskie dzieciństwo. Została zmuszona do zmiany szkoły i przyjaciół, jednak największą tragedią było rozstanie z dziadkami, z którymi widywała się odtąd jedynie w wakacje i święta. Obiecała sobie wtedy, że kiedyś wróci do Wielopola, i choć na realizację tej obietnicy musiała czekać dwadzieścia lat, to słowa dotrzymała.

Wiele osób uważa, że fobia to jedynie uporczywy lęk przed pewnymi zjawiskami lub przedmiotami, którego przyczyny w większości przypadków tłumaczone są jako trauma z lat dziecięcych. Jest to jednak znacznie szersze pojęcie, a reakcją na konkretny bodziec może być nie tylko strach, lecz także przede wszystkim niechęć czy wręcz wstręt. Tak też było w jej przypadku. Przeczytała kiedyś, że kurz składa się głównie z martwych tkanek skóry i włosów. To jedynie pogłębiło dotychczasową psychozę i skumulowało się, przybierając formę amathofobii.

Od dłuższego czasu towarzyszyła jej niezbyt optymistyczna wizja świata. Patrząc na ludzi, widziała skórę pokrytą pyłem, który unosił się wokół ciała, tworząc poświatę z kurzu. W każdej sekundzie ciała się rozpadały. Umieranie było nieodłącznym elementem każdej sekundy życia. Dosłowna wizja biblijnego cytatu: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Wszyscy mijani ludzie w brutalny sposób przypominali o śmiertelności. Trzej nastolatkowie idący z naprzeciwka, poklepujący się po plecach, wzbijali w powietrze tumany kurzu. Kilkuletnia dziewczynka, która potknęła się o krawężnik, biegnąc za gołębiem, rozbiła kolano i wokół pojawiła się chmura pyłu. I aż dziwne, że staruszki, które siedziały na ocienionej ławce przy skwerze, nie zostały porwane przez wiatr, który przyniósł chwilową ulgę w upale.

Odruchowo poprawiła zapięcie czarnych skórzanych rękawiczek, które nosiła zawsze, bez względu na warunki atmosferyczne. Dzięki temu nie musiała patrzeć na dłonie, które w przykry sposób mogłyby przypominać o własnej śmiertelności.

Tymczasem tajemniczy młodzieniec, który na kilka minut oderwał ją od rytuału sprzątania, siedział w skórzanym fotelu, oczekując w kolejce do fryzjera. Był śmiertelnie znudzony przeglądaniem starych numerów kobiecych magazynów, które były tak potrzebne w salonie fryzjerskim, jak umarłemu kadzidło. Wiadomo przecież, że kobieta nie idzie do fryzjera jedynie po to, aby zmienić uczesanie, ale głównie po porcję świeżych ploteczek.

Próby cierpliwości, jakim został poddany, wołały o skargę do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Sześć plotkujących kobiet, trajkoczących gorzej niż przekupki na targu, przyprawiło go o ból głowy. W zakładzie fryzjerskim, którego wyposażenie mogłoby stanowić scenerię filmu z lat 60., było koszmarnie duszno, śmierdziało farbami do włosów i lakierem, a na domiar złego skórzana tapicerka fotela kleiła się do spoconych przedramion. Fryzjerka z parkinsonem ledwie trzymała w rękach elektryczną maszynkę, a kiedy przy jej pomocy zaczęła regulować i przycinać krzaczaste brwi pewnego śmiałka, młodzieniec poczuł zimny dreszcz na plecach. Boże! – pomyślał. Co tu się w ogóle dzieje? Kiedyś fryzjer załatwiał wszystko szybko, włącznie z wygraną ukochanej drużyny, a teraz?!

Odwrócił głowę w momencie, w którym maszynka ponownie zbliżyła się do brwi klienta, dlatego starał się skupić na przechodniach spacerujących po mieście. Nagle jego wzrok zatrzymał się na wysokim, łysym mężczyźnie o wielkich ramionach, który przedefilował pod samą szybą zakładu. Mężczyzna zrobił dwa duże kroki w kierunku ławki, na której siedziały dwie staruszki. Sprawnym ruchem zdjął jednej z nich torebkę z ramienia i nim ta zdążyła się zorientować, co właściwie się stało, zaczął uciekać.

– Teraz pan! – Fryzjerka zwróciła się do młodzieńca.

Ten, niewiele myśląc, wybiegł z zakładu fryzjerskiego, głośno trzaskając drzwiami, co kobieta skomentowała z niesmakiem: „Ach ta dzisiejsza młodzież!”. W mgnieniu oka znalazł się na ulicy i wyśledził oddalającą się łysą głowę. Rzucił się w jej kierunku przy akompaniamencie krzyku staruszki, która odkryła, co się stało. Szybko zaczął nadrabiać metry dzielące go od rabusia. Z każdą sekundą dystans między goniącym a gonionym malał, a choć ten ostatni starał się do tego nie dopuścić wprost nadludzkim wysiłkiem, to i tak był bez szans w starciu z wysportowanym młodzieńcem napędzanym ambicją i emocjami. Uciekinier gnał jak szaleniec przed siebie, potrącając co chwilę przechodniów, którzy dopiero po przeraźliwych krzykach załamanej staruszki orientowali się, co się wokół nich dzieje.

Młoda dziewczyna kątem oka dostrzegła całą scenę i też rzuciła się w pogoń. Tuż przed skrzyżowaniem wykończony rabuś nieznacznie zwolnił, co z kolei wykorzystał młodzieniec. W pełnym biegu wskoczył na oparcie ławki, odbił się od niej i z rozpędem wpadł na złodziejaszka, który stracił równowagę i przewrócił się boleśnie na chodnik.

Czasu na rozpamiętywanie kolejnych siniaków nie było, młodzian błyskawicznie wstał i już miał schylić się po leżącą na ziemi torebkę, kiedy został podcięty przez rabusia. Upadł na plecy, a kipiący nienawiścią uciekinier uklęknął nad nim i kilka razy siarczyście uderzył pięścią w twarz. Młodzieniec próbował uwolnić się z uścisku, jednak zdołał tego dokonać, dopiero kiedy przed kolejnym ciosem odsunął twarz i dłoń napastnika uderzyła w betonową płytę chodnikową. Ręka wydała odgłosy szeregu chrupnięć świadczących o skomplikowanym złamaniu, a rabuś zwinął się z bólu.

Wokół powstało spore zbiegowisko. Chłopak powoli wstał, podniósł torebkę i uśmiechając się delikatnie krwawiącymi wargami, dyskretnie się ukłonił. Cała bójka trwała zaledwie kilkanaście sekund, w trakcie których młoda dziewczyna także zdążyła dobiec na miejsce.

– Uważaj! – krzyknął ktoś z tłumu.

Młodzieniec błyskawicznie się odwrócił i zobaczył rabusia kroczącego w jego kierunku z nożem sprężynowym w dłoni. Jego twarz, rozpalona chęcią mordu, drżała ze zdenerwowania. I w tym momencie padł strzał…

Wszyscy zamarli w bezruchu, nie ważąc się nawet odetchnąć. Chłopak pobladł przeraźliwie, zerkając wymownie na swoje poobijane ciało w poszukiwaniu rany postrzałowej. Nastała grobowa cisza, którą przerwał upadek gołębia rażonego w locie kulą. Pół ryzy dokumentów do wypełnienia za użycie broni. Cudowny początek dnia.

– Rzuć to! – powiedziała spokojnym, ale stanowczym głosem, trzymając nadal broń w pogotowiu.

Przerażony młodzieniec posłusznie odrzucił na bok torebkę, jakby była granatem z wyciągniętą zawleczką.

– Nie ty! No dalej, odłóż nóż i na ziemię! Jesteś aresztowany pod zarzutem kradzieży, napaści i… uszkodzenia ciała. – Spojrzała na krwawiącą twarz młodzieńca, sięgając po kajdanki.

Nieudolny rabuś chwilę później stał już przykuty do barierki w oczekiwaniu na przyjazd radiowozu policyjnego. Torebka wróciła do właścicielki, która rozpłakała się na widok bohaterskiego młodzieńca. Sam nie wiedział, czy dlatego, że wygląda gorzej, niż przypuszczał, czy może torba kryje w sobie coś nad wyraz cennego. Usiadł na ławce, odchylił głowę i próbował zatamować krwawienie z nosa. Młoda policjantka podniosła z ziemi jego okulary przeciwsłoneczne i już chciała podejść, aby je zwrócić, kiedy jego telefon zadzwonił. Docierały do niego strzępy słów wypowiadanych drżącym głosem. Na domiar złego właśnie podjechał radiowóz na sygnale. Odszedł kilka kroków, próbując zorientować się, o co może chodzić.

– Dziadku, nic nie rozumiem, musisz mówić głośniej! – wykrzyczał do słuchawki, przebiegając na drugą stronę ulicy.

Z olbrzymim trudem udało mu się wyłowić z gąszczu zdań pojedyncze słowa, które zmroziły mu krew w żyłach. Poczuł na skórze gęsią skórkę.

– Boże, jestem w pobliżu. Będę za kilka minut!

Młoda policjantka przekazała aresztowanego rabusia w ręce mundurowych i rozejrzała się w poszukiwaniu głównego poszkodowanego i zarazem naocznego świadka. Zauważyła, że stoi po drugiej stronie ulicy. Biały dostawczy samochód przejechał tuż przed jej stopami, a kiedy odjechał, młodzieniec zniknął. Przez kilka minut w poszukiwaniach pomagali mundurowi, ale nawet to nie przyniosło żadnego efektu. Chłopak rozpłynął się w powietrzu jak zjawa. W końcu policjantka zasugerowała powrót z zatrzymanym na komendę. Przypuszczała, że świadek prawdopodobnie sam zgłosi się na policję w celu złożenia zeznań. Na wszelki wypadek postanowiła jeszcze zawiadomić okoliczne szpitale, aby ich personel zwrócił szczególną uwagę na pacjentów wyglądających na ofiary pobicia i aby o każdym tego typu przypadku niezwłocznie ją powiadomili.

Nieprzytomnym wzrokiem przyglądała się miastu z okien radiowozu. Wielopole zmieniło się diametralnie od czasu jej wyjazdu. Już kiedy przyjeżdżała do dziadków, obserwowała, jak miasto dosłownie podnosi się z ruin. Zaczęły powstawać nowe firmy i osiedla, a te już istniejące nabierały blasku niewidzianego tu przez dekady. Odrestaurowano większość kamienic, place i chodniki wybrukowano, a jakość dróg zadowoliłaby najbardziej zatwardziałych wyznawców teorii, że w Polsce wszystkie drogi to dziura na dziurze, a asfalt topi się na wiosnę razem ze śniegiem.

Klasycystyczny budynek, w którym mieściła się komenda policji, znajdował się tuż przy rynku. W progu przywitał ją przyjemny chłód i znajoma twarz Michała Wolskiego.

– Jak coś robisz, to z rozmachem! – zaśmiał się. – Widzę, że w twoim przypadku nawet droga do pracy zmienia się w przygodę jak z amerykańskiego filmu. Musisz mi wszystko opowiedzieć!

– Chyba nuda mi tu nie grozi. A historia rodem z filmu klasy Z. Złodziej, trochę przypadkowej krwi i trup.

– Poważnie? Co się stało?

– Zastrzeliłam gołębia.

Wolski spojrzał na nią uważnie. Znali się ładnych parę lat i nadal nie wiedział, czy żartuje, czy mówi poważnie, zwłaszcza że jej głos zawsze miał jednakową barwę, a twarz nigdy nie wyrażała jakichkolwiek emocji.

– Słuchaj, mamy sprawę! Było włamanie do Muzeum Historii Miasta. Szef dzwonił z Kielc i powiedział, że to coś dla ciebie. Zaprowadzę cię na miejsce, tam spotkasz się z prokuratorem. Czarniecki też powinien niedługo się pojawić.

Pokiwała głową na znak, że rozumie. Droga zajęła im zaledwie kilka minut. Wolski szedł szybkim, równym krokiem, jak przystało na mężczyznę o jego posturze. Musiała przyznać, że przezwisko „Wiking”, które do Michała przylgnęło w akademii policyjnej, pasowało znakomicie. Typowa nordycka uroda – jasna karnacja, błękitne oczy, surowe rysy twarzy, wydatne kości policzkowe. Samurajski kok z blond włosów, jasny zarost. I tylko pogodny uśmiech sprawiał, że ten chłop postury szafy trzydrzwiowej nie wyglądał, jakby właśnie szedł plądrować pobliskie wioski.

Samo muzeum mieściło się w trzypiętrowej kamienicy, niczym niewyróżniającej się z sąsiedztwa. Może jedynie tym, że teraz krążyło wokół niej kilkunastu mundurowych i ochrona obiektu. Wokół taśmy policyjnej zebrała się grupka gapiów dokumentująca wszystko telefonami. Policjanci pewnym krokiem przeszli pod taśmą i natychmiast w ich kierunku ruszył mężczyzna nikczemnej postury, w tanim garniturze, w którym wyglądał, jakby przypadkowo zabrał go z szafy starszego brata. Mocno siwiejące krótkie włosy postarzały go o kilka lat i nie pasowały do twarzy prawie bez zmarszczek, o łagodnych, niemal kobiecych rysach.

– To prokurator Jerzy Bocheńczak – powiedział Michał.

– Pani komisarz, cieszę się, że będziemy razem pracować – odezwał się cichym, delikatnym głosikiem. – Wejdźmy do środka. Właściciel już na nas czeka.

Wnętrze budynku okazało się znacznie bogatsze, niż można się było tego spodziewać po szarej fasadzie. Na prawo od potężnych drewnianych drzwi z kołatką w kształcie głowy lwa znajdowały się kasy biletowe. Ich lustrzanym odbiciem po lewej stronie był pokój ochrony, do którego poszedł Wolski z zadaniem przesłuchania potencjalnych świadków. Wzdłuż ścian ozdobionych płótnami lokalnych artystów stało kilka osób w jednakowych kostiumach pracowników muzeum. Rozmawiali ze sobą szeptem, z opuszczonymi głowami, uważnie obserwując wszystko, co się działo wokoło. Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy po wejściu do środka, były schody z białego marmuru, tak reprezentacyjne, że żaden zamek czy dwór nie mogłyby się ich powstydzić. Pozwoliła, żeby Bocheńczak w asyście jednego z pracowników wprowadził ją na górne piętro. Dotknęła rzeźbionej poręczy i poczuła pod dłonią przyjemny chłód kamienia, który jako świadek niezliczonych rozmów, kłótni i wydarzeń mógł opowiedzieć je wszystkie pilnemu słuchaczowi. Przymknęła na chwilę oczy, wsłuchując się, jak szeptem opowiadał historię młodego szlachcica i ubogiej dziewczyny. Delikatny wiatr rozwiał platynowe włosy policjantki akurat w momencie, w którym młodzieniec przebiegał obok niej w kierunku ukochanej. Powoli podniosła głowę i spojrzała błędnym wzrokiem na muzealnika, który poczuł zimny dreszcz na plecach. Głośno przełknął ślinę i łamiącym się głosem powiedział:

– Zapraszam, pan Mróz Wielopolski oczekuje.

Spokojną dotychczas twarz Bocheńczaka zmącił na moment grymas, który odczytała jako mieszankę stresu i strachu. Zrobił delikatny krok w bok, dając do zrozumienia, że powinna wejść pierwsza. Nie wahając się długo, podeszła bliżej dwuskrzydłowych drzwi, które otworzył przed nią muzealnik. Jej oczom ukazała się olbrzymia sala z białymi ścianami, w której panował półmrok za sprawą zaciągniętych zasłon. W pomieszczeniu znajdował się długi, ciężki, rzeźbiony stół i kilkanaście krzeseł. Na ścianie naprzeciw drzwi wisiał olbrzymi portret mężczyzny na białym koniu z zakrwawioną szablą w dłoni wzniesionej w kierunku nieba. Na jego twarzy malował się bitewny szał. Ścianę wzdłuż stołu zdobiło kilka obrazów batalistycznych, a filar między oknami – zupełnie niepasujące tematycznie do pozostałych płótno przedstawiające młodą wiejską kobietę. U szczytu stołu na wysokim krześle siedział około osiemdziesięcioletni mężczyzna o siwych włosach, pogodnym spojrzeniu i szlachetnej twarzy. Mimo upału nosił marynarkę i apaszkę wokół szyi. Na ręku trzymał szarego kota, który pomrukiwał cicho.

– Dzień dobry, panie hrabio – zaczął prokurator głosem jeszcze słabszym niż dotychczas.

– Przyjacielu, wiedziałem, że mogę liczyć na twoją pomoc – odparł tamten, idąc w jego kierunku.

Wyraz twarzy prokuratora wskazywał, że ten waha się pomiędzy czołobitnością a całowaniem sygnetu, klęcząc przed tajemniczym właścicielem muzeum. Tego typu zachowanie zupełnie nie leżało w naturze młodej policjantki, która obserwowała wszystko uważnie.

– Panie Mróz Wielopolski… – Postanowiła przerwać tę farsę.

– Pan Mróz Wielopolski to mój syn. Ja jestem Maksymilian, dla przyjaciół Maks.

– Rozumiem, ale ustalmy jedno. Nie oferuję mojej przyjaźni, a tym bardziej nie będę się zwracała do pana per „Don” czy „Maks”. Mam nadzieję, że włamanie, które chcę wyjaśnić, nie pokrywa się ze ślubem pana córki, a jeśli nawet, to póki nie jest to istotne dla sprawy, nie ma dla mnie znaczenia – powiedziała spokojnie.

– Bardzo mi się podoba to nastawienie. Pełen profesjonalizm. Doceniam to! – Kot zamruczał, a Maks popatrzył na dziewczynę z uznaniem. – Mam tylko jedną prośbę.

– Oczywiście, co tylko pan zechce! – wyrwał się z odpowiedzią prokurator.

– Jestem już stary i słaby, ale zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. – Bocheńczak sypał obietnicami jak rasowy polityk.

– Dziękuję. – Wielopolski spojrzał na niego z wdzięcznością – Chciałbym, aby mój wnuk, prawnik rodziny i biegły historyk sztuki, mógł uczestniczyć w śledztwie. Jego pomoc na pewno okaże się nieoceniona, a ja będę na bieżąco informowany o postępach.

Tym razem policjantka postanowiła wziąć los sprawy w swoje ręce, zanim prokurator obieca, że do śledztwa włączy nie jednego wnuka, a pół rodziny, lokaja, kierowcę i opiekuna kota, a zwłaszcza tego ostatniego. Chciała właśnie powiedzieć, że o takich rzeczach powinien móc zdecydować komendant i dla śledztwa z pewnością będzie lepiej, jeśli zajmą się nim profesjonaliści, kiedy z głośnym jękiem starych zawiasów otworzyły się boczne drzwi do pokoju. Przybysz ukryty dotąd w mrokach pomieszczenia zrobił kilka kroków, po czym stanął obok Maksymiliana Mróz Wielopolskiego. Spojrzeli na wyłaniającą się z ciemności postać. Młodzieniec powoli podniósł wzrok z podłogi, a zebrani spojrzeli w zakrwawioną twarz upiora.

Rozdział II

„Nowy prokurator Sodomy i Gomory”

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział I. Prochem jesteś i w proch się obrócisz
Rozdział II. Nowy prokurator Sodomy i Gomory
Rozdział III. Serce miał po właściwej stronie, co ułatwiło sprawę mordercy…
Rozdział IV. Czeka nas jeszcze wiele pracy… i szczepienie przeciwtężcowe
Rozdział V. Wystarczy jakiś udokumentowany cud i ogłoszą go świętym za życia!
Rozdział VI. A wtedy dwa serca zamarły…
Rozdział VII. Zawsze! Nawet jeśli nie będziesz tego chciała
Rozdział VIII. Przy tobie zaczynają działać prawa Murphy’ego
Rozdział IX. Nic mi nie jest, nic mi nie jest…
Rozdział X. I nie mów do mnie kochanie! A co, boisz się, że ci się spodoba?
Rozdział XI. Alek! Muszę ci coś wyznać!
Rozdział XII. Mam pewną teorię, ale to ci się nie spodoba!
Rozdział XIII. Dobranoc, mój książę
Rozdział XIV. To nie jest miłość, tylko ciężkie zaburzenia psychiczne!
Rozdział XV. Śniadanie z wampirem
Rozdział XVI. Rozgłoszę to, choćbym miał odwiedzić wszystkie zakłady fryzjerskie i kosmetyczne w całym województwie!
Rozdział XVII. Zjazd pensjonariuszy domu dla obłąkanych
Rozdział XVIII. Mówisz jak samobójca! Przecież on nic nie widzi!
Rozdział XIX. Na dłużej niż na zawsze w pamięci będziesz mej…
Rozdział XX. Nie chciał dojrzeć własnego odbicia, bojąc się, że spotkał przypadek beznadziejny
Rozdział XXI. Koszmar z Julią w roli głównej!
Rozdział XXII. Aby móc wieczność ze sobą wytrzymać

Monochrom. Tajemnice Wielopola

ISBN: 978-83-8373-556-6

© Katarzyna M. Majdanik i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Katarzyna Darkiewicz

KOREKTA: Aleksandra Płotka

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek