Międzyczasowiec - Tomasz Mróz - ebook

Międzyczasowiec ebook

Tomasz Mróz

4,2

Opis

W roku 1944 potęga Trzeciej Rzeszy zaczyna się chwiać. Niemieccy okupanci ponoszą porażki w odległych walkach, ale stają się również ofiarami ataków na dotychczas bezpiecznych tyłach. W okolicach Warszawy znaleziono zmasakrowane ciała niemieckich żołnierzy. Jedynym śladem pozwalającym domyślać się sprawców były wyryte na piersiach ofiar polskie nazwiska. Sugerowały one, że każdy z zabitych żołnierzy to zemsta za kogoś zamordowanego przez najeźdźcę. Kolejne morderstwa stają się nierozwiązywalną zagadką dla niemieckich służb, jak również przyczyniają się do powstania legendy Mściciela. Ponad pół wieku później komisarz Przytuła poznaje historię Witka Kopeckiego, kolaboranta i volksdeutscha, który zaczynał od kradzieży kosztowności ofiarom więzień i obozów niemieckich, a skończył jako osoba walcząca z okupantem. Niektórzy twierdzili, że właśnie on był owym słynnym Mścicielem. Wiele poszlak wskazywało, że ojciec komisarza zamordował Kopeckiego w 1948 roku w akcie zazdrości o matkę Przytuły. Tak zaczyna się prywatne dochodzenie policjanta oraz jego wyprawa w czasie z XXI wieku w przeszłość. Czarny mercedes pełen złota, grobowce w gotyckiej katedrze, stalinowskie kazamaty oraz zbrodnicze postacie z piekła rodem to jedynie niektóre stacje tej podróży, której stawką staje się nie tylko wyjaśnienie faktów z dawnych lat, ale i życie komisarza. Międzyczasowiec to sensacyjna powieść z elementami historii alternatywnej oraz romansu. Daje czytelnikowi okazję do śledzenia burzliwych losów głównych bohaterów, ale zapewnia również materiał do przemyśleń o roli przeszłości w egzystencji człowieka oraz o tym, jak decyzje podjęte pod wpływem impulsu mogą rzutować na całe życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 515

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
4
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Maksym Leki

Fotografia na okładce

©Triff | Shutterstock.com

© Mary Mary 86 | Shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2019

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2019

tekst © Tomasz Mróz

ISBN 978-83-7835-754-4

1. Wyrok

Październik 1943

Dzień był duszny, słońce przykryło się dziś szarą pierzyną chmur i sygnalizowało nadchodzącą zmianę pogody. Za bramą kamienicy numer pięćdziesiąt trzy turkotały dorożki, snuły się patrole żandarmerii, gońcy pędzili z listami pomiędzy ważniejszymi urzędami w okupowanej Warszawie. Na rogu ulicy spłowiały szyld zapraszał przechodniów do Café Rose, jednakże chętnych nie było zbyt wielu. Niemcy tu nie zachodzili, pomimo kuszącej nazwy w ich języku, a z nie-Niemców mało kto lubował się w serwowanym autochtonom słodzonym sacharyną napoju z prażonych buraków i pszenicy, który w warunkach wojennej mizerii zaopatrzeniowej otrzymał zadanie udawania kawy. Poza tym trudno było nawet z jedzeniem i opałem na nadchodzącą zimę. Kto by tam tracił czas i pieniądze na wątpliwe rozrywki?

Na podwórzu kamienicy było dużo spokojniej – kot leniwie patrolujący swój teren, dwie dziewczynki grające w klasy i znudzony dozorca z sumiastym wąsem, daremnie wypatrujący jakiegokolwiek papierka do pozamiatania. Szum nielicznych samochodów i turkot końskich kopyt dochodziły tu jedynie jako odległy pogłos, filtrowany konstrukcją solidnej bramy.

Na brukowaną przestrzeń weszło dwóch młodych ludzi w szarych jesionkach i czapkach z daszkiem. Cienie kaszkietów zacierały rysy twarzy, tak że wyraźnie było widać tylko podbródki i uszy. Szybkim krokiem przecięli obszar pomiędzy bramą a wejściem do budynku, bez słowa minęli dozorcę. Ten odwrócił głowę, chwilę się zastanawiał, jak zareagować, a w końcu zapytał:

– Panowie do kogo?

– Ruhe, Routineinspektion. Zurück an die Arbeit1 – rzucił jeden z nich ostrym tonem i zatrzasnął drzwi.

1 niem. Spokojnie, rutynowa kontrola. Wracaj do pracy.

Dozorca zmartwiał, słysząc niemiecki. Skulił się lekko, dłonie wpił kurczowo w trzymaną miotłę. Następnie podbiegł do dziewczynek i szepnął:

– Dzieci, idźcie do domu. Ale już, szybko. – Nie zwracając uwagi na nieśmiałe protesty przeciw temu bezceremonialnemu przerywaniu zabawy, wepchał obie uczennice w drugie drzwi wychodzące na podwórze. – Do domu! I nie wychodzić za żadne skarby!

Dwie twarzyczki zamajaczyły zaraz w oknie klatki schodowej. O nie! Nie przepuszczą takiej rozrywki. To życie na podwórku takie nudne. A ten tylko do domu i do domu. Dozorca pomimo braku kurzu lub jakichkolwiek innych widocznych śmieci zaczął bardzo starannie zamiatać podwórko. Obchodził każdy kąt, energicznie szurając miotłą. Co rusz rzucał nerwowe spojrzenie w kierunku wejścia, gdzie zniknęło dwóch nieznajomych. Co za licho ich tu przywiodło? Ciekawe, do kogo poszli?

Trzecie piętro. Pukanie. Brak odzewu. Znowu pukanie. Kroki w przedpokoju.

– Kto tam?

– Hydraulicy. Woda cieknie, trzeba rurę sprawdzić.

Patrzył dłuższą chwilę przez judaszy i zestawiał widziane po drugiej stronie postacie z wyobrażeniem, jak powinien wyglądać hydraulik. Otworzył. Zmierzył przybyłych niepewnym spojrzeniem. W końcu zrobił przejście. Weszli.

– Gdzie toaleta?

– Trzecie drzwi.

– Heniek, podaj latarkę.

Lokator wydawał się uspokojony zachowaniem przybyszów, oparł się o framugę drzwi, przyglądając oględzinom. Dwóch ludzi wpatrywało się w rurę, która wyglądała na zupełnie dobrą, ani śladu wilgoci lub cieknącej wody. Następnie pokiwali głowami i popatrzyli po sobie porozumiewawczo.

– Wszystko w porządku. Można prosić nazwisko?

– A po co panom moje nazwisko? Woda nie cieknie? Do widzenia.

– Pan Kopecki Witold, prawda?

– Bo co? O co chodzi? – Człowiek nastroszył się jak zaatakowany kot i zrobił krok do tyłu.

– Heniek, bierz go!

Starszy skinął głową na pomocnika, który natychmiast przypadł do człowieka i chwycił go za rękę. Tamten się wyrwał, drogę ucieczki do wyjścia na schody zastawiał młodszy z „hydraulików”, dlatego zaatakowany skoczył w przeciwnym kierunku. Wbiegł do pokoju stołowego. Napastnicy popędzili za nim z pistoletami w rękach. Wyższy deklamował:

– Witoldzie Kopecki, w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej skazuję cię na karę śmierci za kolaborację z niemieckim okupantem i kradzież mienia żydowskiego…

Wtedy Kopecki rzucił się na napastników, ignorując wymierzoną w niego broń. To było zaskoczenie, nie zareagowali strzałami. Odczytujący tekst wyroku umilkł. Kopecki zwarł się z nim w zapasach. Pistolet upadł na podłogę. Obok stał młodszy z przybyszów, nazwany przez kolegę Heńkiem. Celował on w szamoczącą się parę trzęsącą się ręką i spazmatycznie wrzeszczał:

– Poddaj się! Nie masz szans, ty morderco! Ty świnio! Poddaj się…

Kotłujące się ciała nie dawały możliwości spokojnego oddania celnego strzału. Heniek wrzeszczał, oczy śledziły w przerażeniu nieoczekiwany przebieg egzekucji. Był jak sparaliżowany. Tamci nadal się siłowali, sapiąc i klnąc. Wysiłek obu walczących można było poznać po szybkich oddechach i spoconych twarzach. W pewnym momencie walcząca para wpadła z impetem na okno. Rozległ się trzask pękającego szkła i łamanych desek. Wystarczyło mocniejsze pchnięcie i jeden z walczących wypadł z krzykiem przerażenia. Rozległo się głuche uderzenie ciała o bruk. Heniek zawył, Kopecki stał przy parapecie, dysząc ciężko.

– Ty morderco! – wrzasnął Heniek i strzelił.

Pudło. Pistolet trzymany w trzęsącej się ręce nie dawał szansy na trafienie, nawet z tak małej odległości. Kopecki doskoczył do niego, wyrwał broń.

– Leżeć tu! Ani ruchu, bo zatłukę jak tamtego.

Pchnął przerażonego młodzieńca na kanapę. Zatrzasnął drzwi pokoju i przekręcił klucz w zamku. Następnie pospiesznie narzucił kurtkę, nerwowymi ruchami wrzucił do kieszeni kilka przedmiotów i zbiegł po schodach.

Na podwórku dozorca stał zmartwiały nad ciałem. Rozbita głowa i nienaturalnie wykręcone członki nie dawały ofierze upadku nadziei na przeżycie. Sąsiedzi zerkali ciekawie z pootwieranych wkoło okien. Stróż zbielałymi wargami mruczał coś w przerażeniu, może dalej myślał, że ci dwaj to Niemcy i śmierć jednego z nich ściągnie zagładę na wszystkich lokatorów. Z okna po drugiej stronie podwórza wyglądały dwie twarzyczki, dziewczynki przyciszonym głosem komentowały oglądane wydarzenia. Kopecki przebiegł obok, nie zatrzymując się wcale.

– Panie Witoldzie, panie Witoldzie! – dozorca wołał za nim. Nadaremnie. W ciemnym przejeździe cichły pospieszne kroki uciekającego. – Panie Witoldzie, co się stało? Rany boskie, ale bigos!

Po kilku sekundach wybiegł Heniek. Odepchnął człowieka z miotłą i pochylił się nad ciałem.

– A to kanalia. Znajdę go. Choćbym miał całe życie szukać, ale znajdę – syknął. – Jakiś koc i wiadro wody, ale migiem! Jestem z Armii Krajowej, Polak. A ciało musi zniknąć, bo możecie mieć duże kłopoty. Ja też.

Dozorca podumał chwilę, najwyraźniej zgodził się w duchu z chłopakiem, bo rzucił mu jakąś derkę i wskazał wzrokiem stojący w kącie wózek na węgiel.

– Tylko oddaj. Potrzebny jest.

Młody zrzucił skulone zwłoki na wózek, przykrył kocem i przysypał węglem z pryzmy spiętrzonej przy włazie piwnicznym. Popychając ten nietypowy karawan, szybkim krokiem zniknął z podwórka. Dozorca chlusnął wiadrem wody, czyszcząc w ten sposób zakrwawiony bruk. Okna zamykały się bezgłośnie, każdy wracał do swoich zajęć i gdyby kogokolwiek pytać o wydarzenia na podwórzu, to nikt nic nie widział. Zwykły dzień, szary i trudny, jak całe ich życie w Generalnej Guberni roku 1943. Zamieszanie szybko się skończyło, dwie dziewczynki nieśmiało podeszły do rozpływającej się szarobrunatnej kałuży w miejscu upadku i szeptały między sobą. Dozorca z zaciętą miną zamiatał dalej podwórko, choć kurzu i śmieci nie przybyło w ciągu tych kilku minut ani o jotę.