Miałeś się nigdy nie pojawić - Ewelina Dobosz - ebook + książka
NOWOŚĆ

Miałeś się nigdy nie pojawić ebook

Ewelina Dobosz

0,0

131 osób interesuje się tą książką

Opis

Niektórzy potrzebują więcej czasu, by znów nauczyć się kochać.

Oliwia nie szuka miłości – za dobrze wie, jak wygląda życie po stracie. Jednak wystarcza jedno spojrzenie Lucasa podczas wesela przyjaciółki, by coś w niej pękło. On niestety znika z jej życia równie nagle, jak się w nim pojawił.

Rok później los splata ich drogi ponownie – w samolocie do Nowego Jorku. Chwile, które miały stać się jedynie wspomnieniem, zamieniają się w dni pełne milczenia i trudnych do nazwania uczuć. W Zielonej Górze, gdzie wszystko się zaczęło, muszą podjąć decyzję, która może zmienić ich życie.

Tylko czy można pokochać jeszcze raz, jeśli to, co nas wiąże, to nie tylko uczucie – ale i tajemnica?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ewelina Dobosz

Miałeś się nigdy nie pojawić

Prolog

Oliwia

Wzięłam klucz od przemiłej recepcjonistki i odwróciłam się do Antka.

– Biegnij do Adama i zajmijcie się czymś przez godzinę.

Mój syn pokiwał głową i poprawił za dużą koszulę, która najprawdopodobniej go uwierała, bo nie znosił eleganckich ubrań. Udawałam, że tego nie widzę, bo byłam zbyt szczęśliwa, że w ogóle zgodził się ją włożyć.

– Spotkamy się o szesnastej na zewnątrz – dodałam, pogłaskałam go po policzku i sama odwróciłam się na pięcie, by pobiec do pokoju.

Weszłam do apartamentu, w którym z wrażenia mogły spaść majtki. Upewniłam się jednak, że moje są na miejscu i kucnęłam przy lodówce, w której znalazłam małą buteleczkę prosecco. Wiedziałam, że pewnie kosztuje więcej niż pełnowymiarowa wersja na stacji benzynowej, ale to nie mój rachunek był w tym momencie obciążany. Uśmiechnęłam się złośliwie i wypiłam połowę jednym haustem. Z torby wyciągnęłam sukienkę. Przygryzłam policzek na widok zagnieceń i rozejrzałam się po salonie w poszukiwaniu żelazka.

– Jeszcze brakuje, żebym ją spaliła. Cholera jasna… – burczałam pod nosem, rozkładając niewielką deskę do prasowania i kładąc na niej kreację.

Kiedy na końcu faktycznie przypaliłam niewielki fragment dolnej części sukienki, czułam, że zaraz się rozpłaczę.

– No szlag mnie trafi, przysięgam!

Podeszłam do lustra, gdzie upewniłam się, że makijaż wykonany u profesjonalistki daje sobie radę z moimi nerwami. Dzięki Bogu było okej.

Rozebrałam się do bielizny i wciągnęłam na tyłek rajstopy, po czym się ubrałam.

– Jest dobrze… – mruknęłam, oglądając się z każdej strony. Cieszyłam się, że nie widać niewielkiego uszkodzenia.

Niech będzie, że to na szczęście.

Elegancka oliwkowa suknia na jedno ramię dotykała podłogi. Niezbyt pasowała do mojej roztrzepanej osobowości, ale do urody na pewno, bo podkreślała moją ciemniejszą karnację. Uśmiechnęłam się na widok wałków, których o mały włos zapomniałabym zdjąć, po czym wyplątałam je z włosów i ucieszyłam się, że loki wyszły naprawdę ładnie. Rozczesałam je palcami i spryskałam lakierem.

– Gra gitara – mruknęłam do swojego odbicia i puściłam oczko.

Uniosłam nadgarstek, by sprawdzić godzinę, i zaczęłam się lekko niecierpliwić, po czym usiadłam na jednym z foteli i… przysnęłam.

Stres plus odrobina wina sprawiły, że odleciałam. Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam, że drzwi się otwierają. Zerknęłam na idealnie wypastowane buty i przesunęłam wzrok wyżej. Czarny garnitur od Hugo Bossa, który sama pomagałam wybierać, robił piorunujące wrażenie. Ciemne oczy patrzyły na mnie wyczekująco, a ja wstałam i zacisnęłam wargi, które zaczęły drżeć od nadmiaru emocji. Podeszłam bliżej i zaciągnęłam się ostrym zapachem męskich perfum.

– Kuba… – wydusiłam z siebie, a on jedynie wyciągnął rękę i dotknął nią mojego policzka.

– Wyglądasz przepięknie, Oliwia – powiedział, a ja się roześmiałam.

– To ty tak wyglądasz, braciszku. – Uwiesiłam mu się na szyi, nie zważając na to, że mój makijaż mógłby pobrudzić mu marynarkę.

Emocje wzięły górę. Mój brat miał się za chwilę ożenić. I to z moją najlepszą przyjaciółką. Ich historia jest dowodem na to, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko. To może brzmieć nieco pompatycznie, ale tak jest naprawdę.

– Nie becz, bo się rozmażesz. – Odsunął mnie od siebie. Z kieszeni wyciągnął paczkę chusteczek i podał mi jedną z nich.

– Jesteś przygotowany, jakbyś sam miał się rozpłakać. Przyznaj się.

– Mam zamiar ratować wrażliwe damy.

Roześmialiśmy się, a potem pozwoliłam mu jeszcze raz się przytulić i pocałować w czoło. Zawsze tak robił, gdy chciał okazać mi czułość.

– Mam coś dla ciebie! – krzyknęłam i podeszłam do stolika, na którym zostawiłam niewielkie pudełko. Wyciągnęłam maleńką białą gardenię przygotowaną przez florystkę.

Podeszłam do niego.

– Kwiat powinien być biały, a nie w kolorze bukietu panny młodej, jak większość sądzi. – Kuba się uśmiechnął i spojrzał w kierunku butonierki, w którą wsuwałam ślubną ozdobę. Ręce mi się trzęsły. – Ma nawiązywać do koloru sukni ślubnej.

– Ale wiesz, że Amelia ma biały bukiet? – zapytał, powstrzymując śmiech.

Szturchnęłam go.

– Przygotowałam się i chciałam zabłysnąć, a ty zawsze musisz te swoje… – prychnęłam, udając obrażoną, a potem szeroko się uśmiechnęłam.

– Chyba czas na nas. – Kuba zerknął na zegarek i wziął głęboki wdech.

Patrzyłam na niego i wyraźnie dostrzegałam, że bardzo się denerwuje. Złapałam go pod rękę i wyprowadziłam przed budynek pięknego dworku, w którym odbywał się ślub. Pojedyncze osoby machały nam z daleka i biegły w plener, w miejsce, gdzie ustawione były krzesła.

Stanęłam przed nim i chwyciłam go za dłoń. Spojrzał mi w oczy.

– Nie spieprzcie tego tym razem, Kuba…

Uśmiechnął się w odpowiedzi i kiwnął głową. Poprawił mankiety w koszuli i ruszyliśmy obok siebie do udekorowanej pergoli. Zerknęłam na Antka, który siedział już na jednym z krzeseł. Mrugnęłam do niego. Byłam z niego taka dumna. Zaraz przy nim siedział Adam, którego Kuba zamierzał wychowywać razem z Amelią. To była skomplikowana historia, której wspominanie nie było potrzebne w dniu ślubu.

Nachyliłam się, by pocałować mamę siedzącą w pierwszym rzędzie.

– Pięknie wyglądasz – powiedziałam jej i ruszyłam dalej za Kubą.

Rozglądałam się za Amelią. Początkowo miałam być jej świadkową, ale sama zasugerowała, żebym objęła swoim ramieniem brata, który po powrocie do Polski był dość osamotniony. Świadkiem Amelii miał zostać jej bliski kuzyn, z którym co prawda w ostatnim czasie nie utrzymywała kontaktu, ale chętnie go odnowiła. Nie znałam szczegółów. Facet był pół Polakiem, pół Francuzem. Jego rodzina wyjechała z kraju, jak był dzieciakiem. Ponoć widziałam go może raz czy dwa podczas rodzinnych uroczystości, ale nawet nie byłam sobie w stanie tego przypomnieć. Sprawa z wybraniem go na świadka była dość dziwna, ale skoro tego chciała, to ja nie oponowałam.

Rozejrzałam się po otoczeniu. Gdy dwie skrzypaczki zaczęły przygrywać, pomyślałam, że obecne śluby są bardzo minimalistyczne i eleganckie. Podobało mi się to. Było zupełnie inaczej niż wtedy, gdy ja i Karol…

Nie chcę teraz o tym myśleć.

Uniosłam wzrok i zobaczyłam cholernie przystojnego faceta idącego w naszym kierunku. Lekko kuśtykał, ale z jakiegoś powodu to dodawało mu uroku. Uda zacisnęły mi się same. Moja kilkuletnia samotność chyba robiła swoje. Peszyło mnie nawet patrzenie na fajnego mężczyznę. On natomiast zdawał się nie zwracać uwagi na nikogo, zwłaszcza na mnie, chociaż wcale bym się w tym momencie nie obraziła, gdyby było inaczej. Ostatecznie uniosłam zaskoczona brwi, gdy wszedł po dwóch stopniach i przywitał się z moim bratem. Kiedy się do niego uśmiechnął, kolana mi zmiękły z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie widziałam jeszcze tak zniewalającego uśmiechu, a po drugie… to musiał być Lucas, świadek Ami. Moje przypuszczenia się potwierdziły, gdy stanął na wprost mnie i przywitał się ze mną zdawkowo, a potem zajął swoje miejsce.

Mój brat spojrzał na mnie wymownie.

– Trafiony zatopiony. Zawsze mówiłaś, że francuski ci się podoba – mruknął mi do ucha.

– Zamknij się – odpowiedziałam mu uroczym tonem.

– Jest wolny… – dodał.

– Za to ty nie. – Szarpnęłam go za ramię, by spojrzał przed siebie, a wtedy z satysfakcją dostrzegłam, że jego ramiona opadły.

– Jezu… – powiedział tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć.

Amelia stała na końcu alejki w białej, koronkowej opiętej sukni. Jej tata coś do niej powiedział, a potem zaczął prowadzić ją wprost do mojego kochanego brata. Kuba zszedł po stopniach i skubany… długo walczył, ale w końcu po jego policzkach pociekły łzy. Uśmiechnęłam się szeroko na widok tej sceny. I chociaż sama zaczęłam płakać, radość z tego momentu była dla mnie tak wielka, że nic innego nie miało znaczenia. Gdy obydwoje weszli na podest, złapałam na sekundę przyjaciółkę za rękę i obie walczyłyśmy, by emocje kolejny raz w nas nie wybuchły. Amelia generalnie była jedną wielką beksą, ale ja zamierzałam trzymać klasę.

Potem było już tylko bajecznie.

Wzruszająca ceremonia zaślubin, pełne śmiechu życzenia i wejście na salę, na której zaczęliśmy świętowanie od obiadu. Następnie impreza rozkręciła się na dobre, a ja sama wpadłam w wir tańca i nawet nie zauważyłam, że czas dosłownie zaczął przeciekać przez palce.

Około pierwszej w nocy poczułam, że chyba wypiłam zbyt wiele i potrzebuję co nieco odetchnąć. Wyszłam przed dworek, gdzie zastałam Amelię rozmawiającą ze swoją teściową.

– Już jej dajesz bury? – zapytałam mamę.

– Ja ją powinnam ozłocić – stwierdziła.

Wzruszyłam ramionami.

– Mnie trochę też, że znosiłam to ich marudzenie przez tyle lat.

Kobiety parsknęły śmiechem, a ja poinformowałam je, że idę do ogrodu, chwilę pooddychać na spokojnie, i tak też zrobiłam. Skierowałam się na niewielki taras nad winoroślami z widokiem na dorzecze Odry. Oparłam się o barierkę i przechyliłam głowę na jeden bok, a potem na drugi, by rozciągnąć szyję.

– Wydaje mi się, że w życiu nie widziałem nic piękniejszego…

Wzdrygnęłam się, usłyszawszy męski głos, i obróciłam się w jego kierunku. Na gałęzi jednego z drzew wisiała podwójna huśtawka, a na niej dojrzałam Lucasa. Siedział pochylony, opierając przedramiona o uda. W dłoni trzymał kryształową szklankę, w której kołysał się brunatny płyn. Nagle Lucas wstał i ruszył w moim kierunku.

– Mówiłem o tobie i o świetle, w które wpasowałaś się tak, jakbyś była dla niego stworzona. Bardzo żałuję, że nie wziąłem aparatu.

Nie chciałam mówić, że jego twarz rozjaśniona ciepłym światem nielicznych lampek również sprawiała, że wyglądał zbyt dobrze. Zamiast tego pochyliłam głowę i ponownie obróciłam się w stronę rzeki. Lucas stanął za mną, ale tak blisko, że niemal czułam jego oddech. Przeszły mnie dreszcze, gdy ujął moje loki i przerzucił mi je na lewe ramię.

– Piękny tatuaż – mruknął.

Poczułam, jak przesuwa palcem po linii wilczycy wytatuowanej pomiędzy moimi łopatkami. To było totalnie popieprzone i jednocześnie nakręcające. Obydwoje byliśmy lekko pijani, więc byłam święcie przekonana, że w innych warunkach być może nawet byśmy nie rozmawiali, bo na ceremonii Lucas wydawał się dość gburowaty. Ale czy to był dla mnie jakiś problem? W tym momencie żaden. Wstyd się przyznać, ale byłabym w stanie pozwolić mu na znacznie więcej.

– Gdzie byłeś całe wesele? – zapytałam cicho, a wtedy jego ręka się cofnęła, jakby otrzeźwiał.

Mruknęłam rozczarowana, bo ten dotyk bardzo mi się podobał.

Boże, już zapomniałam, jakie to przyjemne…

– Przez większość wesela, jak już. Byłem tutaj. – Oparł się o barierkę zaraz przy mnie i pozwolił, bym przyjrzała się jego profilowi. – Ty za to chyba bawisz się wyśmienicie.

– To jedyny sposób, bym przetrwała tę imprezę. Zabawa. Wtedy czas szybciej płynie. Cieszę się szczęściem młodych, ale z jakiegoś powodu nie jestem fanką takich imprez.

Po raz drugi mogłam zobaczyć jego uśmiech; w tej scenerii prezentował się jeszcze lepiej.

– Oj tak. Ja również nienawidzę ślubów, ale nie pomyślałem o tym w ten sposób. Wydawało mi się, że przeczekanie w samotności będzie lepsze. Jednak mam wrażenie, że siedzę tutaj cały tydzień.

– No widzisz, a mi czas uciekł, nie wiem nawet kiedy. Przyszedłeś tutaj sam? – zapytałam, zerkając na jego rękę, na której nie było obrączki.

Lucas westchnął i dopił alkohol. Odstawił szklankę na stolik i spojrzał na mnie z zamyśleniem.

– Tak – odpowiedział na tyle ostro, że przez chwilę bałam się zapytać o coś więcej.

– A twoi rodzice? Przylecieli z Francji?

– Nie. Nie dostali zaproszenia.

– Och… okej. – Zmarszczyłam nos, bo trochę głupio wyszło. Nie miałam pojęcia, że Amelia nie ma z nimi kontaktu.

– A ty? Jesteś tu sama? – Spojrzał na mnie, a jego wzrok złagodniał, gdy przesunął nim po całym moim ciele. Cholerny flirciarz! Nie musiał się wysilać, by mnie kręcić.

– Tak. Jestem singielką, więc nie chciałam znajdować pierwszego lepszego faceta, byle tylko nie było wstydu.

– Uważasz, że to wstyd, że jesteś niezależna?

– Nie. Ale samotna kobieta z dzieckiem w moim wieku to niezbyt atrakcyjne połączenie. – Uśmiechnęłam się krzywo i dosłownie poczułam, jak dobry humor się ze mnie ulatnia.

– Nie zgadzam się z tobą. Uważam, że jesteś niebezpiecznie seksowna. – Po tych słowach zagryzł wargę i odepchnął się od barierki, a potem dodał coś, co nie do końca mi się spodobało: – Mogłabyś narobić problemów niejednemu facetowi.

Wyglądał, jakby coś go zdenerwowało, po czym wyciągnął z kieszeni komórkę. Sprawdził coś w niej i uniósł wzrok, ale tym razem spojrzał na mnie nieco nieśmiało. Coś się w nim zmieniło. Zachowywał się, jakby dopadła go jakaś rzeczywistość.

– Może zatańczymy? – Wskazałam palcem na budynek, w którym odbywało się wesele. Miałam w sobie resztki nadziei na to, by rozładować napięcie, które się między nami pojawiło.

– Zaraz przyjedzie moja taksówka – odpowiedział, gasząc mój entuzjazm. – Muszę wracać.

– O tej porze? Co z ciebie za świadek? – zażartowałam, ale jemu już nie było do śmiechu.

– Idealny. – Podszedł do mnie nieco bliżej i wsunął ręce do kieszeni, odchylając poły marynarki. Gdy ponownie się odezwał, jego głos brzmiał seksownie nisko. Przeszły mnie ciarki. – Ciekawe, czy jeszcze kiedyś cię zobaczę. Myślę, że nie…

Zamarłam. Chociaż nigdy nie miałam z tym problemu, tym razem zabrakło mi języka w gębie. Na niego chyba moje milczenie podziałało zachęcająco, bo podszedł jeszcze bliżej. Wyciągnął dłoń w moim kierunku i palcem wskazującym uniósł mój podbródek.

– Pozwoliłaś sobie zapomnieć, że jesteś wyjątkowa, Oliwia. Mam nadzieję, że znajdzie się facet, który to doceni. To będzie prawdziwy szczęściarz…

Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie wiem, dlaczego się tak zachowałam. To były sekundy, których konsekwencje miały pozostać we mnie na długo.

Zrobiłam krok w jego stronę i zawiesiłam ręce na jego karku. Uśmiechnął się lekko, widząc, co zamierzam zrobić, a potem w ostatniej sekundzie wsunął dłoń pomiędzy nasze usta, stawiając tym samym mur zażenowania. Miałam wrażenie, że momentalnie wytrzeźwiałam.

Cofnęłam się jak poparzona. Próbowałam go ominąć i odejść, ale on złapał mnie wtedy za nadgarstek i przyciągnął do siebie na tyle, bym mogła wysłuchać, co ma mi do powiedzenia.

– Nie jestem tym, kogo szukasz. Przepraszam.

Puścił mnie i ruszył w kierunku wjeżdżającej na teren dworku taksówki.

Pozwolił, bym poczuła się najpiękniejsza, a potem brutalnie mnie z tego wybudził.

Takich rzeczy się nie zapomina.

Rozdział 1

Oliwia

Rok później

Otworzyłam szeroko oczy, gdy Antek wbiegł obrażony do domu mojej mamy.

– Oszaleję, przysięgam. Ten bunt nastolatka to jakiś wytwór sił nieczystych, które mszczą się na rodzicach za ich błędy w młodości. – Potarłam czoło. – To błędne koło.

– Jedź, córeczko, na lotnisko, bo zaraz się spóźnisz. Zajmę się nim. Jest rozczarowany, że nie może lecieć do Stanów. Postaraj się go zrozumieć. Ma dopiero czternaście lat.

– Ja go świetnie rozumiem i obiecałam mu, że polecimy do Kuby na święta. Sam sobie zażyczył obóz w Toskanii.

– Jutro go tam wyprawię i zapomni o swoich żalach. Możesz być spokojna. – Mama obróciła się i zdjęła z regału niewielką torbę. – Dasz radę to upchnąć do swojej walizki? Kubusiowi chciałam dać trochę krakowskiej. Zapakowałam próżniowo.

Uśmiechnęłam się do niej ciepło, autentycznie ciesząc się z tego, że ich relacja z beznadziejnej zamieniła się w tak dobrą.

– Wywalę jedne szpilki, a wcisnę, mamuś. – Pocałowałam ją. – Pa, synku!

Odpowiedziało mi jakieś ciche mruknięcie z salonu. Pokręciłam głową i wróciłam do taksówki, gdzie bez przerwy nabijał się licznik, i pojechałam na lotnisko, z którego startował samolot do Warszawy.

Ta pierwsza część podróży minęła mi bardzo szybko. W stolicy musiałam czekać jeszcze dwie godziny na odprawę, więc wyszłam na krótki spacer i coś zjeść. Zadzwoniłam też do Amelii, by upewnić się, czy pamiętają o moim przyjeździe. Gdyby się okazało, że w Nowym Jorku wyląduję sama, na pewno nie byłoby we mnie tego entuzjazmu, który miał Kevin McCallister w dziewięćdziesiątym drugim roku. Samotna podróż tak daleko od domu odrobinę mnie paraliżowała. Na szczęście przyjaciółka zapewniła mnie, że ma wszystko pod kontrolą, a ja ze spokojem wróciłam na lotnisko, gdzie mogłam czekać na samolot.

Latałam już wiele razy, ale tak daleki lot budził we mnie lekki niepokój. Z torebki wyciągnęłam ziołową pastylkę na uspokojenie, która raczej działała jak placebo, aniżeli faktycznie koiła nerwy, ale zawsze to coś.

W końcu wzięłam głęboki wdech i wsiadłam do samolotu, który dzięki Bogu prezentował się solidniej niż te, którymi latałam zazwyczaj. Na takiej długiej trasie preferowałam coś bardziej wytrzymałego. Odwzajemniłam uśmiech stewarda, który zerknął na mój bilet i wskazał mi kierunek. Musiałam być naprawdę zdenerwowana, skoro po zajęciu swojego miejsca od razu wbiłam wzrok w okno i nie odwróciłam go do momentu, aż potężna maszyna oderwała się od ziemi.

– Teraz to już mi wszystko jedno. Mogę wyluzować – powiedziałam do siebie.

– Słucham?

Spojrzałam na kobietę siedzącą po mojej lewej stronie.

– A nie, nic. Nie cierpię latać. Zawsze mi się wydaję, że zginę. Często myślę, że w ogóle kiedyś zginę w katastrofie lotniczej, tylko zastanawiam się kiedy.

– Ma pani wizje? – Kobieta wyglądała na zainteresowaną. Może nawet bardziej przerażoną, ale wtedy jeszcze tego nie widziałam.

– Bardziej przeczucie.

– Jezu, ale pani jest pewna, że się rozbije?

– Tak mi się wydaje. Chociaż nie wiem kiedy, więc proszę się nie martwić – odpowiedziałam z uśmiechem i spojrzałam na twarz kobiety, która była przeraźliwie blada.

Jej mąż zorientował się, co się stało, i zaczął na mnie wrzeszczeć. Okazało się, że jego żona cierpi na aerofobię, czego przecież nie wiedziałam, do cholery jasnej, prawda?

Gdy tylko pilot wyrównał lot, stewardesa zamieniła mnie z kimś miejscami. Na swoim poprzednim pozostawiłam taki niesmak, że z ulgą usiadłam w fotelu od wewnętrznej strony. Zerknęłam na puste miejsce na środku i na starszego mężczyznę śpiącego przy oknie. Pozazdrościłam mu tego luzu i spróbowałam rozłożyć lekko fotel, by również poczuć się nieco bardziej komfortowo.

Nie za długo trwał mój relaks.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale chcę usiąść. – Męski, diabelnie seksowny głos przedarł się do mojego ucha zaraz po tym, gdy jego właściciel bezceremonialnie wyciągnął z mojego ucha słuchawkę.

Zerwałam się z fotela i wpadłam na stewardesę niosącą kawę. Oczywiście wszystko wylało się na moje plecy.

– Boże! – krzyknęłam, ciesząc się, że kawa była z dużą ilością mleka, przez co mnie nie poparzyła.

– Najmocniej panią przepraszam! – Pracownica linii lotniczych od razu pobiegła po ręczniki.

– Przecież to moja wina – bąknęłam, widząc rozbawione spojrzenia innych pasażerów. W końcu nie wytrzymałam i… ryknęłam śmiechem, czym jeszcze bardziej wszystkich rozbawiłam. Pracownica stanęła obok z ręcznikami i patrzyła na mnie z żalem. – Naprawdę nic wielkiego się nie stało, ale mam tylko jeden problem. Wszystkie swoje ubrania mam w luku bagażowym.

– Przyniosę pani swoją zapasową koszulę pracowniczą, a w tym czasie przepiorę pani bluzkę. Ma pani mniej więcej mój rozmiar. Zanim dolecimy do Nowego Jorku, powinna wyschnąć.

Uśmiechnęłam się do młodej kobiety, która nie musiała przecież wcale tego dla mnie robić. Mimo wszystko to było miłe. Od dłuższego czasu miałam wrażenie, że mało kto robi więcej dla drugiego człowieka, niż wymaga od niego życie.

W toalecie przebrałam się w koszulę stewardesy, która była w biuście odrobinkę za ciasna. Miałam nadzieję, że guziki w końcu nie strzelą. Wróciłam na swoje miejsce i dopiero wtedy spojrzałam na mężczyznę siedzącego na środku.

– Lucas?! – wydusiłam, widząc kuzyna Amelii. – Co ty tu robisz?

W odpowiedzi uniósł kącik ust. Jakim cudem wcześniej się nie zorientowałam, do diabła?!

– Mnie również miło cię widzieć. Przepraszam, że cię wystraszyłem. Postaram się nie wchodzić ci więcej w drogę. A odpowiadając na twoje pytanie, aktualnie lecę samolotem. Tak jak ty.

Po tych słowach opuścił wzrok na ekran swojego niewielkiego laptopa, na którym przeglądał jakieś fotografie. Nie przypatrywałam się im. W szoku klapnęłam na fotel i z rozczarowaniem odkryłam, że minęła raptem godzina lotu.

Zamknęłam oczy i przykryłam nogi kocem, pod którym zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Moim głównym celem na tę podróż nie było już tylko przeżyć. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo w dalszym ciągu byłam w szoku, a poza tym gdy rok temu wsiadł do tej pieprzonej taksówki… Nie chciałam z nim rozmawiać. Po prostu.

I miałam nadzieję, że nasze spotkanie w samolocie to tylko pieprzony, niewiarygodny, zbieg okoliczności.

Jeśli masz z tym coś wspólnego, Amelia – zabiję cię.

Lucas

Bez jaj… Co to w ogóle ma być? Dlaczego ta kobieta leci ze mną do Nowego Jorku?

Głupi nie byłem. Doskonale wiedziałem, dokąd i po co leci. Nie rozumiałem tylko, dlaczego Amelia okłamała mnie, że chce spędzić ze mną więcej czasu. Zależało jej na tym, bym oderwał się trochę od swojej codzienności. Gdybym wiedział, że to jakiś rodzinny spęd, odpuściłbym sobie.

Moja introwertyczna osobowość rządzi się swoimi prawami. Irytuje mnie, że ludzie za wszelką cenę chcą mnie zmienić i udowadniają mi według swoich standardów, że obecność innych osób jest tym, czego najbardziej potrzebuję. To nieprawda. Nie lubię ludzi. Nie jestem również fanem tej głośnej kobiety przy moim prawym boku.

Jednak patrzyłem na nią, gdy zasnęła. Wielokrotnie. Była przepiękna i temu nie mogłem zaprzeczyć. Sprawiała wrażenie delikatnej i dość mocno pokruszonej. Być może tak naprawdę nie była sobą. Może ten jej irytujący śmiech to jedynie maska? Może w środku znajdowała się naprawdę wartościowa kobieta? Wiedziałem, że została sama, bo jej mąż zmarł, ale nie chciałem jej oceniać przez pryzmat tego nieszczęśliwego wypadku. Mnie również nikt nie powinien w ten sposób określać.

Pamiętałem ją jeszcze z czasów szkolnych, kiedy z Amelią upijały się nielegalnie kupionym piwem. Nigdy nawet na mnie nie spojrzała. Wątpiłem, czy ona mnie pamięta. Zmieniłem się dość wyraźnie. Potem do pieca dołożył jej braciszek, który porzucił moją kuzynkę, i od tamtego czasu ta rodzina stała się dla mnie jednym wielkiem znakiem ostrzegawczym. Fakt, minęły lata, a ja i Kuba mamy ze sobą już bardzo dobre relacje. Niemniej moje wspomnienie dotyczące Oliwii nadal było czymś splamione. Na co dzień unikałem ludzi z takim temperamentem. Uważałem, że do mnie nie pasują i zaburzają mój spokój.

Jednak jakaś cząstka mnie zaczynała patrzeć na nią inaczej. Zapewne ta typowo męska część. Na weselu zobaczyłem ją pierwszy raz od lat. Wyglądała zjawiskowo. Jej uśmiech mnie rozbrajał, a ukradkowe spojrzenia w moim kierunku bardzo mnie kręciły. Gdy zaś na końcu imprezy zobaczyłem ją w świetle tego cholernego księżyca… poległem. W dodatku byłem konkretnie zalany. Nie pamiętam dokładnie, co się wydarzyło, ale przebłyski w mojej pamięci podpowiadały mi, że chyba z nią flirtowałem. Nigdy do tego nie wracałem, bo wyrzuty sumienia by mnie zeżarły. Oliwia była seksowna i bardzo niebezpieczna. Już wtedy to zrozumiałem i prawie popełniłem błąd.

I teraz ten „prawie błąd” znowu siedział obok mnie, a los skakał mi nad głową z szyderczym uśmiechem i wykrzykiwał: „No dalej! Spróbuj jeszcze raz się z tego wymigać”.

Podwinąłem rękawy swojego ciemnozielonego swetra, bo zrobiło się gorąco, i przymknąłem oczy, gdy poczułem nadchodzące turbulencje. Kilka minut później zrozumiałem, że musieliśmy wlecieć w burzę, bo maszyną trzęsło coraz mocniej. Nad głowami wyświetlił się komunikat o zapięciu pasów, co od razu wykonałem. Zerknąłem na śpiącą królewnę. Wiedziałem, że pewnie obudzi ją zaraz ktoś z obsługi, ale mimo to szturchnąłem ją lekko. Otworzyła oczy i przez chwilę przytrzymałem jej spojrzenie. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, skoro wiedziałem, że nie powinienem. Chyba zwyczajnie miałem do niej jakąś słabość.

– Są turbulencje – powiedziałem i wskazałem na świecącą ikonkę.

Oliwia podciągnęła się na fotelu i już chciała zapiąć pasy, gdy samolotem zaczęło mocno trząść. Jakaś kobieta z przodu zaczęła krzyczeć coś o jakiejś wariatce, która to przepowiedziała, ale nie zrobiła nic z tym, by samolot nie poleciał. Zmarszczyłem brwi, bo to nie brzmiało najlepiej, ale moją uwagę odwrócił śmiech Oliwii. Nachyliłem się, by pomóc jej zapiąć te cholerne pasy, a potem opadłem na swój fotel.

– Z czego się tak cieszysz?

– Nie cieszę, tylko śmieję.

– A to nie to samo? – zapytałem podejrzliwie.

– Nie, bo nie cieszy mnie to, że ta pani panicznie boi się latać. Ale śmieszy mnie, że przez moje głupie gadanie ona tak teraz krzyczy. Czasami człowieka coś śmieszy, a nie powinno. Nie zdarzyło ci się nigdy wybuchnąć śmiechem na widok osoby potykającej się na chodniku?

– Zdarzyło… – odpowiedziałem, próbując pohamować uśmiech.

– No właśnie. Dzięki za pasy.

– Nie ma za co.

Odwróciłem głowę w kierunku okna, by już nie musieć dłużej rozmawiać. Niestety Oliwia najwidoczniej miała inne plany.

– Po co lecisz do Nowego Jorku? – wypaliła.

– Ty tak serio? – Popatrzyłem na nią, jakby była niespełna rozumu.

– No chyba nie do Amelii?

– A dlaczego nie miałbym do niej lecieć?

Skrzywiła usta i już nie odpowiedziała. Rozbawiła mnie tym, a ostatnio rzadko kiedy się to komuś udawało.

– Nie zawrócę, byś poczuła się lepiej – stwierdziłem i oparłem głowę o zagłówek.

– Jakoś to zniosę – odpowiedziała pod nosem, a ja uśmiechnąłem się szeroko, bo z jakiegoś powodu zaczęło mi się to podobać.

Rozdział 2

Oliwia

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Amare ukazały się również:

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Miałeś się nigdy nie pojawić

ISBN: 978-83-8423-022-0

© Ewelina Dobosz i Wydawnictwo Amare 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.

REDAKCJA: Magdalena Wołoszyn-Cępa

KOREKTA: Bogusława Brzezińska

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://wydawnictwo-amare.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek