Matka wszystkich pytań - Rebecca Solnit - ebook + książka

Matka wszystkich pytań ebook

Rebecca Solnit

4,4

Opis

„O ile zdołałam ustalić, być kobietą oznacza wiecznie coś robić źle. A przynajmniej tak jest w patriarchacie”.

W najnowszej książce amerykańska eseistka analizuje rozmaite formy opresji, jakiej poddawane są kobiety – od pomijania, onieśmielania, dyscyplinowania po przemoc psychiczną i fizyczną. Szczególne miejsce poświęca mechanizmowi uciszania. „Przemoc wobec kobiet to często przemoc wobec naszych historii i głosów – pisze Solnit”. Odebranie głosu oznacza zanegowanie prawa do samookreślenia, do wyrażenia zgody lub niezgody, do życia, do interpretacji i narracji. Mimo to wielu kobietom udaje się wyrazić siebie – żyjąc po swojemu, nie ulegając społecznym normom czy odważnie manifestując sprzeciw wobec patriarchalnych form. „Wielki feministyczny eksperyment, by przebudować świat, przebudowując naszą koncepcję gender i pytając, kto ma prawo przerywać milczenie, odniósł nadspodziewany sukces, lecz daleko mu jeszcze do końca” – pisze Solnit. W książce upomina się o prawo kobiet do samostanowienia, wolności wyboru, pełni praw reprodukcyjnych, a także o stworzenie nowego kanonu literackiego, który nie będzie mizoginiczny. Wyjątkowo mocno wybrzmiewa tekst na temat aborcji: „W obecnej skrajnie antyaborcyjnej atmosferze (…) kobieta w porównaniu z płodem w jej macicy nie ma żadnej wartości, mimo że ponad połowa tych płodów wyrośnie na kobiety, które także kiedyś zostaną uznane za bezwartościowe w porównaniu z kolejnym pokoleniem potencjalnych płodów”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (183 oceny)
105
57
18
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
torrocus

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać, w ciekawy sposób zwraca uwagę na perspektywę kobiety. Pokazuje, że kobiecy głos jest ważny. Nie można go uciszać. Ta książka jest dobrym dopełnieniem jednej z poprzednich książek Rebecci Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”
20
monikawa1

Dobrze spędzony czas

Uproszczając, "Matka, wszystkich pytań" zawiera eseje skupione wokół tematu komunikacji. Przeczytamy o mocy posiadania własnego głosu. O wadze opowiadania swojej herstorii. O otaczającej nas jednostronnej, wypaczonej narracji, która aż się prosi o piętnowanie i sprostowania. Teksty może nie są wymagające, jednak wskazana jest koncentracja większa niż u jętki, więc musiałam się trochę wysilić, ale warto było. Polecam.
10
adk_bookworm

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, mądra i potrzebna!
10
_plaw_lucy_

Nie oderwiesz się od lektury

Książka która powinien przeczytać każdy!
00
ponitka

Dobrze spędzony czas

Być dumną z bycia kobietą
00

Popularność




Re­bec­ca Sol­nit

Mat­ka wszyst­kich py­tań

prze­ło­ży­ła Bar­ba­ra Ko­peć-Umia­stow­ska

pra­ce Paz de la Cal­za­da

Ka­rak­ter

Kra­ków 2021

Uciecz­ka z przed­mie­ścia sprzed pię­ciu mi­lio­nów lat

2015

W każ­dej roz­mo­wie o tym, kim je­ste­śmy, kim by­li­śmy i kim być mo­że­my, prę­dzej czy póź­niej mu­si po­ja­wić się opo­wieść o Męż­czyź­nie-Łow­cy. I nie tyl­ko o Męż­czyź­nie, ale tak­że o Ko­bie­cie i Dziec­ku. Ist­nie­ją nie­zli­czo­ne wa­rian­ty tej hi­sto­rii, wszyst­kie mniej wię­cej po­dob­ne: w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych męż­czyź­ni po­lo­wa­li i przy­no­si­li zdo­bycz do do­mu, aby na­kar­mić ko­bie­ty i dzie­ci, któ­re tym­cza­sem sie­dzia­ły z za­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi, cał­kiem od nich za­leż­ne. Na ogół to wszyst­ko dzia­ło się w ro­dzi­nach nu­kle­ar­nych, gdzie męż­czyź­ni za­pew­nia­li byt wy­łącz­nie swo­im naj­bliż­szym, a ko­bie­ty nie two­rzy­ły żad­nej wspól­no­ty współ­pra­cu­ją­cej przy wy­cho­wa­niu dzie­ci. W każ­dej z tych wer­sji ko­bie­ta jest słu­żą­cym wy­łącz­nie do roz­mna­ża­nia tłu­mo­kiem.

Choć ta opo­wieść sta­wia te­zy na te­mat spo­łecz­no­ści sprzed dwu­stu ty­się­cy, a na­wet pię­ciu mi­lio­nów lat, ona sa­ma nie jest zbyt sta­ra; skąd­kol­wiek się wzię­ła, wy­da­je się, że szczyt jej po­pu­lar­no­ści przy­padł na po­ło­wę ubie­głe­go wie­ku. Oto wy­imek ze słyn­nej pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych Na­giej mał­py Des­mon­da Mor­ri­sa.

Po­nie­waż okres za­leż­no­ści po­tom­stwa od ro­dzi­ców trwa u mał­py dra­pież­nej nie­zwy­kle dłu­go, a opie­ka nad nim jest bar­dzo ab­sor­bu­ją­ca, prze­to sa­mi­ce nie mo­gły pra­wie wca­le opusz­czać sta­łych sie­dzib. (…) Ze­spo­ły osob­ni­ków uda­ją­cych się na ło­wy, w prze­ci­wień­stwie do ze­spo­łów ło­wiec­kich u „czy­stych” mię­so­żer­ców, mia­ły te­raz skła­dać się wy­łącz­nie z sam­ców. (…) Wy­ru­szyć na po­szu­ki­wa­nie po­kar­mu, po­zo­sta­wia­jąc swe sa­mi­ce na pa­stwę za­lo­tów in­nych sam­ców, by­ło dla sam­ca pry­ma­tów rze­czą nie­sły­cha­ną. (…) Tak do­szło do po­wsta­nia par mo­no­ga­micz­nych.

Ina­czej mó­wiąc, po­wyż­sza nar­ra­cja pró­bu­je wy­wieść spo­łecz­no-go­spo­dar­cze sto­sun­ki do­mi­nu­ją­ce na prze­ło­mie lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych XX wie­ku wprost z pra­po­cząt­ków na­sze­go ga­tun­ku. Lecz dla mnie jest to opo­wieść o ame­ry­kań­skim przed­mie­ściu sprzed pię­ciu mi­lio­nów lat. Pra­męż­czyź­ni gdzieś idą – naj­wy­raź­niej wszy­scy, bo ja­koś nie wi­dać tu cho­rych ani sta­rych, ani tych, któ­rzy zwy­czaj­nie lu­bią po­sie­dzieć w kuc­ki i po­chwa­lić się fan­ta­stycz­ną an­ty­lo­pą, któ­rą upo­lo­wa­li w ze­szłym ty­go­dniu. Nie – wszy­scy dzień w dzień bio­rą swo­je włócz­nie i łu­ki i wy­ru­sza­ją na ca­ły dzień do ro­bo­ty, gdzie od­bi­ja­ją swo­je pre­hi­sto­rycz­ne kar­ty ze­ga­ro­we. Tym­cza­sem ko­bie­ty z dzie­cia­ka­mi cze­ka­ją przy do­mo­wym ogni­sku, aż fa­ce­ci przy­nio­są do do­mu be­kon. Męż­czy­zna kar­mić ko­bie­ta. Ko­bie­ta po­wie­lać ge­ny męż­czy­zna.

Jak zwró­ci­ły uwa­gę an­tro­po­loż­ki, u pod­ło­ża wie­lu po­dob­nych hi­sto­rii czę­sto kry­je się nie­po­kój o wier­ność ko­biet i wła­dzę męż­czyzn. Wy­ja­śnie­nia ta­kie jak po­wyż­sze ma­ją ten nie­po­kój uśmie­rzyć, przed­sta­wia­jąc wier­ność ja­ko coś, co da się ku­pić za ka­wa­łek mię­sa.

W 1966 ro­ku na Uni­wer­sy­te­cie Chi­ca­go od­by­ła się na­wet kon­fe­ren­cja „Man the Hun­ter” [Mę­ski łow­ca], któ­rej owo­cem by­ła książ­ka o ta­kim ty­tu­le. Prze­szu­ku­jąc jej cy­fro­wą wer­sję, sło­wo „ko­bie­ta” zna­la­złam do­pie­ro na sie­dem­dzie­sią­tej czwar­tej stro­nie. Wy­stę­po­wa­ło ono w zda­niu: „Nie prze­miesz­cza­ją się mniej spraw­ni człon­ko­wie gru­py, oso­by sta­re oraz ko­bie­ty i dzie­ci”. Rów­nie rzad­ko po­ja­wia się sło­wo „zbie­rac­two”, mi­mo że książ­ka po­dob­no do­ty­czy wspól­not ło­wiec­ko-zbie­rac­kich. By­ła­by to je­dy­nie hi­sto­rycz­na cie­ka­wost­ka, gdy­by nie fakt, że te hi­sto­rie utkwi­ły w ludz­kiej pa­mię­ci. Od ma­in­stre­amu po mi­zo­gi­nicz­ny mar­gi­nes, lu­dzie na­szej epo­ki sprze­da­ją je ja­ko praw­dzi­we in­for­ma­cje o tym, kim rze­ko­mo by­li­śmy kie­dyś i, na­der czę­sto, kim je­ste­śmy te­raz.

Ten oso­bli­wy wy­twór fan­ta­zji bio­lo­gii ewo­lu­cyj­nej le­piej po­zna­łam pod ko­niec lat dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku, kie­dy pi­sa­łam książ­kę o dzie­jach pie­szych wę­dró­wek. Na­tra­fi­łam wów­czas na pra­ce C. Owe­na Lo­ve­joya, ana­to­ma, któ­ry od po­nad de­ka­dy za­miesz­czał w pra­sie na­uko­wej ar­ty­ku­ły na te­mat ewo­lu­cji cho­dze­nia u lu­dzi. Je­go opo­wieść o związ­kach mo­no­ga­micz­nych, choć tech­nicz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wa­na niż wer­sja Mor­ri­sa, jest w grun­cie rze­czy po­dob­na: „Dwu­noż­ność sta­no­wi­ła istot­ny ele­ment no­wej stra­te­gii roz­rod­czej, gdyż rę­ce sam­ca po­zo­sta­wa­ły wol­ne, dzię­ki cze­mu mógł on przy­no­sić part­ner­ce po­ży­wie­nie zdo­by­te gdzieś da­lej”. Czy­li znów – cho­dze­nie i wol­ne rę­ce za­re­zer­wo­wa­ne by­ły dla fa­ce­tów. Ko­bie­ty, ja­ko isto­ty za­leż­ne, sie­dzia­ły w do­mu.

Sze­ro­ko cy­to­wa­ny esej Lo­ve­joya z 1981 ro­ku, The Ori­gin of Man [Po­cho­dze­nie czło­wie­ka], za­wie­ra na­wet roz­dział pod ty­tu­łem The Nuc­le­ar Fa­mi­ly [Ro­dzi­na nu­kle­ar­na]. Au­tor utrzy­mu­je w nim, że Męż­czy­zna-Łow­ca – osob­nik jesz­cze bar­dziej mo­no­ga­micz­ny niż my­śli­wy Mor­ri­sa z „je­go sa­mi­ca­mi” – nie przy­no­sił mię­sa ca­łej gru­pie, lecz tyl­ko swo­jej wier­nej przy­ja­ciół­ce i ich wspól­ne­mu po­tom­stwu. Te­za ta wy­da­je się moc­no wąt­pli­wa, zwłasz­cza gdy mo­wa o du­żym mar­twym zwie­rzę­ciu w cie­płym kli­ma­cie al­bo o wspól­nie upo­lo­wa­nej zdo­by­czy. Czyż nie chcie­li­by­śmy ra­czej po­dzie­lić się łu­pem i uczto­wać z ca­łą wspól­no­tą? Tak czy ina­czej, Lo­ve­joy upie­ra się, że męż­czyź­ni do­star­cza­li, ko­bie­ty zaś cze­ka­ły, a przy oka­zji teo­re­ty­zu­je na te­mat „mniej­szej mo­bil­no­ści sa­mic”. Po czym pod­su­mo­wu­je: „Być mo­że ro­dzi­na nu­kle­ar­na i ludz­kie za­cho­wa­nia sek­su­al­ne ma­ją swój po­czą­tek w epo­kach znacz­nie po­prze­dza­ją­cych plej­sto­cen”.

Do­wo­dów prze­czą­cych te­zie o Męż­czyź­nie-Łow­cy nie bra­ku­je. W la­tach pięć­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku Eli­za­beth Mar­shall Tho­mas pro­wa­dzi­ła ba­da­nia lu­du, któ­ry by­wa na­zy­wa­ny San, miesz­ka­ją­ce­go na pu­sty­ni Ka­la­ha­ri. Uwa­ża się, że ze wszyst­kich lu­dów na na­szej pla­ne­cie San jesz­cze do nie­daw­na naj­dłu­żej pod­trzy­my­wa­li nie­zmien­ny, pra­daw­ny spo­sób ży­cia. Usta­le­nia Tho­mas do­wo­dzą, że przy­naj­mniej w ich wy­pad­ku twier­dze­nie Mor­ri­sa, ja­ko­by „nie­zwy­kle dłu­gi okres za­leż­no­ści po­tom­stwa od ro­dzi­ców po­wo­do­wał, że (…) sa­mi­ce nie mo­gły pra­wie wca­le opusz­czać sta­łych sie­dzib”, jest ewi­dent­ną nie­praw­dą. Ca­ła ba­da­na gru­pa sys­te­ma­tycz­nie zmie­nia­ła miej­sce po­by­tu, po­nad­to ro­dzi­ny mog­ły się prze­miesz­czać nie­za­leż­nie od gru­py. Ko­bie­ty po­zna­ne przez Tho­mas nie­mal co­dzien­nie od­da­la­ły się, by zbie­rać żyw­ność. Dzie­ci, któ­re by­ły zbyt du­że, by je no­sić, ale nie na­dą­ża­ły jesz­cze za mat­ka­mi, naj­czę­ściej zo­sta­wa­ły w obo­zie pod czy­jąś opie­ką. Po­nad­to z ba­dań Tho­mas ja­sno wy­ni­ka, że ło­wiec­two i zbie­rac­two nie są cał­ko­wi­cie roz­dziel­ne: „zbie­ra­cze – opo­wia­da – czę­sto znaj­du­ją zwie­rzę­ta mniej ru­chli­we: żół­wie, wę­że, śli­ma­ki i pi­sklę­ta”. A za­tem nie tyl­ko męż­czyź­ni San do­star­cza­li po­ży­wie­nie, wię­cej – nie tyl­ko męż­czyź­ni przy­no­si­li mię­so. Oczy­wi­ście, nikt nie twier­dzi, że męż­czyź­ni nie przy­no­si­li mię­sa lub że nie by­li waż­ni. Po pro­stu o żyw­ność sta­ra­li się wszy­scy, na­wet dzie­ci. I wszy­scy by­li waż­ni. Tho­mas wspo­mi­na, że kie­dy pe­wien nad­zwy­czaj­ny łow­ca, któ­ry po­tra­fił do­ści­gnąć an­ty­lo­pę w bie­gu, któ­re­goś dnia za­bił trzy du­że sztu­ki, to cze­kał przy zdo­by­czy, aż je­go żo­na i jej mat­ka zwer­bu­ją wię­cej osób, aby za­nieść mię­so do obo­zu. Ten na­praw­dę wiel­ki my­śli­wy mu­siał po­le­gać na bar­dziej mo­bil­nych ko­bie­tach i ca­łej spo­łecz­no­ści, że­by po­ra­dzić so­bie ze zdo­by­czą. „Mię­so jed­no­czy­ło lu­dzi – no­tu­je Tho­mas. – Ży­cio­daj­ny mię­sny po­si­łek był prze­zna­czo­ny dla wszyst­kich”. Męż­czyź­ni San nie po­lo­wa­li ja­ko in­dy­wi­du­ali­ści, gło­wy nu­kle­ar­nych ro­dzin; po­lo­wa­li ja­ko człon­ko­wie spo­łecz­no­ści.

Mię­sem dzie­li­li się tak­że Inu­ici, o czym pi­sał Pe­ter Freu­chen, pi­sarz i od­kryw­ca, któ­ry na po­cząt­ku XX wie­ku prze­by­wał wśród nich przez kil­ka dzie­sią­tek lat. Przy­ta­cza on hi­sto­rię o tym, jak je­go żo­na, Inu­it­ka, bez­li­to­śnie wy­kpi­ła pew­ną ską­pą ko­bie­tę, któ­rej mąż upo­lo­wał fo­kę, a ona nie po­dzie­li­ła się z po­zo­sta­ły­mi. Dzie­le­nie się by­ło więc nie tyl­ko kwe­stią prze­trwa­nia, lecz tak­że ety­kie­ty. Na­wet wśród Inu­itów, chy­ba naj­bar­dziej mię­so­żer­nych lu­dzi na na­szym glo­bie, ko­bie­ty cza­sem to­wa­rzy­szy­ły mę­żom w dłu­gich ło­wiec­kich wy­pra­wach; w ujem­nych tem­pe­ra­tu­rach znisz­cze­nie ubra­nia gro­zi­ło śmier­cią; wy­ży­wie­niem, odzie­żą i wy­po­czyn­kiem my­śli­wych zaj­mo­wa­ły się ko­bie­ty.

„Ta­kie so­bie ba­jecz­ki” o mę­skiej nie­za­leż­no­ści fał­szy­wie uka­zu­ją rów­nież dy­na­mi­kę ro­dzin rol­ni­czych i rze­mieśl­ni­czych, ro­bot­ni­ków prze­my­sło­wych i urzęd­ni­ków. Więk­szość rol­ni­ków pra­co­wa­ła w do­mu – po­sze­rzo­nym o po­la i sa­dy – ra­zem z ro­dzi­na­mi. Rów­nież żo­ny i dzie­ci rze­mieśl­ni­ków na róż­ne spo­so­by uczest­ni­czy­ły w ich za­ję­ciach. A kie­dy wy­bu­chła re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa, ko­bie­ty i dzie­ci z kla­sy ro­bot­ni­czej po­szły do pra­cy w za­kła­dach i warsz­ta­tach i do dziś są wy­zy­ski­wa­ne po­nad si­ły w fa­brycz­nych no­rach Gwa­te­ma­li, Chin i Ban­gla­de­szu.

Każ­dy ma swój udział. Moż­na po­wie­dzieć, że ko­bie­ty są za­leż­ne, ale tyl­ko wte­dy, kie­dy to sa­mo po­wie­my o męż­czy­znach. Za­leż­ność to nie­zbyt po­moc­na mia­ra; być mo­że lep­szym pro­bie­rzem by­ła­by współ­za­leż­ność. Ko­bie­ty w więk­szo­ści ni­g­dy nie by­ły za­leż­ne i bez­u­ży­tecz­ne; te­raz na ogół rów­nież ta­kie nie są. Opo­wie­ści o Męż­czyź­nie-Łow­cy lan­su­ją­ce po­gląd, że męż­czy­zna da­je, a ko­bie­ta bie­rze, że męż­czy­zna pra­cu­je, a ko­bie­ta się le­ni, to zmy­ślo­ne hi­sto­ryj­ki ma­ją­ce uspra­wie­dli­wić dzi­siej­sze po­sta­wy po­li­tycz­ne. W tym ro­ku pe­wien wzor­co­wy okaz krzy­ka­cza od praw męż­czyzn na­pi­sał w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, że ko­bie­ty ewo­lu­cja w ogó­le omi­nę­ła,

bo ni­g­dy nie pra­co­wa­ły (…). A te­raz wy­lą­do­wa­li­śmy w tym ra­ko­wa­tym szam­bie bab­skie­go zwy­rod­nie­nia, któ­re mu­si­my zno­sić od ra­na do wie­czo­ra. Trze­ba wy­słać ko­bie­ty sa­me w świat, niech zdech­ną al­bo prze­ży­ją bez żad­nej po­mo­cy z ze­wnątrz, to mo­że za­ła­pią się na ewo­lu­cję i wresz­cie do­ro­sną do czło­wie­czeń­stwa.

Ca­ła ta fu­ria ba­zu­je na fik­cji, co by­ło­by na­wet śmiesz­ne, gdy­by nie by­ło ta­kie smut­ne; wi­dzi­my tu bo­wiem, w skraj­nej for­mie, bar­dzo roz­po­wszech­nio­ne prze­ko­na­nie, że ro­dzaj ludz­ki skła­da się z osob­ni­ków płci żeń­skiej i mę­skiej, któ­rym przy­pi­sa­ne są sztyw­ne i wy­alie­no­wa­ne ro­le.

Co cie­ka­we, ob­raz ten za­wie­ra pew­ną sprzecz­ność: z jed­nej stro­ny su­ge­ru­je, że ko­bie­ty ni­g­dy nie pra­co­wa­ły, z dru­giej zaś pod­kre­śla, że trud ro­dze­nia i wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci tak je przy­tła­czał, że nie mo­gły ani na chwi­lę od­da­lić się od ogni­ska (lub ja­ski­ni, lub drze­wa). Jak­by przez ca­ły czas ko­bie­ty, ni­czym Ma­don­ny na ob­ra­zach, do­słow­nie mia­ły rę­ce peł­ne dzie­ci, mi­mo że nie­mal na pew­no, zo­sta­jąc mat­ka­mi, tyl­ko przez ja­kiś czas kon­cen­tro­wa­ły się na nie­mow­lę­tach i ma­lu­chach, przed­tem zaś oraz po­tem, a cał­kiem moż­li­we, że i w trak­cie tej fa­zy ma­cie­rzyń­stwa, pro­wa­dzi­ły względ­nie nie­skrę­po­wa­ne ży­cie.

Hi­sto­rie pro­mu­ją­ce ideę pa­triar­chal­nej ro­dzi­ny nu­kle­ar­nej nie ma­ją wie­le wspól­ne­go z re­al­ną pra­cą ko­biet w cią­gu dzie­jów lub pra­dzie­jów. Su­ge­ru­ją na­to­miast, że kon­dy­cja ludz­ka za­wsze przy­po­mi­na­ła ocze­ki­wa­nia, ja­kie w XX wie­ku sta­wia­no za­męż­nym go­spo­dy­niom do­mo­wym z kla­sy śred­niej. Na­wet sa­ma Han­nah Arendt przy­zna­je, że kon­dy­cja ko­bie­ca rzad­ko wy­kra­cza­ła po­za pro­du­ko­wa­nie po­tom­stwa. Opi­su­jąc ży­cie co­dzien­ne w sta­ro­żyt­nych Ate­nach, wi­dzi ko­bie­ty za­moż­ne, oby­wa­tel­skie żo­ny i cór­ki po pro­stu za­mknię­te bez­czyn­nie w do­mach, co mu­sia­ło ogra­ni­czać ich moż­li­wo­ści oraz udział w ży­ciu pu­blicz­nym. Lecz ateń­scy męż­czyź­ni nie­ko­niecz­nie coś pro­du­ko­wa­li; żyw­ność do­star­cza­no ze wsi i od­le­głych ko­lo­nii, a więk­szość prac fi­zycz­nych wy­ko­ny­wa­li nie­wol­ni­cy i chło­pi. In­ny­mi sło­wy, Aten­ki cią­gle ro­dzi­ły dzie­ci, mi­mo że Ateń­czy­cy prze­sta­li już zdo­by­wać po­ży­wie­nie. A jed­nak w Kon­dy­cji ludz­kiej Arendt pod­kre­śla:

By­ło rze­czą oczy­wi­stą, że pod­trzy­ma­nie in­dy­wi­du­al­ne­go ży­cia win­no być za­da­niem męż­czy­zny, a prze­trwa­nie ga­tun­ku za­da­niem ko­bie­ty, i obie te na­tu­ral­ne funk­cje, pra­ca męż­czy­zny zwią­za­na z do­star­cza­niem po­ży­wie­nia i pra­ca ko­bie­ty ro­dzą­cej dzie­ci, by­ły pod­po­rząd­ko­wa­ne te­mu sa­me­mu na­ci­sko­wi ży­cia.

Naj­wy­raź­niej na­wet Arendt nie po­tra­fi­ła się oprzeć zgrab­nej sy­me­trii mię­dzy „za­da­niem męż­czy­zny” a „za­da­niem ko­bie­ty”. Tym­cza­sem oprzeć się jej na­le­ży.

Przez więk­szą część dzie­jów pra­ca w do­mu by­ła znacz­nie cięż­sza niż obec­nie. Trze­ba by­ło prze­rzu­cać wę­giel, rą­bać drew­no, pod­kła­dać do ognia, cią­gnąć wo­dę ze stud­ni, wy­le­wać noc­ni­ki, prać wszyst­ko ręcz­nie, do­glą­dać zwie­rząt al­bo je szlach­to­wać, piec chleb, od ze­ra wy­twa­rzać tka­ni­ny, ni­ci, ubra­nia i mnó­stwo in­nych rze­czy. Oczy­wi­ście, za­wsze ist­nia­ły ko­bie­ty próż­nu­ją­ce, lecz za­zwy­czaj by­ły to żo­ny próż­nu­ją­cych męż­czyzn, któ­rzy moż­li­wość próż­no­wa­nia za­wdzię­cza­li prze­cież nie ko­le­gom my­śli­wym, lecz służ­bie, w du­żej mie­rze tak­że zło­żo­nej z ko­biet.

W każ­dym ra­zie próż­no­wa­nie nie by­ło pier­wot­nym sta­nem ludz­ko­ści i do dzi­siaj nie jest to kon­dy­cja więk­szo­ści ko­biet. Ow­szem, przez pe­wien krót­ki okres w hi­sto­rii świa­ta za­chod­nie­go roz­wój prze­my­słu uła­twiał pro­wa­dze­nie do­mu, po­nad­to ko­bie­ty z klas śred­nich w więk­szo­ści nie za­si­la­ły sze­re­gów na­jem­nej si­ły ro­bo­czej. Moż­na więc w nich wi­dzieć bez­pro­duk­tyw­ne kon­su­ment­ki, choć wów­czas trze­ba by po­mi­nąć ca­łą pra­cę zwią­za­ną z wy­cho­wa­niem dzie­ci, pro­wa­dze­niem do­mu i wspie­ra­niem za­ra­bia­ją­ce­go mał­żon­ka. Okres ten, trwa­ją­cy kil­ka dzie­się­cio­le­ci, nie roz­po­czął się jed­nak pięć mi­lio­nów lat te­mu, ale znacz­nie póź­niej, i do­biegł koń­ca, gdy ogól­na ob­niż­ka płac zmu­si­ła ko­lej­ne ko­bie­ty do za­si­le­nia sze­re­gów za­trud­nio­nych.

Obec­nie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych czter­dzie­ści sie­dem pro­cent ogó­łu pra­cow­ni­ków to ko­bie­ty, przy czym sie­dem­dzie­siąt czte­ry pro­cent owych ko­biet jest za­trud­nio­nych w peł­nym wy­mia­rze go­dzin. Po­dob­ny lub na­wet wyż­szy od­se­tek spo­ty­ka­my w ca­łym zin­du­stria­li­zo­wa­nym świe­cie. W in­nych miej­scach glo­bu ko­bie­ty upra­wia­ją żyw­ność, przy­no­szą wo­dę i drew­no na opał, wy­pa­sa­ją by­dło, roz­cie­ra­ją ma­niok i ręcz­nie mie­lą ziar­no.

Pa­triar­chat – co ozna­cza za­rów­no mę­ską do­mi­na­cję, jak i spo­łe­czeń­stwo ob­se­syj­nie przy­wią­za­ne do dzie­dzi­cze­nia w li­nii mę­skiej i ści­słej kon­tro­li sek­su­al­no­ści ko­biet – wy­twa­rzał, w róż­nych miej­scach i okre­sach, roz­ma­ite ty­py za­leż­nych, nie­pro­duk­tyw­nych ko­biet, któ­rym pra­wo i oby­czaj pod groź­bą re­pre­sji ogra­ni­cza­ły do­stęp do wy­kształ­ce­nia, za­trud­nie­nia i zdo­by­wa­nia za­wo­du, nie­kie­dy na­wet za­my­ka­jąc je w do­mu, krę­pu­jąc za po­mo­cą stro­ju bądź oka­le­cza­jąc fi­zycz­nie. Je­śli więc nie­któ­rzy mi­zo­gi­ni na­rze­ka­ją, że ko­bie­ty to nie­ru­cha­wy cię­żar – to mu­szą pa­mię­tać, że w du­żej mie­rze sta­ło się tak wła­śnie za spra­wą mi­zo­gi­nii.

An­ty­au­to­ry­tar­ne an­tro­po­loż­ki i fe­mi­nist­ki od daw­na usi­łu­ją oba­lić hi­sto­rie o Męż­czyź­nie-Łow­cy. Zaj­mu­ją się tym na przy­kład Ela­ine Mor­gan w książ­ce z 1972 ro­ku The De­scent of Wo­man [Po­cho­dze­nie ko­bie­ty] oraz Sa­rah Blaf­fer Hrdy w pra­cy The Wo­man That Ne­ver Evo­lved [Ko­bie­ta. Ewo­lu­cja, któ­rej nie by­ło] wy­da­nej w 1981 ro­ku, so­lid­niej­szej pod wzglę­dem na­uko­wym i pro­po­nu­ją­cej teo­rie al­ter­na­tyw­ne. Na­wet an­tro­po­log Mar­shall Sah­lins, je­den z uczest­ni­ków kon­fe­ren­cji „Man the Hun­ter”, a tak­że współ­au­tor książ­ki pod ta­kim ty­tu­łem, w 1972 ro­ku za­pre­zen­to­wał trak­tat Sto­ne Age Eco­no­mics [Go­spo­dar­ka epo­ki ka­mie­nia łu­pa­ne­go], w któ­rym do­wo­dził, że ży­cie ludz­kich grup ło­wiec­ko-zbie­rac­kich ob­fi­to­wa­ło w czas wol­ny i po­ży­wie­nie.

Wszyst­kie te hi­sto­rie łą­czy jed­no pod­sta­wo­we za­ło­że­nie: to, kim je­ste­śmy, zo­sta­ło za­de­kre­to­wa­ne bar­dzo, ale to bar­dzo daw­no te­mu. Zgod­nie z tą lo­gi­ką moż­na twier­dzić, że sko­ro kie­dyś je­dli­śmy wszyst­ko na su­ro­wo, to nie po­win­ni­śmy ni­cze­go go­to­wać, a sko­ro cho­dzi­li­śmy na czwo­ra­kach, to dwu­noż­na isto­ta nie ma ra­cji by­tu. Mi­mo że jesz­cze nie tak daw­no te­mu die­ta lu­dzi w nie­któ­rych cie­plej­szych re­jo­nach pla­ne­ty by­ła nie­mal wy­łącz­nie we­ge­ta­riań­ska, w Ark­ty­ce zaś opie­ra­ła się nie­mal wy­łącz­nie na mię­sie.

Je­ste­śmy ga­tun­kiem o nie­zwy­kłej zdol­no­ści ad­ap­ta­cji. Ży­je­my w mia­stach, w gru­pach wę­drow­nych i w ro­dzi­nach nu­kle­ar­nych; by­wa­my po­li­ga­micz­ni lub po­lian­drycz­ni, ślu­bu­je­my ce­li­bat lub upra­wia­my se­ryj­ną mo­no­ga­mię; po­bie­ra­my się z ludź­mi od­mien­nej al­bo tej sa­mej płci lub nie po­bie­ra­my się wca­le; wy­cho­wu­je­my bio­lo­gicz­ne i ad­op­to­wa­ne po­tom­stwo, je­ste­śmy czu­ły­mi ciot­ka­mi i wuj­ka­mi bądź nie zno­si­my dzie­ci; pra­cu­je­my w do­mach, w biu­rach, ja­ko ro­bot­ni­cy se­zo­no­wi lub pie­lę­gniar­ki re­jo­no­we; ży­je­my w spo­łe­czeń­stwach, w któ­rych se­gre­ga­cja płcio­wa jest nor­mą, w ta­kich, w któ­rych wszy­scy się mie­sza­ją, lub w ta­kich, w któ­rych sa­ma idea płci wła­śnie ule­ga re­wi­zji ja­ko bi­nar­na i prze­ciw­sta­wia­ją­ca.

Pew­ne rze­czy są da­ne przez bio­lo­gię, w na­szej prze­szło­ści po­wta­rza­ją się pew­ne wspól­ne wzor­ce. Ale nie­ko­niecz­nie je­ste­śmy tym, kim by­li­śmy kie­dyś, a to, kim by­li­śmy kie­dyś, nie­ko­niecz­nie jest zgod­ne z tym, co opo­wia­da­ją „ta­kie so­bie ba­jecz­ki”. Te­raź­niej­szość nie przy­po­mi­na opi­sa­nej w tych ba­jecz­kach prze­szło­ści – co wię­cej, re­al­na prze­szłość tak­że ta­ka nie by­ła. Mu­si­my wresz­cie prze­stać po­wta­rzać hi­sto­rię o bier­nej, za­leż­nej ko­bie­cie, któ­ra sie­dzia­ła w do­mu, cze­ka­jąc na swo­je­go męż­czy­znę. Nie sie­dzia­ła bier­nie. By­ła za­ję­ta. I na­dal jest.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: The Mo­ther of All Qu­estions

Re­dak­cja: Ka­mil Bo­gu­sie­wicz

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar, Pau­li­na Bie­niek, Agniesz­ka Stę­plew­ska

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Co­py­ri­ght © 2017 Re­bec­ca Sol­nit

Pra­ce: Co­py­ri­ght © Paz de la Cal­za­da

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Bar­ba­ra Ko­peć-Umia­stow­ska, 2021

ISBN 978-83-66147-67-6

147. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317