Róże Orwella - Rebecca Solnit - ebook + książka

Róże Orwella ebook

Rebecca Solnit

4,8

Opis

Porywający esej, w którym Rebecca Solnit proponuje świeże i inspirujące spojrzenie na George’a Orwella – jego życie, twórczość, zamiłowanie do przyrody. Wspaniale meandrująca myśl autorki prowadzi nas od róż zasadzonych przez pisarza w ogrodzie na szkockiej wyspie, poprzez opowieści o zaangażowaniu, z jakim portretował życie angielskich górników i walczył na wojnie w Hiszpanii, po refleksję o źródłach rewolucyjnego hasła „chleba i róż” i fotografującej róże Tinie Modotti, która ostatecznie uległa sowieckiej propagandzie. Przeczytamy także o Stalinie nakazującym sadzić cytryny pod Moskwą, przodkach Orwella uwikłanych w handel trójkątny oraz o pracy w dzisiejszych „fabrykach róż” w Bogocie. Rebecca Solnit zastanawia się tu nad kwestią polityczności natury i nad tym, czy sztuka może odcinać się od bieżącej polityki. Próbuje też odpowiedzieć na pytanie, czy czerpanie przyjemności z życia w obliczu cierpienia innych jest wyłącznie bezduszne i niemoralne.

„Chleb zapewnić mogą nawet autorytarne reżimy; odnalezienie róż wymaga swobody i autonomii – nie da się ich narzucić, trzeba je samodzielnie odkryć i pielęgnować”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




II

W głąb Zie­mi

1

Dym, łup­ki, lód, bło­to, po­piół

Wio­sną 1936 ro­ku męż­czy­zna za­sa­dził ró­że. Tak roz­po­czy­na­jąc opo­wieść, jej głów­nym bo­ha­te­rem czy­ni­my owe­go męż­czy­znę, choć na to mia­no za­słu­gu­ją rów­nież sa­me kwia­ty. Moż­na po­wie­dzieć, że to wła­śnie te udo­mo­wio­ne ró­że – przed­sta­wi­ciel­ki ro­dza­ju Ro­sa z ro­dzi­ny ró­żo­wa­tych,któ­ry to zdo­łał na­kło­nić lu­dzi do krzy­żo­wa­nia i roz­sie­wa­nia go nie­mal po ca­łym świe­cie – od­nio­sły ko­rzyść, gdy męż­czy­zna wy­dał na nie sześć pen­sów, a po­tem wło­żył wy­si­łek w ich za­sa­dze­nie i pie­lę­gno­wa­nie. Jak pi­sał Mi­cha­el Pol­lan w książ­ce The Bo­ta­ny of De­si­re [Bo­ta­ni­ka po­żą­da­nia], po­wszech­nie przyj­mu­je się, że ro­śli­ny zo­sta­ły udo­mo­wio­ne przez lu­dzi, lecz rów­nie prze­ko­nu­ją­ce jest twier­dze­nie od­wrot­ne: że to one udo­mo­wi­ły nas, by­śmy o nie dba­li i po­ma­ga­li im się roz­prze­strze­niać1.

Ró­że roz­ra­sta­ły się, ich ko­rze­nie po­bie­ra­ły wo­dę z zie­mi, a li­ście dwu­tle­nek wę­gla z po­wie­trza, na­pę­dza­ne ener­gią Słoń­ca w pro­ce­sie zwa­nym fo­to­syn­te­zą. Prze­kształ­ca­ły wę­giel w wę­glo­wo­da­ny, słu­żą­ce im za bu­du­lec oraz po­ży­wie­nie, i roz­sz­cze­pia­ły czą­stecz­ki wo­dy, uwal­nia­jąc tlen z po­wro­tem do at­mos­fe­ry. Ró­że kwi­tły, wda­jąc się w sym­bio­tycz­ny ro­mans z za­py­la­ją­cy­mi je owa­da­mi, i ro­dzi­ły słod­kie owo­ce brze­mien­ne w na­sio­na. Ro­śli­ny by­naj­mniej nie są bier­ne – to one stwo­rzy­ły nasz świat. Hi­sto­ria spo­tka­nia tej kon­kret­nej oso­by oraz tych kon­kret­nych ro­ślin ma wie­le wąt­ków się­ga­ją­cych róż­nych miejsc i cza­sów. Je­den z nich roz­po­czy­na się nie­co wcze­śniej tam­te­go ro­ku, dru­gi pod­czas re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej, a trze­ci oko­ło trzy­stu trzy­dzie­stu mi­lio­nów lat te­mu. Opi­sy­wa­niu tych dwóch ostat­nich okre­sów Or­well miał po­świę­cić resz­tę 1936 ro­ku, wró­ciw­szy z wy­pra­wy, pod­czas któ­rej mógł bli­żej przyj­rzeć się ich na­stęp­stwom.

Wio­sną pi­sarz przy­je­chał do Wal­ling­ton z miejsc na pół­no­cy An­glii zu­peł­nie nie­po­dob­nych do wiej­skie­go idyl­licz­ne­go kra­jo­bra­zu. Ma­te­ria­ły ze­bra­ne pod­czas tej wy­pra­wy sta­ły się osno­wą dla Dro­gi na mo­lo w Wi­gan wy­da­nej w 1937 ro­ku. Ty­tuł tej książ­ki na­wią­zu­je do za­głę­bia prze­my­sło­we­go na pe­ry­fe­riach Man­che­ste­ru, wy­róż­nia­ją­ce­go się pa­nu­ją­cą tam skraj­ną bie­dą (od­sy­ła rów­nież do dow­ci­pu roz­po­wszech­nio­ne­go przez ów­cze­snych mu­si­chal­lo­wych ar­ty­stów, ja­ko­by to po­sęp­ne miej­sce mia­ło mo­lo spa­ce­ro­we). Or­well na­pi­sał ją na zle­ce­nie le­wi­co­we­go wy­daw­cy Vic­to­ra Gol­lan­cza, któ­ry pra­gnął do­sad­nie przed­sta­wić czy­tel­ni­kom re­alia pa­nu­ją­ce na tych ob­sza­rach, bo­le­śnie do­tknię­tych kry­zy­sem. Dla pi­sa­rza by­ła to za­chę­ta, by po­now­nie zejść do świa­ta ubo­gich, tak jak kil­ka lat wcze­śniej zro­bił to na uli­cach Lon­dy­nu i Pa­ry­ża oraz plan­ta­cjach chmie­lu w hrab­stwie Kent. Wy­ni­kiem je­go pra­cy by­ło co­kol­wiek spe­cy­ficz­ne dzie­ło, ewi­dent­nie nie­od­po­wia­da­ją­ce Gol­lan­czo­wi. Naj­chęt­niej wy­dał­by je­dy­nie je­go pierw­szą część, bę­dą­cą zna­ko­mi­tym re­por­ta­żem o wa­run­kach ży­cia w pół­noc­nej An­glii oraz nie­do­li jej miesz­kań­ców. Dru­ga by­ła bo­wiem po­to­kiem wciąż nie­u­kształ­to­wa­nych po­glą­dów po­li­tycz­nych i kla­so­wych pi­sa­rza. Nie stro­nił w niej od wzmia­nek au­to­bio­gra­ficz­nych ani luź­nych spo­strze­żeń, na przy­kład na te­mat bry­tyj­skie­go śro­do­wi­ska li­te­rac­kie­go: „Współ­cze­sny bry­tyj­ski świa­tek li­te­rac­ki przy­po­mi­na bo­wiem groź­ną dżun­glę, w któ­rej roz­kwi­ta tyl­ko ziel­sko”2.

Z Lon­dy­nu Or­well wy­ru­szył pie­szo, po­cią­giem i au­to­bu­sem, zmie­rza­jąc na pół­noc. Spę­dził tam nie­speł­na dwa mie­sią­ce w sa­mym środ­ku zi­my, po­miesz­ku­jąc w pen­sjo­na­tach, u dal­szych zna­jo­mych oraz u za­po­zna­nych lu­dzi z kla­sy ro­bot­ni­czej, w schro­ni­sku mło­dzie­żo­wym, a w pew­nym mo­men­cie tak­że u swo­jej star­szej sio­stry Mar­jo­rie i jej ro­dzi­ny w ich do­mu na przed­mie­ściach Le­eds.

Na kar­tach Dro­gi… pi­sał o ży­ciu ro­bot­ni­ków, opła­ka­nym sta­nie ich do­mów, za­rob­kach, po­glą­dach, a tak­że o co­dzien­nej wal­ce o byt – nie­ustan­nych sta­ra­niach, by mieć gdzie spę­dzić noc, czym za­pa­lić w pie­cu i co wło­żyć do garn­ka. Był wstrzą­śnię­ty ich nę­dzą i po­ru­szo­ny za­ufa­niem, ja­kim go ob­da­rzy­li, choć był out­si­de­rem z ob­co brzmią­cym ak­cen­tem. Re­gion ten szcze­gól­nie moc­no ucier­piał w wy­ni­ku wiel­kie­go kry­zy­su z lat trzy­dzie­stych XX wie­ku, ale i po­przed­nie po­ko­le­nia do­świad­czy­ły tru­dów: to tu­taj przed la­ty roz­po­czę­ła się re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa, dźwi­ga­na na bar­kach zu­bo­ża­łe­go pro­le­ta­ria­tu fa­brycz­ne­go.

Or­well do­kład­nie przyj­rzał się te­mu okrę­go­wi prze­my­sło­wo-wy­do­byw­cze­mu oraz je­go miesz­kań­com. Wę­giel – ja­ko pra­ca, pył, pa­li­wo, smog, nie­bez­pie­czeń­stwo, cho­ro­ba, śmierć oraz su­ro­wiec do­słow­nie za­le­ga­ją­cy pod ich sto­pa­mi – był wszę­dzie. Na­kre­ślo­ny przez pi­sa­rza ob­raz te­go miej­sca wy­ła­nia się stop­nio­wo, po­cząw­szy od za­ry­su tam­tej­szej sce­ne­rii: „Je­cha­łem po­cią­giem wśród strasz­li­we­go kra­jo­bra­zu hałd, ko­mi­nów fa­brycz­nych; zło­wro­gich, brud­nych, ohyd­nych ka­na­łów, po­ła­ci po­kry­tych mie­sza­ni­ną żuż­lu i bło­ta z od­ci­śnię­ty­mi śla­da­mi sa­bo­tów”3. Bu­dyn­ki po­kry­wa­ła gru­ba war­stwa sa­dzy i na­wet pa­da­ją­cy z nie­ba śnieg był czar­ny; mia­sta za­snu­te by­ły wo­alem czar­ne­go dy­mu. Wi­gan ja­wi­ło się ja­ko „świat po­zba­wio­ny wszel­kie­go ży­cia – rze­czy­wi­stość two­rzy­ły tu tyl­ko dym, łup­ki, lód, bło­to, po­piół i cuch­ną­ca ska­żo­na wo­da”4. Or­well opi­su­je sa­dzaw­ki za­sta­łej wo­dy, wy­peł­nia­ją­ce za­pa­dli­ska po daw­nych ko­pal­nia­nych chod­ni­kach, po­kry­te lo­dem bar­wy „świe­żej um­bry”5. Nie­kie­dy hał­dy sta­wa­ły w pło­mie­niach i „w ciem­no­ści moż­na by­ło doj­rzeć peł­ga­ją­ce po nich dłu­gie ję­zo­ry ognia, nie tyl­ko czer­wo­ne, ale i w od­cie­niu zło­wro­go in­ten­syw­ne­go błę­ki­tu (od siar­ki), któ­re za­wsze wy­da­wa­ły się do­ga­sać, lecz za każ­dym ra­zem roz­pa­la­ły się na no­wo”6.

Nie­któ­re z je­go naj­bar­dziej przej­mu­ją­cych opi­sów uka­zu­ją męż­czyzn, ko­bie­ty i dzie­ci sma­ga­nych wia­trem i desz­czem pod­czas wy­grze­by­wa­nia po­kru­szo­ne­go wę­gla z żuż­lu i wy­wo­że­nia swo­je­go mar­ne­go urob­ku na ro­we­rach skle­co­nych ze zło­mu. Pi­sarz zwra­ca uwa­gę na apa­tię wy­wo­ła­ną gło­dem i prze­wle­kłym nie­do­ży­wie­niem; wszech­obec­ną roz­pacz i po­czu­cie ży­cio­wej prze­gra­nej; bez­ro­bot­nych męż­czyzn zo­sta­wio­nych na pa­stwę lo­su i ich ro­dzi­ny le­d­wie wią­żą­ce ko­niec z koń­cem; ura­zy do­zna­wa­ne przez gór­ni­ków pod­czas pra­cy i tra­pią­ce ich cho­ro­by oraz dłu­gi cień śmier­ci kła­dą­cy się na tym wy­jąt­ko­wo nie­bez­piecz­nym fa­chu. Od­ma­lo­wu­je cia­ła pra­cow­ni­ków wra­ca­ją­cych z szych­ty w ko­pal­ni, umo­ru­sa­ne od stóp do głów py­łem wę­glo­wym, któ­ry wie­lu z nich miał po­zba­wić ży­cia. I opi­su­je ich po­ora­ne bli­zna­mi twa­rze: gór­ni­kom czę­sto zda­rza­ło się bo­wiem ude­rzać gło­wą o bel­ki ni­sko za­wie­szo­ne­go stro­pu. Od­nie­sio­ne w ten spo­sób ra­ny po­zo­sta­wia­ły po so­bie bla­do­nie­bie­skie ta­tu­aże z py­łu wę­glo­we­go, „po­kry­wa[ją­ce] czo­ła nie­któ­rych star­szych gór­ni­ków ni­czym żył­ki w se­rze Ro­qu­efort”7.

„Na­sza cy­wi­li­za­cja […] zde­cy­do­wa­nieopie­ra się na wę­glu i to w znacz­nie więk­szej mie­rze, niż nam się wy­da­je”8 – pi­sał póź­niej. „Ma­szy­ny, dzię­ki któ­rym trwa, a tak­że ma­szy­ny, któ­re wy­twa­rza­ją ma­szy­ny – wszyst­kie one, po­śred­nio al­bo bez­po­śred­nio, za­le­żą od wę­gla”9. Za­uwa­żył po­nad­to: „Je­dy­nie bar­dzo rzad­ko, w okre­sach wy­tę­żo­ne­go wy­sił­ku umy­sło­we­go, ko­ja­rzę ów wę­giel z tru­dem gór­ni­ków w po­ło­żo­nych da­le­ko ko­pal­niach”10. Od schył­ku XVI wie­ku Lon­dyn wy­peł­nia­ły du­szą­ce wy­zie­wy ze spa­la­nia wę­gla. Przez więk­szość swo­je­go ży­cia Or­well miesz­kał w do­mach ogrze­wa­nych tym krusz­cem, wrzu­ca­nym czę­ściej do ko­min­ków po­ko­jo­wych niż pie­ców (wszech­obec­ny pył z pew­no­ścią przy­czy­nił się do po­gor­sze­nia je­go pro­ble­mów z płu­ca­mi i za­ostrzył prze­bieg gruź­li­cy, ma­ją­cej przed­wcze­śnie po­ło­żyć kres je­go ży­ciu).

W Dro­dze… wspo­mi­na, że spi­sy­wał swo­je sło­wa, sie­dząc przed ko­min­kiem opa­la­nym wę­glem, któ­ry był zrzu­ca­ny pro­sto z wo­zu do ko­mór­ki pod scho­da­mi, a tak­że o tym, jak ła­two ogra­ni­czyć swój ho­ry­zont my­ślo­wy je­dy­nie do te­go nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia i ro­bot­ni­ków szu­flu­ją­cych doń wę­giel. Wy­raź­nie wi­dać, że kie­ro­wał swój tekst do lu­dzi po­dob­nych so­bie – po­łu­dniow­ców o le­wi­co­wych in­kli­na­cjach, nie­obe­zna­nych z co­dzien­nym ży­ciem bie­do­ty ani wa­run­ka­mi pra­cy w ko­pal­niach i fa­bry­kach.

Ta nie­wi­dzial­ność pro­ble­mu, czy też nie­świa­do­mość je­go ist­nie­nia, jest jed­ną z przy­pa­dło­ści współ­cze­sne­go świa­ta. Chcąc jej za­ra­dzić, Or­well udał się na pół­noc, by spo­tkać się z tam­tej­szą kla­są ro­bot­ni­czą – z bez­ro­bot­ny­mi oraz gór­ni­ka­mi – i na wła­sne oczy przyj­rzeć się te­mu fun­da­men­tal­ne­mu su­row­co­wi, ja­kim był wów­czas wę­giel, oraz wa­run­kom je­go fe­dro­wa­nia. Scho­dząc w głąb zie­mi, co­fa­my się w cza­sie, a wy­do­by­wa­jąc wę­giel, wy­do­by­wa­my rów­no­cze­śnie prze­szłość. Gór­nic­two re­ali­zu­je to na ska­lę tak sze­ro­ką, że zmie­ni­ło ob­li­cze na­szej pla­ne­ty aż po wyż­sze par­tie jej at­mos­fe­ry. Hi­sto­ria te­go pro­ce­su to opo­wieść o pra­cy, ale rów­nież o eko­lo­gii, a oby­dwa te wąt­ki osta­tecz­nie łą­czą się i pły­ną jed­nym nur­tem ja­ko opo­wieść o wy­nisz­cze­niu.

Przy­pi­sy

II W głąb Zie­mi

1 W The Bo­ta­ny of De­si­re (New York: Ran­dom Ho­use, 2001) Mi­cha­el Pol­lan pi­sze: „Z gó­ry za­kła­da­my, że udo­mo­wie­nie to pro­ces, któ­re­mu my, lu­dzie, pod­da­je­my in­ne ga­tun­ki. A tym­cza­sem mo­że być zu­peł­nie od­wrot­nie: mo­gli­śmy zo­stać pod­po­rząd­ko­wa­ni spryt­nej stra­te­gii ewo­lu­cyj­nej pew­nych ro­ślin i zwie­rząt, słu­żą­cej ich wła­snym in­te­re­som” (s. xvi).

2 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 198.

3 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 44.

4 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 135.

5 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 135.

6 Geo­r­ge Or­well, The Or­well Dia­ries,ed. Pe­ter Da­vi­son, New York: Li­ve­ri­ght, 2009, roz­dział o Wi­gan Pier, s. 77.

7 Geo­r­ge Or­well, The Or­well Dia­ries,ed. Pe­ter Da­vi­son, New York: Li­ve­ri­ght, 2009, roz­dział o Wi­gan Pier, s. 37.

8 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 46.

9 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 47.

10 Geo­r­ge Or­well, Dro­ga na mo­lo w Wi­gan, przeł. Bar­tło­miej Zbor­ski, War­sza­wa: Bel­lo­na, 2005, s. 59.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Or­well’s Ro­ses

Re­dak­cja: Ka­ro­li­na Gór­niak-Pra­snal

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: dr hab. Mi­ko­łaj K. Za­pal­ski

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Mar­czuk, Mar­cin Grab­ski

Skład i ła­ma­nie książ­ki dru­ko­wa­nej: Woj­tek Ja­ni­kow­ski

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © 2021 by Re­bec­ca Sol­nit

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Da­wid Czech, 2023

ISBN 978-83-67016-54-4

183. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wio­sną 2023 ro­ku wy­daw­nic­two za­sa­dzi­ło drze­wa.

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317